35 y/o, 170 cm
lekarz medycyny sądowej Uniwersytet Toronto
Awatar użytkownika
Depresyjna lekarka medycyny sądowej, dla której kontakt z trupem jest łatwiejszy niż z człowiekiem.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
postać
autor

Cisza. Samotność. Niska temperatura w zbyt gorący dzień. Idealny moment na zostanie samą ze swoimi myślami. Prawie codziennie miała do przebadania jakieś zwłoki. Nieustannie spędzała czas w pracy. Nigdy nie wiedziała, czy ma ze sobą rezydenta, czy praca będzie dla niej bardziej samodzielna. Za to te krótkie momenty ją satysfakcjonowały. Godzina dziewiąta wybiła. Mogła rozpocząć sekcję zwłok. Denat mężczyzna w wieku około dwudziestu lat. Wpierw rozpoczęła uzupełnienie dokumentacji medycznej. Wyjęła swoje ulubione pióro, rozpoczynając wypełnianie każdej rubryczki po kolei. Spodziewała się zniszczonego organizmu. Narkomani mieli w sobie coś wyjątkowego, ich zwłoki jej zdaniem były inne. Miały inne zapach, a rany po strzykawkach niezbyt przyjemnie się goiły.
Następnie rozpoczęła oględziny zewnętrzne. Krótko opisała ubrania, które miał na sobie denat. Kilka razy pociągnęła nosem. Rozpoczęła się kolejna faza rozkładu zwłok. Zostały znalezione na zewnątrz. Przed dokładniejszym przyjrzeniu się ciało, wzięła szczypce i rozpoczęła zdejmowanie larw muchówek. Niesamowite istoty. Znajdują martwe ciało w zaledwie cztery minuty, po czym rozpoczynają składanie jaj w każdy możliwy otwór ciała. Część z nich została zabezpieczona już przy zwłokach. Wszystko dla entomologa sądowego. Po stadium ich żywotności będzie mógł stwierdzić bardziej przybliżony czas zgonu niż ona. Czasami takie drobne istoty bywały idealną okazją do odkrywania ludzkich tajemnic. W tych momentach Cynthia żałowała wyboru własnego zawodu. Mogła siedzieć w laboratorium, badać owady i nie wychodzić poza swój gabinet. Nie miałaby piekielnie denerwujących rezydentów. Ciągle pytających, dopytujących, a przede wszystkim nie respektujących ciszy.
Ktoś umarł, a ona próbowała okazywać mu ostateczną formę szacunku. Ciało było w stanie powiedzieć wiele. Wszelakie wgniecenia w czaszce, owady rozpoczynające żerowanie, by azot finalnie wrócił do obiegu natury, a nawet dziwne zmiany pośmiertne. Zwłoki były książką, którą ona potrafiła czytać.


Lawrence B. Osbourne
25 y/o, 191 cm
stażysta od trupów, serio
Awatar użytkownika
najpierw go słyszysz, potem go widzisz, bardzo dokładnie, bo uwielbia się wyróżniać, rzucać w oczy, uwielbia kiedy go wspominasz, więc robi rzeczy, które powinny być zapamiętane, nie usiedzi w miejscu, wiecznie gdzieś gna, a jednak próbuje swoich sił przy stole do sekcji zwłok... z różnym skutkiem, czasem opłakanym, czasem takim, że najchętniej rzuciłby to i poszedł w sztukę
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkinie
postać
autor

- jeden -


Dźwięki budzącego się do życia Toronto. Słońce grzejące prosto w kask i ludzie... Na pasach, w samochodach, w kolejce po kawę i na Uniwersytecie Toronto. Wszędzie było tyle wesołych, rozgadanych ludzi, że Lawrence znowu się spóźnił. Jak zwykle zresztą. Może ze dwa razy zdarzyło mu się być przed czasem, kilka razy punkt jak Cynthia otwierała kostnicę, ale najczęściej brakowało mu dosłownie tych kilku minut. Dzisiaj pięciu.

