-
świąt nie będzie!
miał być cichy, niewidoczny, w końcu balansuje na granic między kokainą na złotych tacach i bronią ukrytą pod drogimi marynarkami, a kajdankami i odznaką przy pasku... a jednak tak bardzo rzuca się w oczy, że trudno go nie zauważyć, z tymi jego tatuażami, z tymi kolorowymi koszulami, złotymi łańcuchami na opalonym karku i... niewyparzoną gębą
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkinietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Tylko to może o to chodziło właśnie, że oni w tym sowim świecie, tym, który tak ładnie sobie stworzyli w Toronto, to rzadko mogli sobie pozwolić na aż tyle prawdy? Madox w ogóle sobie nie mógł na nią pozwalać, a Pilar… nie byłoby chyba to zbyt dobrze widziane, gdyby powiedziała, że kogoś zapierdoli, nawet jeśli to by była tak wredna osoba, jak Rosa. A tutaj oni mogli, to brać i przeżywać, naprawdę. Wszystkie te emocje.
I to może było w tym najbardziej nienormalne. Że oni sobie tak przyjechali do tego Medellin z nadzieją oderwania się od wszystkiego, z nadzieją odpoczynku, urlopu, który im się tak należał, a przecież nie zatrzymali się nawet na moment. Przecież wszystko przezywali jeszcze mocniej niż w Kanadzie, wszystko intensyfikowali aż do bólu. Bólu kurwa twarzy. Ale też takiego bólu, który ściskał gdzieś tam w środku, gdzieś w dołku, kiedy oni znowu mogli sobie zaglądać w oczy tak głęboko, jakby, szukali sobie nawzajem czegoś na samym dnie duszy. A może szukali? Bo może dzisiaj i wczoraj, to właśnie obudziło się to coś, co na tym samym dnie chowali?
Jeśli o Madoxa chodzi to na pewno, bo on już nawet nie pamiętał, kiedy mógł powiedzieć coś, co było prawdziwe, co nie było czymś takim, co jego rozmówca po prostu chciał usłyszeć, co nie było kłamstwem i bajką stworzoną na pokaz. A przy Pilar mógł. I teraz mógł słuchać, że ona by Rosę zapierdoliła, jakkolwiek nie źle to brzmiało.
Jemu brzmiało dobrze, za dobrze.
Chociaż kiedy Madox stanął przed gośćmi, to wcale dobrze nie wyglądał, jak to osiem nieszczęść właśnie, z tym plasterkiem na policzku i potarganymi włosami, które wcześniej były tak ładnie ułożone, ale nikt się tym nie przejmował. Bo wszyscy się zaaferowali tym jego toastem, takim prawdziwym, i on też myślał, że to wystarczy, ale jednak chyba wszyscy inni mieli odmienne zdanie, a zwłaszcza Marie. Wbił spojrzenie w Pilar i mrugnął do niej jednym okiem, jakby chciał dać jej do zrozumienia, że cokolwiek by nie powiedziała, to i tak zabrzmi to dobrze. Tego był pewny, bo Pilar była w tym świetna, w jakiś takich przemowach. A jednak kiedy zaczęła tak o tym, że ktoś mądry powiedział jej, żeby mniej myśleć, a więcej czuć, to Madox się zawiesił. Zamyślił i znowu to poczuł, jakiś taki zryw gdzieś tam w środku. Słuchał Pilar, a jego spojrzenie zawieszone było na jej twarzy, on nawet na moment nie spojrzał na Marie i Tio, bo się zastanawiał czy ona tak mówi o nich, czy może jednak trochę o sobie? I o nim?
Bo oni też często się wyrażali w tych gestach, w spojrzeniach... już w Kanadzie, kiedy siedzieli sobie nad trupem Marco i patrzyli tak głęboko w oczy i kiedy Pilar nie pozwoliła mu rozwalić głowy Ruby o biurko i nie ściągnęła mu całego komisariatu na głowę.
I kiedy Pilar rzuciła to ¡Salud!, to Madox podniósł ten pusty kieliszek, a później rzucił nim o ziemię, a zaraz Marie i Ticiano zrobili to samo i jeszcze kilka innych osób, które stało z przodu też. Dźwięk tłuczonego szkła poniósł się dookoła, oklaski i śmiechy. Czy ktoś się tym przejął?
Nie, bo to było dzikie Medellin i tutaj tak się kończyły imprezy, tłuczonym szkłem. Hałasem, w którym jednak Ticiano i Marie znowu potrafili odnaleźć siebie nawzajem.
I Madox w tym całym hałasie, kiedy sprzątaczki wkroczyły ze zmiotkami, żeby te szkła pozbierać, odnalazł spojrzenie Pilar. I już chciał coś powiedzieć, już zacisnął palce na jej nadgarstku, kiedy Dolores krzyknęła to czas na pierwszy taniec, a orkiestra zaczęła grać jak na zawołanie. Zanim zdążyli się ruszyć z miejsca, to już razem z tymi wszystkimi gośćmi, z tymi kolorowymi ludźmi, znaleźli się na parkiecie, do tego w pierwszym rzędzie. Wszyscy klaskami, bujali się w rytm muzyki, to nie był taki klasyczny pierwszy taniec, bo już po chwili do Marie i Ticiano dołączyły inne pary. Jakby Kolumbijczycy mieli to we krwi, ten taniec, tą muzykę i ten ogień, który było czuć. Nawet Dolores ciągnęła na parkiet swojego ojca, żeby tańczyć z nim i jeszcze kilkoma innymi dzieciakami w kółku.
Kiedy Pilar opadła plecami na jego klatę, to Madox odruchowo objął ją w pasie, wtulił się w nią. Na pokaz? Nie, wcale nie, bo on tutaj już nic nie robił na pokaz. A bliskość Pilar dawała mu jakiś taki spokój, nic mu nie dawało takiego spokoju, chociaż przecież przez większość czasu było miedzy nimi tak intensywnie, tyle się działo. To ta chwila oddechu, chwila spokoju, też była potrzebna.
Na jej słowa parsknął śmiechem tłumiąc go w jej szyi, zaciągnął się zapachem jej perfum, zanim w końcu powiedział jej do ucha.
- Chyba tak, i przy dobrych wiatrach to potrwa do rana... - mruknął, a później przesunął rękami po jej biodrach, żeby zacisnąć palce na jej dłoniach, żeby ją szarpnąć i odwrócić przodem do siebie, popchnąć lekko na ten parkiet, między tańczące pary. I chociaż Pilar szła tyłem, to musiała mu zaufać, ale Madox ustawił ją tak, żeby miała dla siebie trochę miejsca, żeby na nikogo nie wpadła, a nawet mogła odchylić się do tyłu, gdy już ją obejmował w pasie, gdy jego dłoń przesunęła się po jej brzuchu, po dekolcie, żeby wylądować na szyi, na której oparł miękko palce. Nad którą się pochylił tak, żeby na tej jej skórze spoczął jego ciepły oddech. Ale nie tylko, bo jeszcze muśnięcie warg, tak delikatne, że mogło się wydawać przypadkowe, ale wcale takie nie było. Tutaj nic nie było przypadkowe, każdy ruch, każde spojrzenie w oczy było kierowane rytmem, tą muzyką i tym, co siedziała gdzieś pod skórą. Wszyscy czuli rytm, w każdej komórce ciała, latynoskie piosenki o miłości...
I chociaż w Emptiness też często je puszczali, bo Madox dbał o te latynoskie piątki, czy tam wtorki, i chociaż tam często parkiet też płonął od ciał wijących się do tej sensualnej muzyki, to jednak tutaj, w Medellin to było jakieś bardziej prawdziwe. Ale też miało trochę inny wydźwięk, bo tutaj tańczyła para młoda, zakochani, ale i starsze ciotki, które ze swoimi małżonkami przeżyły już wszystko. I te dzieciaki, które robiły sobie z tego zabawę i ganiały się pomiędzy parami. I wszyscy w jednym, ognistym rytmie. Ale każdy w swoim, jakimś takim prawdziwym, nie wyuczonym, ale takim, który wychodził ze środka, z wnętrza, albo może nawet z samego dna duszy.
I chociaż dookoła było pełno ludzi, a oprócz muzyki słychać już było te głośne hiszpańskie rozmówki, śmiech, a nawet szlochanie, bo Marie i Ticiano wyglądali razem tak pięknie, to Madox znowu utkwił w Pilar to intensywne spojrzenie, kiedy jego dłonie przesunęły się po jej gorącym ciele, obrócił ją dookoła i przyciągnął do siebie tak mocno, żeby znowu wpadł w jego ramiona, żeby nie dzieliły ich ani milimetry, żeby mogła znowu poczuć na piersi, ale też pod tą dłonią, którą oparła na jego klatce piersiowej, to znowu bijące szybciej serce. Spojrzał jej głęboko w oczy, te piękne i błyszczące nadzwyczajnie. A później złączył ich usta w pocałunku, bo już tak długo na to czekał, że nie mógł się powstrzymać. I chociaż trwało to krótko, bo Pilar już się od niego odsuwała, to Madox zdążył jeszcze te jej pełne usta musnąć swoimi wargami trzy razy... Zanim się trochę od niego zdystansowała.
- Nikt nie będzie się tym tutaj przejmował... - mruknął jej do ucha pochylając głowę nad jej odkrytym ramieniem, którego skórę później uszczypał delikatnie zębami. Kiedy ich ciała poruszały się w rytm muzyki.
Pilar Stewart
-
lepiej strzela niż gotuje.
a świąt to kurwa nienawidzi
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracji3 osczas narracjiprzeszłypostaćautor
A potem w k o ń c u wziął ją na parkiet.
Na ten niewielki skrawek podłogi, na którym Pilar mogła pozwolić się prowadzić, poczuć muzykę, poczuć te kolumbijskie rytmy, które idealnie współgrały z ruchami Madoxa. Ze sposobem, w jaki wprawił ich ciała w ruch, jak przyciągał ją do siebie raz za razem, by mogli przesuwać się klatka w klatkę, a zaraz potem odsuwał ją od siebie, by wykonać nią energiczny obrót.
Pilar przez moment nie wiedziała, gdzie wolała się patrzeć; dookoła, gdzie starsi i młodsi ruszali się obłędnie do dobrze znanych sobie melodii, czując tą muzykę w swoich żyłach, delektując chwilą, emanując prawdziwą radością, którą człowiek w sekundę się zarażał, czy może jednak patrzeć przed siebie, z lekko zadartą głową, gdzie znajdowały się te piękne, ciemne oczy, w których tak przepadła. Oczy, które teraz wpatrzone były w nią z niepowtarzalnym błyskiem, jakby on też czekał w końcu na tą chwilę beztroski, aż ich ciała będą mogły po prostu pobyć w jedności, pośród ludzi, bez dram i bójek.
Pilar przymknęła na moment oczy i dosłownie zaciągnęła się chwilą.
Chciała zapamiętać te wszystkie emocje, te kolory, te melodie.. schować to gdzieś głęboko w sercu i zabrać ze sobą do szarego Toronto, by chociaż wspomnieniami móc radować duszę, kiedy to wszystko się skończy. I jakby tych doświadczeń, tego chłonięcia było mało, już po chwili poczuła energiczne szarpnięcie i słodki smak jego ust na swoich. Jakby tylko tego brakowało jej już to pełnego szczęścia.
