34 y/o, 184 cm
właściciel klubu i informator policji | Emptiness
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkinie
postać
autor

Dlaczego Madoxa wcale nie zaskoczyło to zdziwienie Pilar? Bo ją znał, znał ją na tyle, żeby wiedzieć, że ona weźmie stronę biednej Marii i Madox mimo wszystko też ją brał. Mógł powiedzieć Ticiano, że mu wybacza, ale wiedział jeszcze coś, czego ta dwójka nie wiedziała. Wiedział on i Marie. Może nawet by coś powiedział, ale wpatrzony był w Pilar, bo ten jej ogień, z którym walczyła o innych zawsze go kupował w całości. On by tak nie potrafił, a ona przecież nawet nie znała Marie, a jednak nie chciała pozwolić, żeby stała jej się krzywda, bo Marie w tym wszystkim wydawała się najsłabsza, a przecież Pilar zawsze broniła słabszych.
Nawet nie spojrzał na Ticiano, gdy ten się odezwał. Przecież Madox wiedział, że on nie będzie widział problemu. Znał go, ale znał też Pilar i widział w jej oczach, które teraz mógł podziwiać tylko z profilu, ten żar.
- Ticiano... - zaczął, żeby go trochę skarcić, ale czy Tio sobie coś z tego zrobił, no nie, bo był tym koksem już tak naćpany, że nawet jakby Madox powiedział mu, że ma spierdalać, to on by tego pewnie nie zrozumiał, a Pilar tylko dolewała oliwy do ognia, nie ona kurwa, lała benzynę prosto w ten żar, który widać było też w oczach Ticiano, z każdym jednym słowem, które padało z jej ust.
Madox ruszył się z miejsca, tylko Ticiano był szybszy, zastawił jej drogę, bo był teraz tym pierdolonym królem świata, a przynajmniej tak mu się wydawało, bo Pilar mogła go szybciutko zdetronizować i Madox o tym wiedział. Może dlatego on tak od razu nie zareagował, kiedy Ticiano ją zatrzymywał, bo wiedział, że Stewart sobie poradzi, bo pewnie nie z takimi jak Ticiano miała do czynienia. Tylko, że w momencie, w którym Tio chwycił Pilar za szyję, to przesadził. I to kurwa grubo przesadził.
Tio się wyprostował po jej uderzeniu łokciem i podniósł rękę, jakby chciał rzeczywiście znowu zamachnąć się na Pilar, tylko że to mu się wcale nie udało, bo w następnej chwili, to on już leżał na tej podłodze. I może Stewart też by go powaliła i może nawet Madox chciałby to zobaczyć, w końcu, ale jednak coś w nim pękło w momencie, w którym on podniósł rękę właśnie na nią. Na Pilar. A przecież Madox nie był jakimś bohaterem, obrońcą słabszych, czy nawet kobiet, on się po prostu w takie rzeczy nie mieszał. Tylko, że dzisiaj to chodziło właśnie o nią, więc chwycił Ticiano za tą uniesioną rękę, a później wykręcił ją tak, że coś mu w niej chrupnęło, potem wystarczyło go tylko podciąć, a Tio nawet nie zdążył się obrócić, walnął na tę zakurzoną podłogę, na twarz, z łoskotem, aż biurko się zatrzęsło, a w powietrze poszły drobinki kurzu. Madox przycisnął go do ziemi kolanem, mocno, może nawet mocniej niż powinien, że ciężej było mu przez chwilę złapać oddech, no ale jakby nie był jego bratem, to pewnie już dostałby w gębę za takie zachowanie. Mocniej wykręcił mu też rękę, a na głowie jeszcze oparł drugą dłoń z tymi swoimi złotymi pierścioneczkami, jeden taki najbardziej kanciasty wbijając mu prosto w pulsy, czuł jak krew w jego żyłach krąży zdecydowanie za szybko, ale w tych Noriegi też krążyła, wymieszana z adrenaliną, a jakby do tego była podsycona taką dawką kokainy, jak ta Ticiano, to może od razu by mu ten łeb rozwalił.
- Ostrzegłem Cię Tio... - warknął pochylając się nad nim, a potem spojrzenie podniósł na Pilar - teraz powinna Ci oddać - dodał i jeszcze raz go tym kolanem docisnął, żeby teraz jemu brakło w płucach tchu - przeproś ją - Tio próbował się wyrwać, ale Madox wiedział jak go trzymać, a zresztą Ticiano tylko się wydawało, że jest niezniszczalny, kiedy prawda jest taka, że na tej kokainie był po prostu nieskoncentrowany, w przeciwieństwie do Noriegi. Ticiano coś tam mruknął, ale nie dało się go wcale zrozumieć, więc Madox jeszcze mocniej wykręcił mu rękę, na pewno bolało, jeszcze chwila a mógł sprawić, że wyskoczy ona ze stawu, nie specjalnie przecież, nie miał takiego zamiaru, ale czasem wypadki się zdarzają, zwłaszcza gdy się nie współpracuje.
- Przepraszam... - wybełkotał Tio, ale Madox spojrzał tylko na Pilar, czy przyjęła te przeprosiny, właściwie wyglądała, jakby jednak nie do końca ją przekonały, ale niczego więcej Madox nie spodziewał się po Ticiano, jeszcze raz się nad nim pochylił - jeszcze raz spróbujesz dotknąć mojej kobiety, to Cię zapierdolę i nie będę się zastanawiał, czy jesteś moim bratem, czy nie, czy może powinienem to zrobić już te dziesięć lat temu - wycedził przez zęby, a potem wstając to jeszcze raz docisnął Ticiano mocniej do ziemi. Może i Pilar wcale nie była kobietą Madoxa, ale po pierwsze Ticiano tego nie wiedział a po drugie... była mu jakoś tak nieznośnie bliska, naprawdę się nią przejmował i kiedy stanął już przed nią, to jego dłoń delikatnie opadła na jej szyję, na której widać było te czerwone, odbite przez Ticiano paluchy. Przesunął kciuk na jej żuchwę, żeby delikatnie pokręcić jej głową, obejrzeć ją z obu stron. Pięknie będą jutro razem wyglądać na tym ślubie, Pilar z tymi znamionami na szyi, a Madox ze śliwą pod okiem. Bo ślub raczej się odbędzie, nawet jeśli Pilar nie będzie chciała się poddać. Ticiano wstał powoli, a Madox stanął między nim, a Pilar i zasłonił Stewart ramieniem. Chociaż Tio wcale nie wyglądał, jakby jednak znowu chciał się na nią rzucić, ale może Stewart by chciała? Była loca chica, chociaż nie taka loca jak niektóre tutaj. Ticiano się otrzepał i spojrzał na Madoxa z wyrzutem, ale to przecież on zaczął. Madox to akurat był tutaj dzisiaj święty, a że wszyscy zaczynali, to co on miał zrobić? On się po prostu bronił, a teraz to bronił też trochę Pilar.
- Marie o wszystkim wie - powiedział nagle całkiem spokojnym tonem, a kiedy oboje tak na niego spojrzeli, jak na jakiegoś wariata, to zrobił krok w tył, żeby spojrzeć najpierw na Ticiano, a później na Pilar - ona zawsze wiedziała, bo to ona dziesięć lat temu mi powiedziała, że pierdolisz się z moją narzeczoną, to dzięki niej ja was wtedy... - westchnął ciężko, bo jednak złapał ich na gorącym uczynku, w jebanym kościółku na wzgórzu, ale wiedział o tym wcześniej, właśnie od Marie.
Ticiano patrzył na niego jakby niedowierzał, a Madox postanowił kontynuować, skoro już kurwa, cała ta prawda wyszła, to teraz nie miał nic do stracenia. Ale on też nie zrobił nic złego.
- Ja przez ten cały czas utrzymywałem z Marie kontakt, przysyłała mi rum z Medellín, listy, zdjęcia, dzwoniła. Ona przez cały czas wiedziała, tylko liczyła chyba, że Ty w końcu przejrzysz na oczy - spojrzał na Tio, który nagle skurczył się w sobie, jakby ta kokaina zamiast go prostować, to teraz go jakoś tak zgniotła w sobie. Ciemne tęczówki Madoxa spoczęły na twarzy Pilar, widział w jej oczach, że może ona wcale tego nie rozumie, nie popiera. I chociaż Noriega też w pewnym momencie powiedział Marie, że to pojebane, to jednak... stał za nią. Wcale nie za Ticiano, za tym swoim "bratem", tylko za Marie. Dla niej też tu przyjechał, dla jedynej przychylnej mu osoby z całego Medellín, która się od niego nie odsunęła. Marie była dla niego jak siostra, prawdziwa, a nie taka zakłamana jak jej niedoszły mąż.
- Więc jeśli, nie wiem, chociaż trochę Ci na niej zależy Ticiano to się kurwa w końcu ogarnij, bo taka dziewczyna jak Marie to nawet nie powinna na Ciebie spojrzeć, a ona Cię kocha całym sercem - bo Marie była dobra, może za dobra, może trochę zagubiona jak Doña Sofia, tylko, że ona jednak stawiała na być. Być z miłością swojego życia, nawet jeśli on był takim dupkiem. Może po prostu te kobiety z Medellín, w przeciwieństwie do mężczyzn, miały w sobie za dużo miłości, za dużo wybaczenia, może one naprawdę były... za dobre?
A Rosa była tylko jakimś wyjątkiem, który podkreślał regułę?

