06:03 AM - Oddział Ratunkowy, Mount Sinai Hospital
Wyatt Ward przyszedł na oddział wcześniej i to wcale nie było jakieś dziwne, bo on na nocki prawie zawsze przychodził wcześniej, dzisiaj dziwne było tylko to, że zamiast stawić się na Ostrym Dyżurze w godzinach wieczornych, on był tutaj już od rana. Miał zobaczyć swój nowy gabinet, trochę się przygotować do odprawy, która dzisiaj miała odbiegać od tej standardowej, bo przecież od dzisiaj miał pełnić tu zupełnie nową funkcję. Zaczynał już czuć ten ciężar, który zaraz miał spaść na jego ramiona. Powoli zaczynało do niego docierać, że będzie musiał stać się tym kimś, kim dla nich wszystkich był doktor Khan. Wyatt Ward chyba zaczynał panikować...
Minęło kilka minut, a on stał wpatrując się w ścianę, na której, między innymi, wisiało zdjęcia doktora Khana, wśród samych zasłużonych dla szpitala person. Wyatt zaczął się zastanawiać, czy on kiedyś też sobie zasłuży, czy da radę? A co jeśli nie da? Jeśli wszystko zawali?
Pewnie trwałoby to znacznie dłużej, ale pojawiła się koło niego doktor Green. Często bywali razem na dyżurze, pogratulowała mu i przyznała się, że z imprezy inauguracyjnej ulotniła się wcześniej, bo miała nockę. Wyatt przecież też opuścił przyjęcie wcześniej, za wcześnie właściwie. Ich pogawędkę przerwał jednak jakiś pielęgniarz, który oznajmił, że mają code red, helikopter z wypadku na autostradzie. Ward nawet się nie zastanawiał, razem z doktor Green popędzili do sali numer trzy, gdzie już czekał na nich uraz wielonarządowy. Młoda dziewczyna, jechała jako pasażerka, prowadziła jej matka. Matka była cała, odbiła, chciała ratować córkę, ale wtedy przywaliła w nie ciężarówka. Strażacy kilka minut wycinali dziewczynę z samochodu. Na początku była świadoma. Doktor Green natychmiast zleciła pełny panel badań i tomograf, ale nagle...
- Ciśnienie spada! Ma krwotok - zawołała Green. - Tu, patrz. Brzuch twardy jak deska.
- Śledziona?
- Albo wątroba. Trzeba ją otworzyć.
Spojrzeli na siebie porozumiewawczo, oboje doskonale wiedzieli co to oznacza, teraz liczyła się każda minuta. Nie było czasu, bo czas to życie. Życie tej młodej dziewczyny. Blok operacyjny był zajęty, a ona wykrwawiała się z minuty na minutę.
- Robimy to tutaj - zdecydował Wyatt.
Nie było chwili do stracenia, nie było czasu na analizowanie. Skalpel, nacięcie, krew trysnęła łukiem znacząc szkarłatem białe fartuchy, w tej samej chwili pielęgniarka podała ssak. Wyatt wprowadził dłoń do środka - dotyk, ocena, szybko zlokalizował źródło krwawienia.
- Rozwalona śledziona. Muszę ją usunąć.
Green już podawała narzędzia, on pracował w ciszy i skupieniu, aż wreszcie - opanowali sytuację. Dziewczyna oddychała. Monitor przestał piszczeć.
- Stabilna - rzuciła cicho pielęgniarka.
07:38 AM - Oddział Ratunkowy, Mount Sinai Hospital
Właśnie miała się zacząć spóźniona odprawa, przełożona pielęgniarek zebrała wszystkich w pokoju, czekali tylko na Ordynatora. Niektórzy już zaczęli przyjmować pacjentów, więc z niepokojem zerkali na swoje telefony. A jego wciąż nie było. Wreszcie Wyatt Ward pojawił się w sali w zakrwawionym fartuchu i rękawiczkach, szybko je zdjął i wrzucił do kosza.
- Nagły wpadek, ale już sytuacja opanowana. Przepraszam wszystkich, że musieliście czekać. Dzięki Gwen, że wszystkich zebrałaś - zwrócił się do głównej pielęgniarki, a później stanął przed resztą. Nie za bardzo wiedział od czego zacząć, bo miał tu wkroczyć pierwszy, witać wszystkich po kolei, a później wygłosić przemowę na miarę Khana, albo Callaghan, ale się nie udało. Zerknął na zegarek na nadgarstku.
- Nie mamy czasu, więc chciałem wam tylko powiedzieć, że od dzisiaj ze wszystkimi problemami, z którymi zgłaszaliście się do doktora Khana przychodzicie do mnie. Z kończącymi się zestawami do intubacji numer cztery, wciąż do Gwen - zażartował zerkając na pielęgniarkę, ale miał nadzieję, że tak właśnie będzie - nie jestem Ordynatorem od papierków, więc nie szukajcie w gabinecie, raczej na oddziale, bo jestem lekarzem takim samym jak wy - zerknął po wpatrzonych w niego twarzach, z niektórymi miał przyjemność pracować, ale nie ze wszystkimi. - No to co wracamy do roboty? I pamiętajcie najważniejsza jest praca zespołowa, pacjent, szybka komunikacja, działamy, nie śpimy, a w razie czego, ja wszystko biorę na siebie. SOR to nie teoria, tu trzeba działać, zawsze możecie mnie wezwać przez telefon, sprawdzałem, ma zasięg nawet na parkingu i w toalecie, więc nie zdołam się ukryć - znowu chciał zażartować, bo czuł się coraz bardziej nie swojo w tym miejscu, a właściwie w tej roli. Schował telefon do kieszeni i poprawił stetoskop na szyi.
- Okej, to ktoś ma coś dla mnie? - zapytał w końcu i liczył tylko na to, że nagle się okaże, że jest na oddziale jakiś pacjent z tajemniczą chorobą, którą musi skonsultować. Oby, bo jeśli wciąż będzie musiał siedzieć w papierach, które wylądowały rano na jego biurku, to jeszcze szybciej niż się spodziewał wyląduje na psychiatrycznym.
serena almendarez