No tylko z nimi już było tak, że im wiecznie było mało. Ciągle by chcieli tylko więcej i więcej. Nawet z tak prostą rzeczą jak pocałunek. Bo nagle jedyne o czym Pilar myślała, to by poczuć go przy sobie jeszcze bliżej. Mocniej. Ale chyba nie wypadało? W końcu nie byli sami i może nie było tu już księdza Alberta (a może był?), który wyskoczy i zacznie im prawić o byciu grzesznikami, to jednak wszędzie były jego ciotki i młodsze kuzynki i może nie powinni się z tymi uczuciami aż tak obnosić?
— Usta przy sobie — skarciła go, uśmiechając się przy tym szczerze, bo przecież to nie tak, że ona naprawdę chciała, żeby przestał. Kurwa, wszystko by oddała, żeby tylko mógł ją tak zacałować całą. Odsunęła się delikatnie, sunąc dłońmi wzdłuż bioder, przy piersiach i po szyi, by finalnie wpleść dłonie we włosy i przechylić głowę w tył. Zgarnęła nawet większy haust powietrza, jakby czuła, że Madox zaraz znowu może pozbawić ją wszystkiego, co miała w płucach.
I wtedy on faktycznie znowu przyciągnął ją bliżej i powiedział, że nikt się tu tym nie będzie przejmować. A potem jeszcze przygryzł jej skórę, pozostawiając przyjemne pulsowanie w miejscu, gdzie jeszcze chwilę temu były jego zęby. I Pilar naprawdę nie trzeba było dwa razy mówić. Jedno zielone światło wystarczyło jej w zupełności.
— Nikt się nie będzie przejmować? — dopytała jeszcze, jakby wcale nie usłyszała za pierwszym razem, łapiąc przy okazji jego ciemne spojrzenie. W jednym ruchu przycisnęła swoje ciało jeszcze bliżej jego, tak że musiała odchylić się do tyłu, by widzieć jego twarz. — I co ja mam z tym faktem zrobić, co? — spytała wyzywająco, napierając na jego biodro, by wcisnął kolano między jej nogi, by złączył ich w jeszcze bardziej intymnym tańcu, podczas gdy jej dłonie przejechały zgrabnie z jego ramion na kark i finalnie zatrzymały się w (już nie tak idealnie) ułożonych włosach. Wplotła w nie zgrabne palce tak, jak lubiła najbardziej i szarpnęła delikatnie bez ostrzeżenia, przysuwając twarz do jego szyi. W pierwszej kolejności otuliła jego skórę jedynie ciepłym oddechem, jednak już po chwili złożyła mokry pocałunek na tatuażu przedstawiającym kwiat. A potem przejechała po nim językiem, wzdłuż idealnie wydziaranego koliberka, tak podobnego do tych, które wiedzieli dzisiaj przy drzewie mango, by finalnie zakończyć tą podróż tuż przy jego uchu. — Na ile nie będą się przejmować? — wyszeptała, łapiąc z zęby jeszcze jego płatek i przygryzając go nieznacznie, przy okazji trącając językiem kolczyk, który tam miał.
Nie zauważyła nawet kiedy zaczęła szybciej oddychać. Bo z nimi już tak chyba było, nawet jeszcze w Toronto; wiecznie się tylko testowali, kusili i wystawiali na próbę, z tą różnicą, że tutaj nie było już żadnych zasad. Nie było ograniczeń, nie było zakazów i wszystkie chwyty były dozwolone. Czy to dobrze? No kurwa niekoniecznie, bo z ich ognistymi temperamentami to trzeba było uważać. Szczególnie z Pilar, która potraciła już wszelkie hamulce.
I już miała zadać mu kolejne pytanie, zacisnąć nogi na tym jego kolanie, ruszyć energiczniej biodrami, kiedy gdy tak zajmowała się jego uchem, usłyszała trzask w oddali. I chociaż ludzie dookoła wirowali bez opamiętania, tak z miejsca, w którym stali, miała akurat idealny widok na stoły dla gości. Nie było przy nich wiele ludzi, biorąc pod uwagę, że większość bawiła się na parkiecie, jednak grupka mężczyzn zasiadała z boku, ewidentnie zaaferowana bardziej alkoholem i koksem niż tańcem. No tylko los chyba tak chciał, że koks, który niosła młoda dziewczyna na jednej z tych złotych tacuszek zamiast wylądować przed starszym mężczyzną skończył na podłodze. Potknęła się? Wystraszyła? Pilar nie miała odpowiedzi na to pytanie, bo przecież widziała to już po fakcie, jednak kiedy tylko facet odwinął się na kelnerkę i strzelił ją prosto w twarz, a potem szarpnął za włosy, zmuszając by zeszła na kolana i wskazując na ten rozsypany proszek, Stewart aż cała się spięła, co Madox z pewnością mógł poczuć w ułamku sekundy.
— Jak bardzo niebezpieczna jest ta rodzina? — spytała go w końcu, z ustami wciąż przyciśniętymi do jego ucha, jednak jej ton już kompletnie pozbawiony był tego ociekającego gorącem flirtu. Wiedziała, że ojciec Madoxa był bezpośrednio zamieszane w mafijne porachunki, ale czy od strony Tio również? — Jak im grzecznie zwrócę uwagę, że kobiet nie traktuje się jak szmaty, to dostanę kulkę w łeb? — to może tak. Już o wiele bardziej bezpośrednie pytanie. Bo jeśli odpowiedź będzie brzmiała nie, Pilar z pewnością zaraz tam kurwa zawędruje i chętnie utnie sobie z nimi pogawędkę. Szczególnie, że jej krew aż zawrzała, kiedy starszy facet ponownie zdzielił zbierającą koks z ziemi kelnerkę prosto w głowę.
Madox A. Noriega
-
świąt nie będzie!
miał być cichy, niewidoczny, w końcu balansuje na granic między kokainą na złotych tacach i bronią ukrytą pod drogimi marynarkami, a kajdankami i odznaką przy pasku... a jednak tak bardzo rzuca się w oczy, że trudno go nie zauważyć, z tymi jego tatuażami, z tymi kolorowymi koszulami, złotymi łańcuchami na opalonym karku i... niewyparzoną gębą
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkinietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Teraz w tym tańcu też one wcale nie istniały, może powinny, bo w sumie nie byli tutaj sami, ale może nikt nie miałby im tego za złe? Bo jednak każdy patrzył na nich z tym delikatnym przymrużeniem oka, kiedy oni tak ubrani na czerwono, w tym kolorze ich temperamentów, w kolorze ich serc, nie potrafili oderwać od siebie wzroku. Jakby każdy czuł ten ogień, który ich trawił, który tak ich do siebie przyciągał.
- Ale jak...? - zapytał, kiedy on mu tak powiedziała, żeby trzymał usta przy sobie, i jak jeszcze w Toronto mu to całkiem dobrze wychodziło. Wychodziło mu to nawet do wczorajszego popołudnia. To dzisiaj już jakoś nie szło mu to wcale. Nie szło mu też wcale odrywanie od niej wzroku. Bo może sam powinien nacieszyć oczy tym szalonym Medellin, tą rodzinną atmosferą, którą mimo wszystko dało się wyczuć, w którą oni zostali tak przyjęci. Mimo wszystko.
Ale on tylko patrzył na nią, te jego ciemne tęczówki błądziły po jej gorącym ciele, gdy sunęła po nim dłońmi, gdy wplatała długie palce we włosy. I on też zahaczył o nie dłonią, kiedy przyciągał ją znowu do siebie, przepuścił między palcami ciemne, niesforne kosmyki, kiedy opierał rękę na jej plecach.
Kiedy powtórzyła jego słowa uniósł zaczepnie brew, jakby jej sugerował, sprawdź to, na ile mogą sobie pozwolić, żeby nie zwraca na siebie nadmiernej uwagi cioteczek?
Madox może nawet wiedział, a może sam był ciekawy, w końcu on tutaj był ostatnio jeszcze jako taki dzieciak, który Rosalindę to co najwyżej mógł złapać za kolano gdzieś pod stołem.
- Możesz dużo - powiedział powoli pochylając się nad nią, żeby te dwa słowa osiadły wraz z ciepłym oddechem na jej pełnych wargach. Palce zacisnął na jej pośladkach przyciskając ją do siebie jeszcze bardziej, aż mogła poczuć jak w jej ciało wbija się... duża... metalowa sprzączka jego paska. Ona chciała bliżej, a on chciał jeszcze bardziej, chociaż bardziej to już się nie dało. I kiedy ona tak sięgała do jego szyi, kiedy czuł na niej jej gorące, miękkie wargi, to pochylił nad nią głowę, nawet te jego złote łańcuszki spływały teraz po jej ramionach, kiedy była tak blisko, że bliżej się nie dało. Jej język na jego szyi sprawił, że jego dłoń przesunęła się z pośladka wyżej, leniwie po kręgosłupie.
- Na tyle, żeby ktoś nie powiedział... że ruchamy się przez spodnie - parsknął śmiechem prosto w te jej ciemne włosy, które połaskotały go w nos, bo mogli się kusić, mogli się teraz rozpalać do białego tymi słowami wypowiadanymi prosto w rozgrzaną skórę, ale jednak oni w tym wszystkim musieli mieć jeszcze coś takiego swojego, jakiegoś takiego szalonego. Pierwiastek tej ich nienormalności.
Jego dłoń spoczęła już na jej karku, przesunął palcami na jej szyję, na której zacisnął lekko palce i już chciał unieść jej głowę i już nakierować jej twarz na tę jego. Żeby znowu skraść z jej pełnych warg pocałunek. Bo na to jeszcze mogli sobie pozwolić. Ale wtedy coś walnęło o ziemię, a potem do ich uszu dotarł łoskot tego powalonego ciała, gdy jakiś wuj Madoxa szarpnął tę młodą kelnerkę, żeby padła na kolana nad tym rozsypanym koksem. Noriega zamknął na moment oczy, bo poczuł, jak ciało Pilar spięło się pod jego palcami, ale wcale nie w ten przyjemny sposób. Kurwa.
- Proszę Cię... - zaczął i wypuścił z płuc powietrze przez nos, bo czy oni naprawdę musieli się we wszystko mieszać? Może mogli jak w Emptiness udawać, że nic się nie wydarzyło, że nic nie widzą?
Ale przecież on widział po Pilar, że nie mogli. A najgorsze w tym wszystkim było to, że kiedy patrzył na nią taką, jakąś zaaferowaną, przejętą, to ona podobała mu się jeszcze bardziej. Taka dobra Pilar, która nie umiała obok cudzej krzywdy przejść obojętnie. Madox umiał. Umiał zamknąć oczy, zacisnąć zęby i się po prostu nie wtrącać. I nawet przez chwilę chciał jej to powiedzieć, że to nie jest ich sprawa. Że sami to załatwią, no ale jednak kiedy spojrzał w kierunku tej dziewczyny, to też coś go zakuło w dołku. A przecież nigdy go nie kuło. Przecież on w ogóle nie miał w sobie jakiegoś współczucia i tej jebanej empatii.
Aż wywrócił oczami, a później te jego ciemne tęczówki odszukały te Pilar, brązowe i wciąż jakieś takie przejęte.
- W chuj niebezpieczna - rzucił od razu, żeby jej to odpowiednio zobrazować. Ten koks tutaj sypał się kilogramami nie bez przyczyny, bo rodzina Ticiano właśnie w tym się trudniła, w prochach, które stąd wypływały na cały świat.
