- 
				 Pani Prezesnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor Pani Prezesnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Może dopiero teraz zaczął naprawdę ją łamać. Spojrzała na niego, ale nie z tą standardową wściekłością, którą zdążyła go, jak dotąd uraczyć. Pewnym spokojniejszym wzrokiem, jakby jego słowa faktycznie do niej docierały. Naprawdę tak się działo. W tym krótkim momencie zamilknęła, czując przedziwną satysfakcję. Na chwilę.
Później na nowo miała ochotę wybuchnąć.
To nie tak Cherry nie zwiastowało dobrze, podobnie jak kolejne jego słowa. Dopiero teraz miała ochotę wydrapać mu oczy. Przecież raz prosiła, by nie robił niczego niebezpiecznego. Miał w głębokim poważaniu jej uczucia, okłamał ją w żywe oczy, a teraz jeszcze wymagał od niej zrozumienia i wiary w niego. Tracił ją za każdym razem. Tępił dotkliwie jej zaufanie względem niego, sam to sobie zrobił, a ona dostawała rykoszetem.
— Kurwa, naprawdę Cię pojebało, ale ona jest jeszcze gorsza w takim razie — w jej oczach zapłonął prawdziwy ogień. Federalni, policja, czy jakiekolwiek służby nie powinny nigdy kontaktować się z podejrzanym. Złamała wszelkie możliwe procedury. Może Charity teraz nie miała nic wspólnego z prawem, ale, kurwa, skończyła je. Ta jebana siksa mogła narazić dobro śledztwa, sprawić, że podejrzany nie trafi do pudła, a zamiast wykonywać swoje obowiązki uszczęśliwiała jej narzeczonego. Zabawne, jak świat jest przewrotny. Osoba tak nieodpowiedzialna nie powinna prowadzić tak poważnego dochodzenia.
— Słyszałeś o czymś takim jak bezstronność postępowania? — no kurwa, oczywiście, że musiał. Studiował kiedyś prawo, chociaż może do tego nie doszedł. Teraz oprócz złości wynikającej ze zdrady była zła jeszcze na jego głupotę, oby nie przypłacił jej kosztem własnej wolności — nie wmówisz mi, że jakikolwiek wiedzy prawniczej nie masz — mruknęła, kręcąc głową z niezadowolenia. Za to ONA musiała o tym wiedzieć. Branie Galena to śledztwa nie miało żadnego sensu, a nawet przy jakichkolwiek kontaktach z nim ktoś powinien jej towarzyszyć — nawet jak coś zdobyliście, linia obrony będzie zbyt mocna, gdy tylko zorientują się o waszym kontakcie — zakochane kundle przy spaghetti. Już widziała, jak w głośnej sprawie adwokat obrony bierze ją na przesłuchanie i wytyka jej każdy możliwy kontakt z oskarżonym. Przewróciła oczami. Nie dość, że uszczęśliwiany był przez inną, to jeszcze mogli nie wpakować osób faktycznie... winnych.
— Podsumowując, w ogóle nie respektujesz mojego zdania — stwierdziła, wbijając w niego ostre spojrzenie. Nie miał, jak się wytłumaczyć. Strzelił jej kolejnego, emocjonalnego plaskacza, aż miała go całą sobą dosyć. W tym momencie naprawdę chciała wyjść — a gdy byliśmy najbardziej szczęśliwi, uszczęśliwiła Cię inna? — zaśmiała się. Nie potrafiła się powstrzymać, on z niej kpił — i ty dalej twierdzisz, że mnie kochasz? — pokręciła głową. Im dłużej trwała ta rozmowa, tym bardziej miała go dosyć. Bardziej pokazywał, jak bardzo jej nie szanował, nie patrzył na to, jak ona się czuje, tylko na samego siebie.
Na to co jemu pasowało.
— No widzisz, różnica między nami jest taka, że ja dalej tu stoję — skwitowała panującą ciszę, przełykając nerwowo ślinę — a ty zamiast podziękować, znów uciekasz — tak jakby nie był niczemu winny, wcale się o nią nie starał. Brał, ale kiedy tak właściwie dawał? Może gdy w przepięknych słowach prosił ją o rękę, by później ją złamać — nie oto chodzi Galen. Całkowicie zignorowałeś moje słowa, a gdy powinieneś być najbardziej szczęśliwy z oświadczyn, to znalazłeś sobie inną — już nie chodziło o to, co jej powiedział, a o ogólny całokształt. Im dłużej się tłumaczył, tym bardziej się pogrążał — jak miałam bardziej pokazać, że Tobie ufam, niż przyjmując twoje oświadczyny i mówiąc, że Cię kocham? — wysyczała, jak jakaś żmija. Wtedy nie czuł się normalnie? Mieli pod stopami cały świat, a on tak o znalazł inną. Gdy wszystko było dobrze, kiedy planowali wspólne życie we czworo — co z tego, jak będziesz jeździł na nieodpowiedzialne śledztwa i pozwalał sobie na bliskość z kimś innym? — będzie miała mu to za złe, ale miała prawo. Pamiętała, jak tamtego dnia desperacko prosiła go, by został, żeby się nie narażał.
