-
I have no safe words, you've been warnednieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor
Kiedy stał pod drzwiami z okrągłymi, wybitymi z brązu cyferkami 2 oraz 6 pierwszy raz w życiu spostrzegł, że nigdy wcześniej nie zapukał z czymś innym niż pretensją. Wysokie, dwuskrzydłowe drzwi takie same jak jego własne od paru minut sprawiały problem natury wyraźnie innej niż fizyczna, bo Leo nie potrafił przełamać się i ruszyć do przodu, zamiast tego sterczał bezczynnie z diabelnie ciężkim żeliwnym garnkiem w kolorze karminowym w rękach i gdybał.
Jego kot nie miał za to tak złożonych dylematów i prawdopodobnie gdyby nie interwencja Hiacynty, Leo nadal roztrząsałby wszelkie za i przeciw. Kocie pazurki poczęły obdrapywać framugę, co z pewnością słychać było po ich drugiej stronie, więc Perella westchnął żałośnie, odsunął oburzoną królewnę łydką zanim zdewastowałaby doszczętnie coś więcej i z trudem manewrując garnkiem, zapukał energicznie, tak, jak to miał w zwyczaju.
Tylko, że tym razem naprawdę nie zamierzał zmieszać lokatora z błotem, na dodatek przeszło mu przez myśl, że Grateau prawdopodobnie może mieć trudność w przemieszczaniu się między pokojami, dlatego poirytowany sam sobą, że lepiej tego nie zaplanował kiedy miał czas, Perella po prostu nacisnął na klamkę i z zaskoczeniem odkrył, że nie on jeden zapomina o zaciągnięciu zamka.
一 Czy mogę... a ty gdzie, wracaj! Och... 一 Hiacynta skorzystała z okazji i chętnie zapuściła się w głąb mieszkania, w przeciwieństwie do Leo ona doskonale znała jego rozkład i czuła się jak u siebie. Zdążył zobaczyć jedynie jej podskakujący grzbiet, gdy łapki rozbiegły się po parkiecie i zwierzę z wyprostowanym radośnie ogonem popędziło prosto do salonu. 一 Pozwolę sobie wejść.
To dodał już ciszej, nadal czując się nieswojo, zwłaszcza, gdy zamykał za sobą drzwi niemal bezgłośnie. Miał wrażenie, że i tak narobił dość zamieszania.
Wychodząc od siebie nie zakładał butów, więc w samych skarpetkach przewędrował przez krótki przedpokój, ciekawsko zerkając ku otwartym na oścież pokojom, na obrazy, książki zajmujące każdą wolną przestrzeń i zadbane, drewniane meble. Znajomy zapach, identyczny jak ten w antykwariacie (Leo znał ogólnie dostępny przepis, ale dokładnej formuły z Grateau Antiques odtworzyć nie potrafił i wciąż brakowało mu jakiejś zagadkowej nuty) uderzył go po nosie i rozkojarzył się dość, by prawie dostać zawału widząc nagle swoje odbicie w lustrze.
一 Nie gniewaj się za kota, nie mogłem utrzymać jej w domu 一 zawołał w przestrzeń cichego mieszkania, czując się trochę tak, jakby w progu minął jakiś portal do innego wymiaru. 一 Pomyślałem...
Widok Orpheusa, choć spodziewany i w zrozumiałych okolicznościach, wyrwał go z transu. Mężczyzna siedział w fotelu oświetlonym od tyłu zachodzącym słońcem przesiewanym przez firankę, sam nieco pozbawiony koloru, wyraźnie bolejący, zniecierpliwiony i domowy, aczkolwiek ciężko było mówić o jakimkolwiek komforcie, gdy aż nazbyt wymownym akcentem dostrzegało się nogę w gipsie wyciągniętą na podnóżku dla wygody.
Perella też stracił jakąkolwiek barwę, krew odpłynęła mu z twarzy dokumentnie i mało brakowało, a upuściłby z rozkojarzenia garnek.
一 Więc masz przymusowy urlop 一 zagadnął ze słabo sfabrykowanym entuzjazmem, do tego stopnia, że sam sobie by nie uwierzył. 一 Pewnie podali ci leki przeciwbólowe, myślałem, że to jednak kolano, nie spodziewałem się, że złamanie, ale raczej... 一 przerwał czując, że bredzi, do tego mało wiarygodnie i nie w tym kierunku, jaki sobie umyślił. Umarszczył brwi w skupieniu, usta wykrojone w serduszko i zwykle bardzo nieskore do kajania się wykrzywiły się lekko, a spojrzenie utkwił w gipsie, oskarżycielsko białym i wystawionym na widok.
一 Przepraszam 一 powiedział w końcu, takim tonem, jakby to jedno słowo wywoływało fizyczny ból, mimo to Leo nie wyglądał, jakby miał mu się z miejsca rozpłakać na środku salonu. To byłoby żałosne nawet jak na jego standardy.
Nie doprecyzował jedynie za co tak naprawdę przepraszał, czy za incydent sprzed paru godzin czy za ogół przykrości jakie mu dotąd sprawił. To, że na ten moment postanowił pominąć rozwinięcie skłaniało raczej do przypuszczenia, że miał na myśli to drugie.
一 Przyniosłem ci gnocchi alla Sorrentina, są jeszcze ciepłe więc mogę ci podać. Albo mogę zostawić garnek, jeśli wolisz, oddasz kiedy indziej.
Nie miał nawet pewności, czy Grateau życzy sobie jego obecności w swoim mieszkaniu. Hiacynta, która wskoczyła mu na kolana, w przeciwieństwie do niego była miękka, łagodna i nie miała oporów przed garnięciem się pod ramię, ugniataniem i łaszeniem się do żeber. W odróżnieniu od Leo, była łatwa do pokochania, nie syczała i nie gryzła za byle przewinienie, realne bądź wymyślone.
Żałował, że nie potrafił być Hiacyntą.
Odwrócił wzrok i spojrzał na pokrywkę garnka, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Kostki opatrzone niedawno przez Teddy nadal piekły i wyglądały paskudnie, zwłaszcza na kimś, kto zwykle miał wypielęgnowane dłonie, zestaw ulubionych kremów na bazie mleczka pszczelego i dbał o rękawiczki. Uważał, że dobrze, że został ślad, bo potęgował wyrzuty sumienia.
orpheus grateau

-
Do you want the house tour?
I could take you to the first, second, third floor
And I promise none of this is a metaphornieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegopostaćautor
Oh, would you be so kind as to fall in love with me?
To, że został uziemiony na co najmniej miesiąc i raczej przez ten czas będzie skazany na jedynie swoje własne towarzystwo, doprowadzało go do szewskiej pasji. I o ile ta kulka szczęścia nigdy nie wpadała w złość, a wyjątkowo rzadko używała jakichkolwiek wulgaryzmów, tak teraz te same cisnęły mu się na język. Owszem, mógł się poruszać o kulach, jednak na razie robił to niezwykle pokracznie i było w tym więcej komizmu, niż faktycznego przemieszczania się. Zaparzona w ceramicznym dzbanku herbata, umieszczona została przez starszą kobietę na małym trójnogu. Zapach mieszanki cytrusów, trawy cytrynowej oraz czerwonej herbaty roznosił się po mieszkaniu, chociaż odrobinę kojąc nerwy Orpheusa, który próbował sobie znaleźć jakiekolwiek zajęcie na długie, jesienne dni, które będzie musiał spędzić albo w fotelu, albo co najwyżej na balkonie.
Ocknął się dopiero, jak głuchą ciszę przerwało delikatne drapanie o drzwi. Przyzwyczajony raczej do miauczenia dobiegającego zza drzwi balkonowych, początkowo to właśnie tam skierował swoje zdezorientowane spojrzenie. Jakie było jego zaskoczenie, kiedy dosłownie chwilę później do salonu wbiegł kot należący do jego sąsiada. I o ile nie byłoby w tym nic dziwnego, to sam fakt, że zwierzę przybiegło z przedpokoju, nieco go zaniepokoiło. Babcia zapomniała zamknąć drzwi? A może one się zepsuły i teraz samoistnie się otwierały od najmniejszego ruchu? Trudno było mu jednak nad tym rozmyślać, kiedy ciche miauknięcie skupiło jego całą uwagę na małym stworzonku, które szybkimi ruchami łapek zbliżało się do niego.
一 Heeej, słodzinko! 一 przywitał kota z szerokim uśmiechem, wychylając się w jego kierunku, aby zaraz też wziąć go na ręce. I o ile nie dane mu było mieć nigdy własnego zwierzęcia (dziadkowie uznali, że pies jest zbyt wielkim obowiązkiem dla studenta, a potem pełnoetatowego pracownika), tak uwielbiał, kiedy zarówno Hiacynta, jak i Ophelia odwiedzały go w jego mieszkaniu. Zawsze zwiastowało to jednak to, że za chwilę pojawi się tutaj pewnie Leo z prośbą o zwrot zwierzęcia i pretensjami, że zapewne znowu winą są niezamknięte drzwi od mieszkania Grateau. 一 Co tu robisz? Jesteś głodna?
I pewnie byłby w pełni pochłonięty zabawą z uroczą kotką, gdyby nie głos Perelli, który dobiegł od strony, z której przybiegł jego kot. Uniósł spojrzenie na mężczyznę, nie przerywając jednak drapania Hiacynty za uszkiem, która widocznie za bardzo polubiła tę małą pieszczotę. Początkowy szok, który raczej wywołany był nie tym, że Leo jest w jego mieszkaniu, ale to, jak wygląda, ustąpił zaraz szerokiemu uśmiechowi. Było w tym obrazku coś domowego, zupełnie tak, jakby ten próbował wpasować się do wystroju, jaki panował w salonie należącym do Grateau.
Nie spodziewał się natomiast przeprosin, a już na pewno nie takie widoku, który nieco zbił go z tropu. Nadal czuł lekkie otępienie, część informacji docierała do niego z wyraźnym opóźnieniem, a on sam nie do końca wiedział, jak ma zareagować. Zamiast jednak jakkolwiek powagi, powiedzenia, żeby ten się nie martwił, że przecież nic takiego się nie stało (bo nie stało, był to zbieg okoliczności i zapewne, gdyby to Perella pierwszy opuścił sklep, to on stałby się ofiarą młodocianego kierowcy), uniósł Hiacyntę do góry, obracając jej oczy w kierunku Leo. Dłoń, którą wcześniej drapał kotkę za uchem, umieścił na jej główce, a kciuk przeniósł nad lewe ucho. Wychylił się w bok, chcąc widzieć zapewne zdezorientowaną twarz Leo, by zaraz przyłożyć bogu winną kotkę bliżej swojej twarzy i...
一 Uwaga, uśmiech! Pstryk! 一 udawane zdjęcie, a przy tym delikatne zgięcie ucha kota, miała w zamyśle Orpheusa rozbawić jego sąsiada. Nie wiedział, czy mu się uda, czy ten uroczy mężczyzna w ogóle potrafi się śmiać, ale... będzie próbował do śmierci. Jednym z jego skrytych marzeń było zobaczenie szczerego uśmiechu Perelli, potem? Mógł nawet zginąć pod kołami samochodu. No, może w wieku 60 lat. Jak doczeka się gromadki szczeniaków i nazwiska: "Perella".
Zaśmiał się cicho, kręcąc głową na boki, kiedy rozluźnienie atmosfery, jaka zapanowała w jego mieszkaniu, podziałało tylko na niego.
一 Wybacz. Po prostu... nie chcę, byś się obwiniał, za coś, na co nie miałeś wpływu 一 dodał już spokojniej, wynagradzając Hiacyncie poprzednie tortury, dając jej możliwość podgryzania swojej ręki. Wzrok utkwił natomiast w Leo, jakby tym samym chciał go uspokoić. 一 A jeżeli spytasz mnie jak noga, to obiecuję, że odpowiem ci najbardziej żenującym tekstem na podryw, jaki znam. A ostatnio siedziałem do trzeciej i oglądałem TikToki, więc... 一 zaczął kolejny monolog, pozwalając sobie na to, by znowu odbiec tematem od wypadku, który w jego umyśle nadal był "otwartą raną", która w jakiś dziwny sposób sprawiła, że w tym słonecznym życiu Grateau pojawiła się mała, burzowa chmurka.
Dopiero po krótkiej chwili spostrzegł garnek, który ten trzymał, a zapach, który od jakiegoś czasu roznosił się po salonie, zaczął w końcu docierać do jego nosa. Poczuł skurcz w żołądku, tym samym uświadamiając sobie, że tak naprawdę był głodny, ale przez ostatnie kilka godzin, nie potrafił myśleć o niczym innym, jak o tym, że będzie skazany na miesięczny urlop.
一 Och, wiesz... 一 zaczął lekko niepewnie, by zaraz też podnieś się nieco na fotelu, aby mieć lepszy widok na Perellę. 一 Mogę zjeść, ale pod jednym warunkiem. Zjesz ze mną! Mam co prawda tylko herbatę, w kuchni w lodówce powinien być sok pomarańczowy, a wy lodówce butelka wody niegazowanej... Lubisz czerwoną herbatę? Dopiero co babcia mi zrobiła, ciekawe, że nie minęli-... 一 przerwał na chwilę, kiedy uświadomił się, że znowu popada w słowotok. Był ich świadom, ale teraz, kiedy Leo stał z tą swoją smutną miną, w samych skarpetkach, cholernie uroczym ubranku i z gorącym jedzeniem, zdecydowanie zbyt wiele myśli krążyło dookoła tego, że w tym komplecie jest mu gorąco. No, albo sam Perella jest gorący. 一 Przepraszam. Może już nie będę tyle gadać. No i... dzięki za jedzenie. I obiecuję, nie nazwę tego naszą pierwszą randką, bo jeszcze mi stąd wyjdziesz z tym nioki 一 posłał mu szeroki uśmiech, zaraz też kręcąc głową na boki, jakby sam sobie nie dowierzał, że jego żarty są aż tak słabe. Chociaż dla samego Orpheusa to chyba nie były żarty.
Leo V. Perella
-
I have no safe words, you've been warnednieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor
Hiacynta, która z usposobienia była o wiele bardziej skora do zabaw i interakcji niż Ophelia, chętnie pozwoliła się układać, gnieść i kształtować pozy, czując się bezpieczniej w dłoniach Orpheusa. Może dlatego, że były większe niż Leo i kot instynktownie czuł się pewniej, a może dlatego, że Perella miał kiepskie krążenie i wiecznie zimne ręce w przeciwieństwie do mężczyzny udającego właśnie, że przymierza się do zdjęcia.
Perella stał sztywno tam gdzie padło, na środku salonu z garnkiem w posiniaczonych i odrapanych dłoniach, a chociaż nie odezwał się słowem ani na zaczepkę ani na groźbę kolejnego słabego tekstu na podryw, pierwszy raz patrzył na Grateau inaczej. Nie oceniająco, nie z góry (metaforycznie, rzecz jasna, przy swoim wzroście mógł co najwyżej popatrzeć sobie z góry na jego kolana), bez ironicznego grymasu na ustach i chłodnego, zbywającego półuśmiechu. Patrzył z głęboką troską, ewidentnym zakłopotaniem, co naprawdę nie zdarzało mu się często, a gardło zacisnęło mu się realnie i mocno. Na tyle, by darował sobie próbę zabrania głosu, bo widok Orpheusa w fotelu, z kotem na kolanach i wciąż tak samo irracjonalnie szczęśliwego pomimo koszmarnych ostatnich godzin po prostu kurewsko kruszył go od środka.
A potem, pomimo przedwczesnego założenia, że jest w tym mieszkaniu persona non grata, Orpheus zaproponował, lub może raczej, zaszantażował go wspólnym obiadem i Perella skapitulował. Milcząco, bezdyskusyjnie, bez charakterystycznego, nieodzownego wymuszeniom umarszczenia nosa, od tak przyjął propozycję jakby robili to codziennie.
Marzył przecież o tym, o namiastce odrobiny bliskości, o towarzystwie przy kolacji i wszystkich tych romantycznych głupotach o jakich czytał w słabych romansach, które pochłaniał wieczorami popijając wino na kanapie.
一 Lubię 一 przemruknął wreszcie, na razie słabo odnajdując się w konwencji rozmowy, w której nie dołączał jak ozdobnej wstążeczki złośliwych podsumowań i cierpkich opinii. 一 Naprawdę, herbata jest zupełnie w porządku. Mógłbym...?
