-
świąt nie będzie!
miał być cichy, niewidoczny, w końcu balansuje na granic między kokainą na złotych tacach i bronią ukrytą pod drogimi marynarkami, a kajdankami i odznaką przy pasku... a jednak tak bardzo rzuca się w oczy, że trudno go nie zauważyć, z tymi jego tatuażami, z tymi kolorowymi koszulami, złotymi łańcuchami na opalonym karku i... niewyparzoną gębą
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkinietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Ich pokój wyglądał jak pobojowisko, kiedy się z niego wyprowadzili i ta biedna gosposia Bertha przeżegnała się, kiedy mijali ją w drzwiach pytając czy już może tam posprzątać, bo Madox jej wiecznie mówił, żeby nic nie ruszała. I on jej już powiedział, że tak, ale wtedy mu się coś przypomniało i jeszcze wpadł do tego pokoju, żeby z żyrandola, ładnego, z takimi kryształkami, ściągnąć ten porwany stanik Pilar, który miał sobie wziąć na pamiątkę, bo kiedy on wpadł do pokoju i zobaczył te trzydzieści nieodebranych połączeń od Maddie, to go w złości tam wyjebał i wszystko z kieszeni wyrzucał gdzie popadnie, szukając papierosów, których finalnie nie znalazł i tak. Machnął tym czerwonym koronkowym biustonoszem przed twarzą Berthy i rzucił, że już teraz można, a ona pokręciła tylko głową.
Kiedy Madox i Pilar schodzili na dół, to jeszcze dyskutowali na temat tego, że do sukienki, to on mógłby jej jeszcze kupić jakąś bieliznę, ale kiedy wsiedli do samochodu, a Dolores zapytała Madox co to są stringi, to temat magicznie się urwał. I zmienił o sto osiemdziesiąt stopni, bo już sobie gadali o różowej sukience małej Dolores i jej wianku.
Nie wiedzieć czemu Dolores, to sobie upodobała Madoxa, może dlatego, że on jej gadał takie głupoty? I po tym szpitalu to on ją musiał prowadzić za rękę, on i Pilar, bo Dolores szła między nimi i oni co pięć kroków musieli jeszcze ją łapać kiedy się wieszała, na ich rękach, aż w końcu Noriega wziął ją na ręce. Tylko, że wtedy ta pielęgniarka zapytała o szyję Pilar, a Madox jednocześnie uszczypnął Stewart, a zaraz musiał też tłumaczyć Dolores, że ciocia Pilar nie jest chora.
Bo to Madox chyba był jakiś chory.
- Może powinnaś założyć golf... - mruknął gdzieś po drodze Stewart do ucha, kiedy już siedziała mu na kolanach w tej salce. A potem zanim się obejrzał, to Madox już trzymał to dzieciątko, i kiedy Pilar tak powiedziała, że mu to pasuje, to podniósł głowę, żeby spojrzeć na nią krzywo. Bo Madox to nawet nie lubił dzieci. Ale one lubiły jego. Może dlatego, że on sam był jak ten dzieciak?
No ale przede wszystkim, to on chyba czuł, że zaraz się zacznie koncert życzeń. I zaczął się, ślub, dziecko, dom w Kolumbii, a drugi w Toronto, żeby Marie mogła do nich jeździć. No i jeszcze koniecznie Madox miał kupić kucyka, żeby znowu na nim mogła jeździć Dolores, która mimo tych swoich pięciu lat to tak potrafiła te wszystkie ciotki przekrzyczeć, że to aż było straszne i Noriega od razu sobie pomyślał, że kiedyś to ona będzie tu wszystkich ustawiać, jak ciotka Katherina.
Która właśnie instruowała Pilar jak ma to dzieciątko przytrzymać i Madox tak się zapatrzył, że kąciki jego ust uniosły się ku górze, już miał powiedzieć, że jej też to pasuje, ale wtedy ta mała się porzygała, co wszyscy odebrali jako jakiś cud, a Noriega tylko parsknął śmiechem. Bo tyle się tutaj wydarzyło, że to aż było dziwne, że nikt jeszcze się z tego wszystkiego nie porzygał. No i w końcu to się stało.
- Dzikuski - wtrącił Madox odnośnie tego jakie są Pilar, ale to podłapała Dolores, która wyszczerzyła zęby i powiedziała, że ona jest dzikusek. A Madox znowu się zaśmiał, szczerze, a po chwili to on już się z tą małą Dolores ganiał po tej sali, co zaowocowało tym, że wywalili jakiś stoliczek na kółkach z narzędziami, więc zaraz oboje udawali, że nic się nie stało.
- Ona powinna mieć na imię Pilar - wtrącił Madox znowu trzymając na ramieniu Dolores, poczochrał jej włosy, kiedy sadzał ją obok Glorii, kiedy ona tak dziękowała na swój sposób Pilar za to co zrobiła, bo chyba o to jej właśnie chodziło. Ciemne oczy Madoxa od razu odszukały tych pięknych, brązowych Pilar.
- I skromne... Za skromne - mruknął tak odnośnie tego jakie są Pilar, a wtedy znowu podłapała to Dolores - i piękne! - a Madox aż się uśmiechnął szeroko - najpiękniejsze! - dodał. I chociaż to pewnie mogłoby trwać w najlepsze, a Madox mógłby jeszcze po drodze pewnie rozwalić nieumyślnie jakąś aparaturę, to oni już naprawdę musieli się zbierać. Pożegnali się ze wszystkimi po kolei, wszystkich po kolei Madox zaprosił do Kanady, i każdemu z osobna odpowiedział, że na ślub muszą jeszcze zaczekać, bo najpierw to on musi odłożyć pieniądze na tego kucyka. Dolores chciała jechać z nimi, ale na szczęście Gloria powiedziała, żeby teraz ona przywitała się ze swoją nową siostrzyczką i to ją przekonało. Marie i Tio zaoferowali się, że ich odstawią. Marie całą drogę dziękowała jeszcze Pilar, a Tio za to opowiadał Madoxowi o tym co planuje teraz po ślubie, o jakimś domku na wzgórzu, o dzieciach, tylko, że Noriega to go w ogóle nie słuchał, bo on tylko patrzył na Pilar.
- No... miałem na sylwestra trochę inne plany - mruknął Madox, oczywiście kłamał, bo jego plany to były takie jak co roku... Emptiness. Ale Marie od razu zasłoniła twarz dłońmi.
- I wtedy się wreszcie oświadczysz Pilar?! - pisnęła - czy już to zrobiłeś? Pilar pokaż rękę - i zaczęła szarpać Pilar za rękę, a że nie zobaczyła pierścionka z diamentem, to aż pokręciła głową i zaczęła nawijać, że to nic, że oni z Tio przecież mogą przy tym być, bo teraz są rodziną. Nawijała całą drogę aż do bramek. I już nawet zaplanowała im cały tydzień, kiedy oni tam przylecą do Toronto, zamieszkają w tym ich pięknym i przytulnym, mieszkaniu, a wszystko się skończy zaręczynami. Bo Madox w międzyczasie rzucił jeszcze, że to mieszkanie to mają przytulne. Może chociaż Pilar było, bo jego to było średnio...
W końcu jednak pożegnali się, Marie się popłakała, a Ticiano wcisnął Madoxowi do kieszeni piersiówkę, żeby sobie jeszcze walnęli coś mocniejszego przed startem. I poszli na odprawę, Madox objął Pilar ramieniem, korzystając z okazji, że tutaj przecież jeszcze mógł.
- Ja pierdolę, mam nadzieję, że jednak nie przylecą... Marie by nas zamęczyła - stwierdził, a później pokazał Stewart swój telefon i te ich bilety - zobacz, jakieś dziwne miejsca nam dali... Myślisz, że to dlatego, że tak odwalaliśmy? Na skrzydle, czy coś? - zapytał, ale zanim Pilar zdążyła się przyjrzeć, to zadzwonił mu telefon i to wreszcie była Maddie. Więc Madox odszedł na bok z nią porozmawiać, a zanim ona mu to wszystko nakreśliła, to oni już musieli wsiadać do samolotu. A później to już wyłączać telefony, więc Madox coś tam wiedział, ale nie do końca, ale najprawdopodobniej w to wszystko był jeszcze zamieszany Nick Dalton, bo jego nazwisko padło.
I kiedy oni szukali tych swoich miejsc, to znowu się okazało, że dostali je w pierwszej klasie, a do tego z open barem, a nawet jakimś koszem prezentowym od linii lotniczych, bo przecież ich podróż przebiegła niekomfortowo, a takie rzeczy się tutaj nie dzieją i coś tam. Ta szefowa stewardess zaczęła się im tłumaczyć, ale Madox jakoś nie wiedział, czy to ta sama co poprzednio, czy inna, więc tylko w międzyczasie zapytał o te pyszne orzeszki, czy mogą je dostać. Dostali po dwie paczki nawet. I zanim się obejrzeli, to oni już znowu siedzieli w tych wygodnych fotelach z masażem i jeszcze ostatni raz mogli spojrzeć na to piękne, dzikie Medellin, przez to małe okienko w samolocie...
Pilar Stewart
-
lepiej strzela niż gotuje.
a świąt to kurwa nienawidzi
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracji3 osczas narracjiprzeszłypostaćautor
Niesamowite to było. Jak ludzie łatwo łykali nawet największe bujdy na resorach, jak Marie, Tio i ktokolwiek z Medellin nie mieli pojęcia, jak wyglądały ich życia w Kanadzie. Że nic z tego wcale nie było takie proste. Że oni po powrocie nawet nie będą mogli się przejść razem za rękę, a co dopiero się kurwa hajtać.