Wpadł do prosektorium jak burza, jakby wpadło tam małe tornado. Trzasnął drzwiami, w biegu zakładał na siebie fartuch ukrywając pod nim kolorową koszulę. Cynthia kiedyś wspomniała, że jest za kolorowa, ale dzisiaj była tylko bordowo-granatowa, w hawajskie kwiaty.
- Przepraszam... Ale były korki, no i kolejka, a na korytarzu spotkałem profesora od biologii i musiałem się z nim przywitać... zaczął od razu mącąc tę jej ciszę. Ubrał się w fartuch, ale zanim jeszcze sięgnął po rękawiczki, to postawił na stole zastawionym probówkami i metalowymi narzędziami dwa kubki z kawą. Papierowe, na jednym z nich ktoś napisał - Lawrence serduszko, a na drugim - miłego dnia Cynthia.
- Ale mam kawę - dodał i sięgnął po swój kubek, żeby upić z niego łyk kawy, była ciepła, nie gorąca, ale wciąż ciepła - dla Ciebie Cynthio czarna - jak Twoja dusza - pomyślał sobie, ale uśmiechnął się ciepło do kobiety. Lubił ją, w zasadzie to nawet coś go do niej ciągnęło, mimo, że najczęściej z jej spojrzenia czytał po prostu - Lawrence zamorduje Cię i następna sekcja, która się tutaj odbędzie będzie Twoja.
- A Ty co tu masz? - oczywiście z tą swoją kawą pochylił się nad stołem, na którym leżał denat. Zmarszczył nos, kiedy poczuł ten zapach, ale zamiast odłożyć kawę, to on się jej napił - ale zarobaczony... - stwierdził i pokiwał głową, jemu brakowało jeszcze tej ogłady, tego należnego szacunku, który przecież powinien oddawać zmarłemu, ale chciał się tego uczyć od Cynthii i czasem mu to nawet wychodziło. Wreszcie odstawił ten swój kubek, wciągnął rękawiczki i załapał za szczypce.
- Może ja? - znowu się na nią patrzył tymi wielkimi niebieskim oczętami, z góry, bo górował nad nią te dwadzieścia centymetrów, więc przysunął sobie stołek, regulowany, żeby na nim spocząć i zrównać się z nią. Lawrence mimo, że nie zawsze to okazywał, to czuł przed nią respekt. Tylko czasami on był mało widoczny przez tę jego ciągłą paplaninę.


Cynthia A. Ward
35 y/o, 170 cm
lekarz medycyny sądowej Uniwersytet Toronto
Awatar użytkownika
Depresyjna lekarka medycyny sądowej, dla której kontakt z trupem jest łatwiejszy niż z człowiekiem.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
postać
autor

Lawrence B. Osbourne

Diptera to rząd owadów, które były niesamowicie istotne. Dzięki nim szacowanie czasu zgonu zostało niesamowicie ułatwione. Rodzina Calliphoridae była wyjątkowa. To ona wyczuwała śmierć zaledwie kilka minut po niej. Następnie w zwłokach zaczynała składać miliony ze swoich jaj. Śmierć nigdy nie była ładnym obrazkiem. Owady te potrzebowały je do własnego cyklu życiowego. Był on złożonym cyklem. Wpierw składały jaja, które w zależności od temperatury zaczynały się przepoczwarzać w larwy. W niczym nie przypominały one postaci dorosłe. Grube, białe mięsiste zaczynały wyżeranie wszystkich miękkich tkanek. Taki kolega właśnie do nich trawił. Dzięki odpowiednio zebranym owadom oraz określonemu minutom, które znalazły się w jej prosektorium, łatwiej będzie stwierdzić czas zgonu. Powoli zbierała je ze zwłok, gdy wpadł on. Mimowolnie podniosła się, mierząc go chłodnym wzrokiem. Nie lubiła go. Za każdym razem był aż za bardzo. Cokolwiek robił paplał trzy po trzy. Byle tylko coś powiedzieć, a jadaczka w ogóle mu się nie zamykała. Cynthia nie przepadała za tego typu osobami. Odchrząknęła, patrząc na jego ruchy. Przynajmniej zdawał sobie sprawę, w jakim położeniu został położony. Wysłuchała go w ciszy. Na jej twarzy malował się grobowy wyraz. Żadnej mimiki, jedynie czystka pustka. Gdy skończył mówić, wzięła głęboki oddech. Musiała zachowywać się profesjonalnie. Inaczej utraciłaby swoją pracę, a do szpitala nie chciała wracać.
— Dziękuję za kawę, a teraz wyjdź — rzuciła chłodnym tonem, pokazując palcem drzwi. Wyrzuciłaby go bez mrugnięcia okiem, ale przynajmniej na coś się przyniósł. Kawa czarna jak jej serce? Przecież ona piła białą. Ile razy miała mu o tym powtarzać? — pragnę Tobie przypomnieć, że muchówki pojawiają się w zaledwie pięć minut, by złożyć larwy też na twoim ciele — zabrzmiała niczym kanadyjska Krystyna Czubówna. Odchrząknęła, prostując przy tym swoje plecy. Co by mogła powiedzieć więcej?
— Wyjdź i zrób to, jak należy, albo złożę na Ciebie zażalenie — dopowiedziała finalnie. Nie chciała samej sobie robić niepotrzebnych problemów — zrób to z szacunkiem i spytaj, czy w ogóle możesz dołączyć — rzuciła finalnie, dla niej tego typu wejścia były okazaniem braku szacunku zmarłemu. Powinien w końcu się tego nauczyć. Jeśli rozpoczęłaby na dobre sekcję, mogłoby się zdarzyć wszystko, łącznie z uszkodzeniem narządów.
25 y/o, 191 cm
stażysta od trupów, serio
Awatar użytkownika
najpierw go słyszysz, potem go widzisz, bardzo dokładnie, bo uwielbia się wyróżniać, rzucać w oczy, uwielbia kiedy go wspominasz, więc robi rzeczy, które powinny być zapamiętane, nie usiedzi w miejscu, wiecznie gdzieś gna, a jednak próbuje swoich sił przy stole do sekcji zwłok... z różnym skutkiem, czasem opłakanym, czasem takim, że najchętniej rzuciłby to i poszedł w sztukę
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkinie
postać
autor

