ODPOWIEDZ
32 y/o, 173 cm
detektyw wydziału ds. poszukiwań i identyfikacji osób | TPS Headquarte
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiźeńskie
postać
autor

#4

W końcu nadszedł ten dzień. Dzień sprawiedliwości, ostatecznej odsieczy. Bóg, Jahwe, Allah, Jezus, a nawet Latający Potwór Spaghetti – ktokolwiek z nich miał dziś dyżur – wreszcie ulitował się nad potomkami Gararda Valentine. Uwolnił ich spod władania już leciwego mężczyzny, który niejako pomimo swojej pozornej bezwładności, potrafił mącić w ich umysłach niczym wykwalifikowany psychiatra. Może ze względu na swoje psychopatyczne umiejętności, które wyssał z mlekiem matki, gdyż ona sama uważała, że Garardowi źle z oczu patrzyło. Babcia Josephine zawsze mówiła szczerą prawdę, to Marcie w niej uwielbiała najbardziej.

Ceremonia kościelna nie trwała zbyt długo. Ze świecą szukać tego, kto byłby chętny, by powiedzieć kilka miłych słów odnośnie Gerarda. Marceline obstawiała, że może trzymana latami pod kloszem Giselle spróbuje wydusić z siebie kilka oderwanych od rzeczywistości słów odnośnie swojego męża pijaka, jednakże ona była tak mocno ogarnięta przytłaczającym szlochem, że nie byłaby w stanie powiedzieć nic konkretnego. Brunetka, stojąc na samym końcu i dokładnie słysząc jej szlochanie, zastanawiała się, za czym Giselle tak właściwie będzie tęsknić? Za bieganiem trzy razy dziennie do monopolowego jako posłaniec swojego męża czy za jego niewielką, aczkolwiek istniejącą emeryturą?

Kordon żałobników powędrował w stronę niewielkiego cmentarza, by dokończyć uroczystość pogrzebową, a Marceline zatrzymała się pod kościołem, by odpalić zwycięskiego papierosa. Dała im dziesieć minut na zakończenie tej całej farsy, ubolewania nad zmarnowanym straconym życiem, a gdy ludzie – których i tak było niewielu – zaczęli już się rozchodzić, to znaczy kierować do niewielkiej salki na tyłach kościoła, gdzie czekał na nich poczęstunek – Valentine ruszyła w stronę jednej, konkretnej osobistości i wcale nie była to jej ukochana matka.

— Czy te okulary są wystarczająco duże, by przykryć uśmiech na mojej twarzy? — zapytała nagle, bez ostrzeżenia, pojawiając się znikąd przy swojej młodszej, ładniejszej, siostrzyczce. Faktycznie, ogromne czarne okulary przeciwsłoneczne zakrywały niemal większość jej twarzy, co nie dziwiło w tych okolicznościach. Jednakże grymas, który dało się pomimo wszystko odczytać z pozostałych fragmentów, nie wskazywał na głęboką żałobę.

— Chyba pierwszy raz w życiu widzę matkę w takim stanie... jeszcze zaraz zacznę podejrzewać, że ona naprawdę ma jakieś uczucia — dodała i uniosła okulary tylko na sekundę, jakby sprawdzając, ile w jej zachowaniu było prawdy a ile przedstawienia. Zapach kadzidła mieszał się z dymem jej papierosa, tworząc groteskową mieszankę. Marceline nawet nie siliła się na powagę, bo nikt rozsądny nie nazwałby jej szczerej. Wszyscy dookoła udawali – a ona po prostu nie czuła potrzeby.

coraline valentine
marcie
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście ⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty ⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów ⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci ⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue ⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie ⟡ brak akapitów i ściany tekstu
30 y/o, 171 cm
psycholożka, terapeutka behawioralna
Awatar użytkownika
never be so clever, you forget to be kind
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

I
Zegarek na smukłym nadgarstku zatrzymał się w momencie, w którym jego właścicielka przekroczyła próg kościoła. Wnętrze było chłodne, a brunetka nie wiedziała, czy niska temperatura była spowodowana starymi murami czy atmosferą panującą wśród zebranych. Gęsta cisza tuż przed rozpoczęciem nabożeństwa była trudna do zniesienia, tym bardziej że Coraline wbrew początkowej chęci zajęcia miejsca u boku matki, usiadła kilka ławek za nią. Wystarczająco blisko, by doskonale widzieć targane szlochem ciało i wystarczająco daleko, by z perspektywy nieznajomego zostać uznaną za daleką krewną denata.