Brodą wskazał w stronę kuchni sugerując, że sam upora się z rozdysponowaniem porcji. Nie zamierzał pozwolić, by Orpheus wcisnął się do kuchni ze swoją żarliwą chęcią niesienia pomocy, bo po pierwsze, w obecnej sytuacji byłoby to wyjątkowo niepraktyczne, a po drugie i przede wszystkim, Perella potrzebował paru minut na ochłonięcie i wolał być wówczas sam.
Donośne miauknięcie Hiacynty sugerowało, że kotka nie jest zadowolona utratą zainteresowania jej puchatym jestestwem, a już tym bardziej nie zamierzała pozwolić, by byle obiad zgonił ją z tak wygodnych kolan. Widowiskowo przeciągnęła się gnąc grzbiet niczym wyuczona akrobatka, zaprezentowała kolejno przednie łapki, łebkiem strzeliła Orpheusa w szczękę i dopiero po którymś okrążeniu ułożyła się spokojnie na boku, z ogonem puszystym a'la boa z piór, wachlującym w powietrzu jak wskaźnik metronomu.
Tymczasem Leo znalazł w szafce talerze (bardzo ładne zresztą, w innych okolicznościach na pewno by pozazdrościł) i nieco na autopilocie porozkładał porcje mierząc na oko. Na rancie naczynia przeznaczonego dla Grateau znalazła się nawet finezyjna łezka z sosu, bo widocznie nawet największa tragedia nie potrafiła przygasić w nim wewnętrznego poczucia estetyki.
一 Chciałem dodać świeżą bazylię, ale zamordowałem ją na balkonie 一 zaanonsował obiad, a chociaż w innej sytuacji oba talerze wniósłby na przedramieniu jednej ręki jak kelner (którym wprawdzie niegdyś był w czasie studiów), tym razem nie ufał sobie pod tym względem za grosz i przyniósł je osobno; za bardzo trzęsły mu się dłonie. 一 Zabrać ją? 一 zapytał, mając na myśli kota rezydującego na kolanach mężczyzny. Ich skromny obiad, na który składała się herbata i jedno z najprostszych włoskich dań rozgościł się na etażerce, z której uprzednio Perella przeniósł dwie odpoczywające sobie w spokoju książki. Znalazł im tymczasowe miejsce na komodzie.
Sam nie był głodny i wątpił by to się zmieniło do następnego dnia, dlatego wcisnąwszy się w kant kanapy przez parę minut bezcelowo przesuwał ziemniaczane kluski koniuszkiem widelca po talerzu. Zbyt wiele rzeczy przetaczało mu się teraz przez głowę by był zdolny skupić się na jedzeniu, od wypadku począwszy, poprzez bolesną przebitkę z przeszłości aż do spraw bieżących, za które nijak nie wiedział jak się zabrać.
Zwilżył suche, spierzchnięte wargi koniuszkiem języka, cienko westchnął i opuścił widelec w jednoznacznym geście. Przez moment patrzył tylko na swoje palce zaciśnięte na krawędzi talerza i nagle o czymś sobie przypomniał.
Odłożył swój nietknięty obiad na niski stoliczek, wstał, oklepał się po kieszeniach spodni i z jednej wyciągnął słoiczek pozbawiony etykiety, za to w połowie wypełniony czymś lekko żółtawym i gęstym.
一 Zapomniałem zupełnie. Przyniosłem ci maść na stłuczenia, powinno pomóc z siniakami i trochę ulżyć, robiłem ją w zeszłym tygodniu więc jest całkiem świeża. Z arniki i żywokostu, ale pachnie sosną. I trochę woskiem pszczelim, dodaję do wszystkiego, jest... 一 nie dokończył, bo zdał sobie sprawę, że tym razem to on wpadł w słowotok, za jaki nieustannie rugał Orpheusa. Z dużą dozą prawdopodobieństwa był to najdłuższy pozbawiony kpiny zwrot jakim Leo odezwał się do Grateau od początku ich znajomości.
I niewykluczone również, że Perella zaliczył tego dnia jakiś uraz niewidoczny dla oka, coś, co wydarzyło się cicho i w ciągu ostatnich paru godzin, bo ledwie skończył obracać nerwowo słoiczek w dłoniach, a padło kolejne, zdawać by się mogło, nierealne wręcz oświadczenie z jego strony:
一 Nałożę ci, tylko powiedz mi gdzie.
Nie żartował i nawet nie miał gorączki. Może tylko oczy miał trochę bardziej podciągnięte zdradliwą czerwienią niż zwykle, a wzrok nieco nieobecny, bo Perella stale próbował przeprocesować wszystkie wydarzenia minionego dnia i wyciągnąć z nich jakieś owocne wnioski.
Wizyta Teddy pomogła mu co prawda stanąć na nogi, odrobinę się uziemić i chwała jej za to, mimo to wciąż nie potrafił uporać się z widokiemCharliego Orpheusa na moment po uderzeniu auta.
Hiacynta rozdrażniona tymi ciągłymi roszadami, to talerz to znów czyjeś ręce, w pewnym momencie ziewnęła głęboko, pacnęła Grateau końcem ogona w twarz i z wdziękiem salonowej divy podreptała szukać sobie miejsca zapewne w jego sypialni.
一 Jeśli nie chcesz to w porządku, ale gdybyś jednak chciał, to ja też mógłbym chcieć 一 dodał w ramach bardzo zawoalowanego sprostowania, palcami wciąż obracając słoiczek z maścią. Wierzył, że może jeżeli poczułby się użyteczny w jakikolwiek sposób, jeśli tylko znalazłby dla siebie praktyczne zastosowanie, w jakimś stopniu zrekompensowałby mu te miesiące niesprawiedliwości. Bo czym innym było postawienie granic w obliczu podejrzenia młodocianego zauroczenia o być może niestałej naturze, a czym innym łajanie go za przewinienia, które często Perella sam sobie ubzdurał.
orpheus grateau
Perella stał sztywno tam gdzie padło, na środku salonu z garnkiem w posiniaczonych i odrapanych dłoniach, a chociaż nie odezwał się słowem ani na zaczepkę ani na groźbę kolejnego słabego tekstu na podryw, pierwszy raz patrzył na Grateau inaczej. Nie oceniająco, nie z góry (metaforycznie, rzecz jasna, przy swoim wzroście mógł co najwyżej popatrzeć sobie z góry na jego kolana), bez ironicznego grymasu na ustach i chłodnego, zbywającego półuśmiechu. Patrzył z głęboką troską, ewidentnym zakłopotaniem, co naprawdę nie zdarzało mu się często, a gardło zacisnęło mu się realnie i mocno. Na tyle, by darował sobie próbę zabrania głosu, bo widok Orpheusa w fotelu, z kotem na kolanach i wciąż tak samo irracjonalnie szczęśliwego pomimo koszmarnych ostatnich godzin po prostu kurewsko kruszył go od środka.
A potem, pomimo przedwczesnego założenia, że jest w tym mieszkaniu persona non grata, Orpheus zaproponował, lub może raczej, zaszantażował go wspólnym obiadem i Perella skapitulował. Milcząco, bezdyskusyjnie, bez charakterystycznego, nieodzownego wymuszeniom umarszczenia nosa, od tak przyjął propozycję jakby robili to codziennie.
Marzył przecież o tym, o namiastce odrobiny bliskości, o towarzystwie przy kolacji i wszystkich tych romantycznych głupotach o jakich czytał w słabych romansach, które pochłaniał wieczorami popijając wino na kanapie.
一 Lubię 一 przemruknął wreszcie, na razie słabo odnajdując się w konwencji rozmowy, w której nie dołączał jak ozdobnej wstążeczki złośliwych podsumowań i cierpkich opinii. 一 Naprawdę, herbata jest zupełnie w porządku. Mógłbym...?
Brodą wskazał w stronę kuchni sugerując, że sam upora się z rozdysponowaniem porcji. Nie zamierzał pozwolić, by Orpheus wcisnął się do kuchni ze swoją żarliwą chęcią niesienia pomocy, bo po pierwsze, w obecnej sytuacji byłoby to wyjątkowo niepraktyczne, a po drugie i przede wszystkim, Perella potrzebował paru minut na ochłonięcie i wolał być wówczas sam.
Donośne miauknięcie Hiacynty sugerowało, że kotka nie jest zadowolona utratą zainteresowania jej puchatym jestestwem, a już tym bardziej nie zamierzała pozwolić, by byle obiad zgonił ją z tak wygodnych kolan. Widowiskowo przeciągnęła się gnąc grzbiet niczym wyuczona akrobatka, zaprezentowała kolejno przednie łapki, łebkiem strzeliła Orpheusa w szczękę i dopiero po którymś okrążeniu ułożyła się spokojnie na boku, z ogonem puszystym a'la boa z piór, wachlującym w powietrzu jak wskaźnik metronomu.
Tymczasem Leo znalazł w szafce talerze (bardzo ładne zresztą, w innych okolicznościach na pewno by pozazdrościł) i nieco na autopilocie porozkładał porcje mierząc na oko. Na rancie naczynia przeznaczonego dla Grateau znalazła się nawet finezyjna łezka z sosu, bo widocznie nawet największa tragedia nie potrafiła przygasić w nim wewnętrznego poczucia estetyki.
一 Chciałem dodać świeżą bazylię, ale zamordowałem ją na balkonie 一 zaanonsował obiad, a chociaż w innej sytuacji oba talerze wniósłby na przedramieniu jednej ręki jak kelner (którym wprawdzie niegdyś był w czasie studiów), tym razem nie ufał sobie pod tym względem za grosz i przyniósł je osobno; za bardzo trzęsły mu się dłonie. 一 Zabrać ją? 一 zapytał, mając na myśli kota rezydującego na kolanach mężczyzny. Ich skromny obiad, na który składała się herbata i jedno z najprostszych włoskich dań rozgościł się na etażerce, z której uprzednio Perella przeniósł dwie odpoczywające sobie w spokoju książki. Znalazł im tymczasowe miejsce na komodzie.
Sam nie był głodny i wątpił by to się zmieniło do następnego dnia, dlatego wcisnąwszy się w kant kanapy przez parę minut bezcelowo przesuwał ziemniaczane kluski koniuszkiem widelca po talerzu. Zbyt wiele rzeczy przetaczało mu się teraz przez głowę by był zdolny skupić się na jedzeniu, od wypadku począwszy, poprzez bolesną przebitkę z przeszłości aż do spraw bieżących, za które nijak nie wiedział jak się zabrać.
Zwilżył suche, spierzchnięte wargi koniuszkiem języka, cienko westchnął i opuścił widelec w jednoznacznym geście. Przez moment patrzył tylko na swoje palce zaciśnięte na krawędzi talerza i nagle o czymś sobie przypomniał.
Odłożył swój nietknięty obiad na niski stoliczek, wstał, oklepał się po kieszeniach spodni i z jednej wyciągnął słoiczek pozbawiony etykiety, za to w połowie wypełniony czymś lekko żółtawym i gęstym.
一 Zapomniałem zupełnie. Przyniosłem ci maść na stłuczenia, powinno pomóc z siniakami i trochę ulżyć, robiłem ją w zeszłym tygodniu więc jest całkiem świeża. Z arniki i żywokostu, ale pachnie sosną. I trochę woskiem pszczelim, dodaję do wszystkiego, jest... 一 nie dokończył, bo zdał sobie sprawę, że tym razem to on wpadł w słowotok, za jaki nieustannie rugał Orpheusa. Z dużą dozą prawdopodobieństwa był to najdłuższy pozbawiony kpiny zwrot jakim Leo odezwał się do Grateau od początku ich znajomości.
I niewykluczone również, że Perella zaliczył tego dnia jakiś uraz niewidoczny dla oka, coś, co wydarzyło się cicho i w ciągu ostatnich paru godzin, bo ledwie skończył obracać nerwowo słoiczek w dłoniach, a padło kolejne, zdawać by się mogło, nierealne wręcz oświadczenie z jego strony:
一 Nałożę ci, tylko powiedz mi gdzie.
Nie żartował i nawet nie miał gorączki. Może tylko oczy miał trochę bardziej podciągnięte zdradliwą czerwienią niż zwykle, a wzrok nieco nieobecny, bo Perella stale próbował przeprocesować wszystkie wydarzenia minionego dnia i wyciągnąć z nich jakieś owocne wnioski.
Wizyta Teddy pomogła mu co prawda stanąć na nogi, odrobinę się uziemić i chwała jej za to, mimo to wciąż nie potrafił uporać się z widokiem
Hiacynta rozdrażniona tymi ciągłymi roszadami, to talerz to znów czyjeś ręce, w pewnym momencie ziewnęła głęboko, pacnęła Grateau końcem ogona w twarz i z wdziękiem salonowej divy podreptała szukać sobie miejsca zapewne w jego sypialni.
一 Jeśli nie chcesz to w porządku, ale gdybyś jednak chciał, to ja też mógłbym chcieć 一 dodał w ramach bardzo zawoalowanego sprostowania, palcami wciąż obracając słoiczek z maścią. Wierzył, że może jeżeli poczułby się użyteczny w jakikolwiek sposób, jeśli tylko znalazłby dla siebie praktyczne zastosowanie, w jakimś stopniu zrekompensowałby mu te miesiące niesprawiedliwości. Bo czym innym było postawienie granic w obliczu podejrzenia młodocianego zauroczenia o być może niestałej naturze, a czym innym łajanie go za przewinienia, które często Perella sam sobie ubzdurał.
orpheus grateau

-
Do you want the house tour?
I could take you to the first, second, third floor
And I promise none of this is a metaphornieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegopostaćautor
Ze swojej niespokojnej natury, Orpheus miał w nawyku zmianę pozycji, w jakiej się aktualnie znajdował, co kilka lub kilkadziesiąt sekund. Nic więc dziwnego, że kiedy jeszcze babcia ciągnęła go na niedzielne nabożeństwa, ten nie potrafił wysiedzieć w kościelnej ławce nawet, jak obiecano mu upieczenie kolejnej porcji kokosanek. Teraz też miał problem z utrzymaniem statycznej pozycji i zaledwie po przysłowiowych dwóch sekundach już musiał poprawić się w fotelu, zesłać na Hiacyntę porcję kolejnych głasków i drapnięć za uchem, a także trzykrotnie upewnić się, czy przypadkiem Leo nie był fatamorganą i nie zniknął podczas mrugnięcia. Kiedy jednak okazało się, że Perella nadal tutaj jest i nie stanowi ubocznego efektu jakichś leków, które podali mu w szpitalu, odetchnął z widoczną ulgą, a uśmiech, przedtem jedynie delikatny, teraz w pełni ukazywał jego dołeczki. Naprawdę zależało mu na tym, by to spotkanie przebiegło jak najlepiej.
Nawet jeżeli nigdy nie był z nikim blisko, nawet jak jego wszelkie podrywy kończyły się raczej na licznych słowach, żartach, podtekstach i ewentualnych lawinach wholesome pictures, nie przestawał wierzyć, że kiedyś w jego życiu pojawi się rycerz na białym koniu. Wystarczyły rycerz, albo po prostu mężczyzna, który zrozumie jego potrzeby i zapewni mu odrobinę miłości, której tak naprawdę potrzebował. Nawet jeżeli nie mówił tego głośno, chciał spełnić swoje marzenia i zrealizować wszystkie punkty ze swojej love list (na której jednym z podpunktów była randka spędzona przy pieczeniu babeczek w kształcie tylnej partii ciała psów rasy corgi).
一 Jasne! Czekaj, talerze? Okej! Kuchnia, pewnie tam nie byłeś, więc jak wejdziesz, to musisz koło lodówki, ta szafka na górze... 一 zaczął go instruować, a kiedy mniej więcej ocenił, że Perella faktycznie trafił do kuchni, kontynuował swój monolog, palcami dalej drapiąc ucho Hiacynty. 一 No, otworzysz ją i tam na najwyższej półce będą tale...一 chciał dokończyć wypowiedź, ale zamiast tego miał ochotę strzelić się w pysk, że właśnie instruował swojego wieloletniego crusha, że talerze znajdują się na NAJWYŻSZEJ półce. Nie mógł jednak ukryć uśmiechu, który wymalował się na jego twarzy, kiedy wyobraził sobie uroczą scenkę, w której wyręcza Perellę w sięganiu czegoś z najwyższej półki. Była tam fizyczna bliskość, był śmiech Orpehusa i urocze prychnięcie Leo, a potem... 一 Umyte talerze są na suszarce. Koło zlewu.
Przeprosił go spojrzeniem, kiedy tylko wrócił z jedzeniem do salonu, zaraz, jakby nie chcąc się jeszcze bardziej pogrążyć, sięgnął po dwie filiżanki, które ustawił na małych, porcelanowych spodeczkach, o pozłacanych brzegach. Nie była to jego ulubiona zastawa, właściwie należała do tych bardziej "domowych", a ta dla gości (którzy co prawda odwiedzali Orpheusa niezwykle rzadko), zdobiła przeszkoloną półkę, która wisiała nad kuchennym stołem.
