#6
trigger warning
krew, opisy medyczne- Dostaniesz adres SMS-em. Wejdź podziemnym parkingiem. Jesteś potrzebna. Jak najszybciej. - Rozłączył się, zanim zdążyła zapytać o cokolwiek. Po chwili przyszedł SMS-em.
Centrum miasta i drogi apartamentowiec. Nie był to więc typowy klient z ulicy, których miała najwięcej.
Przez chwilę siedziała bez ruchu, ściskając w dłoniach telefon. Zawsze, kiedy dostawała takie wezwanie, miała ten znajomy ścisk między łopatkami, a ciało automatycznie sięgało po dżinsy, koszulkę i skórzaną ramoneskę.
Wiedziała, czemu dzwonią akurat do niej - bo nie zadawała pytań i robiła swoją robotę dobrze. Tacy podobno byli najcenniejsi i takim nigdy nie pozwalano odejść.
Zeszła cicho do garażu. Babcia spała w najlepsze, był środek nocy, więc nie będzie dopytywać. Zresztą nigdy nie pytała. Mądra kobieta.
Plecak leżał przy drzwiach - zawsze spakowany i gotowy. Odpowiednie narzędzia i opatrunki. Miała wszystko, co trzeba.
Klasyczny, stary Harley dobrze się prowadził. Kask dziwnie wrzynał jej się w lewy policzek - pewnie zostawi ślad. Skórzane rękawiczki przyjemnie trzeszczały, a chłodne powietrze muskało jej odsłonięte elementy ciała.
Dobrze znała to miasto. Jako nastolatka pokonywała na tym motorze setki kilometrów, jeżdżąc chyba po każdej możliwej dzielnicy. Znała nawet różne skróty, więc dostanie się z obrzeży do centrum w środku nocy zajęło jej naprawdę mało czasu.
Brama garażowa była otwarta, a przy drzwiach do jednej z klatek stał już zapewne ktoś, kto miał ją zaprowadzić na górę. Zostawiła kask i rękawiczki, a następnie skinęła głową mężczyźnie w koszuli na przywitanie.
Winda jechała w górę cicho i gładko. Sloane skupiła wzrok na wyświetlaczu, widząc tylko coraz wyższe piętra, które mijała, aż w końcu dojechali.
Kobieta zacisnęła dłoń na pasku plecaka, który przerzuciła przez prawe ramię. Nie bała się już tak jak kiedyś, wiedziała, że ludzie powierzali w jej ręce życie i zdrowie różnych osób, a uratowanie ich było jej kartą przetargową.
Drzwi windy rozsunęły się, odsłaniając wnętrze, którego widok zza okien zapierał dech w piersiach. Toronto nocą było jak dodatkowy metraż tego penthouse’u. Wysokie sufity, ściany ze szkła i bezdusznie piękne wnętrze, w którym wszystko miało swoją cenę.
Chciała już gwałtownie ruszyć w głąb, kiedy w jej stronę przybiegł doberman. Sofia - którą znała z kilku poprzednich nocy - zawsze obecna, cicha, chodząca za właścicielem jak cień.
Sloane przyklękła na jedno kolano i bez oporów pogładziła kark Sofii:
- Cześć, piesku - przywitała się śmiało i nawet pozwoliła polizać się po twarzy. - Kogo dzisiaj ratujemy? - Pies od razu pobiegł w stronę swojego właściciela.
Słyszała o nim. Nie z gazet. Z cichych szeptów jego ludzi, kiedy ich opatrywała bez zadawania pytań. Wiedziała, że istniał. Ale nie rozmawiali. Nie tak naprawdę.
Mężczyzna siedział krzywo na jednej z kanap. Chował się w półcieniu, ale to nie pozycja go zdradziła, tylko światło odbijające się od jego skóry, błysk czegoś ciemnego przy torsie, ślady, które mogły być krwią, ale równie dobrze cieniem.
Podeszła do niego i położyła plecak na stoliku do kawy, starając się nie myśleć, ile jest wart:
- Nie przypuszczałam, że dożyję dnia, w którym ty będziesz wymagał pomocy - uśmiechnęła się, lustrując go wzrokiem. Robiła wstępne oględziny, sprawdzając, czy dostał nożem, czy to kula, a może to wcale nie była jego krew?
Marco Todorovski