Zdecydowanie Galen był idealnym przykładem Homo Alcoholicus in Habitat Urbano, ale to chyba bardziej podchodziło pod jakąś biologię, obserwacja gatunku w naturalnym środowisku? Chociaż dziennikarze też lubili go czasem obserwować. Zwłaszcza kiedy tak się upodlił, wtedy najładniej pozował do zdjęć. Wtedy fotki wychodziły najciekawsze, ale teraz jakoś w pobliżu nie było żadnych hien z brukowców i Galen mógł sobie siedzieć spokojnie i patrzeć na tego chłopaczka i zastanawiać się co on właściwie tutaj robi. Co obaj tutaj robią? I czy ten ton oznacza, że zaraz pogrozi mu palcem, żeby Galen poczuł się jak w podstawówce na dywaniku u dyrektora.
Ach, no tak piękna (zapewne nieszczególnie znając upodobania Galena, zwłaszcza te okraszone wódą) Dolores. Ale kim był Quebo?
-
Cómo carajos pasó esto y quién diablos es Quebo? - zapytał, bo przez chwilę mu się wydawało, że rozmawiając po hiszpańsku, Dolores, Quebo, a ten tutaj to może jakiś Miguel? Trochę przypominał brata Dolores, chociaż Galen go wcale nie znał. Właściwie to nawet nie wiadomo, czy Dolores miała brata... Czy miała mieszkanie, bo skoro nie mieszkała pod czternastką? To może była w ogóle wymyślona?
-
A kto mieszka pod czternastką? - zapytał, chociaż właściwie to nawet nie oczekiwał odpowiedzi, skoro nie Dolly to już go to średnio obchodziło. Chociaż z drugiej strony mogła tam mieszkać przecież jakaś Paloma, Rosalinda, czy inna egzotyczna dziewka. Galen lubił latynoski, bo po pierwsze miały temperament, a po drugi często nie mówiły za dobrze po angielsku, a on wtedy udawał, że nie zna hiszpańskiego.
Już miał się podnieść, zebrał w sobie moc, żeby się dźwignąć na równe nogi, ale wtedy brunet zapalił tego papierosa, a zapach od razu uderzył w nozdrza Galena.
Ganja, ganja, marihuana.
Sięgnął po blanta i zaciągnął się dymem, oj tak, tego potrzebował, od razu napięcie w czaszce odrobinę zmalało.
-
Jednak dobrze, że dilujesz - wymruczał i zaciągnął się znowu, trochę po żulowsku chowając skręta w ręce, no i do tego w słowiańskim przykucu, bo zdążył się już podnieść do takiej pozycji. W końcu oparła rękę na kolanie i stanął na równe nogi, trochę się zachwiał, ale udało się utrzymać pion, oddał chłopakowi skręta.
-
A to ja tu przyszedłem? - obejrzał się dookoła, cholera, to ciekawe gdzie jest Porsche, może sprawdzi to na telefonie... Sięgnął do kieszeni, nie miał telefonu, właściwie nie miał tam nic oprócz jakiegoś śmiecia z baru, w którym najprawdopodobniej się schlał.
-
Ego... Co? - Galen nie czaił tych nowoczesnych powiedzeń, więc może nawet wziął to za komplement. Spojrzał na to pudełko, które spadło z balkonu, a później na Garfilda, bo zgasł mu blancior, a zamiast niego chłopak odpalał sobie palec. Nawet chwilę się zastanowił, czy mu nie pomóc, ale sam widział podwójnie, no ale przecież był ekskluzywnym egotypem, czy coś tam, powinien pomóc. Sięgnął do tylnej kieszeni eleganckich spodni i wyjął zapałki. Oldschoolowo.
-
Czekaj, czekaj - połowę rozsypał, ale w końcu wyjął jedną i ją odpalił! Nawet ją zasłonił ręką, żeby te podmuchy Dior Sawasz mu jej nie zgasiły i przysuwa do chłopaka.
-
Masz, tylko ciągnij! - zawołał trochę nazbyt głośno. Zapalił, czy nie zapalił? Nieważne, bo Galen i tak oparzył się w palca i wywalił zapałkę, a później znowu sięgnął do kieszeni spodni, bo właściwie to miał koszulę i spodnie, czegoś mu brakowało.
-
A gdzie moja marynarka? Klucze i telefon? Okradłeś mnie? Diler i złodziej? - spojrzał na bruneta trochę podejrzliwie, ale nie wyglądało na to, że ma jego marynarkę. Musiał ją zgubić już wcześniej.
-
Zaczekaj - zrobił krok w kierunku tego pudełka, bo przecież może tam jest jego marynarka! No na pewno tak. Zatoczył się, ale później z pełną gracją przykucnął i wyjął te rzeczy, korona, szarfa, pocztówki, jakaś laleczka voodoo i dziwne zawiniątko.
-
To do Ciebie - dał pocztówkę chłopakowi, on nie był Jack, to jednak musiał być tamten, Jack, Miguel, czy jak mu tam. Plastikową koroną podrapał się po brodzie.
-
A może jest w samochodzie... - zaczął się zastanawiać nad losem tej swojej kapoty, a koronę odruchowo z miną filozofa, który właśnie odkrywa doktryny tego świata, włożył na głowę. No pięknie, pasowała mu.
-
Plan jest taki - powiedział w końcu i klasnął w dłonie, bo wymyślił, teraz już pójdzie z górki, najważniejszy jest plan! -
Najpierw znajdziemy moją marynarkę, później sprzedasz mi więcej zioła. Zapalimy w samochodzie i odwieziesz mnie do domu - genialny plan Galen, jednak Ty jak coś wymyślisz...
Garfield Harlow