Tu es spectaculairement beau
Et je suis prisonnier de ta peau
Wysunął rękę spod kołdry, chcąc przy tym zlokalizować źródło irytującego odgłosu powiadomienia z telefonu, który przed snem położył na szafce nocnej. Krótkie spojrzenie na zdecydowanie zbyt rozjaśniony ekran oprzytomniło go na tyle, by skojarzył podstawowe fakty. Nim jednak odsłuchał pierwszą wiadomość głosową, potrzebował chwilę. Ostatnie dni był zbyt pochłonięty treningami, z tyłu głowy cały czas jednak wracał myślami do kłótni, po której był jedynie trzask drzwi i głucha cisza, która towarzyszyła mu podczas wieczorów.
Każde słowo w wiadomościach odsłuchiwał tak, jakby już gdzieś je słyszał. Był do nich w pewien sposób przyzwyczajony, chociaż bolały zdecydowanie mniej niż za pierwszym razem. Chciał się nimi nie przejmować, zapomnieć o nich podczas podróży do kuchni, a jednak odtwarzał je raz po raz, zbyt mocno tęskniąc za głosem, który towarzyszył każdemu ze zdań. Szklanka wody, odrobina ciszy przerywanej jedynie szumem wiatru za oknem wcale nie koiły jego nerwów. Ciągle spoglądał na wygaszony ekran telefonu, jakby wręcz chciał usłyszeć kolejne zarzuty skierowane w swoją stronę. Pośród własnych czterech ścian nie musiał udawać spokoju, nie musiał kontrolować oddechu i nie musiał ukrywać emocji, które wręcz zalewały jego twarz. Był gotowy jednak wrócić do łóżka, przyjąć te wszystkie wydarzenia jako pijacki wybryk, nic więcej. Znów – był do tego przyzwyczajony, żył w tej iluzorycznej bańce, że to, co działo się pomiędzy nim a czarnowłosym było całkowicie normalne.
Drogę do łóżka przerwało mu kolejne powiadomienie, którego, chociaż bardzo chciał, nie potrafił zignorować. Odsłuchał wiadomość dwukrotnie, zanim zdecydował o tym, by samemu się nagrać. Kierowało nim coś więcej niż obawa przed tym, że Bowie faktycznie spełni swoją groźbę. Zdecydowanie zbyt długo milczeli, by tym razem zignorować tego typu ostrzeżenie. I owszem, był świadomy, że ponownie jest na jego skinięcie, że ponownie jest gotów rzucić wszystko i pojechać tylko po to, by chociaż na chwilę zobaczyć jego oczy.
Te piętnaście minut, które wskazał we wiadomości zdecydowanie przekroczył. Nigdy nie potrafił oszacować, ile czasu zajmie mu podróż, a już na pewno do klubu w zupełnie innej dzielnicy. Ubrany w nieco lepszy strój niż jedynie dresowe spodnie i sportową bluzę, skierował się do garażu. Bił się z myślami, co zrobić, kiedy już faktycznie tam trafi. Co zrobić nie tyle ze sobą, co z zapewne pijanym i naćpanym chłopakiem. Drogę pokonał zdecydowanie szybciej niż zakładał, często też nieco przekraczając prędkość na odcinkach, które zdawały się być rzadziej patrolowane przez policje.
Klub, do którego trafił, nie był mu obcy. Zdarzało mu się tutaj pojawić, nie zawsze z własnej, nieprzymuszonej woli. Dzisiaj jednak nie potrafił się odnaleźć w gąszczu korytarzy, kanap i migoczących świateł. Wzrokiem wodził za twarzami, które nie tylko były mu kompletnie obce, ale w tym momencie w żadnym stopniu nie zdawały się w ogóle atrakcyjne. Odbijał się od ramion ludzi, szukając znanej mu twarzy, przepraszając za każdym razem, kiedy tylko naruszał czyjąś przestrzeń osobistą. Były to jednak puste słowa, wręcz wyrzucane mechanicznie, kiedy tylko czuł jakiekolwiek zetknięcie ze swoim ramieniem. Półmrok oświetlany jedynie marnym, nieco przytłumionym światłem nie wspomagał jego wzroku, który pomimo bycia dość dobrym, nie potrafił przyzwyczaić się do panujących warunków w Emptiness. Nawet to, że w końcu namierzył interesującą go osobę, wcale go nie uspokajało. Nie musiał wiedzieć, kim była ta dziewczyna. Wystarczyło mu, że siedziała zdecydowanie za blisko. Pewnie by to przełknął, pewnie by to zignorował, gdyby nie to, że w tym wszystkim, najwidoczniej jej umizgi podobały się Bowiemu.
Nie ukrywał nigdy, że towarzystwo, w jakim obraca się Vance go drażniło. To był niejednokrotny powód do kłótni, być może nawet i jeden z wielu powodów kilkudniowej ciszy, podczas której Jay potrafił układać już sobie w głowie na nowo swoje życie. A mimo to wracał, tak jak dzisiaj. Wystarczyło jedno małe gwizdnięcie Bowiego, a ten wracał do niego pomimo wcześniejszych kłótni. Dzielącą ich odległość pokonał dość szybko, siłą wciskając się na siedzenie obok niego, wyprzedzając w tym jakąś dziewczynę, która właśnie wracała z kolejnymi drinkiami. Posłał jej tylko ponure (na tyle na ile potrafił) spojrzenie, by zaraz szturchnąć lekko ramieniem
— Podsiadłem cię? — te słowa skierował jedynie w kierunku dziewczyny, która trzymała kieliszki z kolorowym napojem. Nie silił się na uśmiech, nie musiał zgrywać miłego przed kimś, kogo w ogóle nie znał. — Trudno, znajdziesz sobie nowe miejsce — teraz liczyło się coś zupełnie innego, coś, co usilnie zajmowało mu wszelkie myśli. Odwrócił twarz w kierunku Vance’a, przelotnie oceniając, w jakim jest stanie. Nie dziwiała go rozpięta od góry koszula, nie dziwił go błędny, zamglony od alkoholu wzrok. Mimo tej całej złości, która dalej w nim istniała, dalej się o niego martwił. — Chodź, będziemy się już zbierać, podrzucę cię do domu — powiedział na tyle głośno, by zagłuszyć klubową muzykę, a jednocześnie siląc się na uśmiech, w którym więcej było widać irytacji, niż jakiegokolwiek pozytywnego uczucia. Ostatni raz spojrzał na dziewczynę, która siedziała po lewej stronie Bowiego, powstrzymując się od niezbyt miłego komentarza. Wstał z miejsca, wyciągając przy tym chłopaka z kanapy. Liczył, że ten zrozumie aluzję i ruszy przodem, by przy lekkiej asekuracji trafić do samochodu, w którym zapewne odbędą kolejną rozmowę. Niekoniecznie przyjemną.
Bowie Vance