Słysząc o zamordowanej na balkonie bazylii, jedynie uśmiechnął się pod nosem, unikając nieco spojrzenia Perelli. Kotka, która cały czas dość mocno ubiegała się o uwagę, dość mocno odciągała Orpheusa od tego, by w pełni poświęcił się słowom Leo, jego przepięknej cerze i... och, paru innym walorom, które niezwykle go ciekawiły. Pokiwał przecząco głową na boki, zaraz tylko ponownie bawiąc się uszami zwierzaka. Zajęcie to, chociaż z zewnątrz wyglądało jak niewinna zabawa, która nie miała większego celu, dla Grateau była tak naprawdę sposobem na powstrzymanie się od kolejnego słowotoku.
Obiad, który przygotował Perella był naprawdę pyszny. Przyzwyczajony raczej do tłustego, irlandzkiego jedzenia, lekkość ziemniaczanych klusek przyjął z nieukrywaną radością i kiwnięciem głowy, które miało widocznie zastąpić liczne komplementy. Dokończył porcję, chociaż miał wrażenie, że robi to bardziej dlatego, by nie zrobić przykrości Leo. Zdecydowanie mężczyzna potrafił gotować i być może pomysł z randką przy gotowaniu spaghetti z klopsikami z Zakochanego Kundla nie był tak głupi, jak początkowo ocenił go Orpheus. Zwłaszcza że jego sąsiad, z tego co pamiętał, był w jakiejś części Włochem.
一 Wow, jakby... chrzanić tę bazylię, bo... Ej no już miałem wrócić do głaskania! 一 powiedział w kierunku kotki, która oburzona jego lenistwem, postanowiła dalej zwiedzać jego mieszkanie i przejść przez otwarte drzwi do sypialni. Cieszył się, że rano udało mu się pościelić łóżko i jego sypialnia nie wyglądała jak jedno wielkie pobojowisko. Dość często, wstając zdecydowanie za późno, nie miał czasu na to, by zarzucić na białą, puchową pościel ciemnozielony koc. Nawet jak nie przyznałby tego głośno, miał problemy z utrzymaniem porządku w miejscu swojego codziennego odpoczynku.
Kiedy usłyszał o maści, momentalnie jego umysł opuściły ostatnie szare komórki. Co prawda nie było ich za wiele w umyśle tego ludzkiego golden retrievera, ale teraz, wszystko to, co trzymało jego wszelkie normy, albo ostatnie granice, puściło w momencie, w którym usłyszał, że Leo sam nałoży maść na jego obolałe ciało. Pewna część Orpheusa wręcz krzyczała, że ma się nie zgadzać, że przecież wcale go nie boli, a tym bardziej byłby w stanie zrobić to samemu. Druga, ta mniej racjonalna, zdecydowanie głośniejsza, krzyczała, że ma w tym momencie pozwolić to zrobić Perelli. I była też trzecia, która chyba domagała się czegoś więcej, po tych nieudolnych dwóch latach podrywu.
Wsparty o jedną kulę, przeniósł się na kanapę, gdzie też odłożył swoją nogę, która do połowy znajdowała się w gipsie. Robił to dość powoli, ale na tyle stanowczo, że samą swoją mową ciała mówił: "Ja sobie dam świetnie radę!". I jakoś dał, pokracznie, ale w końcu przeczłapał się na kanapę, która zdecydowanie była wygodniejsza od fotela, na którym posadziła go babcia.
一 Nie, nie, nie! Znaczy, tak! Znaczy wiesz, gdybyś chciał, to możesz to zrobić. Poradzę sobie, no z większością, tu na rękach... 一 wskazał na kilka obtłuczeń, które powoli malowały się na jego ramionach, zaraz... zdejmując koszulkę przez głowę i przerzucając ją gdzieś na drugi kąt kanapy. Odwrócił się w kierunku Perelli plecami, by zaraz też przekręcić głowę, jakby sam chciał spojrzeć, co tam się znajduje. 一 No... na plecach nie dam rady. Dasz radę? Znaczy... na pewno dasz, to nic trudnego, ale... Oh... czy ja właśnie... 一 powoli na jego policzkach zaczął pojawiać się różowy odcień, kiedy Orpheus zdał sobie sprawę, że właśnie pozbawił się wierzchniej części garderoby. I zapewne pozbawiłby się również dresowych spodni, gdyby oboje znajdowali się w zupełnie innej sytuacji. Teraz jednak mleko się wylało i... świecił przed Perellą nagim torsem, niekoniecznie świadomy, że dzieli ich zaledwie kilkadziesiąt centymetrów.
一 To... żart, że teraz przechodzimy do drugiej bazy, byłby teraz nie na miejscu, prawda? 一 ucieczka w żarty, aluzje, czy właśnie podteksty, była sposobem, w jaki Orpheus radził sobie z niską samooceną. Tak naprawdę zaczął chodzić na siłownię dlatego, że wstydził się swojego patyczkowatego wyglądu. Może i ponad roczne ćwiczenia podziałały, ale zdecydowanie nie dodały mu odwagi w sytuacjach, w których stałby (a właściwie siedziałby) oko w oko ze swoim największym zauroczeniem. Co prawda w myślach już rozbierał Perellę, wyobrażając sobie, co takiego znajduje się pod swetrem, może i co ukrywa pod koszulą... Zamknij się, Grateau. 一 No to możesz mi pomóc się zamknąć. ZNACZY NIE. Ja się zamknę, a ty... rób swoje. Proszę...
Leo V. Perella
Nawet jeżeli nigdy nie był z nikim blisko, nawet jak jego wszelkie podrywy kończyły się raczej na licznych słowach, żartach, podtekstach i ewentualnych lawinach wholesome pictures, nie przestawał wierzyć, że kiedyś w jego życiu pojawi się rycerz na białym koniu. Wystarczyły rycerz, albo po prostu mężczyzna, który zrozumie jego potrzeby i zapewni mu odrobinę miłości, której tak naprawdę potrzebował. Nawet jeżeli nie mówił tego głośno, chciał spełnić swoje marzenia i zrealizować wszystkie punkty ze swojej love list (na której jednym z podpunktów była randka spędzona przy pieczeniu babeczek w kształcie tylnej partii ciała psów rasy corgi).
一 Jasne! Czekaj, talerze? Okej! Kuchnia, pewnie tam nie byłeś, więc jak wejdziesz, to musisz koło lodówki, ta szafka na górze... 一 zaczął go instruować, a kiedy mniej więcej ocenił, że Perella faktycznie trafił do kuchni, kontynuował swój monolog, palcami dalej drapiąc ucho Hiacynty. 一 No, otworzysz ją i tam na najwyższej półce będą tale...一 chciał dokończyć wypowiedź, ale zamiast tego miał ochotę strzelić się w pysk, że właśnie instruował swojego wieloletniego crusha, że talerze znajdują się na NAJWYŻSZEJ półce. Nie mógł jednak ukryć uśmiechu, który wymalował się na jego twarzy, kiedy wyobraził sobie uroczą scenkę, w której wyręcza Perellę w sięganiu czegoś z najwyższej półki. Była tam fizyczna bliskość, był śmiech Orpehusa i urocze prychnięcie Leo, a potem... 一 Umyte talerze są na suszarce. Koło zlewu.
Przeprosił go spojrzeniem, kiedy tylko wrócił z jedzeniem do salonu, zaraz, jakby nie chcąc się jeszcze bardziej pogrążyć, sięgnął po dwie filiżanki, które ustawił na małych, porcelanowych spodeczkach, o pozłacanych brzegach. Nie była to jego ulubiona zastawa, właściwie należała do tych bardziej "domowych", a ta dla gości (którzy co prawda odwiedzali Orpheusa niezwykle rzadko), zdobiła przeszkoloną półkę, która wisiała nad kuchennym stołem.
Słysząc o zamordowanej na balkonie bazylii, jedynie uśmiechnął się pod nosem, unikając nieco spojrzenia Perelli. Kotka, która cały czas dość mocno ubiegała się o uwagę, dość mocno odciągała Orpheusa od tego, by w pełni poświęcił się słowom Leo, jego przepięknej cerze i... och, paru innym walorom, które niezwykle go ciekawiły. Pokiwał przecząco głową na boki, zaraz tylko ponownie bawiąc się uszami zwierzaka. Zajęcie to, chociaż z zewnątrz wyglądało jak niewinna zabawa, która nie miała większego celu, dla Grateau była tak naprawdę sposobem na powstrzymanie się od kolejnego słowotoku.
Obiad, który przygotował Perella był naprawdę pyszny. Przyzwyczajony raczej do tłustego, irlandzkiego jedzenia, lekkość ziemniaczanych klusek przyjął z nieukrywaną radością i kiwnięciem głowy, które miało widocznie zastąpić liczne komplementy. Dokończył porcję, chociaż miał wrażenie, że robi to bardziej dlatego, by nie zrobić przykrości Leo. Zdecydowanie mężczyzna potrafił gotować i być może pomysł z randką przy gotowaniu spaghetti z klopsikami z Zakochanego Kundla nie był tak głupi, jak początkowo ocenił go Orpheus. Zwłaszcza że jego sąsiad, z tego co pamiętał, był w jakiejś części Włochem.
一 Wow, jakby... chrzanić tę bazylię, bo... Ej no już miałem wrócić do głaskania! 一 powiedział w kierunku kotki, która oburzona jego lenistwem, postanowiła dalej zwiedzać jego mieszkanie i przejść przez otwarte drzwi do sypialni. Cieszył się, że rano udało mu się pościelić łóżko i jego sypialnia nie wyglądała jak jedno wielkie pobojowisko. Dość często, wstając zdecydowanie za późno, nie miał czasu na to, by zarzucić na białą, puchową pościel ciemnozielony koc. Nawet jak nie przyznałby tego głośno, miał problemy z utrzymaniem porządku w miejscu swojego codziennego odpoczynku.
Kiedy usłyszał o maści, momentalnie jego umysł opuściły ostatnie szare komórki. Co prawda nie było ich za wiele w umyśle tego ludzkiego golden retrievera, ale teraz, wszystko to, co trzymało jego wszelkie normy, albo ostatnie granice, puściło w momencie, w którym usłyszał, że Leo sam nałoży maść na jego obolałe ciało. Pewna część Orpheusa wręcz krzyczała, że ma się nie zgadzać, że przecież wcale go nie boli, a tym bardziej byłby w stanie zrobić to samemu. Druga, ta mniej racjonalna, zdecydowanie głośniejsza, krzyczała, że ma w tym momencie pozwolić to zrobić Perelli. I była też trzecia, która chyba domagała się czegoś więcej, po tych nieudolnych dwóch latach podrywu.
Wsparty o jedną kulę, przeniósł się na kanapę, gdzie też odłożył swoją nogę, która do połowy znajdowała się w gipsie. Robił to dość powoli, ale na tyle stanowczo, że samą swoją mową ciała mówił: "Ja sobie dam świetnie radę!". I jakoś dał, pokracznie, ale w końcu przeczłapał się na kanapę, która zdecydowanie była wygodniejsza od fotela, na którym posadziła go babcia.
一 Nie, nie, nie! Znaczy, tak! Znaczy wiesz, gdybyś chciał, to możesz to zrobić. Poradzę sobie, no z większością, tu na rękach... 一 wskazał na kilka obtłuczeń, które powoli malowały się na jego ramionach, zaraz... zdejmując koszulkę przez głowę i przerzucając ją gdzieś na drugi kąt kanapy. Odwrócił się w kierunku Perelli plecami, by zaraz też przekręcić głowę, jakby sam chciał spojrzeć, co tam się znajduje. 一 No... na plecach nie dam rady. Dasz radę? Znaczy... na pewno dasz, to nic trudnego, ale... Oh... czy ja właśnie... 一 powoli na jego policzkach zaczął pojawiać się różowy odcień, kiedy Orpheus zdał sobie sprawę, że właśnie pozbawił się wierzchniej części garderoby. I zapewne pozbawiłby się również dresowych spodni, gdyby oboje znajdowali się w zupełnie innej sytuacji. Teraz jednak mleko się wylało i... świecił przed Perellą nagim torsem, niekoniecznie świadomy, że dzieli ich zaledwie kilkadziesiąt centymetrów.
一 To... żart, że teraz przechodzimy do drugiej bazy, byłby teraz nie na miejscu, prawda? 一 ucieczka w żarty, aluzje, czy właśnie podteksty, była sposobem, w jaki Orpheus radził sobie z niską samooceną. Tak naprawdę zaczął chodzić na siłownię dlatego, że wstydził się swojego patyczkowatego wyglądu. Może i ponad roczne ćwiczenia podziałały, ale zdecydowanie nie dodały mu odwagi w sytuacjach, w których stałby (a właściwie siedziałby) oko w oko ze swoim największym zauroczeniem. Co prawda w myślach już rozbierał Perellę, wyobrażając sobie, co takiego znajduje się pod swetrem, może i co ukrywa pod koszulą... Zamknij się, Grateau. 一 No to możesz mi pomóc się zamknąć. ZNACZY NIE. Ja się zamknę, a ty... rób swoje. Proszę...
Leo V. Perella
-
I have no safe words, you've been warnednieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor
Dokarmiany pod czujnym okiem Perelli Orpheus wyglądał na zadowolonego, sytego i zanurzonego w szczęściu, gdy Hiacynta mruczała mu rozgłośnie na kolanach i cieszyła oko. Z jakiegoś powodu Leo, który przez pół dnia bezskutecznie usiłował naprostować swoje nerwy odczuł, że zaczyna mu się poniekąd udzielać ten spokój, bo skoro Grateau nadal, pomimo oczywistej kontuzji i obtłuczeń reagował humorem, dolewał herbaty i wygrzebywał z zakamarków pamięci kolejne suche zaczepki (skąd on je brał, że od dwóch lat podsuwał mu za każdym razem nowe?), to nie mogło być aż tak źle.
一 Język 一 zmitygował go natychmiastowo, automatycznie. Przekleństwa, nawet tak łagodne i medialnie dopuszczalne nie leżały w ustach Orpheusa tak ładnie, jak jego zupełnie nietrafione żarty. Leo zmarszczył brwi karcąco, oczy, choć nietypowo wilgotne i wciąż ponure, rozjaśniły się na moment gdy próbował nieudolnie zachować powagę. Zepsuł chyba efekt, ale przynajmniej nie pominął wątku edukacyjnego.
I tak, jak o Orpheusie można było z całym przekonaniem stwierdzić, że gracji było w nim tyle co w słoniu w składzie porcelany Rosenthala, tak teraz i Perella stojący bez pomysłu na siebie ze słoiczkiem maści w rękach czuł się jakiś nieporadny. Mógł co najwyżej biernie przyjąć – wpierw zgodę na opatrzenie go po swojemu, po tym, jak lekarze zadbali o najważniejsze i nafaszerowali go znieczulaczami jak indyka na święto dziękczynienia, a następnie tę potrzebę, aby wykazać się samodzielnością. Leo rozumiał, w podobnej sytuacji sam prawdopodobnie stroniłby od wyciągniętych rąk i dobrych intencji życzliwych ludzi, jedynie z nieco innego powodu niż robił to Grateau. Bo Orpheus prawdopodobnie nie chciał być obciążeniem, ewentualnie próbował popisać się w jakiś sposób, może trochę go rozbawić, jeśli tak na to spojrzeć. Perella był po prostu zbyt dumny i arogancki aby przyznać, że przydałaby mu się pomocna dłoń.
Mimo to, dyskretnie zza jego pleców, Leo i tak asekurował w ciszy z anielską cierpliwością cały proces przemieszczania się, nasłuchiwał stuknięć na parkiecie i spięty jak zbyt mocno naciągnięta struna pozostawał w gotowości, aby tę smętną sierotę w razie potrzeby podtrzymać.
一 Na rękach nie wygląda najgorzej, myślałem, że... huh?
[When did he get so hot?]
Przez kilka sekund Perella był w stanie jedynie biernie uczestniczyć w... co właściwie właśnie robili?
Orpheus wyplątał się z koszulki, a Leo zapercypował nagle, że jest mu cholernie gorąco i brakuje mu powietrza. Gorzej, brakowało mu jakiejkolwiek sensownej myśli, na której mógłby się oprzeć.