Pilar Stewart
29 y/o, 169 cm
śledcza at toronto police service
Awatar użytkownika
lepiej strzela niż gotuje.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Kipiała. Całe jej ciało buzowało w adrenalinie, kiedy jej łokieć z impetem wbił się w brzuch Ticiano, zaraz na wysokości przepony. A kiedy poniósł na nią rękę, jakby faktycznie chciał się na nią zamachnąć, Pilar nie mogła się doczekać. Niezależnie od tego jak to brzmiało. Potrzebowała pretekstu, żeby skopać mu dupę. Za Marie i za każdą inną kobietę, która nie potrafiła odejść od swojego oprawcy. Bo kurwa może i Tio nie napierdalał Marie, chociaż to w sumie wie, to ranił jej serce. Rwał te uczucia na drobne kawałki, okazując kompletny brak szacunku. Dziesięć lat. Dziesięć jebanych lat pieprzył inną, podczas gdy prosto w oczy swojej kobiety mówił, że ją kocha, że jest jedyną i że to właśnie z nią chciał spędzić resztę życia. No kurwa powiedzieć, że ją nosiło, to jak nie powiedzieć nic. Więc czekała na ten zamach. Czekała, by zrobić unik i najlepiej kopnąć go w jaja w taki sposób, ze nie będzie mógł użyć swojego kutasa przez długie miesiące.
No tylko, że nic z tego się nie stało.
Ręka Tio nigdy nie wylądowała na jej twarzy, ani chociażby w jej okolicach, bo sylwetka Madoxa wyrosła tuż między nimi w momencie, w którym nikt go o to nie prosił. Noriega jednym ruchem powalił Tio na ziemię i zaczął się nim zajmować. I może Pilar powinna to docenić, powinna poczuć przeszywająca dumę, że tak chciał ją obronić, ale tak nie było. Bo Stewart zamiast się cieszyć, to jeszcze bardziej się wkurwiła. Nie była słaba, umiała się sama bronic, a przede wszystkim nie potrzebowała do tego faceta, żeby robił za nią brudną robotę. Powinien to wiedzieć.
Poza tym, przecież obiecała mu, że nie pozwoli, by rzucił się na Tio. No i kurwa trzeba było przyznać, że poszło jej zajebiście. Nie ma co. Nie dość, że to i tak się stało, to jeszcze Pilar i jej bezczelność byłī tego głównym powodowem. Może właśnie dlatego stała z dłońmi założonymi na piersi i spoglądała na nich gniewnie. Bo na samą siebie też była zła. Ale bardziej na nich. Chociaż tak najbardziej to jednak na Ticiano. A kiedy wysyczał te swoje przeprosiny na odpierdol, to Stewart tylko przewróciła oczami.
W dupie miała tą jego udawaną skruchę. Facet był naćpany do granic możliwości i pewnie na drugu dzień i tak ledwo co będzie faktycznie pamiętać. Chociaż to może akurat dobrze, bo jeszcze razem z Madoxem dostaliby ban na ślub i finalnie przesiedzieli w domu całe to wielkie gangsterskie wesele. O ile w ogóle ono dojdzie do skutku. Bo czy Tio tego chciał czy nie, Pilar i tak miałą zamiar jej wszystko powiedzieć. Niezależnie od tego, czy im się to podobało czy nie. Zasługiwała na to, by wiedzieć.
No tylko po chwili okazało się też, jakby całego gówna było za mało, że Marie jednak o wszystkim wiedziała. Że żyła w pełnej świadomości, że jej facet ZDRADZAŁ ją z jej najlepszą przyjaciółką. Co kurwa? Przecież to było bardziej popierdolone niż nie jedna telenowela. Nic w tym się nie trzymało kupy. N i c. Bo gdyby to była prawda, zachowanie Marie było nawet nie tylko co głupie i bezmyślne, ale też skrajnie nieodpowiedzialne. Przecież to było niemożliwe, że była gotowa związać się z typem, który pieprzył inną kobietę. I to jeszcze świadomie. A Madox jeszcze to wszystko wiedział i się na to godził?! Głowa jej parowała. Od natłoku informacji, od emocji i tego całego chaosu, który nagle zapanował wokół niej, chociaż ton głosu Madoxa był spokojniejszy niż kiedykolwiek. I nawet to doprowadzało ją do szału. Że potrafił tak stać pomiędzy nimi i opowiadać o tym wszystkim, jakby to było normalne. Jakby rozmawiali co najmniej o tym, co będą jeść na kolacje. A Ticiano to wszystko łykał. Albo to może tylko ten koks.
Zależy mi na niej — wydusił zaraz po monologu Madoxa, a Pilar nie mogła powstrzymać prychnięcia. Na pewno, kurwa. Na pewno mu zależało na Marie. Tak jak mu zależało na zaspokajaniu swojego kutasa, kiedy karmił nim Rosę jeszcze kurwa wczoraj. A może nawet dzisiaj? Odeszła krok w tył, jakby potrzebowała odsunąć się od tej rozmowy, bo naprawdę za siebie nie ręczyła. Miała szczerą ochotę zatłuc ich obu. Każdego za coś innego. — Pójdę sprawdzić co u niej — powiedział po chwili, a następnie podszedł do tej zasranej tacki i ściągnął z niej już ostatnią kreskę. Odchylił głowę w tył, mrużąc oczy i zaciągając się mocno. A Pilar jakoś nie potrafiła powstrzymać przewrotu oczu. No tak, najlepiej wpierdolić jeszcze jedną krechę. Nie miała pojęcia o której godzinie jutro było to wesele, ale jeśli Tio będzie chociaż w małym procencie tak zmarnowany jak Madox po wciąganiu z Tonym Lainem, to było jej jeszcze bardziej szkoda Marie. A chwile wcześniej miała wrażenie, że bardziej to już się nie dało. Jednak dało.
Tio zaczął zbierać się do wyjścia, a Pilar naprawdę musiała zawziąć się w sobie, by jeszcze na odchodne go nie zaczepić. W ogóle miała ogromny problem, żeby przez tą cała ich rozmowę trzymać usta na kłódkę i nie rzucić ani jednym komentarzem. Zamiast mówić, trzymała to wszystko w sobie, czując jak ten granat zaraz najzwyczajniej w świecie wybuchnie.
I chociaż łudziła się, że jakoś będzie w stanie zgasić go w zarodku, tak kiedy drzwi do biura znowu się zamknęły, a ona została sama z Madoxem, łapiąc po raz pierwszy na dłużej jego ciemne spojrzenie, poległa. Poległa w tym swoim opanowaniu i trzymaniu klasy. Bo za dużo gówna nawarstwiło się w przeciągu tak krótkiego czasu, a ona nie miała gdzie uciec, żeby to przetrawić. Więc miała zamiar przetrawić to na Madoxie. Czy tego chciał, czy nie.
Po co to zrobiłeś? — zaczęła z pierwszym wyrzutem, nawiązując do momentu, w którym wcisnął się między nią a Tio wszystkiemu przeszkodził. — Sama bym sobie dała rade — myślał, że by nie dała? Dlatego to zrobił? Bo miał ją za na tyle słabą, by nie dała sobie rady z naćpanym dupkiem? Podeszła nieco bliżej i przyjrzała się jego twarzy. To limo pod okiem, które powoli robiło się sine.. zabolało ją gdzieś w piersi. I nawet chciała wyciągnąć rękę i do niego sięgnąć, ale finalnie to wkurzyła się jeszcze bardziej. Bo gdyby Tio faktycznie się odwinął, mogło być jeszcze gorzej. — Miałam kurwa nie pozwolić ci się bić — przypomniała i tym razem poczuła złość nawet na samą siebie. Bo również poległa. Bo pozwoliła na to, by rzucił się na tego swojego pożal się boże brata i prawie roztrzaskał mu czaszkę. Nawet jeśli Tio sobie zasłużył, to wcale nie powinno mieć miejsca. Już i tak Madox miał na pieńku z prawie wszystkimi członkami rodziny i nie powinien dawać im jeszcze więcej powodów, by traktowali go jak potwora, którym wcale nie był. Bo on kurwa nie był zły. Nie był taki, jakim go malowali. I to również doprowadzało Pilar do szału.
I co to kurwa znaczy, że Marie wszystko wie?! — kolejna pretensja, którą wykrzyczała mu w twarz, unosząc dłoń w górę i wskazując na drzwi. Bo jak to mogło się godzić, że ta drobna kobieta wiedziała o wszystkim przez tyle lat i tak po prostu się na to godziła? — I dalej chce za niego wyjsć? Za tego zdrajcę?! — prychnęła żałośnie, wplatając dłonie tym razem w swoje gęste włosy. Bo kurwa Pilar rozumiała naprawdę wiele. Serio. Często nawet rozkładała wszystko na czynniki pierwsze, chociaż rzeczy bywały zerojedynkowe. Doszukiwała się wyjaśnień, drugiego dna, czegokolwiek, co by wyjaśniło konkretne zachowanie, ale tu? No kurwa nie potrafiła tego zrozumieć, czemu Maria aż tak by się karała. Świadomie na to pozwalała, gdy po prostu mogła być z kimś innym, szczęśliwa? — I wzięła jeszcze Rosę na ŚWIATKA?! — kobietę, z którą przez tyle lat dzieliła się jednym mężczyzną. WIEDZĄC O TYM? Wiedząc, ze pieprzyła się z Tio przed tym jak zrobiła to Marie? Albo po? I tak po prostu potrafiła patrzeć jej w twarz i jeszcze się z nią przyjaźnić? Kurwa mać. Aż się kurwa musiała przejść po pokoju. Rozchodzić to wszystko. Chociaż to nic nie pomagało. A kiedy znowu spojrzała na Madoxa, aż zapłonęła, bo przecież dopiero zbliżała się do punktu kulminacyjnego swoich przemyśleć.
I ty.. o wszystkim wiedziałeś — żal numer cztery? Straciła rachubę. Znowu do niego podeszła i tym razem z wyrzutem wbiła palec prosto w klatkę piersiową. Zupełnie jak wtedy w łazience, tylko z tą różnicą, że wtedy była zła o to, że nie chciał jej powiedzieć, a teraz szalała z powodu tego co powiedział. — I tak po prostu na to pozwalałeś przez te wszystkie lata?! — wwierciła w niego ogniste spojrzenie i tym razem umieściła dłonie na tej jego kolorowej koszuli na wysokości klatki piersiowej i po prostu popchnęła. Mocno. Aż musiał się cofnąć. Ale ona nie miała zamiaru ustąpić. Wyrzucała z siebie wszystko, co przez ten krótki czas nawarstwiło się w jej głowie i sercu. — I że kurwa tak po prostu pozwoliłeś na to, żeby to CIEBIE znienawidzili?! — …i tu bolało ją najbardziej. To właśnie był ten najczulszy punkt tych wszystkich żalów, który narastał z każda sekundą i powodował szczerą furię. To że Madox w całym tym szaleństwie był najmniej winny, a jednak pozwolił z siebie zrobić tego złego. I znowu go popchnęła. Znowu mocno. — Kiedy ty nic nie zrobiłeś.. kiedy to TOBIE złamało się serce — bo chociaż nie powiedział tego na głos, Pilar mogła się tego domyślać. Skoro Madox Noriega chciał wyjść za Rosę, musiał być w niej szczerze zakochany. Musiał oddać jej serce i wiązać z nią swoją przyszłość, kiedy ona w tym samym czasie oddawała się jego przyjacielu. Nawet nie komuś obcemu, tylko facetowi, który był mu jak brat. Nawet nie chciała myśleć, co musiał poczuć kiedy ich nakrył i… znowu coś zacisnęło się w jej piersi. Szczególnie kiedy tak zaglądała w jego ciemne oczy. Te same oczy, które tak się przed nią dzisiaj otworzyły. — To pieprzone dobre serce — przystawiła pięść do miejsca, w którym było to dobre serce, jakby chciała go uderzyć, ale tego nie zrobiła. Zamiast tego docisnęła swoje kostki w materiał koszuli, jakby chciała się do niego dostać. Bo przecież ono było dobre, Pilar o tym wiedziała. Czuła to. A jednak Madox pozwolił najbliższym myśleć, że było zupełnie odwrotnie.
Jak mogłeś pozwolić, żeby zrobili z ciebie takiego potwora?! No opowiedz mi! — I znowu go popchnęła. Po raz trzeci. I ostatni, bo jego plecy w końcu obiły się o chłodna ścianę biura. Nie miał ucieczki. A szkoda. Bo chyba by się przydała na ten szał, w jakim trwała Pilar, wwiercając w niego intensywne spojrzenie. — Czemu nie walczyłeś? — przycisnęła swoje ciało do jego, podczas gdy jej klatka piersiowa unosiła się w nierównym oddechu. — Czemu nie walczyłeś o swoją prawdę? O Siebie? O to serce warte tego, by być — przecież umiał walczyć. Umiał stawiać na swoim. A jednak pozwolił, by Rosa przeciągnęła wszystkich na swoją stronę, robić z siebie ofiarę, kiedy tak naprawdę to ona była zgnita od środka. Ona zasługiwała na masowy licz. Nie Madox. Madox jak już zasługiwał na szczere współczucie i… miłość. Bo kurwa w sytuacji jak ta sprzed dziesięciu lat, to właśnie przy nim powinni być bliscy, to jego pocieszać i pomóc mu zlepić złamane serce. A zamiast tego został wygnany i odepchnięty, a sama ta myśl jakoś tak mimowolnie krajała Pilar serce, podczas gdy jej wzrok błądził po jego twarzy.

Madox A. Noriega
34 y/o, 184 cm
właściciel klubu i informator policji | Emptiness
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkinie
postać
autor

