ODPOWIEDZ
30 y/o, 170 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
all of my dreams came true
the bigger the ocean, the deeper the blue
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

001.
Parkuje samochód przy remizie i bierze głęboki oddech. Stara się rozluźnić, zamyka oczy i czeka, aż ten niepokój odejdzie, a ona będzie mogła rozpocząć swój pierwszy dzień w nowym miejscu z właściwym nastawieniem. O ile samo miejsce nie robiło dla niej żadnej różnicy, to jednak jedna osoba, którą tam znała, jednak tak.
Nie można było nazwać ich rywalkami, ponieważ nie widziały się już szmat czasu, ale coś wciąż sprawiało, że jej widok sprawiał jakby Dina m u s i a ł a jej zaimponować. Zakrawało to, rzeczywiście, o swojego rodzaju małą kompetycje, aczkolwiek przynajmniej z jej strony nigdy nie było to jakieś bardzo poważne.
A może jednak było?
Gdyby miała trochę więcej czasu prawdopodobnie pomyślałaby sobie o tym, ale najwyraźniej już zbyt długo przesiedziała na tym parkingu, czując na sobie spojrzenia swoich nowych kolegów i koleżanek z pracy. Niektórych już pewnie znała, więc nie będą jej zupełnie obcy, ale gdyby miała być szczera - niezbyt obchodziło ją z kim miała dyżur... Jeśli, znaczy się, nie była to Teddy.
Bierze jeszcze jeden głęboki wdech, wręcz desperacko zaciska palce na kierownicy i próbuje osiągnąć spokój, zen, kurwa, cokolwiek, zanim zmierzy się z tymi obcymi ludźmi. Nie przepadała za nowymi znajomościami i ciężko było jej nawiązywać nowe przyjaźnie, jako osoba bardzo introwertyczna. Jedynie na wezwaniach czuła się otwarta, przywdziewając mundur strażacki stawała się zupełnie inna. Może dlatego tak bardzo to lubiła - niebycia sobą, tak dokładnie.

Dina zgarnia swoją torbę z fotela obok i przywdziewając najszerszy uśmiech na jaki mogła sobie pozwolić, wychodzi z samochodu.
Krótkimi, kobiecymi krokami, idzie w kierunku drzwi, popycha je z siłą trzech dzików i od razu na wejściu zostaje przywitana przez kilku swoich nowych kolegów, ale trochę starych, bo widzieli się kiedyś parę razy w przelocie. Mówią, jak to dobrze ją widzieć, ale Dina nie jest nimi w ogóle zainteresowana - ale jej twarz tego zupełnie nie zdradza.
Utrzymuje kontakt wzrokowy, uśmiecha się, może nawet śmieje delikatnie, ale nie za mocno, bo jeszcze pomyślą, że faktycznie uważa ich za śmiesznych. Kiedy pokazują jej szafkę, w której może zostawić swoje rzeczy i gdzie może się przebrać, dziękuje im za pomoc i od razu znika, głównie żeby się od nich uwolnić.
Nie wie, czy ktoś jeszcze zaczyna swoją zmianę o tej godzinie bądź kończy, czy może nawet chce po prostu wejść do szatni - rzecz w gruncie rzeczy zupełnie normalna - ale tak czy inaczej, rozpina guziki swojej jedwabnej, białej koszuli, która tak delikatnie dotykała jej ciała, że czasami miała wrażenie, że nie ma na sobie zupełnie nic. Ściąga również swoją spódnice, którą założyła bóg wie po co, skoro i tak musiała się przecież przebrać. Czy te piętnaście, góra dwadzieścia minut rozmowy z kolegami było tego warte?
Nie mogła przed sobą przyznać, że zrobiła to tylko i wyłącznie dla kogoś innego.

O'Donnell schludnie układa ściągnięte właśnie ciuchy w szafce z jej imieniem i właściwie dochodzi do niej, że jest to co najmniej imponujące, że tak szybko jej to załatwili. W poprzedniej remizie czekała trzy miesiące, żeby dostać swoją szafkę, więc musiała przychodzić już w ciuchach roboczych. W odpowiedniej koszulce i spodniach, znaczy się, a nie w całym mundurze.
Zbiera jeszcze parę swoich rzeczy z ławeczki i upycha je na jednej z półek, a później grzebie w torbie, żeby wyciągnąć swój podkoszulek i spodnie, które nakłada w pierwszej kolejności.
Słyszy, jak drzwi do szatni się otwierają, a kroki są coraz bliżej i bliżej, dlatego znów przywdziewa ten szeroki, może nawet zbyt szeroki, uśmiech. Jej specyficzny trade mark można by powiedzieć, który przyćmiewał jej wszystkie inne atuty.
Obraca głowę w stronę korytarza prowadzącego do wyjścia, żeby być grzeczną, miłą i dobrze wychowaną i powiedzieć dzień dobry, ale gdy jej wzrok spotyka wzrok osoby tam stojącej, kąciki jej ust powoli opadają - nie tyle co w rozczarowaniu, co w szoku, nawet jeśli doskonale zdawała sobie sprawę, że ją tutaj spotka.
- Teddy - mówi miękko, co miało stanowić swojego rodzaju powitanie. Zaraz nakłada na siebie koszulkę i postanawia, że teraz jest odpowiedni czas, żeby zacząć układać sobie włosy. Podchodzi do lustra i łapie gumkę do włosów w usta, kiedy zaczyna zbierać swoje włosy w koński ogon.
Nie wie dlaczego, ale coś czuła, że zajęcie ich było najlepszym pomysłem w obecnej sytuacji - nie wiedziała co powiedzieć, a gdyby jednak postanowiła zacząć konwersacje to nie była pewna, jak by się ona skończyła.
Ostatnio zmieniony czw paź 16, 2025 1:24 am przez Dina O’Donnell, łącznie zmieniany 1 raz.
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
30 y/o, 167 cm
strażaczka toronto fire station 132
Awatar użytkownika
easy, tiger, don't you cry
people gonna love you, then thy're gonna leave you
that's just the way of life
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