一 Aha. Że tak, że... nie, znaczy... boże, tak, wybacz, nie wyspałem się 一 palnął bezwiednie, nadal jednak dość przekonująco, by ktoś pokroju Grateau nie wywęszył stuprocentowej ściemy. Lata praktyki w fachu dziennikarskim zrobiły swoje, Leo potrafił kłamać jak z nut bez mrugnięcia powieką, aczkolwiek nie był to jego najbardziej udany fortel.
Obrócił lekko głowę, by na ładnie wyrzeźbione, szerokie plecy i wyćwiczone ramiona zerkać wyłącznie kątem oka i tylko czasami, a chociaż sam nie oblał się wstydliwym pensjonarskim różem wzorem Orpheusa, pierwszy raz od bardzo dawna poczuł charakterystyczne gorąco, łaskotanie w okolicach żołądka i jakiś kiełkujący zalążek szczęścia (?), który jak wierzył, i tak pewnie przypadkiem lub celowo przyjdzie mu dobić.
Perella zaplótł przedramiona na piersi (niemal upuszczając słoiczek) i westchnął tym razem bezgłośnie, jakby modlił się o cierpliwość.
一 Bardzo nie na miejscu 一 przytaknął chropowato, głosem mechatym od nieużywania.
Boże drogi, tego się nie spodziewał.
一 Nic już nie mów 一 uciszył go po raz drugi tego dnia dokładnie tymi samymi słowy, choć nie był tego świadom. Przeczuwając, że lepiej nie będzie, usiadł zaraz zanim, na ugiętym kolanie i z jedną nogą wystającą poza kanapę, przez moment wahając się, czy to w ogóle był dobry pomysł. Z drugiej strony, gdy dobiegły go wreszcie jakieś trzeźwiejsze myśli i znów zaczął w większej mierze rozumować głową, zauważył pierwsze czerwone wykwity mające dopiero za parę godzin przeobrazić się w śliwkowe fiolety. Rozwijały się w dużej mierze po prawej stronie pleców, najmocniej na łopatce i barku, ale szybko zauważył, że schowały się i na żebrach, zaraz pod ramieniem i na łokciu.
Ciche zgrzytnięcie zaanonsowało dotyk, który badawczo zawędrował we wszystkie miejsca, którymi winien się zaopiekować, a Perella ma wrażenie jakby umierał bardzo rozwleczoną, zaplanowaną na kilkanaście długich aktów śmiercią. Cofnął rękę, zanurzył palce w gęstej, rozpuszczającej się pod wpływem ciepła dłoni maści (wyjątkowo pomimo kiepskiego krążenia na tę okazję Orpheus miał szczęście, w innych okolicznościach doznałby pewnie szoku termicznego) i postanowił w pierwszej kolejności zająć się barkiem.
Nie spieszył się, nie uciskał by nie zadać bólu, ślizgał się po każdym zagłębieniu długimi, powolnymi ruchami i krążył po obłościach przebiegającego pod opuszkami mięśnia, wyczuwalnego i wyraźnego. Nigdy nie zauważył jak pięknie zbudowany był Grateau, zwykle skupiał się na jego twarzy, na dłoniach i kanciastych ruchach, a własnych wyobrażeń i wariacji na jego temat konstruowanych w zaciszu własnych myśli nie brał pod uwagę.
Żywiczno-miodowy zapach uderzał po nosie intensywnością, Leo nie żałował ani olejku sosnowego ani wosku, i bodaj tylko dzięki temu udawało mu się zachowywać przytomność w obliczu takiego wyzwania.
一 W porządku? 一 zapytał poprawiając się w siadzie i pochylając do przodu. 一 Nie boli cię kiedy dotykam?
Palce zatrzymały się w połowie łuku biegnącego od jednego ramienia do drugiego, w okolicy karku. Potem jego dłoń spoczęła na ramieniu mężczyzny i zacisnęła się na nim lekko gdy czekał, aż Grateau przyzwyczai się do jego obecności. Miał ogromną ochotę, pomimo warstwy tłustej maści, oprzeć mu brodę na tym pięknie wyprofilowanym barku i zostać tak przez moment, najwyżej kilka sekund.
Nie przypominał sobie ostatniej sytuacji, w której byłby z kimś tak blisko i intymnie, w takim spokoju i bezruchu całej reszty wytłumionego świata. Zapomniał nawet o czyhającej na niego dyscyplinarce i widmie naginania karku przed naczelnym.
一 Mogę? 一 zniżył głos do szeptu czując, że tak należało. Pomimo pytania sam odwiódł jego ramię od boku i przyjrzał się rozległym czerwonawym plamom. Kolejną porcję kremu rozprowadził delikatnie hacząc o śliczne beleczkowanie żeber, a choć Orpheus zyskał sobie w wyobrażeniu Perelli miano sympatycznego olbrzyma, tak w tym konkretnym miejscu wydawał się być bezbronnie miękki i odsłonięty na krzywdę.
I kiedy upewnił się już, że każda bolesność otrzymała należną jej porcję uwagi i maści, Leo odchylił się płytko w tył, zacisnął lekko usta, bo jego spojrzenie właśnie sięgnęło piersi Orpheusa i stracił uważność. Obnażone obojczykowe dołeczki jak alkowy, do których zaglądało się tak jak on teraz, ukradkiem, a bywało wyłącznie z zaproszenia, szalenie kusiły aby je zbadać, jednak na nich, stety-niestety, Grateau nie miał żadnych śladów powypadkowych i Perella nie mógłby łatwo wytłumaczyć się z tej ciekawości.
W tej chwili natomiast łatwo przypominał sobie o wyrwie we własnej piersi. Na ogół karmił ją prostymi, schematycznymi w budowie marzeniami, bez końca wyobrażał sobie każde gdyby i może kiedyś, topił bezbarwne spojrzenie w zawiesinie kadzidlanego dymu, aż wreszcie zimno cuciło go na okwieconym balkonie i zaganiało do domu. Czuł, że od tego dnia miało to nie być już takie proste.
一 Dwa lata temu byłeś irytującym szczypiorkiem 一 odezwał się nagle, ze wzrokiem wbitym nieruchomo w obnażony kark, z którego niespiesznymi smagnięciami palców odgonił kilka loków. 一 Kiedy wyrosłeś na irytującego olbrzyma, hmm?
Cud na cudy, absurd i fantasmagoria: Perella żartował. Szczerze, od serca i nieironicznie.
A świat się nie skończył, buczenie leniwie toczących się ulicą samochodów nadal dobiegało zza niedomkniętych drzwi balkonowych, osiedlowe latarnie zdążyły się już rozbudzić pomarańczowym, sztucznym światłem i Leo też od tego nie umarł, mimo, że jeszcze niecały kwadrans temu wydawało mu się, że dokona żywota na tej diabelnie wygodnej kanapie.
orpheus grateau
一 Język 一 zmitygował go natychmiastowo, automatycznie. Przekleństwa, nawet tak łagodne i medialnie dopuszczalne nie leżały w ustach Orpheusa tak ładnie, jak jego zupełnie nietrafione żarty. Leo zmarszczył brwi karcąco, oczy, choć nietypowo wilgotne i wciąż ponure, rozjaśniły się na moment gdy próbował nieudolnie zachować powagę. Zepsuł chyba efekt, ale przynajmniej nie pominął wątku edukacyjnego.
I tak, jak o Orpheusie można było z całym przekonaniem stwierdzić, że gracji było w nim tyle co w słoniu w składzie porcelany Rosenthala, tak teraz i Perella stojący bez pomysłu na siebie ze słoiczkiem maści w rękach czuł się jakiś nieporadny. Mógł co najwyżej biernie przyjąć – wpierw zgodę na opatrzenie go po swojemu, po tym, jak lekarze zadbali o najważniejsze i nafaszerowali go znieczulaczami jak indyka na święto dziękczynienia, a następnie tę potrzebę, aby wykazać się samodzielnością. Leo rozumiał, w podobnej sytuacji sam prawdopodobnie stroniłby od wyciągniętych rąk i dobrych intencji życzliwych ludzi, jedynie z nieco innego powodu niż robił to Grateau. Bo Orpheus prawdopodobnie nie chciał być obciążeniem, ewentualnie próbował popisać się w jakiś sposób, może trochę go rozbawić, jeśli tak na to spojrzeć. Perella był po prostu zbyt dumny i arogancki aby przyznać, że przydałaby mu się pomocna dłoń.
Mimo to, dyskretnie zza jego pleców, Leo i tak asekurował w ciszy z anielską cierpliwością cały proces przemieszczania się, nasłuchiwał stuknięć na parkiecie i spięty jak zbyt mocno naciągnięta struna pozostawał w gotowości, aby tę smętną sierotę w razie potrzeby podtrzymać.
一 Na rękach nie wygląda najgorzej, myślałem, że... huh?
[When did he get so hot?]
Przez kilka sekund Perella był w stanie jedynie biernie uczestniczyć w... co właściwie właśnie robili?
Orpheus wyplątał się z koszulki, a Leo zapercypował nagle, że jest mu cholernie gorąco i brakuje mu powietrza. Gorzej, brakowało mu jakiejkolwiek sensownej myśli, na której mógłby się oprzeć.
一 Aha. Że tak, że... nie, znaczy... boże, tak, wybacz, nie wyspałem się 一 palnął bezwiednie, nadal jednak dość przekonująco, by ktoś pokroju Grateau nie wywęszył stuprocentowej ściemy. Lata praktyki w fachu dziennikarskim zrobiły swoje, Leo potrafił kłamać jak z nut bez mrugnięcia powieką, aczkolwiek nie był to jego najbardziej udany fortel.
Obrócił lekko głowę, by na ładnie wyrzeźbione, szerokie plecy i wyćwiczone ramiona zerkać wyłącznie kątem oka i tylko czasami, a chociaż sam nie oblał się wstydliwym pensjonarskim różem wzorem Orpheusa, pierwszy raz od bardzo dawna poczuł charakterystyczne gorąco, łaskotanie w okolicach żołądka i jakiś kiełkujący zalążek szczęścia (?), który jak wierzył, i tak pewnie przypadkiem lub celowo przyjdzie mu dobić.
Perella zaplótł przedramiona na piersi (niemal upuszczając słoiczek) i westchnął tym razem bezgłośnie, jakby modlił się o cierpliwość.
一 Bardzo nie na miejscu 一 przytaknął chropowato, głosem mechatym od nieużywania.
Boże drogi, tego się nie spodziewał.
一 Nic już nie mów 一 uciszył go po raz drugi tego dnia dokładnie tymi samymi słowy, choć nie był tego świadom. Przeczuwając, że lepiej nie będzie, usiadł zaraz zanim, na ugiętym kolanie i z jedną nogą wystającą poza kanapę, przez moment wahając się, czy to w ogóle był dobry pomysł. Z drugiej strony, gdy dobiegły go wreszcie jakieś trzeźwiejsze myśli i znów zaczął w większej mierze rozumować głową, zauważył pierwsze czerwone wykwity mające dopiero za parę godzin przeobrazić się w śliwkowe fiolety. Rozwijały się w dużej mierze po prawej stronie pleców, najmocniej na łopatce i barku, ale szybko zauważył, że schowały się i na żebrach, zaraz pod ramieniem i na łokciu.
Ciche zgrzytnięcie zaanonsowało dotyk, który badawczo zawędrował we wszystkie miejsca, którymi winien się zaopiekować, a Perella ma wrażenie jakby umierał bardzo rozwleczoną, zaplanowaną na kilkanaście długich aktów śmiercią. Cofnął rękę, zanurzył palce w gęstej, rozpuszczającej się pod wpływem ciepła dłoni maści (wyjątkowo pomimo kiepskiego krążenia na tę okazję Orpheus miał szczęście, w innych okolicznościach doznałby pewnie szoku termicznego) i postanowił w pierwszej kolejności zająć się barkiem.
Nie spieszył się, nie uciskał by nie zadać bólu, ślizgał się po każdym zagłębieniu długimi, powolnymi ruchami i krążył po obłościach przebiegającego pod opuszkami mięśnia, wyczuwalnego i wyraźnego. Nigdy nie zauważył jak pięknie zbudowany był Grateau, zwykle skupiał się na jego twarzy, na dłoniach i kanciastych ruchach, a własnych wyobrażeń i wariacji na jego temat konstruowanych w zaciszu własnych myśli nie brał pod uwagę.
Żywiczno-miodowy zapach uderzał po nosie intensywnością, Leo nie żałował ani olejku sosnowego ani wosku, i bodaj tylko dzięki temu udawało mu się zachowywać przytomność w obliczu takiego wyzwania.
一 W porządku? 一 zapytał poprawiając się w siadzie i pochylając do przodu. 一 Nie boli cię kiedy dotykam?
Palce zatrzymały się w połowie łuku biegnącego od jednego ramienia do drugiego, w okolicy karku. Potem jego dłoń spoczęła na ramieniu mężczyzny i zacisnęła się na nim lekko gdy czekał, aż Grateau przyzwyczai się do jego obecności. Miał ogromną ochotę, pomimo warstwy tłustej maści, oprzeć mu brodę na tym pięknie wyprofilowanym barku i zostać tak przez moment, najwyżej kilka sekund.
Nie przypominał sobie ostatniej sytuacji, w której byłby z kimś tak blisko i intymnie, w takim spokoju i bezruchu całej reszty wytłumionego świata. Zapomniał nawet o czyhającej na niego dyscyplinarce i widmie naginania karku przed naczelnym.
一 Mogę? 一 zniżył głos do szeptu czując, że tak należało. Pomimo pytania sam odwiódł jego ramię od boku i przyjrzał się rozległym czerwonawym plamom. Kolejną porcję kremu rozprowadził delikatnie hacząc o śliczne beleczkowanie żeber, a choć Orpheus zyskał sobie w wyobrażeniu Perelli miano sympatycznego olbrzyma, tak w tym konkretnym miejscu wydawał się być bezbronnie miękki i odsłonięty na krzywdę.
I kiedy upewnił się już, że każda bolesność otrzymała należną jej porcję uwagi i maści, Leo odchylił się płytko w tył, zacisnął lekko usta, bo jego spojrzenie właśnie sięgnęło piersi Orpheusa i stracił uważność. Obnażone obojczykowe dołeczki jak alkowy, do których zaglądało się tak jak on teraz, ukradkiem, a bywało wyłącznie z zaproszenia, szalenie kusiły aby je zbadać, jednak na nich, stety-niestety, Grateau nie miał żadnych śladów powypadkowych i Perella nie mógłby łatwo wytłumaczyć się z tej ciekawości.
W tej chwili natomiast łatwo przypominał sobie o wyrwie we własnej piersi. Na ogół karmił ją prostymi, schematycznymi w budowie marzeniami, bez końca wyobrażał sobie każde gdyby i może kiedyś, topił bezbarwne spojrzenie w zawiesinie kadzidlanego dymu, aż wreszcie zimno cuciło go na okwieconym balkonie i zaganiało do domu. Czuł, że od tego dnia miało to nie być już takie proste.
一 Dwa lata temu byłeś irytującym szczypiorkiem 一 odezwał się nagle, ze wzrokiem wbitym nieruchomo w obnażony kark, z którego niespiesznymi smagnięciami palców odgonił kilka loków. 一 Kiedy wyrosłeś na irytującego olbrzyma, hmm?
Cud na cudy, absurd i fantasmagoria: Perella żartował. Szczerze, od serca i nieironicznie.
A świat się nie skończył, buczenie leniwie toczących się ulicą samochodów nadal dobiegało zza niedomkniętych drzwi balkonowych, osiedlowe latarnie zdążyły się już rozbudzić pomarańczowym, sztucznym światłem i Leo też od tego nie umarł, mimo, że jeszcze niecały kwadrans temu wydawało mu się, że dokona żywota na tej diabelnie wygodnej kanapie.
orpheus grateau

-
Do you want the house tour?
I could take you to the first, second, third floor
And I promise none of this is a metaphornieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegopostaćautor
Nie spodziewałby się, że słowo, które w jego słowniku wcale nie figurowało jako wulgaryzm, dla Leo urośnie do rangi pełnoprawnego przekleństwa. Wyrażenie ekspresji, które miało jedynie podnieść wydźwięk jego wypowiedzi, stało się bezpośrednią przyczyną zwrócenia uwagi przez starszego mężczyznę. Wyprostował się momentalnie, przypominając skarconego żołnierza, który musiał teraz okazać szacunek przed swoim dowódcom. Nie powiedział już nic i przez prawie dziesięć i pół sekundy był śmiertelnie poważny. Potem się lekko roześmiał, kręcąc głową na boki, nie mogąc uwierzyć, że ta spontaniczna reakcja chociaż trochę poprawiła humor Leo, który widocznie dalej przejmował się tym, co zaszło pod antykwariatem.