Zależy mi na niej. Pójdę sprawdzić co u niej. - to wcale, a wcale nie zabrzmiało Madoxowi szczerze, ale co miał zrobić? Kiedy Marie sama mu powiedziała, żeby się nie mieszał. Więc to robił. Bardzo dobrze mu to wychodziło, do tego momentu, kiedy nie zobaczył Rosy, a przecież mówił Marie, że to zły pomysł, czuł, że to kurewsko zły pomysł, ale ona była uparta, a Madox nie chciał się mieszać, bo to już go nie dotyczyło. Tak sobie powtarzał, że wszystko co dzieje się w Medellín go nie dotyczy, a kiedy tu przyjechał to okazało się coś zupełnie innego. Wszyscy mieli do niego pretensje, wszystko wracało, zaczynając od Rosy, kończąc na Ticiano. Może oni nawet byli siebie warci? Ale Marie na pewno ich nie była. Tylko, że Madox też nie umiał do niej dotrzeć, ale on nigdy nie umiał dotrzeć do nikogo, no chyba, że robił to w jakiś agresywny sposób, jak wtedy z Ruby, jak z Ticiano. Umiał wyciągać informację i robił to w sposób bezwzględny, kłamiąc bez mrugnięcie okiem, ale kiedy w grę wchodziły uczucia, to on po prostu... wcale w nie nie umiał. Umiał o nich ładnie mówić, ale nie umiał Marie przekonać jak wielki błąd popełnia. A przecież to ona uratowała go przed takim właśnie błędem, czuł się winny. A teraz kiedy Pilar patrzyła w jego oczy to jakby podwójnie, albo jakoś na wskroś, jakby był po prostu winny wszystkiego. Ale chyba nie był? Na pewno nie.
- Wiem - mruknął tylko, kiedy powiedziała, że sama dałaby sobie radę, bo on doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział, że by dała i wiedział może też nawet, że będzie mu to miała za złe, a jednak to zrobił. Bo Madox nigdy nie umiał aż tak dobrze panować nad emocjami, nie nad wszystkimi, były takie, których po prostu się nie dało zgasić w zarodku, tak jak teraz te, które targały Pilar. One się po prostu wylewały i z niego wtedy też się wylały, ta cała złość, która go trawiła od środka przez ponad dziesięć lat. Bo chodziło o Stewart i o to, że Ticiano podniósł na nią rękę, na pewno, ale też chodziło o to, że Tio się to po prostu należało, ta chwila na zimnej podłodze, i taka chwila, w której on się poczuł słaby. Bo to Maria zawsze była słaba, zagubiona, ale teraz przez jedną krótką chwilę Ticiano też był. Kiedy przepraszał Pilar.
- Nie biliśmy się przecież - rzuciła, ale bez przekonania, chociaż takie były fakty, bo Tio nawet nie próbował mu się odwinąć, bo może mimo tego koksu, to poczuł odrobinę skruchę? Chociaż Madoxowi za bardzo nie chciało się w to wierzyć. Za dobrze go znał, i znał też Marie i może nawet wiedział, co nią kierowało, bo Ticiano był zawsze jej miłością, pierwszą, jedyną.
Wzruszył ramionami na te kolejne wyrzuty Pilar, bo co on miał zrobić? Przyjechać tutaj i powiedzieć Marie, że jest pierdolnięta? Zrobił to przez telefon, a ona tylko urywała z nim kontakt, żeby za chwilę znowu się odezwać, żeby stwierdzić, że miał rację, ale ona i tak kocha Ticiano. Madox nie umiał walczyć z miłością. Co on kurwa o niej wiedział? Kiedy raz mu się zdarzyła i została tak potraktowana. A potem to już czasem kiedy myślał, że może to jest to, to jednak szybko się rozczarowywał. Zadawał się wariatkami, bo z nimi dużo się działo, jego wszystkie związki chociaż targały nimi silne emocje, to jednak to nigdy nie była miłość.
Bo miłość może umie przetrwać najgorsze? A nie wtedy się właśnie kończy, gdy dzieje się źle? No i ta Marie przetrwała.
- Ona go kocha - powiedział jakby na swoją obronę, albo może właściwie na obronę Marie? Ale czy to był naprawdę tak dobry powód, żeby tak niszczyć sobie życie? Tylko jakie oni mieli prawo mówić jej jak ma żyć?
Wypuścił powietrze z płuc ze świstem, nawet nie wiedział kiedy je wstrzymał, chyba jak Pilar spacerowała po pokoju. Pytała go dlaczego wzięła Rosę na świadka, pytała dlaczego chce wyjść za Tio, ale on nie wiedział... A może wiedział, ale też kompletnie tego nie rozumiał. Ale on wielu rzeczy nie rozumiał, uczył się zachowania ludzi, bo to mu się później przydawało, żeby wiedzieć jak reagować, albo jak oni reagują w danej sytuacji, ale nie wszystko rozumiał. Niektórych rzeczy nawet w zasadzie nie chciał rozumieć.
I teraz też chyba trochę nie rozumiał tych wyrzutów Pilar, bo co miał zrobić?
Wciąż zadawał sobie to pytanie, jak miał zareagować, przylecieć tutaj i wpierdolić Tio? Dawno temu?
Zrobił krok do tyłu, kiedy go pchnęła i znowu powietrze uleciało z niego przez nos.
- Pilar... - i może rzeczywiście chciał jej zapytać, co on takiego miał zrobić według niej. Ale chyba wiedział co ona by zrobiła, bo ona broniłaby Marie za wszelką cenę, tak jak dzisiaj, a nie stała z boku i się temu przyglądała, jak Madox. To co powiedziała później sprawiło, że uniósł jedną brew. Nie. Teraz chciała wejść na ten grząski grunt, ale on chyba wcale nie chciał. Nie chciał robić z siebie ofiary, bo Madox była jaki był, nieidealny, ale na pewno nie był ofiarą. Ofiarą mogła być Rosa, mogła być nią Marie, ale nie on. On wcale nie potrzebował głaskania po główce i mówienia jaki jest biedny. Przecież on doskonale wiedział co robi, kiedy stąd wyjeżdżał, odcinał się, a że przy okazji nie zrobił z tego powodu piekła Rosie... cóż, może jednak miał do niej jeszcze jakąś odrobinę słabości, albo po prostu kierowały nim wtedy jakieś ludzkie odruchy.
Z kolejnym pchnięciem on zrobił kolejny krok w tył. Pokręcił głową patrząc jej w oczy.
- Pilar nie... - zaczął, bo teraz to czuł, jakby to serce mu stanęło, albo może właśnie się złamało? I chyba pod tym względem oni też byli identyczni, że ona nie chciała, żeby jej pomagał, bo nie była słaba. A teraz Madox nie chciał, żeby ona mówiła o tym jego złamanym sercu, właśnie dlatego, żeby też nie czynić go słabym.
To było dawno i to serce może już się poskładało... A na pewno się zmieniło.
- To nie jest dobre serce Pilar - rzucił cicho, kiedy ta jej ręka spoczęła na jego klatce piersiowej, która unosiła się w niespokojnych, płytkich oddechach. Bo dobre serca były stworzone chyba tylko po to, żeby je łamać, tak jak to młodego Madoxa i tak jak to Marie. Lepiej było tego serca nie mieć wcale, tego Noriega nauczył się przez te wszystkie lata i wychodziło mu to całkiem dobrze. A teraz był zły, na siebie, że pozwolił temu sercu znowu coś poczuć, i że... otworzył je przed Pilar.
Pojawiła się całkiem nowa myśl, że jednak nie powinien, ale nie dlatego, że nie potrafiłby jej tego serca oddać w całości, bo może właśnie by potrafił, i to było najgorsze. Ale nie powinien dlatego, że to była słabość. A oni nie mogli być słabi, ani on, ani ona.
A tutaj byli tak bardzo. Ale czy jak zaraz wrócę do Toronto, to będą potrafili się tak od tego odciąć? Madox już sam nie wiedział.
Oparł się o biurko, kiedy go do tego zmusiła, jego ciemne tęczówki utkwione były w jej oczach, pięknych, bliskich mu coraz bardziej i tak ognistych, że czuł ten ogień gdzieś głęboko pod skórą. Ten jej ogień.
Przymknął na moment powieki, bo to było proste odpowiedzieć na te wszystkie jej pytania, dlaczego nie walczył, dlaczego na to pozwolił, bo może właśnie jeszcze wtedy miał to serce, do Rosy? On i tak musiał stad wyjechać, po co miał to roztrząsać, skoro i tak rodzina wygnała go za długi matki? Mógł wziąć na siebie to wszystko. Proste.
Trudne jednak teraz było to, że przez tyle lat Madox prawie już uwierzył, że jest tym potworem, że tego serca nie ma, albo ma, ale całkiem niedobre. A Pilar teraz widziała je zupełnie inaczej, a najgorsze było to, że ono jakoś tak szybciej do niej zabiło, kiedy tak przyparła do niego całym ciałem, kiedy znowu była tak blisko. Wściekła, ale jednak teraz walczyła o niego, o jego serce. Kurwa.
Wyciągnął do niej rękę, żeby zacisnąć palce na jej ramieniu, chciał ją od siebie odsunąć. Powinien ją odsunąć i powiedzieć jej, że to nie ma sensu, dalej w to brnąć, bo później i tak wszyscy będą cierpieć.
Bo to nie miało sensu, kompletnie.
Ale chyba jeszcze mniej sensu miało to, co zrobił później.
Bo ta dłoń z jej ramienia przeniosła się na jej policzek, kciukiem sięgnął do jej ciepłych ust, przesunął nim po nich. Po tych pełnych wargach, które przed chwilą wypowiedziały w jego kierunku te wszystkie pretensje, które później prosiły o wyjaśnienia, a przede wszystkim, które mówiły o tym jego dobrym sercu. Tylko on chyba wcale nie miał dobrego serca, bo jakby miał, to by tego nie zrobił.
A zrobił, przesunął dłoń na jej żuchwę, żeby chwycić jej podbródek, żeby unieść jej głowę, spojrzeć jeszcze raz w oczy. Przysunął się do niej tak, że ich wargi prawie się zetknęły.
- Bo może ja jestem potworem Pilar? - te słowa wypowiedział jej w usta, a potem musnął wargami te jej, gorące i tak słodkie, że nawet w najśmielszych wyobrażeniach nie miały takiego smaku. Pocałował ją krótko, lekko, tak jakby jej smakował, a wszechświat tym razem ich nie powstrzymał, nie zawalił się i nie obrócił w pył, a może powinien? Tylko, że Madox, na tym wcale nie skończył, bo potem złapał ją w talii i odwrócił tak, że tym razem to ona zderzyła się plecami z tym biurkiem, a Madox ją do niego przyparł, jego ręce w momencie przesunęła się z jej talii po biodrach, w dół, na uda na, których zacisnął palce, żeby posadzić ją na tym biurku, żeby zmusić ją do tego, żeby objęła go nogami, bo chwycił ją za tyłek i przysunął do siebie. I wtedy pocałował ją po raz drugi, mocniej, zachłanniej, tak, jakby teraz rzeczywiście chciał pozbawić ją oddechu.

Pilar Stewart
29 y/o, 169 cm
śledcza at toronto police service
Awatar użytkownika
lepiej strzela niż gotuje.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Miała do niego żal, że nie bronił Marie. Duży. Przecież nie każdy miał w sobie tyle siły, żeby samemu się postawić, żeby zrobić ten krok w przód lub kilka w tył, by obrać inne ścieżkę. Marie była zaślepiona. Kierowała się uczuciem, które może po prostu źle interpretowała? Bo przecież ludzie ciągle mylili przywiązanie z miłością. Byli, trwali, bo nie znali innego życia. A ta myśl nagle bycia samym przerażała ich jeszcze bardziej, niż pozostanie w tej napompowanej kłamstwami bańce. O to miała żal. Że nie spróbował wystarczająco bardzo ujaj pomóc.
Chociaż największy żal miała o niego samego.
Że w tym całym chaosie i zamęcie nie nigdy nie postawił na siebie. Bo Madox mógł mówić te wszystkie brednie, że nie miał dobrego serca, ale prawda była taka, że to co zrobił, to jak się zachował, było najbardziej bezinteresownym czynem, na jaki tylko mógł się zdecydować. Odsunął się w cień, pozwalając Rosie zebrać całą miłość i współczucie bliskich, kiedy to ją powinni katować. Postawił wszystkich innych nad siebie. Tak nie robili ludzie ze złym sercem. Gdyby je miał, pewnie zapierdoliłby Ticiano tego samego dnia, kiedy się dowiedział. A już na pewno by mu nie wybaczył i nie przyjechał na to pieprzone wesele z uśmiechem na ustach, oferując wparcie. I skoro dla niego to wszystko wciąż znaczyło, że nie miał tego dobrego serca, to Pilar nawet nie chciała nawet myśleć, jakie wyobrażenie o sobie i tamtych czasach nosił w sobie.
Bo tacy ludzie jak oni już tak mieli — trzymali wszystko w sobie, zgniatając w zarodku, nie pozwalając emocjom wyjść na zewnątrz, nie pozwalając sobie na słabość. Bo słabość oznaczała kapitulacje. A oni nie mogli być słabi. Potrzebowali wyglądać na niezniszczalnych, chociaż w środku aż kipiało od emocji. I może właśnie przez to, że Pilar doskonale to rozumiała, tą potrzebę bycia silnym za wszelką cenę, to ją tak bolało? To wyobrażenie Madoxa, który zakłada nienaganną maskę i nie pozwala sobie na cierpienie. Cierpienie, na które nie zasłużył. Bo przecież on tylko chciał kochać.
Dlatego kiedy powiedział, że jego serce nie jest dobre, Pilar jakoś tak automatycznie pokręciła głową w gniewie, spoglądając na niego surowo. Nie chciała słuchać tych bredni. Tych przekłamanych przekonań, które nijak miały się do prawdy. A potem umieścił dłoń na jej ramieniu, którą Stewart była gotowa zepchnąć w ułamku sekundy. Chciał ją od siebie odepchnąć? Jego kurwa niedoczekanie, bo ona jeszcze wcale nie skończyła. I nie miała najmniejszego zamiaru pozwolić mu uciec tak, jak zrobił to w łazience. Jak zrobił to dziesięć lat temu w dniu swojego ślubu. Skończyło się uciekanie. A przynajmniej przed Pilar. Bo prawda była taka, że miała dość tego jego odpuszczania. Chciała jakoś zmusić go, by zawalczył w końcu o siebie. O to co naprawdę nosił w sercu. I może to nie było jej miejsce, by to robić, może faktycznie to ona w tym duecie była najbardziej pierdolnięta, może nawet w tym klubie, ale taka już kurwa była. Uparta. Bo ona w przeciwieństwie do Madoxa, nienawidziła odpuszczać. I nie robiła tego nawet wtedy, kiedy powinna.
A czasami naprawdę powinna. Odpuścić. Jak na przykład w momencie, w którym dłoń Madoxa przesunęła się z nagiego ramienia i osadziła na jej rozgrzanym do czerwoności policzku. Jego dotyk ją parzył. Drapał pod skórą. A kiedy kciukiem przejechał po jej rozdygotanych w gniewie wargach, nawet nie zakodowała, w którym momencie rozchyliła je nieco bardziej. Jej ciało robiło, co chciało. Poddawało się temu bez najmniejszych oporów i nawet gdy ujął jej żuchwę i pokierował głowę w górę, nie oponowało. Wykonywało te wszystkie nieme polecenia bez żadnych zarzutów. I chociaż Pilar wiedziała, że to właśnie był ten moment, w którym powinni powiedzieć stop, zatrzymać się pośród przyspieszonych oddechów i gęstej atmosfery i nabrać dystansu, to nie potrafiła. Nie potrafiła się do niego odsunąć. Nie potrafiła odpuścić.
Bo może ja jestem potworem Pilar?
Poczuła na ustach każde słowo. Pojedyncze sylaby osadzały się na jej wargach, odbijały od delikatnej powierzchni i wpadały prosto do jej ust. A potem uderzały w okolice klatki piersiowej i sprawiały, że ten cały gniew łączył się gdzieś z myślami, które nigdy nie powinny pojawić się w jej głowie. Serce zabiło szybciej. Szybciej niż powinno.
A co jeśli w moich oczach jest zupełnie na odwrót? — rzuciła na płytkim oddechu, prosto w jego usta, osadzając na nich to krótkie wyznanie, którego pewnie nigdy nie powinna wypowiadać na głos. Bo oni nie mieli prawa istnieć. Razem. Nie w takim zestawieniu, nie z takimi emocjami, które kręciły się pod skórą.
Tylko co z tego, skoro łamanie zasad mieli we krwi?
Przez moment pomyślała, że tylko skosztuje. Pozwoli sobie na ułamek sekundy na błogą beztroskę nim to przerwie. Miała przecież silną wole.
Jej kurwa niedoczekanie.
Bo kiedy tylko wargi Madoxa musnęły te jej w delikatnym pocałunku, serce Pilar na moment się zatrzymało, a ona bardzo szybko zrozumiała, że przegrała. Bo nie było w jej ciele takiej mocy przerobowej, która byłaby w stanie zatrzymać ten narastający ogień i pożądanie. Każdy mięsień odmawiał jej posłuszeństwa i po prostu poddawał się chwili, kiedy jego silne dłonie przycisnęły ją do biurka, a potem umieściły na nim. Nawet nie musiał jej do siebie przyciskać. Ona zrobiła to bez najmniejszego zawahania. Otuliła jego biodra nogami, szczelnie i zamknęła ich w mocnym uścisku, czując między udami jego ciało. Nim zdążył pocałować ją po raz drugi, z ust Pilar wyrwał się przelotny jęk, prosto w jego pełne wargi.
A potem już na dobre straciła kontrole.
Smakował dokładnie tak, jak sobie wyobrażała — mieszanką rumu, nikotyny i nieokiełznanej dzikości, która teraz w pełni pochłaniała jej usta. Kradł jej powietrze w najpiękniejszy możliwy sposób, a ona była gotowa oddać mu wszystko, co posiadała. W końcu sama nie miała umiaru. Tak usilnie trzymała w sobie te ciche pragnienia przez ich ostatnie spotkania, a przede wszystkim dziś w Medellin, że kiedy te zawiasy w końcu puściły, nie była już w stanie przestać. Błądziła dłońmi po jego ciele, by finalnie zatrzymać je na nieco dłużej w gęstych włosach, które co jakiś czas szarpała, chcąc przycisnąć go do siebie jeszcze bliżej. Bardziej. O ile to w ogóle było możliwe.
Niewiele już myśląc, bądź nie myśląc nawet wcale, gdzieś pomiędzy gorącymi pocałunkami zaczęła dobierać się do jego koszuli. W pierwszym ruchu wcisnęła palce pomiędzy małe szparki z zamiarem po prostu rozszarpania tych idealnie przyszytych guzików, by dostać się do jego torsu, jednak ostatkami sił zmusiła się do tego, by je po prostu rozpiąć. Chociaż jeden z nich i tak urwał się przy czynności, opadając bezdźwięcznie gdzieś na podłogę. A może byłoby go słychać, gdyby nie ich głośne oddechy wymieszane z pomrukami rozkoszy?
Madox — wydyszała w pewnym momencie prosto w jego wargi. I wcale nie był to głos rozsądku, na który tak liczyła. Bardziej ten drugi, diabelski, który chciał się oddać tej przyjemności w pełni i dać upust temu napięciu, które przez ten cały czas się miedzy nimi budowało. Jego dotyk palił jej skórę w ten najwspanialszy sposób, pozostawiając po sobie gęsią skórę. Szczególnie w momencie, w którym odnalazła jego dłoń błądzącą w okolicy piersi i na jej wierzch przestawiła swoją, by powoli zaprowadzić go przez brzuch i udo pod materiał sukienki. A dokładniej do cienkiego materiału bielizny tuż przy zgięciu nogi. Przycisnęła jego palce jeszcze mocniej, by te wbiły się w rozgrzaną skórę, dając mu tym samym znać, gdzie leżały jej pragnienia i potrzeby. A na tamten moment wcale nie miała ich dużo. Jedną dokładniej.
Całowała go tak zachłannie, że z początku nawet nie usłyszała rytmicznego pykania w drzwi po drugiej stronie. A tym bardziej nie zakodowała przekręcającej się klamki.
Przepraszam, że przeszkadzam, ale Pani Mar… O JEJKU — głos Sory, a dokładniej jej głośne pisknięcie, wybrzmiało gdzieś pomiędzy jęknięciem Pilar a energicznym złapaniem powietrza przez Madoxa. Bo kiedy oderwali się od siebie, ich oddechy były tak nierówne, że Stewart potrzebowała kilku dobrych sekund, by w ogóle zrozumieć, co właśnie miało miejsce. Dopiero po chwili wyjrzała przez ramie Noriegi, zauważając pracownicę klubu w framudze z dłońmi zakrywającymi usta.
Wypierdalaj, ta myśl jako pierwsza wpadła Pilar do głowy i naprawdę mało brakowało, by powiedziała to na głos. By osobiście wyjebała Sorę za drzwi na zbity pysk. Tylko co jeśli to właśnie był ten wszechświat znowu starający się pokrzyżować im szyki? Zatrzymać to wszystko nim zajdzie za daleko? No tylko na to było już chyba za późno.
Soro — zaczęła w końcu, z całych sił starając się zapanować na tym nierównym oddechem. — Bardzo proszę, żebyś w tej chwili stąd wy—
Znalazłaś ich? — głos Marie z oddali przerwał to jej grzeczne błaganie, by wypierdalać, a z ust Stewart wyrwał się niekontrolowany dźwięk zawodu. Całe ciało wciąż drżało. Domagało się dotyku, tych gorących pocałunków, zwieńczenia tego wybuchu emocji, chociaż i głosy rozsądku powoli zaczynały spływać do jej głowy, tworząc jeszcze większy chaos. — Ohh! — przynajmniej Marie, kiedy w końcu dołączyła to tego przedstawienia i zastała półnagie ciało Madoxa przykrywające Pilar i pół biurka nie krzyknęła. Zamiast tego uśmiechnęła blado, jakby na moment zapomniała po co w ogóle tu przyszła. — To może my jednak pójdziemy i porozmawiamy potem..
Nie trzeba — odpowiedziała prawie od razu, wzdychając głośno, w końcu zabierając dłoń z nagiego brzucha Madoxa, a dokładniej miejsca, w którym zaczynały się spodnie. — Skoro już jesteś, zostań. Bo to chyba coś ważnego? — dopytała, bo jednak kiedy Marie wchodziła do pokoju, wcale nie miała takiej wesołej miny.

