25 y/o, 191 cm
stażysta od trupów, serio
Awatar użytkownika
najpierw go słyszysz, potem go widzisz, bardzo dokładnie, bo uwielbia się wyróżniać, rzucać w oczy, uwielbia kiedy go wspominasz, więc robi rzeczy, które powinny być zapamiętane, nie usiedzi w miejscu, wiecznie gdzieś gna, a jednak próbuje swoich sił przy stole do sekcji zwłok... z różnym skutkiem, czasem opłakanym, czasem takim, że najchętniej rzuciłby to i poszedł w sztukę
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkinie
postać
autor

- osiem -


Lawrence nie mógł sobie dzisiaj od rana znaleźć miejsca, była sobota, więc po prostu siedział w domu, chociaż siedział to za dużo powiedziane, bo on poranek spędził koło łóżka na podłodze rysując z pamięci twarz Cynthii węglem w notatniku, a później przeniósł się na kanapę, gdzie zalegał ze swoim psem oglądając telewizję. Na dobrą sprawę nawet nie wiedział co ogląda, w końcu postanowił to przerwać. Zapiął Pomidora na smycz i postanowił wyjść z nim na długi spacer. Jego stary basset nie był nigdy za bardzo sprytny, więc Lawrence nawet nie za bardzo zwracał na niego uwagę w parku dla psów. Wciąż coś kreślił w notesie, tym razem szkicował realistyczne serce ołówkiem, też z pamięci, nie ze zdjęcia. Dopiero po jakimś czasie wstał i zaczął wołać swojego psa, ale nigdzie go nie było. Pomidor nigdy mu tego nie robił, zazwyczaj spał obok niego na trawie, czasem poganiał z innymi psami, ale nigdy nie opuszczał swojego Pana. Lawrence naprawdę się wystraszył, ten pies był z nim od małego chłopca, nie wybaczyłby sobie, gdyby go zgubił. Obszedł park wzdłuż i wszerz, pytał po drodze chyba każdego, ale nikt nie widział jego psa. W końcu wrócił do domu sam, już miał zrobić objazd po wszystkich schroniskach w okolicy, gdy zadzwoniła do niego jego petsitterka, oznajmiła mu że Pomidor się znalazł i jest bezpieczny. Lawrencowi spadł kamień z serca, chwycił smycz i wyszedł znowu z mieszkania, czekał tylko, aż dziewczyna wyśle mu adres, pod którym ma odebrać psiaka. Naprawdę się ucieszył, że nic mu nie jest, ale kiedy dostał wiadomość, to mina mu zrzedła.

Wysiadł z taksówki pod blokiem Cynthii, wcale nie chciał jej widzieć... Chciał najbardziej na świecie, ale przecież ją pożegnał. Przecież ona nie chciała jego. Do klatki wszedł za jakąś miłą starszą Panią, z którą nawet chwilę porozmawiał o pogodzie, ale kiedy powiedział jej do kogo przyszedł, to starowinka popatrzyła na niego jakoś dziwnie.
Wszedł po schodach, nie skorzystał z windy, bo nie chciał żeby znowu jego myśli wracały do tamtej nocy. A wracały wciąż i na okrągło, ale potem wracały też do ich ostatniej rozmowy. Stanął przed jej drzwiami i nacisnął na dzwonek, ale stanął tak, żeby nie widziała go w wizjerze, bo bał się, że wcale mu nie otworzy.
Kiedy jednak Cynthi stanęła w drzwiach, to wyciągnął przed siebie smycz swojego czworonoga.
- Przyszedłem po psa - powiedział od razu, ale nie ruszył się z miejsca, nie przekroczył jej progu jak wcześniej, bez zaproszenia, z tą swoją nieodzowną pewnością siebie. Dzisiaj był niepewny.