Tylko on znowu tego nie słuchał.
Nie mogło. Tylko to nie było spowodowane Charity. Teraz znów czuła się
— Nie, nigdy mnie nie próbowałeś zrozumieć. Twoje ego było ważniejsze. Całe nasze życie jest dyktowane pod twoje widzimisię — wypowiedziała to w złości, ale jednak, zwłaszcza teraz, czuła, że powinna wypluć mu się z całego zła świata — prosiłam, żebyś się nie narażał, nie posłuchałeś mnie. Prosiłam, żebym była jedyną, tego też nie dałeś radę. Gdy prosiłam o twoją obecność, zmniejszyłeś liczbę godzin pracy — nigdy za to nie posłuchał jej całkowicie. Był przy innych problemach, gdy ona próbowała wszystko sklejać, by mogli być szczęśliwi — a to ja zawsze wszystko robiłam źle, to ja w Ciebie nie wierzę... — pozwoliła sobie na jeszcze jedną łzę. Próbował odnaleźć problemy w niej, ale czemu ona była winna? Wspierała go, wysyłała na badania, prosiła, by zajął się sobą, a on... za każdym razem ją bagatelizował i przerzucał wszystko na jej stronę. Chwyciła mocniej za jego szlafrok. Może zrzucenie tej emocjonalnej bomby przyniesie skutki?
— Dać mi czas — i znów on... Główny bohater znienawidzony przez Galena. Nie zapomni mu tego, co jej zrobił łatwo, ślub pewnie przeciągnie się w czasie, o ile w ogóle do niego dojdzie — to nie zniknie z dnia na dzień, ani w jednej sekundzie — powiedziała, unosząc w jego stronę głowę, patrząc prosto w jego oczy — musisz słuchać, rozmawiać, a przede wszystkim być przy mnie, żebym mogła się odwdzięczyć tym samym — finalnie położyła głowę na jego torsie, próbując się uspokoić. Pobije go innym razem. Teraz wolała skupić się na jego dłoni głaszczącej jej włosy.
- 
				 Oficjalnie - prezes Northexu, nieoficjalnie - człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty. Oficjalnie - prezes Northexu, nieoficjalnie - człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
 Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
 Żył szybko, kochał mocno, wydawało mu się, że jest niezniszczalny, że jest królem świata, do momentu, kiedy serce tego nie wytrzymało...
 Teraz stara się je poskładać.
 Żyć trochę inaczej, w zgodzie ze sobą, tak, żeby ten pieprzony film który wyświetla się przed oczami tuż przed śmiercią był trochę lepszy niż tanie porno, wymieszane z słabą komedią. nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor
Tylko, że Galen Wyatt jeszcze kilka dni wstecz czuł się jak pierdolony król tego świata, czuł, jakby nic złego nie mogło go dotknąć. Jakby był nieśmiertelny, i wcale zupełnie nie oskarżony o handel ludźmi. A tu nagle okazało się, że życie jednak jest kruche, dobrze, że tego zawału nie dostał na jakiejś tej akcji, w burdelu, albo u Seeleya. Ale wtedy przecież wydawało mu się, że jest nietykalny. Dopiero teraz zaczął się zastanawiać, czy on tym wszystkim nie zaszkodził sobie... albo Pilar.
- Cherry... - zaczął, ale ugryzł się w język, zamknął, bo czuł, wiedział, był tego pewny, że gdyby teraz zaczął, powiedział chociaż słowo o tym, że Stewart jest świetna w swojej pracy, to Cherry by go rozszarpała. A przecież obiecał sobie, że już nie będą się kłócić. Byłoby miło.
Uniósł jedną brew na tą bezstronność postępowania. Czy o niej słyszał? Trzeba wspomnieć, że Galen bardziej niż to prawo, to studiował wtedy swoją profesorkę (jak Law), ale słyszał. Zdawał sobie sprawę, że to błąd, ale... przecież nikt nie musiał wiedzieć. No i nikt nie wiedział, bo byli ostrożni, wiedziała tylko Cherry, i oni.
- Ale my... już nie mamy kontaktu - powiedział, chociaż rzeczywiście Cherry zasiała w nim jakieś ziarno wątpliwości, a jak ktoś ich widział? Kto będzie miał bardziej przerąbane Galen, czy Pilar? On miał dobrych prawników, no i w zasadzie był niewinny.
Znowu wypuścił głośno z płuc powietrze, aż zabolała go klatka piersiowa i te złamane żebra, skrzywił się.
- W ogóle nie respektuje Twojego zdania? - powtórzył po niej i znowu to niebieskie spojrzenie utkwił w jej twarzy. Starał się respektować jej zdanie, ale no kurwa, przecież nie będzie żył pod jej pantoflem i według jej każdego widzimisię, bo chyba wolałby już pierdolnąć na ten zawał, niż być pantoflarzem.