009.
Praca z samymi mężczyznami miała wiele plusów, o ile traktowali Theodorę Darling bezpłciowo i równo. Szybko nauczyła się, że w tym świecie — pełnym zaciśniętych szczęk, zapachu kawy i niekończących się żartów o niczym — najważniejsze było, żeby nie dać po sobie poznać, że cokolwiek ją rusza. Niech sobie myślą, że jest jednym z nich. Tak było łatwiej.
W jednostce numer 132 wszyscy pachnieli dymem, potem i tanim dezodorantem. Teddy nauczyła się, że zaufanie buduje się tu nie słowami, ale tym, jak trzyma się wąż, jak długo wytrzyma się w zadymionym pomieszczeniu i czy potrafi się zaśmiać po akcji, gdy adrenalina wciąż dudni w skroniach.
Na samym początku było trudno. Każdy testował ją na swój sposób — niby żarty, niby drobne prowokacje, ale gdy w trzecim tygodniu pracy weszła do płonącego mieszkania, żeby wyciągnąć chłopaka, którego inni uznali za martwego, coś się zmieniło. Od tamtej pory przestali mówić nasza dziewczyna, a zaczęli zwracać się do niej, jak do każdego innego — po nazwisku. I to było w porządku. Właśnie tego chciała.
Ale wciąż znaleźli się tacy, którzy patrzyli na nią z lekkim niedowierzaniem, jakby bycie jedyną kobietą w jednostce było jakąś ekstrawagancją, a nie suchym faktem. Dla Darling to nie miało znaczenia. Ale bycie jedyną miało swoją cenę. Gdy wchodziła do szatni, zawsze robiło się trochę ciszej. Wspólne prysznice? Dla niej był osobny kąt za cienką kotarą, z czasem już raczej z przyzwyczajenia niż z jakiejkolwiek potrzeby. Wiedziała, że ją obserwują — nie z pożądaniem, raczej z ciekawością, jak coś rzadkiego, co wcale nie powinno się tu znaleźć, a jednak działa.
Rotacje były czymś normalnym. Jedni odchodzili na emeryturę, inni przenosili się do większych jednostek, jeszcze inni po prostu mieli dość. Czasem po akcji, która poszła źle, ktoś pakował się w milczeniu i znikał, nie zostawiając po sobie nawet numeru telefonu. Teddy była tu już kilka lat. To wystarczająco długo, żeby zobaczyć, jak zmienia się cała ekipa. Teraz — po tylu modyfikacjach — była jednym z weteranów. Ci młodsi patrzyli na nią z mieszaniną respektu i lekkiego lęku. Niektórzy nawet nie pamiętali, że kiedyś tez była nowa. Każde odejście bolało po swojemu. Stary Earl, który zawsze opowiadał te same anegdoty o pożarach z lat dziewięćdziesiątych, po prostu pewnego dnia przyniósł ciasto pożegnalne, klepnął wszystkich po ramieniu i powiedział "teraz wasza kolej, młodzi". Potem już go nie było.
Darling wiedziała, że mają dostać kogoś nowego. Plotki chodziły po remizie od tygodnia. Nie było jednak wiadomo, kto to będzie. Z pogłosek wynikało tylko tyle, że to strażak z innej jednostki. Ktoś już uformowany, mający swoje nawyki i swoje metody. I choć każdy nowy był testowany na równi, Teddy wiedziała, że pierwsze wrażenie zrobi różnicę.
Tego poranka wpadła do remizy spóźniona bardziej, niż zwykle. Z torbą na ramieniu minęła w pospiechu kolegów, a RJ, Blaze i Jett wyglądali przez chwilę tak, jakby chcieli ją zatrzymać, ale ona spławiła ich bliżej nieokreślonym gestem ręki. Pchnęła drzwi i wpadła do szatni, w locie zrzucając, ściągając przez głowę bluzę z kapturem.
Teddy.
I wtedy ją zobaczyła. Ich spojrzenia przecięły się nad drewnianymi ławkami i porozrzucanych na podłodze butami. Przez chwilę nie mogła zdecydować, czy powinna się odezwać, uśmiechnąć, czy po prostu udawać, że żadnej z nich tutaj było.
Dina? — wydusiła, ignorując dziwny ścisk w żołądku. Jej obecność totalnie zbiła ją z tropu. Uśmiech, który na ułamek sekundy pojawił się na twarzy O'Donnell, nie ujawnił niczego więcej i zniknął równie szybko, jak się pojawił.
Dlatego stały tak naprzeciwko siebie, zdezorientowane i nieruchome, aż do momentu, kiedy Dina podeszła do lustra. I nagle czas zwolnił tylko do tej jednej sceny — O'Donnell przy lustrze z palcami sprawnie splatającymi włosy w koński ogon, a Teddy… No właśnie. Teddy wciąż stała jak skończona kretynka, z bluzą wokół szyi i rękami opuszczonymi wzdłuż ciała, kompletnie niezdolna do ruchu.
Zrób coś, idiotko.
Po kilku sekundach wpatrywania się w Dinę, Darling w końcu poczuła, że musi coś zrobić, zanim jej ciało całkowicie zesztywnieje. Przesunęła się niepewnie w kierunku swojej szafki.
Cześć — przywitała się w końcu stłumionym głosem, ale to wystarczyło, żeby wyjść z paraliżu. Przeciągnęła bluzę przez głowę i odrzuciła ją na ławkę. — Nie spodziewałam się, że tutaj będziesz — wyznała, zresztą zgodnie z prawdą. To nie była zwykła obecność nowej osoby w jednostce. To była Dina i Teddy nie miała pojęcia, co z tym fantem zrobić.