Cynthia A. Ward
35 y/o, 170 cm
lekarz medycyny sądowej Uniwersytet Toronto
Awatar użytkownika
Depresyjna lekarka medycyny sądowej, dla której kontakt z trupem jest łatwiejszy niż z człowiekiem.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
postać
autor

Lawrence B. Osbourne

Sama nie wiedziała, jakim cudem znalazła tego psa.
Zakochała się w nim od pierwszego wrażenia. Był leniwy, gruby i miał urocze uszy. Wzięła go bez zastanowienia do siebie. Wcześniej zauważyła adresatkę i pod jej numer napisała wiadomość. Czekała na właściciela. W tym czasie przestała zastanawiać się na temat własnego postępowania.
W psie widziała Lawrence'a. Dawała mu buziaczki, przytulała, bawiła się jego uszami. Nawet poszła do zoologicznego po smaczki i piłeczkę, która zaczynała świecić, gdy odbijała się o ziemię. Wszystko dla nieznanego psa. Niby nazywał się pomidor, ale dla niej był Grubaskiem. Ten dzień spędziła w domu, bawiąc się z czworonogiem w czerwonych dresach. Rzadko kiedy ubierała kolory, większość jej szafy składało się z czarnych ubrań. W trakcie zajmowania się czworonogiem poczuła dziwny przepływ radości. Pies jej zdaniem nie miał zbyt wiele energii, ale powodował, że na jej twarzy pojawił się uśmiech, a w oczach pojawiły się iskierki radości. Coś nadzwyczajnego jak na Cynthię Ward. Czuła wewnętrzną potrzebę zajmowania się psem. Jakby całe jej dotychczasowe życie zmieniło się przez niego. Przypominało jej to tamtą noc spędzoną z Osbournem.
Gdy dzwonek zadzwonił do drzwi, poleciała cała w skowronkach porozmawiać z właścicielem czworonoga. Lekko rozczochrana, bez stanika, czy innej bielizny, jedynie w dresach i z charakterystycznym błyskiem w oku, którego nikt nie widział od diagnozy nowotworu. Otworzyła drzwi jeszcze z uśmiechem na twarzy.
— Och, to ty — rzuciła, a jej mina w ciągu kilku sekund zmieniła się. Uśmiech zszedł z jej twarzy. Zaczęła od razu poprawiać swoje włosy. Szybko związała je w niedbały kucyk i weszła w pozycję obrony. Nie mogła ulec mężczyźnie — chodź tu Grubasku, twój pan przyszedł — zacmokała z uśmiechem na psa. Jednak on leżał dalej w jej łóżku, gryząc swoją piłeczkę. Cynthia poszła w jego kierunku, zostawiając mężczyznę w drzwiach. Nie wołała go, zamiast tego zaczęła głaskać z uniesionymi kącikami ust tą przedziwną kupkę tłuszczu.
25 y/o, 191 cm
stażysta od trupów, serio
Awatar użytkownika
najpierw go słyszysz, potem go widzisz, bardzo dokładnie, bo uwielbia się wyróżniać, rzucać w oczy, uwielbia kiedy go wspominasz, więc robi rzeczy, które powinny być zapamiętane, nie usiedzi w miejscu, wiecznie gdzieś gna, a jednak próbuje swoich sił przy stole do sekcji zwłok... z różnym skutkiem, czasem opłakanym, czasem takim, że najchętniej rzuciłby to i poszedł w sztukę
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkinie
postać
autor