A wiadomo, że tam gdzie są kilogramy, tony może, kokainy, są też paskudnie ogromne sumy gotówki. A gotówka to najgorsze zło. A jeszcze takie sumy...
Madox znowu pochylił głowę nad jej ramieniem, znowu te jego łańcuszki spłynęły po nagiej skórze, a on szeptał jej do ucha.
- W Kolumbii kiedy widzisz złote tace, to od razu wiesz, że będzie się na nich sypała kokaina. A kokaina to pieniądze. A pieniądze to... krew. I tu nie liczą się więzy krwi, nic się nie liczy ponad hajs - trochę chaotycznie jej to nakreślił, ale miał nadzieję, że ona to załapie. Bo może i ten dom był piękny, i było w nim ciepło, ale było też w nim dużo... niebezpieczeństwa. Więcej niż w Emptiness, chociaż pod tymi drogimi marynarkami wcale nie chwali spluw. Ale tutaj każdy miał ciężką rękę, bo Madox też po kimś to miał, po narwanym ojcu, po jednym z nich.
Przez chwilę patrzył w kierunku tej rozróby, ale w końcu jego spojrzenie znowu wylądowało na twarzy Pilar, powinien ją powstrzymać, ale to był Madox...
A to była Pilar.
Kłopoty ich uwielbiały.
A może to oni kochali je?
- Zawsze możesz spróbować... Albo powiedzą, że Madox sobie znalazł chica caliente - gorącą dziewczynę - albo dostanę w zęby, bo nie umiem nad Tobą zapanować... - patrzył jej w oczy jakoś tak wyzywająco, a później nawet pokręcił głową - ale ja nie umiem zapanować nad swoją narwaną kobietą - mruknął i przesunął palcami po jej ciele, żeby finalnie poluzować ten uścisk. Bo mogła teraz zrobić, co chciała, no przecież on jej nie zabroni. Nie powstrzyma jej. Bo była narwana.
- Ciebie nie dotkną, bo jednak... Kobiety są słabe i piękne i wcale ich tutaj nie traktujemy jak szmaty, chyba, że wywalą tackę z koksem i są... extraño - obce - a Ty nie jesteś... bo jesteś moja - i to też jej musiał powiedzieć. Chociaż... na sto procent nie był tego taki pewny. Może przez dziesięć lat się tutaj sporo pozmieniało. A wuj Diego trochę przewartościował swoje poglądy? Bo kiedyś sam wpajał Madoxowi, że ich kobiety są nie-ty-kal-ne. Jego żona siedziała przy stole tuż obok Katheriny, roześmiana i tak obwieszona złotem, że Madox od razu sobie pomyślał, że jednak Diego musi ją szanować. Bo to było też jakoś w nich głęboko zakorzenione, że te kobiety, które były kobietami mafiosów, które mimo wszystko stały u ich boku, były tutaj szanowane. Tak jak Katherina, a teraz też Marie. Może Pilar też? Skoro przyszła z Madoxem?
Tylko czy Madox rzeczywiście miał tutaj jakieś prawa?
Jak go tutaj nie było dziesięć lat, a do tego miał matkę zdrajczynię. Ale miał też ojca, który kiedyś dużo tutaj znaczył i którego wuj Diego szanował.
No... nie dowiedzą się, póki tego nie sprawdzą.
Pilar Stewart
-
lepiej strzela niż gotuje.
a świąt to kurwa nienawidzi
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracji3 osczas narracjiprzeszłypostaćautor
Jak Pilar mogła przejść obok tego obojętnie?
Jak kurwa ktokolwiek mógł?
Proszę Cię...
No jak widać Madox mógł. Chociaż z drugiej strony on przecież takie sytuacje pewnie miał na porządku dziennym. A może sam tak traktował swoich pracowników? Przecież widziała na własne oczy, co robił Ruby wtedy w gabinecie. A raczej, co by zrobił, gdyby Pilar nie zainterweniowała. A jednak jego w jakimś stopniu wtedy usprawiedliwiła, biorąc pod uwagę sytuację z Marco i dwulicowość Ruby. No tylko dzisiaj zrobiła to samo z Rosą. A może Madox wcale nie był daleki temu, co miało miejsce przy tamtym stole? Może tutaj, w tej rodzinie, po prostu agresja była na porządku dziennym?
I chociaż czuła, jak wzbierają się w niej sprzeczne emocje, pozwoliła mu się przytrzymać, przysunąć jeszcze bliżej i wyszeptać prosto do ucha te wszystkie wyjaśnienia.
Bardzo dobrze zrozumiała informacje, że byli bardzo niebezpieczni. Często miała do czynienia z gangami w Toronto i tylko mogła sobie wyobrazić, że ci tutaj, ze stolicy narkotyków byli sto razy gorsi. Bo w końcu to Kolumbia i przede wszystkim Medellin było miejscem źródłowym, z którego te wszystkie dragi wypływały w świat. I Pilar byłaby chyba głupia myśląc, że idąc na to wielkie, gangsterskie wesele nie będzie świadkiem jakiś pierdolniętych sytuacji. Sytuacji, które jednak wychodziły poza jej prób tolerancji. Ale z drugiej strony…
— A jest jakiś scenariusz, w którym nie dostajesz w twarz? — spojrzała jego ciemne oczy, chyba po raz pierwszy przenosząc spojrzenie z tej całej sytuacji przy stole na Madoxa. Podczas tego wyjazdu oberwał już tak niezliczoną ilość razy, że ona już naprawdę nie chciała mu jeszcze dopierdalać, szczególnie tym swoim narwanym charakterem, który sam zresztą jej po chwili wytknął. A to akurat wywołało na jej twarzy delikatny, przelotny uśmiech. — Trzeba było sobie zaprosić jakąś grzeczną dziewczynę, która tylko by ładnie wyglądała i słuchała twoich poleceń — rzuciła mu prosto w twarz, chociaż więcej było w tym zaczepki niż faktycznej złośliwości, bo jednak Madox raczej doskonale liczył się z konsekwencjami zabrania Pilar. Znał ją już na tyle, by wiedzieć, że daleko jej było do posłusznej damy. To że przyciągała kłopoty też już wiedział. Więc czemu ją zabrał? Szczerze mówiąc, Stewart do teraz nie miała zielonego pojęcia. Chociaż gdyby tak po prostu wziąć pod uwagę fakt, że Noriega miał jednak trochę najebane w głowie, to może to wcale nie było takie dziwne?
I już nawet miała go o to zapytać, ale wtedy on znowu zaczął o tych kobietach, że są słabe i ładne i że wcale nie traktuje się ich jak szmaty i Pilar naprawdę była gotowa na niego naskoczyć. W tym tańcu, w którym ciągle trwali, bo przecież to nie tak, że stali teraz po środku parkietu po prostu sobie rozmawiając. Z boku wyglądali zapewne, jakby wcale nie dyskutowali właśnie, czy wchodzić w porachunki z mafią, czy jednak to przeczekać. Nie jeden by pewnie pokusił się o stwierdzenie, że bawili się przednie. Poluzowała uścisk, gdy powiedział, to chyba, że są obce i ściągnęła jeszcze bardziej brwi do siebie, już otwierając usta, by powiedzieć mu, co o tym wszystkim myślała i jak wielki był to dla niej setk bzdur, tylko on wtedy dodał jeszcze to, że Pilar nie była obca, że była jego. I chociaż nie powinno, coś ją w tym rozczuliło. Uspokoiło. Na moment. Bo przecież ona nigdy nie była czyjaś. Nikt jej nigdy nie chciał. A jednak Madox chciał. I powiedział to jeszcze z takim przekonaniem, że Stewart gdzieś pod skórą poczuła, że to wcale nie chodziło tylko o ten udawany związek, który tutaj prezentowali. Że on naprawdę miał to na myśli.
I jakoś tak na krótką chwilę z jej głowy wyparowało wszystko. Nawet ta biedna dziewczyna, która wciąż na kolanach zbierała ten nieszczęsny koks. Był tylko on. On i te jego ciemne oczy, które teraz tak mocno się w nią wpatrywały. Przysunęła się bliżej w tym już o wiele bardziej luźnym uścisku i przystawiła wargi do tych jego, tak że teraz nie tylko mógł usłyszeć jej słowa, ale też poczuć je na sobie, poczuć ich smak i sposób, w jaki wargi układały każdą literę.
— Soy tuya — twoja. Przyznała mu w końcu. Bo chociaż powiedział to jeszcze przy kolorowym drzewie mango, tak wtedy Pilar nie miała jak odpowiedzieć. I chociaż w tej krótkiej obietnicy nie było wcale wielkiej przyszłości, bo pewnie miała datę ważności do jutra popołudnia, ale wciąż. Tu w Medellin, Pilar należała tylko i wyłącznie do niego. Nie chciała być w żadnym innym miejscu na świecie, a już na pewno nie w żadnych innych ramionach. I kiedy tak osadziła te dwa słowa na jego usta, zaraz potem zostawiła na nich również pocałunek. Mocny. Intensywny. Bo przecież nikt się tutaj tym nie interesował. Rozkoszowała się jego smakiem, zapominając o Bożym świecie… do momentu, w którym znowu wybrzmiał huk. I chociaż był inny niż ten wcześniej, tak dochodził z dokładnie tego samego miejsca.
Kurwa.
Oderwała się od Madoxa i ponownie spojrzała przez jego ramię. Tym razem mężczyzna stał nad kelnerką, a w dłoni trzymał… złotą tackę. Chociaż trzymał to zdecydowanie za mało powiedziane — on się na nią zamachiwał, jakby chciał jej z niej przywalić. Albo już to zrobił, bo kobieta trzymała się za głowę.
I chociaż Pilar chciała jakoś przełknąć w sobie tą obrzydliwą chęć interwencji, tak teraz już nie mogła nic poradzić na to, że jej ciało samo się wyrwało, by mierzyć sprawiedliwość.
— Ja pierdole — tylko tyle mógł usłyszeć Madox, gdy ona jednym ruchem wyswobodziła się z jego uścisku i ryszła w stronę stolików. W oczach miała prawdziwy mord. I to była chyba jej jedyna broń na tamten moment, bo nie miała pojęcia, co dokładnie wyjdzie z jej ust, kiedy już się tam znajdzie. I nawet na moment nie pomyślała o tym, że jednak to była M A F I A i bardzo nie powinna tego robić. Nawet się tam kurwa zbliżać. Ale to co, miała tak stać i patrzeć? Po jej, kurwa, trupie. No może już niedługo, bo już prawie była przy stolikach, już wymijała pojedyncze krzesła, przeciskając się przez celebrujących ludzi.. jednak nim znalazła się przy mężczyźnie z tacką, tuż przed nią wyrosła ciotka Katherina. Jej wzrok również był stanowczy. Nie tak zły jak Pilar ale zdecydowanie równie silny.
— No. No lo hagas — Nie rób tego. Jej głos był silny, a dłonie skrzyżowane na klatce piersiowej, jasno dając Pilar do zrozumienia, że przejścia nie było. Że był to kurewsko zły pomysł i ciotka nie miała zamiaru dopuścić do jakiejś tragedii. I Pilar w głębi serca naprawdę to szanowała, jednak z drugiej strony..
— Przecież nie można tego tak zostawić! — uniosła się, wskazując ręką na scenę, która miała miejsce za plecami ciotki. — On ją, kurwa, okłada tacką!