Lawrence wiedział, że czas zgonu jest bardzo ważny, czasami to może przeciążyć o czyjejś winie, lub niewinności, godziny, czasem minuty...
Minuty też zawsze przesądzały o jej minie, raz jeden widział jak kąciki jej ust drgnęły w jakimś niby uśmiechu i to było wtedy, kiedy czekał na nią przed kostnicą i miał dla niej białą kawę. A może to też był grymas, jakiś taki z serii tych, to znowu on, znowu ten chłopak, który mąci moją ciszę?
Ale przecież Cynthio, Ty nie możesz całe życie tkwić w tej ciszy, w tym mroku, w tym chłodzie, o wiele ładniej wyglądałabyś w słońcu, kiedy promienie tańczyłyby odbijane w Twoich oczach. Tym chłodnym spojrzeniu.
Kiedy powiedziała, że ma wyjść Lawrence westchnął.
- Ech... - wypuścił z siebie powietrze z jakimś takim jękiem zawodu. Znowu. On częściej stąd wychodzi niż ona w ogóle pozwala mu cokolwiek zrobić. Jak tu się uczyć w takim warunkach?
- No i dobrze... Będziesz je musiała potem wygrzebywać - mruknął, ale bardziej pod nosem niż do niej, chociaż nie przesadnie cicho, tak jakby wiedział, że ona i ten jej słuch absolutny na pewno to wyłapią. Poszurał nogami do drzwi, a potem zatrzymał się z ręką na klamce.
- Ja też nie biłem się o staż u Ciebie Cynthio - właściwie to Lawrence się spóźnił z jakimiś dokumentami, jak zwykle, no i została mu tylko ona. Na początku był zachwycony, Cynthia Ward, jej brat był ordynatorem Oddziału Ratunkowego, słyszał o nim same dobre rzeczy, wspaniały nauczyciel, odpowiednia osoba na odpowiednim stanowisku. A później poznał ją. Później wywaliła go z prosektorium. Robiła to dość często.
Ale on zawsze wracał.
Tym razem też wyszedł za drzwi, oparł się o nie, było to słychać. Policzył do dziesięciu, poprawił się, nawet włosy jakoś tak ulizał do tyłu. Zapukał do drzwi, trzy razy, jakoś tak delikatnie, a później je uchylił.
- Przepraszam, że przeszkadzam, Pani doktor Ward, czy mogę dzisiaj uczestniczyć w tej sekcji zwłok? - powiedział tonem, jakby recytował jakąś wyuczoną formułkę, oparł się o framugę i czekał, aż pozwoli mu wejść. Miał nadzieję, że powoli, bo kiedyś przetrzymała go na korytarzu prawie godzinę, ale wtedy cały czas mówił do niej po imieniu, a nie Pani doktor. Ale co poradzić, kiedy on tak uwielbiał jej imię, Cynthia. Cynthio…
Doktor Ward.


