-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
-4- Elena Santorini
Cisza. Tylko świergot ptaków i dalekie odgłosy miasta próbowały przebić się przez gęstą, ciężką mgłę myśli, która od jakiegoś czasu otulała jej głowę. Alice siedziała na ławce w miejskim parku, dłonie zacisnęła na krawędzi drewnianego oparcia, jakby tylko to trzymało ją jeszcze w pionie. Policyjny mundur, choć perfekcyjnie dopasowany, zdawał się dziś być zbyt ciasny — jakby każdy szew przypominał o przeszłości, której nie da się wyprać z pamięci.
Miała tylko "patrolować okolicę" - "pomału wracać do formy” - "odpoczywać w ruchu" – tak określił to psycholog policyjny. Śmiech. Suchy, pusty. Od dawna nic już nie odpoczywało w niej – ciało nosiło blizny, ale to w głowie rozgrywały się najcięższe bitwy.
Zsunęła czapkę z głowy i oparła łokcie o kolana, chowając twarz w dłoniach czując jak tętno przyspiesza. Od kilku minut czuła to znajome mrowienie w palcach, dławienie w gardle i to potworne wrażenie, że zaraz straci grunt pod nogami. Atak paniki... a może atak wspomnień?
Zamknęła oczy. - Już nie płakała – łzy się wypaliły dawno temu. Ale serce dalej biło tak, jakby chciało wyrwać się z piersi.
Musiała wrócić. Nie po to przetrwała, by znowu dać się odesłać do domu. Do czterech ścian. Do pustego łóżka. Do lustra, które codziennie pytało ją bez słów: Gdzie byłaś, kiedy pozwoliłaś mu zniszczyć cię od środka? – Oddychaj... – szepnęła do siebie, ledwie słyszalnie.
Czuła, że jeśli teraz ktoś z jednostki przejdzie obok i spojrzy jej w oczy, dostrzeże wszystko. Ten lęk. Ten wstyd. To, że nadal nie umie chodzić pewnie. Że nawet teraz czuje się jak zwierzę na smyczy, które tylko zerwało się na chwilę.
Ale przecież walczyła. Codziennie. I dziś też miała zamiar walczyć – choćby miało ją to kosztować każdy gram siły, jaki jeszcze w sobie miała.
Drgnęła, słysząc stukot kroków na żwirowej alejce. Komuś musiała się wydawać po prostu zmęczoną. Może trochę zamyśloną. Ale nikt nie wiedział, że właśnie toczyła najcięższą walkę – o to, by nie zniknąć znowu. By nie dać się zamknąć. By przestać być tylko historią o upadłej policjantce, która pokochała diabła ale tą która wyszła z samego piekła.
Cisza. Tylko świergot ptaków i dalekie odgłosy miasta próbowały przebić się przez gęstą, ciężką mgłę myśli, która od jakiegoś czasu otulała jej głowę. Alice siedziała na ławce w miejskim parku, dłonie zacisnęła na krawędzi drewnianego oparcia, jakby tylko to trzymało ją jeszcze w pionie. Policyjny mundur, choć perfekcyjnie dopasowany, zdawał się dziś być zbyt ciasny — jakby każdy szew przypominał o przeszłości, której nie da się wyprać z pamięci.
Miała tylko "patrolować okolicę" - "pomału wracać do formy” - "odpoczywać w ruchu" – tak określił to psycholog policyjny. Śmiech. Suchy, pusty. Od dawna nic już nie odpoczywało w niej – ciało nosiło blizny, ale to w głowie rozgrywały się najcięższe bitwy.
Zsunęła czapkę z głowy i oparła łokcie o kolana, chowając twarz w dłoniach czując jak tętno przyspiesza. Od kilku minut czuła to znajome mrowienie w palcach, dławienie w gardle i to potworne wrażenie, że zaraz straci grunt pod nogami. Atak paniki... a może atak wspomnień?
Zamknęła oczy. - Już nie płakała – łzy się wypaliły dawno temu. Ale serce dalej biło tak, jakby chciało wyrwać się z piersi.
Musiała wrócić. Nie po to przetrwała, by znowu dać się odesłać do domu. Do czterech ścian. Do pustego łóżka. Do lustra, które codziennie pytało ją bez słów: Gdzie byłaś, kiedy pozwoliłaś mu zniszczyć cię od środka? – Oddychaj... – szepnęła do siebie, ledwie słyszalnie.
Czuła, że jeśli teraz ktoś z jednostki przejdzie obok i spojrzy jej w oczy, dostrzeże wszystko. Ten lęk. Ten wstyd. To, że nadal nie umie chodzić pewnie. Że nawet teraz czuje się jak zwierzę na smyczy, które tylko zerwało się na chwilę.
Ale przecież walczyła. Codziennie. I dziś też miała zamiar walczyć – choćby miało ją to kosztować każdy gram siły, jaki jeszcze w sobie miała.
Drgnęła, słysząc stukot kroków na żwirowej alejce. Komuś musiała się wydawać po prostu zmęczoną. Może trochę zamyśloną. Ale nikt nie wiedział, że właśnie toczyła najcięższą walkę – o to, by nie zniknąć znowu. By nie dać się zamknąć. By przestać być tylko historią o upadłej policjantce, która pokochała diabła ale tą która wyszła z samego piekła.
-
part me from my heart, my fate is sealed. offering my soul for something realnieobecnośćtakwątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Dzień był piękny.