— Wiem — i była przy tym taka spokojna? No kurwa świetnie. I co jeszcze? Może pójdzie tam do ich się dołączyć? Teraz to się Pilar szczerze zawiodła na cioteczce, bo po kim jak po kim, ale po niej się tego nie spodziewała. I nawet miała ją o tym grzecznie poinformować, kiedy ona przeniosła wzrok na Madoxa, który stał tuż za Stewart. — Weź ją stąd. Niech ochłonie — wwiercała w niego spojrzenie i to takie, które nawet na plecach pilar zostawiało gęsią skórkę. Była na niego zła? Zawiedziona, że nie umiał nad nią zapanować? No ale kto kurwa umiał.
— Nigdzie nie idę — wtrąciła się Pilar, a przynajmniej próbowała się wtrącić, bo jej słowa zostały kompletnie zignorowane.
— Madox — a to, to już brzmiało jak kurwa rozkaz. No tylko Pilar nie miała zamiaru nigdzie iść i jeśli Noriega chciał ją stąd zabrać, musiał to zrobić siłą. A chyba ostatnio jakoś brakowało mu jaj?
Madox A. Noriega
-
świąt nie będzie!
miał być cichy, niewidoczny, w końcu balansuje na granic między kokainą na złotych tacach i bronią ukrytą pod drogimi marynarkami, a kajdankami i odznaką przy pasku... a jednak tak bardzo rzuca się w oczy, że trudno go nie zauważyć, z tymi jego tatuażami, z tymi kolorowymi koszulami, złotymi łańcuchami na opalonym karku i... niewyparzoną gębą
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkinietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Wywrócił oczami, kiedy Pilar powiedziała, że mógł sobie zaprosić jakąś grzeczną dziewczynę. Może mógł? Znał kilka takich grzecznych panienek, które brylowałyby tutaj w towarzystwie. Kupowały wszystkich dookoła pięknymi uśmiechami, ale... żadna nie złamałaby nosa Alvaro w jego obronie.
- No tak... A ja wybrałem najbardziej niemożliwą, jaką tylko znam - puścił do niej oczko. Bo Pilar była niemożliwa, pod względem swojego narwanego charakteru, ale też pod wieloma innymi. Niemożliwie mu się podobała i niemożliwie go do niej ciągnęło, na przykład.
Tak go ciągnęło, że chociaż widział jak jej twarz się zmieniała z kolejnymi jego słowami, to kontynuował, mówił dalej i nie puścił jej do póki nie padły te słowa, że była jego, chciała, czy nie, to ona dzisiaj i jutro jeszcze, i wczoraj już też, była właśnie jego. I tu nawet nie chodziło o to, że należało do niego jej serce, jej ciało, chociaż może o to też, ale też o to, że od wczoraj Pilar była pod jakąś jego opieką. Taką, którą się traktuje swoją kobietę. I może on właśnie powinien nad nią zapanować, ją ostudzić, o nią zadbać, ale to był Madox, a Madox tylko podsycał jeszcze ogień.
Chociaż kiedy to powiedziała soy tuya, to wcale nie miał ochoty już kusić losu. I nie miał ochoty już jej podpuszczać, tylko może właśnie tańczyć z nią tą salsę do rana? Przecież mieli to robić.
Mogli by to robić, tańczyć blisko siebie, ciało przy ciele, kraść te kolejne pocałunki, jedne dzikie i zachłanne, inne miękkie, krótkie, czułe. I taki był właśnie ten kolejny, ten zanim znowu wybrzmiał ten huk, na który Madox przymknął powieki. I kurwa wiedział, czuł to teraz w każdej jebanej komórce ciała, które było jej tak spragnione, że nic z tego, że już nie będzie mu dane jej całować i jej utrzymać. Wyślizgnęła mu się z palców zanim je zacisnął. Od razu za nią ruszył i zatrzymał się dopiero kiedy wyrosła przed nimi ciotka Katherina. Tak, że Pilar znowu poczuła go tuż za plecami, a później mogła poczuć jego oddech, szybki, płytki, kiedy ciotka powiedziała, żeby tego nie robiła. Tylko, że Madox nie był taki pewny, że ona tego nie zrobi, aż sięgnął do ręki Pilar, żeby zacisnąć palce na jej przegubie, żeby ją nieco do siebie pociągnąć, odciągnąć. Powinni stąd odejść. No kurwa, przecież to nie jest ich sprawa, to ciotka Katherina tutaj rządziła, a skoro się na to zgadzała, to co im do tego?
No co?
I te słowa Pilar, że on ją okłada tacką i że nie można tego tak zostawić, jakimś takim echem odbiły mu się pod czaszką.
Przecież można. Przecież to nie jest pierwszy i ostatni raz. I kiedy jego palce wylądowały na jej nadgarstku, kiedy poczuł pod opuszkami to przyspieszone pulsowanie krwi w jej żyłach...
- No kurwa... - wyrwało mu się i kiedy już wydawało się, że on naprawdę weźmie stąd Pilar, żeby ochłonęła, kiedy padło to nigdzie nie idę, powinien ją przecież chwycić w pasie i stąd odciągnąć, miał na tyle siły, żeby to zrobić. I tego wymagała od niego cioteczka, zapanowania nad nią.
Madox - w ustach jego ciotki brzmiało groźnie, tylko że... nawet mały Madox nic sobie nigdy z tego nie robił, a co dopiero ten Madox, który w tym całym swoim byciu popierdolonym, to już niczego się nie bał. I nie bał się teraz pociągnąć Pilar w tył, a w następnej chwili to wyrwać się do przodu jak ta walnięta Rosa, żeby wyminąć tę ciotkę.
- Lo siento, tía - wybacz cioteczko, rzucił jedynie, ale ciotka pokręciła głową, bo przecież znała Madoxa, ona go tutaj znała najlepiej. I wiedziała, że on jest tak bardzo podobny do jej brata, że pewnie kiedyś wyląduje w pudle, albo w grobie?
Zwłaszcza, że teraz stał przed tym wujem Diego, a palce zaciskał na tej złotej tacy. W pierwszej chwili sprawił, że wszyscy byli w lekkim szoku. Lekkim, który jednak się pogłębił, gdy Madox szarpnął tą tacką wyrywając ją wujowi, a potem jeszcze stanął między nim, a tą biedną dziewczyną. Za którą pewnie zaraz mu wybiją zęby. Ale właściwie to on przecież nie żałował jej, tylko...
No dobra, jej też było mu trochę szkoda.
Ale chyba najbardziej to chciał pokazać Pilar, że może jednak miał jaja?
- Madox co ty kurwa odpierdalasz? - rzucił jakiś kuzyn Pedro, który też siedział w centrum tego kokainowego stolika i aż wstał. A wuj Diego zrobił krok w jego kierunku. Tylko jeśli oni liczyli, że Madox się cofnie, no to grubo się mylili, bo on stał w miejscu zasłaniając tą dziewczynę, która zaczęła się zbierać w podłogi.
- Synu nie wiesz chyba o co się prosisz? - i teraz to wuj na niego warknął. Tylko, że Madox to wiedział o co on się tutaj prosi, i wiedział, czuł to na karku, że zaraz to dostanie, kiedy Pedro stanął za plecami wuja. Madox przełknął ślinę.
- Dawaj Pedro, nie bądź cipą, jak masz taką ciężką rękę, to niech trafi przynajmniej na kogoś, kogo nie powalisz jednym ciosem, co to za zabawa? - rzucił i ten Pedro rzeczywiści wyrwał się do przodu i Madox nawet był na to gotowy, ale zanim dostał, to przed nim wyrósł ten wuj, który zatrzymał Pedro. I chociaż wujaszek był okrągły i starszy od nich o jakieś dwadzieścia lat, to uścisk miał tak mocny, że Pedro zaraz położył uszy po sobie. A wujek za to się zamachnął, jakby chciał uderzyć Madoxa…
Ale skończyło się tym, że go poklepał po tym rozwalonym policzku, wcale nie lekko, ale też z jakimś takim uczuciem.
- Malditos niños - cholerne dzieci i złapał ich obu za karki, przyciągnął do siebie - będziecie się bić o taką głupotę? - Madox strzelił oczami, bo skoro ta dziewczyna oberwała tacką o taką głupotę, no to on zamierzał się chyba właśnie o nią bić. Już otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym czasie ciotka Katherina pozbierała z ziemi tę biedną dziewczynę, Madox nawet nie wiedział kiedy, a na jej miejscu postawiła...
Co kurwa?
Pilar z tą złotą tacką, na której była kokaina.
Ale dlaczego Pilar?
Pewnie dlatego, że była taka hej do przodu.
- A co to za ślicznotka? - rzucił od razu wuj. Bo pewnie był tak naćpany, że nie zauważył, że ta ślicznotka to była tutaj właśnie z Madoxem, zresztą Pedro zdawał się też tego nie zauważyć, bo jeszcze zanim ona zdążyła coś powiedzieć, to on już stał przed nią i zaciskał palce na tej złotej tacy. A Madox się spiął, bo teraz to był gotowy rzeczywiście temu Pedro przywalić, jeśli tylko ja dotknie. Tylko, że wuj wciąż trzymał go za kark, jak takiego dzieciaka. I za ten kark go przyciągnął do tej ślicznotki z tacą.
A z boku przyglądała im się cioteczka Katherina, która jeszcze zanim dała tę tacę Pilar, to powiedziała jej przecież, że skoro jest taka mądra, to niech sama ich obsłuży. Bo to im różnicy nie zrobi. Tylko, żeby się nie wywaliła...
Pilar Stewart
-
lepiej strzela niż gotuje.
a świąt to kurwa nienawidzi
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracji3 osczas narracjiprzeszłypostaćautor
Nie po to tu przyszła, pofatygowała się z parkietu, gdzie bawili się przecież tak dobrze, to ciało przy ciele, usta przy ustach, pochłonięci w całych PIĘCIU MINUTACH beztroski, żeby teraz, kiedy ona to wszystko znowu przekreśliła, żeby bronić słabszych, jakaś jedna ciotka (którą Pilar bardzo szanowała) miała jednym spojrzeniem sprawić, że Stewart się wycofa. Bo może i Katherina była stanowczą kobietą, która potrafiła zawalczyć o swoje, ale przecież Pilar również. Bo ona też walczyła o przetrwanie od dziecka, w dodatku sama jak palec, jak właśnie ta biedna kelnerka, za którą nikt tutaj się nie wstawił. A pewnie znalazło by się kolejne dziesięć osób, żeby jej jeszcze dojebać tą złotą tacą, tak dla czystej zabawy.
— Nigdzie. Nie. Idę — dodała ponownie, cedząc słowa jedno po drugim, jakby to miało jakoś bardziej do niej trafić. Była gotowa, że lada moment Madox może ją szarpnąć w pasie i stąd wynieść. Świetnie. Niech próbuje. To jeszcze oprócz dziewczyny do bicia, goście będą mieć prawdziwy spektakl, w którym Pilar próbuje mu się wyrwać. Niektórzy to nawet będą mogli się poczuć jak za starych, dobrych czasów, kiedy kochany Madox grywał w teatrze. Może Isabel nawet rzuci mu pod nogi jakąś różą, jeśli uda mu się okiełznać Pilar?