Cynthia A. Ward
35 y/o, 170 cm
lekarz medycyny sądowej Uniwersytet Toronto
Awatar użytkownika
Depresyjna lekarka medycyny sądowej, dla której kontakt z trupem jest łatwiejszy niż z człowiekiem.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
postać
autor

Lawrence B. Osbourne

Usłyszała westchnięcie. Ona za coś takiego zostałaby wyrzucona z prosektorium. Na zbity pysk. Jednak biali mężczyźni mieli łatwiej w życiu. Nienawidziła tego stanu rzeczy. Mogła być wzorową uczennicą z nagrodami z nieskazitelną kartoteką, potrafiącą odnaleźć najmniejszy szczegół w zwłokach, a finalnie stawała przed nią ściana. Taka, którą trudno było jej przejść. Już nasłuchała się u władz, jakim jest złym prowadzącym. Prokuratorzy ją uwielbiali, a rezydenci nienawidzili. Gdyby tylko byli w stanie odkryć jej mrok, byliby zdziwieni. Nigdy nie opowiadała o samej sobie. Cisza wydawała się być dla niej bardziej wymowna. Uwielbiała się nią delektować. Za to Osbourne zawsze ją mącił. Wszystko robił na przekór.
Uniosła wysoko brwi, słysząc jego teksty. Usta w ogóle jej nie drgnęły. To była jej standardowa mina numer siedem, która wyrażała przede wszystkim wstyd, obrzydzenie, a prawdopodobnie wszystko pomieszane na jednej twarzy. Nie zabolało jej to. Uodporniła się na ból emocjonalny za każdym razem, gdy Cassian przekraczał próg jej prosektorium. Za to nie mogła pozwolić sobie na brak szacunku. Słyszała wszystko. Pewnie niektórzy rezydenci wyzywali ją od kobry.
— Słucham? — spytała głośno niczym ta nauczycielką, którą denerwowały rozmawiające ze sobą tyły. Brwi od razu poszybowały u niej ku górze. Co miała powiedzieć w takiej sytuacji? W jaki sposób się zachować? Postanowiła przywołać go do porządku — masz mi jeszcze coś do powiedzenia, rezydencie Osbourne? — jak zwykle oficjalnie. Nigdy nie zwróciła się do niego po imieniu. Zbytnio kojarzyło się jej z miłością. Czuła obrzydzenie względem mężczyzny. Gdyby był kobietą, już dawno wyrzuciłaby go z rezydentury. Ich pacjenci nie mówili, ale szacunek się im należał. Bezwzględnie, czy byli żywi, czy też nie.
— Zapraszam — powiedziała chłodnym tonem, gdy ponownie wszedł do środka. Brzmiała niczym prawdziwa królowa lodu. Chociaż ona pewnie miała w sobie więcej ciepła niż Cynthia — możesz zacząć ostrożnie, zdejmować muchówki. Tylko pamiętaj, by później włożyć je do zamrażalnika, inaczej będą się dalej rozwijać, a to zamieszałoby stan zgonu. Ich rozwój zależy od temperatury — w dłoni miała pęsetę, którą trzymała w dłoni. Chciała mu ją przekazać. Owady, a nawet larwy nigdy jej nie obrzydzały, ale młody był tu przede wszystkim do nauki.
25 y/o, 191 cm
stażysta od trupów, serio
Awatar użytkownika
najpierw go słyszysz, potem go widzisz, bardzo dokładnie, bo uwielbia się wyróżniać, rzucać w oczy, uwielbia kiedy go wspominasz, więc robi rzeczy, które powinny być zapamiętane, nie usiedzi w miejscu, wiecznie gdzieś gna, a jednak próbuje swoich sił przy stole do sekcji zwłok... z różnym skutkiem, czasem opłakanym, czasem takim, że najchętniej rzuciłby to i poszedł w sztukę
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkinie
postać
autor

Mogła go wyrzucić, a on i tak by wrócił. Lawrence mimo swojego całego roztrzepania, mimo tej jego kolorowej otoczki, miał naprawdę dobre wyniki w nauce. Od zawsze przychodziła mu ona jakoś tak łatwiej niż wszystkim, chociaż trzeba przyznać, że wachlarz jego zainteresowań był zawsze szeroki, medycyna, biologia, sztuka, fotografia, on po prostu lubił, gdy coś się działo, ale też miał dobrą pamięć i jakąś taką łatwość w przyswajaniu informacji. Poza tym dał się lubić, większość profesorów go lubiła, oprócz niej.

