ODPOWIEDZ
25 y/o, 185 cm
hokeista | Toronto Maple Leafs // trener personalny | CrosFit Toronto
Awatar użytkownika
this is what you asked for,
heavy is the crown
fire in the sunrise,
ashes raining down
try to hold it in, but
it keeps bleedin' out
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/jej
postać
autor

#1


Poświęcanie się jednej rzeczy nigdy nie było czymś... złym. Prawda? Całe życie podyktowane jednemu zainteresowaniu, jednemu celowi; jednemu marzeniu, które przecież tak pięknie się spełniło, a jeszcze przecież nie skończył trzydziestu lat. Był w szczytowej formie, co chyba tylko dodawało mu wiatru w żagle, ale nawet kiedy był okazem zdrowia, urazów nie mógł uniknąć. A było ich przecież sporo, czy to przez treningi na lodzie, mecze, czy nawet pracę własną na siłowni. Człowiek na prostej drodze mógł nawet kostkę skręcić, to przy Montgomerskim aktywnym stylu bycia i życia aż się prosiło, żeby coś sobie zrobił. Raz na jakiś czas, oczywiście.
Szpital Mount Sinai znał aż za dobrze. Te same recepcjonistki, ten sam tłum i uśmiechy rzucane w jego stronę kiedy, chyba drugi raz w tym miesiącu, zbliżał się do rejestracji z unieruchomionym ramieniem i zimnym okładem, dosyć elegancko usztywnionym bandażami. Uśmiech do rejestrującej odwzajemnił odruchowo, pokazując jej wszystkie dokumenty, bo myślami był gdzie indziej. Który lekarz go dzisiaj przyjmie? Doktor Brandon, co zawsze robiła mu wszystkie dodatkowe testy, bo "skoro był sportowcem, to nie zaszkodzi"? Może doktor Lovell, co na tyle boleśnie nastawiał mu ten nieszczęsny bark, ze zęby musiał zaciskać z bólu, żeby nie pokazać tej wrażliwszej strony? Albo doktor Kim, jego osobisty faworyt, do którego chłodu już na tyle przywykł, że mógłby leczyć się tylko u niego? Kiedyś mógłby przecież wylądować na jego oddziale albo stole, ale przecież nic mu nie działo się z sercem. Akurat ze wszystkich elementów jego anatomii, to trzymało się zdecydowanie najlepiej. Nie robiło mu nigdy przykrych sztuczek czy problemów.
Który z lekarzy dziś przyjmuje? — zanim zdążył pomyśleć, pytanie samo wyszło mu z ust. Patrzył, jak uśmiech nie schodzi z twarzy rejestrującej, która uparcie wklikiwała w komputer wszelkie jego dane, żeby zaraz na niego spojrzeć. Doktor Kim, no proszę, jednak marzenia czasem się spełniają. Przyjmie w pokoju numer... sto czterdzieści trzy. Odzyskał dokumenty i zaraz tam zmierzał.
Czasem zastanawiał się, czy przez wgląd na nazwisko nawet w takich szpitalach traktują go inaczej. Czy czasem patrzą na niego przez pryzmat obrońcy ich ulubionej drużyny hokejowej, więc ustępują w tylu różnych sprawach? A może to tylko zwykła, ludzka życzliwość, której nie do końca rozumiał? Była... dziwna. Trochę nienaturalna. I nie do końca wiedział, jak ją interpretować. Ale doktor, do którego gabinetu właśnie wchodził, wcale nie okazywał tej nienaturalnej dla niego życzliwości. Ot, wykonywał swój zawód. Cholernie dobrze.
Dzień dobry, doktorze Kim — bez wątpienia musiał być jego ulubionym pacjentem. Prawie stałym. Ciekawe, czy patrząc na ten wybity bark, już zamierzał wzdychać, albo przewrócić oczami. — Jak dzień? Dużo ciężkich przypadków? — small talk był zdecydowanie czymś, co Monty lubił stosować. Często ucinał tak napięcie, czy sprawiał, że jakoś tak milej się siedziało. Przynajmniej nie w ciszy. Co nie oznaczało, że nie potrafił się zamknąć, kiedy było trzeba. Tyle że obecna sytuacja wydała mu się na tyle luźna, że jakoś nie odczuwał takiej potrzeby.