Była gotowa na każdy możliwy scenariusz, gdy nieugięcie zarzucała ręce w poweitrze, by zaraz potem skrzyżować je na klatce piersiowej. Na kurwa każdy, tylko nie ten, w którym Noriega idzie bronić tej biednej dziewczyny. Bo przecież on nie bronił słabszych. Sam jej to powiedział. Nie wstawiał się za innymi, chociaż za nią zrobił to już kilka razy podczas tego wyjazdu. Ale to wciąż było coś innego, niż stawianie się wujkowi w imię nieznajomej kelnerki.
Pilar stała przez moment w bezruchu, z tymi swoimi wielkimi, ciemnymi oczami wbitymi prosto w jego profil, gdy tak umieścił się pomiędzy wujkiem a blondynką, która niezdarnie próbowała zebrać się z ziemi. Gdy stał za swoim, nawet kiedy z ust rodziny padały te podszyte ostrzeżeniem groźby. Nawet kiedy ten cały Pedro faktycznie chciał się na niego rzucić. Madox wciąż stał. Twardo. Bronił swego. A raczej bronił racji Pilar, bo przecież wcześniej sam jej to odradzał, a jednak teraz nastawiał się… dla niej. I chociaż powinna być zła za taką bezmyślność, to jednak jej serce znowu zabiło jakoś mocniej. Bo on właśnie łamał jakieś swoje schematy na rzecz większego dobra i tego co właściwe. I nie mogła nic poradzić na to czułe westchnienie, które wyszło z jej gardła jakoś tak niespodziewanie.
Tylko szybko się okazało, że Pilar nie dane było przyglądać się temu wszystkiemu z boku, bo ciotka już ruszyła po dziewczynę, a Stewart od razu poszła w jej kroki, bo szczerze myślała, że teraz był ten moment, w którym jej kurwa pomagają i pytają, czy nic się jej nie stało. Szczególnie, że dziewczyna miała rozjebany cały łuk brwiowy i stróżka krwi sączyła się po jej twarzy.
— Trzeba cię opatrzyć — rzuciła bardziej do siebie niż do niej, gdy delikatnie umieściła dłonie na jej brodzie i zadarła ją nieco do góry. I już miała w planach zaprowadzenie dziewczyny do łazienki, kiedy ciotka znowu powiedziała to swoje hiszpańskie nie, jednak tym razem w kompletnie innym kontekście.
Pilar uniosła na nią zdziwione spojrzenie, szczególnie w momencie, kiedy Katherina kazała dziewczynie samej iść się ogarnąć, a Stewart zostać. I nim się obejrzała, ciotka już wciskała jej w dłonie nowo przygotowaną złotą tacę z koksem, mówiąc przy tym, że jak była taka mądra, to niech sama im to zaserwuje.
Serio, kurwa?
Właśnie takie spojrzenie zaserwowała jej Pilar, kiedy mimowolnie owinęła palce wokół uchwytów. Bo ciotka chyba nie zdawała sobie sprawy, co właśnie zrobiła. Bo przecież chyba nie sądziła, że Pilar pójdzie się teraz pławić przed tymi facetami z jebaną tacuszką wysypaną koksem?
— ¿Estás segura de eso? — Jesteś tego pewna? Upewniła się jeszcze, kręcąc głową z niedowierzaniem, jednak kobieta jedynie skinęła głową. Wybornie. — Tú te lo buscaste — Sama tego chciałaś.
Zacisnęła mocniej palce na tacce i podeszła zaraz za plecy Madoxa, wbijając spojrzenie w starszego mężczyznę, który teraz energicznie ściskał go za kark. I dopiero, kiedy oni zwrócili na nią uwagę, Pilar uśmiechnęła się słodko. Najpiękniej jak tylko umiała.
Pedro w sekundę znalazł się tuż przy niej, lustrując ją wzrokiem, jakby była jakimś nowym eksponatem, nową zabawką, zatrzymując wzrok nieco dłużej na jej dekolcie i śladach na szyi. A potem oblizał się w ten najbardziej obrzydliwy możliwy sposób.
— Ja to bym sobie chętnie wciągnął z pomiędzy tych pięknych piersi — wycedził przez zęby i aż zaczął chodzić na boki w tej wielkiej ekscytacji, którą już gwarantowały mu wcześniejsze kreski, które sobie zapodał. Zachowywał się jak ten przysłowiowy król świata, który miał wszystkich u swoich stóp. A przynajmniej tak mu się tylko wydawało. I już miał zamiar nie czekać na reakcje Pilar i po prostu to zrobić, już sięgał dłonią po ten biały proszek na tacce, kiedy Stewart zajrzała jeszcze w oczy Diego, a potem bezczelnie i bez najmniejszego zawahania… poluźniła uścisk i puściła tackę na ziemie.
Charakterystyczny huk ponownie rozległ się po pomieszczeniu zupełnie jak za pierwszym razem, kiedy to kelnerka upuściłą swoją tackę. No z tą różnicą, że ona zrobiła to przez przypadek i pewnie było jej z tego powodu bardzo przykro, a Pilar wręcz przeciwnie. Pozwoliła białemu proszkowi spaść i rozsypać się po podłodze, wpadając pod stół i krzesła. Trochę też spadło na but Pedro.
— Z podeszwy możesz sobie wciągnąć — rzuciła krótko, bez większych emocji i zadarła głowę, wystawiając tym samym policzek. Bo teraz powinien ją uderzyć, czyż nie? Bo to właśnie robiło się z kobietami, które wywalały koks? Tak to było?
— Ty głupia suko… — I Pedro faktycznie się zamachnął, by to zrobić, zupełnie tak, jak tego oczekiwała. Bo przecież mógł. Przecież był pierdolonym królem świata na tym zasranym proszku, cały pobudzony i pełen energii. No tylko że z kokainą to było jednak tak, że człowiek tylko czuł się niezniszczalny. Tylko wydawało mu się, że jest szybszy i bardziej skupiony, kiedy w rzeczywistości kompletnie traciło się precyzje. I tego jego uderzeniu również jej brakowało, bo Pilar bez problemu odskoczyła do tyłu, a Pedro zachwiał się i chybił. — Kurwa — tylko tyle zdążył syknąć, nim Stewart odwinęła się na niego i wycelowała kolanem prosto w jego… krocze. Standardowy ruch samoobrony, którego człowiek uczy się na jakimkolwiek szkoleniu. Z praktycznie stuprocentową skutecznością. Zresztą tak, jak w tym przypadku, bo Pedro w ułamku sekundy skulił się w pół i coś tam jeszcze mruczał pod nosem, że ona tego pożałuje. No tylko Pilar już go nie słuchała, bo odwróciła się zwinnie na obcasie i jeszcze w całym tym amoku i złości, która dopiero teraz zaczęła z niej wychodzić, kopnęła jeszcze tą zasraną tackę pod nogi ciotki. Chciała serwowania kokainy przez Pilar, no to kurwa dostała. Jebany cyrk.
Skierowała się w stronę wyjścia nawet na moment nie odwracając się za siebie. Chcieli ją teraz odstrzelić? Proszę bardzo, ale nie tutaj, gdzie Marie wciąż dobrze bawiła się z Ticiano. Będą ją sobie musieli znaleźć. A jak znowu będa chcieli z niej zrobić podawajkę do koksu, to Pilar będzie nim rzucać na ziemię tyle, ile będzie trzeba. I chuj. Może jednak Madox pożałuje, że nie wziął sobie pieprznej Cherry Marshall na wyjazd. Ta to przynajmniej robiłaby to jeszcze z uśmiechem na ustach i cała w skowronkach.
Madox A. Noriega
-
świąt nie będzie!
miał być cichy, niewidoczny, w końcu balansuje na granic między kokainą na złotych tacach i bronią ukrytą pod drogimi marynarkami, a kajdankami i odznaką przy pasku... a jednak tak bardzo rzuca się w oczy, że trudno go nie zauważyć, z tymi jego tatuażami, z tymi kolorowymi koszulami, złotymi łańcuchami na opalonym karku i... niewyparzoną gębą
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkinietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Madox już otworzył usta i już chciał coś powiedzieć, żeby Pedro sobie wciągał na przykład... z podłogi.
I wtedy ta druga taca właśnie tam wylądowała, obok tej pierwszej, jakiś ćpun teraz by się pewnie poczuł jak w raju, kiedy ta kokaina aż uniosła się w powietrzu, a później rozsypała w tej chmurze na buty Pedro, na ziemię i na stoły.
- Pilar... - tyle zdążył z siebie wydusić Madox zanim ten wuj go nie powstrzymał ręką. Tylko, że Madox przecież nie dałby mu się powstrzymać, gdyby nie wiedział, że Pilar da sobie radę. Wiedział, że sobie da, a jednak ścisnęło go, kiedy tej jebany Pedro się na nią zamachnął. I on znowu wyrwał do przodu, a wuj znowu go chwycił za fraki tym razem, za koszulę, której jeden guzik wystrzelił w powietrze jak ten koks, kiedy Madox się szarpnął. Ale Diego chyba chciał zobaczyć Pilar w akcji, Madox może też chciał, ale też... było w nim jeszcze jakieś jedno silniejsze uczucie, że on przecież musi zareagować w jej obronie. Bo to już nie chodziło o jakąś kelnerkę, tylko o Pilar…
Ale ona w tym momencie właśnie wyprowadziła ten cios kolanem, a wuj Diego parsknął śmiechem, chociaż później pokręcił głową podchodząc do Pedro.
- Co to za loca chica? - zapytał i wreszcie puścił Noriegę, a ktoś z boku rzucił, że to kobieta Madoxa…
I kiedy ta kobieta Madoxa szła przez ten parkiet, w tej czerwonej sukience, tak samo ognistej jak jej temperament. Kiedy tyle spojrzeń odprowadzało ją do drzwi, to Noriega chciał ruszyć za nią. No chciał.
Tylko, że jak on czegoś bardzo chce, to nigdy, ale to nigdy tego nie dostaje. I teraz też zamiast iść za Pilar, to on już leżał na ziemi, w tym koksie. A na nim siedział Pedro. Który jakoś wyjątkowo szybko się pozbierał, a na to to kobieta Madoxa, to nie czekał na nic więcej, tylko chciał oddać, Madoxowi właśnie, bo przecież nie jego kobiecie.
I może Pedro był naćpany i rzeczywiście miotał się tak, że Madox bez problemu mógł go z siebie zrzucić i mu oddać, to w pewnym momencie ten cały Pedro zacisnął palce na tej złotej tacce i przywalił Madoxowi tak, że w uszach mu zadzwoniło. Chociaż przecież się zasłonił, ale może dlatego, że się zasłonił, to ten Pedro nie rozwalił mu łba. Bo cios nie był precyzyjny, ale był tak mocny, że Madox w jednej chwili poczuł, że z Pedro to nie jest żadna cipa. I poczuł też to, co musiała przechodzić ta biedna dziewczyna.
A potem przed oczami stanęły mu jakieś gwiazdy i muzyka ucichła i zrobiło się całkiem ciemno.
Zamroczyło go na moment i ktoś w tym czasie ściągnął z niego tego Pedro, ale Madox nawet nie wiedział kto i przez chwilę to kurwa nawet nie wiedział gdzie jest. I dopiero jak kucnęła przy nim jakaś kuzynka i ciotka, to on popatrzył po ich twarzach dziwnie. I potrzebował może jakiś dwóch minut, żeby w ogóle się zebrać, a właściwie to nawet już Juan i mąż Glorii pomagali mu wstać. I chociaż w pierwszej chwili to Madox chciał oddać Pedro tą tacką najlepiej, to jednak tego nie zrobił.
