- 
				 Pani Prezesnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor Pani Prezesnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Pierwsza wizyta u ginekologa.
Miała na nią idealny plan. Pełną listę pytań i wątpliwości, a także marzenia, co zrobią po wszystkim. Pojadą na ramen do jednej restauracji, która wydawała się idealna. Takie małe świętowanie, że cała ich relacja będzie szła naprzód. W jaki inny sposób mogłaby to nazwać? Czuła się spełniona. Miała na palcu nowy, świecący pierścionek. Tylko tym razem jej nie uwierał, wręcz chciała pokazywać go każdemu. Czekało ją jeszcze powiedzenie o wszystkim rodzicom, ale... powinni cieszyć się z jej szczęścia, prawda?
Liczyła na to, ale bała się tej konfrontacji. Chciała mieć przy sobie Galena, który mógłby mocno trzymać ją za rękę. Drażniło ją to przedstawienie, zwłaszcza gdy pojawiły się czarne chmury nad reputacją Wyatt'a. Już widziała oceniającą minę ojca, który wyśmieje ją. Przedstawianie podejrzanego o handel ludźmi jako przyszłego małżonka nie brzmiało zbyt rozsądnie. Zwłaszcza gdy takie słowa miała wypowiadać ona, Cherry Marshall. Ta która zawsze unosiła wysoko brodę, by nie spojrzeć w dół. Ta, która dbała o reputację firmę bardziej niż o własną rodzinę. Tylko tak wiele się zmieniło. Czuła, że oni we dwoje się zmienili.
Nie wyobrażała sobie świata, w którym nie patrzyłaby w tym samym kierunku co Wyatt z uniesioną do góry głową.
Może dlatego tak nerwowo stała i czekała przed przychodnią. Podobno przyjmował tu najlepszy ginekolog w mieście. Z daleka od wścibskich oczu inwestorów i biznesmenów. Galen Wyatt w takim miejscu. Nigdy by sobie go tutaj nie wyobrażała, a jednak stali razem. Od razu uśmiechnęła się szeroko, widząc go na horyzoncie.
Był i on. Jej mężczyzna, narzeczony oraz miłość życia.
— Jezu, już myślałam, że się spóźnisz — powiedziała od razu, rzucając mu się w ramiona. Na takiej wizycie potrzebowała jego wsparcia. Czuła, że wszystko będzie w porządku, a jednak denerwowała się jak nigdy wcześniej — umieram z nerwów... — wymruczała mu w tors, bo choć spodziewała się najlepszego, kiedy tu stała... zaczęła bać się najgorszego. Może jakaś trzecia ręka? Brak serca? Albo to nie dziecko, a jakiś nowotwór — a jak coś pójdzie nie tak Galen? — spytała finalnie, unosząc głowę, by móc mu spojrzeć w oczy. Liczyła na pocieszenie, pogłaskanie po głowie i zaciągnięcie ją wprost na leżankę, by wykonać USG. Wtedy dowiedzą się, że wszystko jest w porządku.
- 
				 Oficjalnie - prezes Northexu, nieoficjalnie - człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty. Oficjalnie - prezes Northexu, nieoficjalnie - człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
 Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
 Żył szybko, kochał mocno, wydawało mu się, że jest niezniszczalny, że jest królem świata, do momentu, kiedy serce tego nie wytrzymało...
 Teraz stara się je poskładać.
 Żyć trochę inaczej, w zgodzie ze sobą, tak, żeby ten pieprzony film który wyświetla się przed oczami tuż przed śmiercią był trochę lepszy niż tanie porno, wymieszane z słabą komedią. nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor
but it was just the world reminding me
that nothing lasts forever.
Ustawił wszystko tak, żeby wyjść dzisiaj z pracy wcześniej, żeby mieć jeszcze chwilę czasu, żeby po nią jechać. Żeby wejść na moment do niej, żeby sprawdzić tę jej listę, pokazać jej swoją. Zapytać czy denerwuje się tak samo jak on.