Dina O’Donnell
Ostatnio zmieniony czw paź 16, 2025 10:03 am przez teddy darling, łącznie zmieniany 1 raz.
bubek
nie lubię postów z ai, postów o niczym i jak ktoś nie pcha fabuły do przodu
30 y/o, 170 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
all of my dreams came true
the bigger the ocean, the deeper the blue
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

Bycie kobietą miało swoje minusy - nawet nie w tego rodzaju fachu, a ogólnie, w życiu. Dina, wychowana przez matkę, której cała persona była zbudowana na opiekowaniu się mężem i wychowaniu dzieci, od młodości wbijała jej do głowy te same poglądy - jak na perfekcyjną katolicką rodzinę przystało.
Najsmutniejszy w tym wszystkim był fakt, że O'Donnell w to wszystko wierzyła - że nie ma dla niej innego miejsca, niż przy swoim przyszłym mężu. Gdyby ktoś jej powiedział, kiedy jeszcze była nastolatką, że skończy jako strażak - chyba przeszłaby zawał w tak młodym wieku.
Teraz jednak, po latach służby, czuła się jak ryba w wodzie. Jak Feniks w ogniu, czy w popiole. Dościgała, a czasem nawet prześcigała nie jednego faceta z jednostki; była zwinniejsza, zgrabniejsza i szybsza, nawet nosząc na sobie kilogramy sprzętu. Przeciskała się przez najmniejsze szczeliny, kiedy inni po prostu byli zbyt duzi - i nawet jeśli chodziło za tym niesamowite ryzyko, miała w sobie determinację godną podziwu.
Być może też dlatego Teddy i Dina nigdy nie potrafiły ze sobą nie rywalizować - są do siebie zbyt podobne. Obie - i z pewnością jak wszystkie inne kobiety w tym zawodzie - musiały zmagać się z byciem niewystarczającym, bądź też niepasującym i to nie dlatego, że takie były, a jedynie dlatego, że były kobietami. Czasami zdobycie respektu zajmowało im dłużej, niż przeciętnemu facetowi, co samo w sobie mówiło wiele o normach naszego społeczeństwa. A przynajmniej o tym, jakie one były, kiedy obie zaczynały swoją karierę.

O'Donnell z reguły nie przepada za swoim imieniem - ale kiedy wypada ono z ust Teddy, w tej jednej chwili i sekundzie, właściwie nie ma nic przeciwko. Na tę myśl jej usta nawiedza delikatny, ledwo widoczny, uśmieszek. Sam w sobie nie zdradza on jednak zbyt wiele, choć przez głowę Dani przechodzą najdziwniejsze scenariusze, kiedy wsuwa spinki we włosy.
Zerka w lustrze, sprawdza, czy Teddy ruszy się z miejsca, ale trwało to jeszcze parę sekund - i tyle wystarczyło, by pomyślała sobie, że ta może jej obecność tutaj wcale nie jest tak pozytywnie odebrana, jak przypuszczała.
- Hm. - dźwięk podlegał czystej interpretacji. Czy była zaskoczona tak samo, jak Teddy? Czy jej nie wierzyła? Czy może była zadowolona? Kto wie.
Wyciąga kolczyk z uszu, pozwalając emocją opaść (a przynajmniej spróbować) i poukładać swoje buszujące w najróżniejszych stronach umysłu myśli. A, no i przygotować się na pierwszą zmianę w nowym miejscu... tak, to też było ważne. Prawie tak samo ważne, jak odbicie Teddy w lustrze.
P r a w i e.
Mogłaby tak ją szpiegować całe popołudnie.
- Przedstawiło mi się paru Twoich kolegów, ale już zdążyłam zapomnieć ich imiona - mówi wreszcie, wyciągając drugi kolczyk, a później ściąga obrączkę - wydaje mi się, że będę musiała dzisiaj się do Ciebie przykleić, żebyś mogła mi pomóc i pokazać co i jak... chyba, że masz coś ciekawszego do roboty - oby nie miała. To nie tak, że preferowała jej towarzystwo ponad jakiegoś nieznajomego faceta (wybór oczywisty), którego imienia nie zapamięta nawet jeśli bardzo by chciała. Jej fobia społeczna też grała w tym role, oczywiście, ale istniało wiele innych powódek dla których po prostu wolała Darling i nie dało się tego tak łatwo ukryć.