Całe szczęście tu jeszcze mogli wszystko i Stewart miała zamiar korzystać z tego do ostatniej chwili. Aż nie wysiądą z tego przeklętego samolotu. Dlatego kiedy on pokazywał jej ten swój telefon z biletami, opadła na jego klatkę piersiową, zaciągając się przy okazji już tak dobrze znanym zapachem.
— Jak przyjadą w zimie, to pewnie wrócą jeszcze tego samego dnia — prychnęła, w międzyczasie czytając całego wielkiego maila, którego dostał Madox z informacją o tym, jak linie lotnicze przepraszają za ostatnie zdarzenia i niedogodności i z tej przyczyny wymienili im bilety na pierwszą klasę oraz że oczywiście mają nadzieję, Ź to jakoś im wszystko wynagrodzi. — Marie pewnie nawet nie ma żadnej porządnej kurtki — bo w sumie po co miałaby mieć? Jak w Kolumbii najniższe temperatury to było szesnaście stopni. To jak to się miało do tego pięknego minus pięć, które czekało na nich w Toronto już dzisiaj? A przecież Grudzień zazwyczaj był jeszcze gorszy. Poza tym, zazwyczaj takie gadanie musimy się spotkać i tak kończyło się na tym, że owe spotkanie nigdy nie dochodziło do skutku, wiec czym tu się martwić na zapas? No chyba że…
— A co, boisz się, że będziesz musiał przez bity tydzień udawać mojego faceta? — rzuciła zaczepnie, po czym odwróciła się i wcisnęła mu telefon do ręki, przy okazji podnosząc na niego ciemne spojrzenie. Szukając tych pięknych, brązowych oczu, w których stronę posłała zadowolony uśmiech. — Jeszcze byś się zakochał — stwierdziła, jednak nim on zdążył jej cokolwiek odpowiedzieć, nawet nim nabrał do płuc w pełni powietrze, Pilar już mu je kradła, wpijając się w jego słodkie usta. I kiedy przygryzała jego dolną wargę, delikatnie tym razem, by się przypadkiem nie wykrwawił przy odprawie, przeszła jej przez głowa ta jedna samotna myśl jak ona wytrzyma to wszystko co na nich czekało w Kanadzie? Czy będzie jeszcze kiedykolwiek w stanie trzymać się od niego z daleka, udawać, że między nimi nic nie było, nie całować tych obłędnych ust? Aż nieprzyjemny dreszcz zawędrował jej wzdłuż kręgosłupa, a mięśnie mimowolnie się spięły. Noriega mógł to nawet poczuć pod opuszkami palców, które zaciskał na jej plecach, ale potem już byli wołani na odprawę i kilka minut później siedzieli w tej bajecznej pierwszej klasie, z fotelami masującymi,
Kosz z prezentami też był wyborny, bo przecież oni znowu chodzili przez całą noc z pustymi żołądkami, więc Pilar w pierwszej kolejności zaczęła go odpakowywać, ale wtedy przyszła stewardessa, że trzeba się pozapinać, bo będą startować i przez pierwsze dwadzieścia minut musiały im starczyć tylko marne orzeszki.
Dopiero kiedy samolot osiągnął odpowiednią wysokość, Stewart mogła zabrać się za rozpakowywanie prezentu. Chociaż rozpakować to jednak było zbyt delikatne słowo, takie nie pasujące do jej charakteru i sposobu w jaki ona r o z e r w a ł a tą folie. Aż kilka osób z foteli obok patrzyli na nią jak na wariatkę. Może dlatego, że ta folia obrzydliwie hałasowała? A może po prostu frajerzy byli zazdrośni, że tylko Stewart z Noriegą dostali taki rarytasik.
— O jezu — aż jęknęła zadowolona, zaglądając do środka. — Czekolada — może nie było tego widać po jej figurze, ale Pilar kochała jeść. A słodycze to kochała najbardziej na świecie, dlatego kiedy zobaczyła te wszystkie czekoladki i inne kolumbijskie smakołyki, to aż się jej oczy zaświeciły. Otworzyła pierwszą lepszą i władowała do ust od razu trzy kostki. — Chcesz? — ułamała też kosteczkę dla Madoxa i przysunęła mu do ust, chcąc go tym ładnie nakarmić. — Miałeś jakieś ulubione? — spytała z pełną buzią, wciąż mieląc tą rozpływającą się w ustach słodycz, mrucząc przy tym raz po raz. — No wiesz, za dzieciaka — zainteresowała się, bo z tego co widziała, wszystkie słodycze były typowo Kolumbijskie. Nie poznawała ani jednej marki. I niby dużo z nich pewnie smakowała jak swoje Kanadyjskie wersje, ale jednak może Madox miał takie, które lubił najbardziej? Jak na przykład to bandeja paisa od ciotki Katheriny.
Wyciągała z kosza co to kolejne rzeczy i układała na stoliku tuż przed nimi, kiedy zauważyła coś zielonego, wciśniętego pomiędzy butelki z winem. Sięgnęła dłonią po materiał, który okazał się być… czapkami z daszkiem. Całe były zielone, a na środku widniał biały napis I ❤︎ Medellin. Pilar od razu wcisnęła sobie jedną na głowę.
— I jak? — odwróciła się w jego kierunku, pokazując mu się z każdej strony. — Lepiej niż wianuszek? Czy równie zajebiście? — bo zajebista była ta czapeczka, albo to po prostu Pilar tak kochała czapki, bo bardzo często w takich chodziła, szczególnie do roboty. Chociaż tej z Medellin to może nie wypadało tak nosić jawnie? Cóż, najwyżej ona też skończy na lodówce. Podniosła się jeszcze z miejsca i nachyliła w stronę Noriegi, by i na jego głowę zarzucić drugą sztukę. Jednak zanim to zrobiła, przelotnie musnęła jego ciepłe usta, chowając ich za tym daszkiem przed całym światem.
Tak chowając, że kiedy już się od niego oderwała, umieściła mu tą czapkę na ciemnych włosach i chciała się podnieść, to jej głowa z impetem przyjebała o coś, a raczej kogoś, kto nachylał się tuż nad nimi.
— Najmocniej przepraszam! — kwiknęła stewardessa, odskakując na pół kroku, podczas gdy Pilar łapała się za głowę. Bo kurwa nie dość, że dostała prosto z łokcia, to jeszcze w dokładnie to miejsce, w którym miała guza po mango. Aż się skrzywiła ostentacyjnie i opadła na miejsce. Zaczyna się. — Chciałam tylko zapytać, co życzą sobie państwo do picia? — i to zaczęło się bardziej niż się Stewart mogło wydawać, bo przez to, że była zajęta rozmasowywaniem sobie guza, wcale nie zauważyła, że kobieta, która stała przed nimi była dokładnie tą samą, która w piątek wylała na nich zupę, a potem jeszcze skończyła pomiędzy nogami Madoxa. Ale ona chyba pamiętała, bo już spoglądała na Noriegę z jakimiś ogromnymi wypiekami na twarzy. — Ja.. jak się udał wyjazd? — spytała po chwili, patrząc na Madoxa.
Madox A. Noriega
-
świąt nie będzie!
miał być cichy, niewidoczny, w końcu balansuje na granic między kokainą na złotych tacach i bronią ukrytą pod drogimi marynarkami, a kajdankami i odznaką przy pasku... a jednak tak bardzo rzuca się w oczy, że trudno go nie zauważyć, z tymi jego tatuażami, z tymi kolorowymi koszulami, złotymi łańcuchami na opalonym karku i... niewyparzoną gębą
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkinietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
- Nikt tutaj nie ma porządnej kurtki Pilar... - mruknął jej do ucha, tego zdrowego i zahaczył nawet o jego płatek zębami, ale wtedy Stewart zapytała, czy on się boi, że będzie musiał przez tydzień udawać jej faceta, a Madox aż nabrał mocno powietrza w płuca, tak, że mogła to poczuć, jak ta jego klatka piersiowa unosi się i opada, bo po pierwsze to on się niczego nie bał. A po drugie to jak udawać? To oni teraz mieli znowu udawać swojego faceta i swoją kobietę? A może udawać właśnie, że nic zupełnie ich nie łączy? I już nawet otworzył usta, żeby ją o to dopytać, ale ona zamknęła mu je w pocałunku. A że Madox to jednak zdążył tego powietrza nabrać głęboko w płuca, to całował ją znowu tak zachłannie i głęboko. Bo przecież jeszcze tutaj mógł, bez żadnego udawania. Że aż dopiero jakaś dziewczyna szturchnęła ich, że teraz oni powinni podejść do odprawy.
- Za późno... chociaż jak to było? Że może do niedzieli mi przejdzie? Ale jeszcze nie przeszło - przypomniał jej swoje słowa, kiedy oddawali paszporty do sprawdzenia, ale że byli tak poobijani, to ta strażniczka zapytała ich w jakim celu tutaj byli - na weselu - odpowiedział od razu Noriega, bo pewnie wyglądali, jakby brali udział w jakiś walkach gangów. Ale jednak ta odpowiedź ją usatysfakcjonowała, pokiwała za zrozumieniem głową. Bo pewnie wiedziała jak wyglądają te kolumbijskie wesela.