Chociaż... o to może nie powinien jej pytać, bo może powinien być wsparciem. Chciał być dla niej wsparciem, była dla niego najważniejsza, to dziecko było najważniejsze, ich potomek, który właściwie ich połączył, który sprawił, że Galen się jej oświadczył, może gdyby nie dziecko nie zrobiłby tego tak szybko?
Może by zrobił.
Kochał Cherry.
Zamknął już laptopa i miał wychodzić z biura, kiedy sekretarka oznajmiła mu, że zadzwonili z Teksasu i musi z nimi porozmawiać w tej chwili. Teksas był jednym z najważniejszych inwestorów, próbował się wykręcić. Próbował to przełożyć, ale finalnie usiadł w swoim fotelu prezesa i otworzył ponownie komputer. Jego asystentka miała dać znać Cherry, że muszą spotkać się na miejscu. Uśmiechnął się do Braxtona, mimo, że jego myśli były już przy Cherry. To była rzeczowa rozmowa, żadnych grzeczności, same suche fakty. Wyatta czekała kolejna wizyta w Teksasie, chociaż starał się to jak najbardziej odwlekać, a jednak czuł, że nie będzie mógł tego przeciągać w nieskończoność. Zakończył rozmowę, pożegnał się i spojrzał na swój drogi zegarek. Nie zdąży jej odebrać, muszą się spotkać na miejscu. Wypadł z biura nawet nie zamieniając słowa z sekretarką, po prostu rzucił, że wychodzi, że już nie ma go dla nikogo.
Bo teraz miał być tylko dla Cherry i ich dziecka.
Zaparkował Porsche przy krawężniku, oczywiście na miejscu dla inwalidów, złamał chyba po drodze wszystkie możliwe zakazy, ale nie chciał się spóźnić. I tak na miejscu był kilka minut po czasie.
- Przepraszam Cię Cherry, ale w ostatniej chwili wpadło mi spotkanie z Teksasem, nie mogłem się wykręcić - wyjaśnił jej od razu i zanim ją przytulił to musnął wargami jej usta, czule, krótko. Przytulił ją do siebie i przez chwilę głaskał jej włosy.
- Nie denerwuj się, wszystko będzie dobrze - powiedział od razu, chociaż też się denerwował. Skręcało go w żołądku, czuł, że wszystko będzie dobrze, ale zawsze jest jakaś taka mała myśl z tyłu głowy, a co jeśli nie?
- Musi być dobrze, jak wyjdziemy z gabinetu, to zabiorę Cię gdzieś na kolację - oparł dłoń na jej policzku, musnął jej delikatną skórę kciukiem, spojrzał jej w oczy, a później podniósł rękę, żeby zerknąć na zegarek - godzina zero skarbie - powiedział na wydechu i złapał jej rękę, splótł jej palce ze swoimi, a później poprowadził ją do tego gabinetu. W poczekalni pachniało jakoś słodko, na stoliku leżały czasopisma dla ciężarnych. Za wysoką ladą na środku siedziała jakaś dziewczyna, która powitała ich ciepłym uśmiechem. Wtedy Galen stanął w miejscu i pierwszy raz odrobinę się zawahał. Bardzo czuł się tutaj nie na miejscu. Jakoś dziwnie, tak jakby w ogóle tutaj nie pasował.
Cherry Marshall
- 
				 Pani Prezesnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor Pani Prezesnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
— Dobrze, ważne, że już jesteś — mruknęła, wtulając się w niego mocno, kurczowo. Mogła oczekiwać tej wizyty, ale bała się jej najbardziej na całym świecie. Wszystkie wątpliwości wychodziły jej na prawo i lewo. W normalnym życiu Charity myślała logicznie za pomocą liczb. Teraz miała podobnie. Przeliczała w głowie, ile zdarzało się ciąż biochemicznych, pozamacicnych, lub płód obumierał w pierwszych tygodniach życia. Przecież mogło to też dotyczyć i ich. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Tylko odetchnęła z ulgą, gdy tylko go zobaczyła. Jeśli cokolwiek się stanie, będą przy tym razem, patrząc wprost na przyszłość.