Nie pamiętał za wiele, właściwie większość wspomnień z tamtej chwili znajdowała się za przysłowiową mgłą, a sam Orpheus nie próbował w żadnym stopniu na razie rozpamiętywać tego momentu. Był to nieszczęśliwy splot wydarzeń, przerwana nitka przez rzymskie Parki, które widocznie zbyt pochopnie postąpiły przy losie Grateau. Pamiętał jednak przerażenie, jakie malowało się na twarzy jego sąsiada, pamiętał bezkształtne dźwięki, które nie układały się w żadne, semantycznie poprawne wypowiedzi. Usłyszał raptem cztery, może pięć wyrażeń, które odbijały się echem w jego głowie, kiedy jechał karetką prosto do szpitala.
Teraz w swoim własnym mieszkaniu, mógł pobyć nieco na swoich zasadach. Owszem, powinien zostać dłużej w szpitalu, nawet babcia go do tego namawiała, ale Orpheus by tam nie wytrzymał nawet dnia. Tutaj miał muzykę, stare winyle i płyty CD, które kolekcjonował, odkąd skończył czternaście lat. Miał książki: stare i nowe wydania, niektóre w skórzanych oprawach, niektóre w papierowych, które ledwo się już trzymały. Ukryte pośród licznych roślin, najczęściej małych doniczkowych, upchnięte były nierzadko po sam sufit, a Grateau — jak tylko miał taką możliwość, sprowadzał do domu co raz to nowsze pozycje, których i tak nigdy finalnie nie przeczyta.
一 Och, czyli nie spałeś w ogóle po powrocie? Wiesz, mnie naszprycowali jakimiś lekami, sam nie do końca wiem, co to było, ale... na razie jestem dziwnie spokojny. No i mnie aż tak nie boli. A ciebie? 一 tu skinął jedynie na głowę na knykcie Leo, kompletnie ignorując fakt, że zapewne jutro rano poczuje ciężar gipsu i jeszcze większe zażenowanie spowodowane tym, że właśnie świecił gołą klatką piersiową przed swoim sąsiadem. Jeszcze bardziej przykre było to, że gdyby Perella tylko poprosił, Orpheus pozbyłby się też pozostałych części garderoby (wliczając w to skarpetki).
Początkowy róż, który malował się na jego policzkach, znikał z każdą sekundą, a w jego głowie rodziły się co raz to nowsze i co raz to bardziej zbereźne pomysły. Nawet jeżeli robił to nieświadomie (a przynajmniej tak sobie powtarzał w myślach), napinał poszczególne mięśnie, widocznie chcąc jakkolwiek zaimponować Leo. Gdzieś tam wierzył, że jest to ostatnia szansa na to, by Perella zwrócił na niego uwagę. Jego dwuletnie próby zwrócenia na siebie uwagi, albo chociaż rozkochania w sobie sąsiada były na tak żenującym poziomie, że powoli przestawał wierzyć, że ten się nim kiedykolwiek zainteresuje. Próbował już wszystkiego: od komplementów, które rzucał jedynie podczas mijania się na klatce schodowej, aż przez próbę krótkiej rozmowy, kiedy Ophelia przechodziła do niego na balkon i Leo chciał ją odzyskać, na bardzo brutalnej (i wypartej z pamięci) próbie zaproszenie Perelli na kawę. Od tamtego czasu szatyn decydował się wiec na dwie pierwsze metody, aby nie zbłaźnić się jeszcze bardziej przed nomen omen — osobą, która kulturę picia kawy znała aż za dobrze.
Dotyk Leo - tak bardzo wyczekiwany i pożądany przez Orpheusa w żadnym stopniu nie odpowiadał wyimaginowanych przez niego scenom, podczas którym oboje lądowali w łóżku lub w innym pomieszczeniu, gdzie chęć i pożądanie, przejmowało władzę nad ich umysłami. Był delikatny, niepewny i w ogóle nie korelował z tym, jaki Perella była na co dzień. Pierwsze nałożenie maści sprawiło, że przez jego plecy przeszedł dreszcz, niekoniecznie związany z zimnymi dłońmi, a raczej substancją, która zdawała się być zdecydowanie bardziej kleista niż Grateau mógłby sobie wyobrazić. Nie poruszał się jednak, jakby nie chciał zdenerwować sąsiada, który przecież sam wyszedł z tą propozycją pomocy.
一 Nie. Jesteś... nad wyraz delikatny 一 odpowiedział ciszej, nie chcąc zaburzać tej intymnej chwili. Bał się, że kiedy będzie zbyt głośny, Leo się odsunie, być może ucieknie, albo, co gorsza, już nigdy się do niego nie odezwie. Był to jeden z niewielu momentów, kiedy Orpheus był spokojny i poważny. I to nie tak, że on nie potrafił taki być. Wykształcona przez niego maska szkolnego błazna, a potem szczęśliwca, którego nic nie jest w stanie złamać, była tarczą przed ewentualnym upadkiem. 一 Dziękuję 一 rzucił jeszcze ciszej, jeszcze bardziej nieśmiało, aż w końcu spuścił głowę, siedząc spokojnie przez kolejne dwie minut, aby Leo mógł w spokoju nałożyć maść. I były to najkrótsze dwie minuty jego życia.
Kiedy w końcu przyjemność została przerwana, z trudem wsunął się na kanapę, wciągając na nią drugą nogę, którą zgiął w kolanie, aby siedzieć wygodniej. Odwrócił się przy tym całym swoim ciałem do Leo. Nie przeszkadzała mu już ta nagość, właściwie przyjął ją za konieczność, aby maść w spokoju wsiąknęła w rany. Być może, gdyby Perella powiedział na głos, że ciemnowłosy ma na siebie coś założyć, ten zrobiłby to bez żadnego zawahania się. Poderwał głowę dopiero wtedy, kiedy usłyszał z ust Leo kolejne pytanie.
一 Hmm? 一 mruknął, jakby nie do końca rozumiał pytanie, chociaż te wybrzmiało doskonale i nie było w nim żadnych pułapek. Dopiero po chwili, na jego spokojnej twarzy zaczął malować się cwaniacki uśmiech, który poszerzył się do tego stopnia, że w jego lewym policzku pojawił się dołeczek. 一 O! Zauważyłeś! No widzisz, zrobiłem to dlatego, że pewien chłopak nigdy na mnie nie patrzył 一 wzruszył lekko ramionami, nieco mocniej podkreślając efekty rocznych ćwiczeń. Owszem, był patyczakiem i sądził, że odrobina mięśni (która jednak przerodziła się raczej w coś więcej, niż odrobinę) sprawi, że Leo zacznie na niego patrzeć inaczej, niż na irytującego, zakochanego małolata.
一 Ale skoro już zadajemy sobie pytania, to... 一 tu tylko spojrzał w kierunku ust Leo, zdecydowanie zbyt wiele czasu poświęcając ich pełni i lekko różowej barwie, zastanawiając się, jak dobrze smakowałyby podczas długich i zapierających dech w piersiach pocałunków. 一 ... od kiedy jestem dla ciebie Oreo, a nie... 一 i tu tylko wydał z siebie dźwięk podobny do "Uhhh" i "Ugh", przy tym wywracając oczami. Te określenia najczęściej padały w kierunku jakże zabawnych i kreatywnych tekstów na podryw, a także licznych komplementów, jakimi Orpheus raczył swojego sąsiada. Zapamiętał nawet to, jaki ton głosu miał wówczas Perella, który nawet w ten sposób nie mógł sprawić, żeby ta mała kulka szczęścia przestała go postrzegać jako najbardziej idealnego mężczyznę na świecie.
一 Odpowiadasz, czy... oddajesz fant? Może być sweter, koszula, spodnie... 一 wzruszył ramionami, zaraz tylko lekko się śmiejąc. Uważał, że w najgorszym wypadku, Leo znów wyda z siebie charakterystyczny dźwięk zirytowania. 一 Zadowolę się też buziakiem 一 tu postukał się jedynie palcem wskazującym po prawym policzku, już chyba na stałe wracając do swojego codziennego humoru. Co prawda chciał już proponować przejście do trzeciej bazy, ale... może nie kiedy miał gips na nodze, prawda?
Leo V. Perella
Nie pamiętał za wiele, właściwie większość wspomnień z tamtej chwili znajdowała się za przysłowiową mgłą, a sam Orpheus nie próbował w żadnym stopniu na razie rozpamiętywać tego momentu. Był to nieszczęśliwy splot wydarzeń, przerwana nitka przez rzymskie Parki, które widocznie zbyt pochopnie postąpiły przy losie Grateau. Pamiętał jednak przerażenie, jakie malowało się na twarzy jego sąsiada, pamiętał bezkształtne dźwięki, które nie układały się w żadne, semantycznie poprawne wypowiedzi. Usłyszał raptem cztery, może pięć wyrażeń, które odbijały się echem w jego głowie, kiedy jechał karetką prosto do szpitala.
Teraz w swoim własnym mieszkaniu, mógł pobyć nieco na swoich zasadach. Owszem, powinien zostać dłużej w szpitalu, nawet babcia go do tego namawiała, ale Orpheus by tam nie wytrzymał nawet dnia. Tutaj miał muzykę, stare winyle i płyty CD, które kolekcjonował, odkąd skończył czternaście lat. Miał książki: stare i nowe wydania, niektóre w skórzanych oprawach, niektóre w papierowych, które ledwo się już trzymały. Ukryte pośród licznych roślin, najczęściej małych doniczkowych, upchnięte były nierzadko po sam sufit, a Grateau — jak tylko miał taką możliwość, sprowadzał do domu co raz to nowsze pozycje, których i tak nigdy finalnie nie przeczyta.
一 Och, czyli nie spałeś w ogóle po powrocie? Wiesz, mnie naszprycowali jakimiś lekami, sam nie do końca wiem, co to było, ale... na razie jestem dziwnie spokojny. No i mnie aż tak nie boli. A ciebie? 一 tu skinął jedynie na głowę na knykcie Leo, kompletnie ignorując fakt, że zapewne jutro rano poczuje ciężar gipsu i jeszcze większe zażenowanie spowodowane tym, że właśnie świecił gołą klatką piersiową przed swoim sąsiadem. Jeszcze bardziej przykre było to, że gdyby Perella tylko poprosił, Orpheus pozbyłby się też pozostałych części garderoby (wliczając w to skarpetki).
Początkowy róż, który malował się na jego policzkach, znikał z każdą sekundą, a w jego głowie rodziły się co raz to nowsze i co raz to bardziej zbereźne pomysły. Nawet jeżeli robił to nieświadomie (a przynajmniej tak sobie powtarzał w myślach), napinał poszczególne mięśnie, widocznie chcąc jakkolwiek zaimponować Leo. Gdzieś tam wierzył, że jest to ostatnia szansa na to, by Perella zwrócił na niego uwagę. Jego dwuletnie próby zwrócenia na siebie uwagi, albo chociaż rozkochania w sobie sąsiada były na tak żenującym poziomie, że powoli przestawał wierzyć, że ten się nim kiedykolwiek zainteresuje. Próbował już wszystkiego: od komplementów, które rzucał jedynie podczas mijania się na klatce schodowej, aż przez próbę krótkiej rozmowy, kiedy Ophelia przechodziła do niego na balkon i Leo chciał ją odzyskać, na bardzo brutalnej (i wypartej z pamięci) próbie zaproszenie Perelli na kawę. Od tamtego czasu szatyn decydował się wiec na dwie pierwsze metody, aby nie zbłaźnić się jeszcze bardziej przed nomen omen — osobą, która kulturę picia kawy znała aż za dobrze.
Dotyk Leo - tak bardzo wyczekiwany i pożądany przez Orpheusa w żadnym stopniu nie odpowiadał wyimaginowanych przez niego scenom, podczas którym oboje lądowali w łóżku lub w innym pomieszczeniu, gdzie chęć i pożądanie, przejmowało władzę nad ich umysłami. Był delikatny, niepewny i w ogóle nie korelował z tym, jaki Perella była na co dzień. Pierwsze nałożenie maści sprawiło, że przez jego plecy przeszedł dreszcz, niekoniecznie związany z zimnymi dłońmi, a raczej substancją, która zdawała się być zdecydowanie bardziej kleista niż Grateau mógłby sobie wyobrazić. Nie poruszał się jednak, jakby nie chciał zdenerwować sąsiada, który przecież sam wyszedł z tą propozycją pomocy.
一 Nie. Jesteś... nad wyraz delikatny 一 odpowiedział ciszej, nie chcąc zaburzać tej intymnej chwili. Bał się, że kiedy będzie zbyt głośny, Leo się odsunie, być może ucieknie, albo, co gorsza, już nigdy się do niego nie odezwie. Był to jeden z niewielu momentów, kiedy Orpheus był spokojny i poważny. I to nie tak, że on nie potrafił taki być. Wykształcona przez niego maska szkolnego błazna, a potem szczęśliwca, którego nic nie jest w stanie złamać, była tarczą przed ewentualnym upadkiem. 一 Dziękuję 一 rzucił jeszcze ciszej, jeszcze bardziej nieśmiało, aż w końcu spuścił głowę, siedząc spokojnie przez kolejne dwie minut, aby Leo mógł w spokoju nałożyć maść. I były to najkrótsze dwie minuty jego życia.
Kiedy w końcu przyjemność została przerwana, z trudem wsunął się na kanapę, wciągając na nią drugą nogę, którą zgiął w kolanie, aby siedzieć wygodniej. Odwrócił się przy tym całym swoim ciałem do Leo. Nie przeszkadzała mu już ta nagość, właściwie przyjął ją za konieczność, aby maść w spokoju wsiąknęła w rany. Być może, gdyby Perella powiedział na głos, że ciemnowłosy ma na siebie coś założyć, ten zrobiłby to bez żadnego zawahania się. Poderwał głowę dopiero wtedy, kiedy usłyszał z ust Leo kolejne pytanie.
一 Hmm? 一 mruknął, jakby nie do końca rozumiał pytanie, chociaż te wybrzmiało doskonale i nie było w nim żadnych pułapek. Dopiero po chwili, na jego spokojnej twarzy zaczął malować się cwaniacki uśmiech, który poszerzył się do tego stopnia, że w jego lewym policzku pojawił się dołeczek. 一 O! Zauważyłeś! No widzisz, zrobiłem to dlatego, że pewien chłopak nigdy na mnie nie patrzył 一 wzruszył lekko ramionami, nieco mocniej podkreślając efekty rocznych ćwiczeń. Owszem, był patyczakiem i sądził, że odrobina mięśni (która jednak przerodziła się raczej w coś więcej, niż odrobinę) sprawi, że Leo zacznie na niego patrzeć inaczej, niż na irytującego, zakochanego małolata.
一 Ale skoro już zadajemy sobie pytania, to... 一 tu tylko spojrzał w kierunku ust Leo, zdecydowanie zbyt wiele czasu poświęcając ich pełni i lekko różowej barwie, zastanawiając się, jak dobrze smakowałyby podczas długich i zapierających dech w piersiach pocałunków. 一 ... od kiedy jestem dla ciebie Oreo, a nie... 一 i tu tylko wydał z siebie dźwięk podobny do "Uhhh" i "Ugh", przy tym wywracając oczami. Te określenia najczęściej padały w kierunku jakże zabawnych i kreatywnych tekstów na podryw, a także licznych komplementów, jakimi Orpheus raczył swojego sąsiada. Zapamiętał nawet to, jaki ton głosu miał wówczas Perella, który nawet w ten sposób nie mógł sprawić, żeby ta mała kulka szczęścia przestała go postrzegać jako najbardziej idealnego mężczyznę na świecie.
一 Odpowiadasz, czy... oddajesz fant? Może być sweter, koszula, spodnie... 一 wzruszył ramionami, zaraz tylko lekko się śmiejąc. Uważał, że w najgorszym wypadku, Leo znów wyda z siebie charakterystyczny dźwięk zirytowania. 一 Zadowolę się też buziakiem 一 tu postukał się jedynie palcem wskazującym po prawym policzku, już chyba na stałe wracając do swojego codziennego humoru. Co prawda chciał już proponować przejście do trzeciej bazy, ale... może nie kiedy miał gips na nodze, prawda?
Leo V. Perella
-
I have no safe words, you've been warnednieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor
Ból obtłuczonych i rozoranych kostek był przytłumiony, tępy i Leo przypominał sobie o nim dopiero kiedy zginał palce lub siłą przyzwyczajenia próbował wsunąć dłonie w kieszenie spodni. Zerknął jedynie przelotem na bardzo niechlubne ślady po awanturze i zacisnął jedynie mocniej usta.