Madox A. Noriega
34 y/o, 184 cm
właściciel klubu i informator policji | Emptiness
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkinie
postać
autor

Madox był głupi. Przecież mógł się tego spodziewać, że kiedy przyjedzie z nią tutaj do Kolumbii, to jednak nie będzie tak jak za każdym razem w Emptiness, bo tam w każdej chwili mogli uciec, wycofać się w cień. A tutaj już nie było ucieczki.
W Toronto Madox grał, a tutaj był tak kompletnie sobą, jak tylko się dało, tutaj w tym klubie, gdy powalił Ticiano i tam w teatrze wygłaszając Hamleta, grając z dziećmi w piłkę na ulicy i objadając się przysmakami swojej ciotki. Tutaj wcale nie grał, tylko, że nie spodziewał się też wcale, że może przez to Pilar zobaczy w nim jakiegoś lepszego człowieka. Bo on wcale nie był dobrym człowiekiem, a może był? Tylko może nie chciał być, bo to nie pasowało do całego obrazka właściciela Emptiness, kreta, wtyczki. Tacy ludzie nie są dobrzy, bo nie przetrwaliby w tym świecie zbyt długo, taka była prawda. Zdecydowanie prościej jest pokazywać te wszystkie swoje wady, udawać, że nie ma się za grosz człowieczeństwa, bo jak się go nie ma, to nikt go później nie wykorzysta przeciwko Tobie. Może dlatego Madox był w tym taki dobry, bo na pozór był zawsze zimny, z gorącą głową, ale nie współczujący, nie troskliwy, dbał tylko o własną dupę. W teorii, bo w praktyce to wychodziło mu to różnie, kiedy tancerki, czy barmani przychodzili do niego z problemami. Nie głaskał ich po główkach i nie żałował, a jednak zawsze po cichu starał się pomóc. Bo te dobre emocje trzeba było wyciszać, w tym jego świecie, ale przecież w tym Pilar też. Jako policjantka nie mogła być aż tak współczująca, bo też by to przeciwko niej szybko wykorzystali.
I gdyby ktokolwiek dowiedział się o tym pocałunku, to to też ktoś mógłby wykorzystać, przeciwko nim. Chyba powinni o tym pomyśleć?
Tylko, że Madox nie myślał o tym wcale, bo teraz myślał tylko o tym, że chce ją poczuć bardziej, intensywniej, że ta jej bliskość to było coś, czego potrzebował. Ale nie tak jak każdej innej, żeby zaspokoić te pierwotne rządze, to pożądanie, jakoś inaczej...
Jakby jej usta były stworzone, żeby łączyć się z tymi jego w tym zachłannym tańcu. Jakby nagle serca zaczęły bić w jakimś jednym rytmie, szybkim i takim nie do powstrzymania. Bo teraz Madox naprawdę myślał, że nic go już nie powstrzyma, jego palce zaciśnięte na jej krągłych pośladkach, może zbyt mocno, może tak, że jeszcze jutro widać na nich będzie ich ślady. Później sunące po jej ciele, gorącym i spragnionym tego dotyku, tak samo jak to jego. Jakby chciał ja poczuć każdą komórką ciała, nie oponował kiedy sięgała do jego koszuli, bo sam już wsunął dłoń pod materiał sukienki zsuwając ją z jej ramienia, odkrywając nagą skórę, ciepłą, i tak miękką, że opuszki jego szorstkich palców w pierwszej chwili badały ją delikatnie, z namaszczeniem. Chciał ją całą, teraz, już, bo Pilar teraz była jak zaspokojenie wszystkich potrzeb, tych dzikich, ale też tych które siedziały gdzieś głęboko, którymi kierowało serce, nie tylko ciało. Jak grzech i modlitwa jednocześnie.
Przygryzł jej dolną wargę odsuwając usta od jej warg, które wyszeptały jego imię. Pocałunkami zszedł niżej po linii szczęki, na szyję, którą już dla niego odsłoniła odchylając głowę do tyłu, na to odkryte ramię. Pod palcami czuł jej pierś, która też reagowała na niego przez materiał sukienki, a kiedy sama zaprowadziła jego dłoń niżej wcale się nie wahał. Naparł na nią jeszcze bardziej kładąc ją na tym dużym biurku, spadło z niego kilka rzeczy, ale kto by się tym teraz przejął?
Na pewno nie Madox, bo on już wsunął dwa palce pod te koronki, na które sama go nakierowała. Przesunął nimi po jej gorącym biodrze, jego usta znów odnalazły te jej, bo teraz zamierzał jednym zdecydowanym ruchem ściągnąć z niej majtki, już zahaczył za nie palcami, już chciał szarpnąć, zwłaszcza, że poczuł też jej dłonie na swoim pasku...
Ale wtedy wszechświat chyba nagle się obudził i zareagował.
Pisk Sory wdarł się między nich jak jakaś brzytwa, odcinając od tego co się wydarzyło, albo co mogło się wydarzyć. Chociaż Madox jeszcze przez chwilę patrzył w te błyszczące oczy Pilar, a w tych jego było widać tylko to jak bardzo jej pragnął. Jeszcze chwilę zaciskał palce na materiale jej bielizny. A kiedy Stewart tak ładnie zaczęła wypraszać Sorę, to naprawdę liczył przez chwilę, że ona posłucha, że dam im spokój i mogliby...
Ale nie mogli.
A właściwie to nawet nie powinni.
Kiedy za plecami usłyszał głos Marie, to wiedział, że to już nie wróci, przesunął powoli dłonią po rozgrzanym udzie Pilar wyjmując ją spod jej sukienki, tą drugą zabrał z jej piersi chyba z jeszcze większym żalem. Chociaż z największym to spojrzał jej w oczy, kiedy oblizywał wargi, na których jeszcze czuł te jej. Zwlekł się z tego biurka.
Z jednej strony czuł, że może to była jakaś boska opatrzność, ale z drugiej czuł się za-wie-dzio-ny.
Schylił się po swoją kolorową koszulę, która zsunęła się z jego ramion i wylądowała na podłodze, żeby jednak ją na siebie wciągnąć, bo może i Marie nie wyglądała na zawstydzoną, ale jednak Sora zrobiła się czerwona, jak wtedy kiedy przyłapała Rose z barmanem. Tylko, że oni jeszcze nic takiego nie zrobili...
A może zrobili? Dali wybuchnąć emocjom, i to może było nawet gorsze niż ta Rosa, bo było w tym więcej jakiś uczuć. Tylko Madox teraz kompletnie nie wiedział jakich. Nie umiał ich tak łatwo w głowie ułożyć, kiedy wciąż myślał o ustach Pilar, o jej dłoniach błądzących po jego torsie i tym jego imieniu, które wypowiedziała szeptem między pocałunkami.
- O co chodzi? - zapytał Marie zapinając guziki koszuli, jednego brakowało, tego na samym środku.
Marie zamrugała, jakby nie wiedziała od czego zacząć, albo jakby w tych dużych oczach zbierały się łzy, bo chyba tak było, bo jeszcze zanim Madox zdążył się poprawić, to Marie już przytulała policzek do jego klaty i płakała, głośno aż brakowało jej w płucach tchu. Noriega już chyba wolał, kiedy brakowało go Pilar, zdecydowanie, w pierwszej chwili uniósł obie brwi, bo nawet nie za bardzo wiedział jak zareagować, ale w końcu objął ją delikatnie, chociaż odwrócił się, żeby spojrzeć przez ramię na Stewart, jakby chciał w jej kierunku rzucić nieme, ratuj.
Pogłaskał włosy Marie, ale ona chlipnęła głośniej.
- Co jest? - zapytał, tylko, że wcale nie dostał żadnej odpowiedzi. Za to Sora, która wciąż stała w drzwiach weszła do środka.
- Bo Pan Ticiano sobie poszedł - powiedziała, ale trochę niepewnie, jakby ona sama już też nie wiedziała co tutaj się dzieje. Madox też nie wiedział, zwłaszcza, że nie umiał zebrać myśli, wciąż.
- Jak to... sobie poszedł? - zapytał, a Marie znowu załkała. Madox wywrócił oczami, odruchowo, przecież płacz powinien sprawić, że on jej pożałuje, a jego płacz denerwował. Zawsze. Chociaż z drugiej strony...
- Marie nie płacz - poklepał ją po plecach.
- Rozmawiał z Panią Marie, a później wyszedł z klubu - odpowiedziała Sora.
- Bo ja mu powiedziałam, że nie jestem pewna Madox i on sobie poszedł - wtrąciła się Marie. A Noriega znowu obejrzał się przez ramię na Pilar. Miał już ich wszystkich serdecznie dość. Najpierw księżniczka obrażona Rosa, która znika bo Ticiano z nią zerwał, później obrażony książę Tio… Ktoś jeszcze się obrazi i sobie pójdzie?
Madox miał tylko nadzieję, że nie Pilar, chociaż może miała do tego prawo?
Zacisnął palce na ramionach Marie, żeby odsunąć ją od siebie, żeby spojrzeć w te jej zapłakane oczy.
- Ticiano to dupek, a Ty wcale nie musisz wychodzić za niego za mąż Marie, bo jesteś zdecydowanie warta kogoś lepszego - powiedział twardo, ale Marie aż zatrząsła się pod jego palcami znowu łkając głośno.
- Ale ja go kocham, nie umiem bez niego żyć - znowu obejrzał się na Pilar, który to już raz? Tylko, że teraz, czy chciała, czy nie, to Madox sięgnął do niej, żeby palce zacisnąć na jej ręce i ją do siebie przyciągnąć, i ją postawić między nim a Marie. Bo on nie umiał z nią rozmawiać, nigdy nie umiał. A później Pilar miała do niego o to pretensje, to... niech teraz sama to załatwi.
Chociaż on przecież nie robił jej tego na złość, robił to bo jej ufał, bo była jedyną osobą w tym nieprzychylnym świecie, na której wsparcie mógł liczyć. Miał tylko nadzieję, że to co się miedzy nimi wydarzyło wcale tego nie popsuje. Oby.
Bo często takie rzeczy dużo komplikowały, a to między nimi nigdy nie było proste. A teraz to już zakrawało o jakiś absurd. Jakby absurdem był cały ten wyjazd.