Dina wkłada wreszcie biżuterię do skrytki, zamyka szafkę i dopiero wtedy odwraca się w stronę Teddy. Krzyżuje ręce na piersi, mierzy ją wzrokiem i posyła subtelny, zachęcający uśmiech mówiący, że jej propozycja była z typu tych nie do odrzucenia. Ciężko było jej wyobrazić sobie jak będą wyglądały najbliższe miesiące, ale miała nadzieję, że cokolwiek się stanie, mogła będzie liczyć właśnie na nią.
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
30 y/o, 167 cm
strażaczka toronto fire station 132
Awatar użytkownika
easy, tiger, don't you cry
people gonna love you, then thy're gonna leave you
that's just the way of life
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Od pierwszego dnia, gdy tylko stanęły obok siebie, było jasne, że żadna z nich nie zamierza ustąpić nawet o krok. Nie musiały nic mówić, wystarczyło jedno spojrzenie, aby wiedzieć, że każda z nich widzi w drugiej swoje własne odbicie: ambicję, dumę i ten sam rodzaj cichej wściekłości wobec świata, który nieustannie próbuje im udowodnić, że to nie dla kobiet.
Na zewnątrz ich rywalizacja miała dość elegancką formę — porównywanie wyników, drobne przytyki, ironiczne uśmiechy, które w rzeczywistości wcale nie były niewinne. Ale pod powierzchnią tliło się coś więcej. Chemia, której obie wolałyby nie czuć, bo była równie intensywna, co niebezpieczna. Kiedy w trakcie szkoleń miały okazję ze sobą pracować, między nimi panowała dziwna synchronizacja — kończyły nawzajem swoje zdania, myślały podobnie i przewidywały ruchy drugiej. To sprawiało, że nic nie był w stanie ich rozdzielić, a jednocześnie żadna nie potrafiła być obok drugiej z pełnym spokojem.
Czasem wystarczyło jedno, zupełnie przypadkowe dotknięcie dłoni nad sprzętem, żeby powietrze zgęstniało. Albo jedno słowo — niby żart, a jednak z podtekstem, który zostawał w głowie długo po rozmowie. Obie wiedziały, że ta rywalizacja to coś więcej niż chęć bycia lepszą. To była próba sił, ale też wzajemne uznanie.
Darling odwróciła się do O'Donnell plecami i zaczęła zrzucać z siebie ubrania, mimo że i tak czuła na sobie jej czujne spojrzenie. Wsunęła nogi w ciężkie spodnie munduru, a materiał z charakterystycznym szelestem opadł na podłogę. Pas z metalową klamrą zatrzasnął się z głuchym kliknięciem. Zanim sięgnęła po kurtkę, poprawiła szelki i dopasowała rękawy termicznej bluzy, która ściśle przylegała do jej umięśnionych ramion. Cienka tkanina w kolorze grafit kontrastowała z jasnożółtymi wstawkami jasnej kurtki z numerem jednostki wyszytym na piersi.
Może to i lepiej — zaczęła, wiążąc włosy w ciasny, niski kok, dzięki czemu z łatwością mieścił się pod hełmem strażackim. — Po kilku dniach będziesz miała ich serdecznie dość — oznajmiwszy to, odwróciła się frontem, a w jej oczach zatańczyło coś na wzór rozbawienia. Na kolejne słowa skinęła lekko głową. — Jasne — Teddy naprawdę starała się brzmieć normalnie. — Zobaczę, co mogę ci pokazać — a zabrzmiała dwuznacznie.
Szybko odchrząknęła, zatrzaskując swoją szafkę. Wiedziała, że nie może ani za bardzo się rozluźnić, ani pokazać niezdecydowania. Musiała to jakoś wyważyć.
Nostalgicznie, co? — rzuciła swobodnie, bez większej napinki. Zanim jednak O'Donnell zdążyła odpowiedzieć, w szatni rozległ się wysoki, przenikliwy dźwięk, który w jednej chwili przestawił wszystkich w tryb pełnej gotowości. Darling poczuła, jak adrenalina natychmiast zalewa ciało. Instynkt wziął górę nad wszystkimi myślami, nad drobnymi wątpliwościami, a nawet nad subtelnym napięciem między nią a Diną. Sięgnęła po swój hełm i pchnęła drzwi, przepuszczając O'Donnell przodem.
Nie minęła chwila, a obie były już na dole przy zaparkowanych wozach strażackich.
Blaze Young, Ryder Jolles, Jett Donovan — wyliczyła kolejno kolegów, którzy pakowali sprzęt i jeden po drugim znikali w wozie pożarniczym. — Do czego nas wzywają? — dopytała jeszcze tego ostatniego, który przesunął się, robiąc obu kobietom miejsce.
Wykolejony pociąg pasażerski z sieci VIA Rail. Dopiero co co ruszył z Front Street West i z całej pizdy wypadł z torów obok czterysta jedynki — wyjaśnił krótko. — Gotowa na pierwszą akcję na nowym posterunku? — zerknął uważnie na O'Donnell. Każde z nich musiało już ze sobą współpracować w trakcie działań przy większych wypadkach masowych, gdzie zjeżdżały się jednostki z całego miasta, a czasami nawet i kraju.