A oni za to już wiedzieli jak wygląda ta pierwsza klasa i tym razem to Madox się wepchnął na siedzenie przy oknie, bo się chyba bał, żeby już na niego nic nie wylali. Chociaż nie to, że chciał, żeby na Pilar wylali, ale ona to zawsze mogła... siedzieć u niego na kolanach na przykład.
Noriega to od razu zjadł obie paczki tych orzeszków i aż dostał czkawki, bo się tym tak zapchał, tylko, że jak Pilar to zauważyła, to walnęła go w przeponę. Może chciała go wystraszyć? A może jednak wiedziała gdzie uderzyć, ale pomogło!
Oczywiście kiedy ona rozrywała to opakowanie, to Madox na nią patrzył wielkimi oczami, bo pierwsze sam był ciekawy co oni im tam zapakowali, a po drugie, to podobała mu się taka podekscytowana Pilar, ale ona to mu się zawsze podobała. A już zwłaszcza jak pchała do ust te trzy kostki czekolady. Skinął tylko głową, kiedy zaproponowała mu kawałek, a kiedy wkładała mu go między wargi, to ugryzł ją w palec. A na to jej pytanie o ulubione słodycze zerknął na ten stolik. Pewnie, że miał. A nawet zapakowali im kilka tych czekoladek i kiedy Madox po nie sięgał, to tak żeby Pilar objąć też w pasie.
- To - rzucił, a potem przysunął się do niej, żeby tak sięgając przez nią, opierając jej głowę na ramieniu, odpakować tę czekoladkę, Chocolatina Jet. Rozerwał opakowanie, a tam w środku była naklejka za jaguarem, Madox odwrócił ją w palcach - jaguar widzi sześć razy lepiej niż człowiek w ciemności - przeczytał jej tę ciekawostkę i aż się sam do siebie uśmiechnął - zbieraliśmy je za dzieciaka, były takie albumy gdzie się to wklejało. I wiesz co? - odwrócił ją do siebie, a potem odkleił tę naklejkę i sięgnął do jej dekoltu, żeby tam ją przykleić, przejechać po niej powoli palcem - nigdy nie znalazłem jaguara - aż strzelił oczami, bo on jako ten dzieciak, to zawsze chciał go mieć. Bo Tio miał trzy, a Madox ani jednego. Ale teraz to już jednego miał, a właściwie miała go już Pilar. I zaraz okazało się też, że miała twarzową czapeczkę, Madox uśmiechnął się delikatnie i aż pokiwał głową.
- Pasuje ci, to jest taka Pilar zadziora, bo w wianuszku to byłaś tylko śliczna - a nawet prześliczna, ale przecież Madox to jej tak nie mógł ciągle słodzić, zwłaszcza, że on już jadł tą kolumbijską czekoladkę i mógłby się zasłodzić. Chociaż kiedy Pilar pochyliła się do niego z tą czapeczką, a potem złożyła na jego ustach ten słodki pocałunek o smaku czekolady... To mógł się nawet zasłodzić, już sięgnął palcami do jej karku, wplótł je w ciemne kosmyki, ale Pilar się odsunęła. I to tak niefortunnie, że dostała z łokcia, więc Madox przyciągnął ją do siebie i też spojrzał na tę stewardessę z wyrzutem. Dopiero wtedy skojarzył jej twarz, a kiedy ona spłonęła rumieńcem, to Madox musiał się powstrzymywać, żeby nie parsknąć śmiechem. Chyba też go pamiętała.
- Karen... - zaczął, a przez jego twarz przemknął jakiś dziwny cień, bo Madox to bywał złośliwy, i kiedy tak się intensywnie wpatrywał w tę dziewczynę, to też trochę złośliwie właśnie - przyniesiesz nam dwa cuba libre? Albo najlepiej butelkę szampana? - i już się tak pochylał w kierunku blondynki ponad siedzeniem Pilar - albo jeszcze jakbyś załatwiła jakiś koks... - a Karen to już była czerwona, a do tego po skroni spłynęła jej kropelka potu - żartuję, drinki wystarczą, albo jeszcze... - zamyślił się, a jego dłoń opadła na udo Pilar, a Karen to wbiła w nią spojrzenie, jakby to było jej udo, czy coś - coś na gorąco... - powiedział powoli Madox. Bo był paskudny i się nad dziewczyną znęcał, ale to ona wylała wtedy na niego zupę. A potem on przechylił głowę i spojrzał na Stewart.
- Na co masz ochotę Pilar? - zapytał i przesunął ręką wyżej po jej udzie, a Karen to już gniotła swój mundurek w dłoniach i wyglądała jakby jej się nagle zrobiło bardzo gorąco.
Pilar Stewart
-
lepiej strzela niż gotuje.
a świąt to kurwa nienawidzi
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracji3 osczas narracjiprzeszłypostaćautor
Tak jak teraz, kiedy siedzieli sobie w najlepsze w tej pierwszej klasie, zajadając się czekoladą i rozmawiając o ulubionych słodyczach. Niby zwykła czynność, niby do nich nie podobna, a jednak jakaś taka w ich stylu jednocześnie. Bo oni byli cali pełni sprzeczności, lubili łamać schematy i często robić rzeczy na opak.
I kiedy Madox tak zachwycał się czekoladą w niebieskim papierku, pokazując Pilar naklejkę z jaguarem, Stewart jakoś nie mogła powstrzymać tego wielkiego uśmiechu, który naturalnie cisnął się jej na usta. Szczególnie kiedy już po chwili zaczął czytać z niej ciekawostkę.
— Zajebisty taki naturalny noktowizor w oczach — nachyliła się bliżej, przyciskając ramię jeszcze mocniej do jego klatki piersiowej, jakby sama chciała sobie jeszcze raz przeczytać. A potem chciała zabrać mu tą naklejkę i przykleić na czoło, jednak Noriegą był szybszy. Trochę jak ten jaguar i już kleił ją do dekoltu Pilar, sunąc po niej palcami, zahaczając przy okazji o nagą skórę. Nawet nie zauważyła, kiedy odchyliła delikatnie głowę, dając mu też dostęp do szyi, jakby i tam chciał sobie zawędrować szorstkimi opuszkami, gdy tak opowiadał jej o zbieraniu naklejek.
— Widzisz, tyle nie mogłeś znaleźć tej jednej i w końcu się doczekałeś — złapała jego ciemne spojrzenie. Chociaż może nie mówiła tylko o naklejce? — Trzeba było wziąć ten album ze sobą do Toronto, to byśmy wkleili — bo na tyle, co Pilar zdążyła poznać Katherinę i jej wielką sentymantalność, dałaby sobie rękę uciąć, że ciotka z pewnością trzymała po nich te wszystkie pamiątki w jakich pudłach w piwnicy. Te po Madoxie zapewne też. — A takto będzie musiała zostać na moich cyckach — wzruszyła ramionami, chociaż przez moment jeszcze rozważała, czy nie przekleić jej na Noriegę. Pewnie byłoby mu równie do twarzy. Pasowały do niego takie dzikie zwierzęta.
I może nawet by to zrobiła, gdyby po chwili się zaaferowała się tymi pięknymi czapeczkami z Medellin, a jeszcze później nie dostała w łeb prosto z łokcia. Jakby tych wszystkich pamiątek w postaci guzów miała za mało, Karen stwierdziła, że doda jej jeszcze jeden. I nawet nie zaproponowała żadnego lodu, którym Stewart mogła sobie ulżyć. Chociaż co się dziwić? Wtedy jak prawie spaliła Madoxa, również nie pchała się do tego, by przynieść mu coś zimnego, tylko wolała skończyć na kolanach, tuż między jego nogami.
I im dłużej tak przy nich stała, tym bardziej Pilar miała wrażenie, że to jej zachowanie nie było wcale przypadkowe, bo patrzyła na Noriege z tak wielkim wypiekiem na twarzy, jakby zaraz cała miała spłonąć. A kiedy on wspomniał o koksie, to blondynka aż złapała w usta jakąś kolosalną ilość powietrza i automatycznie się wyprostowała. Wyglądała, jakby sama do końca nie wiedziała, czy jego słowa bardziej ją oburzyły, zawstydziły czy może jednak zaintrygowały. A może i podnieciły? Bo on już dawno nawijał o czymś innym, a Karen jak zahipnotyzowana spoglądała na jego wytatuowaną dłoń, która spoczęła na udzie Pilar i przesuwała się coraz wyżej. Wwriercała w nią wzrok tak intensywnie, że nawet nie zauważyła, kiedy jej własne palce zacisnęły się mocniej na mundurku. Zauważyła to za to Pilar, tylko zamiast uspokoić sytuację i dać tej biednej Karen trochę świętego spokoju, to uśmiechnęła się rozkosznie pod nosem i jeszcze bezczelnie rozchyliła nogi, żeby ułatwić Madoxowi tą podróż po jej ciele.
Na co masz ochotę Pilar?
— Sama nie wiem… — cmoknęła w tym wielkim niezdecydowaniu, umieszczając swoją dłoń na tej Noriegi i zaczęła ją sobie prowadzić w górę, podczas gdy Karen wstrzymała powietrze. — Bo ja to chyba przeszłabym od razu do deseru — mruknęła, wprowadzając ich pod materiał cienkiej koszulki, by opuszki Madoxa mogły przejechać po jej nagiej skórze. I pewnie kontynuowałaby to jeszcze dalej, gdyby z gardła Karen nie wybrzmiał niekontrolowany jęk, który ją samą przestraszył chyba najbardziej. Aż podskoczyła delikatnie na tych swoich czerwonych szpileczkach.