Pokuta dopadła ją jeszcze w świątyni – dwie starsze kobiety, wyglądające obco i znajomo jednocześnie, uwięziły ją między swoimi opasłymi cielskami. Mieszanina zapachów dotarła do jej nozdrzy, zanim staruszki zdołały wyjąć swoje różańce z torebek błagających o zasłużoną emeryturę. Pot, ciężkie perfumy i swąd zapleśniałej piwnicy zakręciły jej w głowie. Z trudem łapała każdy kolejny oddech, czując nieprzyjemny ścisk w żołądku.

Na świeże powietrze wyszła blada, nerwowo przełykając ślinę. Sąsiadki z ławki powolnym krokiem ruszyły w kierunku sali, zupełnie ignorując główną część całego wydarzenia – odprowadzenie zmarłego na miejsce wiecznego spoczynku. Cora dobrowolnie zgodziłaby się na bliskie towarzystwo dwóch pań, jeśli w ten sposób zapracowałaby na niepokój dla ojcowskiej duszy.

Valentine wyjęła telefon, by sprawdzić, ile czasu zmarnowała na to przedstawienie. Odczytywała wiadomości, licząc, że któraś z nich okaże się pilnym wezwaniem i uda jej się wymknąć. Matczyny płacz z każdą chwilą stawał się coraz silniejszy i coraz mniej wiarygodny. Męczący dla wszystkich obecnych z Coraline na czele.

Są wystarczająco duże, by na moment odwrócić od niego uwagę. Ale tylko na moment prychnęła, wsuwając telefon do kopertówki, aby w pełni skupić się na starszej siostrze Wyglądasz jak milion dolarów. Idziesz potem na randkę czy wystroiłaś się tak dla ukochanego taty?

Ukochany tata. Te dwa słowa w odniesieniu do Gerarda zdawały się parzyć w język.

Na stare lata odkryła talent aktorski spojrzała w stronę roztrzęsionej emocjonalnie matki. Nie podejrzewała jej o autentyczność łez – ich właściwie wcale nie było. Tylko szloch i zaciskanie powiek, jakby zmarły miał się obudzić, jeśli jego śmierć nie zostanie odpowiednio opłakana Podrzucę jej numer do psychiatry.

Ostatnie zdanie naznaczone było szczerą troską – Cora, chociaż była przekonana, że stan psychiczny powinien znacznie poprawić się po pogrzebie, zawsze była bardziej wyrozumiała względem rodzicielki.

Myślisz, że będzie alkohol? skinęła głową w kierunku salki W końcu to była największa miłość zmarłego.

Wzięła siostrę pod ramię, decydując, że do samego końca będzie trzymać się jej boku – niezależnie od tego, czy starsza Valentine tego chciała, czy nie.

Marcie, zabieraj tego smroda, bo zwymiotuję na twoje buty skrzywiła się, wymachując ręką, by rozgonić dym papierosowy.

Wzrok matki w końcu wylądował na córkach – rozbawionych, stojących na uboczu. Coraline odwróciła głowę, tracąc humor. A co jeżeli Giselle naprawdę cierpi?

Mam nadzieję, że do nas nie podejdzie wymamrotała, jakby konfrontacja z matką nie była przesądzona.


Marceline H. Valentine
29 y/o, 163 cm
pielęgniarka North York General Hospital
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Nie można powiedzieć, że uroczystość pogrzebowa była piękna czy wzniosła. Była poprawna, generyczna, a to i tak więcej, niż zasłużył na to Gerard Valentine. Nancy stała przez całą mszę koło łkającej wniebogłosy matki i ukradkiem ocierała spływające co jakiś czas łzy z oczu. Nie płakała za ojcem, co za odebranymi możliwościami naprawienia relacji, uzdrowienia pana Valentine z alkoholizmu, powiedzenia mu przed śmiercią, że nie jest na niego zła. Wiedziała, że to irracjonalne. Powinna czuć ulgę, że matka nie będzie musiała znosić upokorzenia ze strony ojca i będzie mogła wreszcie zająć się swoim życiem. A jednak niechciane łzy płynęły po jej policzkach.