Będzie dobrze. Przecież musiało być, prawda? Co takiego mogłoby się wydarzyć? Spłodzili potomka na czarnej, wulkanicznej wyspie przy gwiazdach i szumie oceanu. Nic nie mogłoby pójść nie tak przy takiej... atmosferze? Ona też doskonale czuła to po samej sobie. Musiało być dobrze, tamta miłość pozwoliła im dojrzeć jako partnerom. Trzymali się w objęciach i już nic nie mogło pójść nie tak.
— Pójdziemy na ramen? — spytała, robiąc tą słodką minę. Chyba zaczynały się jej pierwsze zachcianki... Dobrze, że Galen znał miejsce, w którym rządziła urocza Azjatka. Pewnie tym razem zadziwi ją, gdy sprowadzi narzeczoną, a w dłoni będą trzymali zdjęcie z USG ich pierwszego potomka. Przecież wszystko musiało pójść dobrze. Mieli siebie nawzajem, swoje dłonie mocno trzymali. Nic nie byłoby ich w stanie zniszczyć...
Choć ta poczekalnia niszczyła Cherry. Te wszystkie ulotki ciążowe, reklamy 3D twarzy ich przyszłego dziedzica. Wszystko napędzało ją dziwnym niepokojem. Nieuzasadnionym. Nic jej nie bolało, pierwsza wizyta była najczęściej rutynowa. Ustalanie planu suplementacji, kolejnych wizyt, lekarstw, badań, czy szczepień. Siedziała sparaliżowana, nie wiedząc, za co powinna chwycić. Wtedy usłyszała głos ginekolożki, wołający jej imię i nazwisko. Stała z tych niewygodnych krzeseł, chwytając Galena za rękę i poprowadziła go w stronę gabinetu.
— Oh, czyli mam się spodziewać maleństwa? Miło mi Państwa poznać Catherine Evans — powiedziała drobna, mała blondynka, witając ich w gabinecie — to pani mąż? Musi Panią kochać — dodała po chwili, wskazując im fotele przed nią. Charity szybko rozsiadła się w jednym z nich.
— Ostatnia miesiączka 20 sierpnia. Beta i test ciążowy dodatni, kwas foliowy biorę, witaminę D3 też... — powiedziała Charity na jednym wdechu, spoglądając na lekarkę z wyczekiwaniem. Przygotowała się idealnie na ten dzień. Sprawdzała, jakie informacje będą przydatne lekarzowi prowadzącemu. Doktor Evans jedynie uśmiechnęła się szeroko.
— Widzę, że nie może się już Pani doczekać. Popatrzymy na maleństwo, niech pójdzie się pani przygotować — ręką wskazała na drzwi w gabinecie. Marshall westchnęła ciężko, skinęła głową i ruszyła w stronę pokoiku — a pan ma jeszcze jakieś pytania, zanim zobaczymy dziecko?
- 
				 Oficjalnie - prezes Northexu, nieoficjalnie - człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty. Oficjalnie - prezes Northexu, nieoficjalnie - człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
 Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
 Żył szybko, kochał mocno, wydawało mu się, że jest niezniszczalny, że jest królem świata, do momentu, kiedy serce tego nie wytrzymało...
 Teraz stara się je poskładać.
 Żyć trochę inaczej, w zgodzie ze sobą, tak, żeby ten pieprzony film który wyświetla się przed oczami tuż przed śmiercią był trochę lepszy niż tanie porno, wymieszane z słabą komedią. nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor
Uśmiechnął się do Cherry, kiedy powiedziała o tym ramen, bo mu się przypomniała ta cała sytuacja z Maemi, chyba rzeczywiście by się zdziwiła, gdyby go zobaczyła z narzeczoną, która rzeczywiście była w ciąży.