— T-to może ja przyniosę kartę deserów! — kwiknęła czerwona jak burak i nim Pilar zdążyła cokolwiek powiedzieć, blondynki już przy nich nie było. Zwiała w podskokach, tak zaaferowana całą sytuacją, że chyba biedna nawet nie zauważyła, że przecież oni mieli cały stół zajebany słodyczami i deser był ostatnią rzeczą, o której dwa dwójka mogła myśleć, no chyba że…
— Bierz tą rękę z mojego brzucha, bo przysięgam, Noriega, zaraz zaciągnę cię do tego kibla o tam na deser — ostrzegła go i nawet wskazała ruchem głowy odpowiedni kierunek. Bo chociaż oni tutaj głównie nabijali się z Karen, ten jego dotyk działał na Pilar w zastraszającym tempie i rozpraszał jak nic innego, dlatego jeśli chciał, żeby się zachowywała, sam musiał. A że jemu pewnie daleko było do zachowywania się, to Stewart sama wyprowadziła sobie jego rękę spod koszulki. — No chyba, że Karen mnie ubiegnie — stwierdziła po chwili i aż sobie prychnęła pod nosem nim nachyliła się, by odpakować kolejną czekoladę. Wiadomo, by zgarnąć jeszcze kilka kostek od ust, ale też, bo chciała zobaczyć, co kryło się pod kolejną naklejką.
— Szympansy dzielą z nami około dziewięćdziesiąt dziewięć procent DNA. Pod wieloma względami są bardziej podobne do nas, niż mogłoby się wydawać — przeczytała ciekawostkę i po chwili już odklejała tą słodką naklejkę z małpką, by w końcu przykleić ją Madoxowi na sam środek czoła. — Faktycznie, jeden do jeden. Nie widzę różnicy — aż oddaliła się nieznacznie na swoim fotelu, by móc nabrać nieco więcej perspektywy. I pewnie zaraz potem rzuciła jeszcze kilka równie miłych obelg, pewnie coś o małpim rozumie, kiedy sama zajadała się jakimiś kwaśnymi żelkami.
Całkiem miło mijała im ta podróż, aż dziwne, a kiedy Pilar w końcu poszła do toalety, tuż obok Madoxa ponownie wyrosła Karen. Gdyby był spostrzegawczy, mógłby zauważyć, że jej koszulka była rozpięta o ten jeden guziczek przy dekolcie bardziej niż wcześniej. Nachyliła się w jego kierunku.
— Dwa razy cuba libre — ustawiła szklanki na stole, przesuwając nieznacznie papierki, chociaż jej wzrok już wracał do ciemnych oczu Madoxa. — Menu dań oraz deserów i... — teraz to już prawie siadała na miejscu Pilar, tak mocno była przed nim wyprężona. Jej dłoń odnalazła tą Noriegi, a już po chwili mógł poczuć jak ląduje tam niewielki woreczek z czymś w środku. Koks? — Mam takie leki od lekarza... — ściszyła nieco głos, patrząc na niego z poważną miną. — Na głowę. W sensie od psychiatry, ale ten no nie ważne. Działają prawie tak samo jak... no wie pan... a jeszcze jak się je pomieszczą z witaminą c to faza gwarantowana. I w ogóle śmieszna ta małpa na pana czole.
Madox A. Noriega
-
świąt nie będzie!
miał być cichy, niewidoczny, w końcu balansuje na granic między kokainą na złotych tacach i bronią ukrytą pod drogimi marynarkami, a kajdankami i odznaką przy pasku... a jednak tak bardzo rzuca się w oczy, że trudno go nie zauważyć, z tymi jego tatuażami, z tymi kolorowymi koszulami, złotymi łańcuchami na opalonym karku i... niewyparzoną gębą
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkinietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
- Nikt już nie chciał tego jeść, bo kupowaliśmy ją na potęgę dla tych naklejek, chowaliśmy czekoladę pod łóżkiem Tio, a potem mrówki zrobiły tam wielkie gniazdo i ciotka chciała nas pozabijać - aż parsknął śmiechem na to wspomnienie i ten śmiech też się tak poniósł po samolocie. Bo ich było wszędzie pełno, takie charaktery.
- Jaguary w ogóle są zajebiste, ale mi zawsze zostawał, krokodyl, też są niebezpieczne - rzucił, kiedy już nakleił tę naklejkę, i oczywiście, że kiedy tak odchyliła dla niego szyję, to jego twarz odruchowo się już przy niej znalazła, przesunął po niej szorstkim policzkiem i dziabnął ją w ramię, ale jakoś tak powoli - ale są też wolne - dodał i może nawet jeszcze miał coś powiedzieć o tych krokodylach, bo przecież Madox lubił takie ciekawostki przyrodnicze, już wiadomo dlaczego, ale Pilar wtedy powiedziała o tym, że w końcu doczekał się tej jednej, i ona chyba naprawdę strzeliła w jakąś dziesiątkę. I chyba nie chodziło tylko o naklejkę, bo Madox to miał przecież w swoim życiu trochę tych kobiet, a jednak żadnej nigdy nie opowiadał tego co Stewart. Żadnej nie mówił nic o sobie, tylko tyle, że pochodził z Kolumbii, z Medellin. Aż się na moment zastanowił, czy jakby nie zabrał jej tutaj, to by to zrobił. To czy by jej powiedział cokolwiek? Czy by tak stracił dla niej głowę? Może wolniej? Może odkrył by się po jakimś małym kawałeczku. A przez te trzy dni to on jej sprzedał całą prawdę o sobie. Calutką.
- Lepiej wygląda na cyckach - stwierdził w końcu i uśmiechnął się znowu - dziki jaguar na dzikiej piersi, dzikuski... - aż mu oczy zaświeciły - jaguar salvaje, en un pecho salvaje, salvaje - i musiał to powiedzieć po hiszpańsku. Bo ten język to jednak wzmagał jeszcze ten ich ogień. I teraz to też tak go rozpalił, że kiedy Pilar się odsunęła i kiedy dostała z łokcia, i kiedy stanęła przed nimi ta Karen, to Noriega myślał tylko o Stewart i tym, żeby ją znowu całować. Dotykać...
Może dlatego ta jego ręka sunęła tak ochoczo po jej udzie, a on niby się rozwodził na temat drinków, i kokainy, a tak naprawdę to się zastanawiał, czy jakby tutaj...
Znowu zrobiliby przedstawienie na cały samolot. Dżesika może nawet by przyszła pooglądać.
Chociaż kiedy Pilar przesunęła tę dłoń Madoxa na swój brzuch i kiedy wyczuł pod opuszkami palców linię jej bielizny, to od razu te ciemne tęczówki spoczęły na twarzy Stewart.
- Zdecydowanie tak, zaczniemy od deseru... - i on już nawet niekontrolowanie pochylał głowę w kierunku Pilar, ale wtedy ta Karen jęknęła, a Madox przeniósł na nią spojrzenie i aż uniósł jedną brew. Może chciał ją trochę zawstydzić, ale trochę też się obawiał, co ona może odjebać. Żeby tylko znowu nie krztusiła się własna śliną między jego nogami. Kiedy uciekła mówiąc coś o deserach, to aż się pochylił nad Pilar i wyjrzał za nią.
- Myślisz, że chciałaby, tutaj tak, z nami? Ale trochę nie mój typ... - rzucił kiedy opadł plecami na oparcie, a jego ręka to już zawędrowała pod biust Pilar. I dopiero kiedy kazała mu ją zabrać, to jeszcze wsunął czubki palców pod materiał jej stanika, a jego ciemne tęczówki odszukały jej piękne, brązowe oczy. Chociaż zaraz te jego ślepia padły na ten mały samolotowy kibel, chociaż w pierwszej klasie to może on był jakiś lepszy?
- Myślisz, że byśmy mogli tam...? - zapytał, ale wtedy Pilar powiedziała o Karen, a Madox strzelił oczami, a do tego już tę swoją rękę musiał sobie oprzeć na kolanie, bo Stewart wyciągnęła ją spod swojej koszulki.
Spojrzał na tę naklejkę, którą wylosowała Pilar.
- Do niektórych to na pewno, pamiętasz tę młodą jak szarpała tym fotelem... - rzucił przypominając sobie Dżesikę, jak napierdalała w fotel jak wściekła małpa. A kiedy Stewart naklejała mu tę naklejkę na czole, to aż zrobił zeza, patrząc na nią, ale zaraz się uśmiechnął i odwrócił do niej z jednego profilu, a potem z drugiego.
- Bliźniaki? - zapytał, a później do niej sięgnął, żeby ją do siebie przyciągnąć - z jaguarem szympans nie ma szans - stwierdził. A potem jeszcze zjadł od Pilar kilka żelek i oczywiście musiał jej rzucić, gdy szła do łazienki, żeby krzyknęła, to sprawdzą czy bardzo stamtąd wszystko słychać.
A kiedy Stewart poszła to Madox wyjął telefon i miał przeczytać te sto zaległych wiadomości od Maddie, tylko, że wtedy pojawiła się Karen, od razu wypychając do przodu pierś, no i oczywiście, że Madox zauważył ten dodatkowy odpięty guzik, nawet zerknął jej przelotnie w dekolt, ale później odsunął się do okna.