Pilar Stewart
29 y/o, 169 cm
śledcza at toronto police service
Awatar użytkownika
lepiej strzela niż gotuje.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Siedziała na rozgrzanym biurku, czując, jak wszystko w niej jeszcze wrzało. Usta mrowiły przyjemnie, przypominając jej o tym, jak zachłannie Madox jeszcze chwile temu otulał je w przyjemnym tańcu, jakby były jedynym, co chciał już kiedykolwiek smakować, a podbrzusze pulsowało rytmicznie, domagając się więcej. Tęskniąc za nim desperacko. Za jego bliskością i dotykiem, który doprowadzał do szału. Oddech wciąż miała nierówny. I ta pieprzona głowa, która nagle nie potrafiła myśleć racjonalnie, wciąż nie dawała jej spokoju, odgrywając na cholernym zapętleniu to jego przeszywające spojrzenie, pełne ognia i pożądania. Widziała jak bardzo tego chciał. Równie bardzo jak ona. I nawet teraz, kiedy był już w bezpiecznej odległości, zakładając na siebie tą piękną, kolorową koszulę bez jednego guzika, Pilar wracała wspomnieniami do tych chwil uniesienia, mimowolnie ściągając z ust resztki jego smaku.
Również była zawiedziona. Może nawet bardziej niż on. Bo wiedziała, że drugi raz nie będzie mogła na to pozwolić. To co się stało i to co BY się zadziało, gdyby Sora nie weszła do biura, jasno pokazywało, że nie potrafili się opanować. Łaknęli siebie bez opamiętania, a w ich sytuacji, przy ich pracy, nie mogli sobie na to pozwolić. Nawet tu, w słonecznej Kolumbii i pachnącym rumem Medellin, bo chyba oboje zdawali sobie sprawę, że jeśli już zaczną, nie będą mogli przestać. I to nawet nie chodziło tylko o tą fizyczność. Tu problemem było to wręcz namacalne przywiązanie emocjonalne. To właśnie tego Pilar bała się bardziej niż czegokolwiek innego. Tego, że poczuje za dużo. O ile już tego nie zrobiła..
Marie ponownie zaniosła się płaczem i tym razem zakleszczyła na klatce piersiowej Madoxa, obejmując go mocno drobnymi ramionami. Na tej samej klacie, po której Pilar jeszcze chwile temu błądziła dłońmi bez jakiegokolwiek opamiętania, mając ochotę zacałować każdy jej skrawek. Każdy tatuaż z osobna..
Skup się, kurwa.
Nie mogła się tak rozpraszać. Nawet jeśli miała w głowie kaszkę mannę zamiast myśli. Nawet jeśli na tamtą chwile nie potrafiła sklecić porządnego zdania, bo ciągle jeszcze walczyła z nierównym oddechem. Dlatego z początku tylko słuchała. Poprawiła jeszcze przy okazji to ramiączko, które z niej zsunął, podążając palcami tą samą trasą, którą jeszcze chwilę temu biegły jego mokre pocałunki. I znowu westchnęła cicho, wbijając w niego spojrzenie.
Tylko po chwili Marie zaczęła opowiadać konkrety na temat tego co się stało i dopiero to sprawiło, że Pilar wróciła na ziemie. Z każdym jej kolejnym słowem powoli przypominała sobie ten cały gniew i wszystkie jego powodu, które trzymała pod skórą, zanim każdą przestrzeń w jej ciele wypełnił dotyk Madoxa. Bo dużo z tego właśnie tyczyło się Marie i Ticiano. I tego jak bezmyślnie ona postępowała. I może dlatego, kiedy powiedziała tak pewnie, że przecież go kocha, Stewart nie potrafiła powstrzymać się przed głośnym prychnięciem.
Pieprzona bujda na resorach.
Planowała pozostawić te swoje przemyślenia dla siebie na moment, jednak Noriega sięgnął po nią gestem ręki i już sciągał ją z tego przyjemnego biurka, na którym tak wiele mogło się jeszcze wydarzyć. Stanęła naprzeciwko Marie i spojrzała w te jej zapłakane oczy. Pilar normalnie była dość odporna na łzy, jednak te przed nią, znając całą zaistniała historię, jakoś ugodziły ją w serce. Chcąc czy nie chcąc już sama żyła tą historią. A teraz jeszcze została wydelegowana, by przemówić Marie do rozumu. O ile to w ogóle było możliwe.
Jak możesz kochać kogoś, kto cię tak krzywdzi, Marie? — zaczęła spokojnie, chociaż jej głos wciąż był jakiś taki.. wrażliwy. Jakby jeszcze nie do końca wrócił do normalnego tonu po tym, jak układała na ustach imię Madoxa, szepcząc prosto do jego ust. Zajrzała Marie głęboko w oczy. — Nie powiesz mi chyba, że potrafisz być z nim szczęśliwa wiedząc, że przez ten cały czas był też z nią? Kurwa, z twoją przyjaciółką, Marie! — bo to był właśnie ten element, którego Pilar najzwyczajniej w świecie nie rozumiała. Bo to już nawet nie chodziło o to, że cały koncept zdrady był dla niej kurwa niezrozumiały — skoro chcesz ruchać, to nie rób z siebie na siłę monogamisty i po prosty ruchaj, ale jeśli chcesz się wiązać i budować szczere uczucia, miej w sobie chociaż odrobinę szacunku dla drugiej osoby i zostań wierny — ale takie było życie, ludzie zdradzali, jedni bardziej drudzy mniej, związki się kończyły i okej, ale tutaj chodziło właśnie o to, że Marie w pełnej ŚWIADOMOŚCI się na to godziła. Doskonale wiedziała, że Ticiano zabawia się z Rosą, a jednak wciąż, trzymała ich oboje blisko siebie. Kurwa, Pilar było niedobrze na samą myśl, że patrzyłaby codzienne na ich twarze wiedząc, że za zamkniętymi drzwiami łączyło ich coś więcej niż przyjaźń. Że chodziłaby to łózka z kimś, kto tego samego dnia robił to samo z jej najbliższą przyjaciółką. Że mówiłaby najszczersze Kocham cię komuś, kto pragnął też innej. Chociaż nie, chuj z rzyganiem, ona na miejscu Marie już dawno by ich obu rozszarpała. Albo zabiła. Obie opcje były bardzo prawdopodobne.
To nie jest takie proste, Pilar — odezwała się w końcu, wbijając jasne spojrzenie w ciemne oczy Stewart. Tusz który miała na sobie i cały ten ładny makijaż, teraz praktycznie znajdował się pod powiekami i na policzkach, dodając tej postaci i temu co mówiła jakiejś większej dramaturgi, chociaż prawda była taka, że nie było nic, co Marie mogła jej powiedzieć, by Pilar zmieniła zdanie. Co więcej — na jej słowa, ściągnęła jeszcze mocniej brwi do siebie.
Nie? Bo dla mnie akurat TO jest zajebiście proste — może było to poniekąd bezczelnie i bez taktu, ale Pilar już taka była. Nosiła w sercu naprawdę wiele empatii i zawsze stawała po stronie słabszych, gdy byli w potrzebie, ale też nigdy nie potrafiła się cackać z prawdą. Szczególnie, kiedy mocno w coś wierzyła i szczególnie, kiedy ktoś żył w tak urojonych schematach jak Marie. Ale skoro trzeba jej było to wszystko rozpisać czarno na białym, to proszę bardo. — Twój facet, mężczyzna którego kochasz i za którego chcesz wyjść, przez te wszystkie lata spotykał się z inną. Z inną kurwa kobietą, Marie. I to nie byle kim, bo twoją najbliższa przyjaciółką. To nie jest miłość. To pieprzone szaleństwo. I życie w trójkącie. Życie w niewierności i kłamstwie. Jak możesz tłumaczyć to tym, że to nie jest proste? Co w tym nie jest prostego? — w jej głosie było słychać żal. Bo własne tak było. Chociaż Pilar nie znała jej dobrze, to miała do niej żal. Żal, że była to kolejna osoba, która zamiast postawić na siebie, wolała oddać się w ręce niemocy i strachu przed samotnością.
Miłość, Pilar — odpowiedziała jej niemal od razu, siadając na jednym z foteli, który teraz wydawał się jakoś daleko od biurka. Chociaż jakby tak się rozejrzeć po tym całym pokoju, to nic w nim nie było na swoim miejscu. — Miłość nie jest prosta — doprecyzowała, a Pilar jakoś tak mimowolnie i bez większego przemyślenia przeniosła spojrzenie na Madoxa. Na te jego ciemne oczy, tak intensywnie się jej przyglądające. Serce znowu wykonało bliżej nieokreślony zryw i jakoś tak pociągnęło w jego stronę. Oczywiście to wszystko tak bez większego powodu. Przez przypadek. Oczywiście.
Nie jest — przyznała jej rację, i jeszcze przez kilka sekund przetrzymała to spojrzenie na już tak dobrze znajomych oczach, a potem wróciła uwagą do Marie. — Wymaga poświęceń, bywa kurewsko ciężka i często przynosi cierpienie, to prawda. Ale można ją nazywać miłością tylko i wyłącznie, kiedy OBIE strony się o nią starają — wyjaśniła spokojnie, chociaż jej twarz jasno pokazywała, że po głowie Pilar lawirowała masa skrajnych emocji i myśli, które kłębiły się po lekko poszarpanymi włosami. Nachyliła się w stronę Marie i sięgnęła do jej dłoni, przykucając przy niej. — Ja wiem, że ty go kochasz, Marie. Naprawdę. Czuje to. Ale pytanie, czy on kocha ciebie? Czy jest w stanie poświęcić to obecne życie dla ciebie i dla tej miłości, której ty tak bardzo byś chciała? Czy jest w stanie pozostać ci wierny i traktować cię tak, jak na to zasługujesz? — przejechała kciukiem po jej dłoni, podczas gdy po policzku Marie spłynęły kolejne łzy. Jednak teraz wcale nie łkała głośno. Były to takie samotne krople, które napełniły się jeszcze w oku na wskutek silnych emocji i po prostu wylały po skórze, zostawiając mokre ślady. I to był dla Pilar wystarczający znak, że ona faktycznie ją słuchała. Że słowa, które Stewart rzucała w jej stronę, wcale nie znajdywały jedynie ujścia w drugim uchu, a trafiły gdzieś do serca i zasiały to ziarno niepewności, które od samego początku Pilar usiłowała posadzić. — Bo zasługujesz na to, żeby ktoś kochał cię całym sercem. A nie tylko połową — wyciągnęła drugą rękę i tym razem zaczesała jej kilka kosmyków za uszy, uśmiechając się ciepło. — Nie będę ci mówić, co powinnaś zrobić. To nie moja rola. Ale proszę, nie, błagam cię nawet, chociaż się nad tym zastanów. Okej? Możesz to dla mnie zrobić? — poprosiła delikatnie, najspokojniej jak tylko umiała. Bo może przy tych swoich wywodach i Pilar coś ważnego zrozumiała. Coś czego może nie do końca chciała do siebie dopuszczać.
Bo prawda była taka, że Stewart była ostatnią osobą, która powinna wypowiadać się cokolwiek na temat miłości. Co ona tak naprawdę mogła o niej wiedzieć, skoro z jej ust nigdy nie padło do nikogo szczerze Kocham cię. Sama uciekała przed tymi uczuciami całe swoje dorosłe życie, a kiedy była dzieckiem nigdy ich nie doświadczyła. Co ona takiego mogła wiedzieć o kochaniu? O prawdziwych uczuciach? Jak mogła stać przed Marie i wmawiać jej swoje racje, kiedy gówno przeżyła i gówno rozumiała. Jej też nigdy nikt nie powiedział, że ją kocha. Że była dla kogoś całym światem. Bo po prostu nie była. Kroczyła przez to życie samotnie, chroniąc swojego i tak zszarganego serca. No tylko na rzecz czego? Bycia pieprzoną Doñą Sofią?
Chociaż jeśli miłość wyglądała właśnie tak, jak ta Marie i Ticiano, to chyba wcale nie żałowała, że sama nigdy jej nie zaznała.