Jeszcze zanim Cynthia otworzyła drzwi to Lawrence nabrał w płuca powietrze, gdyby nie chodziło o jego psa, to na pewno by tutaj nie przyszedł... Chociaż chciał, dwa razy złapał się na tym, że bierze klucze i idzie w kierunku drzwi z myślą, że przyjedzie właśnie tutaj, ale na szczęście w porę się opamiętał.
Kiedy zobaczył Cynthię w tym kolorowym dresie, w potarganych włosach i jakiejś zwykłej koszulce to powietrze z niego zeszło ze świstem. Cynthia w tym wydaniu może nawet podobała mu się jeszcze bardziej... Chociaż najbardziej to w jego koszuli. Patrzył na jej twarz, kiedy powiedziała och, to ty - chyba się tego nie spodziewała, zresztą on też nie. Skąd mógł wiedzieć, że jego przyjaciel wybierze akurat ją? W Toronto było tyle ludzi, tyle kobiet, a ten skubaniec poszedł za nią. Jakby wiedział, że Lawrenca też do niej ciągnie.
- Pomidor, chodź... - zawołał nie przekraczając progu, ale ta cwana bestia leżała w jej pościeli i ani zamierzała się ruszyć, a jeszcze do tego dostał zabawkę. Ten pies cieszył się nowymi zabawkami jak małe dziecko, był już cały Cynthii. Lawrence i jego pies, obaj zakochani w tej ślicznej brunetce.
Osbourne spojrzał na framugi drzwi, jakby była na nich lawa, jakby miały go oparzyć, albo sprawić, że kiedy je przekroczy, to zniknie. Po chwili zawahania wszedł do środka, nic złego się jednak nie stało. Postąpił kilka kroków w kierunku jej łóżka, ale zatrzymał się dalej.
- Już go zabieram, mam nadzieję, że nie sprawił ci kłopotu Cynthio - powiedział patrząc na nią i na ten jej uśmiech na twarzy. Pomidor potrafił sprawić, że się śmieje, a Lawrence tego nie umiał. W końcu podszedł do nich i po prostu miał zapiąć psa na smycz i go stąd zabrać, ale zamiast tego, to zaczął go głaskać po drugim uchu, a pies był wniebowzięty.
- Chyba się w Tobie zakochał Cynthio - powiedział zerkając na nią z boku, ale potem się schylił do psiaka, bo ten złapał piłkę w zęby i zaczął ją pokazywać Lawrencowi, zawsze się chwalił nowymi zabawkami, tylko, że spomiędzy tych jego wiszących fafli to tę piłkę było mało co widać.
- Kupiłaś mu piłkę? Przecież on teraz będzie się chciał tutaj przeprowadzić - Lawrence pokręcił głową i poklepał psiaka po głowie. Był pocieszny.
Zerknął na Cynthię, ale jakoś tak spokojniej, bez tego całego bólu, który widać było w jego spojrzeniu wcześniej, jakby Pomidor po prostu ocieplał atmosferę i zabierał te złe emocje.
- Jak się masz Cynthio? - sam nie wiedział jak ma sformułować to pytanie. Jak się czujesz? Jak Ci z tym wszystkim? Więc finalnie postawił na - jak się masz. Był ciekawy jak ona sobie z tym radzi, bo on nie za bardzo potrafił.

Cynthia A. Ward
35 y/o, 170 cm
lekarz medycyny sądowej Uniwersytet Toronto
Awatar użytkownika
Depresyjna lekarka medycyny sądowej, dla której kontakt z trupem jest łatwiejszy niż z człowiekiem.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
postać
autor