- Na co tylko chcesz Cherry, ale ramen to dobry wybór, znam nawet takie jedno miejsce - puścił do niej oczko i jeszcze raz pogłaskał jej policzek. Może być ramen, może być nawet kuchnia wegańska, za którą szczerze nie przepadała, co tylko będzie chciała.
Kiedy usiedli w tej poczekalni, to Galen nawet na moment nie puścił jej ręki, patrzył na drzwi gabinetu, ale później odwrócił się do Cherry, przysunął się do niej bliżej, tak żeby ich kolana się stykały, oparł na swoim ich splecione dłonie.
- Jak wyjdziemy to porozmawiamy o imieniu? - zapytał, chciał trochę odwrócić jej uwagę, chciał żeby nadęła policzki i wywróciła oczami, kiedy on zaproponuje jakieś swoje - Leopold to ładne imię - powiedział kciukiem głaszcząc wierzch jej ręki.
Nie dowiedział się jednak co na ten temat myśli Cherry, bo lekarka zawołała ją do gabinetu.
Usiedli w tych fotelach z obiciem w kolorze fuksji, w tym sterylnym, białym gabinecie. Galen przedstawił się jako narzeczony Cherry, niedługo mąż. Powiedział to lekko, jakby to było jakieś naturalne, chociaż często pewnie bardziej naturalne było, że to mąż. Najpierw ślub, a później dziecko. Ale czy ta ich kolejność była gorsza? Galenowi wydawała się nawet lepsza. Najpierw połączyło ich dziecko, które powstało na skutek tej miłości, która wybuchał na Lanzarote jak wulkan, a teraz przypieczętują to ślubem. Patrzył na profil Cherry, kiedy rozmawiała z lekarką, a gdy poszła się przygotować, to odprowadził ją spojrzeniem. Po chwili przeniósł je na panią doktor, właściwie to miał w tej chwili sto pytań do... Oprócz tych które znajdowały się na liście. Na przykład czy Cherry będzie wygodnie podczas tego badania, albo czy w tym pokoju do którego poszła się przygotować jest przytulnie, albo czy jak ona wróci to od razu przeprowadzą badanie, albo czy po tym badaniu będzie wiadomo cokolwiek. Większość tych pytań była błaha. Było też jedno ważne, czy wszystko będzie dobrze, ale to Wyatt postanowił w sobie zdusić, musiało być. Do tej pory było, z małymi mankamentami, w postaci ich sprzeczek, ale było dobrze.
- W tej chwili nie, chciałbym je już zobaczyć - powiedział powoli. Bo to teraz było najważniejsze zobaczyć to dziecko, a później przyjdą pytania, te z listy i te inne. Doktor Evans skinęła głową i wstała, żeby przygotować leżankę. Galen oparł łokcie na kolanach czekając na Cherry, wskazówka na jego zegarku poruszała się w ślimaczym tempie, jakby to czekanie trwało całą wieczność.
Cherry Marshall
- 
				 Pani Prezesnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor Pani Prezesnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
— To pójdziemy na ramen — albo do maka na nuggetsy z sosem słodko-kwaśnym, albo na naleśniki z dużą ilością glutenu. Byle razem, byle wspólnie ze szczęśliwą nowiną. Tego kurczowo trzymała się Charity. W myślach odliczała dni, w trakcie których ich dziecko będzie się w niej rozwijało. Kiedy oficjalnie potwierdzą płeć, a później gdy będą mieli je na nowo w ramionach. Oni we dwoje przeciwko całemu światu. Najbardziej romantyczne historie pisało życie. To z niego ludzie czerpali najlepsze i najciekawsze historie. Te które zapadały w głowie. Te które najmocniej szarpały za ludzkie serce. Miłość to przepiękne słowo, które niewiele osób jest w stanie zrozumieć.