Rohan Kim
sasa (zimny_lechoslaw)
kierowania moją postacią, nagłego czytania w myślach i odpowiadania na nie w ramach normalnej wypowiedzi, spłaszczania charakteru, negowania odczuć; tak to możemy lecieć we wszystko praktycznie
31 y/o, 184 cm
Rezydent kardiochirurgii Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
postać
autor

Praca na SORze miała zarówno swoje plusy jak i minusy. Z tych pozytywnych aspektów wymienić należało na pewno to, że dzięki temu Rohan miał okazję do testowania samego siebie - czy raczej swojej wiedzy medycznej. Miał kiedyś nieszczęście zetknąć się z pewną rezydentką, która upierała się, że wystarczyło, aby była mistrzynią w swojej specjalizacji. Bo przecież nie po to brała udział w operacjach na otwartym sercu, aby pomagać z byle skręconą kostką na oddziale ratunkowym. Kim chyba do dziś nikim aż tak bardzo nie pogardził, jak tamtą dziewczyną. Miał podobne ambicje - być absolutnym ekspertem w swojej specjalizacji. Nie zmieniało to faktu, że chciał znać się na wszystkim. I nawet nie chodziło o jakąś wewnętrzną potrzebę niesienia pomocy każdemu potrzebującemu, niezależnie od jego bolączek. Nie, Rohan po prostu zamierzał być najlepszy.
Do negatywnych stron pracy na SORze wymienić należało natomiast... cóż, ludzi. Absolutny chaos, roszczeniowych przypadkowych pacjentów, często przekrzykujących się jeden przez drugiego, który bardziej cierpi i wymaga wcześniejszej konsultacji. Znaczna część tych przypadków często była także wyolbrzymiona, na spokojnie mogliby się zająć nimi lekarze rodzinni. Całe szczęście, że Kim chroniony był przez drzwi swojego gabinetu i nie musiał stykać się z tym bezpośrednio. Jego cierpliwość wyczerpała by się bardzo, bardzo szybko.
Co było jednak dość dziwne, tego dnia oddział ratunkowy był względnie cichy. Najwyraźniej nikt w okolicy nie wszczynał przypadkowych bójek, nie spadał z drabin i nie rozcinał sobie palców. Było do tego stopnia spokojnie, że po rutynowym zajrzeniu do kilku pacjentów, którzy zostali już przyjęci i grzecznie siedzieli z kroplówkami, Rohan mógł nawet na moment usiąść i przewertować jedno z czasopism medycznych. Ponoć jego ojciec dostał ostatnio jakieś wyróżnienie na zjeździe organizowanym w Seulu. Wypadałoby się tym nieco bardziej zainteresować...
- Pan Royce. - odezwał się, kiedy po krótkim pukaniu do drzwi w jego gabinecie zjawił się kolejny pacjent. Dobrze znany pacjent. Czujny wzrok chirurga zaraz zaczął wyszukiwać w postawie Monty'ego przyczyny jego obecności tutaj. W teorii mogło być ich tysiące, w praktyce Royce często lądował tutaj z jedną z kilku, typowych dla sportowców kontuzji - Dzień dobry. Na pewno lepszy niż pański, z tego co widzę, dziękuję. - dodał, odkładając magazyn do jednej z szuflad.
Uraz był aż nadto widoczny, więc Rohan prędko wstał zza swojego biurka, podchodząc bliżej. Gdyby Kim bawił się w coś takiego jak posiadanie ulubionego pacjenta, Royce faktycznie mógłby się ubiegać o ten tytuł. Głównie z powodu tego jak zazwyczaj bezproblemowo przebiegały jego wizyty, niezależnie od tego, z czym akurat zjawił się w szpitalu. Nawet jeśli przyczyny tych urazów były w oczach Rohana zwyczajnie durne. Nie potępiał czyjejś pasji i zaangażowania z jakim Monty robił sobie krzywdę. On po prostu absolutnie nie rozumiał fascynacji sportem.
- Jak bardzo źle było dziś? - spytał, nakładając rękawiczki i wskazując mężczyźnie kozetkę. Póki co Royce miał szczęście i żaden z jego urazów nie wymagał poważnej operacji, ale Rohan zaczynał się obawiać, że to się mogło w końcu zmienić. Nie musiał być ortopedą by wiedzieć jak bardzo niestabilne mogą być uszkodzone stawy. - Miałem nadzieję nie widzieć tu pana jeszcze co najmniej z miesiąc - dodał, łapiąc za specjalne nożyczki i biorąc się za rozcinanie bandaża. Przynajmniej dobrze to usztywniono przed przyjściem tutaj.

