27 y/o, 171 cm
dźwiękowiec || CBC Toronto
Awatar użytkownika
Skryta w najgłębszym cieniu – zawsze z boku, na drugim planie, poza ciekawskim, oceniającym spojrzeniem. Ale kiedy się odzywa jej sylwetka rysuje się na nowo, wyłania się z mroku. Beznamiętny głos przebija się przez ciszę, słowa dźgają jak małe igły. Celnie wymierzone, zawsze w punkt. W zmęczonych ślepiach rzadko widać zaciekawienie – jakby szukanie szczęścia w życiu przychodziło jej z trudem. Bo się pogubiła. Zbłądziła, zaufała nieodpowiednim osobom, straciła to co najcenniejsze. Przed twarzą trzyma maskę naśladującą idealne oblicze, ale jeśli przyjrzysz się dokładniej nie przejdziesz obojętnie obok popękanej powłoki. Uważniejszy obserwator zobaczy to, co inni zignorują – prawdę.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkifruit roll-up
postać
autor

p i e r w s z a
Mogła błądzić po mieście bez celu i gubić się w sieci przecinających się ulic, ale w to jedno miejsce zawsze trafiłaby bez problemu. Nawet gdyby ktoś zakrył jej oczy ciemną, nieprzepuszczającą światła wstęgą. Nawet gdyby koszmarny sen zbudziłby ją w środku nocy. Jakby przed drzwi tego budynku prowadziła dobrze jej znana, wydeptana jej własnymi stopami ścieżka. Droga, która wyryła się w jej umyśle, nie mogła o niej zapomnieć.
A próbowała.
Niektóre fragmenty swojego życia najchętniej by wymazała. Albo chociaż przekreśliła. Zmięła w dłoni i wyrzuciła prosto do niszczarki. Bo zdawały się być niepotrzebne, zupełnie zbędne. Nie mogła zacząć wszystkiego od nowa? Z czystą kartą? W zupełnie innym miejscu? Czasie?
Ponownie – próbowała.
Może odrobinę za słabo, bo gdzieś w jej głowie wciąż tkwiły te wspomnienia. Jedne odznaczały się mocniej, inne pobladły z czasem, ale ostatecznie były w niej zakorzenione na tyle silnie, że nie mogła się ich wyzbyć. W kompletnie losowych momentach potrafiła przywoływać te obrazy. Nawiedzały ją, gdy zamykała oczy i próbowała odpocząć. Nachodziły ją w snach, przez co budziła się oblana potem. Wizualizowała je sobie za każdym razem, gdy ktoś mówił o swoim rodzeństwie.
Nie mogła ruszyć naprzód. Trzymały ją niewidzialne więzy. Kiedy myślała, że nareszcie robi krok wprzód... okazywało się, że krąży. Wciąż się gubi, próbuje uporać się ze swoją przeszłością w swój własny sposób. Ale to nic nie dawało.
Dlatego zdecydowała się na spotkanie twarzą w twarz.

W mieście była już od jakiegoś czasu, ale początkowo nie mogła zdobyć się na odwagę. Głowa kreśliła najrozmaitsze scenariusze ich spotkania – żaden nie wydawał się satysfakcjonujący. Jakby wciąż miało pozostać między nimi wiele niedopowiedzeń, niezamkniętych spraw. Ale to były tylko wyobrażenia, przecież w rzeczywistości na pewno poczułaby się o wiele lepiej gdyby tylko mogła wydrzeć mu się prosto w twarz. Sama myśl o tym ją podbudowywała. Rosła we własnych oczach.
Na pewno kręciła się przed budynkiem kilka dni wcześniej – może jakby chciała wybadać grunt, podejrzeć kiedy najczęściej pojawia się w holu, żeby choćby w minimalnym stopni zaaranżować spotkanie. Mieć jakikolwiek wpływ. Jej obserwacje nie przyniosły jej zbyt wiele informacji, bo nie dostrzegła go ani razu. Ale wiedziała, że musi zaryzykować.
Tego dnia ubrała się biurowo – jasna koszula, ciemne spodnie i buty na płaskim obcasie. Włosy miała upięte do tyłu, a w dłoniach teczkę, jakby chciała się wpasować w klimat tego miejsca. Udawała, że jest umówiona na spotkanie. W recepcji rzuciła jakąś wymyśloną na poczekaniu gadką, a później zajęła krzesło pod ścianą. Całe szczęście, że w holu było trochę ludzi, bo mogła lepiej wblendować się w towarzystwo.
Co chwilę zerkała na zegarek, poprawiając nerwowo skórzany pasek albo przeglądała puste kartki, udając, że przegląda jakieś papiery. Palcem kreśliła po bieli w taki sposób, że z daleka mogła faktycznie wyglądać jakby coś czytała.
Drzwi windy otworzyły się któryś raz z kolei.
Podniosła leniwie wzrok i wychwyciła jego sylwetkę. Natychmiast poczuła jak nieprzyjemny dreszcz przeszywa jej ciało. Nie mogła uwierzyć własnym oczom, ale nie było mowy o pomyłce. Wszędzie poznałaby tę twarz. Nawet poruszał się w taki sposób jak wtedy – pamiętała tę gestykulację. Był ubrany w kosztowny garnitur i uśmiechał się. Nie mogła na niego potrzeć.
Przełknęła głośno ślinę, ale natychmiast się podniosła. I ruszyła w jego kierunku, jakby nic więcej się nie liczyło, jakby wokół nie było nikogo więcej. Kątem oka zdążyła zaobserwować, że ludzie, którzy jechali z nim windą rozeszli się, a ostatnia osoba, z którą rozmawiał zawróciła. Ruszył przed siebie – nie wiedziała dokąd zmierza, ale miała zamiar zastąpić mu drogę.
Jej głowa nie zdołała wymyśleć dobrego powitania, które podkreśliłoby czas ich rozłąki i niestabilność relacji, dlatego zdecydowała się... przejść obok niego, zahaczając o niego ramieniem. Wydawało jej się, że coś niósł, więc chciała mu to wybić z rąk. Zwrócić na siebie jego uwagę.
Zrobiła to z impetem, bez jakiejkolwiek czułości. Prawie jak zawodnik rugby wbiegający na swojego oponenta.
Przepraszam bardzo — powiedziała, sięgając wszystkich pokładów aktorstwa jakie posiadała. — Naprawdę bardzo przepraszam.

Galen L. Wyatt
-
gracz =/= postać; wydłużanie postów na siłę; szanuję granice innych, więc wszystko do dogadania.
34 y/o, 182 cm
Prezes z przypadku, skandalista z wyboru | Northex Industries
Awatar użytkownika
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimki
postać
autor

- jedenaście -


Wiecie jak to jest kiedy idziesz ulicą i nagle wydaje Ci się, że widzisz ducha? To jest takie dziwne uczucie gdzieś w środku, takie ukłucie, a później myśl - niemożliwe, a później kolejna - może jednak. I to uczucie jakiś czas temu nawiedziło Galena, nawiedziło go jak ten duch, w którego nie mógł uwierzyć. Szedł na spotkanie i ją minął, ta sama postura, te same włosy, te same policzki, które kiedyś przecież jako młokos szczypał, tylko po to, żeby ją wkurzyć, a może tak naprawdę z miłości? Tylko po prostu chore środowisko nie nauczyło go (ich oboje) wyrażać emocji poprawnie. Mógłby przysiąc, że to była Yvonne, że minął ją pod siedzibą Northexu, ale kiedy się odwrócił, to rozpłynęła się jak ten duch, a może właściwie to nigdy nie istniała? Nie w tym miejscu. Nie w tym czasie.

Galen Wyatt nie wierzył w duchy, nie wierzył też w to, że jego siostra tu kiedyś wróci. On by nie wrócił.

