- 
				 Oficjalnie: detektyw w wydziale konnym torontońskiej policji. Oficjalnie: detektyw w wydziale konnym torontońskiej policji.
 Nieoficjalnie: facet, który lepiej dogaduje się z końmi niż z ludźmi.
 Zna na pamięć rozkład ulic w Toronto i każdy błąd, który popełnił w ostatnich dziesięciu latach.
 Samotnik, który nie lubi samotności.
 Facet, który trzyma się zasad - chyba że chodzi o czyjeś życie, wtedy potrafi złamać je wszystkie na raz. nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor
- Spokojnie, to była skoordynowana akcja policji i straży pożarnej, obezwładniliśmy napastnika, nie musicie dziękować - pokiwał ręką do gapiów, ale nikt chyba tak tego nie odebrał. Oprócz Waitsa i Darling, bo jak tak stanęli przed barem, kiedy padło na nich światło znad lady, to wyglądali trochę jak Wonder Women i jakiś Thor, tylko peleryn im brakowało.
- No... właściwie to on zaczął - powiedział Miles, bo taka była prawda, policzek Teddy się nie liczy, jak na jego oko. Oni to właściwie powinni za to dostać jakąś darmową kolejkę, że tak ładnie i sprawnie to rozwiązali.
Barman jednak był nieugięty i zaczął coś o menadżerze, a Miles uniósł jedną brew.
- No i co on nam zrobi? Pobije nas? - zmarszczył brwi i skrzyżował ręce na piersi, a z tymi swoimi prawie dwoma metrami i barami szerokimi jak szafa, to wyglądał trochę groźnie, ale finalnie to machnął ręką - dobra, idziemy - Miles też wyciągnął na bar jakieś pieniądze, ale kazał barmanowi podliczyć, bo nie zamierzał DAĆ MU NAPIWKU, za takie traktowanie najlepszych klientów.
Wyszli przed lokal i kiedy Miles poczuł ten zimny wiatr, to po plecach przeszedł mu dreszcz, aż nim wzdrygnęło.
- Kurwa... a tam było tak miło - mruknął, no ale teraz to już tam nie wrócą, no chyba, że powiedzą, że prowadzą śledztwo dotyczące tej łysej pały. Nie no, chyba by nie przeszło...
- Do parku i tak nas nie spiszą - zadecydował Miles, tylko po drodze trzeba odwiedzić jeszcze jakiś monopolowy, więc poszli do tego obok parku. Wszystko byłoby super, bo był otwarty, a do tego zaopatrzony w takie piwa, że można było wybierać przez następnego czterdzieści pięć minut, albo dwie, zależy, bo Waits nie miał wyszukanego podniebienia i zawsze pił to tanie, wiec wybrał szybko.
Problem jednak pojawił się, kiedy zgarnęli już po sześciopaku piwka i skierowali się do kasy. Bo o to właśnie za nią stał... Łysy kark z baru. Ciekawe czy im sprzeda teraz to piwo. Ups.
teddy darling
- 
				 easy, tiger, don't you cry easy, tiger, don't you cry
 people gonna love you, then thy're gonna leave you
 that's just the way of life nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Po chwili tuptali już chwiejnym krokiem do pobliskiego sklepu nocnego, gdzie mogli przebierać w przeróżnych, niskoprocentowych alkoholach. Właściwie to Teddy chętnie wychyliłaby coś mocniejszego, ale chyba w ich stanie to nie było wskazane.
Jakże było ich zdziwienie, kiedy za sklepową ladą stał nie kto inny, jak słynny łysol. Jakim cudem przed chwilą robił za klienta w barze, a teraz nagle znalazł się za kasą? Pojebana akcja.
— W takim stanie nie powinienem was obsługiwać — zaczął, łypiąc na nich spode łba. Normalnie Darling urobiłaby go na ładne oczy. Może nawet odsunęłaby kurtkę, żeby wyeksponować dekolt, ale tutaj chyba od razu byli na straconej pozycji. — A za to, co odjebaliście w barze, to już w ogóle — warknął i Teddy spojrzała na Milesa, szukając w nim wsparcia. Nie mógł zamachać mu przed nosem odznaką, czy coś? Zastraszyć, że jak natychmiast nie sprzeda im piwa, to dostanie dożywocie?
— Panie sprzedawco — zaczęła spokojnie, czkając cicho pod nosem. — To, co wydarzyło się w barze było zwykłym niepro... Niepzopr... Pomyłka to była, ok? Wcale nie chcieliśmy pana szturchać, a ja nie chciałam się na panu wieszać. To znaczy, chciałam, ale to było w obronie kolegi. O tego tu — wystawiła rękę i poklepała Waitsa po ramieniu. — Poza tym to pan się rzucał jak wesz na grzebieniu — zaznaczyła, zresztą to była bardzo słuszna uwaga, bo gościem miotało jak szatanem, a Teddy czuła się jak w Harry Potter podczas walki z trollem w łazience dziewcząt. Nie miała tylko różdżki, którą mogłaby mu wsadzić do nosa i obezwładnić, a palcami to trochę brzydziła się grzebać łysolowi w nosie. — Miles — zerknęła na kumpla. — No powiedz panu — tym razem sprzedała mu kuksańca w bok, bo stał jak ten skończony kretyn i gapił się w zasadzie nie wiadomo na co. A potem jeszcze nachyliła się tak, żeby tylko on mógł ją usłyszeć. — I zagroź, że jak nie sprzeda nam piwa, to wezwiesz wsparcie, a oni go aresztują — dodała konspiracyjnym tonem i w jej głowie ten plan nie miał żadnych wad.
Ale, o dziwo, gościa w zasadzie nie trzeba było za bardzo przekonywać i bez problemu sprzedał im te sześciopaki. No złoty chłop, biorąc pod uwagę, co nawywijali. A cały wieczór przypieczętowali wycieczką do parku i beztroskim piciem na ławce.

 
				