-
najpierw go słyszysz, potem go widzisz, bardzo dokładnie, bo uwielbia się wyróżniać, rzucać w oczy, uwielbia kiedy go wspominasz, więc robi rzeczy, które powinny być zapamiętane, nie usiedzi w miejscu, wiecznie gdzieś gna, a jednak próbuje swoich sił przy stole do sekcji zwłok... z różnym skutkiem, czasem opłakanym, czasem takim, że najchętniej rzuciłby to i poszedł w sztukęnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiniepostaćautor
A on cały czas mówił.
Ale może nie to co chciała usłyszeć? Patrzył na jej twarz doszukując się w niej jakiś emocji, a jedyne co widział to to, że Cynthia ze sobą walczy. Nie tak, jak rano, kiedy chciała go wyrzucić z samochodu. To chyba była już coś odrobinę innego. Lawrence też od rana jakby odrobinę spotulniał, nawet te wesołe iskry w jego spojrzeniu zaczęły się mocniej tlić, może nie z całą siłą, ale nie wyglądały jakby za chwilę miały zgasnąć. Osbourne układał w swojej głowie informacje, które jej przekazywał, informacje o zwłokach, ale między nimi porządkował też te inne. Między nimi szukał jakiś alternatyw, jakiegoś wyjścia z tej całej sytuacji, żeby tylko nie zniszczyć jej kariery. Ale też nie zniszczyć tego, co między nimi wybuchło w jednej, chwili, tego wieczoru. Chociaż ten ogień był tak duży, że przecież mógł strawić ich oboje w jednej sekundzie.
Lawrence podniósł na nią wzrok, otworzył usta jakby przez chwilę chciał jej powiedzieć coś bardziej osobistego, ale ostatecznie został przy faktach.
- Jeszcze nie - jego głos brzmiał pewnie, nie jak zagubiony chłopiec, którym był o poranku, coś bardziej, jak ten mężczyzna z jej mieszkania, który wiedział czego chce i chciał... jej - nie możemy transportować ciała, dopóki nie zabezpieczymy miejsca zbrodni, tu wciąż są ślady, ziemia na odzieży, resztki włókien, nawet owady, jeśli teraz ruszymy ciało, część dowodów nie będzie się w ogóle nadawać - pokręcił głową wzrokiem przechodząc z jej na ciało, a przede wszystkim na ślady, które zauważył, wskazał dłonią na rowki w ziemi - te bruzdy przy ramieniu, to znaczy, że ktoś musiał przeciągać ją tutaj, potrzebna jest pełna dokumentacja zdjęciowa, odkopanie warstw gleby, a potem worki na próbki, dużo próbek. Dopiero później można ją przenieść - stwierdził. Utkwił wzrok w ofierze i mierzył się ze słowami Cynthii, ale ta walka chyba wcale nie dotyczyła ciała, a na pewno nie tego w lesie, a dwóch ciał, które wtedy złączyły się w jedno, w jej mieszkaniu.
- Decyzja jest prosta Pani Doktor Ward, zabezpieczyć wszystko, dopiero później transport - powiedział to stanowczo, ale później dodał już nieco ciszej, tak, żeby tylko ona go słyszała - ale Ty już chyba podjęłaś decyzję za nas oboje Cynthio... - powoli zdjął rękawiczki, bo teraz resztą na pewno zajmie się już ktoś z policji, włożył je do tylnej kieszeni spodni - ale musisz liczyć się z tym, że ja też mam tutaj coś do powiedzenia - zakończył, ale właściwie to pozostawiając takie niedopowiedzenie, czy chodziło o sekcję i o prosektorium, gdzie on przecież tylko zawsze jej słuchał, czy o coś zupełnie innego.
Chyba jednak o coś innego.
