ODPOWIEDZ
34 y/o, 182 cm
Prezes z przypadku, skandalista z wyboru | Northex Industries
Awatar użytkownika
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimki
postać
autor

- dwanaście -


Galen nie mógł sobie odpuścić karnawału, nawet jeśli miałby to później odchorować, na pewno odchoruje, bo nie miał już dwudziestu lat i mieszanie piwa, whisky i kuchni karaibskiej mogło go poskładać. Ale kto by się tym przejmował? Zwłaszcza dzisiaj, kiedy te wszystkie tancerki w barwnych strojach zachęcały do zabawy, kiedy od tych kolorowych ludzi biło prawdziwe szczęście. To był festiwal emocji i Galen chłonął je wszystkie do tego stopnia, że w pewnym momencie wylądował na jakiejś scenie z blantem w ręce. Później już wszystko poszło gładko, dość szybko, bez większych sprzeciwów, w atmosferze głośnych śmiechów i piosenek o bananach.

Najpierw dostał strój, pasował idealnie, żółciutki, aksamitny, można się było w nim zatopić i usnąć. Mało brakowało, a Wyatt może naprawdę by usnął, ale tych bananów było tutaj dzisiaj pełno, tak jakby jakaś bananowa szajka wyszła na ulice, uciekła ze statku, który przypłynął z Afryki i chciała zrobić rozróbę na tej imprezie. Galen jednak trzymał się raczej z tymi pokojowo nastawionymi bananami, tymi którzy dzielili się piwem i kręcili magiczne papierosy. To była całkiem fajna bananowa brać. Potem jednak wylądował na fali, piosenka wpadła mu w ucho, ludzie stwierdzili, że powinien iść pod scenę i tak sobie płynął ten banan na tysiącach, milionach pewnie, rąk wzniesionych ku górze. W końcu dotknął stopami ziemi, tylko że teraz był jednym banankiem w zasięgu wzroku, jak to się stało, gdzie ten bananowy gang? Szedł sobie ze smutną miną, żeby odnaleźć swoich żółtych kumpli, ale ktoś go zatrzymał i wręczył mu prawdziwego banana. Zaraz. Czy to nie będzie podchodziło pod kanibalizm?
Miał nadzieję, że nie, a zresztą był głodny, bananowa szajka będzie mu musiała to wybaczyć.

Ruszył gdzieś po deptaku zajadając banana, miał trochę dziwny smak, ale Galen zwalił to na ten upał, a zresztą wypił już tyle alkoholu, że teraz pewnie wszystko smakowałoby zgoła inaczej. Kiedy już go zjadł to niewiele myśląc wyrzucił skórkę gdzieś za siebie. No pięknie, nie dość, że zjadł banana, to jeszcze zaśmiecał środowisko, na bank go postawią przed jakimś bananowym sądem. No ale tak się składa, że bananowy strój nie miał kieszeni, więc nie miał jej gdzie schować, nie było też w pobliżu kosza, a od tego banana kleiły mu się całe ręce, więc co miał zrobić? Biedaczek. Najwyżej zgoni to później na innego banana, zresztą chyba nikt nie widział...

Stanął sobie w miejscu obserwując tancerki i zastanawiając się gdzie teraz skierować swoje bananowe kroki, nawet nie zwrócił uwagi na to, że stoi obok tej skórki, a tym bardziej na to, że ktoś kieruje na nią dziarsko swoje kroki. No bo przecież takie rzeczy zdarzają się tylko w kreskówkach...
Później wszystko wydarzyło się stosunkowo szybko, chociaż Galen widział to jakby w zwolnionym tempie i nie wiedział czy to zasługa jointa, tego dziwnego banana, którego dostał od obcych ludzi, tego stroju, a może tego, że zmieniał się w Banana Mana i zyskiwał jakieś super moce? Oby to było to ostatnie!

Mara Blackwell
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
28 y/o, 175 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

jeden
Bananowy jest po prostu żywot mój.
Krąży wokół mnie piękności śniadych rój.


