— To może ustawisz nas kiedyś na jakieś jeden na jeden? — zaproponowała, wciąż przyglądając się Maddie. Już po pierwszym rzucie okiem na jej ciało, Pilar była w stanie wylistować słabe punkty, które zdecydowanie by ją spowalniały, jak na przykład ogromny biust, który mógł ograniczać odpowiedni zamach. Z drugiej strony, przynajmniej połowę z tych wszystkich miejsc miała sztuczne, wiec pewnie nawet by ją nie bolało, gdyby dostała w nie z pięści. A to już jakiś plus. Pilar uniosła się nieco na palcach, by sięgnąć jego ucha i nachyliła się nieznacznie. — No którą byś postawił? — spytała, tak z ciekawości. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby jednak faworyzował Maddie. Pewnie nie raz widział ją w akcji i wiedział, co potrafi, podczas gdy umiejętności Pilar mógł oceniać jedynie na podstawie opowieści i jej dzikiego charakteru. Bo to że była waleczna z pewnością już dawno wiedział.
Zaśmiała się, gdy tak kazał jej na siebie patrzeć.
— Aż tak lubisz, gdy to robię? — dopytała wyzywająco, chociaż po chwili przewróciła oczami. Ona zaś lubiła, jak ich ciała łączy się w zmysłowym tańcu. Nie każdy mężczyzna potrafił się ruszać, a co dopiero wiedzieć, jak prowadzić kobietę. Madox bezbłędnie nadawał im odpowiednie tempo, a Pilar tylko komplementowała to wszystko dodatkowymi pociągnięciami bioder. I chociaż jeszcze chwile temu wcale nie chciała tańczyć, tak teraz najchętniej pozostałaby w tym płynnym ruchu przez następne godziny. Serio. Mogłaby nie ruszać się z parkietu na krok. — Potrzeba było gwałciela w twoim klubie i moją chęć mordu, żebyś w końcu zaprosił mnie do tańca — zauważyła, bo jednak była w Emptiness bardzo często, ale pierwszy raz wylądowała z Madoxem na parkiecie. I chyba trochę, gdzieś w środku, żałowała, że te wszystkie poprzednie razy były tak zmarnowane. Mogła domyślać się, że się dobrze ruszał. Ale teraz wiedziała to na pewno. I było jej m a ł o.
Szczególnie że już po chwili trzeba było się przenieść do loży i rozmawiać o posłuchach i pieprzonym Arthurze Seeleyu.
— A kogo miałam wziąć? Ciebie? — prychnęła donośnie z wielkim rozbawieniem, jednak dopiero kiedy jej własne słowa doszły gdzieś do mózgu, spojrzała na Madoxa i aż się zadumała. Bo może to wcale nie byłby aż taki głupi plan? Chociaż z drugiej strony.. — Udawałbyś mojego faceta, Madox? Przecież dobrze wiesz, że nie byłoby z tego nic dobrego — a dokładniej chodziło jej o to, że ktoś mógł go rozpoznać. Jego twarz była znana w towarzystwie półświatku, a przecież to głownie tacy ludzie obcowali w hotelu w Quebec. Nie mówiąc już nawet o kolacji u Seeleya. Bo biorąc pod uwagę, że sam zainteresowany okazał się być klientem Emptiness świadczył o tym, że zabieranie ze sobą szefa klubu nie byłoby dobrym pomysłem.
Na tą propozycję prywatnej sesji z Seeleyem uśmiechnęła się szczerze, bo oddałaby naprawdę wiele, by ktoś zamknął ich w ciemnym pokoju, żeby Pilar mogła mu spuścić łomot. Ta fantazja błądziła gdzieś po jej głowie, jednak nie na długo. A może nawet aż za długo, bo myślami ściągnęła Seeleya to ich stolika.
Nie spojrzała na niego. Oczy wciąż miała wbite w Madoxa, a dokładniej jego profil. Dłoń zaś umieściła na jego nadgarstku. Nie było w tym nic czułego, bardziej potraktowała go jako kotwicę, by przypadkiem nie odwinąć się i nie zrobić tego, co tak bardzo pragnęła odkąd zobaczyła go przy tamtym przeklętym stoliku.
