Galen nie mógł sobie odpuścić karnawału, nawet jeśli miałby to później odchorować, na pewno odchoruje, bo nie miał już dwudziestu lat i mieszanie piwa, whisky i kuchni karaibskiej mogło go poskładać. Ale kto by się tym przejmował? Zwłaszcza dzisiaj, kiedy te wszystkie tancerki w barwnych strojach zachęcały do zabawy, kiedy od tych kolorowych ludzi biło prawdziwe szczęście. To był festiwal emocji i Galen chłonął je wszystkie do tego stopnia, że w pewnym momencie wylądował na jakiejś scenie z blantem w ręce. Później już wszystko poszło gładko, dość szybko, bez większych sprzeciwów, w atmosferze głośnych śmiechów i piosenek o bananach.
Najpierw dostał strój, pasował idealnie, żółciutki, aksamitny, można się było w nim zatopić i usnąć. Mało brakowało, a Wyatt może naprawdę by usnął, ale tych bananów było tutaj dzisiaj pełno, tak jakby jakaś bananowa szajka wyszła na ulice, uciekła ze statku, który przypłynął z Afryki i chciała zrobić rozróbę na tej imprezie. Galen jednak trzymał się raczej z tymi pokojowo nastawionymi bananami, tymi którzy dzielili się piwem i kręcili magiczne papierosy. To była całkiem fajna bananowa brać. Potem jednak wylądował na fali, piosenka wpadła mu w ucho, ludzie stwierdzili, że powinien iść pod scenę i tak sobie płynął ten banan na tysiącach, milionach pewnie, rąk wzniesionych ku górze. W końcu dotknął stopami ziemi, tylko że teraz był jednym banankiem w zasięgu wzroku, jak to się stało, gdzie ten bananowy gang? Szedł sobie ze smutną miną, żeby odnaleźć swoich żółtych kumpli, ale ktoś go zatrzymał i wręczył mu prawdziwego banana. Zaraz. Czy to nie będzie podchodziło pod kanibalizm?
Miał nadzieję, że nie, a zresztą był głodny, bananowa szajka będzie mu musiała to wybaczyć.
Ruszył gdzieś po deptaku zajadając banana, miał trochę dziwny smak, ale Galen zwalił to na ten upał, a zresztą wypił już tyle alkoholu, że teraz pewnie wszystko smakowałoby zgoła inaczej. Kiedy już go zjadł to niewiele myśląc wyrzucił skórkę gdzieś za siebie. No pięknie, nie dość, że zjadł banana, to jeszcze zaśmiecał środowisko, na bank go postawią przed jakimś bananowym sądem. No ale tak się składa, że bananowy strój nie miał kieszeni, więc nie miał jej gdzie schować, nie było też w pobliżu kosza, a od tego banana kleiły mu się całe ręce, więc co miał zrobić? Biedaczek. Najwyżej zgoni to później na innego banana, zresztą chyba nikt nie widział...
Stanął sobie w miejscu obserwując tancerki i zastanawiając się gdzie teraz skierować swoje bananowe kroki, nawet nie zwrócił uwagi na to, że stoi obok tej skórki, a tym bardziej na to, że ktoś kieruje na nią dziarsko swoje kroki. No bo przecież takie rzeczy zdarzają się tylko w kreskówkach...
Później wszystko wydarzyło się stosunkowo szybko, chociaż Galen widział to jakby w zwolnionym tempie i nie wiedział czy to zasługa jointa, tego dziwnego banana, którego dostał od obcych ludzi, tego stroju, a może tego, że zmieniał się w Banana Mana i zyskiwał jakieś super moce? Oby to było to ostatnie!
Mara Blackwell