Od kilku dni jednak jego myśli nieustannie wracały do niej, do siostry, której mu tak brakowało. Starał się to zdusić gdzieś w zarodku, udawać, że Yvonne nie istniała, albo może inaczej, że była, ale gdzieś tam w świecie, innym, lepszym, bezWayattowym. Rodziców miał gdzieś, nawet mu to pasowało, że na prowincji rzadko korzystali z Internetu, a może to była taka wymówka? Mniejsza o to. Mogliby nawet przestać istnieć, może wtedy byłoby jakoś łatwiej, może wtedy wreszcie poczułby się jak pełnoprawny prezes Northex, a nie podróbka swojego ojca. Jego cień.

Do Yvonne czasem próbował dzwonić, pisać jakieś wiadomości, nawet maile. Wszystkie ignorowała.

W końcu przestał, w końcu nawet udawał, że zapomniał. Udawał, że Yvonne Wyatt jest teraz szczęśliwa, tam gdzie jest, z tym od czego się odcięła, z tym wszystkim co dzięki temu zyskała. Tak było najłatwiej.

Od rana siedział w swoim biurze. To był jeden z tych dni kiedy Galen Wyatt wczuwał się w rolę prezesa. Przeglądał dokumenty, odpowiadał na maile, starał się jakoś w tym uczestniczyć, jakoś dać odczuć, że stary Wyatt nie jest tu wcale potrzebny. Takie dni działały na niego wyjątkowo dobrze, skupiał się na liczbach, wykresach, na tym wszystkim, co wskazywało, że odkąd staruch odszedł na emeryturę jest tylko lepiej. Nie dało się już temu zaprzeczyć.

Spojrzał na zegarek, za piętnaście minut miał bardzo ważne spotkanie służbowe. Meena powtórzyła mu od rana chyba piętnaście razy, że od tego zależy wszystko, być albo nie być całego Northexu, albo może nawet czyjeś życie. Oczywiście zapewnił ją, że będzie dobrze. No przecież musiało być, jak zwykle.

Nie wiedział jak bardzo się myli.

Szedł marmurowym korytarzem z wzrokiem wbitym w liczby, które w jego głowie układały się w całość, w coś, co rzeczywiście miało wielkie znaczenie dla Northexu. To były dobre liczby, wystarczyło je tylko przekłuć w dobre kontrakty, a później w dobre pieniądze. Galen Wyatt był dobrej myśli, ale nagle, jak ten ducha, albo może bardziej jak bomba atomowa, spadło na niego coś, czego by się w życiu nie spodziewał. Gdyby ktoś mu wczoraj powiedział, że ten duch, którego mijał na ulicy się tu pojawi, że to nie był tylko wymysł jego umysłu, tylko, że to była ona, naprawdę - pewnie by w to nie uwierzył. Może zastanowił się przez moment, ale później powiedział, niemożliwe. Po co było do tego wracać? On by nie wrócił. Papiery rozsypały się po podłodze, w pierwszej chwili nawet chciał po nie sięgnąć, później się unieść, bo co to za zbłąkana owieczka zaczepia samego wilka? A później serce mu stanęło. Kiedy serce staje na cztery minuty to człowiek umiera, a on się czuł jakby jego stanęło na długie godziny, czy to znaczy, że umarł wiele razy? A to przecież była chwila. Najdziwniejsza i może najmroczniejsza w życiu.

- Kurwa mać, Yvonne - nie przeklinał w firmie, w ogóle zazwyczaj przybierał maskę opanowanego, nie robił tu jakiś scen, starał się grać swoją rolę. A teraz w jednej chwili to wszystko się zmieniło. Papiery leżały rozsypane na podłodze, Galen Wyatt wyglądał, jakby właśnie dostał w twarz, zaciskał chude palce na łokciu jakieś dziewczyny, blondynki o bardzo ładnych oczach, podobnych do jego. Do tego to przekleństwo rzucił tak, że chyba wszystkie głowy w zasięgu wzroku zwróciły się ku tej dwójce. Scena jak z filmu. Dla niego jak z jakiegoś horroru.

Pociągnął ją za rękę do jakiegoś pokoju, do jakiegoś gabinetu, który akurat był pusty. Meena coś tam jeszcze mówiła, że spotkanie, że nie mogą się spóźnić, ale Galen przekręcił w zamku klucz stawiając przed sobą swoją siostrę. Bo teraz już nie liczyło się żadne spotkanie, tylko liczyła się ona i jeszcze jedna bardzo ważna kwestia...

- Yvonne co Ty tu do cholery robisz? - wycedził przez zęby. Sam nie wiedział czy jest zły, czy cieszy się na jej widok. Powinien się cieszyć, przecież tego pragnął, zobaczyć swoją małą siostrzyczkę. Ale to nie miało tak wyglądać, nie tu w firmie, nie tak znienacka, nie w chwili, w której zaraz na sali konferencyjnej miało się ważyć czyjeś być, albo nie być. Miała zadzwonić, napisać, on się miał przygotować mentalnie. A to spada na niego jak... ta bomba atomowa, Yvonne stoi tu przed nim.

A może jednak to sen? Albo jakiś żart?
Żart od losu co najwyżej Wyatt.
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
27 y/o, 171 cm
dźwiękowiec || CBC Toronto
Awatar użytkownika
Skryta w najgłębszym cieniu – zawsze z boku, na drugim planie, poza ciekawskim, oceniającym spojrzeniem. Ale kiedy się odzywa jej sylwetka rysuje się na nowo, wyłania się z mroku. Beznamiętny głos przebija się przez ciszę, słowa dźgają jak małe igły. Celnie wymierzone, zawsze w punkt. W zmęczonych ślepiach rzadko widać zaciekawienie – jakby szukanie szczęścia w życiu przychodziło jej z trudem. Bo się pogubiła. Zbłądziła, zaufała nieodpowiednim osobom, straciła to co najcenniejsze. Przed twarzą trzyma maskę naśladującą idealne oblicze, ale jeśli przyjrzysz się dokładniej nie przejdziesz obojętnie obok popękanej powłoki. Uważniejszy obserwator zobaczy to, co inni zignorują – prawdę.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkifruit roll-up
postać
autor