Szarpnął się znowu, ale zakręciło mu się znowu w głowie, może nie tak jakby dostał mango. A może tak? Ale to było chyba jakieś niezmierzalne, czy więcej siły ma jednak mango lecące z kilku metrów, czy metalowa tacka w rękach naćpanego gangstera?
Aż usiadł sobie na jakimś krześle, bo zrobiło mu się autentycznie słabo, a później go zemdliło.
A później to już wszystko się wydarzyło jakoś szybko i wcale nie po myśli Madoxa, bo chociaż on się pytał o Pilar kilka razy, to w momencie, w którym zaczął rzygać jak kot, to ktoś trzeźwy, pewnie Gloria, już siedziała z nim w tym wielkim, czarnym suvie i jechała na pogotowie. A miało się obyć bez wycieczki do szpitala. Miało być tak pięknie.
On wcale nie chciał na pogotowie, ale nie umiał tego nawet dobrze ubrać w słowa. I nawet myśli nie umiał pozbierać, bo wciąż mu się kręciło w głowie, i wciąż mu było jakoś tak niedobrze, że oni po drodze jeszcze musieli trzy razy stanąć, bo on rzygał.
Nie chciał wcale tutaj być, bo teraz to już miało być całkiem przyjemnie i miał tańczyć z Pilar salsę do rana, a zamiast tego to leżał na tym szpitalnym łóżku i dostał jakąś kroplówkę, na którą nawet nie mógł patrzeć. Bo on przecież nie mógł patrzeć na igły. Na Glorię też nie mógł patrzeć, bo przecież nie chciał, żeby go tutaj zabrała. A ona mu tylko powtarzała, że nie jest dzieckiem i żeby się tak nie zachowywał. Ale on teraz jak to dziecko się na nią boczył, kiedy już w szpitalu zbadali mu odruchy i stwierdzili, że to wstrząs mózgu, ale, że nie jest źle, ale że powinien zostać na obserwacji. Ale on wcale nie chciał zostać na obserwacji, bo on się cały czas zastanawiał gdzie jest Pilar i co ona tam sama robi. No bo przecież on by jej tam nigdy samej nie zostawił. W tym jebanym cyrku.
Tylko, że on nawet nie mógł wnieść jakiegoś słowa sprzeciwu, kiedy pakowali go do samochodu, kiedy Marie znowu płakała. A Ticiano ściskał ją mocno. A ktoś nawet powiedział, że trzeba zawołać Pilar i nawet Dolores wystrzeliła żeby jej poszukać, tylko wtedy te ciotki stwierdziły, że nie ma na to czasu, a Madox skwitował to kolejnym pawiem.
I ten czas rzeczywiście tutaj zleciał jakoś tak szybko, jakoś tak przeleciał mu przez palce, że kiedy Madox w końcu wychodził z Glorią z tego szpitala, to na zewnątrz robiło się już szaro.
No i kurwa pięknie i cudownie, że on pół tego wesela, to jednak przeleżał na jakiejś szpitalnej kozetce. Spisał się jako świadek. Ale może Pilar się spisała? Bo on nawet nie miał ze sobą telefonu, żeby do niej zadzwonić, nie miał nawet marynarki. Gloria tez nie miała i przez te kilka godzin byli tacy odcięci od tego świata. W ogóle pozbawieni jakiejkolwiek łączności, a nawet pozbawieni samochodu, bo ich kierowca stwierdził, że przyjedzie po nich... kiedy zadzwonią.
Tylko, że oni nie mieli z czego zadzwonić i dopiero, kiedy usiedli na ławce przed tym szpitalem, to Gloria z tym wielkim brzuchem poprosiła kogoś o telefon i zadzwoniła do swojego męża. A ten jej biedny mąż zaczął od razu jej opowiadać jak się o nią zamartwiał i dlaczego oni nie dawali żadnego znaku, ale jak mieli dawać? Wysłać kurwa gołębia?
Właściwie to ten ich kierowca trochę zjebał, bo przecież powinien sprawdzić, czy oni w ogóle mają jak zadzwonić.
Ale teraz to już nie było co płakać nad rozlanym mlekiem, Madoxowi tylko szkoda było tych kilku godzin, które uciekły nieodwrotnie. Oparł głowę o ramię Glorii, kiedy tak czekali na ten samochód, a ona opowiadała mu o tym, że Dolores jest niegrzeczna, a Dora jest za to bardzo grzeczna. Opowiadała mu o wszystkim, o tym, że jej ślub był podobny i też ktoś wylądował na pogotowiu. I opowiadała mu o tym, że Marie i Ticiano są w sobie tacy zakochani. A Madox słuchał. Bo właściwie to po tych jakiś przeciwbólowych kroplówkach najchętniej to by poszedł spać. Nawet tutaj na tej ławce.
Pilar Stewart
-
lepiej strzela niż gotuje.
a świąt to kurwa nienawidzi
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracji3 osczas narracjiprzeszłypostaćautor
Przeszła cały dom i przysiadła na ganku na tyłach. Świeże powietrze i cisza wcale w niczym nie pomagały, bo wtedy jej myśli stawały się coraz głośniejsze. Nawet miała wrażenie, że autentycznie słyszy krew, która szalała w jej żyłach. Odwróciła się też kilka razy, bo chociaż wyszła niespodziewanie, to jednak myślała, że Madox pójdzie za nią. Ona by poszła. No tylko Noriega nie był nią, był niezależnym sobą i może w końcu doszedł do tych wielkich wniosków, że zabranie Pilar to był błąd, że ona była zdecydowanie za bardzo popsuta nawet jak na niego i to całe dzikie Medellin.
Nie miała pojęcia, ile dokładnie czasu spędziła na drewnianej ławce. Dziesięć minut? Dwadzieścia? Pół godziny? Ale z pewnością nawet na sekundę nie przestała tego wszystkiego analizować. I nawet nie wiedzieć kiedy do tej złości i żalu doszły jeszcze inne emocje, takie dyktowane przez serce. Takie, które jasno sugerowały Pilar, że zostawienie tam Madoxa było złym pomysłem, bo jednak chyba w końcu by tu do niej przyszedł? Chociażby, żeby opierdolić ją za to, co zrobiła? A jego nie było.
Zebrała się w końcu do kupy i wróciła na salę. Jak na złość z początku nie mogła zlokalizować nikogo, żadnej znajomej twarzy, a najgorsze w tym było to, że po Noriedze nie było nawet śladu. Koks z ziemi został pozbierany, mężczyźni dostali już swoje złote tacki pod nosy, wszyscy wydawali się zadowoleni… no tylko gdzie kurwa był Madox?! Odpowiedź znalazła dopiero u zapłakanej Marie, która siedziała na kanapie w korytarzu w objęciach Tio. Nie wiedzieć czemu, może jakiś szósty zmysł albo ta umiejętność czytania ludzi, ale Pilar już podchodząc do nich czuła, że coś się stało. Że coś było grubo nie tak i że chodziło o Madoxa i dosłownie wszystkie wnętrzności jakoś tak przewróciły się w jej ciele do góry nogami, zaciskając boleśnie. A potem Marie zaczęła mówić. I powiedziała o tym, jak Noriega dostał od przeklętego Pedro tą złotą tacą tak mocno w głowę, że prawie stracił przytomność, jak rzygał i dosłownie schodził na ich oczach, kiedy ładowali go do samochodu, a Stewart podczas tej całej opowieści czuła, jak i jej robi się słabo.
A potem wróciła na salę i zrobiła coś bardzo głupiego.
W przypływie tych wszystkich emocji, które wręcz rozsadzały jej czaszkę od środka, w tym całym amoku i braku samokontroli. I nawet Ticiano, który pobiegł zaraz za nią i próbował szarpnąć za jej ramię, nie był w stanie jej powstrzymać przed tym, by nie podbiegła do cholernego Pedro i… przywaliła mu prosto w twarz. Mocno. Z pięści. Tak mocno, że gdyby dobrze wymierzyła, to pewnie złamała by mu nos z przemieszczeniem. Ale trafiła niżej i tylko niewielka strużka krwi pociekła z jego twarzy, kiedy wypluł na rękę dwa zęby. I już zrywał się z miejsca, już był gotowy jej oddać, podczas gdy ona głośno unosiła się na niego, że to za Madoxa, kiedy wkroczył Tio i złapał ją w pasie. Uniósł ją w górę, jakby kurwa ważyła tyle co nic i odsunął na bezpieczną odległość. W tym samym czasie dwóch innych kuzynów przytrzymało Pedro za fraki. Widziała ten mord w jego oczach, ale on zapewne widział też ten jej. Bo kurwa Pilar dawno nie chciała kogoś tak bardzo rozszarpać. Nie myślała racjonalnie, ale jak mogła myśleć, skoro Madox mógł tam schodzić właśnie w tym pierdolonym szpitalu, a ona nawet o tym nie wiedziała? Bo jej tam kurwa nie było. Nie było jej przy nim. Była tutaj. I to właśnie doprowadzało ją to tego całego szału. Bo to wszystko była jej wina. I całe kurwa szczęście, że Ticiano okazał się o wiele silniejszy niż wyglądał, bo jakoś wyszarpał Pilar z sali, a potem musiał ją jeszcze przycisnąć do ściany, żeby się trochę uspokoiła, ciągle powtarzając, że jest loca chica. I pewnie przy okazji oberwał jakimś rykoszetem, kiedy ona tak się pod nim szarpała.
Nim się uspokoiła minęła kolejna solidna garść czasu. Nim Tio mógł ją posadzić na tej kanapie przy Marie, kiedy kłócili się o to, że nie pojadą do szpitala, że trzeba czekać. Bo ona wcale nie chciała czekać. W dupie miała czekanie. Już była gotowa iść kurwa na nogach skoro nikt nie chciał jej zawieść, tylko wtedy Ticiano już odgrażał się, że znowu skończy przy ścianie. A potem Marie zaniosła się płaczem i błagała ją by się uspokoiła i chyba to dopiero podziałało na Pilar jakoś łaskawiej, chociaż dalej nie była przekonana.
Bo te minuty zamieniły się w godziny i Pilar przez cały ten czas zachodziła w głowie co się stało i czy wszystko z nim dobrze. I chociaż złość jako tako w niej ustała, tak pojawiło się ogromne poczucie winy. Bo przecież gdyby dała spokój, gdyby chociaż raz go kurwa posłuchała i przestałą się tak wyrywać, wtedy nic z tego nie miałoby miejsca. Nic. Bo dalej byliby na pieprzonym parkiecie, tańcząc salsę, a teraz on był w szpitalu… bo ONA nie umiała nad sobą zapanować. I ta myśli obrzydliwie ją przygniatała.
Kilka osób przyszło z nią porozmawiać, w tym ciotka Katherine. Nie było w tym kłótni czy krzyków, bo chyba każdy z tej bliższej rodziny się o niego zmartwił. Jak się okazało nie było nawet żalu o to uderzenie Pedro, a przynajmniej nie od głowy rodziny, bo ciotka powiedziała jej że w wieku Pilar też była taka narwana i robiła głupie rzeczy. I dodawała jeszcze w tym wszystkim, że z wiekiem się ogarnie, tylko Pilar nie była tego taka pewna. A nim od niej poszła to powiedziała jeszcze, że to ich uczucie, które dzielili z Madoxem było extraordinario. Że ciężko o drugie takie w jednym życiu.