- Świetnie Karen, dzięki - rzucił w podziękowaniu za te drinki, a później znowu wbił spojrzenie w telefon, tylko dziewczyna już przysuwała się do niego bliżej - w zasadzie to już się nawpierdalaliśmy czekolady... - powiedział na tę kartę, ale wziął ją od niej i rzucił na stolik, na te papiery porozkładane dookoła. Myślał, że ta Karen już sobie pójdzie, ale ona wtedy wsunęła w jego rękę ten woreczek, a Madox aż otworzył usta ze zdumienia. Koks?
Tylko, że zaraz się okazało, że jednak nie.
- Leki na głowę... - powtórzył po niej i aż nabrał mocno powietrze w płuca. Już widział co te leki na głowę robiły z Marie, może dlatego je wsunął do kieszeni? Może sobie spróbuje, kiedyś tam, bo akurat Madox lubił różne wyskokowe środki. Tylko, że Karen myślała, że chyba teraz, z nią, bo ona już rzeczywiście siedziała na miejscu Pilar i już się pochylała do Madoxa tak blisko, że on to wylądował plecami na oknie. A ręka Karen wylądowała na jego kolanie, i wtedy to już Noriega skoczył do góry.
- Wiesz co Karen, muszę coś sprawdzić, bo Pilar… Moja narzeczona długo nie wraca - rzucił, a ona go chwyciła za nogawkę - a to nie jest Pana żona? - zapytała wbijając w niego spojrzenie tych niebieskich oczu. A Madox zaraz pokiwał głową.
- Tak, żona, no właśnie. To jest moja żona Karen - powiedział, ale Karen nie odpuściła i już mu te spodnie prawie ściągała - no ale ona też jest bardzo ładna... - rzuciła Karen i się do niego przysunęła. A Noriegę to aż na moment zamurowało, bo chyba to on jednak miał rację.
- To, musiałabyś ją zapytać - wypalił po chwili - bo ona bywa kurewsko zazdrosna. I wiesz też bierze jakieś leki na głowę. Czasem mieszamy je z tymi moimi na Touretta, to dopiero jest faza - i kiedy on ją tak zagadywał, to też ominął ją jakoś, robiąc krok nad jej kolanami, tylko, że Karen na to aż stęknęła, chociaż Madox jej nawet nie dotknął. Bo on zaraz zostawił tą rozmarzoną Karen na fotelu Pilar, a kiedy Stewart wychodziła z toalety, to nawet jej nie pozwolił, tylko ją wepchnął z powrotem do środka i tam do niej wlazł. Oparł się plecami o drzwiczki.
- Ja jebie, Karen jest chora na łeb, ale naprawdę, i siedzi na Twoim siedzeniu, i naprawdę proponowała mi trójkąt. To znaczy nam - powiedział bez ogródek, kiedy te ciemne oczy spoczęły na twarzy Stewart, a zaraz sięgnął do kieszeni i wyjął ten woreczek od stewardessy - i dała mi to, ale to podobno jakieś leki - i on już ten woreczek otworzył, żeby do niego zajrzeć, no i już chciał tam włożyć palec, już nawet przejechał po nim czubkiem języka, tylko, że Pilar mu go zabrała. Ten woreczek.
Pilar Stewart
-
lepiej strzela niż gotuje.
a świąt to kurwa nienawidzi
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracji3 osczas narracjiprzeszłypostaćautor
Chociaż pewnie żadnej nie porównywał do jaguara. Nie mówił, że była Salvaje, jak ten równie salvaje jaguar. A to akurat bardzo się jej podobało. Aż mu mruknęła przyjemnie tuż do ucha, by zaraz potem zgarnąć językiem płatek do ust i przygryźć nieznacznie. Bo Pilar po głowie też chodziły różne rzeczy, które może faktycznie miały więcej wspólnego z dzikim jaguarem niż wolnym krokodylem, tylko wtedy stała się ta cała sytuacja z Karen i po chwili prywatności były już tylko wspomnienia.
Zaśmiała się na to pytanie, czy stewardessa tak chciałaby z nimi…
— Patrząc na to, jak się prawie zmo-czy-ła na twój widok, myśle, że tak — stwierdziła, przypominając sobie jak jeszcze chwile temu Karen intensywnie gniotła swój mundurek, wbijając w niego długie paznokcie. I z pewnością nie było to ze stresu. To, że chciałaby z Madoxem to na pewno, ale czy Stewart była w tym obrazku? Cóż to już pewnie była kwestia sporna. Trzeba by jej byo zapytać osobiście, a przecież tego żadne z nich nie miało zamiaru zrobić. — Nie? A jaki jest twój typ? — odwróciła się w jego kierunku, wbijając ciemne spojrzenie w to wciąż ogniste. Zawsze ogniste. — Dzikie i gryzie? — aż pokazała mu te swoje białe, równe ząbki, które nie jedno miejsce na jego skórze podczas tego wyjazdu zagryzły. Nawet nie musiał ściągać koszulki, żeby dało się zobaczyć kilka śladów na szyi i karku, nie mówiąc o rękach, które przecież też raz po raz zdarzało się jej dziabnąć. Leciutko oczywiście. Przecież Pilar była delikatną kobietą. Wiadomo.
Kiedy poszła do toalety, tak bardzo nie na deser, nie miała najmniejszego pojęcia o tym, co działo się w tym czasie na ich miejscach, Nie wiedziała, że Karen wróciła do Madoxa nie tylko z drinkami i menu ale też własnymi lekami, które chyba najchętniej wciągnąłby sobie razem z nimi.
Umyła kulturalnie rączki i przy okazji przejrzała się w lustrze. No kurwa, niby nie wyglądało to za dobrze, te lekko podkrążone oczy, ślady na szyi i włosy w nieładzie, a jednak twarz jakoś jej… promieniała? Pojebane. Aż sama do siebie pokręciła głową z niedowierzaniem i już chciała wychodzić, już myślała o tym pysznym cuba libre i może jeszcze jednej paczce czekolady, kiedy z chwilą, w której otworzyła drzwi Madox wepchnął ją ponownie do środka.
— Czyli jednak deser? — spojrzała na niego rozbawiona, z chwilą, w której jej plecy uderzyły o ścianę. I chociaż te szramy na skórze w sekundę dały o sobie znać, piecząc nieznacznie, Pilar ani trochę się nimi nie przejęła. Już była zajęta wwiercaniem w niego ciemnego spojrzenia. I już sobie nawet do niego podeszła, gotowa, go pocałować, nawet zarzuciła dłonie na jego kark, kiedy on zaczął mówić o pierdolniętej Karen i o trójkącie.
— Czekaj, co — aż prychnęła, kręcąc głową z niedowierzaniem. — A to ona nie ma roboty do zrobienia? — na przykład obsługiwanie innych pasażerów? No chyba, że właściciele linii lotniczych byli dla nich aż tak łaskawi, że przydzielili im prywatną Karen, żeby się nimi zajęła. A zajmowała się zajebiście. Pilar to aż ryknęła śmiechem, widząc Madoxa z takim przejęciem na twarzy. — No to czekaj, trzeba ją tu zawołać… — I już chciała złapać za klamkę i udać, że chce faktycznie iść po tą wariatkę, kiedy Noriega złapał ją za nadgarstek i oznajmił, że on wcale nie żartuje, a na dowód tego, wyciągnął przed Pilar jakiś cieniutki woreczek z białym proszkiem w środku.
— O kurwa — bo chyba inaczej nie dało się tego komentować? Aż wywaliła szeroko oczy i podniosła spojrzenie na Madoxa. Karen chyba faktycznie miała jeszcze bardziej nierówno pod klepką niż mogło się wydawać z początku. Ciekawe czy jej przełożony wiedział, że rozdawała podróżnym takie kwiatki? I Pilar nawet miała rzucić tym pytaniem na głos, kiedy Noriega już ślinił paluch, żeby sobie tych leków faktycznie spróbować. — No co ty, pojebało cie? Przecież nie wiadomo, co to jes… — wciągnęła rękę, żeby mu to wyszarpać, ale pech chciał, że ten woreczek od Karen był jakiś dziurawy i kiedy tylko Pilar za niego szarpnęła, to cały ten proszek wyleciał w górę i spadł prosto na jej twarz.
Miała go dosłownie w s z ę d z i e.
Na czole, polikach, ustach i dekolcie. A jeszcze jakby tego było mało, to w tym całym szoku, w pierwszym odruchu nabrała mocno powietrza w płuca i ten biały proch, który miała pod nosem w całości wleciał jej do środka. Aż się kurwa zakrztusiła. Tylko jak zaczęła się krztusić i łapać oddech, to tego gówna zaś spadło jej z czoła jeszcze więcej i tym razem wciągnęła to przez otwarte usta.
— Kurwa — podeszła do umywalki i splunęła, próbując pozbyć się tego dziwnego smaku. Tylko co z tego, jak połowa tych prochów już krążyła sobie po jej ciele. Zajebiście, nie ma co. Aż odwróciła się do Madoxa i spojrzała na niego wielkimi oczami. — No to chyba jednak się dowiemy, co to było — żywy, chodzący szczur laboratoryjny Pilar Stewart, dawka pierwsza. — Mam tylko nadzieje, że to żadne tabletki nasenne, bo nie mam zamiaru przespać całej podróży — bo przecież to były ich ostatnie chwile razem. Mieli je spędzić miło, a tu nie było wiadomo, co zaraz się z nią zadzieje. Pierwszą rzeczą był fakt, że Pilar nie ćpała, więc nie miała pojęcia jak będzie się zachowywać, a po drugie jak zareaguje na to jej organizm. Mogła tu zejść w tym samolocie? No taka opcja chyba też była na stole i to całkiem możliwa, bo jakby nie patrzeć, wciągnęła z połowę tego przeklętego proszku.