Moment ich zderzenia był jak wybicie okna – zamachnęła się silnie, przebijając się przez pierwszą powłokę, która początkowo ich oddzielała. Niewidzialna ściana runęło, roztrzaskując się w piskiem, który tylko ona słyszała w głowie. W chwilę zmieniło się wszystko, bo robiąc krok w jego stronę sięgnęła w głąb, wyjmując z wnętrza siebie to, co przez ostatnie kilka lat tak skrzętnie próbowała skryć. To było jak rozdrapana rana, która z biegiem czasu już niemal całkowicie się zabliźniła. Ale wystarczyło to jedno spotkanie, by rozerwać ją na nowo.
W pierwszej chwili powiodła spojrzeniem za papierami, które runęły na podłogę. Miała ochotę przycisnąć je butem do ziemi, a później poruszyć piętą na boki, żeby niektórych zapisków nie dało się rozczytać. Bo zaślepiała ją złość, którą niewiarygodnie trudno hamowało się by nie wybuchła pełnią swojej mocy – była jak wygłodniały pies, który niemal przegryzł własną smycz.
„Kurwa mać, Yvonne.”
Dziwnie było usłyszeć swoje imię z jego ust. Brzmiało jak znajomo, a jednocześnie tak obco. Pamiętała, gdy wypowiadał je, by zaproponować wspólną zabawę, ale pamiętała też, gdy wołał ją, gdy znowu coś mu nie pasowało. Gdy kolejny raz chciał ją kontrolować. Na samą myśl o tym zacisnęła zęby, co zarysowało mocniej linię jej żuchwy.
Jego mięsista kurwa sprawiła, że porzuciła całe aktorstwo. Natychmiast ściągnęła maskę z twarzy, pozbywając się przyjaznego wyrazu. Od razu zmarszczyła brwi, uśmiechając się nikle. Może na początku myślała, że nie rozpozna jej od razu. Przez te kilka lat trochę się zmieniła, sądziła, że to będzie jej przewaga, taki element zaskoczenia. Ale te spotkanie nie było szokujące tylko dla niego, bo jej serce też biło jak opętane. Odbijało się od żeber i podchodziło pod gardło.
Szarpnęła, kiedy złapał ją za rękę. Nie byłaby sobą, gdyby nie zrobiła sceny – sytuacje takie jak te wykorzystuje się zawsze. Dlatego zaczęła się trochę szarpać, jakby nie chciała mu ułatwić zadania i wyrwać się z jego uścisku. Ale złapał ją w taki sposób, że nie potrafiła się wyswobodzić.
Puszczaj. Kurwa, puszczaj — wysyczała tylko, jeszcze zanim wepchnął ją do jednego z pobliskich gabinetów. Jeszcze zanim huknęły za nimi drzwi.
Nie mogła na niego patrzeć, więc gdy do niej mówił rozglądała się po pomieszczeniu. Bardzo lekceważąco, bo nawet nie zdecydowała się spojrzeć mu w oczy. Jakby wcale tam przed nią nie stał. Z jednej strony bała się swojej własnej reakcji, bo wciąż nie była gotowa na tak bezpośrednią konfrontację, a z drugiej strony miała go gdzieś i mogłaby go ignorować w nieskończoność, byle by go jeszcze bardziej wkurzyć.
Jeśli na ciebie spojrzę to nie zdołam zatrzymać swojej pięści — powiedziała najspokojniej jak potrafiła, wciąż jednak nie nawiązując z nim kontaktu wzrokowego. Stał przed nią, ale zachowywali względnie bezpieczną odległość – była między nimi przestrzeń na wyciągnięcie ręki, może nawet nieco więcej. — Ale widzę, że nic się nie zmieniło, wciąż nie potrafisz zadawać odpowiednich pytań. Wszystko kręci się tylko wokół ciebie. Nie zapytasz dlaczego wyjechałam, dużo bardziej interesujesz się tym czemu tu jestem i czemu zakłócam twój spokój. Cóż, wtedy byłam zażenowana i teraz też jestem. — Celowo nie odpowiedziała na zadane przez niego pytanie, jakby przeleciało obok niej. Zamiast tego postawiła przed nim swój wywód – bardzo grzeczny, bo przecież jeszcze nic mu nie wygarnęła, nie obraziła słownie i nawet mu nie przywaliła. A miała ogromną ochotę rzucić się na niego z łapami. I nie obchodziło ją to, że był bratem. Zanim nie zrozumie co zrobił pozostawał obcym.
Odwróciła się do niego plecami, żeby pokazać mu jak bardzo obchodzi ją jego obecność. Od razu spojrzała przez okno, wzrokiem szukając jakiegoś bezpiecznego punktu, który pozwoliłby jej się uspokoić i zebrać myśli. Bo w obecnej chwili odczucia miała ambiwalentne, choć oczywiście przeważały te złe. Wciąż nie potrafiła mu spojrzeć w oczy – bo gdyby to zrobiła to prawdopodobnie prychnęłaby mu prosto w twarz. Albo uformowała dłoń w pięść i zamachnęła się bez jakichkolwiek hamulców.
Bolało ją to, że ktoś tak bliski wyrządził jej tyle szkód.
Że ktoś tak bliski stał się tak daleki.

Galen L. Wyatt
-
gracz =/= postać; wydłużanie postów na siłę; szanuję granice innych, więc wszystko do dogadania.
34 y/o, 182 cm
Prezes z przypadku, skandalista z wyboru | Northex Industries
Awatar użytkownika
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimki
postać
autor

To było jak rana, w którą Ci się wbija wielki kawałek szkła z tego rozbitego okna. Zastanawiasz się wtedy czy go wyjąć, czy nie wykrwawisz się na śmierć. Więc może lepiej niech zostanie? Ale cholera jasna to nie jest żadna drzazga, nie jakaś mała zadra, tylko wielki kawałek szkła, który gdyby chciał mógłby ci poderżnąć żyły. Chyba dość obrazowo to opisuje Yvonne, a właściwie jej pojawienie się w życiu Galena. Gdyby tylko chciała mogłaby wypruć mu żyły. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że może właśnie chciała?
Może po to wróciła? Nie dla pojednania z bratem, na które czekał Wyatt, a może żeby właśnie przycisnąć go do ziemi obcasem, a później poruszać piętą na boki?

Yvonne. To imię siedziało gdzieś głęboko w jego duszy. To było dobre imię, nie znajdowało się gdzieś pomiędzy tymi wszystkimi Candy, Sindi i Dolly, nie leżało nawet na płaszczyźnie z Meeną, ani nawet gdzieś w okolicach imienia ich matki. To imię kojarzyło mu się z zupełnie innymi czasami, jakimiś dobrymi i spokojnymi, kiedy pytał: Yvonne chcesz bawić się w chowanego? Ivonne czy jesteś już gotowa na zajęcia z fortepianu. Yvonne nie tak trzymasz floret. To zrobiła Yvonne, ja nie mam z tym nic wspólnego. Yvonne nie powinnaś. Yvonne nie możesz.
Mógł sobie wmawiać, że to nie prawda, że jej nie kontrolował i nie narzucał jej niczego, ale to była kompletna bzdura, tylko chyba to nigdy do niego nie dotarło.

To fakt zmieniła się, gdyby miał ją postawić obok tej małej dziewczynki, którą była dwadzieścia lat temu, to by jej nie poznał. Jeszcze wtedy nie miała tego zacięcia w oczach, tych wydętych w grymasie ust, a włosy chyba miała jaśniejsze, jak aniołek z obrazka, który wisiał w ich salonie namalowany przez wielkiego artystę. Jednakże te kilka lat wstecz, gdy postanowiła zniknąć, w tych najczarniejszych momentach jego życia, wyglądała tak samo. Może nawet też powiedziała mu wtedy "Puszczaj kurwa".

Northex to taka firma z tradycjami, tutaj nie dzieje się za wiele, nie licząc niektórych wybryków Galena, ale to przecież płotka w porównaniu z tym, że teraz się szarpał na korytarzu z jakąś dziewczyną, którą może kojarzył jeden z najstarszych pracowników, ale akurat nie było go dzisiaj w pracy. Do tego prezes przeklinał, ona nie była mu dłużna. Meena próbowała nad tym zapanować, ale została zignorowana. Zignorowani zostali wszyscy, którzy patrzyli w ich kierunku z niemym pytaniem wymalowanym na twarzy. Kim ona jest?
Bo liczyła się tylko Yvonne.

- Yvonne... - zaczął znowu. Może chciał ją przywitać? Rozłożyć ramiona i powiedzieć, że tęsknił, a potem nawet ją uściskać, jak brat siostrę, której nie widział tyle lat, ale ona miała chyba inną wizję tego spotkania. Zatrzymał się w pół słowa.

- Ale ja... - chciał coś powiedzieć, ale czuł w kościach, że to ją jeszcze bardziej rozsierdzi. Ty Galen Wyatt, chyba TY tutaj jesteś problemem.

Oparł się plecami o drzwi, w tej chwili powinien być na dole, brać udział w spotkaniu z inwestorem. Ktoś zapukał, ale Galen nawet się nie poruszył. Słuchał jej słów, patrzył w jej plecy, kiedy się odwróciła.

- Sama chciałaś wyjechać, przecież nikt Cię do tego nie zmuszał. Doskonale wiesz, że Cię wtedy potrzebowałem, ale Ty stwierdziłaś, że musisz się od tego odciąć - czy rzeczywiście to chciał jej powiedzieć? Czy przez te wszystkie lata próbował się z nią skontaktować dlatego, żeby znowu ją obwiniać?
To chyba nie tak miało wyglądać. Nie takie słowa miały tu paść, nie z jego ust, ale przecież ona to zaczęła. A Galen od razu pożałował tego, co powiedział.
Czuł to, bo w momencie, w którym on stoczył się prawie na samo dno i był na odwyku, ona postanowiła zniknąć, ale przecież później przepracował to ze swoim terapeutą, razem z rzekomą próbą samobójczą i kilkoma innymi rzeczami. Przecież teraz, gdy już ułożył to wszystko w swojej głowie, to wcale tak nie myślał. Wcale miał tak nie myśleć.