Mara była przekonana, że karnawał wymyślił ktoś, kto nienawidził introwertyków. Inaczej nie da się wyjaśnić fenomenu setek roztańczonych ciał przepychających się w rytm muzyki, której nikt nie znał, a wszyscy i tak udawali, że ją kochają. Dla niej to było laboratorium absurdów, miejsce gdzie dorośli ludzie, którzy na co dzień boją się zadzwonić do dentysty, dziś z dumą paradują w stroju tostera, brokuła, szynki albo donuta. Nie żeby czuła się ponad to. Po prostu, jeśli już miała być dziwna, wolała to przeważnie robić w zaciszu mieszkania, z kaktusem o imieniu Sir Stabbington jako jedynym świadkiem. Tutaj musiała przeżywać wszystko w otoczeniu tłumu i hałasu, który – była tego pewna – powstał z połączenia lokalnej muzyki, reklamy energetyków i krzyku ludzi, którzy zgubili w tłumie własne dzieci, portfele, a czasem też godność.

To, że Mara nie lubiła takiej ilości ludzi w jednym miejscu, to każdy wiedział, ale jeszcze bardziej nie lubiła stagnacji. Karnawał był więc dla niej jak zło konieczne – z jednej strony gwar, feeria barw, niekończący się śmiech ludzi, którzy wyglądali, jakby zapomnieli, czym jest rachunek za prąd. Z drugiej: niepowtarzalne kadry. Było coś perwersyjnie pociągającego w chwytaniu tych najbardziej kiczowatych fragmentów rzeczywistości, zwłaszcza kiedy światło uderzało w kolorowe pióropusze i rozświetlało brokat na policzkach zupełnie obcych ludzi. Dzisiaj była tu bez zlecenia, tylko z własną ciekawością i głodem nowych kadrów. Trzymała się z boku, łapała rzeczy, które inni potrafili przeoczyć: moment, gdy balonik odlatywał dziecku z ręki, cień rozciągający się na parkiecie pod tańczącą parą, staruszkę śmiejącą się szczerze do samej siebie. Kiedyś sądziła, że do takich rzeczy trzeba mieć szczęście. Teraz wiedziała, że to kwestia uważności i… niewidzialności. Mara umiała zniknąć nawet w centrum zamieszania.

Przesuwała się z aparatem przez morze przebierańców, udając, że jest jedną z tych osób, które znają tu wszystkich i wszystko. Ale ona znała tylko swoje zadanie: uchwycić absurd, zanim absurd ją pochłonie. W myślach notowała sobie najbardziej kuriozalne stroje – ludzka pizza, dwa jednorożce (jeden chyba lekko podpity), kobieta udająca disco kulę, no i ta cała bananowa mafia. Czy to był trend, czy ktoś tutaj rozdaje przebrania za darmo? Zaczęła się rozglądać za czymś mniej oczywistym, czymś bardziej… dziwnym niż ludzki arbuz i gość z bananem na głowie (tak, był nawet taki). I wtedy, jakby Wszechświat chciał jej pokazać, że sarkazm to sport kontaktowy, pod jej butem pojawiło się coś zdradziecko śliskiego. Prawa stopa wyjechała jej do przodu, druga wykonała manewr ratunkowy. Aparat zrobił tzw. „hop-siup” na pasku. W tej jednej sekundzie Mara przypomniała sobie wszystkie te kreskówki, w których ktoś wykręca piruety na skórce od banana. Zawsze myślała, że to nierealne. Życie postanowiło ją wyprowadzić z błędu.

Zastygła w półruchu, zawieszona pomiędzy upadkiem a ewentualnym wybawieniem. W głowie miała tylko jedną myśl: „Naprawdę? Naprawdę tak? Tyle lat bez spektakularnych wpadek publicznych i przegrywam z owocem?” Wokół rozbrzmiewała samba, gdzieś ktoś krzyczał „do góry nogi!”, a Mara już wiedziała, że jeśli zginie tu na oczach tłumu, jej epitafium będzie brzmieć: „Tu leży Mara, pokonana przez bana… przez życie. Przez życie, nie przez banana.” Przysięgła sobie, że jeśli jakimś cudem wyjdzie z tego cało, zacznie na serio ćwiczyć jogę. Albo przynajmniej nie będzie już śmiać się z ludzi, którzy przegrywają z grawitacją. Albo chociaż powstrzyma się od kupowania bananów przez miesiąc. I wtedy czas stanął w miejscu – wszystko na sekundę zwolniło. Poślizg. Zawieszenie. Świadomość, że za chwilę historia napisze się sama. Zostawiła losowi resztę.

Galen L. Wyatt
34 y/o, 182 cm
Prezes z przypadku, skandalista z wyboru | Northex Industries
Awatar użytkownika
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimki
postać
autor

Mara pokonana przez banana...

No chyba nie tym razem.