Nancy na swój pokrętny sposób kochała ojca. Miał swoje momenty, w których traktował ją jak księżniczkę, czesał jej włosy, opowiadał historie o czarownicach. Chciała go kochać za te krótkie chwile, ale nawet wtedy towarzyszył jej strach. Nigdy nie było wiadomo, czy zaraz nie rozpęta się awantura, a Gerard nie zrobi się agresywny, nie zacznie wyzywać matki, rzucać przedmiotami i piękna chwila nie rozmyje się w nicość jak pęknięta bańka mydlana.

Nawet dziś patrzyła na odsłonięte przed zakopaniem martwe ciało i czuła niepokój. Bynajmniej nie związany ze zwłokami samymi w sobie. Z tymi niejednokrotnie miała do czynienia w pracy. To zwłoki ojca wprawiały Nancy w dziwny dyskomfort. Jakby mimo postawionej karty zgonu, mogło się okazać, że jednak nie umarł, a tylko zachlał się w trupa. Dosłownie.

Wzdrygnęła się nieprzyjemnie. Zimne ręce wcisnęła w kieszenie czarnej sukienki i czekała, aż trumna opadnie do wykopanego dołu. Może wolałby być skremowany? Pomyślała rychło w czas, gdy grabarze zaczęli przysypywać ziemią drewniane wieko, pieczętując tym samym los Gerarda Valentine.

Z cmentarza wyszła jako jedna z ostatnich, a przed kościołem dostrzegła dwie znajome sylwetki. Jej nogi z automatu ruszyły w stronę Cory i Marcie, bo dusza podświadomie potrzebowała ich wsparcia. Uścisnęła lekko siostry na powitanie i stanęła o krok od nich, przebierając nogami.

Już myślałam, że nie przyjdziecie. – Podzieliła się otwarcie swoimi obawami i uśmiechnęła się smutno w stronę kobiet. Nie wyglądały na przejęte pochowaniem własnego ojca.

Mama jest w złym stanie. Przed mszą dałam jej leki uspokajające i chyba dopiero teraz zaczęły działać. – Nancy obejrzała się przez ramię w stronę matki. Chociaż teraz pani Valentine nie płakała, Nancy słyszała w głowie jej szloch z kościoła i cmentarza. Giselle powinna się cieszyć, nie zasłużyła na to, co dostała od męża, ale nie znała innego życia i zapewne z tego powodu była tak roztrzęsiona.

Boję się, że sama sobie nie poradzi. Zostanę u niej dziś na noc, ale jutro mam całodobowy dyżur. – Spojrzała wymownie na siostry. W ten niewysłowiony sposób między wierszami oczekiwała, że któraś zaoferuje swoją obecność.

coraline valentineMarceline H. Valentine
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
ładnie
32 y/o, 173 cm
detektyw wydziału ds. poszukiwań i identyfikacji osób | TPS Headquarte
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiźeńskie
postać
autor

Marceline spodziewała się – a może nawet oczekiwała – że jej postawa i nastawienie do tego niecodziennego wydarzenia spotka się ze zrozumieniem ze strony Coraline. Akurat z tej całej gromady, to ona była najbliższa zrozumieniu jej perspektywy. Może dlatego, że była niewiele młodsza i wypełniała bardzo podobną rolę w ich r o d z i n i e? Bądź w tym przypadku odzywały się jej umiejętności zawodowe, które umożliwiały jej rozmowę z każdym przypadkiem – nawet tym najbardziej beznadziejnym i wykolejonym życiowo.

— Przygodny seks po pogrzebie zalatuje poziomem desperacji, którego nigdy nie osiągnę — powiedziała w pełni przekonana. W swoim życiu była już na kilku pogrzebach, zapewne miała być na jeszcze większej ilości, jednakże śmierć sama w sobie nie była zjawiskiem, które ją przerażało, budziło respekt czy sprawiało, że popadałaby w skrajne emocje, które miałyby wpływ na jej poczynania. — Aczkolwiek napiłabym się dobrego szampana dla zapamiętania tej chwili — skomentowała, spoglądając na matkę i ten jej teatr, który właśnie odstawiała. Zachowywała się, jakby właśnie chowała najbardziej cnotliwego człowieka stąpającego po całym Toronto, a nie faceta, który poza spłodzeniem kilkorga – wyjątkowo urodziwych i mądrych dzieci – nie osiągnął niczego szczególnego w swoim marnym życiu.