— Jasne — odpowiedziała krótko, unosząc kąciki ust do góry. Już chciała powiedzieć, że ma cały ranking imion z ich znaczeniami. Dużo z nich pewnie spodobałoby się Galenowi, ale gdy powiedział o Leopoldzie... Coś w jej oczach zabłysnęło. Mały Leo. Dziecko lwa z lwicą. Pasowało jej to. Trzymała się kurczowo brzucha, wyobrażając sobie małego Leopolda w ich wspólnych ramionach. On wtulony w nią, a w jej ramionach dziecko. Ze wzruszenia chciało się już jej płakać ze szczęścia.
Na szczęście szybko została sprowadzona na ziemię. Nigdy nie lubiła tego małego pokoju do przygotowań. Z boku położyła swoją torbę. Zdjęła bieliznę, okładając ją do torebki, a z niej wyjęła najbardziej urocze crocsy. Co prawda miała dać mu też jego... podobne. Raczej normalnie brzydziły ją takie rzeczy, ale to była klasa sama w sobie. Niebieskie, wygodne crocsy z przypinkami gwiazd, lwa oraz wulkanu. Dla niego przygotowała podobne. Spojrzała jeszcze raz w lustro, które tam wisiało. Wypuściła z siebie powietrze, spoglądając w nie głęboko. Była gotowa. Zdecydowanie mogła tam wyjść i dowiedzieć się, że jej obawy nie miały żadnego pokrycia.
— Jestem gotowa — powiedziała, wychodząc z kącika do przygotowań. Dalej miała na sobie długą, niebieską sukienkę. Prędzej ubrałaby ją na wakacje niż do pracy. Wspomnieniami cały czas wracała do tamtego magicznego wieczoru na Lanzarote, kiedy zapłonął między nimi płomień, albo kiedy wybuchł wulkan. Wakacje. Nawet teraz w tym niezdarnym wyglądzie, niezbyt zaplanowanym, chciała pokazywać swoją miłość do ich... rodziny.
W nerwach usiadła na tej leżance. Znała procedury. Raz w roku przychodziła na tak zwany przegląd. Na całe szczęście na fotelu ginekologicznym nie musiała siadać, przerażał ją. Ułożyła się wygodnie, podsuwając sobie pięści pod pośladki. Wszystko by było jej wygodniej w trakcie badania. Zamknęła oczy i czekała.
W tym czasie ginekolożka przygotowała sprzęt do USG i finalnie przyłożyła je Cherry do narządów rodnych. Zmarszczyła brwi, próbując czegoś się doszukać. Pierwsze dziesięć sekund Marshall miała ochotę umrzeć. Czemu trwało to tak długo. Kiedy otworzyła oczy miała przed sobą coś na USG, ale... ginekolożka wcale się nie uśmiechała. Miała bardziej sposępniałą minę. Spojrzała to na jednego z nich, to na drugiego.
— To Państwo dziecko, ale musimy porozmawiać... Proszę się przebrać — mówiła profesjonalnym tonem, z pewną troską w głosie.
Marshall skinęła głową, szybko chowając się z powrotem do pokoju. Musimy porozmawiać wybrzmiewało w jej głowie, jak prawdziwa tykająca bomba. Przymknęła oczy, próbując skupić się na czymś konkretnym. Szybko założyła na siebie bieliznę, poprawiła sukienkę, a crocsy zamieniła na szpilki. Usiadła z powrotem na fotelu przy biurku, ale tym razem chwyciła mocno Galena za rękę. Czuła nadciągającą katastrofę. Serce biło jej szybciej, jakby nie mogło się już zatrzymać, a oczy były już zeszklone.