- Ty myślisz, że ja nie wiem, sobie to zaplanowałem? Że Ci się oświadczę, spędzimy razem noc, a później sobie pójdę z nią na kolację i będę szczęśliwy? Nie kurwa, to tak nie wyglądało Cherry, bo czasem nie masz wpływu na to, że jesteś szczęśliwy - chciał jej jeszcze powiedzieć, że ona u Elliotta też wydawała się całkiem szczęśliwa, kiedy tamten mówił to wszystko o Galenie, ale ugryzł się w język. Nie będzie już dokładał do tego ognia, który widział w jej oczach.
Zacisnął zęby tak mocno, że szczęka przesunęła mu się nerwowo. Znalazł sobie inną. On jej może powtarzać, że nie szukał, że nie znalazł, a ona wciąż, że znalazł. Tak jakby na tę kolację służbową szedł z zamiarem wyrwania Pilar i zaciągnięcia jej do łóżka, a nie założenia podsłuchu u Seeleya. Jakby w ogóle nie liczyło się nic co jej powiedział, tak kompletnie szczerze, prosto z serca, bo liczyło się to, że on znalazł sobie inną.
- Już na nic sobie nie mogę pozwolić? - uniósł jedną brew. Może na tą bliskość nie powinien sobie jednak pozwalać, ale to też nie tak, że on to sprowokował, że do tego dążył. Jak oni tylko jedli kurczaki w Wendy's nawet nie było w tym krzty jakiegoś romantyzmu, ale jednak... to jakoś tak się stało. To wszystko wina tej whisky wypitej u Seeleya, ale też tego jaka była Pilar. Bo była zupełnie inna niż Cherry.
Zamknął na moment oczy, kochał ją, ale jednocześnie Cherry potrafiła go wyprowadzić z równowagi, w tym samym czasie umiała wzbudzić w nim tak skrajne emocje, że w głowie miał znowu mętlik, że znowu nie wiedział co czuje.
Już nie wiedział czy ona ma rację, czy może dalej powinien się z nią dochodzić? Nie chciał się z nią kłócić, może przed tym zawałem by to zrobił, ale teraz nie miał na to siły, fizycznie, ale nie tylko, po prostu nie chciał marnować więcej tej życiowej energii na ciągłe sprzeczki. Sprzeczki, kłótnie, wytykanie sobie błędów, łapanie się za słówka, odpychanie od siebie, uciekanie od siebie.
A jeśli oni inaczej wcale nie potrafili? Trochę go to przerażało, że ich relacja opiera się tylko i wyłącznie na tej walce. Tylko czemu cały czas walczyli między sobą, kiedy razem powinni, ramię w ramię przeciwko całemu światu.
Kiedy powiedziała o tym czasie to zatrzymał dłoń gdzieś na jej plecach, wplatając palce w kosmyki włosów. Czas.
Tylko, że teraz ten czas to wcale nie działał na jego korzyść, nawet zdecydowanie bardziej niż wtedy. Nie miał czasu, bo w tej chwili pomagały mu leki, ale wyniki wciąż nie były dobre. Serce się zużywało. Bardzo szybko się zużywało i Galen czuł, że ono już niedługo może zabić po raz ostatni.
- Dobrze - powiedział cicho, chociaż czuł, że skręca go w żołądku. Czas.
Kiedy on wcale nie miał czasu.
Ale może dlatego w ogóle nie powinien o nią zabiegać?
W każdej chwili mógł umrzeć, więc po co to wszystko? Poprawił się na poduszce, kiedy się o niego oparła, bo jednak złamane żebra jeszcze mu doskwierały, ale to chyba teraz nie był najgorszy ból, bo gorsze było to, że sam nie wiedział co ma zrobić. Kochał ją i chciał odzyskać, ale ona potrzebowała czasu, zawsze na wszystko potrzebowała czasu. A jego czas uciekał.
- Porozmawiam jutro z lekarzem, żeby mnie wypuścili już do domu - zaproponował, chociaż to znowu było niepoważne, jak on wciąż siedział pod tlenem i z podpiętym ekg - mielibyśmy wtedy więcej czasu dla siebie - czasu, którego on może wcale nie miał. Jego matka na tych lekach dożywała już sześćdziesiątki, tylko, że jego matka nie przeszła w wieku trzydziestu czterech lat zatrzymania akcji serca.
- Boję się, że umrę Cherry - wypalił nagle, ale kompletnie szczerze, bo rzeczywiście o tym też myślał, kiedy patrzył na ten monitorek, to zastanawiał się, czy jego czas się cały czas nie zbliża, czy każde drgnięcie wskazówki zegara nie zabiera mu czegoś cennego.
Cherry Marshall
- 
				 Pani Prezesnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor Pani Prezesnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Gdyby wiedziała o tej profesorce... pewnie też by go rozszarpała. Życie nie polegało jedynie na kosztowaniu, braniu najlepszego, ale przede wszystkim też na dawaniu. Choć sama Charity nie miała dzieciństwa usłanego różami, a bardziej walką z najbliższymi. Z jej braćmi o ulubione ciastka, o najlepsze miejsce przy stole, a przede wszystkim o uwagę ze strony ojca. To potrafiła się złamać, a teraz złość powoli przeradzała się w bezradność i troskę o tego pierdolonego dupka przed nią.