Zrobił krok w jej kierunku, zawahał się, czy mogła go uderzyć? A wszystko mu było jedno.
Wyrósł za jaj plecami i sięgnął ręką do jej ramienia, oparł na nim dłoń.

- Co tutaj robisz? Potrzebujesz pomocy? - znowu złe pytania. Ale to przecież było jedyne logiczne rozwiązanie, jedyne wytłumaczenie dlaczego tu wróciła. Galen nie widział innej opcji. A może tego właśnie pragnął gdzieś podświadomie? Żeby jego młodsza siostrzyczka wróciła, a on znowu mógł jej "pomóc". I chociaż nad tym pracował, to nie dotarło do niego jak jej szkodził. W jego głowie to przecież zawsze była pomoc, nawet jeśli kończyła się podejmowaniem za nią wtedy najważniejszych decyzji w jej życiu. Wiele by oddał, żeby ktoś za niego podejmował takie decyzje.

Yvonne Wyatt
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
27 y/o, 171 cm
dźwiękowiec || CBC Toronto
Awatar użytkownika
Skryta w najgłębszym cieniu – zawsze z boku, na drugim planie, poza ciekawskim, oceniającym spojrzeniem. Ale kiedy się odzywa jej sylwetka rysuje się na nowo, wyłania się z mroku. Beznamiętny głos przebija się przez ciszę, słowa dźgają jak małe igły. Celnie wymierzone, zawsze w punkt. W zmęczonych ślepiach rzadko widać zaciekawienie – jakby szukanie szczęścia w życiu przychodziło jej z trudem. Bo się pogubiła. Zbłądziła, zaufała nieodpowiednim osobom, straciła to co najcenniejsze. Przed twarzą trzyma maskę naśladującą idealne oblicze, ale jeśli przyjrzysz się dokładniej nie przejdziesz obojętnie obok popękanej powłoki. Uważniejszy obserwator zobaczy to, co inni zignorują – prawdę.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkifruit roll-up
postać
autor

Jego słowa zdawały się nie trafiać do niej pełnią swego sensu – wszystkie odbijały się od muru, który wokół siebie zbudowała. To była nieprzenikalna ściana, w tamtej chwili nic nie mówił nie było w stanie się przebić. Nie zezwalała na to. Mógł się wysilać do woli, mógł próbować ją podejść na różne sposoby, ale ona pozostawała nieugięta. Wszystko na nic, bo ta blizna, którą na sobie nosiła była zbyt obszerna i pojedyncze spotkanie nie potrafiło jej całkowicie zaleczyć. Ale mógł próbować, bo może między tym wszystkim chociaż odrobinę doceniłaby jego starania. Albo nieugiętość, którą teraz bardziej podciągnęłaby pod upartość.
„Yvonne...”
Zaciągnęła się powietrzem, jakby zaraz miała zaatakować go kolejną przemową, zrzucić na niego kolejne wiadro pomyj. Do tej pory i tak udawało jej się utrzymywać swoje najszczersze emocje. Gdyby tego nie kontrolowała to rzuciłaby się na niego z pazurami już na korytarzu i z budynku musiałaby ją wynosić ochrona.
Najchętniej by go po prostu zignorowała, na chwilę zapomniała o jego istnieniu, ale zrobiła już pierwszy krok i nie mogła się cofnąć o te kilkanaście minut, żeby nie popełniać tego błędu. Niepotrzebnie przyszła, uświadamiał ją o tym z każdym wypowiadanym przez siebie słowem. Każdy dźwięk padający z jego ust sprawiał, że grzązł w bagnie jeszcze bardziej. Jedno było jednak pewne – konfrontacji na pewno nie uniknie. Gdyby chciała stąd wyjść to musiałaby użyć drzwi, które były zamknięte i przy których stał.
Zaśmiała się pod nosem w momencie, w którym mówił o tym, że jej potrzebował. Oczywiście, że tak – całe życie była jego wsparciem. Sprzątała cały bałagan, który po sobie zostawiał. Była wspaniałą skrzydłową, najlepszą pomocniczką jaką mógł mieć. Ale swoim własnym kosztem. Bo oddawała całą siebie, a dostawała te marne ochłapy. Gniła w cieniu żeby on mógł błyszczeć. Śmiało mogłaby przypisać sobie część sukcesu, który odniósł. Wspinał się wyżej jej kosztem. Może nieświadomie, ale wtedy go to nie obchodziło. I teraz niby było inaczej? Zmienił się?
Ty jesteś ślepy, głupi albo obydwa jednocześnie. Nikt nigdy nie interesował się mną tak jak Tobą. Byłam tylko wizytówką. Miałam ładnie wyglądać, a Ty dostawałeś wszystko co najlepsze w prezencie. Podsunięte pod sam nos — w jej głosie głównie było słychać smutek i poczucie niesprawiedliwości. Niechętnie sięgała pamięcią tamtych lat. Parzyły ją jak rozżarzony węgiel. A najgorsze w tym wszystkim było to, że on również był obecny w tych wspomnieniach, ale nie jako ktoś, kto wyciąga pomocną dłoń, a jako osoba hamująca rozwój.
Odciąć się od tego... — niemal powtórzyła po nim. — Odciąć się od TEGO, od CIEBIE, od NICH. Od wszystkiego. Mdli mnie na samą myśl o tym, że wszystko mogłoby być jak dawniej. Bo nie chcę tego. Na moim miejscu nigdy by nie chciał — Między jej słowa wkradało się coraz więcej jadu. Wciąż go dawkowała, ale najwyraźniej im dłużej przebywała z nim w jednym pomieszczeniu i im dłużej wsłuchiwała się w to, co miał do powiedzenia tym trudniej było jej to znosić. Chyba musiałby przeżyć te dzieciństwo w jej skórze żeby zrozumieć to jak wielką krzywdę wyrządził jej wraz z rodzicami.
Wzdrygnęła się gdy jego dłoń wylądowała na jej ramieniu. Przeszedł przez nią nieprzyjemny dreszcz. Impuls gnał wzdłuż pleców, docierając do każdej komórki w ciele. Nagle poczuła na sobie ciężar – tak ogromny, że z trudem łapała oddech. Ciężko było jej wystać w miejscu o własnych siłach, jakby cały świat zaczął nagle wirować.
Zrozumiała go połowicznie, bo wciąż spoglądała przez okno, będąc zapewne w dużo bardziej przyjaznym miejscu. Próbując zachować spokój, walcząc z samą sobą. Ale oprzytomniała na tyle, by zrzucić jego dłoń z własnego ramienia i obrócić się w jego stronę. Wciąż jednak nie spoglądała w jego oczy – jakby te mogły ją zahipnotyzować albo zmienić w kamień. Wpatrzona była w jego klatkę piersiową, w starannie zapięte guziki kosztownego garnituru i część zwisającego, perfekcyjnie zawiązanego krawatu.
Pomocy? — zapytała ze zdziwieniem, nie mogąc powstrzymać się od wyśmiania go. — Chciałam powiedzieć ci w twarz, że mnie bardzo zraniłeś. Nie oczekiwałam niczego konkretnego, ale teraz nie oczekuję już niczego. Nie potrafię nawet na ciebie spojrzeć. Chcę wyjść. — Wyciągnęła przed siebie rękę. — Daj mi klucz.
Nie mogła się zmusić do tej konfrontacji. Wiedziała, że nie wytrzyma jeśli zobaczy tę twarz. Że jeśli ujrzy jakikolwiek uśmiech na jego twarzy, to własnoręcznie się go pozbędzie. Bo owszem, byli rodziną i gdzieś głęboko w głowie wciąż o tym pamiętała, ale jednak dużo świeższe były te przykre wspomnienia. Te, które były jej motorem napędowym do zemsty.