Lawrence B. Osbourne

— Co za głupie imię — mruknęła Cynthia, słysząc o Pomidorze. Kto w ten sposób nazywa psa? Było tyle pięknych imion. Chociażby Grubasek, Reksio, czy inne hau hau, za to Lawrence wybrał pomidor. Zaciekawiło ją to, ale postanowiła nie pytać. Nie widziała w tym głębszego sensu. Poza tym w głowie miała ostatnią rozmowę z bratem. Teraz gdy słyszała głos i kroki blondyna miała wrażenie, że zaraz oszaleje. Tyle go nie widziała, że się za nim stęskniła.
Chociaż pies zdecydowanie wygrywał.
Nie denerwował jej gadaniem.
Był obok.
— Mniejsze niż ty, za to jest taki słodki — dziwiła się, że sama wypowiedziała te słowa. Coś było słodkie. Aż miała odruchy wymiotne. Tylko Pomidor aka Grubas dla niej faktycznie taki był. Mogłaby się w niego wpatrywać całymi godzinami. Nawet nie zauważyła, kiedy blondyn na nowo przekroczył próg jej sypialni. Serce zamarło jej na kilka chwil, ale wręcz mechanicznie głaskała psiaka. Może... może mogłaby się do tego przyzwyczaić?
Uniosła delikatnie kąciki ust. Lubiła psy. Zawsze chciała mieć jednego z nich w swoim domu. Móc wybiegać się z nim na podwórku, trenować, chodzić na wspólne spacery. Z tym osobnikiem większość jej marzeń była trudna do spełnienia. Za to rzucanie piłeczką całkiem się sprawdzało. Polubiła go.
Psiaka i właściciela. Nie komentowała słów o zakochaniu, bo ukuły ją w serce. Nie powinna się odzywać i nie powinna o nic już prosić mężczyzny. Chociaż chciała.
— Mógłby u mnie zostać, nie oddam go — znów na moment wrócił jej ten chłodny ton głosu. Była w stanie rozpocząć prawdziwą walkę o względy psa. Podobało mu się u niej. Widocznie widział w niej to samo, co właściciel. On też nie chciał od niej odejść, a ona spaprała wszystko.
Jak się masz?
Nie rozumiała, czemu mężczyźni zadawali jej to pytanie. Z jakiegoś powodu sprawiało u niej dziwne poczucie niezrozumienia. Wzięła głęboki oddech. Ostatnio kiedy zdawał je Cassian, miała ochotę wyjść sama z siebie. Brwi spięły się jej dość mocno, a cała wyglądała, jakby się ze sobą spierała. Tylko musiała w końcu posłuchać słów starszego brata.
— Tęskniłam. — krótkie, ciche, bez żadnego kontaktu wzrokowego. Wstydziła się tych słów i własnych uczuć. Na jej bladej twarzy wymalował się delikatny rumieniec, którego nie mogła wiecznie ukrywać.
25 y/o, 191 cm
stażysta od trupów, serio
Awatar użytkownika
najpierw go słyszysz, potem go widzisz, bardzo dokładnie, bo uwielbia się wyróżniać, rzucać w oczy, uwielbia kiedy go wspominasz, więc robi rzeczy, które powinny być zapamiętane, nie usiedzi w miejscu, wiecznie gdzieś gna, a jednak próbuje swoich sił przy stole do sekcji zwłok... z różnym skutkiem, czasem opłakanym, czasem takim, że najchętniej rzuciłby to i poszedł w sztukę
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkinie
postać
autor

Lawrence zmarszczył brwi, bo według niego to było całkiem dobre imię, ale nic nie powiedział. W normalnych warunkach to by się pewnie o to z nią dochodził, od razu zapytał dlaczego tak uważa i jakie jest według niej lepsze. A potem jeszcze jak miał na imię jej pies, kiedy była małą dziewczynką i jak wyglądał. Bo w normalnych warunkach by go to bardzo interesowało. Cała Cynthia go bardzo interesowała, zawsze, ale nie dzisiaj.
- Jak jego pan - rzucił na te jej słowa, że pies jest słodki, na swój sposób był, Lawrence go uwielbiał. Nie skomentował tego, że sprawił jej kłopoty, doskonale o tym wiedział, dała mu już to do zrozumienia, bardzo jasno. Ile razy miał jeszcze ją przepraszać? Przecież odpuścił, tego chciała.
Chociaż wciąż go skręcało w żołądku, kiedy na nią patrzył, może mógłby jeszcze walczyć? Ale przecież powinien uszanować jej decyzję. Tak chyba robią odpowiedzialni ludzie, którzy są trochę bardziej ambitni niż chłopak pakujący zamówienia w maku. Lawrence westchnął ciężko i usiadł po turecku na podłodze koło jej łóżka.
- Pewnie by chciał, ma słabość do brunetek, ale nie zniósłbym, gdybym musiał wrócić do domu sam - powiedział zerkając na nią z ukosa. Bo jedynie ten pies sprawiał, że Lawrence chociaż na chwilę zapominał o niej. Starał się, bardzo się starał, ale nie potrafił, a wszystkie swoje szkicowniki chyba nakreślił już jej podobiznami, nie tylko jej twarzy. Jakby mógł ją narysować sto razy i o niej zapomnieć. Niestety to chyba tak nie działało.
Lawrence patrzył na nią z boku, czekał na odpowiedź na swoje pytanie, ale spodziewał się czegoś innego, może że go wyprosi, albo powie, wszystko jest w porządku, bo przecież zrobił to czego oczekiwała, dla niej pewnie to było w porządku. Ale kiedy powiedziała, że tęskniła, to jakby serce mu na moment stanęło, ale tylko po to, żeby później zabić ze zdwojoną siłą.
- Ja też - odpowiedział od razu - i co z tym zrobimy Cynthio? - zapytał, ale nawet nie poczekał na jej odpowiedź, bo w jednej sekundzie się do niej przysunął, żeby pochylić się w jej kierunku. Delikatnie oparł jej dwa palce na podbródku i uniósł jej twarz, żeby na niego spojrzała, prosto w jego oczy. A później ją pocałował, tylko że to już nie był kolejny pocałunek na pożegnanie, a raczej taki który był oznaką tej tęsknoty za smakiem jej ust, za nią całą.