Sombra zawarczała, a Pilar aż się zastanowiła, skąd pies Noriega wziął się na sali. Z jakiegoś powodu była przekonana, że Madox trzymał go na górze, jednak jak widać, mocno się myliła. Cicha myśl przebiegła wzdłuż jej głowy, jak wspaniale by było, gdyby tak Sombra rozerwała go na strzępy.
Nic z tego jednak się nie stało, bo zamiast walki, po sali rozległ się dźwięk pierda. Głośno. Bardzo głośno. I to był moment, w którym Pilar po raz pierwszy odwróciła głowę i na niego spojrzała. Minę miał nietęgą, jakby coś skręcało go od środka. Dosłownie. Kompletnie zniknął ten cwany, zwyrolski uśmieszek, jakim darzył ją na kolacji i jeszcze przed chwilą Maddie. A to zaś spowodowało, że kąciki ust Stewart ruszyły ku górze.
Powiedzieć ze z satysfakcją patrzyła, jak Seeley biega po całym klubie, srajac w gacie, to jak nie powiedzieć nic. Ona była z a c h w y c o n a. Chyba dawno żaden widok nie sprawił jej tyle szczęścia.
Kiedy zniknął za korytarzem prowadzącym do faktycznych toalet, Pilar opadła na chłodne oparcie i zarzuciła włosy do tyłu. Jej twarz wskazywała jedynie szczere zadowolenie. Chociaż może i coś więcej? Może też wdzięczność? Przeniosła spojrzenie na Madoxa.
— Ty to jednak wiesz, jak zadowolić kobietę — wraz z tymi słowami posłała mu najpiękniejszy uśmiech, na jaki było ją stać. Taki szczery, doprawiony głębokim spojrzeniem w oczy. Bo naprawdę to doceniła. Madox nie był jej niczego winien, wcale nie musiał zachować się tak, jak się zachował. Postawił dla niej pół obsługi klubu na nogi, jeśli wliczyć w to również dziewczyny z parkietu i Maddie. A do tego wszystkiego nie tylko pozbył się Seeleya, ale i zafundował mu przygodę, której pewnie nie zapomni jeszcze przez długi czas. Normalnie Pilar mogłaby się jeszcze zakochać za takie gesty, ale całe szczęście jej miłość się nie tyczyła.
— Anita P. Ness — poprawiła go, zaglądając mu oczy i powstrzymując cisnący się na usta uśmiech. Dlaczego to tak bardzo bawiło? — Tak brzmiało pełne imię — wyjaśniła, tak dla pewności, gdyby Madox jednak nie zrozumiał, co miała na myśli, wypowiadając te słowa prosto w jego twarz. — Przecież nie mogłam przedstawić się swoim imieniem. Sam rozumiesz — a to, że zamiast wymyślić coś normalnego, wymyśliła najbardziej niestosowne i za dużo obiecujące połączenie nazwisk i imion, to już inna kwestia. Ta misja sama w sobie była tak przykra i ponura, że wraz z Wyattem należało im się chociaż trochę zabawy z nowymi tożsamościami.
— Chcesz wiedzieć na co ma ochotę Anita czy Pilar? — odbiła się od fotela i ponownie zawisła nad stołem, przyglądając mu się uważnie. Jej wzrok wodził gdzieś między intensywnie ciemnymi oczami, a delikatnie rozchylonymi ustami Madoxa. Sama Pilar też rozłączyła swoje, łapiąc większy haust powietrza, a następnie przygryzła dolną wargę, jakby chciała powstrzymać myśli, które bez pozwolenia rozlały się po jej głowie. I może trochę faktycznie się jej udało, bo ostatkami własnej woli wróciła na fotel, rozsiadając się na nim wygodnie. — Gin z tonikiem na razie wystarczy — stwierdziła, kręcąc nosem. — No chyba, masz dla mnie jakiś specjał lokalu, po którym faktycznie poczuję się wspaniale, a nie skończę w kiblu — dodała, przyglądając mu się uważnie, podczas gdy lewa noga pod stołem
Madox A. Noriega

 
				
 
									 
				