Dina O’Donnell
bubek
nie lubię postów z ai, postów o niczym i jak ktoś nie pcha fabuły do przodu
30 y/o, 170 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
all of my dreams came true
the bigger the ocean, the deeper the blue
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

Mimo, że słowa towarzyszki były zwyczajnie normalne w obecnej sytuacji, Dina wciąga powietrze do płuc jakby brakowało jej wcześniej tlenu. Mimo tego oczywiście nieoczywistego połączenia między nimi Dina czasami miała wrażenie, że to wszystko wyolbrzymiała jej głowa i dopowiadała sobie niewypowiedziane. Polubiła to jednak, z jakiegoś powodu, i musiała przed sobą teraz przyznać, że w gruncie rzeczy to brakowało jej tego.
„Zobaczę, co mogę Ci jeszcze pokazać”
O’Donnell unosi brew i mierzy twarz Teddy z nieco wyzywającym, aczkolwiek schowanym pod niejasnością spojrzeniem; na wszelki wypadek.
Bo nawet jeśli coś niecodziennego ciągnęło ją w stronę Darling, musiała pamiętać, kim była- i, że takie albo jakiekolwiek inne związki nie wchodziły w grę. I czy tego chciała czy nie, to mąż czekał na nią w domu.
A Teddy była k o b i e t ą.

Geraldine otwiera już usta, żeby odpowiedzieć coś zupełnie niewinnego, ale przeszywający wręcz dźwięk syreny strażackiej ją zaskakuje. Na sekundę, zaledwie, bo choć się go nie spodziewała, to działał on jak swojego rodzaju komenda, na którą łapie za ostatni element ubioru (kask) i kieruje się do wyjścia.
Gdyby musiała, z pewnością znalazłaby drogę, ale teraz podąża śpiesznym krokiem wraz z Teddy. Nie za nią, nie przed nią - na równi, nawet jeśli któraś zawsze chciała być przed drugą. Być może był to pierwszy raz, kiedy Dina wcale nie chciała rywalizować, wyprzedzać, Bóg wie czego udowadniać.
Po drodze stara się zapamiętać każdy szczegół, a kiedy już są przy wozach strażackich, wszystkie twarze wymienianych przez Teddy mężczyzn. Rozpoznaje jednego z nich z poprzednich akcji, uśmiecha się serdecznie, kiedy zrobił im miejsce i siada, bez słowa, nagle czując delikatną tremę.
Słucha uważnie, dokładnie zdając sobie sprawę co oznacza wykolejenie się pociągu. Nie tak miał się potoczyć jej dzień, ale jakkolwiek niesmacznie by to brzmiało, to była całkiem podekscytowana. Może nie tyle co tym, że będzie wyciągać zwłoki przerobione na porcje rosołowe, a zwyczajnie szanse na zaimponowanie swoim nowym kolegom (Teddy).

Kiedy dojeżdżają na miejsce od razu wychodzi pierwsza.
Zderza się z widokiem dla niektórych niecodziennym, jednak sama O’Donnell miała już doświadczenie z wykolejonym pociągiem i nie czuła się jakby w tym wypadku miała do czynienia z czymś przerastającym jej możliwości.

Inne jednostki też już są na miejscu, gdzieś w tłumie widzi swoich nie tak starych znajomych, ale oprócz tego, że ich zauważa, nie ma zamiaru zajmować się niczym innym niż poleconym jej zadaniu.

„Wagon 2 potrzebuje ratownika i pomocy w wejściu, jest zgnieciony jak puszka konserwy. O’Donnell, Darling, Donovan, wy się tym zajmiecie, jest tam już ktoś z innej jednostki. Raczej nie mają zbyt dużo rannych, same trupy, powodzenia”
Nie musi czekać na zaproszenie. Nie posyła też porozumiewawczego spojrzenia do towarzyszy, bo wie, że tak jak i ona - doskonale wiedzą, co mają robić.
Nie ogląda się też za siebie, kiedy sprintem udaje się w stronę wskazanego miejsca.
Wagon 6
5
4
3...