Monty Royce
Solhy
Pisz z sensem
25 y/o, 185 cm
hokeista | Toronto Maple Leafs // trener personalny | CrosFit Toronto
Awatar użytkownika
this is what you asked for,
heavy is the crown
fire in the sunrise,
ashes raining down
try to hold it in, but
it keeps bleedin' out
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/jej
postać
autor

A przecież jego dzień był w pełni normalny. Taki może i trochę szalony, ale wszystko było zgodne z planem. Może poza urazem, ale przecież wszyscy byli na to przygotowani. Przynajmniej dawno ten bark nie był wybity, ostatnio to wylądował tu z zatamowanym krwawieniem z nosa i podejrzeniem jego złamania, jeszcze wcześniej oberwał łyżwą... Ortopeda i fizjoterapeuta już i tak dostateczną ilość razy go składali, żeby coś mu się poważnego działo. A przynajmniej tak uważał, bo bycie zdrów jak ryba przecież stanowiło tak długo jego punkt rozpoznawczy, że aż szkoda było to zapeszać. No, chyba że w przyszłości, jak już przejdzie mu to bycie młodym bogiem, zdrowym i nieuchwytnym dla chorób i urazów. Pewnie wtedy ściany szpitala będzie znał jeszcze lepiej. Ale, póki co, po prostu cieszył się z tego, że przychodził z czymś tak błahym, jak wybity bark. Przecież w jego sytuacji to było prawie tyle, co nic.
Dobrze było słyszeć, że chociaż lekarz miał coś dobrego z tego, jakże wspaniałego, dnia. Wypłata za spokój na korytarzach pewnie wynagradzała noce poświęcone na dyżurach i długogodzinnych operacjach, których w tym zawodzie nietrudno uniknąć.
Wypadki chodzą po ludziach, wie pan, jak jest — i tutaj wzruszyłby ramionami, ale jak już został zaproszony na kozetkę, to zdjął koszulkę, dając panu Kim pełny dostęp do swojego ramienia. Obandażowanego barku, którego chyba nie powinien tak długo chłodzić, ale tak mu zalecili. Dobrze, że po takiej ilości wypadków na treningach i meczach potrafił już trochę lepiej zajmować się własnymi ranami, czy innymi urazami. — Dzisiaj? Trening, co prawda do gry faktycznej wracamy dopiero we wrześniu, ale raz na jakiś czas trzeba trochę pojeździć — bo przecież tak to jest z umiejętnościami. Jak nie są pielęgnowane, to całkiem zanikają, albo stają się nieistotne dla mózgu. Pamięć mięśniowa już nie działa, jak powinna. A do tego wszystkiego jeszcze ten potencjał urazowy...
Kolega z pełnym impetem wjechał we mnie, bark o bark, wbił mnie w barierki, a teraz jestem tutaj. Zgaduję, że mam nie nadwyrężać ramienia i odpuścić sobie ćwiczenia? — znał przecież te zalecenia prawie na pamięć. Jak i reakcję większości lekarzy na jego opisy, więc ograniczał je do tego minimum, żeby tylko mieli świadomość, co się stało. Syknął już intuicyjnie, kiedy cały bandaż i chłodzący go kompres nie były już na bolącym stawie, czując nagłe uderzenie ciepła. Kolejny odruch był taki, że już miał poruszyć tym ramieniem, ale zamiast tego, tylko bardziej się wyprostował przed lekarzem. — Aż tak tragicznie to wygląda? — równie dobrze mogło to być po prostu pytanie retoryczne. Wyglądało paskudnie, za każdym razem. Kto w ogóle lubi mieć takie widoki przed twarzą?