Nie wiedział jeszcze ile z tego, co miało miejsce pod antykwariatem Orpheus pamięta, ani czy w ogóle widział zamieszanie, kiedy sam miał przecież złamaną nogę.
一 Przeżyję 一 zbył go krótko, nie chcąc wdawać się w szczegóły. Po tym jak adrenalina opadła, wyrzuty sumienia i wstyd męczyły go przez pół dnia i jeszcze czuł zbliżające się, potężne przeziębienie u progu, nie miał już siły odpierać pytań. Zwłaszcza, że nieoczekiwanie widok lekko rozleniwionego, poddającego się dotykowi i grzecznie wchłaniającego maść Orpheusa był wyjątkowo odprężający i Leo miał ochotę po prostu temu ulec.
Resztę maści rozsmarował mu pod łopatką by wyczyścić palce, po czym zakręcił słoiczek i wyprostował się, podczas gdy Grateau zaczął wiercić się w miejscu. Perella patrzył jak Orpheus wciąga na kanapę drugą nogę i jak obraca się przodem, mozolnie, powoli, kanciasto, aż wreszcie... cóż, Leo miał niemały problem z utrzymaniem spojrzenia na odpowiednim kursie.
Słysząc oczywisty przytyk, Perella cmoknął z niezadowoleniem i wykręcił głowę tak, by móc przez kilka chwil pokontemplować sobie sufit. Nabrał głęboko powietrza w płuca, w myślach odliczył do ośmiu, wypuścił je przez nos poruszając jego skrzydełkami i dopiero wtedy spojrzał wreszcie na Grateau, prosto w oczy, wiążąco i zadziwiająco ciężko jak na tak jasny odcień zieleni w jakim nurzały się bursztynowe plamki. A potem do niego dotarło.
On naprawdę niczego nie rozumiał.
Z drugiej strony, na logikę i zdrowy rozsądek, którego ewidentnie miał dzisiaj niewiele, nigdy mu tego nie wytłumaczył wierząc, że Grateau funkcjonuje w kategoriach dorosłego, domyślnego człowieka nie mającego problemów z ustaleniem co jest rzeczywistością, a co iluzją. Sądził, że wyczyta to między wierszami, a jeśli nie, po prostu podda się z czasem, gdy pierwsze złudne zauroczenie rozpierzchnie się w starciu z górą lodową, jaką w ciągu ostatnich lat au general, nie tylko tych w których przyszło im sąsiadować, stał się Perella. Zdystansował się chyba we wszystkich aspektach życia, które mogłoby mu sprawiać przyjemność, bo ryzyko graniczyło z czymś, co określiłby mianem emocjonalnego hazardu.
一 No dobrze, pos- skup się, posłuchaj 一 fuknął uciskając nasadę nosa palcami. Być może Perella posiadał tam jakieś specjalne punkty, których dotykanie spuszczało z niego nieco pary. 一 Bo ja widzę, że tu się nie obejdzie bez rozmowy.
Nie było w tym o dziwo żadnej pretensji. Ot, stwierdzenie oczywistego od paru chwil faktu i częściowe pogodzenie się z obowiązkiem, jaki chcąc nie chcąc, dołączył do innych jakimi powinien się zająć, zanim z tego niedbalstwa wyniknie coś złego.
一 Wiem przecież, że ci zależy. Tylko nie rozumiem kompletnie, naprawdę ni chu... 一 odchrząknął, zanim ubogaciłby kulturalną rozmowę w ozdobniki, za które ledwie chwilę temu zrugał Orpheusa. Był hipokrytą, ale bez przesady. 一 ...ani trochę. Bo pomijając już to ile razy dawałem ci do zrozumienia, żebyś dobie darował, to ja, tak tak, odsuńmy to, więc ja naprawdę nie pojmuję dlaczego akurat ja. I poczekaj, nie przerywaj mi. Cicho, bo myślę.
Wiedział czym kończą się zbyt długie przerwy na zabranie głosu w obecności Grateau i wolał uprzedzić, zanim ten zdążyłby go zagadać i wywiałby mu z głowy sens tego, co chciał mu powiedzieć.
Brak koszuli też nie pomagał.
一 Chodzi mi o to, że ja naprawdę jestem beznadziejną osobą na takie rzeczy. Najgorszym wyborem na jaki się mogłeś porwać i mówię to z pełną świadomością tego kim jestem. Och, uwierz mi, potrafię być o wiele gorszy niż do tej pory 一 wtrącił, zanim Orpheus zdążyłby wbić się z jednym z tych swoich słodkich nonsensów. 一 I jakakolwiek relacja ze mną byłaby dla ciebie trudna. Nie chodzi mi nawet o różnicę wieku, w pewnych okolicznościach to nawet... nie, nieważne. W każdym razie zaufaj mi, to nie jest dobry pomysł. Tylko złamałbym ci s-serce.
Głos załamał mu się przy ostatnim słowie, bo z jakiegoś powodu im więcej mówił tym bardziej zaciskało mu się gardło, a żal wzbierał w nim jak ogromna fala. Spuścił wzrok czując, że coraz ciężej było mu również patrzeć na Orpheusa i to nie z powodu koszulki.
Wreszcie siąpnął cicho nosem.
一 Mi też nie jest łatwo, ale nie chcę być znowu zostawiony w tyle. Albo stać się drugą opcją, kiedy się rozczarujesz. I nie potrafiłbym chyba znowu, rozumiesz, znowu nie móc nic zrobić i stracić... nie umiem, wiesz?
Patrzył w swoje dłonie złożone w koszyczek, raz po raz ciągał nosem gotów zrzucić to na karb rychłego przeziębienia, oddychał głęboko i przez krótką chwilę walczył z niezdecydowaniem, które wstrzymywało go jeszcze przed powiedzeniem czegoś, co bolało go najbardziej, ale ze wszystkich rzeczy jakie do tej pory usłyszał od niego Grateau, ta była z jakiegoś powodu obciążona największym ładunkiem emocjonalnym i Leo nie był pewny, czy w ogóle jest w stanie podjąć temat do końca.
Potrzebował chwili na poprzygryzanie policzków od środka, na wyskubanie dolnej wargi, na otarcie oczu nasadą nadgarstka i wykonanie jakichś bezcelowych, wprowadzających w dalszą rozmowę gestów dłońmi.
一 Jesteś bardzo podobny do jedynej osoby, która nie okazała się koniec końców fałszywą pizdą bez sumienia. Widzę oczywiście różnice, ale Charlie też jest... był taki... 一 Perella machnął ręką w stronę Orpheusa, tak, jakby oględnym nakreśleniem czegoś palcami w powietrzu był w stanie przekazać istotne informacje. 一 ...za dobry na mnie. Na to wszystko. I dzisiaj zrozumiałem po prostu, że gdyby coś ci się stało, to ja po prostu nie byłbym w stanie tego unieść.
Nie powiedział już nic więcej, jedynie westchnął żałośnie, ciężko, ale również z jakąś wyraźnie wyczuwalną ulgą. Powinien był wyjaśnić mu to już dawno temu, być może wtedy zamiast oglądać się za kimś, kto wolał raczej gnić w mieszkaniu i pielęgnować stare wspomnienia, Grateau miałby czas aby rozkwitnąć z kimś innym.
Finalnie Perella ucisnął palcami na swoje zamknięte powieki mocno, aż zobaczył rozlewającą się pstrokaciznę plam i westchnął drżąco raz jeszcze, tym razem głębiej i jakoś mniej cierpiętniczo. Był zmęczony.
一 Nie mam już siły na odpieranie tych twoich awansów. Dla mnie to też nie jest łatwe, bo nie zrozum mnie źle, hmm? Hej.
Musiał zaprzeć się na poduszce kanapy aby podnieść się i przysunąć, co spotkało się z gwałtownym protestem obolałych kostek, miał wrażenie, że jedno paskudniejsze charatnięcie otworzyło się ponownie i bardzo możliwe, że przy kolejnych oględzinach Grateau miałby znaleźć w tym miejscu trudną do wywabienia plamkę.
Tak samo jak nigdy wcześniej nie był z nim aż tak szczery (między bogiem a prawdą, nie przypominał sobie, aby ostatnio był aż tak szczery z samym sobą) tak nigdy nie zabiegał o jakikolwiek fizyczny kontakt, a teraz patrzył na niego tak, jakby nawet tak niewielka odległość zadawała mu fizyczny ból. Oburącz zamknął twarz Orpheusa w plecionce palców i tak jak się spodziewał, poczuł jak gorąco jego policzków ogrzewa mu zmarznięte dłonie.
一 Naprawdę nie ma nikogo bardziej odpowiedniego? Kogoś w twoim wieku? Kogoś bardziej, mhmm, łatwego do obcowania? Śliczny z ciebie cud-chłopak, to na co ci to?
Uśmiechnął się nawet, choć wyjątkowo smutno i mimo, że zazwyczaj był całkiem niezłym aktorem, tak tym razem nie wyszło mu ani trochę. Opuszką prawego kciuka delikatnie zatoczył łuk na pyzatym, piegowatym policzku Grateau i zaraz to samo zrobił po drugiej stronie, bo widocznie nie potrafił znieść takiego braku symetrii.
Albo zwyczajnie bardzo potrzebował go w tym momencie dotykać.
一 Jesteś dokładnie taki jak trzeba, masz wszystko czego mógłbym sobie wymarzyć i dlatego tak cholernie się boję. Bo jeżeli dla ciebie to tylko epizod, to odpuść. Proszę.
orpheus grateau
Nie wiedział jeszcze ile z tego, co miało miejsce pod antykwariatem Orpheus pamięta, ani czy w ogóle widział zamieszanie, kiedy sam miał przecież złamaną nogę.
一 Przeżyję 一 zbył go krótko, nie chcąc wdawać się w szczegóły. Po tym jak adrenalina opadła, wyrzuty sumienia i wstyd męczyły go przez pół dnia i jeszcze czuł zbliżające się, potężne przeziębienie u progu, nie miał już siły odpierać pytań. Zwłaszcza, że nieoczekiwanie widok lekko rozleniwionego, poddającego się dotykowi i grzecznie wchłaniającego maść Orpheusa był wyjątkowo odprężający i Leo miał ochotę po prostu temu ulec.
Resztę maści rozsmarował mu pod łopatką by wyczyścić palce, po czym zakręcił słoiczek i wyprostował się, podczas gdy Grateau zaczął wiercić się w miejscu. Perella patrzył jak Orpheus wciąga na kanapę drugą nogę i jak obraca się przodem, mozolnie, powoli, kanciasto, aż wreszcie... cóż, Leo miał niemały problem z utrzymaniem spojrzenia na odpowiednim kursie.
Słysząc oczywisty przytyk, Perella cmoknął z niezadowoleniem i wykręcił głowę tak, by móc przez kilka chwil pokontemplować sobie sufit. Nabrał głęboko powietrza w płuca, w myślach odliczył do ośmiu, wypuścił je przez nos poruszając jego skrzydełkami i dopiero wtedy spojrzał wreszcie na Grateau, prosto w oczy, wiążąco i zadziwiająco ciężko jak na tak jasny odcień zieleni w jakim nurzały się bursztynowe plamki. A potem do niego dotarło.
On naprawdę niczego nie rozumiał.
Z drugiej strony, na logikę i zdrowy rozsądek, którego ewidentnie miał dzisiaj niewiele, nigdy mu tego nie wytłumaczył wierząc, że Grateau funkcjonuje w kategoriach dorosłego, domyślnego człowieka nie mającego problemów z ustaleniem co jest rzeczywistością, a co iluzją. Sądził, że wyczyta to między wierszami, a jeśli nie, po prostu podda się z czasem, gdy pierwsze złudne zauroczenie rozpierzchnie się w starciu z górą lodową, jaką w ciągu ostatnich lat au general, nie tylko tych w których przyszło im sąsiadować, stał się Perella. Zdystansował się chyba we wszystkich aspektach życia, które mogłoby mu sprawiać przyjemność, bo ryzyko graniczyło z czymś, co określiłby mianem emocjonalnego hazardu.
一 No dobrze, pos- skup się, posłuchaj 一 fuknął uciskając nasadę nosa palcami. Być może Perella posiadał tam jakieś specjalne punkty, których dotykanie spuszczało z niego nieco pary. 一 Bo ja widzę, że tu się nie obejdzie bez rozmowy.
Nie było w tym o dziwo żadnej pretensji. Ot, stwierdzenie oczywistego od paru chwil faktu i częściowe pogodzenie się z obowiązkiem, jaki chcąc nie chcąc, dołączył do innych jakimi powinien się zająć, zanim z tego niedbalstwa wyniknie coś złego.
一 Wiem przecież, że ci zależy. Tylko nie rozumiem kompletnie, naprawdę ni chu... 一 odchrząknął, zanim ubogaciłby kulturalną rozmowę w ozdobniki, za które ledwie chwilę temu zrugał Orpheusa. Był hipokrytą, ale bez przesady. 一 ...ani trochę. Bo pomijając już to ile razy dawałem ci do zrozumienia, żebyś dobie darował, to ja, tak tak, odsuńmy to, więc ja naprawdę nie pojmuję dlaczego akurat ja. I poczekaj, nie przerywaj mi. Cicho, bo myślę.
Wiedział czym kończą się zbyt długie przerwy na zabranie głosu w obecności Grateau i wolał uprzedzić, zanim ten zdążyłby go zagadać i wywiałby mu z głowy sens tego, co chciał mu powiedzieć.
Brak koszuli też nie pomagał.
一 Chodzi mi o to, że ja naprawdę jestem beznadziejną osobą na takie rzeczy. Najgorszym wyborem na jaki się mogłeś porwać i mówię to z pełną świadomością tego kim jestem. Och, uwierz mi, potrafię być o wiele gorszy niż do tej pory 一 wtrącił, zanim Orpheus zdążyłby wbić się z jednym z tych swoich słodkich nonsensów. 一 I jakakolwiek relacja ze mną byłaby dla ciebie trudna. Nie chodzi mi nawet o różnicę wieku, w pewnych okolicznościach to nawet... nie, nieważne. W każdym razie zaufaj mi, to nie jest dobry pomysł. Tylko złamałbym ci s-serce.
Głos załamał mu się przy ostatnim słowie, bo z jakiegoś powodu im więcej mówił tym bardziej zaciskało mu się gardło, a żal wzbierał w nim jak ogromna fala. Spuścił wzrok czując, że coraz ciężej było mu również patrzeć na Orpheusa i to nie z powodu koszulki.
Wreszcie siąpnął cicho nosem.
一 Mi też nie jest łatwo, ale nie chcę być znowu zostawiony w tyle. Albo stać się drugą opcją, kiedy się rozczarujesz. I nie potrafiłbym chyba znowu, rozumiesz, znowu nie móc nic zrobić i stracić... nie umiem, wiesz?
Patrzył w swoje dłonie złożone w koszyczek, raz po raz ciągał nosem gotów zrzucić to na karb rychłego przeziębienia, oddychał głęboko i przez krótką chwilę walczył z niezdecydowaniem, które wstrzymywało go jeszcze przed powiedzeniem czegoś, co bolało go najbardziej, ale ze wszystkich rzeczy jakie do tej pory usłyszał od niego Grateau, ta była z jakiegoś powodu obciążona największym ładunkiem emocjonalnym i Leo nie był pewny, czy w ogóle jest w stanie podjąć temat do końca.
Potrzebował chwili na poprzygryzanie policzków od środka, na wyskubanie dolnej wargi, na otarcie oczu nasadą nadgarstka i wykonanie jakichś bezcelowych, wprowadzających w dalszą rozmowę gestów dłońmi.
一 Jesteś bardzo podobny do jedynej osoby, która nie okazała się koniec końców fałszywą pizdą bez sumienia. Widzę oczywiście różnice, ale Charlie też jest... był taki... 一 Perella machnął ręką w stronę Orpheusa, tak, jakby oględnym nakreśleniem czegoś palcami w powietrzu był w stanie przekazać istotne informacje. 一 ...za dobry na mnie. Na to wszystko. I dzisiaj zrozumiałem po prostu, że gdyby coś ci się stało, to ja po prostu nie byłbym w stanie tego unieść.
Nie powiedział już nic więcej, jedynie westchnął żałośnie, ciężko, ale również z jakąś wyraźnie wyczuwalną ulgą. Powinien był wyjaśnić mu to już dawno temu, być może wtedy zamiast oglądać się za kimś, kto wolał raczej gnić w mieszkaniu i pielęgnować stare wspomnienia, Grateau miałby czas aby rozkwitnąć z kimś innym.