Kiedy Spidermanowi włączał się pajęczy zmysł, to widział na czarno i w zwolnionym tempie.
Kiedy Galenowi włączył się zmysł Super Banana, to widział wszystko rozmazane, ale jakoś tak wolniej niż zwykle, jakby uważniej, dokładniej. Czyli jednak bananowe zmysły, a może to po prostu mózg pracujący przez kilka godzin na przyspieszonych obrotach?
Mózg, który odbierał te wszystkie bodźce dostarczane ze wszystkich stron. Głośna muzyka, rozmowy i krzyki, kolory, wszędzie dookoła, światła, które pewnie większe wrażenie będą robić po zmroku, ludzie ocierający się o siebie w przejściach i na koncertach, witający się, przytulający, tańczący, zapach karaibskich przypraw, zapach mieszających się ze sobą setek różnych perfum i zapach ludzi, smak wyspiarskiej kuchni, który na długo pozostawał na języku, smak alkoholu, najróżniejszego, aż wreszcie smak zioła...
Takie miejsca doświadczało się wszystkimi zmysłami. To był festiwal barw, festiwal muzyki, festiwal smaków, ale przed wszystkim festiwal ludzi, tak różnych, że czasem niewiarygodne się wydawało, że oni wszyscy tu są, razem. Na co dzień można by było od tego zwariować, ale raz w roku przecież można sobie na to pozwolić, dać się ponieść, Galen wychodził z takiego założenia. Dzisiaj dał się po prostu porwać.


Odwrócił się, ktoś krzyknął - nogi do góry, a on zdążył wyciągnąć przed siebie ręce i ją chwycić, wpadła mu prosto w ramiona, to było jak scena z filmu, gdzie dziewczyna wpada mu w ramiona, a on ją łapie idealnie w pół, pozwala jej zatrzymać się tuż nad ziemią, odchylając do tyłu, pochylając się nad nią. Jej długie włosy już muskają końcówkami podłogę, na której mogła przecież wylądować, ale on zdążył zareagować, zdążył ją złapać. Uratować jej życie, jakby ziemia to była lawa, albo coś jeszcze gorszego. Może tylko w filmach ona nie ślizga się na skórce od banana, którego sam przed chwilą on zjadł, a on nie wygląda jak jego ojciec (tego banana), ubrany w ten cały bananowy kostium. Chociaż może kupili by to do jakiejś komedii? W roli głównej Zac Efron i Mila Kunis i mamy murowany hicior.

Wyatt trzymał ją tak przez moment w ramionach, bo wiecie to miało być jak w filmie. Przeciągłe spojrzenie prosto w oczy, jakby czas się dla nich zatrzymał, miłość od pierwszego wejrzenia, która spada na tę dwójkę jak grom z jasnego nieba, i wreszcie on odzywa się tym swoim AKSAMITNYM GŁOSEM. Nie wiadomo, czy bardziej aksamitny jest ten bananowy strój, bardzo przewiewny i mięciutki zresztą, czy ten głos. Nieco ochrypnięty od śpiewania od rana i picia zimnego piwa na hejnał.
- Nic Ci nie jest? Jesteś cała? - zapytał w końcu i wreszcie ją postawił na równe nogi, obejrzał dokładnie, jakby sprawdzał czy nie spadł jej z głowy włos. Taki z niego był opiekuńczy i troskliwy bananek.
A właściwie to ten banan, który ją uratował, ten super bohater w żółtej skórce, to był też tutaj czarnym charakterem, był winny, bo przecież to on podrzucił tę skórkę, więc gdyby jej się coś stało, to musiałby za to odpowiadać. Bohater i złoczyńca w jednej osobie. Po prostu banan.
Na szczęście refleks Banana Mana zadziałał!


Kiedy tak na siebie patrzyli, to rzeczywiście mogło się wydawać, że mamy tutaj jakąś scenę rodem z komedii romantycznej, wszystko mącił tylko strój tego banana. Chociaż gdyby ubrali w niego Goslinga to może właśnie to byłby hit? Drugi Lalaland, czy coś?
Trzeba jednak przyznać, że Galen też wyglądał nieźle mimo, że zawsze myślał, że w żółtym jest mu nie do twarzy.