Madox A. Noriega
34 y/o, 184 cm
właściciel klubu i informator policji | Emptiness
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkinie
postać
autor

Stał za plecami Pilar i chociaż to Marie teraz tutaj była najważniejsza, zapłakana, złakniona ich uwagi, to Madox wcale nie umiał jej swojej poświęcić, cały czas patrzył na Stewart, na te jej gęste włosy opadające na ramiona i na plecy, na jej pośladki zarysowane pod materiałem sukienki, te które jeszcze przed chwilą tak idealnie leżały w jego dłoni. Jeszcze wciąż czuł gdzieś w pamięci zapach jej perfum i ciepło jej ciała przy swoim. A to wszystko sprawiało, że nie mógł myśleć o niczym innym. W ogóle nie mógł myśleć.
Kurwa.
Zrobił krok do przodu, żeby stanąć z nią jakoś ramię w ramię, ale czy to było lepsze, kiedy on kątem oka zerkał na jej profil, na jej pełne wargi. Westchnął ciężko, w momencie, w którym Pilar powiedziała jak możesz kochać kogoś, kto cię tak krzywdzi, jakby może zgadzał się ze Stewart? Jakby może żałował biednej Marie? A on wciąż tak naprawdę żałował, że im przerwali. Przeszedł się po pokoju do tego barku, żeby wziąć z niego butelkę z rumem, kiedy Pilar wciąż próbowała przekonać Marie. Wierzył w nią, chociaż znał Marie, a przede wszystkim to wiedział, jakie ona ma podejście do całej sprawy, jakby jebany Ticiano był jedyny na całym świecie. Wrócił do biurka i rozlał ten rum do trzech szklanek. Jedną z nich podniósł i od razu upił spory łyk. Oparł się o biurko, w tym miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stała Pilar, zacisnął palce na jego brzegu, jego spojrzenie znowu wylądowało na plecach Stewart, tylko tym razem zatrzymało się gdzieś na wysokości jej łopatek. Bo teraz już odrobinę inne myśli zaczęły napływać do głowy. Bo Madox też myślał teraz, że to nie jest takie proste Pilar. Tylko, że chyba wcale nie chodziło o Ticiano i Marię, bo to była sprawa z góry przegrana. Chociaż... ta ich może też była? Może nawet jeszcze bardziej.
Jak on w ogóle mógł pozwolić na coś takiego? Zadawał sobie cały czas to pytanie, kiedy Pilar odwróciła się i spojrzała na niego. Nie uciekał od niej wzrokiem, jakby szukał w jej twarzy jakiejś odpowiedzi, jakiegoś może zapewnienia, że to była chwilowa głupota, jakieś zaćmienie, które akurat przydarzyło się im obojgu, w tym samym czasie. Inaczej przecież nie można tego wytłumaczyć. Nie tego, że wylądowali na tym biurku, bo to można by jeszcze zgonić na tę cholernie seksowną sukienkę i mocny rum, raczej tego co Madox poczuł, kiedy już całował jej usta. A poczuł coś, zdecydowanie.
Poczuł też te jej słowa miłość wymaga poświęceń, bywa kurewsko ciężka i często przynosi cierpienie - jak odbijają mu się echem pod czaszką. Miłość Ty kurwo.
Ale jaka miłość? Madox nigdy nie wierzył w miłość. Chociaż wierzył, dziesięć lat temu, ale szybko zwątpił.
To jest tylko zaćmienie umysłu, kurewsko ciężkie, które przyniesie im tylko cierpienie. Zmarszczył brwi i znowu podniósł do ust szklankę z tym rumem. Znowu ją opróżnił, chociaż wcale mu to w tym momencie nie pomogło. Odrobinę może, bo teraz w ustach zamiast czuć jej smak, to czuł już rum.
W końcu ruszył się z miejsca i podszedł do nich, a jego dłoń wylądowała miękko na ramieniu Pilar w momencie, w którym powiedziała Marie to bo zasługujesz na to, żeby ktoś kochał cię całym sercem, a nie tylko połową, bo chciał ją wesprzeć w tym co mówiła, w tej walce z wiatrakami, jak mu się wydawało. Tylko, że może wybrał nie za bardzo odpowiedni moment, bo kiedy te jej słowa do niego dotarły, a kiedy jeszcze do tego na koniec tych słów on sobie w głowie dodał Pilar, nie Marie, a bo zasługujesz na to, żeby ktoś kochał cię całym sercem, a nie tylko połową Pilar. To aż się cofnął, chociaż przecież wiedział, że zasługiwała. Jak nikt inny na świecie. Nawet Marie tak nie zasługiwała jak ona. Schował ręce do kieszeni spodni, żeby już nie kusić losu, żeby się zdystansować. Powinni się zdystansować, tylko jak, kiedy tkwili już po uszy zamieszani w ten cały miłosny dramat, a do tego oni zaczęli obok tworzyć swój.
Nie, to niemożliwe.
- Doskonale wiemy jaki jest Ticiano, on kocha trzy rzeczy, ruchanie, ćpanie i pieniądze - stwierdził, chociaż chyba wcale nie pomógł, bo Marie spojrzała na niego wielkimi oczami, w których znowu pojawiły się łzy, Pilar też obejrzała się na niego jakoś tak z wyrzutem. Bo ona tu próbowała tak ładnie podejść Marie, a nagle Madox walił prosto z mostu takimi tekstami. Tylko, że on zawsze to robił, nie owijał w bawełnę, nawet jeśli ta szczera prawda miała być nie całkiem przyjemna.
- To było z góry skazane na porażkę, w ogóle nie miało prawa się wydarzyć - powiedział, a jego głos był mocny, ale chłodny, w ogóle bez jakiegoś współczucia, które okazywała jej Pilar. Tylko czy Madox na pewno wciąż mówił o Marie i Ticiano? Bo jego spojrzenie znowu spoczęło na ramieniu Pilar, chociaż później przeniósł je na Marie.
- Czasami... coś nam się wydaje Marie, ale nie warto niszczyć wszystkiego, bo było kilka jakiś... dobrych chwil - na te słowa go zemdliło, bo na pewno wypił już zdecydowanie za dużo rumu, nie dlatego, że przypomniał sobie Pilar w tym samolocie, kiedy rozmawiali o swoim dzieciństwie, albo później ją w teatrze. Wszystkie te dobre chwile. Jeden dzień, a oni już mieli tak dużo tych chwil, ale może jak to wesele nie dojdzie do skutku, to oni już jutro będą mogli wrócić?
Może to by była jakaś najlepsza i najbezpieczniejsza opcja, tylko, że...
Do tego gabinetu nagle wpadł Ticiano, wciąż naćpany, ale z ogromnym bukietem czerwonych róż. Madox aż wywrócił oczami, z myślą, że to się nie dzieje naprawdę. Ale działo się.
Pilar wstała i już zaciskała ręce w pięści, ale Noriega zdążył złapać ją w pasie i przyciągnąć do siebie zanim cokolwiek zrobiła, tak, że plecami uderzyła znowu o jego tors. Mocniej niż zamierzał, bo aż z płuc wyrwało mu się westchnienie, prosto w jej szyję.
Tio już klęczał na podłodze z tymi kwiatami, już po chwili dawał je Marie, opierał głowę na jej kolanach i ją przepraszał i obiecywał, że to już się nie powtórzy, że jest jedyna, że kocha ją nad życie. A Marie co?
Marie łykała to wszystko jak pelikan, płakała, śmiała się i jednocześnie ściskała policzki Ticiano.
Popierdolone.
A to podobno oni z Pilar byli pojebani. Najnormalniejsi chyba w całym tym Medellín.
Jeszcze przez chwilę Madox tak do siebie przyciskał Pilar, ale chyba dlatego, że był w szoku, że to wszystko jednak tak się skończyło. Chociaż... jeszcze się nie skończyło. Ale dla nich może już tak?
Zrobił krok w tył znowu dając Pilar przestrzeń, znowu się dystansując, a rękę z jej talii przeniósł na ramię, żeby przesunąć palcami po nim w dół, do jej dłoni.
- Chodźmy stąd Pilar... - mruknął, bo znowu chciał z nią stąd uciec. Nie, nie chciał.
Albo chciał, ale nie powinien.
Za dużo się rzeczy wydarzyło w tym gabinecie i za dużo było jakiś słów, które wdarły się jakoś tak głęboko pod skórę i teraz tylko uwierały.
Pociągnął ją za sobą do drzwi.
Jakby tak mogli wyjść przez te drzwi i zapomnieć o tym, co się za nimi stało. Ale chyba nie mogli. A przynajmniej Madox jakoś nie mógł.
Na zewnątrz impreza wciąż trwała, z głośników leciała muzyka latynoska, na parkiecie tańczyły pary, przy barze strumieniami lał się rum, a w lożach sypał koks. Jakby ci wszyscy ludzie już zapomnieli, że Rosa zniknęła. Jakby ci wszyscy ludzie wcale nie zdawali sobie sprawy, że to całe wesele i ten ślub to taka farsa. Jakby nie zdawali sobie sprawy, co działo się za zamkniętymi drzwiami gabinetu.
Bo chyba nie zdawali.