— Ale mieliście — skwitowała krótko, mierząc go chłodnym wzrokiem. Czasami miała wrażenie, że mężczyzna, którego pokochała bardziej przypominał dzieciaka. Matka odmówiła mu zabawki i wpadał w wielką frustrację — na tyle spory, że powiedziałeś o niej na łożu śmierci — znowu ten chłodny ton, ale czego on mógł się spodziewać? Co jeszcze mogłaby mu powiedzieć, by finalnie... wziął odpowiedzialność za własne czyny, zamiast cały czas szukać wymówek — myślisz, że policjanci Cię nie obserwują, Galen? To był głu-pie — wycedziła. Pewnie nie tylko policja była nim zainteresowana, a sami federalni. Transport z Europy i mieliby się tym nie zainteresować? Na wyższym szczeblu ludzie potrafili się zajmować takimi sprawami, a nie jakaś marna policjantka, ryzykująca życiem jej ukochanego.
Inaczej tego nazwać po prostu nie mogła.
Nie, nie respektował jej zdania.
— A jakbym ja była na twoim miejscu? — spytała, wbijając w niego wzrok. Ten przeszywający nie tylko ciało, ale także duszę. Chciała, by w końcu coś do niego dotarło, by zrozumiał, dlaczego tak ją to całą bolało — jechała do burdelu w trakcie ciąży, by bronić mojego imienia? Zrobiłbyś wszystko, żeby mnie zatrzymać i chronić naszą rodzinę — zniknęły z jej głosu pretensje, walka, a pojawiła się bezsilność. Dalej nie rozumiał sedna sprawy. Tłumaczył się, jakby fakt zakładania własnego, wspólnego gniazdka w ogóle się dla niego już nie liczył — bo jak chcesz... to potrafić walczyć, ale własnego błędu już nie widzisz... — westchnęła ciężko, przełykając z nerwów ślinę. Dotrze? Miała nadzieję, że tak. Nie chciała mu zabraniać, bo chciała, robiła to z troski i dobra serca. Tego, które jeszcze niedawno bało się stracić ukochanego. Nie mieli już dziecka, nie w tej chwili, nawet nie wiedziała, czy dalej je chciała, ale tworzyli rodzinę.
Oni we dwoje, razem z Koko.
On ryzykował, bo jego ego nie potrafiło przyjąć plotek.
— Pójdziesz z nią na kolację i będziesz szczęśliwy... no świetnie — mruknęła, odwracając wzrok. Miała mu to za złe. Tego że dalej nie słyszał jej krzyku i rozpaczy — nie widzisz tego? Jak masz być przy mnie szczęśliwy, skoro w naszym najszczęśliwszym momencie... poczułeś coś innego? — spytała finalnie, rozkładając ręce. Wtedy się przecież nie kłócili, dotarli do siebie i przez ten krótki moment byli... szczęśliwi, ale widocznie była to tylko iluzja wytworzona przez jej mózg — kurwa, co mam zrobić, żebym była tą jedyną? — powiedziała finalnie, spuszczając wzrok. Czy wtedy nie byli szczęśliwi? Co mogła zrobić więcej, by byli? Nie miała na to receptury, skoro ten najszczęśliwszy moment okazywał się fikcją. Chciała zdjąć pierścionek, położyć mu go na szafce i wyjść... tylko nie miała na to sił, a jeszcze bardziej bała się o jego serce.
— Czytałeś Małego Księcia? — zagadnęła, gdy spytał, czy na nic już nie mógł sobie pozwolić. Uniosła delikatnie kąciki ust. Lubiła te książkę. Miała w sobie czar prawdy, którą Charity tak długo poszukiwała — Mówi się, że gdy kogoś kochasz, bierzesz za niego odpowiedzialność, ponieważ tworzycie wzajemną więź i stajecie się dla siebie ważni — powiedziała z pamięci, zamykając przez moment oczy. Próbowała do niego dotrzeć. Nie chciała być jego wrogiem, ale by zaczął myśleć o kimś więcej niż o samym sobie — i gdy coś się dzieje... Ja staram się myśleć o tym, jak się będziesz czuł. Chcę tego samego względem mnie samej — dlatego nie mówiła, jak okropnie się czuła po stracie dziecka. Miał mieć siłę do walki z firmą, by uporządkować wszystkie kwestie, a ona była tego świadoma — żeby jak coś się dzieje, żebyś stanął i pomyślał, co mogłaby poczuć Cherry, co bym czuł na jej miejscu — by zaczął o niej w ogóle myśleć, gdy widzi inną kobietę. Chwilowo czuła się, jak ta dziewczyna z tego mema, która idzie za rękę z chłopem, a on obraca się za innymi. Bała się tego całą sobą, a on sprawił, że jej koszmar stał się rzeczywistością.