Wagony 1 i 2 wyglądają jak jeden. Siła uderzenia złączyła je ze sobą, skutecznie utrudniając robotę strażaków, którzy już byli na miejscu. Udało im się zrobić niewielką szparę przez drzwi, ale na tyle małą, żeby przeciętny mężczyzna nie mógł się w niej zmieścić - co już najwyraźniej przetestowali, teraz rzucając błagalne spojrzenia na parę smukłych kobiet. I wcale nie dziwi Diny fakt, że to właśnie je wysłał tu kapitan.
- Wejdę przodem - nie czeka na odpowiedź, nie ma czasu na dyskusje. Łapie za krawędzie utworzonego wejścia i pcha się, uparcie, aż wpada do środka. Nie ma również czasu na ocenę sytuacji, ale z tego co widzi, to była istna masakra.
I chyba pierwszy raz nie chciała być sama.
Wyciąga więc dłoń przez szczelinę jako prośbę ukrytą pod zwykłą chęcią pomocy.
- Teddy - jej głos trochę drży, ale ma nadzieje, że nie było to tak oczywiste.


teddy darling
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
30 y/o, 167 cm
strażaczka toronto fire station 132
Awatar użytkownika
easy, tiger, don't you cry
people gonna love you, then thy're gonna leave you
that's just the way of life
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Chciałaby mieć więcej czasu, żeby zastanowić się nad tym, co właściwie oznacza pojawienie się O’Donnell w ich jednostce. Co to znaczy dla niej i dla nich, choć przecież nigdy żadnych nich naprawdę nie było. Podczas jazdy autostradą wzdłuż torów, przy których wykoleił się pociąg pasażerski, Teddy co chwila zerkała ukradkiem na Dinę. Niby przypadkiem — przynajmniej tak próbowała sobie wmówić — ale przecież nie mogła bez końca udawać przed samą sobą, że jej obecność niczego nie zmienia.
Na miejscu zdarzenia po kolei zaczęli wysypywać się z wozu strażackiego — najpierw O'Donnell, później, Darling, a za nimi cała reszta zespołu. Ciężki plecak na ramionach uziemił ją, ale tylko na chwilę, bo zaraz uderzyła ją skala całej tragedii. Wokół panował wszechobecny chaos — dźwięki syren, dramatyczne krzyki i zgrzyt metalu. Krzyki rozdzierały powietrze, w którym unosił się zapach spalonego oleju i gryzący w nozdrza dym. Z przodu, tam, gdzie wagony pociągu spiętrzyły się jeden na drugim, leżały ludzkie sylwetki — niektóre nieruchome, inne wijące się w bólu. Ktoś wołał o pomoc, ktoś inny przeklinał, jeszcze ktoś szlochał z twarzą w dłoniach. Ratownicy już byli w ruchu, ale zamieszanie było potężne. Między wagonami migotały błyski latarek, a dowódcy rzucali szarpane komendy, wydając swoim ludziom polecenia. To właśnie wtedy wraz z Donovanem zostały oddelegowane do pierwszych dwóch wagonów, gdzie Dina natychmiast wcisnęła się do środka. Nikt nie oponował, nie była nowicjuszką. Jednak, kiedy w szparze pojawiła się jej dłoń, Teddy chwyciła ją pewnie i podążyła jej śladem, zostawiając przed wagonem plecak.
Trzeba go rozpakować — poleciła Jettowi, który od razu przykucnął, żeby wyciągnąć najpotrzebniejsze narzędzia, w tym nożyce do cięcia metalu oraz zestaw opatrunków.
Latarka zamontowana przy hełmie przecięła mrok i odsłoniła to, co jeszcze przed chwilą było przedziałem pasażerskim. Teraz wyglądało jak wnętrze zmiażdżonej puszki pełnej ludzi. Powyginane fotele, zasypana szkłem podłoga i fragmenty ciał.
W porządku? — zapytała, kiedy jej oczy spotkały się ze spojrzeniem Diny. — Rozejrzyjmy się — dopiero po chwili zorientowała się, że wciąż ściska jej dłoń. Puściła ją w końcu, trochę niechętnie, jednak musiały jak najszybciej zacząć działać.
Darling nie odwracała wzroku od nieruchomych sylwetek. Już dawno nauczyła się, że w tej pracy nie ma miejsca na wahanie. Klęknęła przy pierwszym ciele, dotknęła szyi. Nic. Drugie, trzecie — to samo. Znów krótkie spojrzenie na O'Donnell, ale to wystarczyło, żeby wiedziały, co robić dalej. Szukały żywych. Tylko to się liczyło.
Teddy przesunęła światło latarki po wnętrzu. Wtedy coś drgnęło słabo. Dłoń mężczyzny, zgniecionej pod siedzeniem, ledwie poruszyła się wśród odłamków szkła.
Ten żyje! — zawołała, a jej głos odbił się od blachy jak suchy trzask. Sekundę później już przy nim była. — Dina, pomóż mi z tą blachą — poprosiła i zaraz już razem próbowały odgiąć metal, który trzymał ciało jak w imadle. Każdy ruch wydawał dźwięk przypominający jęk i trudno było powiedzieć, czy to wagon, czy człowiek.
W świetle latarki Darling widziała wszystko z brutalną wyrazistością — krew wsiąkającą w materiał siedzenia, małe buty dziecka pod fotelem, obrączka na palcu kobiety, która leżała obok z szeroko otwartymi oczami. Mężczyzna próbował coś powiedzieć, więc Teddy pochyliła się niżej, nastawiając ucho tuż przy jego ustach.
Rory — wysapał między jednym a kolejnym haustem powietrza. — Rory — powtórzył, zaciskając dłoń na rękawie jej kurtki. — Ratujcie moją córkę — jego ochrypły głos wybrzmiał tak błagalnie, że serce Darling podeszło do gardła. Odwróciła głowę i spojrzała porozumiewawczo na O'Donnell. Najpierw musiały go stąd wyciągnąć, dopiero później będą mogły przesunąć powyrywane z podłoża fotele.