Cynthia A. Ward
Ale może nie to co chciała usłyszeć? Patrzył na jej twarz doszukując się w niej jakiś emocji, a jedyne co widział to to, że Cynthia ze sobą walczy. Nie tak, jak rano, kiedy chciała go wyrzucić z samochodu. To chyba była już coś odrobinę innego. Lawrence też od rana jakby odrobinę spotulniał, nawet te wesołe iskry w jego spojrzeniu zaczęły się mocniej tlić, może nie z całą siłą, ale nie wyglądały jakby za chwilę miały zgasnąć. Osbourne układał w swojej głowie informacje, które jej przekazywał, informacje o zwłokach, ale między nimi porządkował też te inne. Między nimi szukał jakiś alternatyw, jakiegoś wyjścia z tej całej sytuacji, żeby tylko nie zniszczyć jej kariery. Ale też nie zniszczyć tego, co między nimi wybuchło w jednej, chwili, tego wieczoru. Chociaż ten ogień był tak duży, że przecież mógł strawić ich oboje w jednej sekundzie.
Lawrence podniósł na nią wzrok, otworzył usta jakby przez chwilę chciał jej powiedzieć coś bardziej osobistego, ale ostatecznie został przy faktach.
- Jeszcze nie - jego głos brzmiał pewnie, nie jak zagubiony chłopiec, którym był o poranku, coś bardziej, jak ten mężczyzna z jej mieszkania, który wiedział czego chce i chciał... jej - nie możemy transportować ciała, dopóki nie zabezpieczymy miejsca zbrodni, tu wciąż są ślady, ziemia na odzieży, resztki włókien, nawet owady, jeśli teraz ruszymy ciało, część dowodów nie będzie się w ogóle nadawać - pokręcił głową wzrokiem przechodząc z jej na ciało, a przede wszystkim na ślady, które zauważył, wskazał dłonią na rowki w ziemi - te bruzdy przy ramieniu, to znaczy, że ktoś musiał przeciągać ją tutaj, potrzebna jest pełna dokumentacja zdjęciowa, odkopanie warstw gleby, a potem worki na próbki, dużo próbek. Dopiero później można ją przenieść - stwierdził. Utkwił wzrok w ofierze i mierzył się ze słowami Cynthii, ale ta walka chyba wcale nie dotyczyła ciała, a na pewno nie tego w lesie, a dwóch ciał, które wtedy złączyły się w jedno, w jej mieszkaniu.
- Decyzja jest prosta Pani Doktor Ward, zabezpieczyć wszystko, dopiero później transport - powiedział to stanowczo, ale później dodał już nieco ciszej, tak, żeby tylko ona go słyszała - ale Ty już chyba podjęłaś decyzję za nas oboje Cynthio... - powoli zdjął rękawiczki, bo teraz resztą na pewno zajmie się już ktoś z policji, włożył je do tylnej kieszeni spodni - ale musisz liczyć się z tym, że ja też mam tutaj coś do powiedzenia - zakończył, ale właściwie to pozostawiając takie niedopowiedzenie, czy chodziło o sekcję i o prosektorium, gdzie on przecież tylko zawsze jej słuchał, czy o coś zupełnie innego.
Chyba jednak o coś innego.
Cynthia A. Ward
-
Depresyjna lekarka medycyny sądowej, dla której kontakt z trupem jest łatwiejszy niż z człowiekiem.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/herpostaćautor
Lawrence B. Osbourne
Tyle że Cynthia nie miała zamiaru odpuścić własnego, racjonalnego zdania. Myślała i działała językiem faktów oraz analiz. Dla niej jedna wspólna noc nie znaczyła aż tyle. Niby doszukiwała się w nim prawdziwego ognia. Widziała go ponownie nagiego, kiedy pieścił jej ciało. Gdy je całował, dotykał, a ona tylko rozpuszczała sie pod wpływem jego dotyku. Jakby ta twierdza zbudowana przez nią w ogóle nie istniała. Jakby Smoczycy nigdy nie było. Tylko że ona istniała i bardzo skrzętnie broniła się. Dawno temu została zraniona przez jednego prokuratora. Wtedy miała odsłonięte serce. Nigdy więcej nie miała zamiaru na to pozwolić. Zbyt mocno to bolało, by była w stanie je komuś na nowo oddać. Stąd broniła się nogami i rękoma.