Cynthia A. Ward
35 y/o, 170 cm
lekarz medycyny sądowej Uniwersytet Toronto
Awatar użytkownika
Depresyjna lekarka medycyny sądowej, dla której kontakt z trupem jest łatwiejszy niż z człowiekiem.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
postać
autor

Lawrence B. Osbourne

— Nie jesteś słodki — skwitowała krótko, oschłym tonem. Nie był dla niej słodki. Bardziej przypominał już mężczyznę. Może takim określeniem nazwałaby go innego wieczoru. W trakcie imprezy uczelnianej, czy w prosektorium. Pasowałoby też mu określenie wkurzający, choć w słowniku Cynthii w jego przypadku kierowało to dla słodki. Tylko Lawrence był już dla niej facetem, z którym mogłaby czegoś spróbować. Naprawdę chciała. Tylko nie miała jak tego powiedzieć. Między nimi był pies i to po niego tutaj przyszedł. Zaraz opuści jej mieszkanie i sama nie będzie wiedziała, kiedy znowu go zobaczy.
Pakujący chłopak w maku miał nie rezygnować dla niej z kariery. Jej chodziło o dobro rezydenta. Przeżył trudne studia, niech coś z tego ma. Inaczej nie zachowywałaby się w ten sposób. Różnica wieku między nimi to jedno, a drugie to kwestia zawodowa. Ta ostatnia wydawała się dla niej ważniejsza. Dobrze mu życzyła. Nie chciałaby żałował, że się z nią związał, a jego kariera została zniszczona.
— Piesek wie lepiej, co chce i czego potrzebuje — rzuciła przewrotnym tonem, unosząc kąciki ust. Mógłby u niej zostać na stałe. Chociaż nie dałaby rady zajmować się nim z jej trybem pracy. Nigdy nie wiedziała, kiedy zadzwoni telefon, a ona wsiądzie, by pojechać na miejsce zbrodni. Miała przez to nieregularny tryb życia. Wiele zmieniało się w kilku sekundach. Stąd wolała pozostać sama, niezależna. Nieważne, co by miało zadziać się w przyszłości.
Tylko te niebieskie oczy....
Przecież ona też chciała go przy niej. Nie wątpiła, że jego intencje były szczere. Miał zbyt smutną minę, kiedy na nią patrzył. Doskonale zdawała sobie sprawę, z czego dokładnie to wynikało. Po czasie zrozumiała. Tylko nie wiedziała, czy znajdzie dla niej jeszcze miejsce przy jego boku. Chciała na nowo poczuć ciepło jego ciała, zasmakować jego ust i spojrzeć w jego oczy, w których błyszczałyby ogniki. Tylko czy miała jeszcze szansę?
Serce zabiło jej szybciej, gdy usłyszała, że on też.
Co teraz Cynthio? Choć obijało się to stwierdzenie w jej głowie, nie wiedziała, co powinna ze sobą. Uciec? Pocałować go? Co teraz? Tyle odpowiedzi, a tak mało pytań. Wzięła głęboki oddech, próbując uporządkować swoje myśli. Już chciała zaproponować logiczne rozwiązania ich razem, ale wtedy pocałował ją. Mózg jakby się jej zrestartował. Kilka sekund zajęło jej odwzajemnienie go. Mimowolnie zrobiło się jej gorąco, ale zdążyła się odsunąć.
— Co z twoją rezydenturą u mnie?
To pytanie musiało paść, zanim jej koszulka wpadnie na podłodze.
25 y/o, 191 cm
stażysta od trupów, serio
Awatar użytkownika
najpierw go słyszysz, potem go widzisz, bardzo dokładnie, bo uwielbia się wyróżniać, rzucać w oczy, uwielbia kiedy go wspominasz, więc robi rzeczy, które powinny być zapamiętane, nie usiedzi w miejscu, wiecznie gdzieś gna, a jednak próbuje swoich sił przy stole do sekcji zwłok... z różnym skutkiem, czasem opłakanym, czasem takim, że najchętniej rzuciłby to i poszedł w sztukę
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkinie
postać
autor

