Przez taszczenie wielkiego, nieustawnego pudła pełnego klamotów Dylana na trzecie piętro po schodach Milo nie miał wolnej dłoni, by móc strzelić się w pysk za własną lekkomyślność i przydługi język. I to nie tak, że nie chciał pomóc. Naprawdę c h c i a ł tylko gdyby przemyślał to dwa razy, zaproponowałby inne rozwiązanie. Takie, w którym Gauthier znalazłby kąt za rozsądną cenę, a on zachowałby neutralność własnego, cichego mieszkania.
Zaraz po tym jak
Znalezienie okularów zajmowało zwykle trochę czasu, jako, że Rivera nie potrafił ich po prostu odkładać w to samo miejsce. Nie. One zawsze musiały leżeć gdzieś między kubkami pełnymi podsychającej herbaty, koło wybranego do połowy blistra paracetamolu, kilku puszek po energetykach (jakich zasadniczo nie powinien był w ogóle dotykać, bo za każdym razem fundował sobie pięć uderzeń serca w cenie jednego i miał wrażenie, że umiera) i batonikach zbożowych z automatu stojącego pod spożywczakiem zaraz za rogiem. Pomimo, że maszyna parokrotnie zamiast orzechowego batona wydała mu żurawinowy, Milo lubił w cieplejsze noce wciągnąć byle bluzę, założyć klapki i przespacerować się pod bajecznie świecącą na kolorowo maszynę pod nieczynnym o tak późnych godzinach sklepem.
Po znalezieniu okularów i przejrzeniu na oczy chętnie przystępował do obietnic sprzątnięcia pierdolnika, jaki sam się zrobił bóg wie kiedy i jakim sposobem, ignorował piętrzący się stos naczyń i wędrował do kuchni sprawdzić, czy w lodówce ostało się coś poza mlekiem, a jeśli nie, to czy jest ono przynajmniej nieprzeterminowane. ASAP podjeżdżał, Milo prosił o kawę i kolejną godzinę (jeżeli miał czas) spędzał z sympatycznym robotem w kuchni żując płatki, scrollując nowinki z cyfrowego świata i psychicznie szykując się na wyjście do pracy. W przeciwieństwie do większości znajomych z uczelni, on nie świętował laby w żadnym ciekawym miejscu, nie uczestniczył w festiwalach i z pełnym rozmysłem oraz satysfakcją unikał towarzyskich przyjemności, aby w czasie wolnym po powrocie z Simply Fix It znów wrócić do migających diod, półprzewodników, marzeń o Dolinie Krzemowej i łamigłówek z serii inżynierii wstecznej.
Mógł też, choć robił to rzadko i każdorazowo gnębił się później wyrzutami sumienia, spędzić dzień prawie kompletnie bezproduktywnie, w łóżku, w niekoniecznie świeżym dresie, na nieplanowanej głodówce i opływając w ponure wizje związane głównie z Dylanem. Jego osobiste top 10:
1. Dylan zaczyna spotykać się z dziewczyną.
2. Dylan zaczyna spotykać się z chłopakiem.
3. Dylan wyjeżdża na drugi koniec Kanady.
4. Dylan obraża się śmiertelnie za jakąś głupotę, którą on nierozważnie chlapnął.
5. Dylan odkrywa jego zauroczenie i publicznie je wyśmiewa.
6. Dylan odkrywa jego zauroczenie i więcej się do niego nie odzywa.
7. Dylan odkrywa jego zauroczenie i oznajmia, że jest hetero.
8. Dylan znajduje sobie ciekawsze towarzystwo.
9. Dylan jest zbyt miły by zostawić go w tyle.
10. Dylan tylko udaje, że go lubi.
Zapewne gdyby odrobinę się skupił, Milo byłby w stanie naprędce wyprodukować kolejny tuzin takich propozycji, ale dotychczasowe scenariusze i tak zajmowały go dostatecznie, aby myślał o kolejnych.
Bo o tym, że miał ewidentną słabość do najlepszego kumpla wiedział od dawna, niedługo miał stuknąć pełny rok i Rivera nie wiedział, czy z tej okazji powiesić się na kablu sieciowym czy wziąć samochód, stanąć przy punkcie widokowym za miastem, ulać się w trupa na smutno i zadzwonić po Jaya, by zgarnął jego żałosną dupę zanim nabawi się grypy na mrozie.
Były też takie rzeczy, o których nie wiedział nikt i Milo wolałby, aby tak pozostało. Lubił chociażby pośpiewać sobie pod prysznicem, najczęściej jakieś stare hiszpańskojęzyczne piosenki słyszane za dzieciaka w radiu. Lubił też w środku nocy, poza spontanicznymi wypadami pod automat, posiedzieć przy telewizorze z pudełkiem lodów (którymi zawsze musiał się nieludzko upierdolić), albo zarwać trzy noce z rzędu nad konieczną (w jego mniemaniu) automatyką domową czy zaprogramowaniem starszej roomby, aby przeklinała siarczyście za każdym razem gdy obijała się o jakiś obiekt. Głosem Sabriny Carpenter.
Ponadto zasypiał w każdej pozycji, ślinił się przez sen, lunatykował, rzucał jak ryba wyrzucona na płyciznę, mamrotał do siebie w co najmniej dwóch językach (nie licząc Javy, C, C++, Pythona, Java Scriptu, SQLa, Rusta, Asemblera, Kotlina i paru innych, w tym Brainfucka i Brainforka, choć nimi też zdarzało mu się mruczeć pod nosem), czasami przez trzy dni chodził w tym samym dresie, utytłany w smarze, kamforze, czy innym lepiszczu, dysocjował w absolutnie losowych momentach dnia i zdecydowanie zbyt często znosił do domu stare sprzęty celem ich uratowania. Niektórzy wracali z bezpańskim kotem, Milo potrafił stanąć w drzwiach o drugiej nad ranem ze znalezionym na śmietniku gramofonem.
A teraz w tej jego prywatnej, bezpiecznej przestrzeni miał rozgościć się człowiek, o którym myślał ostatnimi czasy zdecydowanie za często – niemal tak często, jak o procesorze Cabeus – i nie na chwilę, a... cóż, nie wiedział nawet na jak długo.
Ktoś inny zapewne dostrzegłby w tym swoją szansę, cieszyłby się i beztrosko snuł plany, natomiast Milo, który dotąd skrupulatnie oddzielał świat zewnętrzny od swojego kilkupokojowego Tardisa, miał ochotę zwymiotować z nerwów. Przerażała go bowiem myśl, że dotąd pilnowana dynamika i środowisko ich relacji miała ulec zmianie, takiej, nad jaką nie miał kontroli, a Dylan miał zobaczyć go w jeszcze mniej atrakcyjnym, zdziwaczałym i odpychającym wydaniu.
一 Zrobiłem zakupy... rano, uh... i nawet... joder, co ty tu wpakowałeś?! Bierz to ode mnie, to ty jesteś ten usportowiony!
To było co prawda ostatnie piętro, ale Rivera czuł, że jeszcze moment, parę chwil i kręgosłup trzaśnie mu pod ciężarem pudła.
Dylan Gauthier