Rohan Kim
sasa (zimny_lechoslaw)
kierowania moją postacią, nagłego czytania w myślach i odpowiadania na nie w ramach normalnej wypowiedzi, spłaszczania charakteru, negowania odczuć; tak to możemy lecieć we wszystko praktycznie
31 y/o, 184 cm
Rezydent kardiochirurgii Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
postać
autor

Jeśli tak wyglądało dla Royce'a "zgodnie z planem", Rohan chyba nie chciał wiedzieć, kiedy chłopak zaczynał się wściekać że jego dzień totalnie się wykolejał. Nie wspominając o tym, że uraz tego typu wykluczał go z jazdy na lodzie na kilka tygodni co najmniej - oczywiście o ile zamierzał się stosować do zaleceń lekarzy i jednak dać się barkowi zregenerować. Do września wszystko powinno się zagoić... oczywiście jeśli nie okaże się, że kontuzja jest poważniejsza niż Kim spekulował.
- Po niektórych częściej niż po innych - odpowiedział z pewnym przekąsem. Nikt nigdy nie dałby rady przekonać Rohana, że napieprzanie o siebie nawzajem na lodzie było czymś atrakcyjnym. Praca wymagała od niego dogłębnej wiedzy, ale także finezji. Gdy przeprowadzał operacje, nawet najdrobniejszy nieostrożny ruch mógł zabić pacjenta na stole. Uraz, który dla Royce'a był czymś normalnym, Kima mógłby kosztować całą jego karierę.
- Na pańskim miejscu zastanowiłbym się czy nie było to zrobione z premedytacją - Rohan zawsze był odrobinę czarnowidzący. Doskonale wiedział, że wypadek mógł być właśnie tym - tylko wypadkiem. Nigdy nie można było jednak wykluczyć opcji, że ten drugi chłopak wpadł na Monty'ego specjalnie. Ile to razy zdarzały się takie sytuacje, mające na celu właśnie wykluczenie jednego z zawodników z powodu kontuzji? Wszystko po to by ktoś mniej zdolny mógł zająć jego miejsce. - To na pewno. Zaraz się dowiemy jak długo potrwa ta przerwa - dodał jeszcze, bardzo delikatnie rozpoczynając badanie uszkodzonego stawu. Nie naciskał mocno, mimo wszystko nie chcąc wywoływać niepotrzebnego bólu. Dzięki opatrunkowi z lodem opuchlizna nie była jeszcze tak bardzo rozwinięta, niemniej trudno było ustalić, jak głęboko sięgał uraz. Milczał w tym czasie, skupiając się na każdym elemencie - kolorycie skóry, kącie pod którym Monty musiał trzymać kończynę, by ograniczyć ból, nienaturalnej wklęsłości w miejscu, gdzie ramię powinno łączyć się z ręką.
- Widywałem gorsze - odpowiedział zgodnie z prawdą, kończąc badanie. Nie znaczyło to jednak, że uraz chłopaka był trywialny. - Bark ewidentnie jest zwichnięty. Potwierdzimy jeszcze w badaniu RTG czy nie doszło do uszkodzenia kości. - Rohan poinformował chłopaka. Korzystając z chusty założył mu tymczasowy temblak, Royce jakoś musiał przeżyć jeszcze wycieczkę do pracowni rentgenowskiej. Jeśli nie będzie żadnych przeciwwskazań, Kim miał zamiar podać znieczulenie miejscowe i nastawić rękę. - Pójdzie pan z pielęgniarką i wróci tutaj zaraz po prześwietleniu - poinstruował, otwierając drzwi i łapiąc na korytarzu którąś z pracownic szpitala. Normalnie na podobne badanie czekałoby się jakiś czas, w tym wypadku jednak czekać nie mogli. Im szybciej nastawi się ten staw, tym większe Royce miał szanse na rychłą rekonwalescencję.