Nic nie powiedział, no tak dla Cynthii Ward nie był słodki, był głupi. Był głupcem, który zakochał się w niej jak ten biedny pies, który jednak słodki był. Dla niej był chłopakiem, który na nią nie zasługiwał. Może i tak było. Lawrence naprawdę starał się sam siebie przekonać do tego, że miała rację. Był tylko jej studentem, przed nim jeszcze wiele lat nauki, zanim będzie mógł się pochwalić tytułem doktora. Nie zasługiwał na nią.
Znowu westchnął ciężko.
Na jej słowa, że piesek wie lepiej czego chce i potrzebuje, nie powiedział nic. Jeszcze kilka dni temu Lawrence też wiedział czego chce, chciał jej. Wiedział czego potrzebuje, też jej. A ona potrafiła to zmienić wypowiadając, dwa zdania? A może nawet jedno?
- Pomidor chodźmy - jeszcze szarpnął psa za obrożę, ale on tylko chwycił piłkę w zęby i spłynął z łóżka razem z kołdrą na podłogę, położył się na niej i chyba dalej nie zamierzał się ruszać. Nawet pies go już nie chce.
Chociaż może jednak Cynthia trochę go chciała? Bo kiedy ją pocałował, to wcale go nie odepchnęła. A mogła. Mogła kazać mu wyjść od razu, tak jak wtedy. Mogła mu jeszcze dopiec.
Kiedy się odsunęła to Lawrence westchnął smutno, tak jakby właśnie zabrała mu coś cennego, może najcenniejszego?
Spojrzał jej prosto w oczy.
- Nie chcesz mnie już na rezydenturze? - zapytał i on się znowu do niej przysunął. Wiedział doskonale o co jej chodzi, jeśli chciał, żeby rzeczywiście coś z tego było, to nie mógł zostać u niej na stażu. Ale właściwie czy od pewnego czasu nie chodził do prosektorium tylko dla niej?
Chyba tak właśnie było.
- Chciałbym zmienić specjalizację - powiedział w końcu poważnie i usiadł znowu na podłodze, trochę dalej od niej, bo jednak czuł, że jak znowu się przysunie, to wcale nie porozmawiają, a może najpierw powinni? Może powinien jej to wyjaśnić, to, że nie rzuci dla niej wszystkiego, bo jednak medycyna była dla niego ważna, była pewnie zaraz po niej. On marzył o niej już w liceum, a później naprawdę ciężko pracował, żeby się na nią dostać, żeby się utrzymać z takimi wynikami.

Cynthia A. Ward
35 y/o, 170 cm
lekarz medycyny sądowej Uniwersytet Toronto
Awatar użytkownika
Depresyjna lekarka medycyny sądowej, dla której kontakt z trupem jest łatwiejszy niż z człowiekiem.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
postać
autor