— Nie rób tego — odezwała się nagle stanowczym i poważnym tonem. Jej twarz odwróciła się w stronę siostry. Jej wyraz twarzy był niewzruszony, a okulary uniemożliwiały odczytanie czegokolwiek z jej ciemnego spojrzenia. — Nie skazuj biednego psychiatry na taką katorgę... no, chyba że któryś zaszedł ci za skórę, to jak najbardziej. My tak długo się męczyłyśmy, niech teraz ktoś inny ją znosi — podsumowała Marceline, która od zawsze była bardzo sroga w stosunku do matki. Ojciec był, jaki był, nie miał potrzeby się zmienić, koniec. Nie było dla niego ratunku, dlatego za nim nie płakała. Ale matka? Towarzyszyła mu na własne życzenie. Nie chciała niczego zmienić, ani dla siebie, ani dla swoich dzieci. Tego Valentine nie mogła jej wybaczyć.

Brunetka wywróciła oczami, zaciągnęła się papierosem i wypuściła dym w przeciwnym kierunku. Na wzmiankę o alkoholu tylko prychnęła pod nosem, mruknęła mam nadzieję, że będzie, bo jeżeli w ogóle miała udać się na tę całą stypę, to nie było szansy, żeby zniosła to na trzeźwo. W jej przypadku alkohol łagodził jej charakter, co było wskazane w tych okolicznościach, bo w pełni trzeźwa i świadoma mogłaby rzucić w przypadkowego żałobnika jakąś nieciekawą wiązanką na temat tatusia. Jej chłodne spojrzenie ponownie powędrowało w stronę matki.

— Nie podejdzie. Ona chce być w centrum uwagi — zasugerowała, chociaż z ich dwójki, to nie ona była psychologiem, ale na psychologii tez trochę się znała – i to bardziej tych umysłów, które były zepsute, a taki stanowczo miała Giselle. Co więcej, Marcie obstawiała, że matka bałaby się konfrontacji z nią samą. Jednak na pogrzebie pojawił się jeszcze ktoś, kto nie nosił w sobie takich obaw – Marceline powiedziałaby, że chyba żadnych obaw – i ten ktoś zaraz ruszył w stronę dwóch ciemnowłosych sióstr.

Valentine nie zareagowała na to przytulenie. Nie opierała się, ale nie odwzajemniła go. Nie była z tych tulących się osobników. Jeżeli kontakt fizyczny nie prowadził do współżycia, to był zupełnie zbędny. Nie reagowała, tylko słuchała. Na koniec zerknęła w stronę Cory porozumiewawczo, a jednocześnie jakby szukała w jej twarzy potwierdzenia, że Constance naprawdę wypowiedziała te słowa na głos – i co gorsza – w nie wierzy.

— Ah, nasza droga Nancy i jej misja ratunkowa — opowiedziała, dopalając swojego papierosa i rzucając go na ziemię. Wymownie go przydeptała, tak samo jakby tym gestem chciała zdeptać nadzieje Nancy w kwestii ewentualnej pomocy matce przez siostry. Nie w tym życiu. — Wiesz co? Mama przeżyje. Przez lata doskonale radziła sobie z ignorowaniem rzeczywistości, więc jakoś sobie poradzi z ignorowaniem nowej, w której nie ma Gerarda — skomentowała, opuszczając swoje okulary nieco z nosa, by swoim zdeterminowanym, ciemnym spojrzeniem spojrzeć prosto w oczy swojej najmłodszej siostry. Bardziej niewinnej – i naiwnej – istoty na tej planecie chyba nie znała!