Wiedziała, że czas był dla Galena płachtą na byka. Nigdy nie był w stanie wyczekać, zawsze był nerwowy, ale to było jedyne, co było w stanie odbudować ich relację. Tak by mogła spojrzeć sobie w twarz w lustrze, gdyby zdobyła się na kolejne wyznanie miłości względem Galena.
— Wyjdź proszę, jak lekarz tak stwierdzi, a nie na własne życzenie — powiedziała troskliwym tonem, marszcząc brwi. Nie chciała w domu tykającej bomby, chciała jego powrotu, ale dopiero gdy leki będą dobrane, a on nie będzie pod ciągłą obserwacją. Choć czytała o takim badaniu, które pozwala lekarzowi na bieżąco sprawdzać działanie serca pacjenta... tylko wtedy nie mógłby korzystać z elektroniki — bardzo bym się martwiła, jeśli on nie powie, że wszystko jest w porządku — tutaj miał specjalistów, którzy wiedzieliby, jak dokładnie mają zareagować, jeśli coś... nie poszłoby po ich myśli — mogę przychodzić i być z Tobą — na innych zasadach niż chwilę temu, na bardziej spokojnych i może przepełnionych odrobiną troski. Skoro już się złamała jego dotykiem, mogła przy nim być — ale zadbaj też o siebie. Tyle mógłbyś dla mnie zrobić? — spytała, kładąc delikatnie głowę. Chciała czuć bicie jego serca, może kiedyś... uwierzy, że bije tylko dla niej. Ona była w stanie poświęcić dla niego zbyt wiele, dlatego jeszcze przy nim była.
— Też się tego boję — okłamałaby go, gdyby powiedziała inaczej. Bała się, odkąd widziała, jak zabierają go na reanimację. Dlatego bała się do niego podchodzić, bo na pewno by wybuchnęła, a przecież nie mogła go denerwować — ale zróbmy wszystko, by być szczęśliwi razem? — zaproponowała, zapytała, mając nadzieję, że nie ucieknie. Pozwoli się jej nim opiekować i choć na moment ich życie będzie spokojne.
Takie jak chciała u Madoxa.
- 
				 Oficjalnie - prezes Northexu, nieoficjalnie - człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty. Oficjalnie - prezes Northexu, nieoficjalnie - człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
 Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
 Żył szybko, kochał mocno, wydawało mu się, że jest niezniszczalny, że jest królem świata, do momentu, kiedy serce tego nie wytrzymało...
 Teraz stara się je poskładać.
 Żyć trochę inaczej, w zgodzie ze sobą, tak, żeby ten pieprzony film który wyświetla się przed oczami tuż przed śmiercią był trochę lepszy niż tanie porno, wymieszane z słabą komedią. nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor
Nie, nie wymagał od niej, żeby to doceniła, ale może trochę, żeby zrozumiała. Przede wszystkim to, że teraz Galen musiał uporządkować pewne rzeczy. Zrobić sobie taką listę tego, co go uszczęśliwia, żeby następnym razem, kiedy będzie faktycznie umierał, to mieć przed oczami te szczęśliwe chwile, a nie te przykre. Nie te wszystkie zawody, których doświadczył, ani te które też sam przecież robił. Może gdyby się zmienił, gdyby był lepszy, to jednak to życie też byłoby lepsze?
Chyba o tym nie myślał, czy policjanci go obserwują, czy nie. Tak jak nie myślał w ogóle kiedy przyszedł do Cherry, gdy przymierzała suknię ślubną, też wtedy wcale nie myślał o konsekwencjach, a przecież była zaręczona, a on i tak stał przed nią i zabiegał o jej uwagę.
Zmarszczył brwi, kiedy zapytała o to co by było, gdyby to ona była na jego miejscu.
- Nie pojechałabyś do burdelu w trakcie ciąży, żeby bronić swojego imienia - stwierdził - bo Ty nie jesteś głupia Cherry, nie jesteś impulsywna, jesteś... troskliwa i troszczyłabyś się o to dziecko, troszczyłaś się - bo tylko Galen był głupi i impulsywny i czasem wcale nie troskliwy, tylko egoistyczny. Ale... czasem był troskliwy i dawał Cherry z siebie sto procent, kiedy trzymał ją za rękę u ginekologa i kiedy niósł ją do szpitala. Były momenty, w których jednak dawał jej to wsparcie.
Znowu nabrał w płuca powietrze i wypuścił je z jakimś takim świstem, bo na jaką kolację? Co on takiego poczuł? Szczęście? Szczęście to już jest takie złe uczucie?
- Cherry przecież jesteś tą jedyną? Czemu Ty tego nie widzisz? Przecież ja całe swoje życie dla Ciebie zmieniłem - całe, począwszy od tego niejedzenia śniadań, gdzie teraz to chciał je z nią jeść, albo chociaż przez chwilę posiedzieć rano przy stole, przy kawie, przez to wracanie z pracy, nie zawsze wracała, bo czasami od razu wychodził na miasto, przez te wszystkie kobiety, które sprowadzał do apartamentu, po te ubrania, które odwieszał na wieszak, to trzymanie jakiegoś względnego początku, wszystko dla niej. Dla niej wyprowadził się od siebie i wprowadził do niej. Dla niej odkurzył willę Wyattów i szukał tego pierścionka, kiedy go wyrzucił, też dla niej, przez nią, i dla niej chciał się zapisać na szkołę rodzenia, dla niej kłócił się z matką. Tyle rzeczy dla niej. Czy to jeszcze wciąż było mało?