Monty Royce
Solhy
Pisz z sensem
25 y/o, 185 cm
hokeista | Toronto Maple Leafs // trener personalny | CrosFit Toronto
Awatar użytkownika
this is what you asked for,
heavy is the crown
fire in the sunrise,
ashes raining down
try to hold it in, but
it keeps bleedin' out
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/jej
postać
autor

Takie badania bez wątpienia niedługo mógłby nazwać po prostu rutynowymi. Kolejnymi, gdzie miałby się dowiedzieć, że czeka go świetlana przyszłość, jeżeli tak można nazwać oświetlenie szpitalne, albo że jest wszystko w porządku i tak w sumie to nie ma za bardzo, o co się martwić, bo dba o siebie i swoje zdrowie bardzo poprawnie. Nie chciał i nie dopuszczał do siebie scenariusza, w którym musiałby rezygnować z kariery kosztem ratowania zdrowia. Nie, kiedy mógł grać jeszcze dziesięć, albo nawet dwadzieścia lat na tej samej pozycji. Może, kto wie, zostanie przerzucony na bramkę albo atak, chociaż pierwsza opcja brzmiała zdecydowanie pewniej. "Awans" z obrońcy na broniącego. Wybijającego krążki. Na razie cieszył się, że z tego wszystkiego może wybijać głównie nosy, chociaż pewnie dla przeciwników nie brzmiało to szczególnie źle.
Nie no, panie doktorze, jakby to było z premedytacją, to proszę mi zaufać, że miałbym jeszcze pewnie wargę rozciętą — tak się kończyły te bójki na lodzie, gdzie trener musiał rozdzielać ich od siebie. Brutalne, ale jakże prawdziwe. — Ktoś go pchnął, pewnie na barierki właśnie, a pech chciał, że byłem w tamtym miejscu. Mogłem odjechać — albo ziomek z drużyny mógł zahamować. Ale skoro nie mieli hamulców przy grze, dlaczego mieliby je mieć na własnych łyżwach? Oczywiście, ten incydent nie odbędzie się bez konsekwencji, ale o tyle dobrego, że przynajmniej miesiąc będzie mieć na regenerację i powrót na lód. Jeździł od małego, więc o tyle dobrego, że o własne wyniki nie musiał się aż tak martwić. Teraz to tylko o siłownię  i stawy.
Zdążył jeszcze koszulkę złapać i założyć na siebie, żeby zaraz nie świecić gołą klatą, a zaraz posłusznie udał się za pielęgniarką, prosto do pracowni RTG. Zastanawiał się, ile czasu musiałoby minąć, żeby personel znał na pamięć. Żeby do każdej twarzy potrafił przypisać imię i profesję. Pewnie jeszcze chwila i zdecydowanie więcej przyjętego promieniowania pochodzącego od RTG, ale, tak szczerze mówiąc, trochę obawiał się dnia, w którym miałby zostać uziemiony. Może i dlatego chciał się stosować do wszystkich zaleceń i nie kręcić na nie nosem. W najgorszym wypadku cały odpoczynek dla barku przeznaczy na treningi nóg, może samego torsu, bez większego wykorzystania ramion?
Nawet nie zauważył, kiedy zdjęcie zostało zrobione, a płyta była w jego rękach. Szedł prosto do gabinetu, żeby znowu zapukać i wejść, podać panu Kimowi płytę i, ponownie, zdjąć koszulkę, zanim zajął miejsce na kozetce. Ciekawe, czy samo nastawianie byłoby bolesne. — I jak, kości całe? — musiał trochę zażartować. Chyba dla własnego spokoju. Bo to chyba nie było tak intensywne uderzenie, ale mógł się mylić. Mądre oko lekarza zaraz może zauważyć coś niepokojącego.