Dzięki Karen. Chuj ci w dupe.
Madox A. Noriega
-
świąt nie będzie!
miał być cichy, niewidoczny, w końcu balansuje na granic między kokainą na złotych tacach i bronią ukrytą pod drogimi marynarkami, a kajdankami i odznaką przy pasku... a jednak tak bardzo rzuca się w oczy, że trudno go nie zauważyć, z tymi jego tatuażami, z tymi kolorowymi koszulami, złotymi łańcuchami na opalonym karku i... niewyparzoną gębą
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkinietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
- I do tego jeszcze klnie i ma niewyparzony język, ale można ją udobruchać na ładne oczy, taki jest mój typ - i na potwierdzenie swoich słów, to znowu te jego ciemne, ogniste spojrzenie odnalazło jej piękne, brązowe oczy. Tak samo ogniste zresztą. Bo to też Madox w niej uwielbiał ten ogień, i to, że się nie bała z nim igrać.
I kiedy on wszedł do tej toalety, to też trochę liczył, na ten ogień. Chociaż czy oni powinni tak tutaj sobie na niego pozwalać, skoro Karen czatowała na nich na ich miejscach? Karen swoją drogą to chyba była najgorszą stewardessą na świecie, aż Madox się obejrzał przez ramię na drzwi, czy przypadkiem tutaj za nim nie przylazła. Ale się o nie opierał, więc co najwyżej to mogła podsłuchiwać pod.
- Jej robota to jest chyba zadowalanie klientów... - no skoro przyniosła Madoxowi prochy, kiedyś już wylądowała miedzy jego nogami, no i jeszcze była ta tajemnicza sprawa z facetem, którego ugryzła - i jest w tym całkiem dobra - powiedział w momencie, w którym pokazywał Pilar ten woreczek. Może to nie medellińska kokaina, ale dziewczyna się starała. I Noriega to doceniał, do tego stopnia, że chciał spróbować, nawet nie wiedząc co to jest.
- No przecież od tego nie umrę, skoro to są leki... - stwierdził, bo prawda jest taka, że Madox testował jakieś gówno z ulicy, to to było dla niego jak jakiś... deserek może? Ale Pilar już wyciągała rękę, na co Noriega tylko strzelił oczami i chciał jej ten woreczek dać, no chciał, tylko, że Stewart za energicznie go złapała, a ten zdezelowany woreczek pękł i to jakoś tak pokazowo, że ten proch wystrzelił w górę, aż Madoxowi oczy zabłyszczały. Tyle śniegu, który spadł na twarz Pilar, a on co? A Madox parsknął śmiechem, co wcale nie pomogło, bo prosto w nią i ten proszek to już miała wszędzie, we włosach, na oczach nawet.
- Ale wyglądasz smakowicie - mruknął i kiedy on się jeszcze śmiał, to sięgnął do jej oczu, żeby przejechać po nich palcami, żeby zetrzeć ten biały proszek z jej długich, czarnych rzęs. Z jej policzków, aż oblizał spierzchnięte wargi czubkiem języka, kiedy poczuł ten proch w nosie. Gorzki, toksyczny, szczypiący. Tylko, że Madox to akurat lubił szczypanie i toksyczne rzeczy też lubił. Więc kiedy on już tak zbierał ten proszek z Pilar, a ona otrzepywała się przed lusterkiem, to przecież nie mógł sobie odmówić, żeby troszkę też sobie nie wetrzeć w dziąsło, no bo musiał spróbować, żeby wiedzieć z czym tutaj zaraz będzie miał do czynienia, z dziką Pilar? Jeszcze dzikszą? Skokszoną?
Tylko wcale nie zadziałało jak koks, nie uderzyło do głowy, nie rozpaliło krwi w żyłach i Madox nawet na moment przymknął jedno oko.
Poczuł się jakoś miękko. Chociaż serce szarpnęło w piersi, a źrenice od razu wywaliło tak, że oni teraz na siebie patrzyli tymi całkiem czarnymi, błyszczącymi oczami, w których jakby odbijało się całe gwieździste niebo, cały kosmos, a to tylko ta jarzeniówka nad ich głowami.
I kiedy Madox już miał zebrać ten proszek z pełnych, ciepłych ust Pilar, kiedy opuszki jego palców dotknęły tych rozgrzanych, miękkich warg, to on już w jednej sekundzie znalazł się przy niej. Sięgnął ręką do jej policzka, żeby oprzeć na nim miękko palce. I kiedy pod opuszkami czuł tę jej gładką, ciepłą skórę, to poczuł, że po plecach przechodzi mu dreszcz. Chyba jednak będzie miło. Pochylił się nad nią i najpierw musnął wargami jej usta lekko, ale zaraz pocałował ją już dużo zachłanniej, tak, żeby ten gorzki smak, który miała na języku, poczuć również na swoim.
Tylko to nie było jakieś takie dzikie i ogniste, jak te ich wcześniejsze pocałunki, bardziej miękkie, bardziej sensualne, jakby ten proszek od Karen sprawił nie to, że krew wrzała jak po kokainie, że było się królem świata. Tylko ta krew płynęła rytmicznie, wypełniała każdą komórkę ciała w jakimś takim ciepłym, przytulnym rytmie. Aż Madox zamruczał jak ten jaguar kiedy się od niej oderwał.
- Jak się czujesz Pilar? - zapytał, rękę oparł o ścianę nad jej ramieniem, ale nie przyparł jej do niej, oparł tylko kolano między jej udami, a głowę pochylił nad jej ramieniem, najpierw żeby się połasić do jej szyi jak kot, a później żeby przejechać po niej językiem, do ucha - bo smakujesz obłędnie... - i kiedy to powiedział to musnął ustami płatek jej ucha. Odsunął się, żeby na nią spojrzeć, na te błyszczące oczy.
- To nie koks, ale jeśli Karen jest na tym, to ja się wcale nie dziwię, że jest taka napalona - stwierdził, bo Madox też był napalony, może nie tak dziko jak po kokainie, kiedy on chciał szybko, mocno, intensywnie, teraz.
Zupełnie inaczej. Przesunął powoli opuszkami palców po ciepłej skórze na jej brzuchu, chowając je pod materiałem jej koszulki, jakoś tak zdecydowanie za lekko jak na niego, wolno. Później też wolno sięgnął do jej dłoni i najpierw jedną, trzymając ją tak, że opuszki jej palców razem z tymi jego sunęły po jej skórze, po ciele, miękko, wolno, przesunął je po jej biodrze w górę, po brzuchu, piersi, dekolcie i szyi, po włosach, oparł tę jej dłoń nad jej głową o ścianę i później sięgnął do drugiej. Ta sam wędrówka, tylko jeszcze zatrzymał się na ustach, żeby sama mogła poczuć pod palcami jakie one są obłędne.
- Czujesz Pilar? - zapytał przysuwając się do niej, tak, że te jego wargi zawisły tuż przy tych jej, że mogła na nich poczuć każde słowo i jego ciepły oddech.
On czuł w każdej komórce ciała, to przyjemne iskrzenie, a najbardziej to właśnie w ustach i czubkach palców, które teraz znowu dotykały miękko jej twarzy.
- Eres hermosa, cariño - jesteś piękna kochanie, wyszeptał jej do ucha, kiedy jego policzek znowu znalazł się obok jej szyi, kiedy dotykał nim jej miękkiej skóry, przesunął go na jej kark, żeby złożyć tam kilka miękkich pocałunków - y muy bueno - i taka dobra, mruknął znowu - e inteligente - i mądra, jego usta wciąż kontynuowały wędrówkę po jej karku, z którego zgarnął delikatnie włosy, po tych wszystkich siniakach, bliznach, które przecież sam zostawił - maravilloso - cudowna, dodał jeszcze i tym razem się wyprostował, żeby spojrzeć jej w oczy -la mas bella - najpiękniejsza, czyli jednak te prochy Karen miały jakieś empatyczne i miłe działanie. Ale to Pilar wzięła ich zdecydowanie więcej niż Madox przecież.
Pilar Stewart
-
lepiej strzela niż gotuje.
a świąt to kurwa nienawidzi
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracji3 osczas narracjiprzeszłypostaćautor
Cholerna Karen. Zachciało się kurwa przymilać go podróżujących, akurat do nich, do Madoxa. I skąd ona w ogóle miała ten cały proch? Pilar lubiła kontrolę, działała przyczynowo-skutkowo, zawsze chciała być dwa kroki do przodu, wiedzieć, czego mogła się spodziewać, a ta cała sytuacja była tego kompletnym przeciwieństwem. Kurwa, ona nawet nigdy nie ćpała. Jej używki kończyły się na blantach, skonfiskowanych podczas patrolu i spalonych gdzieś na zapleczu komisariatu. I tyle. Nigdy nie próbowała niczego innego. Nie miała pojęcia czego się spodziewać, ani jak na to wszystko zareaguje. Chociaż jeśli miała mieć taką fazę jak Marie w szpitalu — so be it. Akurat jakby chciała tańczyć kaczuszki i macarenę przez całą podróż, to byłby bardziej problem Madoxa żeby z nią wytrzymać niż jej.
Gorzej jak to było jakieś otumaniające gówno, które zrobi z jej głowy sieczkę albo wywoła w niej agresję, bo przecież takie emocje też w niej siedziały. Całe szczęście, że chociaż Noriega był kompletnie trzeźwy, to ją przypilnuje. I właśnie z tą myślą, dokładnie w sekundzie, kiedy opuściła ona głowę Pilar, on zaczął ściągać z niej ten cały proszek i wciskać sobie do ust.