Galen L. Wyatt
-
gracz =/= postać; wydłużanie postów na siłę; szanuję granice innych, więc wszystko do dogadania.
34 y/o, 182 cm
Prezes z przypadku, skandalista z wyboru | Northex Industries
Awatar użytkownika
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimki
postać
autor

I kto tu jest uparty? Kto stawia wokół siebie mur, a potem go pielęgnuje i nie pozwala się przez niego przebić, nawet gdy to drugi próbuje podać mu rękę, wyciągnąć ją w geście pojednania, czy zgody? Oboje byli uparci, to chyba było rodzinne, tylko że Galen z tą swoją upartością to był też bardzo naiwny, bo liczył, że Yvonne tu przyjechała, żeby się pogodzić. Liczył, że zaraz mu powie, wiesz przepraszam, że wtedy wyjechałam, a on powie to ja ciebie przepraszam i będzie zgoda.

Nawet nie wiedział jak bardzo jego marzenia są złudne, bo on wcale tego nie czuł, tego, że przez te lata ich wspólnej przeszłości robił jej taką krzywdę, przecież w życiu by tego nie chciał. Gdyby ktoś go zapytał dlaczego jesteś taki dla swojej siostry, nie wiedziałby jaki, bo on chciał być dobrym starszym bratem, mimo wszystko.

Zmarszczył brwi kiedy się zaśmiała, nie potrafił jej rozgryźć, kiedyś to było łatwiejsze, gdy obcinał włosy jej lalkom barbie, a ona go za to goniła z nożyczkami po domu krzycząc, że go zabije. Bał się, że rzeczywiście by to zrobiła, gdyby go dorwała. Albo kiedy sięgał przed nią po jej ulubionego cukierka, a ona go za to kopała pod stołem, ale później i tak go jej przecież oddawał, on tylko robił jej tak czasem na złość, ale przecież ją kochał. Przecież chyba rodzeństwo tak ma, że czasem robi sobie na złość, ale zawsze możne na siebie liczyć? Chciałby, żeby Yvonne mogła na niego liczyć, bo on na nią już dawno przestał.
Słuchał jej słów i trochę nie mógł w nie uwierzyć, ale im więcej ich padło, tym bardziej musiał przyznać jej rację. Chociaż oboje byli szkoleni jak te małpki w cyrku, na złote dzieci, to Galen zawsze zbierał laury. Ale czy to zawsze była jego wina? A może ich matki, której był pupilkiem, może ojca, który widział w nim swojego następcę, a może Yvonne, która od dziecka lubiła się sprzeciwiać?

- No tak Yvonne, zapomniałem, przecież moje życie to istna sielanka. Złote dziecko, które zawsze dostawało to czego chce, nie musiało się starać, bo wszystkie sukcesy zabierało siostrze... - powiedział kręcąc głową - jesteś śmieszna, i chyba nie pamiętasz ile razy obrywało mi się za to, że nie byłem najlepszy na zajęciach z szermierki, a Ty na balecie byłaś, że nie mówiłem po francusku z takim cudownym akcentem jak Ty, że miałem gorsze oceny niż Ty. A później było tylko lepiej, kiedy chcieli mnie wydziedziczyć, bo noga mi się podwinęła, no ale w zasadzie to Ty już wtedy to miałaś w dupie, już postawiłaś na mnie krzyżyk, na wszystkich go postawiłaś - chyba oboje mieli sobie dużo do zarzucenia. No i to może nawet nie tak, że Galen chciał, żeby wszystko kręciło się wokół niego, po prostu czasem tak było. Po prostu ich rodzice tak to wszystko wykreowali, od zawsze chwalili jego sukcesy, ale od zawsze też łatali dziury w jego pijarze.

- No to po co wróciłaś? Ja na Twoim miejscu bym nie wrócił - znowu się pogrążał. Ale taka jest prawda, wiele mógł zarzucić swoim rodzicom, ale wiele też im zawdzięczał, a Yvonne zawsze miała w tej kwestii gorzej, jej potknięcia nie były jakaś skazą na honorze, nie trzeba było ich ratować jakby od nich miał się zawalić świat. Zawsze były jakby na drugim planie, jakby w tle. Jakby mniej ważne. Nieważne.

Zabrał rękę, chociaż jeszcze przez chwilę czuł pod palcami szorstki materiał jej bluzki. Patrzył w jej twarz, w te spuszczone oczy, w których szukał jakiejś odpowiedzi, wcale się jej jednak nie dopatrzył.
- Przyjechałaś tu, żeby powiedzieć mi w twarz, że Cię zraniłem Yvonne? A co ja takiego zrobiłem? Myślisz, że chciałem, żeby tak było? Przecież jesteś moją siostrą, przecież ja zawsze chciałem Cię tylko chronić Yvonne... - czyli jednak Galen Wyatt wiedział o co jej chodzi? Czyli jednak dotarło do czego dążyła? Co było tym punktem zapalnym w całej tej spirali nienawiści? Podskórnie wiedział, ale nie za bardzo chciał się do tego przyznać. Przyznać do błędu.

- Przepraszam Cię Yvonne, już przepraszałem cię nie raz, ale tak było po prostu lepiej - tylko dla kogo Galenie Wyatt? Dla niej, a może dla Ciebie? Te wiadomości, te maile, wszystkie zawierały przeprosiny i wszystkie później zacierały ich wydźwięk stwierdzeniem, że tak było lepiej. Stwierdzeniem, że jej zdanie się znowu nie liczy. Jak zawsze.

Wystawił rękę z kluczem, ale na wysokości jej głowy, mogła go wziąć, jeśli na niego spojrzy, chyba potrzebował, żeby spojrzała.

- I gdzie teraz pójdziesz? Dom rodziców stoi pusty, ja tam wcale nie mieszkam, mam klucze w samochodzie, pojedziemy tam? - miał nadzieję, że się zgodzi, mimo, że w tej chwili powinien być przecież w zupełnie innym miejscu, na spotkaniu, na dole. Chociaż sam przecież nie mógł wytrzymać w tamtych murach, ale pokój Yvonne wciąż stał nietknięty, pewnie w takim stanie, w jakim go opuściła, no może bez bałaganu, który wtedy zostawiła, bo tego nie wytrzymałaby ich porządnicka matka.

Yvonne Wyatt
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
27 y/o, 171 cm
dźwiękowiec || CBC Toronto
Awatar użytkownika
Skryta w najgłębszym cieniu – zawsze z boku, na drugim planie, poza ciekawskim, oceniającym spojrzeniem. Ale kiedy się odzywa jej sylwetka rysuje się na nowo, wyłania się z mroku. Beznamiętny głos przebija się przez ciszę, słowa dźgają jak małe igły. Celnie wymierzone, zawsze w punkt. W zmęczonych ślepiach rzadko widać zaciekawienie – jakby szukanie szczęścia w życiu przychodziło jej z trudem. Bo się pogubiła. Zbłądziła, zaufała nieodpowiednim osobom, straciła to co najcenniejsze. Przed twarzą trzyma maskę naśladującą idealne oblicze, ale jeśli przyjrzysz się dokładniej nie przejdziesz obojętnie obok popękanej powłoki. Uważniejszy obserwator zobaczy to, co inni zignorują – prawdę.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkifruit roll-up
postać
autor