Czas leciał niemiłosiernie, uciekał przez palce razem z tymi wszystkimi straconymi chwilami, których już nigdy nie będzie się dało odzyskać. Pilar przez te kilka godzin głównie katowała się w głowię, ale też pomogła Marie przy weselnych zabawach, poprawiając jej sukienkę i przytrzymując welon, bo chociaż Madoxa nie było, tak setka innych gości nie mogła przecież siedzieć i płakać. Show must go on, czy jakoś tak. I chociaż Stewart nie bawiła się dobrze, jakoś tak się wszystko potoczyło, że nawet skończyła przy jednym stole z Diego. On powiedział jej, że nawet zaimponowała mu ta dzikość względem swojego mężczyzny, jaką pokazała Pilar, nie omieszkał przy tym jednak ją ostrzec, że kiedyś skończy za to w grobie, bo los nie zawsze będzie tak łaskawy jak dziś. Ona zaś powiedziała mu co myślała o tym okładaniu kelnerek tackami i jak Madox zajebiście radzi sobie w Toronto. I takim sposobem wypili pół butelki rumu. Albo całą? W pewnym momencie straciła rachubę, a potem jeszcze mąż Glorii przybiegł jej powiedzieć, że w końcu odezwali się ze szpitala. Że wracają.
I kurwa, jak Pilar myślała, że te kilka godzin ciągnęło się jej w nieskończoność, tak oczekiwanie na ten pieprzony samochód trwało drugie tyle jak nie dłużej. Stąpała z nogi na nogę, trochę chwiejnie, bo jednak trochę się znieczuliła przez ten czas, co go nie było. Zdradliwy był ten Medelliński rum. Aż musiała się przytrzymać drzwi. Jednak kiedy czarne auto w końcu wjechało na podjazd, ruszyła przed siebie już o wiele pewniejszym krokiem. Minę również miała poważną, a dłonie zaciśnięte w pięści, że Madox w pierwszej chwili, kiedy wysiadł z samochodu mógł sobie pomyśleć, że ona naprawdę mu jeszcze dowali w tą głowę. Że zdzieli go za to, że ją zostawił i że pozwolił jej się martwić i zachodzić w głowę i obwiniać się za całą sytuację.. I ona też tak myślała. Bo przecież to była pierwsza typowa reakcja dla Pilar. No tylko kiedy ona się w końcu przed nim znalazła, kiedy zobaczyła, że jest cały, kiedy spojrzała w te ciemne oczy, to jej ciało nawet na moment się nie zawahało, by po prostu wtulić się w niego bez ostrzeżenia. Aż musiał opaść plecami na auto.
— Ja pierdole, ale się o ciebie martwiłam — nie szczędziła sobie słów szczerości, nie siliła się na opanowanie i zaczepki. Bo ona kurwa naprawdę przeszła przez piekło w ciągu tych ostatnich godzin i on mógł to poczuć, jak drżała, gdy jej dłonie oplotły go pasie, a głowa wtuliła się w poszarpaną koszulę, dokładnie w miejscu, gdzie miał wytatuowanego lwa i to energicznie bijące serce, które Stewart teraz tak dobrze czuła na swoim policzku. Aż z jej ust wydarło się jakieś niekontrolowane westchnienie pełne ulgi. Zacisnęła się na nim jeszcze mocniej, wciskając palce w koszulę, podczas gdy Gloria oddaliła się już w towarzystwie swojego męża. Nawet Marie z Tio wrócili do środka, dając im nieco prywatności. Chociaż na krótki moment.
— …Prawie złamałam kolejny nos — odezwała się w końcu, wciąż chowając twarz przy jego piersi. Zaciągając się tym obłędnym zapachem perfum, które teraz mieszały się z tym charakterystycznym szpitalnym. — Ale całe szczęście Pedro stracił tylko dwa zęby — prychnęła żałośnie i w końcu oderwała nieco głowę, by móc na niego spojrzeć. Rozbawiła go? Może trochę? Chociaż Pilar to wcale nie było do śmiechu. Bo chociaż jej serce po części naprawdę się radowało, widząc go całego i zdrowego, tak w głowie wciąż miała te wszystkie swoje przemyślenia i to okropne poczucie winy.
— Posłuchaj.. — zaczęła po chwili, przenosząc teraz dłoń na jego ramię, a potem policzek, czując pod palcami z tyłu głowy okropnego guza. Chciała to jakoś ładnie ubrać w słowa, ale kiedy poczuła to uderzenie po tej przeklętej złotej tacy, to jakoś słowa same z niej wyszły. — Kurwa, Madox, przepraszam — bo ona naprawdę się za to obwiniała. A jeszcze bardziej, to chyba co mogło się stać, bo Diego bardzo jasno zaprezentował jej przy Medellińskim rumie, jakie opcje były na stole w tamtej sytuacji. I jeśli mógł prawdę, to Noriega i tak dostał tą najmliszą z nich. A mogło być gorzej. Przez nią. I ten jej narwany charakter.
Madox A. Noriega
-
świąt nie będzie!
miał być cichy, niewidoczny, w końcu balansuje na granic między kokainą na złotych tacach i bronią ukrytą pod drogimi marynarkami, a kajdankami i odznaką przy pasku... a jednak tak bardzo rzuca się w oczy, że trudno go nie zauważyć, z tymi jego tatuażami, z tymi kolorowymi koszulami, złotymi łańcuchami na opalonym karku i... niewyparzoną gębą
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkinietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
- Złego diabli nie biorą, czy jakoś tak... - mruknął, bo Madox to jednak miał twardy łeb, i w ogóle w tym swoim pechu, to miał trochę szczęścia też. Bo obrywał, ale zawsze jakoś tak, że szybko się wylizał. Chciał jeszcze coś powiedzieć, że może niepotrzebnie się zamartwiała, albo, że nie ma w sumie o co, ale te słowa mu stanęły w gardle, bo mimo wszystko, mimo, że ona się martwiła, to jemu zrobiło się jakoś ciepło na sercu. Nikt się o Madoxa nie martwił, nigdy. Nawet jak był dzieciakiem, to chociaż ciotka Katherina dawała mu to, czego nie dała mu matka, to jak Madox nie pojawiał się na obiedzie, to wszyscy wzruszali tylko ramionami. Bo to było to dziecko, którego wszędzie było pełno, które sobie radziło, spadało na cztery łapy i którym nikt tak naprawdę się nie przejmował. A później to już w ogóle Madox robił co chciał, pakował się w kłopoty i nawet jak nie wracał do domu na noc, to wszyscy mieli to gdzieś.
I dlaczego nagle ta Pilar się jakoś tak nim przejęła?
Pojebane to było.
- Co? - zapytał, kiedy powiedziała o tym nosie, ale po chwili gdy to do niego dotarło, to zmarszczył brwi - a jakby Ci się odwinął? Pilar... - rzucił trochę z wyrzutem i wypuścił powietrze przez nos prosto w te jej czarne, teraz już trochę potargane, włosy. Oparł o nie brodę i chociaż jeszcze tego nie widziała, to jeden kącik jego ust uniósł się do góry.
- Ale żałuję, że tego nie widziałem... - powiedział zaraz, a kiedy uniosła na niego wzrok, kiedy te jego ciemne oczy odnalazły te jej piękne, duże, brązowe i takie które mu się chyba śniły w tym szpitalu, to dodał - ale nie płacę za dentystę, jebać Pedro - nawet jej pokazał czubek języka. I chociaż Madox miał taką myśl w głowie, że jeszcze mu odda, temu całemu Pedro, no bo to był jakiś chwyt poniżej pasa, że on się na niego zamachnął tacą, to teraz ta myśl się ulotniła, skoro zrobiła to za niego Pilar. To by mu nawet wystarczyło, chociaż od razu sobie postanowił, że musi jeszcze go zaczepić, żeby zobaczyć które te zęby mu wybiła. Obstawiał jakieś z przodu i nawet sobie przez chwilę zaczął wyobrażać jak mogła wyprowadzić cios, bo to nie był jakiś przypadkowy odruch.
I dopiero z tych myśli na temat bicia po mordach i wybijanych zębów, wyrwały go jej kolejne słowa. Uniósł jedną brew. Wszystko co zaczyna się od posłuchaj zawsze kończy się jakoś źle. Znowu jakoś spięły mu się mięśnie na karku, kiedy jej dłoń wędrowała poprzez jego policzek, na tył głowy.
Ale kiedy powiedziała to przepraszam, to on aż strzelił oczami, i z jego płuc wyrwało się też jakieś westchnienie pełne ulgi, bo już teraz to się spodziewał chyba tylko najgorszego, że mu na przykład powie, że jest pojebany, że przegiął i ona tego nie może znieść i tolerować. Ale... chyba nie było tak źle.
- Pojebało cię Pilar... - zaczął przemiło, ale zaraz się schylił, żeby oprzeć czoło o jej skroń - to przecież wszystko wina Pedro... tacką? No jak można się na kogoś zamachnąć tacką? - pokręcił głową, która wciąż była oparta o tą jej i przysunął się do niej, tak, że te jego wargi musnęły w końcu te jej, ale krótko, lekko, bo Madox jeszcze nie skończył. Poderwał głowę do góry, żeby spojrzeć jej w oczy, a jego mina w jednej chwili stała się jakaś poważna.
- I już wiem co poczuła ta dziewczyna... Nic jej się nie stało? - zapytał. Madox kurwa zapytał czy komuś tam, jakiejś dziewczynie, której on wcale nie znał, nic nie jest. A przecież on nigdy takich rzeczy nie robi. Może jednak za mocno oberwał tą tacką? Może coś mu się w tej głowie przestawiło?
- I wujowi Diego też by się należało, ale on by mnie pewnie zabił... - zrobił wielkie oczy, bo teraz to sobie żartował. Chociaż... może coś w tym było?
Zresztą Madox by się nie bił z wujem, bo jednak starszych też się nie biło, jak tych ładnych kobiet z rodziny. Dlatego pewnie odpalił się Pedro, bo oni akurat jako równolatkowie, to czasem dla sportu, mogli dać sobie po mordach. A potem mogli razem usiąść i wypić butelkę rumu, tak jak Pilar z wujem, albo wciągać koks. Może nawet to się jeszcze wydarzy, bo w zasadzie to do rana mieli jeszcze trochę czasu.
Chociaż teraz Madox chciał jeszcze trochę tego czasu to spędzić sam na sam z Pilar, więc zaraz ją szarpnął, a potem zacisnął palce na jej udach, żeby ją posadzić na masce tego wysokiego samochodu i stanąć między jej udami.
- A, poczekaj... - rzucił i sięgnął do tylnej kieszeni spodni, żeby wyjąć z niej naklejkę z napisem paciente valiente - dzielny pacjent -wiem, że z takich wycieczek przywozi się jakieś magnesy, ale to też możesz sobie nakleić na lodówkę... - w Kanadzie takich naklejek nie mieli, więc to zawsze miła odmiana, jakaś pamiątka. Chociaż oni to już tych pamiątek z wyjazdu mieli sporo. Między innymi pełno siniaków. Aż Madox strzelił znowu oczami, kiedy o tym pomyślał. Ale przynajmniej będzie co wspominać...