Przynajmniej dla niej. Torba sportowa na jej ramieniu ciążyła od pięciu par butów, które zabrała ze sobą na trening. Uczucie zmęczenia owładnęło jej ciałem w ten znany sposób, który dla osób takich jak ona był przyjemny, wręcz pożądany. Wyrolowane mięśnie nie nabierały sztywności, zamiast tego wydawały się lekkie, a życie jakby łatwiejsze w kontraście do wysiłku, który włożyła na sali jeszcze chwilę temu. Zamiast prosto do domu, skierowała się do pobliskiego parku. Wabił ją świergotem ptaków i szumem drzew, szeleszczących na wietrze. Kochała dni, w których po skończonym treningu wychodziła na zewnątrz podczas gdy większość populacji Toronto nadal siedziała w biurach. Lubiła te pustki na ulicach czy alejkach parkowych, połączone zarazem z gorącem nadchodzącego upału. Lubiła świadomość, że jest przed wszystkimi innymi - już po śniadaniu, już po treningu - a zarazem dzień się jeszcze nie kończył i kusił ją obietnicą wszystkich rzeczy, które mogła zrobić w swoim wolnym czasie.
Uwielbiała też lato. Nie znosiła Kanadyjskiej jesieni, a już z pewnością zimy. Ale w okresie takim jak ten, to miasto wydawało się znośne. Akceptowalne. Namiastka tego, do czego przywykła wychowując się we Włoszech. Chłonęła słońce, zostawiające na jej skórze pieszczotę, a na jej ustach delikatny uśmiech. Zapach kwiatów wypełnił jej nozdrza, świadomość otaczającej ją zieleni powoli uspokoiła jej zwykle działający na pełnych obrotach umysł.
Spacerowała alejkami w sposób niepodobny dla niej - wolno, ciesząc się chwilą. Jej wzrok prześlizgiwał się po mijanych przez nią ludziach, zastanawiając nad powodami, dla których i oni znaleźli się w tym miejscu, w tym czasie. Z początku nie dostrzegła Alice - gdy była tylko kolejną z anonimowych sylwetek siedzących na ławkach. Gdy jednak zbliżyła się, a jej wzrok skupił na siedzącej kobiecie jako następnym obiekcie swoich obserwacji, z zaskoczeniem dostrzegła znajome rysy.
- Alice! - rzuciła, zarówno w zaskoczeniu, jak i przyjacielskim geście. Dopiero podchodząc z bliska dostrzegła, że w niewinnym odpoczynku na ławce tkwiło coś więcej. W spojrzeniu kobiety chowały się niezidentyfkowane emocje, schowane pod całunem sprawianych przez nią pozorów. - Jak się masz? - zapytała ostrożnie, nie wiedząc, czy to, co w niej dostrzegała, należało przemilczeć, czy też zignorować.
Alice Krueger
Przynajmniej dla niej. Torba sportowa na jej ramieniu ciążyła od pięciu par butów, które zabrała ze sobą na trening. Uczucie zmęczenia owładnęło jej ciałem w ten znany sposób, który dla osób takich jak ona był przyjemny, wręcz pożądany. Wyrolowane mięśnie nie nabierały sztywności, zamiast tego wydawały się lekkie, a życie jakby łatwiejsze w kontraście do wysiłku, który włożyła na sali jeszcze chwilę temu. Zamiast prosto do domu, skierowała się do pobliskiego parku. Wabił ją świergotem ptaków i szumem drzew, szeleszczących na wietrze. Kochała dni, w których po skończonym treningu wychodziła na zewnątrz podczas gdy większość populacji Toronto nadal siedziała w biurach. Lubiła te pustki na ulicach czy alejkach parkowych, połączone zarazem z gorącem nadchodzącego upału. Lubiła świadomość, że jest przed wszystkimi innymi - już po śniadaniu, już po treningu - a zarazem dzień się jeszcze nie kończył i kusił ją obietnicą wszystkich rzeczy, które mogła zrobić w swoim wolnym czasie.
Uwielbiała też lato. Nie znosiła Kanadyjskiej jesieni, a już z pewnością zimy. Ale w okresie takim jak ten, to miasto wydawało się znośne. Akceptowalne. Namiastka tego, do czego przywykła wychowując się we Włoszech. Chłonęła słońce, zostawiające na jej skórze pieszczotę, a na jej ustach delikatny uśmiech. Zapach kwiatów wypełnił jej nozdrza, świadomość otaczającej ją zieleni powoli uspokoiła jej zwykle działający na pełnych obrotach umysł.
Spacerowała alejkami w sposób niepodobny dla niej - wolno, ciesząc się chwilą. Jej wzrok prześlizgiwał się po mijanych przez nią ludziach, zastanawiając nad powodami, dla których i oni znaleźli się w tym miejscu, w tym czasie. Z początku nie dostrzegła Alice - gdy była tylko kolejną z anonimowych sylwetek siedzących na ławkach. Gdy jednak zbliżyła się, a jej wzrok skupił na siedzącej kobiecie jako następnym obiekcie swoich obserwacji, z zaskoczeniem dostrzegła znajome rysy.
- Alice! - rzuciła, zarówno w zaskoczeniu, jak i przyjacielskim geście. Dopiero podchodząc z bliska dostrzegła, że w niewinnym odpoczynku na ławce tkwiło coś więcej. W spojrzeniu kobiety chowały się niezidentyfkowane emocje, schowane pod całunem sprawianych przez nią pozorów. - Jak się masz? - zapytała ostrożnie, nie wiedząc, czy to, co w niej dostrzegała, należało przemilczeć, czy też zignorować.
Alice Krueger