Mara Blackwell
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
28 y/o, 175 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

Mara miała krótką refleksję, zanim jeszcze jej stopy dotknęły z powrotem ziemi: gdyby ktoś kiedykolwiek powiedział jej, że zostanie uratowana przez mężczyznę w kostiumie banana, podczas karnawału, wśród roztańczonych tostów i pizzy na dwóch nogach, wyśmiałaby go bez cienia litości. Ale oto była — zawieszona w ramionach Banana Mana, który patrzył na nią z troską, jakby właśnie uratował ją przed losem gorszym niż śmierć: przed kompromitującym spotkaniem twarzą z kostką brukową. A przynajmniej z bananową skórką. Scena jak w tandetnej komedii romantycznej, której nie miałaby ochoty oglądać nawet w chorobie.

Przez sekundę trwała w tej karnawałowej anty-grawitacji, podczas gdy świat dookoła jakby nagle przycichł. Zamiast muzyki w uszach miała tylko szum własnego sceptycyzmu: „Serio, życie? Serio?” W powietrzu unosił się zapach przypalonych przypraw, taniego piwa i czegoś, co Mara nazwałaby „nutą rozczarowania nadziejami ludzkości”. Tancerki trzepotały piórami, gdzieś obok ktoś śpiewał „Banana Boat Song” – i tu Mara prawie się rozpuściła w środku z czystej radości. Ona naprawdę UWIELBIAŁA tę piosenkę. „Day-O!” rozbrzmiewało jej w głowie przy każdej większej katastrofie życiowej, od dziecka miała słabość do wszystkiego, co z żukiem i Timem Burtonem związane. Gdyby tylko była trochę bardziej odważna, już dawno zrobiłaby sobie tatuaż z Beetlejuice’em albo własną wersją bananowego śpiewaka. W sumie to nawet dobrze, że nie była dzisiaj przebrana za Lidię Deetz, bo historia mogłaby zatoczyć niebezpiecznie szerokie koło.

Kiedy stanęła na własnych nogach, pierwsze, co zrobiła, to upewniła się, że aparat przeżył. Potem dopiero przeszła do kontroli strat własnej godności. Wyglądało na to, że obie te rzeczy mają się… względnie dobrze, co w świecie Mary było już powodem do świętowania. W duchu zanotowała sobie:
„Uratowana przez banana. To nawet jak na moje standardy brzmi absurdalnie.”
Przez ułamek sekundy spoglądała prosto w oczy swojemu wybawcy. W głowie zaczęły jej się przewijać wszystkie te filmy, w których główna bohaterka dostaje nagle szansę na romans życia – ale nie, nie w jej wydaniu. Nie z tym strojem, nie w tym miejscu, nie z tym wszechobecnym zapachem piwa unoszącym się w powietrzu.
Za bardzo znała życie, żeby uwierzyć w coś takiego jak miłość od pierwszego poślizgu.
Chyba nie będzie mi potrzebny przeszczep dumy – rzuciła, zerkając z zaciekawieniem na banana. Uśmiechnęła się jeszcze, choć może trochę szerzej niż powinna – w końcu nie codziennie doświadcza się bananowego katharsis w rytmie samby. – Ale jeśli kiedyś ktoś zapyta mnie, jak to jest być uratowaną przez żółty owoc, od razu odeślę go do ciebie.

Zaraz potem wróciła do swojej zwykłej ostrożności, jakby próbowała odciąć się od tej całej absurdalnej sceny.
– Dzięki za interwencję. Jeśli gdzieś jest zapis tego wszystkiego na kamerze, to uprzedzam: nie wyrażam zgody na emisję w śniadaniówkach ani na TikToku – rzuciła z przekąsem, odgarniając włosy z czoła, jakby próbowała zetrzeć z siebie resztki bananowej kompromitacji. Od strony sceny znów rozległa się samba, ktoś wykrzyczał coś o szczęściu w miłości i pechu w loterii, a Mara – nie ruszając się z miejsca – już szykowała aparat do następnych ujęć.

Przez chwilę patrzyła gdzieś w bok, czując jak powoli opada jej napięcie i wszystko wraca do normy. Miała ochotę po prostu stać i przez moment nie być nikim ważnym w tym całym rozgardiaszu. Dopiero po tej krótkiej pauzie przeniosła spojrzenie z powrotem na swojego wybawcę.
– Jakieś plany na dalszą część tego festiwalu, Bananie? – dodała jeszcze, tym razem naprawdę z rozbawieniem, łapiąc spojrzenie chłopaka.

