Przez chwilę stał i patrzył na tę koszulkę z napisem
łobuz kocha najbardziej, bo Madox nigdy się nie spodziewał, że on jeszcze się zakocha. Nie to, że zakochał się w Pilar, chociaż myślał o niej w jakiś dziwnych kategoriach, których sam nie potrafił określić i sprecyzować, w jakiś bardziej skomplikowanych niż tylko to, że mu się podobała, że go ciekawiła. To na pewno wszystko przez to pieprzone Medellin, przez ten gorąc, muzykę latynoską na każdym kroku i te emocje, które buzowały w każdym, kogo tutaj dzisiaj spotkali. Latynoski, ognisty temperament wychodził im dzisiaj bokiem, ale przecież w Toronto było zdecydowanie chłodniej. Zdecydowanie inaczej. Tam Madox ważył każde słowo, każdy uśmiech i naprawdę rzadko był szczery, nie mógł być.
Tu mógł.
-
Ona chyba dzisiaj była rzeczywiście dedykowana dla Ciebie Pilar - chociaż kiedy wsiadali do tego samolotu, to on się wcale takiego obrotu spraw nie spodziewał. Wierzył, że ze Stewart nie będzie się nudził, bo oni nie potrafili się razem nudzić, cały czas przyciągali do siebie coś, jak nie kłopoty, to jakieś takie uczucia.
Pilar mniej myśl, więcej czuj - kiedyś jej to powiedział i Madox to dzisiaj czuł bardzo dużo. Tylko większości tych emocji on nie potrafił nawet jakoś skategoryzować i nazwać, bo wykraczały one poza te jego typowe.
Nawet to, że on chciał jej coś przygotować do jedzenia (podgrzać) wcale nie było dla niego typowe. Bo Madox się nigdy w takich kategoriach nie starał. A dla Pilar trochę się chciał postarać. A może to wciąż to Medellin tak na niego działało? Ten domowy klimat i te wspomnienia, które budziły się na każdym kroku? Nawet kiedy opierał się o blat i patrzył na nią jak próbowała tych owoców, to przypominał sobie jakieś takie szczęśliwe chwile, kiedy był tutaj jako dzieciak, a potem jako ten młody chłopak, który, kurwa, szykował się tutaj do własnego ślubu.
Pokręcił głową, żeby te akurat myśli od siebie odgonić, nic przyjemnego, ale znowu na ratunek przyszła mu Pilar. Jakby siedziała mu w głowie tak głęboko, że wiedziała kiedy się odezwać, kiedy zażartować.
Parsknął śmiechem na to stwierdzenie, że lulo wygląda jakby pomidor i pomarańcza zdecydowali się mieć dziecko. Coś w tym było, miał jej nawet przyznać, rację, ale znowu się zagapił, kiedy Pilar zlizywała z palców marakuję, a później powiedziała o tych robakach. Uniósł jedną brew słuchając jej, a mimowolnie jeden kącik jego ust uniósł się do góry, gdy dokończyła opowieść.
-
Czyli mała Pilar była jednak trochę łobuziarą? Jakbym miał pięć lat i dziewczyna zjadłaby na moich oczach robaka, to chyba bym się zakochał - uśmiechnął się nie spuszczając z niej wzroku. Lubił te jej historie, chociaż te poprzednie były smutne, ale czego mógł się spodziewać? Sam miał dużo takich smutnych historii, ale dzisiaj chyba jednak bardziej w myślach były te przyjemne. I ta o robakach też mimo wszystko była jakaś pozytywna, bo od razu wyobraził sobie, jaka mała Pilar musiała być z tego dumna. On by był. Bo on też był trochę łobuzem. Tylko, że jemu chyba to zostało.
-
Spróbuj - rzucił tylko, kiedy zapytała, czy borojo to taki afrodyzjak, tak był właśnie postrzegany. Oparł się znowu o blat patrząc z bliska, jak ten owoc miłości lądował w jej ustach, a kiedy zapytała czy chce ją w sobie rozkochać, to zaczepnie uniósł jedną brew i uśmiechnął się.
-
Na to mam inne sposoby niż owoce, Stewart - oblizał usta i przez chwilę patrzył na jej pełne wargi, ale w końcu sam westchnął ciężko. Bo Madox znał różne sposoby, i chciałby znowu kosztować jej ust do utraty tchu, ale najgorsze to było to, że on chciał też z nią robić inne rzeczy, których tak normalnie to z ludźmi wcale robić nie chciał. Bo on nawet rzadko z ludźmi rozmawiał jakoś tak bezinteresownie, a z nią mógł, z nią chciał.
I chciał też, żeby ona poznała to Medellin lepiej, tak jak jego. Poznać Madoxa jest trudno, bo on przecież nigdy o sobie nie mówi i wiecznie udaje, a tu proszę. Tutaj jej wszystko opowiadał i tutaj był sobą. Chociaż to kiedy ją karmił zupełnie nie było w jego stylu. A może to nie było w stylu Madoxa z Toronto? A tego z Medellin trochę tak?
Chociaż nie był tutaj dziesięć lat to Medellin to był jego dom, ten dom ciotki, w którym byli, też był dla niego jak prawdziwy dom, lepszy niż ten, który pamiętał z tych smutnych nocy, kiedy jego matka płakała, a ojciec wymachiwał bronią.
Oparł łokieć o blat, który chyba wcale się nie zmienił od tamtego czasu, gdy był tutaj ostatnio, ciężki, zimny, a spojrzenie wbił w Pilar, kiedy tak powiedziała, że to
niesamowite.