Finalnie Perella ucisnął palcami na swoje zamknięte powieki mocno, aż zobaczył rozlewającą się pstrokaciznę plam i westchnął drżąco raz jeszcze, tym razem głębiej i jakoś mniej cierpiętniczo. Był zmęczony.
一 Nie mam już siły na odpieranie tych twoich awansów. Dla mnie to też nie jest łatwe, bo nie zrozum mnie źle, hmm? Hej.
Musiał zaprzeć się na poduszce kanapy aby podnieść się i przysunąć, co spotkało się z gwałtownym protestem obolałych kostek, miał wrażenie, że jedno paskudniejsze charatnięcie otworzyło się ponownie i bardzo możliwe, że przy kolejnych oględzinach Grateau miałby znaleźć w tym miejscu trudną do wywabienia plamkę.
Tak samo jak nigdy wcześniej nie był z nim aż tak szczery (między bogiem a prawdą, nie przypominał sobie, aby ostatnio był aż tak szczery z samym sobą) tak nigdy nie zabiegał o jakikolwiek fizyczny kontakt, a teraz patrzył na niego tak, jakby nawet tak niewielka odległość zadawała mu fizyczny ból. Oburącz zamknął twarz Orpheusa w plecionce palców i tak jak się spodziewał, poczuł jak gorąco jego policzków ogrzewa mu zmarznięte dłonie.
一 Naprawdę nie ma nikogo bardziej odpowiedniego? Kogoś w twoim wieku? Kogoś bardziej, mhmm, łatwego do obcowania? Śliczny z ciebie cud-chłopak, to na co ci to?
Uśmiechnął się nawet, choć wyjątkowo smutno i mimo, że zazwyczaj był całkiem niezłym aktorem, tak tym razem nie wyszło mu ani trochę. Opuszką prawego kciuka delikatnie zatoczył łuk na pyzatym, piegowatym policzku Grateau i zaraz to samo zrobił po drugiej stronie, bo widocznie nie potrafił znieść takiego braku symetrii.
Albo zwyczajnie bardzo potrzebował go w tym momencie dotykać.
一 Jesteś dokładnie taki jak trzeba, masz wszystko czego mógłbym sobie wymarzyć i dlatego tak cholernie się boję. Bo jeżeli dla ciebie to tylko epizod, to odpuść. Proszę.
orpheus grateau

-
Do you want the house tour?
I could take you to the first, second, third floor
And I promise none of this is a metaphornieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegopostaćautor
Nawet jeżeli Orpheusowi jadaczka się nie zamykała, a on sam po prostu czuł wewnętrzną potrzebę, aby przerywać ciszę, która panowała w niezręcznych momentach, tak teraz było zupełnie inaczej. Po tym, jak Leo poprosił go o zachowanie powagi, z wielkim trudem i jeszcze większą chęcią zamknięcia mu ust, siedział grzecznie na kanapie, utrzymując stały kontakt wzrokowy ze swoim rozmówcą. Nawet jeżeli ten gdzieś uciekał wzrokiem, nawet jeżeli odchylał głowę do tyłu w potrzebie znalezienia odpowiednich słów, które jakoś miały odciągnąć Grateau od dalszych (nieudanych) prób podrywu.
Orpheus nie był ślepy, wiedział, że prędzej czy później dojdzie do takiej rozmowy. Miał jednak cień nadziei, że za tą gburowatą maską, za tą ścianą, przez którą przebijał się od ponad dwóch lat, jest po prostu ktoś, kto potrzebuje odrobiny miłości. Wiedział też, że jego szczenięce zauroczenie, które pojawiło się w dniu przeprowadzki, wcale nie było tak niewinne, jak początkowo zakładał. Owszem, mógł przecież znaleźć sobie kogoś, kto nie będzie aż tak bardzo oponować przed zalotami. A on jednak chciał Leo, pomimo jego negatywnego nastawienia, pomimo fuknięć, westchnięć irytacji i wywracanych oczu, on chciał uszczęśliwiać akurat jego. Być może, gdyby usłyszał, że Leo kogoś ma, że ktoś inny wkupił się w jego łaski i ktoś inny przedarł się przez wszystkie jego bariery, odpuściłby miesiące temu.
Czekał cierpliwie, chłonąc jak gąbka każde słowo, które wyleciało z ust Leo podczas tylko kilku minut szczerości. Nie ośmielił się mu przerwać, potulnie wręcz czekając, aż ten pozwoli mu się odezwać. Miał kilka możliwości — tych przerw, kiedy Leo łapał oddech, tych momentów, kiedy nie potrafił znaleźć odpowiedniego słowa i wtedy, kiedy przysuwał się do niego. I chociaż jeszcze chwilę temu myśli Grateau orbitowały dookoła scen bardziej intymnych niż ta rozmowa, teraz w pełni starały się wyłapać to, co Leo chciał mu przekazać. Najważniejsze jednak było to, że go nie przekreślił.
Wypuścił ciszej powietrze, na krótki moment przymykając powieki, kiedy czuł, jak kciuki Leo zakreślają jakieś kształty na jego policzkach. I chociaż jego młode serce mogło jedynie marzyć o takiej formie bliskości, Orpheus chłonął ją, pragnąc pozostać w tej pozycji zdecydowanie dłużej. Ciężar ciszy, jaka zapadła po ostatniej kwestii Perelli nieco ocknął młodszego mężczyznę. Powoli i niechętnie otworzył oczy, śledząc swoimi brązowymi tęczówkami twarz Leo, która pierwszy raz od tych dwóch lat, znajdowała się tak blisko jego.
Ostrożnie przesunął ręką po przedramieniu Leo, a na jego dłoń przenosząc jedynie opuszki, które ledwie otarły się delikatną skórę. Bał się, że być może jego niepewność, nieśmiałość, która była przecież tak nienaturalna w jego działaniach wpłynie negatywnie na to, jak jest postrzegany przez sąsiada. Złapał w końcu za prawą dłoń Perelli, aby odsunąć ją lekko od siebie i przyjrzeć się wszystkim rankom, jakie zdołały się albo zasklepić, albo już otworzyć od nadmiaru ruchów, jakie wykonał starszy mężczyzna.
一 Posłuchasz mnie teraz? Tak jak ja ciebie? 一 zapytał, kciukiem przejeżdżając po wewnętrznej części dłoni. Uśmiechnął sie delikatnie, w ten swój charakterystyczny, nieco dziecinny sposób, zupełnie tak, jakby ten gest miał chociaż odrobinę dodać otuchy Leo. Albo samemu Orpheusowi, który musiał się zmierzyć w końcu ze skutkami swoich zalotów.
一 Dwa lata. Tyle czasu poświęciłem na to, abyś w ogóle się do mnie odezwał. Bo na początku owszem, podobało mi się to, jaki niedostępny jesteś, jak trudno jest w ogóle zdobyć twoją uwagę, a potem... 一 tu przrwał na chwilę, aby pozbierać myśli. Cały czas kreślił jakieś symbole wewnątrz dłoni Leo, w końcu decydując się na to, by delikatnie ująć ją w swoją, trochę pewniej niż za pierwszy razem, pilnując się przy tym, aby nie sprawić Perelli żadnego bólu. 一 Potem chciałem po prostu byś się uśmiechnął. Może to głupie, szczeniackie myślenie, kogoś, kto nigdy nie był w żadnym związku, ale po prostu chole-.... bardzo chciałem abyś po prostu był szcześliwy.
Westchnął ciężej, jakby właśnie przegrywał jakąś walkę na "za" i "przeciw" w swojej głowie, którą toczył od początku rozmowy. Poprawił się na kanapie, nie tyle zbliżając się do Leo, co siadając pewniej, aby odciążyć nogę, na której przez ostatnie parę minut opierał ciężar swojego ciała. Przysunął jednak bliżej dłoń Leo do swojej twarzy, tą, którą trzymał w swojej, aby znów zawahać się nad czymś.
一 Nie jesteś i nie będziesz drugą opcją. Nigdy nie byłeś i nigdy nie umieściłbym cię w takich kategoriach. Zawsze... byłeś Leo, byłeś na pierwszym miejscu. Chcę cię uszcześliwić, chcę ci pokazać, że możesz mi zaufać. Nie wiem, czy to, co do ciebie czuję to jeszcze tylko szczeniackie zauroczenie, więc proszę, daj mi szansę 一 odpowiadał co raz to ciszej, jakby bał się, że emocje, które przelewał w te słowa, mogłyby przytłoczyć ich wydźwięk. W końcu odważył się na coś, co miało jakkolwiek potwierdzić jego ostateczną prośbę.
Swoimi wargami, niepewnie i jakby miał się co najmniej oparzyć, musnął okolice podniszczonej w wyniku bójki skóry. Pojedynczy, nieśmiały i zdecydowanie zbyt niepasujący do tego wielkiego dzieciaka ruch, przelał więcej, niż był w stanie powiedzieć. I o ile zalotna gadka szła mu całkiem dobrze, tak bał się, że podczas wyznania, co czuje w stosunku do Perelii, zapomni o czymś najważniejszym. Przymknął na chwilę oczy i chuchnął w kierunku nadszarpniętej skóry, widocznie licząc, że ten czuły, nieco dziecinny gest wyjaśni, co tak naprawdę leżało na sercu Orpheusa.
W końcu się odezwał, już nie tak cicho, nie tak intymnie jak poprzednio. Wzrok, którym początkowo przyglądał się dłoni, teraz przeniósł na oczy Leo, siląc się na delikatny, pocieszający uśmiech.
一 Ja po prostu jestem uparty jak osioł, jasne? Jeżeli naprawdę nie chcesz spróbować, to zrozumiem. Po prostu... wstań i wyjdź. Nie będę ci mieć tego za złe, oboje jesteśmy dorośli, ale... 一 tu znów utracił swoją pewność siebie, a wzrok odbiegł na jednego zamioculcasa, który stał na dębowej półce. 一 bardzo chciałbym spróbować. I wiem, jestem tragiczny w mówieniu o swoich uczuciach i nazywania tego jak trzeba, ale proszę. Pozwól mi po tych dwóch latach przynajmniej dać ci kilka powodów do uśmiechu. Tylko tyle.
Leo V. Perella
Orpheus nie był ślepy, wiedział, że prędzej czy później dojdzie do takiej rozmowy. Miał jednak cień nadziei, że za tą gburowatą maską, za tą ścianą, przez którą przebijał się od ponad dwóch lat, jest po prostu ktoś, kto potrzebuje odrobiny miłości. Wiedział też, że jego szczenięce zauroczenie, które pojawiło się w dniu przeprowadzki, wcale nie było tak niewinne, jak początkowo zakładał. Owszem, mógł przecież znaleźć sobie kogoś, kto nie będzie aż tak bardzo oponować przed zalotami. A on jednak chciał Leo, pomimo jego negatywnego nastawienia, pomimo fuknięć, westchnięć irytacji i wywracanych oczu, on chciał uszczęśliwiać akurat jego. Być może, gdyby usłyszał, że Leo kogoś ma, że ktoś inny wkupił się w jego łaski i ktoś inny przedarł się przez wszystkie jego bariery, odpuściłby miesiące temu.
Czekał cierpliwie, chłonąc jak gąbka każde słowo, które wyleciało z ust Leo podczas tylko kilku minut szczerości. Nie ośmielił się mu przerwać, potulnie wręcz czekając, aż ten pozwoli mu się odezwać. Miał kilka możliwości — tych przerw, kiedy Leo łapał oddech, tych momentów, kiedy nie potrafił znaleźć odpowiedniego słowa i wtedy, kiedy przysuwał się do niego. I chociaż jeszcze chwilę temu myśli Grateau orbitowały dookoła scen bardziej intymnych niż ta rozmowa, teraz w pełni starały się wyłapać to, co Leo chciał mu przekazać. Najważniejsze jednak było to, że go nie przekreślił.
Wypuścił ciszej powietrze, na krótki moment przymykając powieki, kiedy czuł, jak kciuki Leo zakreślają jakieś kształty na jego policzkach. I chociaż jego młode serce mogło jedynie marzyć o takiej formie bliskości, Orpheus chłonął ją, pragnąc pozostać w tej pozycji zdecydowanie dłużej. Ciężar ciszy, jaka zapadła po ostatniej kwestii Perelli nieco ocknął młodszego mężczyznę. Powoli i niechętnie otworzył oczy, śledząc swoimi brązowymi tęczówkami twarz Leo, która pierwszy raz od tych dwóch lat, znajdowała się tak blisko jego.
Ostrożnie przesunął ręką po przedramieniu Leo, a na jego dłoń przenosząc jedynie opuszki, które ledwie otarły się delikatną skórę. Bał się, że być może jego niepewność, nieśmiałość, która była przecież tak nienaturalna w jego działaniach wpłynie negatywnie na to, jak jest postrzegany przez sąsiada. Złapał w końcu za prawą dłoń Perelli, aby odsunąć ją lekko od siebie i przyjrzeć się wszystkim rankom, jakie zdołały się albo zasklepić, albo już otworzyć od nadmiaru ruchów, jakie wykonał starszy mężczyzna.
一 Posłuchasz mnie teraz? Tak jak ja ciebie? 一 zapytał, kciukiem przejeżdżając po wewnętrznej części dłoni. Uśmiechnął sie delikatnie, w ten swój charakterystyczny, nieco dziecinny sposób, zupełnie tak, jakby ten gest miał chociaż odrobinę dodać otuchy Leo. Albo samemu Orpheusowi, który musiał się zmierzyć w końcu ze skutkami swoich zalotów.
一 Dwa lata. Tyle czasu poświęciłem na to, abyś w ogóle się do mnie odezwał. Bo na początku owszem, podobało mi się to, jaki niedostępny jesteś, jak trudno jest w ogóle zdobyć twoją uwagę, a potem... 一 tu przrwał na chwilę, aby pozbierać myśli. Cały czas kreślił jakieś symbole wewnątrz dłoni Leo, w końcu decydując się na to, by delikatnie ująć ją w swoją, trochę pewniej niż za pierwszy razem, pilnując się przy tym, aby nie sprawić Perelli żadnego bólu. 一 Potem chciałem po prostu byś się uśmiechnął. Może to głupie, szczeniackie myślenie, kogoś, kto nigdy nie był w żadnym związku, ale po prostu chole-.... bardzo chciałem abyś po prostu był szcześliwy.
Westchnął ciężej, jakby właśnie przegrywał jakąś walkę na "za" i "przeciw" w swojej głowie, którą toczył od początku rozmowy. Poprawił się na kanapie, nie tyle zbliżając się do Leo, co siadając pewniej, aby odciążyć nogę, na której przez ostatnie parę minut opierał ciężar swojego ciała. Przysunął jednak bliżej dłoń Leo do swojej twarzy, tą, którą trzymał w swojej, aby znów zawahać się nad czymś.
一 Nie jesteś i nie będziesz drugą opcją. Nigdy nie byłeś i nigdy nie umieściłbym cię w takich kategoriach. Zawsze... byłeś Leo, byłeś na pierwszym miejscu. Chcę cię uszcześliwić, chcę ci pokazać, że możesz mi zaufać. Nie wiem, czy to, co do ciebie czuję to jeszcze tylko szczeniackie zauroczenie, więc proszę, daj mi szansę 一 odpowiadał co raz to ciszej, jakby bał się, że emocje, które przelewał w te słowa, mogłyby przytłoczyć ich wydźwięk. W końcu odważył się na coś, co miało jakkolwiek potwierdzić jego ostateczną prośbę.
Swoimi wargami, niepewnie i jakby miał się co najmniej oparzyć, musnął okolice podniszczonej w wyniku bójki skóry. Pojedynczy, nieśmiały i zdecydowanie zbyt niepasujący do tego wielkiego dzieciaka ruch, przelał więcej, niż był w stanie powiedzieć. I o ile zalotna gadka szła mu całkiem dobrze, tak bał się, że podczas wyznania, co czuje w stosunku do Perelii, zapomni o czymś najważniejszym. Przymknął na chwilę oczy i chuchnął w kierunku nadszarpniętej skóry, widocznie licząc, że ten czuły, nieco dziecinny gest wyjaśni, co tak naprawdę leżało na sercu Orpheusa.
W końcu się odezwał, już nie tak cicho, nie tak intymnie jak poprzednio. Wzrok, którym początkowo przyglądał się dłoni, teraz przeniósł na oczy Leo, siląc się na delikatny, pocieszający uśmiech.