— Ale jakbyś chciała wpaść następnego dnia po dyżurze – i ty też Cora, oczywiście – to zapraszam. Marcusa nie ma w ten weekend. Możemy napić się aperolka i powspominać stare, dobre czasy powiedziała, realnie wysuwając taką propozycję, jednak końcówka jej wypowiedzi była przepełniona sarkazmem, bo niewiele tego dobrego było w ich dzieciństwie.

coraline valentine & Nancy Valentine
marcie
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście ⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty ⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów ⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci ⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue ⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie ⟡ brak akapitów i ściany tekstu
30 y/o, 171 cm
psycholożka, terapeutka behawioralna
Awatar użytkownika
never be so clever, you forget to be kind
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Coraline prychnęła na wzmiankę o szampanie – nie dlatego, że uważała to za kiepski pomysł, a dlatego, że sama chętnie poczułaby drobne bąbelki na języku. Po alkohol sięgała rzadko, głównie za sprawą świeżo pochowanego ojczulka. Valentine przeraźliwie bała się uzależnienia, gdyż na własnej skórze – od najmłodszych lat – zmagała się z jego konsekwencjami. Dostrzegała niepokojące schematy jeszcze w czasach studenckich, gdy w obliczu natłoku akademickich obowiązków i niezaliczonych przedmiotów bez zastanowienia chwytała za butelkę z alkoholem. Krótkotrwałe znieczulenie każdorazowo kosztowało ją srogie wyrzuty sumienia i przygnębiającą myśl, że łączy ją z ojcem więcej, niż chciałaby przyznać.

Szampan schłodzony w kostnicy razem z cielskiem ojca. Brzmi jak coś, co powinno stać się nową tradycją pogrzebową wymamrotała, ponownie przenosząc wzrok na matkę. Roztrzęsiona kobieta zwracała na siebie uwagę pozostałych żałobników – płacz nie był niczym niecodziennym podczas takich uroczystości, a jednak każda kolejna fala szlochu zdawała się coraz mniej autentyczna.

Cora wzięła głęboki oddech, odwracając spojrzenie. Obraz zrozpaczonej rodzicielki wzbudzał w niej sprzeczne emocje – przeważała irytacja, lecz tuż za nią wlokło się współczucie. Giselle niezaprzeczalnie miała prawo czuć się źle, w końcu odszedł człowiek, z którym spędziła lwią część życia. Miłość i szczęście, jeśli już pojawiały się w ich związku, przemijały szybko – przyzwyczajenie jednakże było niełatwe do wygaszenia. Valentine współczuła konieczności przejścia przez ten żmudny proces, jednocześnie przyznając w duchu, iż matka zasłużyła na tę drobną niedogodność.

Znam takiego jednego… Okropny typ, ale chyba nawet on nie zasłużył na taką drogę krzyżową. Zresztą, znając naszą mamusię, powiedziałaby mu, że za sesję zapłaci kochana Coraline ostatnie słowa próbowała wymówić głosem matki. Wyszło jej to komicznie, co rozbawiło ją samą. Reszta wypowiedzi była boleśnie prawdziwa – Giselle potrafiła bezwstydnie czerpać korzyści i ignorować granice dobrego smaku, gdy chodziło o jej córki.

Valentine podejrzewała, że matka była zwyczajnie zazdrosna o urodziwe latorośle – dziewczyny skończyły szkoły, znalazły dobre prace i były zaradne życiowo. Co najważniejsze – żadna z nich nie tkwiła w relacji z beznadziejnym mężczyzną, który potrafił tylko płodzić dzieci i wypijać trunki duszkiem.

Constance, chociaż młodsza od Cory o rok, wzbudzała w niej opiekuńcze instynkty. Nawet jako dorosła kobieta, sprawująca wyjątkowo odpowiedzialny zawód, mogła liczyć na taryfę ulgową. Coraline chętnie odpowiedziała na powitalny uścisk – nie widywały się za często, a skalę tęsknoty dawało się poznać dopiero podczas spotkań.

Valentine zagryzła wnętrze policzka, jakby usiłowała powstrzymać się przed powiedzeniem czegoś zbyt pochopnie. Nancy była istnym aniołem, więc jej troska nie wydała się nienaturalna, ale czuła, że należy sprowadzić najmłodszą z sióstr na ziemię. Reakcja Marcie była ostra i Cora uznała, że to odpowiedni moment na włączenie się do dyskusji.

Marcie ma rację. Matka sobie poradzi wzruszyła ramionami, jakby stwierdzała oczywisty fakt Rozumiem twoje przejęcie, ale moim zdaniem nie potrzebuje niczyjej pomocy starała się być delikatna – użyła tonu, który zwykle towarzyszył jej w pracy. Przelonie uścisnęła ramię Nancy, by nadać swoim słowom większej mocy.