Kiedyś musiała w końcu postawić na siebie.
Chowała się w cieniu zbyt długo, będąc jedynie marną imitacją swojego istnienia. Śmiało można by rzucić stwierdzeniem, że przez większość swojego życia jedynie była. Kiedy inni robili krok wprzód, ona robiła dwa w tył. Dawał innym przestrzeń, pozwalając sobie na samotny, cichy rozwój. Wydawało jej się, że nie potrzebuje pochwał, że wspaniale sobie daje radę bez nich. Wszystko robiła dla samej siebie, nikogo innego. Czy naprawdę ktoś musiał ją uświadamiać, że to dobra droga? Przecież doskonale wiedziała, że tak. Ale słowa... słowa mają ogromną moc. Potrafią niszczyć i budować. Każdy potrzebuje tych budujących, by nigdy nie stracić nadziei.
Słuchała go w spokoju – była jak kamienny posąg. Była oszczędna w emocjach, jakby niewiele chciała zdradzić. To aktorstwo dużo ją kosztowało. Czuła, że w każdej chwili może pęknąć, utrzymując całą swoją kreację na kilku delikatnych linkach, które były już u kresu swej wytrzymałości. Nie odzywała się, jakby ta cisza miała być wystarczającą odpowiedzią. Odpowiednio złowroga, głucha. Gdyby przybliżyła się jeszcze trochę to bez problemu wyczułby serce próbujące wyrwać się z jej piersi. Bo przecież wewnętrznie bardzo przeżywała to spotkanie. Zaangażowana była niemal każda komórka jej ciała.
Walkę ze samą sobą przegrała szybciej niż się spodziewała. Pasy bezpieczeństwa, która cały czas ją trzymały trzasnęły gwałtownie, puszczając ją wolno. Twarz ujawniła swoje prawdziwe oblicze, choć te i tak trudno było odgadnąć. Zniesmaczenie, niezrozumienie, smutek... a może coś zupełnie innego? Jakaś fuzja, którą ciężko było nazwać jednym, celnym określeniem.
Ale ja nawet nie powiedziałam nic o sielance, nie wkładaj mi do ust słów, które nie są moje. Ty masz swoje spojrzenie, ja mam swoje. Ty czułeś jedno, ja drugie. Możemy się wzajemnie przerzucać myślami i spostrzeżeniami, ale nie atakuj mnie bo sam chciałeś wiedzieć czemu wyjechałam. Kiedy w końcu zebrałam się w sobie i chcę wszystko powiedzieć, to ty próbujesz odwrócić to przeciwko mnie — W tej rozmowie irytowało ją to, że Galen niby chciał się dowiedzieć co zrobił źle, ostatecznie i tak próbując odeprzeć w pewnym stopniu argumenty magicznym zdaniem 'też miałem źle'. To zagranie sprawiało, że znowu stawiał się na pierwszym miejscu. Znów próbował pchnąć swoją siostrę w kąt. Jakby to, co przeżyła kolejny raz było mniej ważne.
„Ja na Twoim miejscu bym nie wrócił.”
Jego słowa były jak cios prosto w twarz.
Taka prawda, miał rację, przecież nie chciała wracać. Jeszcze jakiś czas temu zapierała się rękoma i nogami. Była nieugięta. Przekreśliła tę rodzinę, miała się od niej uwolnić. Ale... to wszystko nie dawało jej spokoju. Nawiedzało ją we snach, atakowało w najmniej oczekiwanych momentach. Jak nieprzepracowana trauma, z którą powinna się w końcu zmierzyć. I może właśnie dlatego wróciła – żeby spróbować spojrzeć problemowi w oczy i chociaż połowicznie go rozwiązać. Żeby z ramion zeszło całe te napięcie, które dociskało ją do ziemi.
Nie odpowiedziała na zadane pytanie. Nieznana magiczna siła splotła jej usta i nie potrafiła wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Blokował ją jej własny umysł. Nie chciała przyznawać mu racji, nie w momencie, w którym koncentrowała się wreszcie na sobie. Mogła powiedzieć wszystko co jej leżało na sercu, ale gdzieś głęboko tkwił w niej hamulec, który nie chciał puścić. Może wcale nie chodziło jej o zrobienie mu przykrości tylko o uświadomienie go by zrozumiał czemu mogła czuć się dotknięta.
Przepraszał tyle razy?
Musiała wyprzeć to z pamięci. W pewnym momencie wszystkie kierowane do niej słowa odbijały się jak od stalowego pancerza. Wszystko traciło na znaczeniu, stawało się błahe. Zapominała, nie chciała o tym pamiętać. Bo tak było jej łatwiej.
Pobudził ją dźwięk stukających o siebie kluczy. Musiała powstrzymać się przed zadarciem łba, bo spojrzałaby mu prosto w oczy. Chociaż... czy nie o to chodziło od samego początku?
Trochę słów nie rozjaśni kilkunastu lat mroku — skomentowała to zwięźle, nie siląc się na dodatkowe tłumaczenie i zagłębianie się w szczegóły. — Nie chcę wracać do domu, nic mi po tym. Życie, które tu miałam zostało w tamtym domu. Teraz, gdy zaczynam nowy rozdział odcinam się od tego całkowicie.
Zaczynam nowy rozdział...
W jej głowie coś zaskoczyło – podniosła łeb powoli, ostrożnie. Przecież o to właśnie chodziło, konfrontacja była nieunikniona, dążyła do niej. Po tych wszystkich latach zdecydowała się spotkać, stanąć z nim twarzą w twarz. I w końcu na niego spojrzała. Doskonale pamiętała tę twarz, te rysy – wcale nie musiała na niego spoglądać, by sobie ją wyobrazić. Ale tu chodziło o przezwyciężenie czegoś – demonów przeszłości.
Z-zadowolo-ny? — głos się jej załamał. Wzięła głęboki oddech. Dłoń uformowała pięść, a paznokcie nieprzyjemnie zacisnęły się na skórze. Nie sądziła, że to będzie tak trudne, że głowa pełna ambiwalentnych myśli będzie stale przeczyć samej sobie i jakiejkolwiek logice. Bo jednocześnie miała ochotę utonąć w jego objęciach i rozdrapać mu pazurami twarz. Ale co by to zmieniło?
A teraz daj mi klucze, chcę stąd wyjść zanim zrobi się naprawdę nieprzyjemnie. Mam w sobie dużo emocji i wkrótce będą musiały znaleźć swe ujście — powiedziała, unosząc dłoń i próbując mu odebrać klucze. Awaryjny plan zakładał wybicie okna krzesłem i wyskoczenie przez nie – nieważne, że byli na którymś tam piętrze.

Galen L. Wyatt
-
gracz =/= postać; wydłużanie postów na siłę; szanuję granice innych, więc wszystko do dogadania.
34 y/o, 182 cm
Prezes z przypadku, skandalista z wyboru | Northex Industries
Awatar użytkownika
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimki
postać
autor

W przeciwieństwie do niej Galen potrzebował pochwał, to one działały jak siła napędowa jego egzystencji. Zawsze tak było, do tej pory jest, że dałby się pokroić za jakieś marne byłeś świetny Galen. Wystarczyło mu to powiedzieć, a jak jeszcze do tego padło stwierdzenie byłeś lepszy od ojca, to już w ogóle Galen Wyatt obrastał w piórka i wtedy mógł lecieć. Mógł przenosić góry, mógł działać. Powinien chyba wiedzieć jak czuła się Yvonne, a jednak to do niego nie docierało. Galen potrzebuje pochwał, stara się być najlepszy tylko po to, żeby go docenili, a Yvonne, przecież ona nigdy o to nie zabiegała, przecież ona zawsze stała gdzieś z boku, patrzyła z tyłu. Tylko, czy to był jej własny wybór? Czy w ogóle mogła sobie kiedykolwiek pozwolić na taki luksus, jak swój własny wybór? Czy nie zawsze była sterowana przez tę toksyczną rodzinę?

Wolałby, żeby krzyczała, powiedziała jak to serce wali jej w piersi, wyklinała go, obwiniała, a ona milczała. To było najgorsze. Nie widzieli się tyle lat, a ona milczy, każe go ciszą, a jemu w głowie kłębią się miliony pytań, słów, które przez lata nazbierały się i teraz kotłowały, bo nie wiedział od czego ma zacząć. Nie wiedział czy w ogóle zaczynać. Jak do tego podejść, jak nie sprawić, że Yvonne znów zniknie na milion lat. Nie chciałby, żeby zniknęła, on chciał tylko, żeby wróciła.