Lawrence jednak się nie poddawał, miał wrażenie, że ona nie lubi tutaj nikogo, a w zasadzie nikt nie lubi też jej. Miała różne określenia, Kobra było jednym z nich, ale i tak Osbourne'owi najbardziej podobało się Acherontia Atropos. Pasowało do niej, motyle były same w sobie piękne, ale Zmierzchnica mogła zwiastować tylko coś niedobrego, jak Cynthia.
- W zasadzie to... - zaczął i wtedy przez jego głowę przeleciało tysiąc różnych myśli. Mógłby jej powiedzieć na przykład, że znowu mu się dzisiaj śniła. Albo, że ładnie uczesała włosy, albo, że jak kupował jej kawę to baristka powiedziała, że jego dziewczyna ma bardzo ładnie na imię - Cynthia, a on odpowiedział, że to fakt, ale to wcale nie dziewczyna, tylko raczej zmora. Chociaż z drugiej strony te sny, to nie były koszmary. Westchnął i pokręcił głową.
- Nie, nic - mruknął i wyszedł. Wciąż zastanawiał się co by było, gdyby trafił na staż do kogoś innego. Może byłoby łatwiej? Może nie każdy lekarz medycyny sądowej to taki mruk, ale z drugiej strony...
Coś go właśnie ciągnęła do Cynthii Ward.
- Dziękuję - rzucił, kiedy pozwoliła mu wejść i znowu przysunął sobie ten taboret i znowu na nim usiadł, żeby nie patrzeć na nią z góry. Pokiwał głową, a te kilka kosmyków, które starał się przygładzić znowu podniosło się, żeby sterczeć w różnych kierunkach.
- Wiem, wiem, do zamrażalnika, tak jest - wziął od niej pęsetę i tackę, na którą zaczął zbierać te larwy. W ciszy i z jakimś takim namaszczeniem. Jedna po drugiej.
Cisza jednak nie trwała długo, chociaż w zasadzie, jak na Lawrenca to tak, ale w końcu, gdy już kończył swoją pracę, to wstał i jeszcze raz spojrzał na zwłoki.
- Na tym gnijącym ciele robactwo brzęczało,
i czarne zastępy pełzały wśród ran,
jak gęsty, kipiący, żywy potok życia,
co z wolna pożerał rozpadający kształt...
- zacytował Baudelairea, bo jego zdaniem idealnie opisywał rozkład zwłok -Cokolwiek przemija, jest początkiem wieczności - dodał i wzruszył ramionami, a później schował te muchówki do zamrażalnika - to rany cięte? Bardzo poszarpane krawędzie, co mu się stało? - spojrzał na Cynthię, bo o ile on mógł cos przypuszczać, to ona już na pewno wszystko wiedziała. A zresztą po to tutaj był, żeby się tego nauczyć, a nie zbierać larwy, chociaż... chyba mu się należało.


Cynthia A. Ward
35 y/o, 170 cm
lekarz medycyny sądowej Uniwersytet Toronto
Awatar użytkownika
Depresyjna lekarka medycyny sądowej, dla której kontakt z trupem jest łatwiejszy niż z człowiekiem.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
postać
autor

