Sylvie miała zdecydowanie więcej wyrozumiałości niż on, ale to po prawdzie żaden wyczyn, Ernest od zawsze najpierw działał a potem... potem już wcale nie myślał, zrobił coś to zrobił, po co drążyć temat. Nie wybaczał ludziom łatwo, chociaż prawda była taka, że dotychczas nie miał za bardzo czego. Nikt nigdy nie uraził go ani nie skrzywdził wcześniej do tego stopnia, że postanowiłby zaplanować jakąś zemstę. Dlatego nie nadawał się absolutnie do tego, żeby po ojcu przejąć schedę, nigdy zresztą o to nie zabiegał.
Największe cudze przewinienia to konflikty w pracy, ale chociaż zdarzało mu się z rozpędu kogoś zwolnić, to zwykle jednak w kuchni potrafił się zatrzymać na chwilę kalkulacji, żeby zrobić w głowie krótkie zestawienie co było bardziej opłacalne.
Dalej się wkurwiać ale zostawić doskonałego pracownika, czy wkurwiać się, że przyjdzie nowy, który dopiero się uczy.
Wyrozumiałość i cierpliwość względem niego, którą mu właśnie Sylvie prezentowała, nie była absolutnie czymś, z czym spotykałby się często. Nie był pewien jak ma się z tym czuć, bo w analizę uczuć też nie był dobry, trzymał się bardziej tej nieufności, wciąż węsząc podstęp.
Bo coś mu tu nie grało przecież cały czas, jak nie grały muffinki do wina. Uniósł brew, sięgając po paczkę i nie umknęło jego uwadze jak starannie były zapakowane.
I... już nie. Bo Ernest nie bawił się w delikatne odpakowywanie, otworzył kartonik zerkając na babeczki i przyglądał im się chwilę, myśląc, że faktycznie nie pasują do wina, ale o gest bardziej chodzi.
-
Sama je piekłaś? - To nie tak, że złapać tego tematu było się łatwiej niż rozmawiać na temat, który wypadł chwilę po tym. Nawet te muffinki miały ogromne znaczenie w sytuacji, kiedy ostrożnie kroki stawiał nie wiedząc czego oczekiwać, a ostrożność absolutnie nie leżała w jego naturze.
I co, wypada mu teraz ocenić ich smak? Kurwa, nie wiedział.
Nic nie wiedział.
Stał tu i gapił się na nią ciemnymi oczami tak, jakby go właśnie pouczała jak ma księgi prowadzić w Archeo, a on nie nadążałby i słuchał jednym uchem, modląc się, żeby znaleźć w końcu księgowego na pełen etat bo poprzedniemu się zmarło, a taki to był równy gość i Ernest niczym się nie musiał martwić.
A teraz słuchał i może drugim uchem mu wcale nie wypadały jej słowa, ale szczerą rozmową nie był zainteresowany absolutnie i wątpił, że będzie. Z żoną potrafił się tylko pokłócić, zresztą ona też nie była najlepsza w rozmowy, trafił swój na swego. A teraz kosa na kamień, bo Ernest przyglądał się jeszcze chwilę kobiecie i w końcu parsknął lekko, chociaż nie było w jego śmiechu ani nuty prawdziwego rozbawienia. Mało co go bawiło, troska na pewno nie, po prostu musiał się czymś zasłonić.
-
To... bardzo słodkie z twojej strony, Sylvie. - Wyciągnął dłoń do kobiety kładąc ją na jej policzku, bo absolutnie nigdy nie szanował czyichś granic dopóki po łapach nie dostał, był Włochem wychowanym w Mediolanie, aż zbyt dotykalskim. A należałoby mu się za to. I za te słowa trochę może protekcjonalne, ale taki zadziałał właśnie u niego mechanizm obronny, zwłaszcza względem kobiety, bo nie wyzbył się jeszcze przekazywanej z pokolenia na pokolenie mądrości o wyższości płci męskiej nad
słabszą, chociaż zazwyczaj dobrze się kamuflował.
Jakie on inne mógł mieć zdanie, wychowany w mafijnych warunkach la famiglia.
-
Ale na ten moment jedyne czego potrzebuję, to dowiedzieć się kim on jest. - On. Ten, z którym mu Meredith miesiącami rogi przyprawiała.
Mógłby się dowiedzieć już dawno. Ale odkrył, że nie był w stanie, bo zdrada sama w sobie za bardzo go przytłoczyła i zamknął się w domu.
Sylvie Hayward