Lawrence B. Osbourne

— Grubasek ma inne zdanie, prawda? — zacmokała, brzmiąc... jakby tak słodko. Widocznie i barierę Cynthii ktoś był w stanie zrzucić. Tym osobnikiem był pies Lawrence'a. Naprawdę chciał u niej zostać. Widocznie poczuł się jak u siebie — Grubasku — zacmokała jeszcze raz, a pies podniósł ogon i był widocznie zadowolony. Zdążyli się całkiem polubić, kiedy jej rezydenta tu nie było. Wzięła głęboki oddech, próbując uporządkować sobie sytuację. Przynajmniej zwierzęta ją lubiły, a ona je też.
Ciekawiło ją, co teraz działo się w głowie blondyna.
Nie odpychała go. Finalnie czuła w sobie coś więcej poza lodem. Mogła z początku nie zareagować, ale odwzajemniła jego pocałunek. Ciało zaczęło jej mimowolnie odpływać, a ona potrzebowała odpowiedzi, zanim ruszą dalej. Chciała wiedzieć, na czym stoją. Czy będą się ukrywali? Czy jednak on podjął już decyzję o zmianie prowadzącego? Albo w ogóle specjalizacji... Gdy tak na niego patrzyła, lekko rozmarzonym wzrokiem widziała go jako pediatrę, albo ginekologa, albo psychiatrę. Kogoś komu ludzie musieli zawierzyć w stu procentach. Taki był Osbourne.
Jej mogliby nie widzieć jako człowieka, ale też nim była.
— Nie chcę — rzuciła miękkim tonem, marszcząc brwi. Oznaczało to przyznanie się do uczuć względem mężczyzny. Zdawała sobie z tego sprawę. Był irytującym głośnikiem, który przeszkadzał w jej przystani spokoju. Przyzwyczaiła się do niego. Tylko nie chciała, by gościł już w kostnicy, a w zdecydowanie innym miejscu.
Na przykład w jej sercu.
— Dlaczego? — chłodny ton, ale zdecydowanie bardziej wyważony. Nie była w stanie zbyt długo czekać na odpowiedź. Od razu zaczęła dopytywać — nie przeze mnie? Po prostu nie lubisz zwłok, tak? — bo nie chciała mu odcinać skrzydeł. Zdążył się czegoś u niej nauczyć i powinien móc z tego korzystać. Zmiana prowadzącego nie wydawała się wcale złym pomysłem — Nie mogłeś powiedzieć tego wtedy? — spytała finalnie, lekko zniecierpliwiona. Nie miała tego pędu zbyt szybko. Wypowiedziane słowa były wypowiedziane z pretensją. Mogła go nie odtrącać, gdyby zaczął wszystko inaczej.
25 y/o, 191 cm
stażysta od trupów, serio
Awatar użytkownika
najpierw go słyszysz, potem go widzisz, bardzo dokładnie, bo uwielbia się wyróżniać, rzucać w oczy, uwielbia kiedy go wspominasz, więc robi rzeczy, które powinny być zapamiętane, nie usiedzi w miejscu, wiecznie gdzieś gna, a jednak próbuje swoich sił przy stole do sekcji zwłok... z różnym skutkiem, czasem opłakanym, czasem takim, że najchętniej rzuciłby to i poszedł w sztukę
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkinie
postać
autor

- On nie ma na imię Grubasek, obrazi się, że tak go nazywasz - powiedział z udawanym wyrzutem, bo tak naprawdę to Grubasek z jej ust brzmiało słodko i nawet Pomidor zdawał się tak uważać. Dla Lawrenca to było jakieś dziwne, że Cynthia jego potrafi zgromić jednym spojrzeniem, a dla jego psa jest taka... kochana? Chociaż to było takie miłe zaskoczenie, takie z serii tych, że Cynthia Ward ma jednak jakieś ludzie uczucia. Może nie względem jego, ale jednak.
Jednak względem jego też chyba miała, bo pocałunek odwzajemniła, chociaż Lawrence czuł w nim, że jeszcze coś jest nie tak. Wiedział co, siedział na tej podłodze i patrzył w oczy Cynthii. Tak, specjalnie zadał to pytanie o rezydenturę, bo dla niego też odpowiedź na nie była przyznaniem się do czegoś. Nie chciał się uśmiechnąć, starał się tego nie zrobić, ale mu się nie udało, kąciki jego ust mimowolnie uniosły się ku górze.
- Chyba nigdy żaden student tak bardzo nie ucieszył się z tego, że ktoś nie chce go za rezydenta - rzucił, bo rzeczywiście tak było. Na jej kolejne słowa pokręcił głową.
- Nie przez Ciebie, właściwie przez Ciebie przychodziłem do kostnicy, ale brakuje mi szpitala - w końcu to powiedział i poczuł jakby kamień spadł mu z serca. Od jakiegoś już czasu o tym myślał, nie mógł zaprzeczyć, że praca którą wykonywała Cynthia była ogromnie ważna, dużo go też nauczyła, ale to chyba nie do końca było to co chciał w życiu robić.
- Chciałbym iść na kardiochirurgię - powiedział spokojnie, bo jednak te serca to był taki jego konik, lepiej zawsze szło mu otwieranie klatki piersiowej, niż czaszki - dość ambitnie? - zdawał sobie sprawę, że przed nim naprawdę wiele lat nauki, bo to ciężka specjalizacja. Ale Lawrence był uparty i łatwo się nie poddawał.
- Może będę musiał w trakcie studiów dorabiać w maku, albo barze, może nie wiem, sprzątać sale w szpitalu, różnie może być... - powiedział zerkając na nią kątem oka, odchylił się do tyłu opierając na rękach - no i nie wiem czy wtedy taka kobieta jak Ty Cynthio, będzie się chciała spotykać z takim studentem... - klepał, po prostu gadał co mu ślina na język przyniesie, bo chyba wrócił mu dawny humor - nie wiem nawet czy mnie przyjmą, bo miejsca są podobno obstawione, ale miałem lepsze wyniki egzaminów niż niektórzy studenci, więc dziekan obiecał, że to rozpatrzy - bo Lawrence nie złożył jeszcze wypowiedzenia, ale był już na rozmowie w dziekanacie. Wolał jej powiedzieć, kiedy się czegoś dowie.