Dina O’Donnell
bubek
nie lubię postów z ai, postów o niczym i jak ktoś nie pcha fabuły do przodu
30 y/o, 170 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
all of my dreams came true
the bigger the ocean, the deeper the blue
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

Światło latarki przebija ciemność, oświetlając każdy najbrutalniejszy obraz wnętrza, a migocący pył unoszący się w powietrzu sprawia, że staje się on jeszcze bardziej wstrząsający.
Zdecydowanie nie jest to najgorszy z widoków jakiego doświadczyła przez lata służby, ale zawsze była trochę zaskoczona tym, że prawie zawsze robiło to na niej jakieś wrażenie. Myślała, że kiedyś jej przejdzie i widok poćwiartowanego ciała będzie czymś zupełnie normalnym, oczywistym, ale gdzieś w głębi, nawet jeśli nie pokazywała tego po sobie, zawsze gdzieś miała w sobie swojego rodzaju niepokój. I nawet jeśli nie chciała, często przynosiła go ze sobą do domu po skończonej służbie.


Słowa Teddy, mimo, że minęła zaledwie chwila odkąd ta dołączyła do niej w środku, zadziałały na nią otrzeźwiająco. Zdawała sobie sprawę z pilności sytuacji, więc nie dała sobie nawet szansy na rozproszenie.
- W porządku - odpowiada i kiwa głową, żeby towarzyszka nie miała żadnych wątpliwości. I choć jeśli nie chce, by ich dłonie się rozłączyły, nie sięga po nią ponownie; cały czas czując ten dotyk nawet przez grubą rękawice.

Dina przechodzi przez jedno z wyrwanych z podłogi krzeseł i sprawdza drugą stronę wagonu. Jakby odcięty od łaski świata zewnętrznego - ledwie docierały tu odgłosy syren i całego amoku rozgrywającego się tuż obok. A przynajmniej tak się wydaje.
Panowała tutaj względna cisza, która nie wróżyła nic dobrego - a każdym trupem znika nadzieja, której i tak nie było zbyt dużo.
Ściska rękawice zdjętą do sprawdzania pulsu, kiedy sprawdza tętno małego chłopca leżącego na środku przedziału pomiędzy jednym a drugim rzędem foteli. Zdaje też sobie sprawę z tego, że niewiele mogłaby zrobić nawet gdyby chciała. Wypadek był zbyt brutalny i wchodząc tutaj nie liczyła na wiele…

…ale nagle słyszy Teddy.
Zrywa się na równe nogi i przeskakuje przez blokujący przejście fotel.
Od razu chwyta za blachę, ciągnie z całej siły, a przypływ adrenaliny sprawia, że może w s z y s t k o.
Ostrożnie wyciąga rannego mężczyznę, który ciągle prosi o ratowanie jego córki zamiast niego.
- Ja pana wyciągnę na zewnątrz, a moja partnerka zajmie się Pana córką - tłumaczy, rzucając porozumiewawcze spojrzenie Teddy. „Zaczekaj”. A nawet „od teraz jesteś moją partnerką czy ci się to podoba czy nie”. W zawirowaniu całej tej sytuacji, nawet biorąc pod uwagę okoliczności, zadziorny uśmiech wpełzł na usta Diny, a jej serce zapaliło się w taki sposób, że i do niego powinni wezwać straż pożarną.
Z nie lada wysiłkiem przeciska się przez każdą przeszkodę, która w pojedynkę nie stanowiła dla niej żadnego wyzwania. Mężczyzna ciągle jęczy o córce, ale Dina uspokaja go i zapewnia, że wszystko będzie dobrze i muszą mu zapewnić bezpieczeństwo jako opiekunowi.
Tak naprawdę nie ma zbyt wielkiej szansy na to, że ktokolwiek poza nim przetrwał ten horror, ale wciąż pozostawała n a d z i e j a.
Marna bo marna, prawie nieistniejąca, ale jednak.

Dina oddaje mężczyznę w ręce strażaków, choć przeciśnięcie się przez szczelinę stanowiło wyzwanie.
Z innymi może nie pójść tak łatwo, będziemy próbować to poszerzyć” - mówi Jett, na co kobieta kiwa głową. W jej spojrzeniu zdecydowanie można było wyczuć ponaglenie i naiwność, że te wejście będzie jeszcze użyte do przekazania kogokolwiek żywego (oprócz jej samej i Teddy, oczywiście).