一 Ja po prostu jestem uparty jak osioł, jasne? Jeżeli naprawdę nie chcesz spróbować, to zrozumiem. Po prostu... wstań i wyjdź. Nie będę ci mieć tego za złe, oboje jesteśmy dorośli, ale... 一 tu znów utracił swoją pewność siebie, a wzrok odbiegł na jednego zamioculcasa, który stał na dębowej półce. 一 bardzo chciałbym spróbować. I wiem, jestem tragiczny w mówieniu o swoich uczuciach i nazywania tego jak trzeba, ale proszę. Pozwól mi po tych dwóch latach przynajmniej dać ci kilka powodów do uśmiechu. Tylko tyle.
Leo V. Perella
-
I have no safe words, you've been warnednieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor
Miał wrażenie, że dźwięk zegara, którego wcześniej nie zauważał, w tym momencie wręcz dziurawił ciszę. A może po prostu tak bardzo czekał, aż Orpheus odezwie się słowem, żywo zaprzeczy, sprowadzi rozmowę do żartu, który pozwoliłby przebrzmieć trudnym tematom, że zaczynał paranoicznie zwracać uwagę na najcichsze odgłosy dobiegające z mieszkania. Przysiągłby, że tak jak na morderczym kacu, byłby w stanie usłyszeć kota spacerującego po dywanie.
Zapytany czy tym razem posłucha jego, Perella pokiwał powoli głową na stanowcze tak i odbił spojrzeniem gdzieś w bok, nie dlatego, że brakowało mu zainteresowania lecz dlatego, że ciężko było mu utrzymywać ten intensywny kontakt wzrokowy. Grateau miał jego zdaniem piękne oczy, przypominające nieco gotycką rozetę z tymi ślicznymi rozgałęzieniami i niby-szkiełkami w postaci plamek w jaśniejszym kolorze. I do tego ze ślicznym obdaszkiem rzęs, a mimo to, choć mężczyzna uparcie chyba starał się utrzymać uśmiech, nie obejmował on tych oczu.
一 Zaczekaj... ile? 一 Perella poczuł, że robi mu się słabo. Pobladł, palce nieco mocniej, bardziej kurczowo ścisnął na wdzięcznie pulchniutkich policzkach, po czym spojrzał na Orpheusa tak, jakby widział go pierwszy raz w życiu. Poruszył bezgłośnie ustami i pobladł. 一 Ja myślałem, że ty co najwyżej... to znaczy, przypuszczałem, ale nie sądziłem, że aż... boże.
Czym innym było snuć podejrzenia, a czym innym skonfrontować je w taki sposób z rzeczywistością, jaka okazała się nie pozostawiać już żadnych złudzeń. Chciał coś powiedzieć, już nabrał oddechu, już zwilżył wargi końcem języka, ale przypomniał sobie, że tym razem miał wysłuchać do końca, więc zacisnął mocniej usta i skinął lekko głową na znak, że zaczeka.
Podobnie jak początkowo na zegar (ba, nawet gdyby ten pełną parą wygrał mu kurant, pewnie zupełnie by mu to umknęło) tak nie zwrócił uwagi na roszady, jakie Orpheus przeprowadzał na jego dłoni, palce do palców, a potem między palce i do środka, tam, gdzie Perella miał łaskotki, choć wyjątkowo w tym momencie mu nie dokuczały. Kiedy zauważył wyłącznie zerknął niżej w sam raz by z rozgoryczeniem przyznać, że ich ręce – jego mniejsza i węższa w większej i cieplejszej – po prostu pasowały. I był to ładny widok, więc Leo na oślep chwycił go za palec wędrujący po jego własnej poduszeczce kciuka.
Grateau mówił dalej, a im dłużej to trwało, im dalej brnął w sfery, których nigdy nie poruszali, tym bardziej słyszał w jego głosie pewne przestoje i rozchwiania, jakby drżał, ale od środka.
I mimo to Perella gotów by był postawić granicę, może faktycznie skorzystać z rady i wyjść, zamknąć te drzwi za sobą aby nigdy więcej nie wrócić, bo Francis też mówił pięknie, dużo, z wypiekami na policzkach i z błyszczącymi jak dwa szkiełka oczami, biegał za nim z ulubionymi irysami i jak się okazało, nie tylko do niego. Tylko teraz sytuacja Orpheusa zyskała nową perspektywę i Leo też miał już inne odniesienie, dzięki czemu nie objął go tym samym kloszem co jego niewiernego poprzednika. Więc granicy nie postawił, zwłaszcza, że gdy wielki i poturbowany dzieciak ufnie prezentował mu swoje serce i całował go w dłoń.
Perella wydał z siebie dziwny, dychawiczny dźwięk, tak, jakby miał jednocześnie zaszlochać i wybuchnąć histerycznym śmiechem, jakkolwiek na oba nie wystarczyło mu powietrza w płucach, więc koniec końców znów pociągnął żałośnie nosem.
Grateau ze swoją nieprzystającą do postury delikatnością zachowywał się wyjątkowo ostrożnie wobec dłoni, z którą Leo pozwalał mu robić co mu się żywnie podobało. Nie pamiętał zupełnie kiedy ostatnio ktoś dotykał go właśnie w taki sposób i nadal nie rozumiał dlaczego ze wszystkich opcji chciał akurat kogoś tak paskudnego z charakteru.
Po pytaniu, które było raczej bardzo rozpaczliwą prośbą, Perella siedział przez dobry moment w milczeniu i również nie patrząc wyplątał dłoń z delikatnego uścisku, aczkolwiek nie po to, aby gdzieś mu uciec, czy – o zgrozo, wyjść całkiem. Chciał ją mieć z powrotem na jego policzku, ale ponieważ kiepsko ocenił kierunek i nie był przyzwyczajony do dotykania, ani tym bardziej takiej różnicy we wzroście, objął go palcami pod szczęką.
Czuł się tak, jakby rozbrajał bombę, jakby stał na rozdrożu, na którym każda ścieżka prowadziła w kompletnie inną stronę i musiał podjąć decyzję możliwie szybko. W końcu Grateau czekał, boże drogi i wszyscy święci, dwa lata, co nadal z trudem docierało do skonfliktowanego wewnętrznie Perelli.
一 Uparty na pewno. I może trochę niemądry, ale cóż poradzić 一 przytaknął zaraz, jak tylko odzyskał zdolność wysławiania się w sposób słyszalny dla ludzkiego ucha. 一 I nie powiedziałem, że nie chcę, tylko że się boję 一 wyklarował dla jasności, bo miał wrażenie, że ta kwestia wciąż była dość mętnie przedstawiona. Poza tym nagle zauważył kolejną osobliwość, jaka miała prawo zaistnieć tylko w obecności kogoś takiego jak Grateau; Leo odkrył, że Orpheusowi nie odmawiało się łatwo, i że jeżeli szybko nie wyhoduje sobie asertywności, zostanie to pewnie odkryte i wykorzystane w ten czy inny sposób.
Podjęcie takiej decyzji nie było proste, tym bardziej, że rozum i serce Perelli przekrzykiwały się w ambiwalentnych werdyktach i ciężko było odsiać jedno od drugiego. Ręce też mu się zresztą zaczęły wilgocić, więc nie mógł już dłużej kleić ich do rumianych policzków Grateau. W pewnym momencie Leo po prostu zerknął na niego nadspodziewanie spokojnie, ze zdecydowaniem i jednocześnie z miną wyrażającą kapitulację. Na łydce, którą dotychczas wysiadywał i powoli zaczynała mu cierpnąć, dźwignął się nad kanapę, zawiesił nad kolanami Grateau i z troską o nogę zawiniętą w skorupkę z gipsu opuścił się nisko. Przedramiona natomiast najpierw wsparł o jego ramiona, dłonie skrzyżował w nadgarstkach luźno za jego głową i przekrzywił odrobinę swoją, aby móc odnaleźć jego spojrzenie swoim. Raz jeden nie mógł narzekać na swój mikry wzrost, bo twarz Orpheusa znalazła się we wręcz wymarzonej odległości tuż nad nim, w sam raz, mimo to Perella i tak początkowo trącił czubek jego piegowatego nosa swoim, na próbę i dla nakreślenia swojego celu. Wykrojone w serduszko usta Perelli z zawahaniem lekko się uchyliły, w zastanowieniu zatrzymały na krótko przed wargami Orpheusa i dopiero wówczas bardzo ostrożnie objął tę dolną własnymi, w bardzo płytkim, łagodnym i czułym pocałunku.
Nie utrzymał swoich dłoni w bezruchu zbyt długo, splecione dotąd za głową Orpheusa prędko zapodziały się w gęstych lokach, których tak naprawdę Leo pragnął dotknąć od bardzo dawna.
Bez pośpiechu. Powoli. Miękko.
Czuł, że ze stworzeniem o tak delikatnej konstrukcji psychicznej nie należało się spieszyć, a ważniejsze decyzje winno się przekazywać w sposób łatwy do zapamiętania.
一 Na pewno? 一 pytanie nie do końca wybrzmiało, Perella po prostu wplótł je w pocałunek wierząc, że Orpheus je odczyta. Ostatni raz. Dla niego mógł spróbować.
orpheus grateau
Zapytany czy tym razem posłucha jego, Perella pokiwał powoli głową na stanowcze tak i odbił spojrzeniem gdzieś w bok, nie dlatego, że brakowało mu zainteresowania lecz dlatego, że ciężko było mu utrzymywać ten intensywny kontakt wzrokowy. Grateau miał jego zdaniem piękne oczy, przypominające nieco gotycką rozetę z tymi ślicznymi rozgałęzieniami i niby-szkiełkami w postaci plamek w jaśniejszym kolorze. I do tego ze ślicznym obdaszkiem rzęs, a mimo to, choć mężczyzna uparcie chyba starał się utrzymać uśmiech, nie obejmował on tych oczu.
一 Zaczekaj... ile? 一 Perella poczuł, że robi mu się słabo. Pobladł, palce nieco mocniej, bardziej kurczowo ścisnął na wdzięcznie pulchniutkich policzkach, po czym spojrzał na Orpheusa tak, jakby widział go pierwszy raz w życiu. Poruszył bezgłośnie ustami i pobladł. 一 Ja myślałem, że ty co najwyżej... to znaczy, przypuszczałem, ale nie sądziłem, że aż... boże.
Czym innym było snuć podejrzenia, a czym innym skonfrontować je w taki sposób z rzeczywistością, jaka okazała się nie pozostawiać już żadnych złudzeń. Chciał coś powiedzieć, już nabrał oddechu, już zwilżył wargi końcem języka, ale przypomniał sobie, że tym razem miał wysłuchać do końca, więc zacisnął mocniej usta i skinął lekko głową na znak, że zaczeka.
Podobnie jak początkowo na zegar (ba, nawet gdyby ten pełną parą wygrał mu kurant, pewnie zupełnie by mu to umknęło) tak nie zwrócił uwagi na roszady, jakie Orpheus przeprowadzał na jego dłoni, palce do palców, a potem między palce i do środka, tam, gdzie Perella miał łaskotki, choć wyjątkowo w tym momencie mu nie dokuczały. Kiedy zauważył wyłącznie zerknął niżej w sam raz by z rozgoryczeniem przyznać, że ich ręce – jego mniejsza i węższa w większej i cieplejszej – po prostu pasowały. I był to ładny widok, więc Leo na oślep chwycił go za palec wędrujący po jego własnej poduszeczce kciuka.
Grateau mówił dalej, a im dłużej to trwało, im dalej brnął w sfery, których nigdy nie poruszali, tym bardziej słyszał w jego głosie pewne przestoje i rozchwiania, jakby drżał, ale od środka.
I mimo to Perella gotów by był postawić granicę, może faktycznie skorzystać z rady i wyjść, zamknąć te drzwi za sobą aby nigdy więcej nie wrócić, bo Francis też mówił pięknie, dużo, z wypiekami na policzkach i z błyszczącymi jak dwa szkiełka oczami, biegał za nim z ulubionymi irysami i jak się okazało, nie tylko do niego. Tylko teraz sytuacja Orpheusa zyskała nową perspektywę i Leo też miał już inne odniesienie, dzięki czemu nie objął go tym samym kloszem co jego niewiernego poprzednika. Więc granicy nie postawił, zwłaszcza, że gdy wielki i poturbowany dzieciak ufnie prezentował mu swoje serce i całował go w dłoń.
Perella wydał z siebie dziwny, dychawiczny dźwięk, tak, jakby miał jednocześnie zaszlochać i wybuchnąć histerycznym śmiechem, jakkolwiek na oba nie wystarczyło mu powietrza w płucach, więc koniec końców znów pociągnął żałośnie nosem.
Grateau ze swoją nieprzystającą do postury delikatnością zachowywał się wyjątkowo ostrożnie wobec dłoni, z którą Leo pozwalał mu robić co mu się żywnie podobało. Nie pamiętał zupełnie kiedy ostatnio ktoś dotykał go właśnie w taki sposób i nadal nie rozumiał dlaczego ze wszystkich opcji chciał akurat kogoś tak paskudnego z charakteru.
Po pytaniu, które było raczej bardzo rozpaczliwą prośbą, Perella siedział przez dobry moment w milczeniu i również nie patrząc wyplątał dłoń z delikatnego uścisku, aczkolwiek nie po to, aby gdzieś mu uciec, czy – o zgrozo, wyjść całkiem. Chciał ją mieć z powrotem na jego policzku, ale ponieważ kiepsko ocenił kierunek i nie był przyzwyczajony do dotykania, ani tym bardziej takiej różnicy we wzroście, objął go palcami pod szczęką.
Czuł się tak, jakby rozbrajał bombę, jakby stał na rozdrożu, na którym każda ścieżka prowadziła w kompletnie inną stronę i musiał podjąć decyzję możliwie szybko. W końcu Grateau czekał, boże drogi i wszyscy święci, dwa lata, co nadal z trudem docierało do skonfliktowanego wewnętrznie Perelli.
一 Uparty na pewno. I może trochę niemądry, ale cóż poradzić 一 przytaknął zaraz, jak tylko odzyskał zdolność wysławiania się w sposób słyszalny dla ludzkiego ucha. 一 I nie powiedziałem, że nie chcę, tylko że się boję 一 wyklarował dla jasności, bo miał wrażenie, że ta kwestia wciąż była dość mętnie przedstawiona. Poza tym nagle zauważył kolejną osobliwość, jaka miała prawo zaistnieć tylko w obecności kogoś takiego jak Grateau; Leo odkrył, że Orpheusowi nie odmawiało się łatwo, i że jeżeli szybko nie wyhoduje sobie asertywności, zostanie to pewnie odkryte i wykorzystane w ten czy inny sposób.
Podjęcie takiej decyzji nie było proste, tym bardziej, że rozum i serce Perelli przekrzykiwały się w ambiwalentnych werdyktach i ciężko było odsiać jedno od drugiego. Ręce też mu się zresztą zaczęły wilgocić, więc nie mógł już dłużej kleić ich do rumianych policzków Grateau. W pewnym momencie Leo po prostu zerknął na niego nadspodziewanie spokojnie, ze zdecydowaniem i jednocześnie z miną wyrażającą kapitulację. Na łydce, którą dotychczas wysiadywał i powoli zaczynała mu cierpnąć, dźwignął się nad kanapę, zawiesił nad kolanami Grateau i z troską o nogę zawiniętą w skorupkę z gipsu opuścił się nisko. Przedramiona natomiast najpierw wsparł o jego ramiona, dłonie skrzyżował w nadgarstkach luźno za jego głową i przekrzywił odrobinę swoją, aby móc odnaleźć jego spojrzenie swoim. Raz jeden nie mógł narzekać na swój mikry wzrost, bo twarz Orpheusa znalazła się we wręcz wymarzonej odległości tuż nad nim, w sam raz, mimo to Perella i tak początkowo trącił czubek jego piegowatego nosa swoim, na próbę i dla nakreślenia swojego celu. Wykrojone w serduszko usta Perelli z zawahaniem lekko się uchyliły, w zastanowieniu zatrzymały na krótko przed wargami Orpheusa i dopiero wówczas bardzo ostrożnie objął tę dolną własnymi, w bardzo płytkim, łagodnym i czułym pocałunku.
Nie utrzymał swoich dłoni w bezruchu zbyt długo, splecione dotąd za głową Orpheusa prędko zapodziały się w gęstych lokach, których tak naprawdę Leo pragnął dotknąć od bardzo dawna.
Bez pośpiechu. Powoli. Miękko.
Czuł, że ze stworzeniem o tak delikatnej konstrukcji psychicznej nie należało się spieszyć, a ważniejsze decyzje winno się przekazywać w sposób łatwy do zapamiętania.
一 Na pewno? 一 pytanie nie do końca wybrzmiało, Perella po prostu wplótł je w pocałunek wierząc, że Orpheus je odczyta. Ostatni raz. Dla niego mógł spróbować.
orpheus grateau