Galen L. Wyatt
34 y/o, 182 cm
Prezes z przypadku, skandalista z wyboru | Northex Industries
Awatar użytkownika
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimki
postać
autor

Beetlejuice w stroju banana, a Lidia z aparatem na szyi, w objęciach, w zasadzie Burton mógłby to wyreżyserować, tylko może w nieco mniej kolorowych, a bardziej makabrycznych okolicznościach, jakiś meksykański festiwal śmierci, kostuchy dookoła, i instalacje Delii nad ich głowami? Mniej piór, brokatu i opalonych ciał, zamiast tego śmiertelnie blade, i może rzeczywiście powstałoby z tego coś ciekawego?

Kiedy stanęła na własnych nogach, oczywiście Galen również musiał sprawdzić czy wszystko jest na swoim miejscu, delikatnie dotknął ją za ramiona i obejrzał z prawej i lewej strony. Żadnych złamań otwartych, żadnej skórki od banana przylepionej do włosów, chyba wszystko było w porządku.
- Moim zdaniem wszystko na swoim miejscu, chociaż nie wiem, jak to wygląda na co dzień - jeszcze strzepnął jakiś niewidzialny pyłek z jej ramienia, jak matka, która szykuje swe pisklę do wylotu z gniazda. Szkoda tylko, że Wyatt nie był jej matką, a ona jakąś podlotką, no i w sumie to byli na festiwalu, gdzie chcąc nie chcąc różne wypadki się zdarzają. Po prostu Galen to jest typ człowieka, który nie zna żadnych granic, bo nikt mu ich nigdy nie stawiał. On nie będzie się krępował przed dotykaniem ramienia obcej kobiety, a nawet przed trzymaniem jej w ramionach. Dla niego to tak naturalne, jak to, że po nocy zawsze wstaje dzień.
Uśmiechnął się na jej słowa i wskazał ją jednym palcem.
- A mówią, że banany to sam cukier, a tu proszę ratują życie - mrugnął do niej jednym okiem. W zasadzie gdyby jemu wczoraj ktoś powiedział, że dzisiaj na tym festiwalu będzie przebrany za Banana Mana i będzie ratował czyjeś życie, a przynajmniej ratował jakieś piękne Panie, to by się wcale nie zdziwił...
Galen Wyatt jakby przyciągał takie sytuacje abstrakcyjne, kolorowe, nie wydarzalne na co dzień. Może sam nadawałby się na jakąś główną postać z Bartonowskiego filmu?


- Myślę, że moglibyśmy podbić tym TikToka, ale nie zdążyłem tego nagrać - znowu się uśmiechnął i wzruszył ramionami - a w śniadaniówkach raczej mnie nie pokazują - no bo co mieliby pokazywać, jak Galen Wyatt rozbija się swoim Porsche, pije drinki i prowadza się z modelkami? Takie rzeczy to może w odpowiednich godzinach.

Banan za to cały czas był w nią wpatrzony, nie spuszczał wzroku, nawet kiedy patrzyła gdzieś w bok on obserwował jej profil. Na co czekał? Może na jakiś kolejny znak od losu? Przecież kiedy los rzuca Ci skórkę od banana, to się na niej ślizgaj, a nóż skończysz w bananowych objęciach, czy coś w ten deseń...

- Właściwie to brak, zgubiłem gdzieś resztę bananowych kolegów i miałem się po prostu poszwędać, a Ty w pracy, czy po prostu lubisz robić zdjęcia? - wskazał na jej aparat głową, wreszcie też zdjął z głowy jak kaptur ten... bananowy ogonek? Ach powietrze! Potargał ręką włosy, które trochę oklapły pod tym opakowaniem.
- Chyba powinienem się przebrać... - zastanowił się głośno, ale w zasadzie to gdzie on ma swoje ubranie? Gdzieś w bananowej wiosce, pośród bananowych namiotów? Dobrze chociaż, że w tym stroju miał kieszenie, bo gdyby znowu zgubił portfel i telefon, to chyba następnym razem, gdyby szedł na imprezę, to przykleiłby je sobie tą srebrną taśmą do torsu, serio.
- Skoro to jakiś motyw przewodni dzisiejszego dnia, to może dasz się zaprosić na bananowe piwo? Nie wiem czy takie podają, ale mogę zapytać - typowo, Wyatt nie dość, że ratuje czyjąś dumę, to jeszcze stawia piwo. Mógł się przebrać za jakiegoś księcia na białym koniu, tylko chyba ciężej byłoby się w tym tłumie poruszać z koniem, niż w tym banana outficie. Chociaż... gdzieś chyba widział konia, a może to były zwidy? Trzeba będzie to sprawdzić.


Mara Blackwell
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
ODPOWIEDZ

Wróć do „The Toronto Caribbean Carnival”