Oczywiście, że czytał, utkwił w niej te niebieskie tęczówki, czekał na to, co ona mu powie. Chociaż trochę bardziej się spodziewał tego cytatu o odchodzeniu. Bo bał się, że ona jednak będzie chciała od niego odejść.
Słuchał jej słów, trawiąc je w sobie, kochał ją i była dla niego ważna, tylko, że... nie zawsze tak o tym myślał, nie zawsze zastanawiał się co będzie czuła Cherry, a może rzeczywiście powinien? Powinien stanąć i się zastanowić zanim pojechał do Quebec, zanim poszedł do Seeleya. Ale nie umiał, nie w momencie, w którym chodziło o takie jego sprawy, które mu tak bardzo ciążyły na sercu. Może aż tak bardzo, że prawie go zabiły?
Kiedy powiedziała, żeby wyszedł, gdy lekarz mu pozwoli to przytulił się do niej jeszcze bardziej. Nie chciał tutaj już być, bo jak stad miał być z nią, kiedy ona może znowu stąd wyjdzie i jutro znowu przyjdzie, gdy będzie spał, żeby nie patrzeć mu w oczy.
- A jak nigdy już nie będzie w porządku Cherry? - zapytał policzek opierając o jej głowę, bo tego też się bał, do końca życia podpięty do tlenu i tego aparatu. Chociaż lekarz zapewniał go, że jak dobiorą leki to go wypuszczą, ale dla Galena i tak już za długo to trwało. Chciał już wracać do niej.
- A możesz dzisiaj ze mną zostać? - zapytał i przesunął się na tym łóżku, żeby zrobić jej obok miejsce, ostrożnie już tym razem uważając na kabelki. Jego serce biło spokojnie, miarowo, bo Cherry była obok. Mogłaby być już cały czas. Teraz kiedy była tak blisko, to Galen wcale nie chciał jej puszczać.
- Chciałbym, żebyśmy byli - najbardziej na świecie by tego chciał, tylko też się najbardziej bał, jeszcze nigdy się tak nie bał, że może jednak umrzeć. A wtedy Cherry zostanie sama. Łatwiej by jej było, gdyby jednak się nigdy w jej życiu nie pojawił, może wtedy byłaby już żoną Elliotta, oglądaliby sobie sukienki i pili herbatę. A tak musiała siedzieć przy nim w szpitalu. Musiała bać się tego, że on może jednak umrzeć.
- A Ty jak się czujesz Cherry? - zapytał, bo to jednak od tego się zaczęło, od jej bólu brzucha. Chciał ją zawieźć do szpitala i chociaż gniewał się o tego Elliotta, to chciał być przy niej, chciał ją wesprzeć, bo znowu się o nią bał, gdy zbladła, gdy ledwo wysiadła z Porsche. Chociaż już wtedy przecież czuł, że coś jest nie tak z jego sercem.
Cherry Marshall
- 
				 Pani Prezesnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor Pani Prezesnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
— To teraz musisz się zmierzyć z tym, że mnie zraniłeś — powiedziała spokojnym tonem, a jej wzrok w nim utkwił. Wolała nie mówić mu o tym, że wiedziała o innej. Sama pozwoliła sobie na krótki flirt, ale jednak szybko zamknęła go w czeluściach, oświadczając, że ma narzeczonego, który, no jednak, nie jest gejem. Potrafiła myśleć o konsekwencjach własnych działań, zastanawiać się nad przyczynami i skutkami. Jednak z jakiegoś powodu Wyatt nie potrafił. Miała mu za złe sam fakt dopuszczenia kogoś do jego serca i postawienia wielkiej rysy na ich związku. Choć próbowała być kochająca, to nie potrafiła w ogóle.
— To teraz ty zacznij być odpowiedzialny za naszą rodzinę, bo nią jesteśmy — tego potrzebowała. Mieć mężczyznę, który bardziej niż samym sobą przejmie się losami swojej rodziny. Chciała móc w to wierzyć, kosztować smaku jego ust, przytulać się, ale także stworzyć własne ognisko domowe, takie w którym czułby się w porządku, kochany — ja, ty, Koko, a kiedyś... — dziecko. Jednak widziała ich razem zmieniających pieluchy, skręcających meble z IKEI, a później malujących ściany pokoju. Może nie zrobili by tego wszystkiego, może bardziej w nowobogackim stylu. Poszliby do architekta, mówili, czego chcą, a później stworzyli listę zakupów. Jednak razem. Choć była zła, to starała się go zrozumieć. Naruszył jej zaufanie i teraz będzie musiał odbudować jej zaufanie.
Jednak nie wyobrażała sobie bez niego życia.