Cynthia A. Ward
35 y/o, 170 cm
lekarz medycyny sądowej Uniwersytet Toronto
Awatar użytkownika
Depresyjna lekarka medycyny sądowej, dla której kontakt z trupem jest łatwiejszy niż z człowiekiem.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
postać
autor

Lawrence B. Osbourne

Nie skomentowała jego słów. Gdyby nie był na nią obrażony nic by nie powiedział. Grubas to grubasek. Inaczej nie byłaby w stanie nazwać tego psa. Idealnie pasowało do niego to określenie. Przypominaj Cynthii leniwą parówkę. Trudno było nazwać to czymś normalnym i standardowym. Wzięła głęboki oddech, próbując uporządkować swoje myśli. Dziwnie było tak myśleć, że to mogłoby być ich ostatnie spotkania. Bała się, że do niej nie przyjdzie, nie odezwie się, a pies postanowił ich połączyć.
Ta rozmowa była dla niej pełna napięcia. Trudno było ukryć, że między nimi nic nie było. Polubiła go. Może nie była to wielka miłość, ale chciała, by trwać przy jej boku. Nabrała powietrza w płuca, próbując zrozumieć, co dokładnie działo się między nimi. Sama się nie uśmiechnęła. Dalej nie była taką osobą, która miała przesadną ekspresję.
— Byłeś bardzo męczącym rezydentem — rzuciła, wzdychając ciężko. Utkwiła w nim na moment spojrzenie, próbując coś wyczytać z jego twarzy. Jej niechęć do niego wcale nie była udawana. Po antydepresantach pękło niezrozumienie ich relacji. Mogła nie być go pewna, ale chciała móc spróbować dać mu szansę. Im dłużej prowadzili tę rozmowę, tym bardziej widziała, że on podjął decyzję.
— Nie zakochasz się w nowej prowadzącej? — spytała nieśmiało, spuszczając na moment wzrok. W końcu może to był jakiś jego fetysz. Może lubił starsze kobiety, które miała władzę. Przecież nie mogła być w żaden sposób wyjątkowa. Nienawidziła się za to, że spytała go oto na serio. Nie powinna oto pytać, nie był zobowiązany wobec niej w żaden sposób.
— Jak będziesz mówił takie wywody, to zaraz Cię stąd wygonię — miała ten poważny ton, jakby nagle wrócili do prosektorium. Mógł się z nią tak przepychać. Nie czuła chęci przepychania się między sobą. Nabrała powietrza w usta, próbując zastanowić się, co właściwie powinna zrobić i co mu powiedzieć. Dawno tyle do niego nie powiedziała — nie chciałam zniszczyć Ci kariery i lat nauki, dlatego to powiedziałam — mruknęła pod nosem i jeszcze ciszej dodała — nie powiem, że mi na Tobie zależy — to jej wersja przyznania się do tego. Nic przy niej nie mogłoby wydawać się tak oczywiste.
ODPOWIEDZ

Wróć do „#22”