Wymienia spojrzenia z Jettem jeszcze przez chwilę, ale zaraz podnosi się i informuje go, że musi wracać.
12 sekund zajmuje jej przedarcie się przez wagon do miejsca, gdzie zostawiła Teddy - czyli prawie trzy razy szybciej, niż z poszkodowanym uwieszonym na jej ramieniu.
- Patrzałaś pod fotele? Widziałaś ją? - pyta, choć zaraz sama ugina się, klęczy i świeci latarką i każdą dziurę między nimi. Dostrzega małą dłoń dziecka, ale widzi też, że jej przedramię było zmiażdżone, a może nawet amputowane.
Dina przełyka głośno ślinę i posyła Teddy spojrzenie - nie tylko przerażone, ale również pełne żalu, bólu. Jakby tylko ona na całym świecie w tym momencie ją rozumiała i potrafiła uspokoić.
Nie chciała przecież nikogo innego.
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
30 y/o, 167 cm
strażaczka toronto fire station 132
Awatar użytkownika
easy, tiger, don't you cry
people gonna love you, then thy're gonna leave you
that's just the way of life
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Kiedy Dina zniknęła z rannym mężczyzną, Teddy została sama. Światło dzienne przedostające się przez zakamarki zmiażdżonych wagonów, oświetlało powyrywane fotele, pęknięte ekrany i krwawe ślady dłoni na rozbitych szybach. Przykucnęła i zaczęła zaglądać pod siedzenia. Zniekształcona podłoga wbijała jej się w kolana. Na chwilę zamknęła oczy. Zapach spalonej izolacji uderzył ją tak mocno, że zakręciło się jej w głowie.
Halo?! — krzyczała raz za razem. — Jest tu ktoś?! — ale za każdym razem odpowiadało jej echo i trzask blachy, którą próbowali z zewnątrz rozciąć koledzy z jednostki.
Już miała się podnieść, gdy kątem oka dostrzegła coś drobnego. Leżało wciśnięte głęboko pod coś, co wcześniej było fotelem. Był to nadpalony, pluszowy królik. Usiadła na piętach, wzięła go w ręce i przez chwilę patrzyła, jak puch wycieka przez rozerwane szwy.
Ale wtedy wróciła Dina, co pobieżnie otrząsnęło ją z amoku.
Nie — pokręciła ze zrezygnowaniem głową. — Nie widzę, żeby... — urwała, bo kiedy O'Donnell przyklękła obok i oświetliła latarką najgłębszy zakamarek, ich oczom ukazała się dziecięca dłoń. I przedramię. Teddy zaklęła pod nosem. Nie miała wątpliwości, że było oderwane od reszty ciała. — Dobra, spróbujmy to podważyć — zadecydowała, ale dostrzegłszy przerażone spojrzenie Diny, ujęła jej twarz w obie dłonie. — Tylko spokojnie — powiedziała pokrzepiającym tonem, choć w środku wszystko w niej buzowało. Zawsze najtrudniej było zachować wspomniany spokój, jeśli chodziło o dzieci. — Spróbujmy ją uratować — skinęła lekko głową, aby nadać tym słowom jeszcze więcej mocy. Bo musiały przynajmniej spróbować.
Po chwili cofnęła ręce i stanęła po lewej stronie O'Donnell. Spojrzeniem dała jej znać, żeby po odliczeniu wspólnie unieść pozostałości po fotelu. Blaszane elementy ustąpiły z przeciągłym zgrzytem, a Teddy czuła, jak całe jej ciało napina się przy każdym pociągnięciu. Dłonie ślizgały się po materiale siedzenia, a wystające druty raniły dłonie. Dina była tuż obok, ramię w ramię. Obie oddychały ciężko, prawie synchronicznie.
Jeszcze trochę… — warknęła przez zęby Darling.
W końcu udało im się podważyć fotel — Dinie od dołu, a jej z boku. Słychać było trzask pękającej śruby, a potem coś w końcu puściło. Kawałek konstrukcji osunął się z głuchym hukiem, odsłaniając ciało dziewczynki.
Na pierwszy rzut oka wyglądała, jakby spała. Twarz brudna, policzek przyklejony do podłogi, włosy posklejane krwią. Dopiero po chwili widać resztę. Jej ręka kończy się nagle, tuż poniżej łokcia. W miejscu, gdzie powinno być przedramię, jest tylko poszarpany kikut, przyklejony do resztek materiału niebieskiej sukienki.
Teddy zamarła. W gardle zaschło jej tak bardzo, jakby połknęła popiół. Ale po chwili już klęczała przy dziecku, odruchowo sprawdzając puls na nadgarstku, potem tętno na szyi i klatkę piersiową. Od razu wyczuła pod palcami, że ta była zmiażdżona.
Nie możemy jej pomóc — pokręciła ze zrezygnowaniem głową. Wyciągnęła rękę i delikatnie poprawiła włosy dziewczynki, żeby nie zasłaniały jej twarzy. Gest automatyczny, matczyny. Niby niepotrzebny, a jednak konieczny. — Musimy iść dalej — dodała cicho. To nie tak, że chciała ją tutaj zostawić, ale system triage mówił jasno, że kiedy pacjent nie wykazuje funkcji życiowych i ma obrażenia tak ciężkie, że nie ma realnych szans na przeżycie, nie można więcej nic zrobić. Ale nie mogły też tracić czasu, bo ktoś inny mógł jeszcze żyć. — Dina? — Daring zacisnęła usta w wąską linię, spoglądając niepewnie na partnerkę.

Dina O’Donnell
bubek
nie lubię postów z ai, postów o niczym i jak ktoś nie pcha fabuły do przodu
ODPOWIEDZ

Wróć do „Toronto Fire Station 132”