I teraz też chciał chyba jeszcze więcej tych dobrych wspomnień stworzyć, spojrzał jej znowu głęboko w oczy, a później oparł rękę na masce, żeby pochylić się do niej. Wpić wreszcie w jej pełne, miękkie wargi, z całą tą intensywnością, która w nich siedziała. Aż mu się kurwa zakręciło w głowie, kiedy złapał ją za pośladek i przycisnął mocno do siebie, kiedy te jego wargi zeszły już po jej żuchwie na szyję.
- Gdzie? - mruknął składając kolejny pocałunek w załomku jej szyi, kiedy tak znowu na nią naparł zmuszając ją do tego, żeby objęła go nogami. Nie czy mogą, czy to zrobią, tylko gdzie, proste pytanie, na które w zasadzie oczekiwał też prostej odpowiedzi. A przede wszystkim, to chyba szybkiej, bo znając ich szczęście i to jak wszechświat ich kochał, to zaraz się coś jeszcze wypierdoli. Mieli tylko kilka godzin!
Teraz to już będzie kumulacja dziwnych zdarzeń, jak w totolotku.
Pilar Stewart
-
lepiej strzela niż gotuje.
a świąt to kurwa nienawidzi
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracji3 osczas narracjiprzeszłypostaćautor
Może dlatego zachowała się tak bezmyślnie z tym Pedro. Bo przecież można to było podpiąć pod szczyt bezmyślności. Uderzyła gangusa. I Diego miał rację, przy innych warunkach mogła bardzo mocno oberwać w odwecie. Bo tak naprawdę kogo by tu obchodziło, że była kobietą Madoxa? Tego syna zdrajcy, który po dziesięciu latach pofatygował się do rodzinnego miasta. Nie był tu wysoko postawiony i jeśli Pedro naprawdę chciał ją za to ukarać, gdyby Diego tego nie zastopował, Pilar może nie stałby teraz tak wtulona w niego w pełnej okazałości.
Ale stała i w dodatku go jeszcze przepraszała, bo ona naprawdę czuła się winna. Nawet jeśli on uważał, że ją pojebało.
— Żebyś kurwa wiedział, że mnie pojebało — odpowiedziała mu praktycznie od razu, zaglądając w te ciemne oczy, podczas gdy na jej twarzy brwi ściągnęły się do środka w poważnej minie. — Na twoim punkcie mnie pojebało, Madox — i aż się stuknęła w to puste czoło. O, żeby pokazać, w którym to dokładnie miejscu ją pojebało. Tam zaraz pod czaszką, gdzie powinien znajdować się mózg. Tylko ten Pilar przy Noriedze jakoś potrafił w sekundę wyparować, a kiedy jeszcze pomieszało się to z jej narwanym charakterem… No właśnie wychodziły takie kwiatki jak to bicie gangusów, czy chociażby sam fakt, że teraz tak głośno mu o tym mówiła, że straciła dla niego głowę. Całe szczęście on wtedy zaczął o tej dziewczynie i można było zmienić nieco temat.
— Rozjebany łuk brwiowy — poinformowała go o stanie zdrowia dziewczyny. — Będzie okej. Całe szczęście nie dostała mocno — w przeciwieństwie do Noriegi. Bo nawet sobie nie chciała wyobrażać ile siły Pedro musiał wsadzić w to uderzenie, skoro aż tak zmiotło Madoxa z planszy. Nidia, bo tak nazywała się drobna kelnerka powiedziała jej potem, kiedy Pilar znalazła ja na sali, że tak naprawdę ta tacka tylko otarła się o jej twarz. Uderzenie chybiło i chyba całe szczęście, bo aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby ta drobna dziewczyna dostała prosto w głowę.
— A z wujkiem Diego zrobiliśmy całą butelkę rumu, jak ty się bawiłeś w szpital, więc ten temat akurat załatwiony — niby rozmawiali na poważnie, a jednak w tonie Pilar dało się usłyszeć ponownie tą zaczepność i może też trochę dumy? Bo kurwa ją też dużo kosztowało, żeby usiąść z tym człowiekiem do jednego stołu, żeby porozmawiać bez unoszenia głosu i przełknąć te poglądy, z którymi się nie zgadzała, przy okazji prezentując mu swoje racje. — Przy okazji powiedział, że cię odwiedzi, jak mu tak nagadałam jak dobrze ci idzie z Emptiness — wzruszyła ramionami, bo może nie powinna tego robić, może nie powinna rozmawiać na temat jego życia w Toronto, ale przecież Madox naprawdę miał się czym pochwalić. Tym co osiągnął, jakie miejsce zbudował od praktycznie zera. To był powód do dumy, a nie chowania się po kątach. Szczególnie tutaj powinni to doceniać. Bo jeśli chodziło o Pilar to jej podobało się tam wszystko, minus właśnie te wszystkie gangsterskie aspekty, ale z drugiej strony bez tego Emptiness nie byłoby klubem, którym jest dzisiaj.
I jeszcze chciała mu napomknąć o tym, że rozmawiała również z ciotką i że wcale nie jest zła za to wszystko, co się stało, tylko wtedy on nachylił się nad nią i złapał ją pod udami, by już po chwili osadzić tyłek Pilar na chłodnej masce samochodu. Do tego wymachując jej przed oczami naklejką dzielnego pacjenta.
— Ło, zawsze taką chciałam — ta na pewno. Prychnęła pod nosem i przyjęła ją od niego z wielkim uśmiechem. Chociaż z drugiej strony jakby się tak nad tym zastanowić, to ta naklejka była lepsza niż nie jeden magnes z napisem Medellin, bo jednak oddawała jeden do jednego ten wyjazd i to jak dzielnymi pacjentami oboje byli, gdy los ciągle wrzucał im kłody pod nogi i okładał po twarzach. — Tylko gdzie ja mam to schować? — w pierwszej chwili miała cwany plan przykleić to sobie gdzieś na piersi ale przecież zaraz musiałaby to zdjąć, to bez sensu, więc finalnie sięgnęła do dekoltu i wcisnęła ją sobie bezczelnie do stanika, zaraz pod pierś.. Co też było wyjątkowo chujowym pomysłem, biorąc pod uwagę, że sekundę później Madox już wpijał się w jej usta, kradnąć z płuc resztki powietrza i Pilar już czuła, że za niedługo mogła stracić z siebie ten koronkowy stanik. Razem z naklejką.
— Madox — rzuciła prosto w jego usta, kiedy w końcu oderwał się do niej na marne milimetry i chociaż chciała, żeby wybrzmiało to o wiele bardziej stanowczo, wyszedł z tego jedynie jęk przyjemności. — A ty nie powinieneś odpocząć? — wydyszała, gdy tak zszedł pocałunkami po jej żychwie na szyję. Gdy zostawiał na niej mokre ślady, a ona prężyła się przed nim, by jeszcze bardziej ułatwić mu do siebie dostęp.
Oczywiście, że też go chciała. Najlepiej tu i teraz. Nawet na tym pieprzonym aucie. Ale jednak miała w sobie jeszcze jakieś resztki pokładów zdrowego rozsądku i skoro on tak mocno oberwał to może nie powinien… No tylko wtedy on przyciągnął ją do siebie jeszcze bardziej, łącząc ich praktycznie w jedność. Czuła między nogami jak jego… sprzączka od paska wbija się w koronkowe majtki, podczas gdy jego usta na nowo odnalazły te Pilar. I co ona tam mówiła o tym odpoczywaniu? Sama już nawet nie pamiętała, bo on znowu wypełnił sobą jej wszystkie myśli.
Oplotła go nogami, jeszcze bardziej na niego napierając, poruszając energicznie biodrami, gdy padło to konkretne pytanie: gdzie. Gdziekolwiek, cisnęło się jej na usta, jednak finalnie wypowiedziała pierwszą lepszą myśl, jaka zawisła w jej głowie.
— Ogród — wydyszała prosto do jego ucha, zaciskająć się na nim tak, by spokojnie mógł ją podnieść i swobodnie przejść w wyznaczone miejsce. A gdzie dokładnie w ogrodzie, to już zostawiała dla jego fantazji. Bo Pilar było wszystko jedno: na trawie, pod drzewem, na tej kolorowej ławeczce, którą mijali rano, czy nawet w krzakach. Gdziekolwiek, cokolwiek, byle z nim. Stewart była dzika, szalona, naprawdę nie potrzebowała dobrych warunków, by oddać się tej buzującej w ciele przyjemności. A nazbierało się jej naprawdę dużo. Już od początku tego dnia, poprzez każdą pojedynczą sytuację, w której ktoś im przerywał, czuła, że jest jak tykająca bomba, która była gotowa wybuchnąć. I znowu wpiła się w jego usta bez opamiętania, gdy on tak zwinnie podnosił ją z tej chłodnej maski. Na moment, bo przecież zaraz potem musiał widzieć, gdzie idzie, więc przeniosła wargi na jego szyję, podgryzając ją raz po raz, zaciągnąć się tym obłędnym zapachem. A serce to biło jej jak szalone na myśl, że w końcu będą mogli schować się przed całym światem na dłużej niż pięć minut.
Bo czy było coś, co mogło ich jeszcze przed tym powstrzymać?
Tak. Tak było.
— Biegnij — rzuciła zaraz do jego ucha nawet sie nie zastanawiajac. — Błagam cię — wyjęczała już o wiele bardziej błagalnie chociaż też z większym zrezygnowaniem. Bo przecież była przodem do tej cholernej Marie i doskonale widziała, że ona nie miała zamiaru dać za wygraną. Bo ona już się do nich zbliżała i wyglądała tak, jakby naprawdę była gotowa autentycznie za nimi biec do momentu, w której nie przestaną uciekać. No kurwa wariatka. Jak wszyscy w tym domu.
— Potrzebujemy was w środku — oznajmiła surowym jak na siebie tonem, zarzucając ręce na biodra i ciągle za nimi podążając, bo Madox to nawet na moment się nie zatrzymał, a Pilar jak ten miś koala otulała go niczym ulubione drzewo, chociaż wzrok teraz miałą wbity w pannę młodą.
— Nie możemy przyjść za piętnaście minut? — spytała z jakąś złudną nadzieją w głosie. — Dziesięć? — zaproponowała, bo Pilar i tak była już tak gotowa, że nawet uwineliby się kruwa w dziewięć, jakby się postarali. No tylko Marie nie miała zamiaru dać im nawet złamanych pięciu. I w pewnym momencie to nawet podbiegła bliżej na tych wysokich szpileczkach i złapała Madoxa za koszulę, stopując go, zanim wyszedł na ścieżkę prowadzącą do ogrodu.
— Nie. Cały wieczór was przy nas nie ma — no kurwa cios poniżej pasa. I Pilar właśnie takie spojrzenie jej posłała. Bo jednak wytykanie Madoxowi, że dostał tacką w głowę i spędził pół wesela w szpitalu było mocno nie na miejscu. Ale Marie wcale nie powiedziała tego przez przypadek, bo chyba dobrze wiedziała, że jak nie będzie stanowcza, to oni jej po prostu spierdolą. — Potrzebujemy naszych świadków. Teraz. Zaraz będzie tort i oficjalne podziękowanie, a potem prueba de parejas i rzucanie bukietem — …i do czego oni dokładnie byli potrzebni? — Proszę. Chcemy, żebyście byli przy nas chociaż na chwilę — rzuciłą już spokojniej i jakoś tak bardziej błagalnie, a Pilar tylko westchnęła głośno, co Madox mógł bez problemu poczuć na karku, do którego teraz ze zrezygnowaniem przystawiła usta.
Madox A. Noriega