Pilar Stewart
29 y/o, 169 cm
śledcza at toronto police service
Awatar użytkownika
lepiej strzela niż gotuje.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Może faktycznie próba przekonania Marie, by odwołała ślub i postawiła na siebie była jedną wielką walką z wiatrakami. Może nic z tego nie będzie, ona nawet przez moment się nie zawaha, a wszystko to, o czy się tu rozmawiało zostanie na zawsze zapomniane. Może. Tylko że Pilar musiała spróbować. Nawet gdyby na staracie wiedziała, że to nic nie da. Bo Pilar Stewart w przeciwieństwie do Madoxa i innych ludzi nie poddawała się łatwo. Nie odwracała się na pięcie, kiedy robiło się ciężko. Nie wzruszała ramionami w krótkim no trudno geście. Ona walczyła. Od dzieciaka. O sprawy małe i duże. Bo może i ta sytuacja Marie nijak miała się wagą do łapania morderców, ale w obu przypadkach Stewart nie wyobrażałaby sobie nie spróbować dać z siebie wszystko.
Dlatego kucała przy tym przeklętym fotelu, gładziła dłoń Marie, uśmiechała się cięło i mówiła tak pięknie o miłości, której sama nigdy nie zaznała. Bo nic z tego co się tutaj działo nie było o niej, o Pilar i wszystkim czego brakowało jej w życiu, tu chodziło o Marie. I może o Madoxa trochę też? Bo przecież te wszystkie słowa o zasługiwaniu na miłość tyczyły się również jego. A przede wszystkim te o postawieniu na siebie. Może teraz i był wielkim panem świata (a przynajmniej Emptiness), który czerpał z życia to, co tylko chciał, przyklejając sobie tą nienaganną maskę do twarzy, ale przecież Pilar już patrzyła bezpośrednio pod nią. Cała ta wyprawa do pięknego Medellin jak narazie była niczym innym jak pokazaniem jej tej prawdziwej wersji siebie, czy tego chciał czy nie, tych wszystkich nagich emocji i wspomnień, które tak mocno odcisnęły piętno na jego sercu. Tym dobrym sercu.
Chociaż w momencie w którym się odezwał na temat tego jak to Ticiano tylko by ruchał, ćpał i liczył hajs to akurat Pilar miała ochotę wypierdolić mu prosto w to serce. I faktycznie spiorunowała go wzrokiem, szczególnie kiedy Marie znowu zaniosła się płaczem. Tym właśnie głośnym i pełnym rozpaczy. Kurwa, wybornie. To ona tu się produkuje, stara, wytęża pierdolony umysł, który tak naprawdę wciąż w głównym stopniu nie otrząsnął się po ekscesach biurkowych, wciąż myślał o ciepłych ustach Madoxa i tych dwóch palcach pod cienką koronką, a on jednym zdaniem jej to wszystko psuje? A może faktycznie to i tak już było na straconej pozycji i cokolwiek by się nie powiedziało, Marie i tak postawiłaby na swoim. Może to był ten moment, w którym Pilar powinna stwierdzić, że zrobiła to, co mogła i trzeba było dać Marie być.
Podniosła się do pionu i spojrzała na Madoxa, podczas gdy Marie płakała, a jej mina jasno mówiła, że w takim razie niech sam ją teraz ogarnia. I chyba zaczął to robić swoimi kolejnymi słowami, chociaż Pilar miała jakieś takie dziwne wyobrażenie, że one wcale nie były zadedykowane dla słodkiej Marie. Bo przecież oni też nie powinni się wydarzyć. To oni jak nikt inny byli skazani już od samego startu na porażkę. Marie i Ticiano musieli mieć przecież z początku coś pięknego. Coś, co zbudowało to silne, wręcz desperackie uczucie kochania, jakim emanowała Marie. To nie brało się z porażki, to były właśnie lata budowania i pielęgnowania tego uczucia, nawet jeśli przez większość czasu było ono jednostronne. Podczas gdy ona i Madox naprawdę nie mogli nic mieć. To nawet nie podlegało dyskusji. Bo tu już nie chodziło tylko o być czy nie być, tu chodziło o ich prace i życia, jakie wybrali. Gangster i policjantka po prostu nie mieli prawa bytu. Nawet jeśli jakaś cześć Pilar tak desperacko chciała to eksplorować.. poznawać go, odkrywać, smakować.
Nie mogła.
Nie powinna.
Bo było dokładnie tak jak powiedział.
Czasami coś nam się wydaje, ale nie warto niszczyć wszystkiego, bo było kilka jakiś... dobrych chwil
I chociaż te słowa ugodziły ją prosto w serce, to jak te pełne usta z taką łatwością mówiły, że nie warto, jakby właśnie Pilar nie była tego warta, to jednak wiedziała, że miał rację. Nawet jeśli zabolało. Nawet jeśli jakaś cząstka niej wcale się z tym nie zgadzała i tak bardzo chciała być warta. Jego warta. Tylko to były uczucia dyktowane sercem, nie głową, a Stewart potrzebowała skupić się na tym, co dyktował rozum. A on w pełni zgadzał się z tym wywodem. Nie warto.
I może rozmyślała by nad tym jeszcze trochę, podczas gdy oczy intensywnie miała zawieszone na twarzy Noriegi, tak nie było jej to dane, bo do gabinetu wpadł nie kto inny jak główny zainteresowany. Pilar aż się zerwała z miejsca, gotowa w końcu mu kurwa przyłożyć. Za to jak traktował Marie, za te wszystkie noce, które spędził z Rosą zamiast swoją kobietą, za bezmyślność, głupotę i…
I chuj. I kurwa za nic, bo nim cokolwiek zdążyła zrobić, to ręką Madoxa już ciągnęła ją do siebie. Blisko. Za blisko. Bo kiedy tak zderzył ze sobą ich ciała i wydał z ust ten przelotny jęk, ciało Pilar w sekundę przeszedł dreszcz. Zwędrował wzdłuż kręgosłupa i schował się gdzieś między jej nogami.
Puść mnie — wysyczała przez zęby, chociaż kurwa wcale nie chciała, żeby ją puszczał. Prawda była taka, że po stokroć wolała zostać w jego ramionach niż iść okładać Tio. No tylko właśnie w tym był problem. Dokładnie kurwa w tym, że już wolała obecność Madoxa i jego bliskość nad wszystko inne co dookoła. A przecież nie warto.
Poruszyła się, próbując wyswobodzić się z tego uścisku, jednak na marne. Skończyła wiec próbować i opadła na jego tors, obserwując tą cała kurwa scenkę rodem z Tureckiej telenoweli. A może jednak Kolumbijskiej? Ticiano z bukietem większym niż jego głowa i ego razem wzięte, padający na kolana i wyznający miłość tej zaryczanej Marie, która wybaczyłaby mu nawet, gdyby przyniósł jej pojedynczy kawałek trawy. I to taki brudny, z korzeniem. Stewart nie kupowała ani jednego jego słowa, kiedy mówił, że to już się nigdy nie powtórzy, że kocha, że będzie się starał, tylko że ona za dobrze znała mowę ciała. Wyłapywała drobne niuanse, które inni omijali jak odwrócenie wzorku, czy chociażby potarcie karku. I chociaż Ticiano pierdolił dużo bredni podczas tej wypowiedzi, jak to już będzie wierny, tak gdy mówił, że ją kocha, naprawdę tak było. Co do tego z pewnością nie kłamał. Wiec może to co mieli razem z Marie to jednak była miłość? Tylko taka do szpiku kości zgniła i popierdolona, ale miłość.
Ona oczywiście mu wybaczyła, rzucając się w ramiona, a Pilar poczuła jak dłoń Madoxa sunie wzdłuż jej ramienia na dłoń, by już po chwili pociągnąć ją w stronę wyjścia. Nie oponowała. Pozwoliła się delikatnie szarpnąć, na wysokości framugi jeszcze rzucając okiem na wnętrze gabinetu i to biurko. Biurko na którym… na które teraz to Ticiano cisnął Marie w zachłannym pocałunku, dokładnie tak samo jak Madox Pilar, a ona zamiast rozpiąć mu koszulę, po prostu ją rozerwała, dokładnie tak jak chciała z początku zrobić to Pilar. Przelotny jęk wybrzmiał w pokoju, a oni wciąż stali, patrząc na to z jakąś nostalgią. Z tą różnicą, że oni mogli. Z tą różnicą, im wszechświat wcale nie przerwie.
Wyszła na korytarz i zamknęła drzwi, a następnie ruszyła długim korytarzem, zostawiajac w tym gabinecie wszystkie nadmierne myśli i pożądania. Zamknięte po jakimś niewidzialnym kluczem. A przynajmniej tak sobie postanowiła wmówić. Spojrzała przelotnie na Madoxa.
— Potrzebuje się napić — rzuciła w końcu z jakimś takim głośnym wydechem, który aż odbił się od ścian. Bo jakoś tak się tego wieczoru działo, że za każdym razem, kiedy Pilar dostawała alkohol pod nos, finalnie nie było jej dane go wypić. — I zapalić — nie paliła nałogowo, ale kurwa papieros na te wszystkie emocje był wręcz wskazany. — Też chcesz? Świetnie — rzuciła jedno po drugim, nawet nie dając mu pół sekundy na odpowiedź, a potem przyśpieszyła kroku, wychodząc na główną salę. Ludzie bawili się w najlepsze, jakby dzisiejszego wieczoru nie stało się absolutnie NIC złego. Jakby nikt z nikim się nie poszarpał albo prawie nie odwołał całego ślubu. Jakby Pilar i Madox wcale nie postradali umysłów i nie rzucili się na siebie w cholernym gabinecie. I ona też miała zamiar zachowywać się tak, jakby nic z tego nie miało miejsca. Bo akurat w udawaniu była świetna.
Podeszła do baru z szerokim uśmiechem, oparła łokcie dość głęboko na ladzie i nachyliła się energicznie w stronę wysokiego barmana, podczas gdy Madox stanął gdzieś obok.
Dwa razy Santa Muerte — wbiła spojrzenie w jego zielone oczy. — I dwa papierosy, jeśli można prosić — posłała w jego kierunku nienaganny uśmiech. Nie miała pojęcia, jak miał na imię, ale wyszedł wtedy drzwiami na zaplecze z innymi pracownikami na fajkę, gdy oni się ulatniali.
Prosić zawsze można — odbił piłeczkę momentalnie i zlustrował Pilar wzrokiem. — Tylko pytanie, co ja będę z tego mieć? — zawiesił na moment spojrzenie pomiędzy jej piersiami, zapewne przyglądając się temu tatuażowi z wężem, a potem odwrócił się, by nastawić kawę i zabrał się za przygotowanie drinka, co jakiś czas wracając spojrzeniem do Pilar.
Ładny uśmiech i jedną zadowoloną klientkę więcej? — zaproponowała, bo to akurat wydawała się bardzo solidna wymiana — on uraczy ją papierosami, a ona mogłaby szepnąć jakieś miłe słówko na jego temat do szefa, chociaż wcale szefa nie znała. No całkiem fair wymiana. Barman jednak zaśmiał się pod nosem i wystawił szklanki na ladę tuż obok łokcia Pilar.
Wolałbym twój numer — bezpośrednio i do celu. No i fajnie. Przynajmniej jakiś konkret, a nie jakieś owijanie w bawełnę. Pilar prychnęła i pokręciła głową. Chciała przez moment spojrzeć na Madoxa, ale zamiast tego nachyliła się jeszcze bardziej przez bar, praktycznie się na nim wieszając i złapała długopis, który leżał po stronie barmana, zaraz obok nalewka. I podczas gdy on zdobił już te fikuśne drineczki, których nauczył ich Noriega, ona zapisała na serwetce numer. Złożyła go w kosteczkę nim barman ustawił obok szklanek paczkę fajek i zapalniczkę.
Nie powiesz mi, że mam sobie wyobrazić tu jeszcze płatek złota? — uniosła brew, wbijając w niego ciemne spojrzenie.
Co? — oczywiście, że nie. Przecież nie był Madoxem.
Pilar posłała mu ostatni uśmiech i zabrała szklanki razem z paczką fajek, która umieściła gdzieś między palcami. Karteczkę oczywiście zostawiła na ladzie. Podała jedną ze szklanek Madoxowi, kierując się na tyły klubu.
Chłodne powietrze przyjemnie otuliło jej twarz i ramiona, gdy tylko wyszli na zewnątrz. Stewart aż przymknęła na moment oczy, jednak zaraz potem skierowała się w stronę równo ustawionych pudeł, by odłożyć na nim drinka. A raczej pustą szklankę. Bo znowu, zupełnie jak wtedy w Emptiness wyzerowała wszystko na raz. Dopiero wtedy zajrzała Madoxowi w oczy, podczas gdy dłonie już otwierały paczkę papierosów.
Dałam mu numer na komisariat w Toronto — wyjaśniła, chociaż sama nie wiedziała po co w ogóle mu się tłumaczy. Mogła przecież zachować to dla siebie i pozwolić mu myśleć, że faktycznie była barmanem zainteresowana. Może chociaż to pomogło by ich beznadziejnej sytuacji. Wyciągnęła dla siebie jednego papierosa, a potem przekazała paczkę Noriedze. — Zamierzasz mnie zaprosić dzisiaj na parkiet?

Madox A. Noriega
34 y/o, 184 cm
właściciel klubu i informator policji | Emptiness
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkinie
postać
autor

On też potrzebował się napić, a może nawet potrzebował kokainy, bo nagle kiedy te całe emocje schodziły, poczuł się, jakby miał w sobie jakąś wielką, pustą dziurę. Może to było zmęczenie? Taką miał nadzieję, bo co niby innego?
To był ciężki dzień, a on jeszcze dobrze nie odespał tego poprzedniego, kiedy siedział z Tonym Lainem i wciągał koks do czwartej rano. Tylko po to, żeby się czegoś dowiedzieć. Dla Pilar. I to w niego jakoś tak uderzyło bardziej, że on dla tej Pilar robił te "małe" rzeczy już wcześniej.
Więc może to nie ten wyjazd nawet wszystko tak pokomplikował? Aż się zaczął zastanawiać kiedy to się stało, a przede wszystkim dlaczego? Jak siedzieli nad Marco, a on jej wtedy tak zaufał? A może jak tańczyli salsę, a on wysłał Seeleya na sraczkę stulecia, żeby jej się trochę przypodobać?
Nie zdążył nawet odpowiedzieć, skinął tylko głową, kiedy zapytała, czy on też potrzebuje się napić i zapalić. Zdecydowanie tak, a do tego jeszcze jakiś mały, kształtny kryształek, który mógłby rozkruszyć na tej złotej tacy, a później wciągnąć, chociaż w lożach tace już poszły w odstawkę i koks wciągali prosto z biustów roznegliżowanych tancerek. Tych które wybrała Rosa. O niej swoją droga jakby nikt nie pamiętał, chociaż Madoxowi przeszła przez głowę taka myśl, że miała być świadkiem Marie. Ale czy to był jego problem? W tym momencie chyba nie...
Tak jak w ogóle ta wymiana zdań między barmanem, a Pilar, to też w ogóle nie powinien był być jego problem, jego sprawa. Oparł się o bar obok niej łokciem, w tej bezpiecznej odległości jednego kroku, odwrócił w stronę parkietu, bo zawsze widok tych pijanych, wyćpanych ludzi, których ciała wiły się w rytm muzyki latynoskiej, go uspokajał. Był jak swojego rodzaju przedstawienie. Rytm i ludzie, którzy czują go każdą komórką ciała. Zawiesił się, ale usłyszał zaczepkę barmana co ja będę z tego mieć i aż przełknął ślinę, bo przez chwilę chciał się do niego odwrócić i mu powiedzieć, że zaraz może z tego mieć wybity ząb i zwolnienie, jak Madox sobie porozmawia z jego szefem, że podrywał dziewczyny gangsterów. To nawet jebani barmani w Emptiness wiedzieli, że przy niektórym towarzystwie nie można sobie pozwalać. A tutaj mafia Kolumbijska bawi się i śpiewa, a barmanowi zebrało się na podryw. Z jednej strony Madox sobie pomyślał, że chłopak ma jaja, a z drugiej to chciałby mu je ukręcić. Ale przecież to nie jego interes był. Komu Pilar dawała swój numer. Nie powinien być.
Chociaż kiedy ona tak ochoczo zapisywała ten numer to ścisnęło go w żołądku, a wnętrzności wykręciły się na lewą stronę. Zacisnął palce na blacie baru, mocno aż pobielały mu knykcie. Nie odwróć się, nie Twój interes - powtarzał to sobie usilnie. Co ci do tego? Może Pilar nawet tu przyjechała z jakimś zamiarem, po prostu zabawienia się, chociażby z barmanem?
Aż sam się kurwa chciał walnąć w łeb za takie myśli. Zamknął na moment oczy i przejechał ręką po twarzy. Wyglądał na zmarnowanego, a nie na zazdrosnego, to nawet dobrze, bo targały nim bardzo skrajne emocje. Zazdrość na pewno też, tylko on przecież usilnie starał się sobie wmówić, że wcale nie. Bo to nie ma sensu.
A Pilar mogłaby iść nawet z tym barmanem pod tę ścianę wstydu. Nie mogłaby. Nidoczekanie.
Zaczynając od tego, że Pilar wcale taka nie była. A kończąc na tym, że Madoxa prędzej by popierdoliło. Chociaż to może już się stało?
Albo nawet już dawno, dawno temu?
Kiedy Pilar wzięła drinki i ruszyła przodem na tyły, to Madox poszedł za nią, ale nie byłby sobą i by go chyba zgięło w pół, jakby się jeszcze nie odwrócił do tego barmana i nie pokazał mu gestem, że go obserwuje. Nie dlatego, że chciał ten numer Pilar, no skądże, dlatego, że zrobił im za słabego drinka... Powiedzmy.
Oczywiście, że Madox jeszcze po drodze wypił tego drinka, chociaż wcale mu nie smakował, złe proporcje, źle wymieszany, a do tego jeszcze jakiś ciepły, on by tego barmana wyjebał na zbity pysk, że zamiast pilnować się przepisu, czy uczyć czegoś od kolegi po fachu z Kanady, to się zajmuje głu-po-ta-mi. Oczywiste było też to, że zanim wyszli to Noriega zgarnął sobie po drodze jakąś samarkę z kokainą, taką samotną, która leżała sobie na stoliku, nawet miała na sobie narysowane serduszko. Kto normalny ozdabia swoje narkotyki takimi malunkami?
No raczej nikt, ale normalni ludzie to się tutaj dzisiaj nie bawili.
Nabrał w płuca to chłodne powietrze, gdy już stanęli na zewnątrz lokalu, chociaż w Kolumbii ono wciąż było takie ciężkie, a jednak inne niż w klubie, orzeźwiające. Kiedy Pilar stanęła przed nim z papierosami, to zawiesił spojrzenie na jej oczach. Na jej słowa, że zapisała barmanowi numer na komisariat w Toronto, jeden kącik jego ust drgnął do góry, minimalnie, chociaż wcale tego nie chciał, ale chyba za dużo już było różnych emocji, żeby tak idealnie to kontrolować, ale może... Pilar pomyśli, że według niego to był naprawdę dobry żart? Wzruszył ramionami, że niby jest mu to obojętne. Sprzeczne sygnały, których może nawet nikt by nie zauważył, tylko, że Pilar to nie była nikt. Bo ona może nawet czytała ludzi lepiej niż Madox, będąc przy tym mniej impulsywną.
Wziął od niej paczkę i pochylił się do przodu, blisko niej, ale nie tak blisko, żeby znowu pozwolić zwariować wszystkim zmysłom.
- Barmani też tutaj umieją tańczyć salsę - stwierdził, a później sobie wsadził między zęby jednego papierosa, a resztę schował do tylnej kieszeni spodni. To już miał chłopak papierosy. No ale... teraz Madox je miał, gdyby jeszcze później mu się chciało zapalić, bo oczywistym był fakt, że mu ich nie odda, no chyba, że przy okazji mówiąc, że jak jeszcze raz się tak zagapi na ten tatuaż Pilar to może od tego dostać zeza, od takiego ciosu wyprowadzonego w odpowiednie miejsce z tyłu głowy. Nie no chyba by mu tego nie powiedział... Chociaż może lepiej nie kusić losu?
Zrobił krok do przodu, żeby Stewart odpaliła mu fajkę, tylko, że teraz źle wymierzył, niechcący (zapewne), i znowu stał przed nią tak blisko, że z powodzeniem mógł zaciągnąć się zapachem jej perfum, już słabszym, już wymieszanym z tymi innymi zapachami Medellín, ale może przez to jeszcze bardziej zmysłowym?
Spojrzał na nią w dół, na tego węża wijącego się między piersiami, a z jego płuc wyrwało się głośne westchnienie, lądujące na jej szyi.
- Chociaż prawda jest taka, że chciałbym to z Tobą robić całą noc - powiedział, tylko ciekawe co za to, bo akurat myśli Madoxa w tej chwili to mu podsuwały różne scenariusze. Za dużo rumu. Na pewno.
Kiedy Pilar wreszcie mu podpaliła tego papierosa, to się nim zaciągnął, a dym wypuścił nosem, jeszcze przez chwilę tak stojąc przed nią, ale w końcu zrobił krok do tyłu, cofnął się i oparł się łokciami o metalową barierkę. Wyjął z kieszeni samarkę z namalowany, czerwonym serduszkiem.
- Nie wiem co o tym myśleć, czy to jakieś dobre serduszko, czy złe? - spojrzał na Stewart przekładając ten woreczek między palcami. Już chyba nie musiał być trzeźwy, chociaż druga sprawa, że właściwie to już nie był. Dzisiaj nie był nawet przez chwilę, może dlatego te wszystkie myśli były takie uciążliwe, a jego spojrzenie cały czas szukało tego Pilar?
Nie powinien wracać do tego myślami, a wracał, do tego co się wydarzyło w gabinecie i co ona mu powiedziała. Co on powiedział jej, a teraz tak tego żałował. Chociaż już teraz to sam nie wiedział czego żałuje najbardziej.