Chętnie. Gdzieś w szafie mam ouija, więc tatuś będzie mógł powspominać razem z nami. Mamę też możemy zaprosić, żeby nie czuła się samotna. Po drodze kupi nam więcej alkoholu, w końcu to jedna z jej ulubionych czynności zażartowała w odpowiedzi na propozycję Marceline. Babskie spotkanie dobrze im zrobi – zwłaszcza Constance, która na poważnie wzięła stan matki. Poczucie humoru Cory i Marcie w zaistniałej sytuacji nie zgrywało się z Nancy. Środkowa Valentine na powrót przybrała neutralny wyraz, skupiając się na młodszej siostrze. Nie chciała jej denerwować, ale nie potrafiła też powstrzymać się od uszczypliwości, nierozerwalnie związanych z tematem rodziców.

Nancy, jeśli z matką nie będzie lepiej, osobiście zaprowadzę ją do specjalisty. Na razie widzę kobietę, która czuje się jak ryba w wodzie w roli świeżej wdowy i oczekuje zainteresowania ze strony innych obiecała, wodząc wzrokiem między siostrami a matką powoli zmierzającą na miejsce stypy.

Valentine nie spieszyło się do sali – druga część przedstawienia z założenia miała być trudniejsza. Obecność ludzi, choć ograniczona, ciążyła jej jeszcze w trakcie nabożeństwa. Przyjmowanie kondolencji, anegdoty związane z życiem zmarłego i obcowanie z matką męczyły ją już teraz. A jednak wyprostowała się, zaciskając palce na kopertówce i odezwała się wbrew pragnieniu ucieczki:

Chyba powinnyśmy dołączyć do reszty.


Nancy Valentine Marceline H. Valentine
31 y/o, 169 cm
pielęgniarka na oddziale ratunkowym Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
'Cause I'm a real tough kid
I can handle my shit
They said, "Babe, you gotta fake it 'til you make it"
And I did
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiŻeńskie
postać
autor

Nie chciała tu być. I to nie chciała tu być z przynajmniej kilku dobrych powodów. Po pierwsze nie lubiła takich skupisk ludzi – nawet jeśli pan Valentine nie był najbardziej popularnym człowiekiem w tej części kraju to jednak na standardy Iris było tutaj zbyt tłoczno. Po drugie pan Valentine nie tylko nie był najbardziej popularnym człowiekiem w tej części kraju, ale nie był też w grupie ludzi, których Iris lubiła. Tak, mogła śmiało powiedzieć, że nie lubiła własnego ojca. Od kiedy tylko mogła trzymała się z daleka i była rzadkim gościem w rodzinnym domu. Po trzecie pogrzeby były dla niej wyjątkowo… niekomfortowe.
Trzymała się z tyłu i pozostawała w cieniu przez większość uroczystości – zarówno podczas nabożeństwa jak i na cmentarzu. Bezpieczna odległość i unikanie ciekawskich spojrzeń. Nie zniosłaby ani grama kondolencji, czy wyrazów współczucia, gdy zwyczajnie nie odczuwała żalu. Nie czuła nic. Zanosząca się płaczem matka wydawała jej się karykaturalna, bo nie wierzyła, że mogła aż tak bardzo cierpieć. Odszedł mężczyzna, który zamienił życie jej oraz jej córek w piekło – czy nie powinna dzisiaj świętować?
W końcu jej wzrok zatrzymał się na dobrze znanych jej sylwetkach sióstr. Przez moment kalkulowała, czy nie lepiej byłoby się po prostu teraz ulotnić, ale ostatecznie westchnęła i stanęła u ich boku.
- Obiecajcie, że na moim pogrzebie nie będzie takiej szopki. Jeśli ta kobieta będzie tak szlochać musicie ją wyprowadzić, bo inaczej wszystkie was będę nawiedzać. I nie będę kurwa miłym duchem. – rzuciła spokojnie, bez większych emocji i znów spojrzała w kierunku dramatyzującej matki – Powinna dostać Oscara za tą rolę. Bo myślicie, że to rola? Czy ma tak skrzywioną psychikę i jakiś syndrom sztokholmski i naprawdę jest jej przykro, że typ skończył sześć stóp pod ziemią? – znała siostry wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że ich odczucia mogły być podobne. No… prawie.
Spojrzała wymownie na Nancy, a jej brwi powędrowały do góry – Tylko nie mów, że się tym wszystkim przejmujesz? – niedowierzała… i nawet nie próbowała tego ukryć.