- Yvonne przecież ja nigdy nie byłem przeciwko Tobie - chciał ją zapewnić, ale jak? Może wspominając czasy, kiedy rzeczywiście szli ramię w ramię, kiedy wspólnie jeszcze jakoś stawiali się swoim rodzicom, jeszcze próbowali walczyć, z tymi wszystkimi narzuconymi im z góry zasadami. Ale to były czasy tak odległe...
Później przecież był jeszcze czas, zły, mroczny, taki w którym Galen zamiast być po jej stronie, to starał się sam jej narzucać te wszystkie normy, narzucać to co dla niego było ważne, znowu się z nią wcale nie licząc.

Po jej twarzy widział, że przesadził, jak zwykle, mógł ugryźć się w język, dlaczego on nigdy nie potrafił się zamknąć w odpowiednim momencie. Tylko paplał, tylko ranił, a później żałował, a później robił to znowu, typowy Galen Wyatt. Sam zaczął się zastanawiać co z nim jest nie tak? Bo na pewno coś było.

Zdawał sobie z tego sprawę, podskórnie, gdzieś w środku czuł, że nawet jakby przepraszał ją codziennie przez te wszystkie lata, to i tak by jej tego nie wynagrodził. Kilkunastu lat mroku.

Czyli jednak coś docierało, czyli odrobinę rozumiał o co jej chodzi. Tylko, że Galen jak zwykle udawał, że nie dociera, że rację ma tylko on, a to wszystko za sprawą tego, że on nigdy nie potrafił sobie radzić z emocjami. W tej popieprzonej rodzinie to on pierwszy był do wysłania na terapię. On przecież na nią uczęszczał przez wiele lat, ale co z tego, jak nic go to nie nauczyło? Co z tego, jak kłamał jak z nut, żeby tylko i tak postawić na swoim, żeby wyszło na jego. Może powinien poszukać innego lekarza? Ale najpierw to chyba... coś w sobie zmienić?

- A masz się gdzie zatrzymać? Wiesz możesz też u mnie - zaproponował, ale doskonale znał jej odpowiedź, właściwie to po co to mówił, znowu chciał ją zdenerwować? Mówił, mówił i mówił. Tylko po co to wszystko, ale tak działał Galen często te wszystkie słowa były po prostu jego tarczą. Dzisiaj też chciał przyjąć taką taktykę.

Kiedy podniosła głowę i spojrzała na niego, jego wzrok sunął powoli po jej twarzy, jakby się zastanawiał na ile się zmieniła przez te wszystkie lata. Niewiele, ale jednak. Wbił spojrzenie w jej oczy, szukał w nich czegoś znajomego, ale trudno się było tego dopatrzyć. Był zadowolony, na to czekał, na to liczył, że kiedy spojrzą sobie w oczy, twarzą w twarz, to wtedy to co złe jakoś minie i odejdzie w niepamięć. Tak się nie stało.

- Dobrze wyglądasz Yvonne, miło jest Cię zobaczyć - powiedział ciszej, spokojniej, wciąż nie odwracając spojrzenia od jej tęczówek. Wyciągnął rękę z kluczem i włożył go jej między palce. Wdech i wydech, Galen podejdź do tego na spokojnie, z głową, nie tak jak zwykle. Chociaż dla Twojej siostry odrobinę się postaraj. Dla Yvonne.

- Odwiedzisz mnie jeszcze? - chciał powiedzieć, że on ją może odwiedzić, w każdej chwili. Niech tylko poda mu adres, ale udało mu się tym razem zatrzymać te słowa w gardle. Odsunął się od drzwi, zrobił krok w bok, nie skracając między nimi dystansu, ale jednak pozwalając jej podjąć decyzję. Może pierwszy raz w życiu? Bez nacisku, bez żadnego - bo tak by było najlepiej.

Yvonne M. Wyatt
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
27 y/o, 171 cm
dźwiękowiec || CBC Toronto
Awatar użytkownika
Skryta w najgłębszym cieniu – zawsze z boku, na drugim planie, poza ciekawskim, oceniającym spojrzeniem. Ale kiedy się odzywa jej sylwetka rysuje się na nowo, wyłania się z mroku. Beznamiętny głos przebija się przez ciszę, słowa dźgają jak małe igły. Celnie wymierzone, zawsze w punkt. W zmęczonych ślepiach rzadko widać zaciekawienie – jakby szukanie szczęścia w życiu przychodziło jej z trudem. Bo się pogubiła. Zbłądziła, zaufała nieodpowiednim osobom, straciła to co najcenniejsze. Przed twarzą trzyma maskę naśladującą idealne oblicze, ale jeśli przyjrzysz się dokładniej nie przejdziesz obojętnie obok popękanej powłoki. Uważniejszy obserwator zobaczy to, co inni zignorują – prawdę.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkifruit roll-up
postać
autor

„(...) nigdy nie byłem przeciwko Tobie.”
Chyba bardziej interesowało ją czy był z nią. Mógł nie stać po drugiej stronie barykady, ale wciąż być gdzieś z boku – tak, by w razie potrzeby nie mogła nawet sięgnąć jego rąk. Bo z pewnością były takie sytuacje, w których nie mówiła otwarcie, że potrzebuje pomocy, ale gdzieś między słowami i gestami można było dostrzec, że nie jest do końca zadowolona. Bo dusiła się w tym domu, w którym stale ją tłamszono. Tak naprawdę swoje poranione skrzydła mogła rozwinąć dopiero po wyprowadzce, kiedy nie ograniczały ją żadne z góry narzucone więzy.
Nie wierzyła mu. Wciąż nosiła na sobie zbyt wiele blizn z tamtego okresu, które lubiły o sobie przypominać. Czasami miała wrażenie, że otwierają się na nowo, by znów trysnąć szkarłatem. Żeby znowu musiały się paskudzić i mozolnie zasklepiać. Jakby była skazana na te cierpienie. Albo sama na siebie je za każdym razem ściągała.
Starała się go zrozumieć mimo niechęci którą do niego w tamtej chwili czuła. Z jednej strony ulżyło jej, że zdecydowała się na to spotkanie, bo gdyby nie przyszła to wciąż zatruwałoby jej to myśli. Z drugiej strony nie spodziewała się żadnych wspaniałości – nie potrafiła mu tak po prostu wybaczyć i udawać, że te kilkanaście lat w toksycznym domu, w którym nie miała (według niej) żadnego wsparcia się nie wydarzyło. Ale prawdopodobnie dopuszczała do siebie opcję pojednania – gdyby miała być wiecznie obrażona to pozostałaby w ukryciu. Może nawet nie wróciłaby do Toronto.
Tak, jestem w mieście od jakiegoś czasu — skomentowała tylko, gdy zaproponował jej nocleg. Wynajmowała mieszkanie, rachunki dzieliła na pół z współlokatorem, więc było jej trochę lżej. Nie odezwała się wcześniej, bo musiała wszystko sobie na spokojnie poukładać w głowie, ogarnąć życie i w ogóle zebrać w sobie tyle odwagi, by pojawić się w budynku firmy. Bo to na pewno była przemyślana decyzja – powrót w rodzinne strony i spotkanie. Nie podjęła by takiego ryzyka bez sporządzenia rachunku zysków i strat.
Oczy miał wciąż takie same – jak kiedyś. Spodziewała się dostrzec w nich zupełnie kogoś innego, ale widziała jego. To była dla niej ulga – znała go, nie musiała uczyć się rozumieć go na nowo. Musiała tylko... pozwolić mu się zbliżyć. Co wydawało się być bardzo trudne, bo palisady, które wzniosła wokół siebie były trudne do pokonania. Ale ktoś odpowiednio wytrwały dałby radę.
Przełknęła głośno ślinę, gdy powiedział, że było miło ją zobaczyć. Nie odpowiedziała żadnych nawzajem. Te słowa nie były w stanie przecisnąć się przez jej gardło. Jakby siedziała w nim wielka gula, której nie mogła przełknąć. Więc po prostu patrzyła na niego, choć miała ochotę prześlizgnąć się obok, doskoczyć do drzwi i po prostu uciec. Bo nie spodziewała się, że to spotkanie będzie takie trudne. Że tak osiądzie na jej drobnych barkach, przyciśnie do ziemi.
Zabrzęczała kluczami, gdy tylko poczuła chłodny metal na swoich palcach. Obróciła nimi w dłoni, prawie jakby chciała zbadać ich strukturę i upewnić się czy są prawdziwe. Oczywiście była zadowolona, bo dopięła swego. To pozwoliło jej myśleć, że ma sytuację po kontrolą, że to ona rozdaje karty. Nawet jeśli podskórnie czuła, że traci rezon. Gdyby miała tak stać przed nim i nadal znosić jego spojrzenie to pewnie by pękła. Rozbiłaby się za tysiące kawałeczków, pozostawiając za sobą ścieżkę raniących odłamków. Żeby nikt nie mógł za nią podążać.
Na razie mam zbyt wiele na głowie, muszę pomyśleć — unikanie bezpośredniej odpowiedzi w jej wykonaniu było niemalże przyznaniem się, że chęć ponownej ucieczki jest ogromna. I to byłoby najłatwiejsze wyjście z tej sytuacji. Otwarte rany zagoiłyby się znowu, a ona mogłaby zacząć żyć gdzieś indziej. Znowu. Tylko tym razem chodziło jednak o naprawienie czegoś, naprostowanie. Żeby nie musiała wciąż uciekać i oglądać się za siebie. By wreszcie mogła się pogodzić ze swoją przeszłością i naprawdę ruszyć dalej.
Postąpiła kilka kroków w stronę drzwi, a kiedy już do nich dotarła i przekręciła klucz... odwróciła się raz jeszcze w jego stronę. Oczy miała smutne, ale powoli coś docierało do jej upartego łba. Nie wyszła od razu – chciała spojrzeć na niego z bezpiecznej odległości, nie będąc pod wpływem jego aury, jego bliskości.
Galen — zaczęła — Po prostu obiecaj, że nie będzie jak kiedyś.
Nie chciała go pozostawić z tymi słowami, dlatego zatrzymała się, oczekując jego odpowiedzi. To od niej wszystko zależało.