Lawrence B. Osbourne

Nie lubiła go, bo nie okazywał jej szacunku. Zawsze mówił dość dużo, nawet gdy było to totalnie niepotrzebne. Cisza panująca w jej prosektorium miała tak wiele znaczenie. Pozwalała się jej skupić. Rezydenci byli jej zdaniem zbędni. Nie potrafiła jednoznacznie tego wytłumaczyć. Wtedy mogła się skupić, tylko na tym, co miała przed własnymi oczami.
Ona nikogo nie lubiła. Nie to było potrzebne do jej pracy. Miała być dobrą analityczką, która była w stanie stwierdzić, co się stało z denatem. Póki nikt nie miał zamiaru jej tego odmawiać, będzie stała przy swoim. Gdy rezydenci odchodzili, świat wydawał się najprostszy. Chociaż pierwszy raz trafił się jej ktoś tak gadatliwy...
— No słucham — rzuciła chłodnym głosem, ponaglając mężczyznę. Skoro zawsze był taki fajny, miał wiecznie coś do powiedzenia, to dlaczego teraz zamilknął? Sprawa wydawała się dla niej niesamowicie jasna. Nie miał, co jej powiedzieć. Wzięła głęboki oddech, przymykając oczy. Nawet jej własny rezydent ją obrażał? Nic dziwnego. Miewała momenty, w których chciała sprowadzić go do parteru, ale niepotrzebne emocje nie były dla niej. Spojrzała na niego chłodnym wzrokiem, mierząc mężczyznę. Nawet nigdy złość jej nie nawiedzała. Jedynie parszywie chłodna mimika. Gdy zaczynała pluć jadem, podnosiła jedynie jedną ze swoich brwi do góry. Czy ktoś kiedykolwiek ją rozśmieszył? Kiedyś Cassian był w stanie, od rozstania z nim życie już całkowicie straciło jakiekolwiek barwy.
Obserwowała ze spokojem jego pracę. Gdy się nie odzywał, był dla niej nawet słodki. Obrzydziła ją własna myśl, która przeszła jej przez głowę. Nigdy nie związałaby się z mężczyzną, gdy dzieliła ich ponad 10-letnia różnica wieku. Poza tym nie potrafiłaby już się z nikim związać.
— Prosektorium to nie jest wieczorem poetycki — skwitowała krótko, mierząc go wzrokiem. Czasami miała wrażenie, że nauka go polega głównie na powstrzymywaniu go przed zrobieniem głupoty — Widzisz tam jakiekolwiek oznaki krwawienia wewnętrznego? — spytała, próbując naprowadzić go na trop. Nie wszystkie obrażenia, które znajdowały się na chorym, były spowodowane atakiem napastnika.
25 y/o, 191 cm
stażysta od trupów, serio
Awatar użytkownika
najpierw go słyszysz, potem go widzisz, bardzo dokładnie, bo uwielbia się wyróżniać, rzucać w oczy, uwielbia kiedy go wspominasz, więc robi rzeczy, które powinny być zapamiętane, nie usiedzi w miejscu, wiecznie gdzieś gna, a jednak próbuje swoich sił przy stole do sekcji zwłok... z różnym skutkiem, czasem opłakanym, czasem takim, że najchętniej rzuciłby to i poszedł w sztukę
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkinie
postać
autor

Ona nikogo nie lubiła, a jego w szczególności.
Nie lubiła gadania, nie lubiła czarnej kawy, nie lubiła poezji, nie lubiła braku szacunku, właściwie to lubiła chyba tylko trupy. Lawrenc'owi wydawało to się bardzo smutne. Nawet nie to, że nie lubiła jego, to jeszcze by przeżył, cierpiał w samotności jak ten Werter, czy inny bohater dramatyczny. Najbardziej dotykało go to, że ona nie lubiła nic. Jeszcze nie trafił na rzecz, którą by lubiła, a próbował wielu. Codziennie przynosił inną kawę, codziennie cytował innych poetów, codziennie zakładał tez inne koszule, w nadziei, że Cynthia kiedyś powie - o to jest mój kolor. Następnym razem spróbuje czarną, chociaż granat był już całkiem blisko.