— Jak ciebie też pierdolnie, to co zrobimy? — spytała jeszcze, nim poczuła się jakoś tak lekko. Bo on naprawdę nie powinien, skoro ona już wzięła tak dużo i to wbrew sobie. — Wyglądam smakowicie pokryta w tym białym proszku? — prychnęła, przewracając oczami, tylko miała nagle wrażenie, jakby poszło jej to jakoś obrzydliwie wolno. Ślamazarnie wręcz. — Spełnienie fantazji ćpuna — bo chyba tym była teraz dla Madoxa. Jakąś białą śnieżynką z najskrytszych marzeń, szczególnie kiedy tak patrzył na nią tymi swoimi wielkimi, ciemnymi oczami, które tak ładnie się świeciły, błyszczały wręcz.
Jezu, jak ona kochała te oczy. W życiu nie widziała piękniejszych. Miała wrażenie, że mogłaby tak stać i po prostu się w nie wpatrywać. I w ogóle w niego całego. Ta jego twarz była jakaś taka… śliczna. I niby zawsze była, ale kurwa śliczna? Aż otworzyła szerzej oczy, jakby resztki jej rozumu próbowały jeszcze wysłać sygnał, że coś z nią było nie tak.
Otworzyła usta, żeby coś do niego powiedzieć, ale wtedy poczuła, jak powietrze otula jej wargi, jak wdziera się do ust, jak drażni język, podczas gdy serce przyśpiesza. Od kiedy dało się czuć takie rzeczy? Od kiedy wszystko dookoła było takie… miękkie? Takie intensywne. Prawdziwe.
A kiedy myślałą, że bardziej już tego wszystko czuć nie mogła, to poczuła jego palce na swojej wardze. Były mięciutkie. Delikatne. Muskały ją w tak czułym dotyku, że z jej gardła mimowolnie wydarł się przyjemny pomruk. Przymknęła oczy, opadając głową na chłodną ścianę, a kiedy ją pocałował, Pilar autentycznie myślała, że się rozpłynie.
Ciepła fala rozlewała się po całym jej ciele, spływała pod mostkiem, przez żebra, zakręciła się wokół brzucha i schowała pomiędzy nogami. Jej skóra reagowała szybciej niż myśli, miała ciarki dosłownie wszędzie. To było tak kurewsko przyjemne, że autentycznie mogłaby teraz umrzeć, szczęśliwa, najszczęśliwsza.
Wdarła się językiem do jego ust. Smakowała do powoli, leniwie wręcz ale za to cholernie intensywnie. Czuła każdy najmniejszy ruch, każdy smak, miała wrażenie, że na własnych ustach czuje, jak krew przepływa pod jego pełnymi wargami, jak jego język drga nieznacznie z każdym posunięciem.
Niesamowite.
Chyba nigdy jeszcze tak intensywnie nie czuła.
A to chyba znaczyło, że proszek Karen musiał działać. Musiał, bo świat zwolnił tak bardzo, że nawet myśli jej płynęły zamiast skakać chaotycznie jak zwykle.
Wariowała, kiedy jej dotykał. Ale wcale nie w ten charakterystyczny, ognisty sposób, co zawsze, przez który już zrywałaby z niego ciuchy, energicznymi ruchami. Tym razem ona chłonęła to wszystko jak gąbka. Bez umiaru. Te niesamowite, intensywne doznania, które drażniły zmysły.
Jak się czujesz, Pilar?
— Tak — odpowiedziała praktycznie od razu, mrucząc przy tym cała zadowolona. Czuła się wyśmienicie. Czuła się lekka, delikatna i jakaś taka otwarta na te wszystkie doznania, które spływały z każdej strony.
A potem on splótł ich dłonie i Pilar zalała tak ogromna fala gorąca, że aż dziwne, że nie spłonęła od razu. Pozwoliła się prowadzić. Poddawała mu się w pełni, czując pod opuszkami całe swoje ciało. Miękką skórę na brzuchu, piersi, policzki, włosy, a w końcu pełne usta. I kiedy on tak sunął ich dłońmi wzdłuż jej dolnej wargi, Pilar rozszerzyła je jeszcze szerzej, robiąc więcej miejsca, a zaraz potem jej język zaczepnie zahaczył o jego szorstką skórę. Aż dreszcz przeszedł jej wzdłuż kręgosłupa, kiedy tak zlizała jego smak z palca. A potem nie mogła się powstrzymać, żeby nie zamknąć usta na kilku z nich i zassać powoli, patrząc mu głęboko w oczy. Dokładniej dwa należące do niego i jeden Pilar. I sama nie wiedziała co było lepsze; to co z nimi robiła, czy jak intensywnie było to czuć na samych palcach. Jakiś obłęd.
Czujesz, Pilar?
Czuła.
Kurwa, jak ona czuła. Wszystko czuła. Każdy jego oddech, kiedy przysunął się bliżej, każde słowo, które opuszczało jego bajeczne usta, najdrobniejsze muśnięcie skóry, gdy tak przycisnął ich twarzy do siebie. To było wszędzie. W każdej komórce jej ciała. A ona chciała to czuć jeszcze bardziej, jeszcze intensywniej.
Dlatego podparła czoło na jego ramieniu, jakby potrzebowała się przytrzymać i powoli sięgnęła do swojej koszulki. Zacisnęła palce na cienkim materiale i jednym, leniwym ruchem, zrzuciła ją z siebie. A potem to samo zrobiła z jego bluzką, tylko przy okazji, jak przesuwała ją w górę, ułożyła palce tak, by w tym samym czasie mogła muskać jego nagą skórę opuszkami, pod którymi czuła te jego idealnie wyrzeźbione mięśnie. Aż kolejne mruknięcie wyleciało z jej ust. A kiedy i Madox skończył bez koszulki, przesunęła dłońmi na jego plecy, by przyciągnąć go do siebie. Chciała poczuć jak ich ciała łączą się ze sobą. Jak ten przepiękny napis Medellin klei się do jej brzucha, jak dzielny lew przyciska do jej dekoltu. Aż poruszyła się pod nim jak jakiś kot o drapak, żeby poczuć jeszcze mocniej to tarcie ciała.
— Eres… —jesteś... wydyszała na wpół przydomna, trwając w tym stanie uniesienia, podczas gdy jej dłonie ciągle błądziły po jego ciele z a f a s c y n o w a n e. Jakby dotykała go po raz pierwszy. — Increíble — niesamowity. Bo był tak bardzo niesamowity. Jedyny w swoim rodzaju. Tak piękny, tak miły w dotyku, że Pilar autentycznie wariowała. Chciała być wszędzie, a jednocześnie delektować się każdym milimetrem.
Przysunęła twarz do jego szyi. W pierwszej kolejności po prostu zaciągnęła się jego zapachem. Tak obłędnym i intensywnym, że aż zakręciło się jej w głowie. I całe szczęście, że jego kolano było między jej udami, bo inaczej osunęłaby się na podłogę. A potem przystawiła usta to jego skóry, by zacząć składać na niej czułe pocałunki, tak bardzo niepodobne do tych, którymi traktowałą go przez cały ten wyjazd. Wolne, spokojne, sensualne do granic możliwości.
— Tienes un sabor increíble — smakujesz obłędnie, bo inaczej się tego nie dało nazwać. Był nie z tej ziemi. O b ł ę d n y. Przejechała językiem po jego obojczyku, a potem zeszła pocałunkami niżej na jego klatkę piersiową, podczas gdy dłonie wciąż błądziły po jego plecach i karku, a biodra ocierały ochoczo o jego udo. Chociaż tam było zdecydowanie za dużo ubrań. Za dużo warstw. Za mało czucia. — M-a-d-o-x — cedziła każdą, pojedynczą literkę jego imienia, czując, jak to wszystko osadza się miękko na jej wargach, a potem ląduje prosto na jego rozgrzanej skórze. Tak ciepłej, że jej opuszki i usta płonęły. I z tego wszystko aż zapomniała, że chciała go poprosić, żeby coś z tym zrobił. Z tymi ciuchami, które tak przeszkadzały czuć.
Madox A. Noriega
-
świąt nie będzie!
miał być cichy, niewidoczny, w końcu balansuje na granic między kokainą na złotych tacach i bronią ukrytą pod drogimi marynarkami, a kajdankami i odznaką przy pasku... a jednak tak bardzo rzuca się w oczy, że trudno go nie zauważyć, z tymi jego tatuażami, z tymi kolorowymi koszulami, złotymi łańcuchami na opalonym karku i... niewyparzoną gębą
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkinietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
- Zaufaj mi Pilar, jestem z Tobą i zajmę się Tobą - powiedział powoli, bo przecież Madox doskonale wiedział, że jej się wczytuje i teraz to pewnie potrzebowała takiego zapewnienia. Zresztą powiedzmy sobie szczerze, żeby jego naprawdę pierdolnęło, to by pewnie musiał zjeść kwas, albo dwa, popić rumem i wciągnąć koks. Madox to był chłopak z Medellin, a do tego właściciel klubu, ćpanie chyba nie miało przed nim zbyt wielu tajemnic.