Kiwała głową na słowa dotyczące zwłok. Miał z całą pewnością rację, ale oni w większości wykonali swoją robotę wzorowo. Wszystko było przygotowane na ostatni guzik. Technicy mogli już wchodzić na miejsce morderstwa. Przynajmniej jej zdaniem mogli rozpocząć własne działanie.
— W takim razie zajmij się formalnościami, żebyśmy mogli przewieźć ją do prosektorium jak najszybciej — stwierdziła finalnie, wewnętrznie zadowolona. Pracowali już jakiś czas, a on pokazywał na każdym kroku, że jednak jej słuchał. To budowało jedynie w niej dziwne przeświadczenie o jednej sprawie. Trafiało do niego to, co mu mówiła. Była w stanie to zrozumieć na tak wielu płaszczyznach.
— Cieszę się, że zaczynasz słuchać tego, co mam Ci do powiedzenia — zwróciła mu uwagę. Twarz się jej nie zmieniła, choć w środku uśmiechała się do niego. Była dumna z jego umiejętności. Wiele spraw przed nimi, ale musiał być na nie gotowy — wątpię, rezydencie Osbourne — skwitowała, słysząc jego ostatnie słowa — wątpię — dodała już bardziej dla siebie, cicho pod nosem. Wolała, by nikt nie zdawał sobie z tego, co między nimi się działo. Dało wyczuć się między nimi napięcie.
Gdy już skończyli, odwiozła go z powrotem do domu. Następnego dnia miała rozpocząć się sekcja.
z/t x 2
Tyle że Cynthia nie miała zamiaru odpuścić własnego, racjonalnego zdania. Myślała i działała językiem faktów oraz analiz. Dla niej jedna wspólna noc nie znaczyła aż tyle. Niby doszukiwała się w nim prawdziwego ognia. Widziała go ponownie nagiego, kiedy pieścił jej ciało. Gdy je całował, dotykał, a ona tylko rozpuszczała sie pod wpływem jego dotyku. Jakby ta twierdza zbudowana przez nią w ogóle nie istniała. Jakby Smoczycy nigdy nie było. Tylko że ona istniała i bardzo skrzętnie broniła się. Dawno temu została zraniona przez jednego prokuratora. Wtedy miała odsłonięte serce. Nigdy więcej nie miała zamiaru na to pozwolić. Zbyt mocno to bolało, by była w stanie je komuś na nowo oddać. Stąd broniła się nogami i rękoma.
Kiwała głową na słowa dotyczące zwłok. Miał z całą pewnością rację, ale oni w większości wykonali swoją robotę wzorowo. Wszystko było przygotowane na ostatni guzik. Technicy mogli już wchodzić na miejsce morderstwa. Przynajmniej jej zdaniem mogli rozpocząć własne działanie.
— W takim razie zajmij się formalnościami, żebyśmy mogli przewieźć ją do prosektorium jak najszybciej — stwierdziła finalnie, wewnętrznie zadowolona. Pracowali już jakiś czas, a on pokazywał na każdym kroku, że jednak jej słuchał. To budowało jedynie w niej dziwne przeświadczenie o jednej sprawie. Trafiało do niego to, co mu mówiła. Była w stanie to zrozumieć na tak wielu płaszczyznach.
— Cieszę się, że zaczynasz słuchać tego, co mam Ci do powiedzenia — zwróciła mu uwagę. Twarz się jej nie zmieniła, choć w środku uśmiechała się do niego. Była dumna z jego umiejętności. Wiele spraw przed nimi, ale musiał być na nie gotowy — wątpię, rezydencie Osbourne — skwitowała, słysząc jego ostatnie słowa — wątpię — dodała już bardziej dla siebie, cicho pod nosem. Wolała, by nikt nie zdawał sobie z tego, co między nimi się działo. Dało wyczuć się między nimi napięcie.
Gdy już skończyli, odwiozła go z powrotem do domu. Następnego dnia miała rozpocząć się sekcja.
z/t x 2