— Drodzy Państwo, niestety muszę przekazać trudną informację. Ciąża rozwija się poza jamą macicy, najprawdopodobniej w jajowodzie. Rozumiem, że to może być szokujące. Ciąża pozamaciczna nie ma możliwości dalszego, prawidłowego rozwoju. Co ważne, może stanowić zagrożenie dla Pani zdrowia, dlatego musimy działać szybko. Ciąże pozamaciczne zdarzają się z różnych przyczyn i bardzo często nie da się im zapobiec. Są dwie główne możliwości. Leczenie farmakologiczne albo zabieg, w zależności od wyników badań i Pani samopoczucia. Zalecałabym jednak tabletkę i kontrolę w przyszłym tygodniu. — lekarka mówiła spokojnym, wręcz troskliwym tonem, spoglądając to na jedno, to na drugie z nich.
Za to Cherry usłyszała trudną informację. Usłyszała też poza jamą macicy. Więcej nie była w stanie usłyszeć. Zamknęła oczy, czując rozdzierający ból. Nie brzucha, nie ciała, a emocji. Nic co mówiła później, nie miało znaczenia. Próbowała nie płakać, ale... im bardziej próbowała, tym bardziej czuła ściekające po jej policzkach stróżki wody. Nie to mieli usłyszeć. Przecież rozwijał się w niej mały Leo, Leopald. Tak miała go nazwać. Przegryzała wewnętrzną część policzka, próbując przywołać się do porządku, ale tylko... płakała na tym fotelu.
Za bardzo ją to bolało.
To musiała być jej wina.
Mogła przecież pójść tamtego wieczoru do szpitala. Kiedy mocniej ją bolało, mogli w jakiś sposób temu zapobiec. Może jej ciało byłoby w stanie wytrwać z ciążą w jajowodzie? Musiało być jakieś rozwiązanie. Łudziła się.
Ale nie było.
— Panie Wyatt, Charity musi przyjąć tabletkę dzisiaj. Rozwijający się płód może spowodować u niej coraz bardziej narastające bóle brzucha, a także interwencję chirurgiczną, która mogłaby zakończyć się jej śmiercią — lekarka spojrzała jeszcze raz na Galena. Licząc, że może on w tej sytuacji zachowa zimną krew.
- 
				 Oficjalnie - prezes Northexu, nieoficjalnie - człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty. Oficjalnie - prezes Northexu, nieoficjalnie - człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
 Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
 Żył szybko, kochał mocno, wydawało mu się, że jest niezniszczalny, że jest królem świata, do momentu, kiedy serce tego nie wytrzymało...
 Teraz stara się je poskładać.
 Żyć trochę inaczej, w zgodzie ze sobą, tak, żeby ten pieprzony film który wyświetla się przed oczami tuż przed śmiercią był trochę lepszy niż tanie porno, wymieszane z słabą komedią. nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor
Patrzył na ten monitor, na którym doktorka doszukiwała się ich dziecka, ale Galen nic nie widział, ale przecież skoro ono jest dopiero wielkości fasolki...
Zmarszczył brwi, kiedy lekarka się nie uśmiechnęła i nie oznajmiła im dobrej nowiny, tylko jakieś musimy porozmawiać. To chyba nie tak miało wyglądać, zanim Cherry poszła się przebrać, to na moment dotknął jej ramienia, jakby chciał jej dać zrozumieć, że tutaj jest, tuż obok.
- Co to znaczy Pani doktor? O czym musimy porozmawiać? Co widać na tym USG? - zapytał od razu, kiedy Cherry zniknęła, ale lekarka zbyła go krótkim, że muszą zaczekać na jego narzeczoną. Czekał na nią ze wzrokiem utkwionym w drzwiach przebieralni, a kiedy Cherry wróciła to od razu chwycił jej rękę, oparł ją na swoim udzie, wsparł na niej też palce drugiej dłoni, bo teraz to się spodziewał najgorszego.
To wcale nie miało tak wyglądać.