Galen L. Wyatt
-
gracz =/= postać; wydłużanie postów na siłę; szanuję granice innych, więc wszystko do dogadania.
34 y/o, 182 cm
Prezes z przypadku, skandalista z wyboru | Northex Industries
Awatar użytkownika
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimki
postać
autor

Chyba bardziej interesowało ją czy był z nią.
Kiedyś chyba był... Gdy była mała, gdy bawili się wspólnie w ogrodzie, gdy Galen jeszcze nie musiał udowadniać ojcu, że jest godny jego spuścizny, a matka jeszcze nie wymagała od Yvonne żeby była damą. Ale to było tak dawno temu. Bardzo dawno temu, że ona właściwie mogła tego nie pamiętać, miała kilka lat, ale Galen pamiętał. A później to wszystko jakoś tak się zmieniło, później rodzice nie tylko wymagali od niego, żeby był najlepszy, ale też żeby zawsze bronił Yvonne, a on chyba wziął sobie to za bardzo do siebie. Miał tendencję do wyolbrzymiania, od zawsze.


Może tego nie widzieli, ale byli do siebie tak bardzo podobni. Zepsuci, ale nie z własnej winy, nie zepsuci w znaczeniu, że źli, chyba raczej w takim, że w pewien sposób dysfunkcyjni, ale to właśnie zasługa tej kochanej rodzinki. Tak jak i to, że Galen do tej pory nie potrafi prosić o pomoc, do tej pory tłamsi w sobie i dusi emocje, które powinny ujrzeć światło dzienne. Nawet te drogie terapie nie pomagają.
Może nawet Yvonne była w lepszej sytuacji, bo w końcu te poranione skrzydła mogła rozwinąć, a on... Był taki jeden moment w jego życiu, z dala stąd, ale później musiał o nim zapomnieć.
Nigdy jednak nie zapomniał o swojej siostrze.
Pokiwał głową na jej słowa. Chociaż chciał jej zapytać czemu nie przyszła do niego wcześniej, to wcale tego nie zrobił, bo też nie chciał jej spłoszyć. Skoro już tu była, skoro pozwoliła mu chociaż przez chwilę ją zobaczyć, to teraz nie mógł tego zepsuć.
- I jak się czujesz po powrocie? - zapytał, bo po prostu go to ciekawiło. Po prostu chciał wiedzieć jak ona się czuje, w mieście, ogólnie, jak sobie radzi. Mogła mieć wszystko, wystarczyło go poprosić, a mogłaby żyć tutaj, obok niego, jak księżniczka, ale ona wolała sama. Jakoś wcale go to nie dziwiło. To on zawsze był tym dzieckiem, które musiało mieć wszystko podane na złotej tacy. Wymagali od niego, ale on też wymagał. Korzystał z dobrodziejstw ich nazwiska, z pieniędzy, które kiedyś zarabiał ich ojciec, a Galen teraz tylko je mnożył. A Yvonne potrafiła się od tego odciąć, trochę jej tego zazdrościł. Ale był pewny, że on by nie umiał.


Galen mógł się zmienić na przestrzeni lat, chociaż gdzieś tam w środku wciąż był tym zagubionym chłopakiem. Prezesem wielkiej firmy, który nie umiał poukładać własnych myśli, własnych emocji. Który tylko grał swoją rolę, robił to doskonale, ale to była gra. Zawsze to była gra.
Jedno jednak w nim było stałe, a był to jego upór. Kiedy wyznaczył sobie jakiś cel, to go osiągał nie przebierając w środkach. Ten jej mur też kiedyś zburzy. Musiał go zburzyć, żeby do niej dotrzeć.
Patrzył na nią jakby na coś czekał i dopiero ten metaliczny brzęk kluczy wyrwał go z tego stanu. Może jeszcze nie teraz. Ale on poczeka. Tyle ile będzie trzeba.
- Rozumiem, po prostu odezwij się, gdy będziesz chciała - powiedział spokojnie. Chciał żeby wiedziała, że mimo, że to on był zawsze tym, który przejmował kontrolę, to teraz to wszystko już zależy od niej. A on może tylko liczyć na to, że zatęskni. On tęsknił, więc może ona też któregoś dnia stwierdzi, że jednak nie jest tutaj w Toronto sama, że ma jeszcze brata? Może. Kiedyś.
Z jego płuc wyrwało się westchnienie pełne rezygnacji, bo jednak liczył na coś, jednak jeszcze się w nim tliła iskierka nadziei, ale ona gasła, gdy Yvonne ruszyła do drzwi. Stał jednak w miejscu i tylko patrzył za nią.
Ale kiedy wypowiedziała jego imię, odruchowo zrobił krok w jej kierunku. Jeden krok. Nic więcej.
- Yvonne nic nie jest już takie jak kiedyś i to na pewno już nie wróci... obiecuję - powiedział to powoli, spo-koj-nie. Chciałby wyciągnąć do niej rękę, zatrzymać ją, ale to nie był jeszcze ten moment. Takim gestem mógł tylko sobie zaszkodzić, mógł sprawić, że znowu ucieknie, a tego by nie chciał najbardziej na świecie.
- Po prostu... Pozwól mi to udowodnić - dodał po chwili wciąż patrząc w jej twarz. Znajomą, trochę inną, ale tak mu bliską, mimo wszystko.


Yvonne M. Wyatt
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
ODPOWIEDZ

Wróć do „Northex Industries”