Pilar Stewart
29 y/o, 169 cm
śledcza at toronto police service
Awatar użytkownika
lepiej strzela niż gotuje.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Gdyby ktoś przed wylotem do Medellin powiedział jej o tych wszystkich rzeczach, które mogły się wydarzyć w ciągu JEDNEJ doby, Pilar Stewart autentyczne by tego kogoś wyśmiała. I to tak głośno, że pewnie rozbolałby ją brzuch. Bo takie rzeczy działy się tylko w firmach — zaczynając od tych zawiłych trójkątów, odwoływaniu wesela i zwrotów akcji, a kończąc na łapaniu uczuć do niewłaściwych osób i kuszeniu losu. Ale najwyraźniej tu, w Medellin, takie rzeczy były na porządku dziennym. A gdyby wziąć pod uwagę, że to nawet nie była doba, a marne dwanaście godzin.. aż strach pomyśleć, co mogło się stać jutro, kiedy mieli przed sobą jeszcze kolejny dzień ekscesów.
Tylko że Pilar wciąż jeszcze nie pogodziła się z tym, co stało się przed chwilą. W tym niewielkim gabinecie. Bo chociaż jej usta zaciskały się na grubym filtrze, ściągając do gardła dym nikotynowy, tak jej głowa ciągle wracała do momentu, w którym te jej pełne wargi smakowały Madoxa. Milimetr po milimetrze. A najgorsze w tym wszystkim było to, smakował naprawdę wybornie, a Pilar oddałaby naprawdę wiele, by jeszcze raz przeżyć tą chwilę uniesienia.
Chociaż kiedy rzucił ten tekst o barmanach, nawiązując do sytuacji sprzed chwili, do tego jeszcze z taką obojętnością wywalając ramionami, Pilar jedynie uniosła brew ku górze. Bo przecież pytała o to czy on zaprosi ją na parkiet. Nie jakiś napalony barman. Ale skoro wolał rozmawiać o nim…
To może faktycznie zgarnę któregoś do tańca — stwierdziła z równie udawaną obojętnością, co to jego wcześniejsze wzruszenie ramion. Czy chciała? Niekoniecznie. Zdecydowanie wolałaby zatracić się w ognistej salsie przytulona do ciała Noriegi, ale przecież z braku laku nie miała zamiaru wybrzydzać.
Kiedy podszedł bliżej, ani drgnęła. Stała z wypiętą piersią, uważnie obserwując każdy jego ruch do momentu, aż obłędny zapach znajomych już perfum wdarł się do jej nosa. I tym razem to nim się zaciągnęła zamiast tym papierosowym. Był zdecydowanie o wiele l e p s z y.
Wyprężyła szyję, gdy przysunął do niej twarz, wychodząc mu naprzeciw, a kiedy powiedział, że chciałby to z nią robić całą noc, przez ciało Pilar przeszedł niekontrolowany prąd. Wyobraźnia zaczęła pracować na najwyższych obrotach, a zdradzieckie serce znowu zabiło jakoś szybciej. Najwidoczniej nie miało najmniejszego zamiaru współpracować z rozumiem. Bo przecież to byłoby zbyt proste, czyż nie? I zamiast przejść obok tego obojętnie, puścić to koło uszu i może udać, że wcale tego nie słyszała, że wcale nie ruszyło ją to aż tak bardzo, ona znowu błądziła po twarzy Madoxa, nie omieszkając zawiesić wzroku nieco dłużej na jego ustach. I znowu miała zamiar zabawić się w tą ich ulubioną grę, chociaż doskonale wiedziała, że nie powinni.
Chciałbyś to ze mną robić całą noc? — powtórzyła zaraz po nim, malując na twarzy nienaganny uśmiech. I nawet była na tyle bezczelna, żeby przysunąć się do niego jeszcze bliżej, a wolną dłoń umieścić na jego klatce piersiowej. Dokładnie na samym środku, na wysokości serca. — Tak byś chciał? — a potem przycisnęła delikatnie palce do materiału koszuli i zjechała w dół, czując pod opuszkami wypukłe guziki. Aż natrafiła na miejsce po tym brakującym. Spuściła na moment wzrok i zahaczyła paznokciem o niewielką dziurę, a na samo wspomnienie w jaki sposób ten guzik się zgubił, mimowolnie przygryzła dolną wargę. Dopiero potem wróciła spojrzeniem do oczu Madoxa. Tych ciemnych, obłędnie pięknych oczu, w które mogłaby wpatrywać się godzinami. Tak intensywnie wpatrzonych w te jej. Przysunęła się jeszcze bliżej, tak, że mógł dosłownie czuć jej następne słowa na swoich wargach. — Szkoda tylko, że NIE WARTO, co? — rzuciła w końcu, przywołując jego własne słowa jeszcze z gabinetu. Kiedy to tak pewnie tłumaczył Marie że nie warto było niszczyć wszystkiego na rzecz kilku dobrych chwil. A przecież to, co oni mieli, to właśnie tym było — zlepkiem dobrych chwil, które nigdy nie miały prawa zamienić się w cokolwiek więcej. I chociaż Pilar chciała wycelować tą złośliwość w niego, przy okazji trawiła też samą siebie. Bo nawet ją zabolały własne słowa i nie wiedzieć kiedy ten jej ładny uśmiech zniknął na moment z jej twarzy, gdy w kocu odsunęła się od Noriegi i wykonała krok w tył. Dopiero wtedy opaliła mu tego cholernego papierosa.
I swoje zresztą też musiała na nowo odpalić, bo od tego przeciągania liny i wydłużonych spojrzeń, żar przestał się już tlić. Szkoda kurwa, że ten między nimi nie był tak łatwy do zgaszenia i zamiast się wypalać, to tylko rósł na sile z każdym pojedynczym zbliżeniem.
Przeniosła spojrzenie na niewielką samarkę z serduszkiem, gdy tylko wyciągną ją z kieszeni i aż prychnęła. Nie ma to jak ozdabiać sobie narkotyki kolorowymi naklejkami i rysunkami. Jeszcze brakowało na niej jakiegoś krzywego kutasa jak z tych plakacików Rosy. Pilar zaciągnęła się papierosem i na krótki moment odebrała od niego woreczek. Przerzuciła go w palcach, przyglądając się zawartości. Ten dzień był tak popierdolony, że może zaćpanie głowy nie byłoby aż takim złym pomysłem? No tylko że Stewart nigdy wcześniej tego nie robiła, nie miała pojęcia, co jej odjebie i biorąc pod uwagę plot twisty tej szalonej nocy, jakoś nie była pewna, czy chciała ryzykować akurat dzisiaj. Przetrzymała na dłużej spojrzenie na tym serduszku, a potem wróciła uwagą do Madoxa.
Ty mi powiedz — taki z niego ekspert, niech sam stwierdzi, czy było to dobre czy złe serce. Wystawiła samarkę w jego kierunku, a kiedy ich dłonie się spotkały przetrzymała palce nieco dłużej na jego skórze. — Otwórz, sprawdź, przetestuj, posmakuj… spróbuj. Inaczej się nie przekonasz — wbiła w niego spojrzenie, podczas gdy worek został w ręce Noriegi. Miała wrażenie, że o czym by nie rozmawiali, wszystko miało jakiś drugi podtekst, jakieś głębsze dno. Jakby aluzje same zaplatały się wokół ich słów kompletnie nieświadomie. A może właśnie świadomie? — I jak już będziesz wiedział, to dasz mi znać — bo tym sercem na folijce to nie było się co sugerować. Człowiek mógł mieć to przysłowiowe serce jak na dłoni, a okazać się kompletnie zepsuty w środku, a czasami to ci co wszystko chowali w sobie, nie dając się poznać, chowali w sobie najpiękniejszą miłość i uczucia. Trochę jak ich dwójka.
Ściągnęła jeszcze kilka buchów, przyglądając mu się uważnie, jak tak nonszalancko opierał się o barierkę. Pozwoliła sobie nawet zlutować jego ciało, twarz i tą kolorową koszulę, którą tak ochoczo z niego zdejmowała. Nie chciała jeszcze kończyć tej nocy. Miała wrażenie, że nie doświadczyła jeszcze wszystkiego, co to miasto miało jej do zaoferowania. A przecież tylko dzisiaj był na to czas, skoro jutro czekało ich wielkie gangsterskie wesele. Wbiła w niego spojrzenie i podeszła bliżej. Przez kilka sekund po prostu trwała w milczeniu, potem jeszcze nachyliła się do przodu i zgasiła niedopałek na tej belce, kawałek od jego dłoni, po czym przeniosła ciemne oczy na Madoxa.
A jak już będziesz gotowy w końcu pokazać mi to dzikie Medellin twoimi oczami.. — bo przecież to właśnie takie chciała je oglądać. Dokładnie jak to zrobił z teatrem i obijaniem piłki na środku ulicy. Z jego perspektywy. Nachyliła się do jego ucha. — …będę na parkiecie — rzuciła krótką obietnicą, że to właśnie tam będzie na niego czekać. A kiedy wypowiadała te trzy słowa, ustami muskała płatek jego ucha. Delikatnie, ale z pewnością odczuwalnie.
A potem odwróciła się na pięcie i wróciła do klubu. Zamówiła jeszcze D W A Santa Muerte, tym razem u Sory, bo jakoś nie miał zamiaru tłumaczyć się tamtemu barmanowi, co stało się z jego paczką fajek i od kogo powinien ją sobie odebrać, a kiedy jej przyniosła te gotowe drineczki, Pilar wcale nie zachowała jednego dla Madoxa. Nic z tych rzeczy. Ona WYZEROWAŁA sobie jeden po drugim, pozwalając by procenty przejęły jej ciało. Noriega może lubił uciekać do koksu, by nie myśleć, a najlepszym przyjacielem Stewart w tym przypadku był alkohol. A kiedy jeszcze smakował tak dobrze…
Ruszyła więc na parkiet w tym całym gorącu, czując buzującą w żyłach krew i znalazła sobie miejsce w tłumie, pomiędzy ocierającymi się, przemoczonymi ciałami, wtapiając się w muzykę. I chociaż rum robił swoje, z tyłu głowy i tak myślami ciągle była przy Madoxie i tej złudnej nadziei, że tym razem nie zostawi jej samej, jak wtedy w Emptiness. Co więcej, liczyła, że w końcu porwie ją na miasto i zabierze jak najdalej z tego przeklętego klubu, który oznaczał same kłopoty.

Madox A. Noriega
ODPOWIEDZ

Wróć do „⋆ Po Świecie”