Słowa doktorki docierały do niego w zwolnionym tempie. Uderzały z taką mocą, że każde wdzierało się prosto do mózgu, pod skórę, każde sprawiało, jakby zatrzymywało się serce. Trudna informacja. Najtrudniejsza na świecie, Galen czuł, jakby cały świat zawalił mu się na głowę. Ciąża pozamaciczna. Czytał o niej rano, ale w życiu by sobie nie pomyślał, że to ich spotka. Siedział na tym fotelu, ale miał ochotę wstać i wyjść, uciec stąd. Zagrożenie dla Pani zdrowia. To chyba uderzyło go najbardziej, nie mógł jej stracić. Już stracili dziecko, chociaż... przecież go nawet nigdy nie było, a oni tak się nastawiali, Galen w jednej chwili tego pożałował. Tych planów na przyszłość, dom, rodzina, dziecko. Ale dziecka nie będzie.
Jedną dłonią wciąż trzymał jej rękę, może trochę mocniej niż powinien, drugą sięgnął do jej pleców, żeby ją po nich pogłaskać, delikatnie, miękko.
- Rozumiem Pani doktor - powiedział, ale jeszcze wciąż to do niego docierało, jeszcze wciąż w jego głowie krążyło jakieś takie wspomnienie tego nieistniejącego dziecka. Miało być, a go nie ma. Nabrał do płuc powietrze i pokiwał głową.
- Tak, Cherry weźmie ją dzisiaj, dopilnuje tego. Czy ona może się po niej źle poczuć? Jak mamy reagować? - doktorka wyjaśniła, że Cherry dostała tabletkę, która zatrzyma rozwój płodu i organizm sam musi to przepracować, ale jeśli pojawi się silny ból, albo krwawienie powinni jechać do szpitala. Wyatt od razu pomyślał sobie, że może wtedy też powinni, może gdyby jej wtedy nie zdenerwował, gdyby był przy niej...
- To nie jest jej wina, panie Wyatt, to nie jest niczyja wina. Czasem po prostu tak się dzieje, najważniejsze, żeby Charity teraz była bezpieczna, żeby Pan się nią zajął - powiedziała doktor Evans, jakby czytała te wszystkie wątpliwości z ich min. Zostawiła im tą tabletkę, Galenowi podała paczkę chusteczek i powiedziała, że na chwilę ich zostawi, wyszła z gabinetu.
Wyatt od razu uklęknął przed Cherry, tak, żeby spojrzeć jej w oczy, oparł jej obie ręce na mokrych od łez policzkach.
- Cherry... - zaczął, ale wszystkie słowa więzły mu w gardle, co miał jej powiedzieć? Jak miał z nią rozmawiać, kiedy sam nie umiał tego poukładać w głowie, tego przetrawić.
- Cherry nie płacz już - sięgnął po chusteczki, żeby jej kilka podać, żeby wytrzeć jej mokry policzek, przysunął się do niej jeszcze bliżej, objął ją w pasie - to nie jest niczyja wina, tak się czasem dzieje - powtórzył jak jakąś pierdoloną mantrę słowa doktorki. Teraz w jego głowie odbijały się one echem, ale Galen jakoś w nie nie wierzył. Może mógł to zrobić lepiej, może mógł jej nie denerwować, mógł od razu zawieźć ją do szpitala. Mógł jej nie nastawiać na to dziecko, nie nastawiać się sam. Wtedy byłoby jakoś... łatwiej.