— Ale pozwoliłeś sobie na zbliżenie się do innej — nawet jeśli było ono tylko emocjonalne. Charity miała w sobie na tyle rozumu, że od emocji bardzo łatwo jest przejść do czynów i to było zaledwie kwestią czasu — uwielbiam Cię, ale pewnych rzeczy nie zmienisz, jak za odjęciem magicznej różdżki — powiedziała spokojnym tonem. Mogła wcześniej czuć się jedyną, ale przestała przez te sformułowanie, które miała w głowie — nie takich. To boli, po prostu boli... — rzuciła finalnie Cherry, marszcząc przy tym swoje brwi. Bolało cały czas, odkąd wyszła. Brak fizyczności nic nie zmienił, bo poczuła się zdradzona przez najbliższą dla niej osobę. Taką, której powinna zawierzyć życie, a dalej przechodziło jej przez głowę, czy będzie potrafiła.
Jednak próbowała i dalej była przy nim.
W chwili jego największej słabości.
Jakakolwiek walka odpuszczała w momencie przytulenia. Kochała go całą sobą ponad wszystko. Wtuliła się w niego, próbując okazać mu wsparcie, nawet jeśli czuła się zdradzona w najgorszy możliwy sposób.
— Będzie Galen — musieli w to uwierzyć i nie dopuścić do spełnienia się jego koszmarów, a może bardziej tych jej. Tych związanych z brakiem możliwości pojawienia się na jego pogrzebie, bo pewna wywłoka jej na to nie pozwoli — bo będziemy walczyć o twoje zdrowie. Wiesz, zdrowa dieta, delikatne ćwiczenia, wszystko, żebyś finalnie wrócił do formy — sama była gotowa na pewne poświęcenia i opiekę nad Galenem. Może powinna zrobić mu specjalne łóżkowe biuro gdzieś w jej apartamencie? Takie w którym wiecznie leci muzyka relaksacyjna, uwalniane są jakieś olejki eteryczne. Strefę chillu zamiast biura w największym wieżowcu.
— Tak, ale naprawdę muszę posiedzieć trochę w pracy — dodała zaraz — zaległości serio mi się nazbierały, jak mnie nie było — mówiła zgodnie z prawdą. Niektóre kwestie bez niej stanęły, a była odpowiedzialna za tych ludzi, których przecież zatrudniała. Musiała zapewnić im najlepsze warunki do życia. Kilka telefonów na pewno będzie musiała wykonać. Na szczęście jej współpracownicy, gdy usłyszą o stanięciu serca jej narzeczonego, będą bardziej wyrozumiali.
Bo nie handlowała ludźmi.
— To bądźmy... — powiedziała bardziej jak jakąś obietnicę, którą całą sobą miała zamiar spełnić. Będą we dwoje, razem, choćby ziemia się trzęsła, a wulkany wybuchały. Może gdzieś na granicy śmierci dwóch istnień znajdą odpowiedzi na temat tego, czego chcieli tak naprawdę od życia. Tego wspólnego życia.
— Jest lepiej, byłam jeszcze na kontroli, za trzy miesiące moglibyśmy... — urwała przez moment, zastanawiając się, czy on zrozumiał. Lekarz jej to przekazał, ale Charity nie była pewna, czy byli gotowi na podjęcie w sposób świadomy takiej decyzji. Najważniejsze mu przekazała, wszystko się wchłonęło — ale tamtego dnia szybko się wypisałam i czekałam, by móc Cię zobaczyć — nie czekała w łóżku na lekarza, tylko czekała, by móc spojrzeć ostatni raz Galenowi w twarz — gorzej psychicznie, niż fizycznie... No i mam anemię, ale to jest... do ogarnięcia — bardziej niż to jego serce. Miała odpoczywać, jeść produkty bogate w żelazo, a przede wszystkim pamiętać o suplementach. Tyle mogła mu powiedzieć, ostatnie czego chciała to zmartwienie Galena.
- 
				 Oficjalnie - prezes Northexu, nieoficjalnie - człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty. Oficjalnie - prezes Northexu, nieoficjalnie - człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
 Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
 Żył szybko, kochał mocno, wydawało mu się, że jest niezniszczalny, że jest królem świata, do momentu, kiedy serce tego nie wytrzymało...
 Teraz stara się je poskładać.
 Żyć trochę inaczej, w zgodzie ze sobą, tak, żeby ten pieprzony film który wyświetla się przed oczami tuż przed śmiercią był trochę lepszy niż tanie porno, wymieszane z słabą komedią. nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor
Kiedy to powiedziała, o tej rodzinie, to spojrzał jej w oczy, Galen chciał mieć rodzinę, chciał ją z nią stworzyć, tylko znowu pojawia się pytanie, czy on to potrafił, nie mając jakiegoś dobrego wzorca? Chciał... spróbować, kochać to dziecko i dać mu wszystko co najlepsze chociaż przecież sam nigdy tego nie dostawał. To pojęcie bycia odpowiedzialnym za kogoś, było u niego jakoś tak głęboko ukryte, bo on przecież nigdy nie musiał być odpowiedzialny za nikogo, musiał tylko spełniać aspiracje rodziców, a później odpowiadać za firmę, ale to coś zupełnie innego. Za Yvonne, za nią był przez chwilę odpowiedzialny, ale zrobił to z takim skutkiem, że ona postanowiła zniknąć z jego życia, do tego kopiąc go w dupę tak dotkliwie, w najgorszym, prawie, momencie życia, że ta odpowiedzialność wyszła mu bokiem.