- Zawsze wyglądasz smakowicie - i znowu się do niej uśmiechnął, zgarnął z jej policzka te ciemne włosy, żeby otrzepać z nich biały proszek, żeby odgarnąć je przez jaj ramię do tyłu - winny - i on też wywrócił oczami, ale jeszcze jakoś normalnie, chociaż już po chwili, kiedy zamrugał, poczuł, że czas zaczyna płynąć trochę inaczej, a powieki jakby łaskotały w gałki oczne. Jakby cała skóra, która okrywała ciało była teraz ciepła, miękka, jakby było ją po prostu czuć. Skórę, oczy, serce, które biło szybko, ale rytmicznie, jakby ten rytm wybijał jej imię.
- Pilar - aż musiał to powiedzieć. I to wiele innych rzeczy też musiał powiedzieć, jakby one jakoś tak magicznie szły z serca, do mózgu, a potem od razu na usta. Na te miękkie wargi, które już zaraz znowu ją całowały. Tylko, że inaczej niż zwykle, bo tak jakby ten pocałunek drażnił jakieś zwoje w mózgu, o których istnieniu Madox nawet nie miał pojęcia. Tak samo jak nie miał pojęcia, że można całować się tak jak oni teraz, tak to czuć, wszędzie. Od głowy, przez te usta, których drżenie było wyczuwalne jak nigdy wcześniej, po serce, dzikie, ale spokojne jednocześnie, po łaskotanie w brzuchu, jakby siedziały tam te przysłowiowe motyle, albo żołądek tańczył kankana. Może motyle go tańczyły? Nie ważne, ważne, że to było przyjemne. Cholernie.
A przecież on wziął tylko troszeczkę, wyobrażał sobie jak Pilar musi reagować, czuł to, jak jej skóra drży, pod tym przyjemnym dotykiem, lekkim, leniwym, jak z każdym muśnięciem przechodzi przez nią prąd, taki sam, jak łaskotał opuszki jego palców.
Palców, które potem wylądowały w jej pełnych, miękkich wargach, które ona tak ochoczo muskała językiem, aż klatka piersiowe uniosła mu się mocno w głębokim oddechu, który musiał zaczerpnąć do płuc, bo czuł się jakby go tracił.
Oddech, rozsądek, zmysły, wszystko dla niej tracił.
Jakiś obłęd.
Obłędne też było to kiedy palce Pilar sunęły po jego skórze, jakby zostawiały za sobą jakiś ciepły ślad, aż Madox musiał spojrzeć na dół, czy rzeczywiście tak nie jest, czy te jej opuszki, które sprawiały, że skóra drżała w przyjemnych spazmach nie zostawiają po sobie... brokatu. Albo tęczy? Kremówek i spice latte?
A kiedy te ich ciepłe, spragnione siebie, ale w jakiś dziwnie inny sposób, ciała, znowu znalazły się tak blisko siebie, że ta czuła skóra teraz cała aż iskrzyła od tego dotyku, to Madox też mruknął jej prosto do ucha. I już chciał jej znowu powiedzieć sto rzeczy, jaka jest piękna, mądra, wspaniała, i że ją kocha. Bo teraz to ją kochał, calusieńki. Ale wtedy Pilar zaczęła, i on też chciał posłuchać jaki jest. Przesunął palcami na jej szyję, tę która nosiła tyle śladów, po tym jak zaciskał na niej dłoń, ale teraz gładził jej skórę jedynie kciukiem, a potem wargami, powoli, centymetr po centymetrze.
- Increíble - powtórzył po niej, tłumiąc ciepły oddech w załomku jej szyi - increíble tú también - niesamowita ty też, podniósł głowę, żeby na nią spojrzeć, w jej duże, czarne oczy. A potem nastąpiła zamiana i to Pilar składała na jego szyi te pocałunki, aż Madox odchylił łeb do tyłu, i kiedy ona tak muskała wargami jego skórę to czuł to na każdym jednym tatuażu, jakby umiał powiedzieć, że teraz jej wargi lądują na koliberku, bo jakby ten koliberek go łaskotał. Przesunął palcami po tym tatuażu na jej biodrze No soy tuya, lekko, tak, jakby pod opuszkami wyczuwał każdą, jedną pojedynczą literkę. A kiedy jej skóra drgała pod tym dotykiem, to Madox czuł coś zupełnie innego, czuł, że ona jest todo su, cała jego, i kiedy jego palce zatrzymały się na linii jej spodni. To chociaż to było wszystko takie wspaniałe i to czucie takie obłędne, to jednak Madox zerknął przez ramię na te małe drzwiczki. Przymknął na moment powieki, jakby nad czymś myślał. W końcu jednak odwrócił się do Pilar, żeby znowu spojrzeć w te jej duże oczy, żeby znowu skraść z jej ust, które przed chwilą układały się w jego imię kolejny pocałunek, krótszy, ale równie miękki.
- Dobra, ale... - zaczął i przez chwilę chciał powiedzieć, coś. Tylko, że zaraz te wszystkie myśli wyparowały mu z głowy, jakiekolwiek wątpliwości. Bo przecież jemu nie trzeba powtarzać dwa razy, nie trzeba go namawiać. A tym bardziej, kiedy stała przed nim ona. Pilar.
- Jebać to - rzucił znowu przysuwając się do niej, znowu zatrzymując te swoje ciepłe wargi, tuż obok tych jej miękkich, delikatnych, które aż drgnęły zachęcająco pod jego ciepłym oddechem. Ale nie pocałował jej od razu, bo palcami sięgnął do zapięcia jej spodni, rozpiął je i zsunął powoli, a jednak razem z bielizną, tak, żeby w końcu zobaczyć ten jej kolejny tatuaż qué bien que vinieras. ponte cómodo. Bo Madox się zamierzał rozgościć. Chociaż jeszcze zanim to zrobił, to jego wargi musnęły te jej w dotyku tak delikatnym, że prawie nierealnym, a jednak elektryzującym, tak, że dało się czuć tylko ten prąd przechodzący po plecach, wzdłuż kręgosłupa.
- Te quiero - powiedział powoli w jej usta i dopiero teraz złączył je w kolejnym sensualnym pocałunku. Odpiął też wreszcie ozdobną klamrę swojego paska, żeby zdjąć spodnie razem z bokserkami.
- Ukrywanie treści: włączone
- Hidebb Message Hidden Description
Pilar Stewart
-
lepiej strzela niż gotuje.
a świąt to kurwa nienawidzi
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracji3 osczas narracjiprzeszłypostaćautor
Straciła panowanie, kontrole, trzeźwe myślenie i te swoje szybkie reakcje. Czas leciał wolno, ślamazarnie wręcz, a ciało jakby żyło własnym życiem. Jakby kompletnie odcięło głowę, odurzyło i zamkneło pod kluczem, żeby przypadkiem nie mogła im przeszkadzać, podczas gdy jej ręce tak ochoczo wodziły po jego ciele.
Odkrywały go na nowo, jakby faktycznie po raz pierwszy po nim sunęły. Jakby nigdy wcześniej nie miała pod opuszkami tak ciekawej i fascynującej tekstury.
Z otwartymi szeroko oczami chłonęła te wszystkie doznania: te pocałunki, tak sensualne, że kręciło się od nich w głowie, dotyk, który parzył w najprzyjemniejszy możliwy sposób, pozostawiając ciarki na całym ciele i jego słowa, które chociaż wpadały przez uszy, a jednak rozlewały się w niej od głowy do samych stóp.
Wariowała.
Bo chociaż to wszystko było tak kurewsko przyjemne, to jednak gromadziło się w niej tego tak dużo, że Pilar przez moment miała wrażenie, że eksploduje. Była cała przebodźcowana od intensywnych doznań, że aż całe jej ciało drżało bez najmniejszej przerwy. I gdyby trzeźwa patrzyła na to z boku, z pewnością przeraziłaby się do tego stopnia, że byłaby gotowa wzywać pomoc i błagać o alarmowe lądowanie. Autentycznie myślałaby, że umiera.
Za to naćpana Pilar chłonęła wszystko jak gąbka. Wiła się pod nim, mruczała, jęczała i doświadczała. W jednej chwili odchylała głowę w tył, nie potrafiąc już jej kontrolować, a w drugiej nie mogła oderwać od niego wzroku, od tych jego pięknych ciemnych oczu, od bajecznych tatuaży i pełnych ust. Nie potrafiła się zdecydować, chciała w s z y s t k o. Na raz. A to przecież nie było możliwe.
Serce waliło jak szalone, kiedy w końcu dłonie Madoxa znalazły się na jej biodrach. Kiedy leniwie zjechał nimi w dół, zahaczając o materiał spodni. Kiedy wcisnał palce pod materiał dresów i przesunął nimi w stronę brzucha. Powoli. Miękko.
I nawet kiedy odwiązywał mocno zaciśnięty sznurek, nie było w tym ani kropli tej charakterystycznej dla niego zaborczości. Nic nie zostało porwane. Kurwa, nic nawet nie zostało naruszone, kiedy zsunął z niej gacie razem z bielizną, a one w całości wylądowały na umywalce. I nawet Pilar — która przecież była równie narwana i niecierpliwa — zamiast ponaglać go i kazać mu rwać, chłonęła z tego doświadczenia w pełni. Nawet w sposobie, w jaki koronka majtek drapała jej nagą skórę.
- Ukrywanie treści: włączone
- Hidebb Message Hidden Description
— Mówię ci, kurwa, że ktoś się tam rucha — rzucił głos za drzwiami, a potem klamka zadrgała niebezczpienie. Dobrze, że chociaż były zamknięte na klucz. Bo były?
Madox A. Noriega