Rohan Kim
sasa (zimny_lechoslaw)
kierowania moją postacią, nagłego czytania w myślach i odpowiadania na nie w ramach normalnej wypowiedzi, spłaszczania charakteru, negowania odczuć; tak to możemy lecieć we wszystko praktycznie
31 y/o, 184 cm
Rezydent kardiochirurgii Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
postać
autor

- Skoro pan tak uważa - dobrze wiedział, że bójki na lodzie mogły kończyć się znacznie gorzej. Widywał podobne gdy na SOR trafiali uczestnicy barowych bijatyk. Okoliczności były nieco inne, ale wynik zwykle podobny. Podbite oczy, złamane nosy, jakieś wstrząśnienia mózgu, czasami połamane żebra. W obu przypadkach adrenalina i emocje brały górę, w obu także w ruch często szły rekwizyty które akurat były pod ręką. Kij, butelka... nie ważne, byle zrobiło krzywdę przeciwnikowi. I nawet jeśli Rohan uważał Monty'ego za lekkomyślnego za uczestnictwo w tym cały horrendalnym przedsięwzięciu jakim był hokej (ale myślał tak o każdym kto dla zabawy bezsensownie naraża się na poważne kontuzje), tak raczej nie widział go jako prowodyra, albo nawet uczestnika takiej bójki. Chociaż oczywiście mógł się mylić, na dobrą sprawę przecież znał Royce'a tylko przelotnie.
Kiedy poszkodowany wyszedł z gabinetu, Kim ponownie zasiadł za komputerem, uzupełniając dokumentację. Wiedział że Monty wróci lada moment, jako że kolejki do rentgenu także tego dnia nie było. Zdjęcie miało mu pomóc nie tylko w ocenie dzisiejszej kontuzji, ale także ogólnego stanu stawów pacjenta. Każdy uraz z którym Royce przyjeżdżał do szpitala póki co goił się na nim jak na psie, ale każdy z nich zostawiał po sobie także jakiś ślad. Dobrze, że mężczyzna był na tyle odpowiedzialny by faktycznie stosować się do wszystkich zaleceń, zwiększał tym samym swoje szanse na pozostanie w pełni sprawności jak najdłużej. I przy okazji tym zyskiwał sobie respekt Rohana. Bo tym, czego lekarz nienawidził najbardziej, byli zidiociali pacjenci, ignorujący zalecenia, podważający potrzebę zażywania leków, a najlepiej jeszcze próbujący leczyć się po swojemu. Kryształami i ziółkami.
Plik otworzył się szybko i Kim już po chwili miał pełny ogląd na szkielet swojego pacjenta. Uważnie obejrzał każdy ze stawów uchwyconych na prześwietleniu, w szczególności skupiając się oczywiście na poszkodowanym barku. Całe szczęście, wyglądało to niemal książkowo. Żadnych komplikacji.
- Ma pan szczęście w nieszczęściu. Całe - brak odprysków, które mogłyby uszkodzić torebkę stawową, brak pęknięć i innych uszkodzeń. - Będzie można zaraz przeprowadzić nastawienie barku. W znieczuleniu miejscowym - poinformował Royce'a. Tak, nastawianie bez znieczulenia byłoby bolesne. Bardzo. Monty rzucałby się przy tym pewnie jak ryba wyciągnięta z wody, a jego wrzaski byłoby słychać na drugim końcu Toronto. I nawet jeśli Rohan czasami odczuwał mściwą satysfakcję, kiedy pacjenci musieli cierpieć za swoje durne pomysły, to nie był jeden z tych przypadków. Już niektórzy i tak po cichu nazywali go sadystą i rzeźnikiem, ale wolał aby te określenia nie były powtarzane bardziej otwarcie.
- Igieł się pan raczej nie bał, prawda? - a nawet jeśli się bał, to nie miał wyjścia. Rohan zaraz jeszcze raz zawołał pielęgniarkę i wydał jej polecenia. W narkozę ogólną nie mieli czasu się bawić. Dziewczyna zaczęła przygotowywać znieczulenie i wstrzykiwać je w odpowiednie miejsca na barku Monty'ego. - Powie mi pan, kiedy totalnie przestanie czuć pan rękę.

Monty Royce
Solhy
Pisz z sensem
ODPOWIEDZ

Wróć do „Mount Sinai Hospital”