-
Wiedziałem, że będzie Ci smakować - rzucił, ale ona wtedy dodała, że
jedzenie też jest zajebiste i Madox naprawdę przez moment zastanowił się o czym myślała. Ale Pilar zawsze była dla niego zagadką i chyba to w niej tak uwielbiał, że z nią nigdy nie było nic oczywiste. Chociaż kiedy oni za każdym razem tak spoglądali sobie na usta, to Madox był prawie pewny, że myśleli o tym samy, że wracali myślami do tego co się wydarzyło w tym pachnącym wódą pokoju. I może nawet chcieliby do tego wrócić?
-
A myślałem, że już będziesz mi jadła z ręki - powiedział, kiedy kazała mu dać widelec i znowu posłał jej ten zaczepny uśmiech, ale go oddał. A już po chwili znowu wpatrywał się w nią jak tak się zajadała tym daniem, a na jego ustach mimowolnie malował się ten delikatny uśmiech, a oczy wciąż błądziły gdzieś w okolicy tych pełnych warg.
-
Jakbym wiedział, że będzie Ci tak smakować, to też olałbym Rosę - w ogóle przez myśl mu przeszło, że mógł ją z powodzeniem olać od samego początku, bo narobiła takiego bałaganu... Chociaż z drugiej strony, czy ta seria tych niefortunnych zdarzeń nie doprowadziła do tego, co się między nimi stało? Miedzy nim, a Pilar? Gdyby nie Rosa, to na pewno by jej nie zabrał do tego teatru.
Z zamyślenia wyrwało go dopiero pytanie Stewart, czy umie takie zrobić, pokręcił głową, mógł skłamać, że umie, ale on chyba nawet nie chciał jej kłamać.
-
Umiem zrobić kanapkę, to szczyt moich kulinarnych umiejętności - no i dzisiaj wyszło mu jajko! Może teraz to będzie jego popisowe danie, jajko sadzone? Dlatego chyba ludzie z Emptiness dokarmiali go czasem w klubie, najczęściej Maddie, która oprócz walk w klatce to potrafiła też świetnie gotować.
-
A w Toronto podają okropne Bandeja paisa, ale jak będziesz kiedyś chciała, to możemy iść dla porównania, tylko zapamiętaj ten smak - tylko czy oni naprawdę mogli iść w Toronto do jakiejś kolumbijskiej restauracji? Razem?
Madox jednak wcale nie chciał teraz o tym myśleć, bo właśnie mieli przed sobą przecież jeszcze dwa dni. Trzeba je wykorzystać, do cna. Tak jak oboje lubili.
Może dlatego, kiedy Pilar go spytała o deser, to od razu sięgnął do tego jej krzesła, żeby je mocno chwycić i przyciągnąć ją do siebie, drugą ręką też objął ją w talii, żeby jednak nie spadła, kiedy tak szarpnął jej krzesłem. Jego spojrzenie zatrzymało się na jej brązowych, dużych oczach, w których znowu widział coś jeszcze innego. Jakieś takie szczęście? Najedzona Pilar, to szczęśliwa Pilar?
-
Zależy na co masz ochotę - mruknął, a jego ciepły oddech znowu omiótł jej policzek, do którego sięgnął ręką, na którym oparł dłoń, ale tylko po to żeby zjechać nią na jej podbródek, a potem znowu ją pocałować, miękko i krótko, tak jakby to miał być tylko przedsmak tego deseru. Chociaż dla Madoxa mógł to być i ten właściwy deser.
Naprawdę walczył ze sobą przez chwilę, a serce znowu rwało się do niej jak szalone, nawet jego ręka wylądowała na jej udzie, a spojrzenie na tym zimnym marmurowym blacie, na którym chciał ją posadzić...
Bardzo chciał i nawet chwilę patrzył na nią jakoś tak tęskno, ale w końcu wstał, musnął ręką jeszcze ciepłą, gładką skórę jej uda i podszedł do lodówki. Zajrzał do środka, ale było tam tyle wszystkiego, że nie mógł się zdecydować.
-
Lody? - obejrzał się na nią przez ramię. Jemu zdecydowanie by się przydały... lody. Wiadro lodu wysypane na głowę, żeby trochę ochłodzić to pożądanie, które ona znowu w nim budziła. Wziął jakieś pudełko z lodami, bitą śmietaną i nawet dwa pucharki, żeby im skomponować jakiś ładny deser, tylko kiedy znowu stanął przy blacie i kiedy Pilar się do niego odwróciła, na pewno przypadkiem kolanem zahaczając o jego nogę, to już nie mógł wytrzymać dłużej. Zaraz znalazł się między jej nogami i zaraz zacisnął palce na jej pośladkach, żeby ją posadzić na tym zimnym, marmurowym blacie. Przesunął palcami po jej pośladkach, tak, żeby przyciągnąć ja do siebie jeszcze bliżej, żeby mogła znowu praktycznie oprzeć się o jego wytatuowany, nagi tors, bo przecież Madox nie zapiął koszuli.
-
I Twoje usta Pilar - powiedział to prosto w jej rozchylone, pełne wargi, a później ją pocałował. No tak, dla niej mogły być lody, a dla niego wystarczyły jej usta.
Wystarczyłyby, a jednak odsunął się od niej na moment i oparł obie ręce na blacie po obu jej stronach.
-
Lody, czy usta? - zapytał znowu wpatrując się w nią z tym drapieżnym uśmiechem. To też wcale nie było dla niego typowe, że jednak pozwolił jej decydować. Bo w normalnych warunkach Madox nawet nigdy nie pytał się o zgodę. A już na pewno nie o to co ktoś zjadłby na deser.
Pilar Stewart