- To nie jest też pogrzeb, ani operacja na otwartym sercu, a jednak udajemy jakby tak było - wypalił zanim zdążył ugryźć się w język. Zresztą on nigdy tego nie umiał. Może czasem, gdy sytuacja tego wymagała, ale Cynthia działała na niego jak jakiś punkt zapalny, ona kochała ciszę, a on kochał jej tę ciszę mącić, paplaniem.
Tym razem jednak zamilkł, przyjrzał się denatowi z bliska, obszedł go dookoła obserwując jego ciało, oczy, przez chwilę myślał o tym, jak makabrycznie wyglądałby na zdjęciach, w końcu spojrzał na Cynthię.
- Sine plamy opadowe, obrzmienie brzucha i wybroczyny w spojówkach. Myślę, że powinnaś założyć fartuch zanim go otworzysz - powiedział z pewną siebie miną. Właściwie to była jedna z tych rzeczy, których przecież sama go nauczyła, jak rozpoznać krwotok wewnętrzny. Powinna być dumna. Lawrence patrzył jej prosto w oczy szukając w nich choćby drobnej zmiany, która mogłaby sugerować, że jest.
W końcu jednak znowu spojrzał na zwłoki.
- Chyba, że ja mogę to zrobić? - zapytał, ale bez zbędnego entuzjazmu, jeszcze ani razu mu nie pozwoliła. I tak cieszył się, że pozwala mu dotykać pęsety, o pile mógł sobie pomarzyć. Kiedy inni stażyści z jego roku chwalili się, że kroją pacjentów, on mógł się pochwalić tylko tym, że dobrze upycha muchówki w zamrażarce. A no i umie oczyścić ranę na pięć z plusem, ale czy to było w ogóle ważne?
- A to co? - schylił się z tą swoją pęsetą na podorędziu nad jedną z ran, które oczyścił, a później wyjął z niej jakiś nietypowy kawałek metalu. Położył go na tackę i spojrzał na Cynthię.
- Spadał skądś prawda? Stąd obrażenia wewnętrzne, a te rany... To musiał o coś zahaczyć? - był ciekaw czy ma rację, więc wstał i zerknął jej przez ramię w te dokumenty, które tak skrupulatnie uzupełniała. Pewnie tam było coś więcej o denacie. A przecież mówiła mu, że od tego powinien zaczynać...
Ale on zamiast tego wolał od razu stawać przy stole.


Cynthia A. Ward
35 y/o, 170 cm
lekarz medycyny sądowej Uniwersytet Toronto
Awatar użytkownika
Depresyjna lekarka medycyny sądowej, dla której kontakt z trupem jest łatwiejszy niż z człowiekiem.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
postać
autor

Lawrence B. Osbourne

W szczególności to nie lubiła Cassiana.
Lawrence był dla niej jedynie problemem przerywającym jej ciszę. Tak właściwie n i k i m. Trudno byłoby nazwać ich znajomość, czymś więcej niż zwykłą, przelotną znajomością. Po paru latach zniknie z jej prosektorium i nawzajem będą mogli o sobie zapomnieć. Może przeniesie się w przyszłym roku, gdy u innych zwolnią się miejsca? Żmija, czy tam kobra nigdy nie była zbyt lubianą osobą, a już na pewno nie po własnych przeżyciach. Wolała się wyizolować, bo... bała się zranienia przez jakąkolwiek osobę. Nawet głupiego rezydenta. Nie zdziwiłaby się, gdyby nawet Osbourne byłby w stanie ją zranić.
— Chciałabym, żeby ktoś po śmierci zachowywał się godnie wobec moich zwłok — stwierdziła krótko. Nie krzyczała. Nie miała tego w zwyczaju. Ten tekst nie spowodował nawet uniesienia jednej ze swoich brwi. Wewnętrznie się uśmiechnęła — operacja na otwartej całej klatce piersiowej. Bardziej nagim być się nie może — wycedziła finalnie. Najbardziej bezbronna osoba. Od nich decydowało, w jaki sposób zostanie zapamiętany po śmierci. Gangster? Kochanek? A może ofiara seryjnego mordercy? Czasami takie delikatne frazesy bardzo zostawały zapamiętane. Jednocześnie mogli stwierdzić, czy ten zgon był... spowodowany inną osobą.
— Na co wskazują wybroczyny w spojówkach? — spytała, zakładając rękę na rękę — będziesz mógł, jak domyślisz się powodu śmierci bez mojej pomocy i bez otwarcia — ona sama była ambitną studentką. Szybko miewała pomysły, a by dostać się do tego poziomu spędziła ponad osiem lat od zakończenia studiów medycznych. Wpierw rezydentura na patologii. Tam była w stanie dać sobie odpowiednie podwaliny. Nie dostała się ot tak, jak Osbourne, od razu na rezydenturę w medycynie sądowej.
To też ją bolało.
— Nie patrz. Rezydencie Osbourne bardzo proszę o podanie przyczyny zgonu. Masz trzy różne możliwości do podania własnych podejrzeń bez moich notatek — zamknęła mu własne notatki pod nosem. Skoro był tak chętny, niech udowodni jej wiedzę. Bez żadnych podpowiedzi, które skrzętnie zapisała sobie w dokumentacji — inaczej jedyne co będziesz robił, to zdejmował larwy i sprzątał przez najbliższy tydzień — chciała dać miesiąc, ale miała w sobie jeszcze jakąś garstkę litości względem mężczyzny.
25 y/o, 191 cm
stażysta od trupów, serio
Awatar użytkownika
najpierw go słyszysz, potem go widzisz, bardzo dokładnie, bo uwielbia się wyróżniać, rzucać w oczy, uwielbia kiedy go wspominasz, więc robi rzeczy, które powinny być zapamiętane, nie usiedzi w miejscu, wiecznie gdzieś gna, a jednak próbuje swoich sił przy stole do sekcji zwłok... z różnym skutkiem, czasem opłakanym, czasem takim, że najchętniej rzuciłby to i poszedł w sztukę
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkinie
postać
autor

