Paraliżowało ją na samą myśl, że o mało jej wtedy nie stracili.
Nie oczekiwała, że teraz zaczną się sobie codziennie meldować i dawać jakiekolwiek oznaki życia, ale wydzwaniała i smsowała znacznie częściej, niż to kiedyś miała w zwyczaju. W pełni zdawała sobie sprawę jak może odbierać to Zaylee - że może stała się dla niej męcząca, niczym wyjątkowo uciążliwy wrzód na dupie, ale szczerze mówiąc nie dbała o to.
Po jakimś czasie rozłąki, wiadomości i rozmowy telefoniczne przestały być wystarczające. Musiała się w końcu z nią zobaczyć, choćby na chwilę. Pech chciał, że siostra znalazła dla niej czas akurat, gdy to jej przypadała druga zmiana w kawiarni oraz zamknięcie całego tego interesu, więc zaproponowała, by wpadła do niej do pracy. Zresztą tutaj i tak kawa była o niebo lepsza od tej, którą Bonnie częstowała gości w mieszkaniu.
Było chwilę po piątej, gdy miejsce w końcu zaczęło pustoszeć po wzmożonym, popołudniowym ruchu. Cole zdążył się ulotnić - został tylko jego ledwie działający boombox i stare przeboje, których Bon nie miała prawa pod żadnym pozorem wyłączać. Przecierała akurat stoliki, gdy znajoma sylwetka pojawiła się nagle w kawiarni. Podleciała do lady jak na skrzydłach, by się przywitać i zaraz zabrała się za parzenie świeżej porcji kawy.
— Co dla pani? Dasz się w końcu namówić na dyniowe latte ze szczyptą cynamonu? — spytała, choć pewnie niepotrzebnie i zaraz się zaśmiała, bo dobrze wiedziała jaka będzie odpowiedź — Jak żyjesz, Zee? — zagadnęła znów zaraz, zupełnie tak jakby nie utrzymywały ze sobą kontaktu co najmniej kilka miesięcy.
zaylee miller


 
									 
				