Bo teraz był chyba ten jeszcze gorszy moment, kiedy Cherry znowu patrzyła na niego z takim zawodem.
Ciągle zawodził, wszystkich.
I teraz w momencie jak stanął na skraju życia, to to musiało do niego dotrzeć, że on tylko ciągle dba o siebie, nigdy o innych. Na pewno?
No właśnie nie do końca było tak, że Galen dbał tylko o siebie, bo dbał też o innych, tylko może w trochę pokrętny sposób, może on po prostu był słabo przystosowany do jakiegoś bardziej normalnego życia, niż praca, przypadkowy seks i życie pełną piersią. Po prostu nie znał nic innego. A teraz pojawiła się Cherry, która to wszystko wywraca do góry nogami, która wymaga od niego odpowiedzialności za rodzinę, i wymaga od niego, żeby czuł coś tylko do niej, żeby była jedyna. Może to też nie może się zdarzyć jak za dotknięciem magicznej różdżki, z dnia na dzień? Może trzeba najpierw to duże serce do tego przystosować, żeby biło tylko dla niej? Może musiało się zatrzymać, żeby to się wydarzyło?
Wiedział, że ją to boli, jego też bolało, sam ją zapewniał, że jest jedyna, że jest jego kobieta, jego Boginią, a później...
No ale kurwa. Co on takiego zrobił?
W jego głowie wciąż była taka myśl, że przecież jednak nie przekroczyli z Pilar jakiejś granicy, może by mogli, może wystarczyłoby jeszcze jedno spotkanie, żeby to się stało, ale nie stało się. Oni po prostu otworzyli przed sobą serca nad pudełkiem z kurczakiem. Czy to grzech? Wyatt też często takie rozmowy prowadził z terapeutą. Tylko, że do tego terapeuty nigdy nic nie poczuł. No chyba, że wdzięczność, kiedy już udało im się pewne sprawy poukładać. Teraz też chyba musiał skorzystać z jakiejś sesji. Znowu było tego wszystkiego za dużo. Myślał, że robi dobrze, ale wciąż nie.
Od jakiegoś czasu wszystko się sypało, jedno za drugim, firma, zdrowie, a teraz jeszcze miłość.
Porażki spadały na niego jedna za drugą.
Tylko, że teraz chyba trzeba było to trochę przewartościować, żeby może jednak najważniejsza nie była firma, bo ona jednak radziła sobie bez niego. Może najważniejsza powinna być Cherry?
Chociaż, jeśli umrze, to co z tego, że będzie mu tak ważna?
Zdrowie, musiał postawić jednak na zdrowie, na siebie. Znów.
Słuchał słów Cherry i chociaż czuł bijące od niej wsparcie, to jednak to wciąż było dla niego trudne, najbardziej chyba te kolejne zmiany, kolejne wyrzeczenia. Znowu wszystko stanie na głowie, a gdzie ta jego normalność? Może ona już wcale nie wróci?
- Ale może mogłabyś posiedzieć jutro? Bardzo za Tobą tęskniłem Cherry - to też była prawda, bo chociaż Cherry przychodziła do niego, to tak jakby wcale jej nie było, a mu brakowało tego, żeby chociażby potrzymała go za rękę, popatrzyła mu w oczy, była obok, tak blisko. A nie tylko przychodziła. Przesunął się na łóżku, żeby zrobić jej koło siebie miejsce, żeby się koło niego położyła, chociaż na chwilę zanim będzie musiała iść do pracy, zanim zechce znowu uciec. Objął ją i przytulił się do niej całym ciałem, aż te kable trochę niebezpiecznie się naciągnęły, ale jednak nie włączył się żaden alarm.
Kiedy powiedziała to, że za trzy miesiące mogliby, to Galen spojrzał na nią i nawet jeden kącik jego ust uniósł się do góry, czyli może jeszcze ich tak nie skreślała. Tylko czy on za trzy miesiące będzie żył, czy będzie zdrowy? Albo chociażby zdrowszy?
- To o Ciebie też musimy zadbać Cherry - powiedział jej do ucha. Chciałby o nią zadbać, ale najpierw to musiał stąd wyjść i ogarnąć trochę to swoje chore serce.
Pewnie jeszcze trochę poleżeli zanim Galen nie usnął, bo jednak on teraz dużo spał, wciąż był zmęczony, chociaż lekarz twierdził, że to normalne w tym stanie, albo póki nie przyszła pielęgniarka i nie zakończyła odwiedzin.
Ale to nieważne, bo ważne było tylko to, że Cherry była obok.
Cherry Marshall