Nancy Valentine Marceline H. Valentine coraline valentine
32 y/o, 173 cm
detektyw wydziału ds. poszukiwań i identyfikacji osób | TPS Headquarte
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiźeńskie
postać
autor

Komentarz Coraline spowodował coś niebywałego, co było tak niecodziennym zdarzeniem, jak zaćmienie słońca, a mianowicie szczery, prawdziwy i stanowczo zbyt głośny jak na okoliczności śmiech Marcie. Jednak nie spodziewała się takich słów i nie powstrzymała tej samoistnej, naturalnej reakcji na to zabawne wyobrażenie.

Ojejku, jak to, a Coraline nie zapłaciła? Mówiła, że wszystko załatwione zacytowała Marceline, udając fałszywe przejęcie sytuacją i ich ukochaną matką, która jednak mogłaby być zawodową aktorką – może chciała, tylko w życiu jej nie wyszło – bo dokładnie tak, wyobrażała sobie rozwiązanie kwestii płatności za wizytę. Nawet gdyby miała pieniądze, to zapewne odwróciłaby kota ogonem i wszystkie koszty zrzuciła na swoją córkę, pokazując, że nawet nie warto było próbować jej pomagać.

Valentine przeniosła swoje spojrzenie na Corę, gdy ta przyjęła jej stanowisko – tylko może nieco łagodniejsze. Marcie rozumiała ten cały żal związany ze stratą i blablabla, ale serio, jeżeli chodziło o Giselle, to naprawdę nie warto było stawać na głowie i kombinować, żeby teraz ją wspomagać w złych chwilach, skoro ona nigdy takim współczuciem wobec swoich pociech się nie wykazywała.

— Nie rozmawiałam z nim za życia, tym bardziej nie mam zamiaru rozmawiać z nim po śmierci — zadeklarowała się Marceline. Ona nawet za bardzo nie wierzyła w takie rzeczy, ale… ale! Jeżeli istniałoby małe prawdopodobieństwo, że duchy istniały, to wcale nie chciała przywoływać swojego ojca, bo znając go, to jeszcze stwierdziłby, że świetną zabawą byłoby nawiedzanie swojej najukochańszej córeczki. Skoro miała już go z głowy, to wolała nie ryzykować, że ponownie mieliby się „spotkać”.

— Niech Nancy idzie na przodzie i skupia na sobie uwagę. Dobrze, że my przynajmniej mamy blade twarze. To jedyne co nas ratuje i daje szansę na wtopienie się w ten teatrzyk — zasugerowała Marceline, przejmując dowodzenie, jak to było zazwyczaj, bo jednak ona z nich wszystkich była najstarsza i zazwyczaj kierowała wszelkimi akcjami, chociaż te zazwyczaj były innego typu np. jak wrócić do domu, żeby nie obudzić i nie wkurwić pijanego ojca. Tym razem sytuacja była inna, ale to Nancy wydawała się jej najlepsza do pójścia „na pierwszy ogień” i odbierania ewentualnych kondolencji. Marcie pogoniła ją przodem, a sama z resztą sióstr ustawiła się w drugim rzędzie, zmierzając w stronę niewielkiego lokalu.

— Jak tylko staniesz się duchem, to pierwsza cię wywołam i nadam dokładne namiary na matkę — powiedziała, odnosząc się do słów Iris – w swoim stylu, nie podchodząc na poważnie do tematu potencjalnej śmierci siostry, bo z tej całej paczki nie ona była od współczucia i głaskania po głowie, ona była od rozwiązywania problemów i kierowania akcją. — Cora pewnie lepiej wypowie się w tej kwestii, ale moim skromnym zdaniem, Gisele po prostu nie wie, jak może wyglądać inne życie. Co jest smutne. Ale sama sobie na to zapracowała.

coraline valentine Iris Valentine Nancy Valentine
marcie
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście ⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty ⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów ⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci ⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue ⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie ⟡ brak akapitów i ściany tekstu
ODPOWIEDZ

Wróć do „St. John's Anglican Church”