p i e r w s z a
A próbowała.
Niektóre fragmenty swojego życia najchętniej by wymazała. Albo chociaż przekreśliła. Zmięła w dłoni i wyrzuciła prosto do niszczarki. Bo zdawały się być niepotrzebne, zupełnie zbędne. Nie mogła zacząć wszystkiego od nowa? Z czystą kartą? W zupełnie innym miejscu? Czasie?
Ponownie – próbowała.
Może odrobinę za słabo, bo gdzieś w jej głowie wciąż tkwiły te wspomnienia. Jedne odznaczały się mocniej, inne pobladły z czasem, ale ostatecznie były w niej zakorzenione na tyle silnie, że nie mogła się ich wyzbyć. W kompletnie losowych momentach potrafiła przywoływać te obrazy. Nawiedzały ją, gdy zamykała oczy i próbowała odpocząć. Nachodziły ją w snach, przez co budziła się oblana potem. Wizualizowała je sobie za każdym razem, gdy ktoś mówił o swoim rodzeństwie.
Nie mogła ruszyć naprzód. Trzymały ją niewidzialne więzy. Kiedy myślała, że nareszcie robi krok wprzód... okazywało się, że krąży. Wciąż się gubi, próbuje uporać się ze swoją przeszłością w swój własny sposób. Ale to nic nie dawało.
Dlatego zdecydowała się na spotkanie twarzą w twarz.
W mieście była już od jakiegoś czasu, ale początkowo nie mogła zdobyć się na odwagę. Głowa kreśliła najrozmaitsze scenariusze ich spotkania – żaden nie wydawał się satysfakcjonujący. Jakby wciąż miało pozostać między nimi wiele niedopowiedzeń, niezamkniętych spraw. Ale to były tylko wyobrażenia, przecież w rzeczywistości na pewno poczułaby się o wiele lepiej gdyby tylko mogła wydrzeć mu się prosto w twarz. Sama myśl o tym ją podbudowywała. Rosła we własnych oczach.
Na pewno kręciła się przed budynkiem kilka dni wcześniej – może jakby chciała wybadać grunt, podejrzeć kiedy najczęściej pojawia się w holu, żeby choćby w minimalnym stopni zaaranżować spotkanie. Mieć jakikolwiek wpływ. Jej obserwacje nie przyniosły jej zbyt wiele informacji, bo nie dostrzegła go ani razu. Ale wiedziała, że musi zaryzykować.
Tego dnia ubrała się biurowo – jasna koszula, ciemne spodnie i buty na płaskim obcasie. Włosy miała upięte do tyłu, a w dłoniach teczkę, jakby chciała się wpasować w klimat tego miejsca. Udawała, że jest umówiona na spotkanie. W recepcji rzuciła jakąś wymyśloną na poczekaniu gadką, a później zajęła krzesło pod ścianą. Całe szczęście, że w holu było trochę ludzi, bo mogła lepiej wblendować się w towarzystwo.
Co chwilę zerkała na zegarek, poprawiając nerwowo skórzany pasek albo przeglądała puste kartki, udając, że przegląda jakieś papiery. Palcem kreśliła po bieli w taki sposób, że z daleka mogła faktycznie wyglądać jakby coś czytała.
Drzwi windy otworzyły się któryś raz z kolei.
Podniosła leniwie wzrok i wychwyciła jego sylwetkę. Natychmiast poczuła jak nieprzyjemny dreszcz przeszywa jej ciało. Nie mogła uwierzyć własnym oczom, ale nie było mowy o pomyłce. Wszędzie poznałaby tę twarz. Nawet poruszał się w taki sposób jak wtedy – pamiętała tę gestykulację. Był ubrany w kosztowny garnitur i uśmiechał się. Nie mogła na niego potrzeć.
Przełknęła głośno ślinę, ale natychmiast się podniosła. I ruszyła w jego kierunku, jakby nic więcej się nie liczyło, jakby wokół nie było nikogo więcej. Kątem oka zdążyła zaobserwować, że ludzie, którzy jechali z nim windą rozeszli się, a ostatnia osoba, z którą rozmawiał zawróciła. Ruszył przed siebie – nie wiedziała dokąd zmierza, ale miała zamiar zastąpić mu drogę.
Jej głowa nie zdołała wymyśleć dobrego powitania, które podkreśliłoby czas ich rozłąki i niestabilność relacji, dlatego zdecydowała się... przejść obok niego, zahaczając o niego ramieniem. Wydawało jej się, że coś niósł, więc chciała mu to wybić z rąk. Zwrócić na siebie jego uwagę.
Zrobiła to z impetem, bez jakiejkolwiek czułości. Prawie jak zawodnik rugby wbiegający na swojego oponenta.
— Przepraszam bardzo — powiedziała, sięgając wszystkich pokładów aktorstwa jakie posiadała. — Naprawdę bardzo przepraszam.