- Godnie, to znaczy milczał nad nimi? A nie wolałabyś, żeby ktoś zapłakał, albo może nie wiem... pożegnał się, trochę przejął? - odwrócił się, żeby na nią spojrzeć. Spodziewał się odpowiedzi, jej wystarczyłaby cisza, jemu histeryczny szloch, który by ją przerwał i oznaczał tylko tyle, że ktoś za nim tęskni. Uśmiechnął się wewnętrznie, kiedy powiedziała o tym, że bardziej nagim być się nie da.
- Doktor Ward tak uważa? Dla Pani nagość to widok wewnętrznych organów? Śmiem twierdzić, że są sposoby, które potrafią bardziej obnażyć człowieka... - zakręcił się na krześle, a później wstał - ja nawet je znam, ale znowu każesz mi... każe mi Pani wyjść - dopiero gdy zapytała o wybroczyny w spojówkach jego wzrok z jej sylwetki zjechał na denata. To co powiedziała później sprawiło, że zatliła się w nim iskra nadziei, że może jednak mu pozwoli ciąć?
Nie powinien się tak nakręcać, bo ona zaraz zgasi jego cały zapał jednym zimnym jak lód zdaniem, a jednak Lawrence nie byłby sobą, gdyby tego jej pytania nie potraktował jak wyzwania.
Pochylił się nad zwłokami.
Zdejmował larwy i sprzątał przez najbliższy tydzień, jakby nie robił tego cały czas...
Zmarszczył nos i przyjrzał się denatowi. Najpierw oczy, później klatka piersiowa, brzuch, no i te rany, a na koniec metalowy element, który wyciągnął z jednej z nich. Zamyślił się na moment. Było wiele opcji, wybroczyny w spojówkach to też nie jednoznaczny trop, ale...
- Myślę, że wybroczyny w spojówkach pojawiły się na skutek urazu mechanicznego, mocne uderzenie w głowę zwiększyło ciśnienie w naczyniach włosowatych, zresztą tu widać siniaki, wyczuwam też krwiak - delikatnie oparł palce w lateksowej rękawiczce na głowie denata i przekręcił ją na bok ukazując zasinione miejsce - obrażenia wewnętrzne świadczą, że spadł z wysokości, nie wygląda jakby coś go potrąciło, a jednak na pewno ma pękniętą śledzionę i krew w otrzewnej - podniósł głowę, żeby zerknąć na Cynthię - obstawiam upadek z jakiś trzech-czterech metrów, chociaż... Myślę, że ogrodzenie go nieco zamortyzowało, stąd te rany, nadział się o tutaj... - pokazał głębszą ranę gdzieś w udzie mężczyzny - tutaj zaczepił i tylko rozerwał skórę - na boku - a tutaj prawie zawisł, ale oderwał się kawałek siatki i został w środku - tutaj wskazał na tę ranę, z której wyjął ten metal. Znowu usiadł na swoim krześle i spojrzał na kobietę.
- Leżał kilka godzin, może nawet dobę zanim ktoś go znalazł - dodał czekając na jej reakcję. Może się mylił, w końcu wciąż się uczył, ale jednak miał jakieś dziwne przeczucie.
- Znaleźli go w dokach? Tam wszędzie są te dziwne siatki, które mają odstraszać ptaki - jeszcze raz przyjrzał się metalowemu elementowi, zardzewiały i stary drut, ciężko było go rozszyfrować.

Cynthia A. Ward
ODPOWIEDZ

Wróć do „University of Toronto”