Cherry Marshall
- 
				 Pani Prezesnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor Pani Prezesnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Ktoś mógłby powiedzieć, że życie nigdy nie będzie proste. Inny mądry czarodziej powiedział raz, że nawet w najciemniejszych czasach można zobaczyć światło, trzeba tylko pamiętać, żeby zapalić światło. Ktoś inny kiedyś napisał też: Każde życie kiedyś się kończy. Tak to już jest. Tak długo, jak będziesz pamiętał, ten ptaszek zawsze będzie w głębi twojego serca. Tym ptaszkiem wydawała się być ich fasolka, mały Leon. To co działo się w gabinecie... odcięło totalnie Cherry. Usłyszała jedynie o utracie. Nie zostanie mamą. Chciała nią być. Jeszcze tak niedawno brzydziła się ciężarnych. Ciało zamieniało się w kompletną ruinę. W mózgu podobno powstawały nowe połączenia. Po ciąży ciało wracało do normalności parę lat, by na nowo zebrać wszelkie siły do walki. Teraz Cherry zaczęła rozumieć dlaczego...
Tak cholernie chciała tego dziecka. W głowie miała uśmiech Galena po wykonaniu dwunastu testów ciążowych. Wszystkie wykupione z apteki. Miała radość w trakcie zaręczyn. Gorące obietnice wspólnego domu, szczęścia oraz dziedzica. Obu firm. Przecież miało być tak dobrze. Oni we dwoje i dziecko biegające razem z Koko na ich piekielnie zielonym trawniku. Prawdziwy obraz szczęścia. Uśmiechnięta, pełna szczęścia rodzina. Tylko cały obraz został zniszczony, jakby ktoś właśnie rzucił kamieniem prosto w lustro. Miliony kawałków rozbitych. Został jedynie pył, który nie chciał zniknąć.
Żadne słowa do niej nie docierały. Ciąża. Pozamaciczna. Tylko tyle tkwiło w jej głowie. To musiała być jej wina. Za dużo pracowała, za bardzo się stresowała, prowadziła zbyt szalony tryb życia. Może gdyby uspokoiła się, chociażby na krótki moment... może wtedy wszystko wyglądałoby inaczej? Je marzenia wcale nie wydawały się być na tyle skomplikowane. Każda kobieta marzyła, by mieć dziecko, dom, męża. Ona miała wszystko na wyciągnięcie ręki, a jednak... coś poszło nie tak. Może to zignorowanie tamtego bólu, a może ten jeden iqos za dużo? Może zbyt wiele alkoholu? Było pełno odpowiedzi, które byłaby w stanie wypowiedzieć, ale każda z nich wydawała się na tyle rozdzierająca.
Może dlatego tak bardzo ją to bolało? Nie słyszała słów Galena. Nie czuła jego dotyku. Serce przepołowiło się jej na pół. Nie była w stanie się uspokoić. Czuła się, jakby znalazła się w jakimś obcym ciele. Chciała stąd wyjść. Zniknąć. Wyciszyć, chociażby na moment uczucia, które nią targały, ale nie była w stanie tego zrobić. Łza spływała za łzą, a Marshall cała się trzęsła. Nigdy nie czuła tak silnych emocji, nie do tego stopnia. Bała się zrobić kolejny krok. Bała się spojrzeć mu w oczy. Mógłby ją teraz zostawić.
Przecież zawiodła jako kobieta.
Nie da mu potomka.
Spojrzała na niego, dopiero kiedy chwycił jej policzki. Łzy spływały, robiąc szare smugi zostawione po jej makijażu. Jak on mógł spojrzeć jej w oczy? Przecież to wszystko było jej winą. Mogła pić mniej alkoholu, palić mniej papierosów, lepiej się prowadzić. Nawet nie była w stanie spojrzeć mu w oczy. Bała się zobaczyć w nich zawodu.
— Chcę... — głos jej drżał. Czuła go przy sobie, a czuła się coraz bardziej winna. To wszystko było jej winą. Jej pierdoloną winą. Po co dawała mu iluzję szczęścia, skoro sama nie była jej pewna? Mogła poczekać z wizytą u ginekologa, nic mu wcześniej nie mówić. Czuła, jakby go oszukiwała, ale teraz potrzebowała jednego... — do domu — mruknęła, ale nieprzerwanie płakała. Nie będzie ramenu, nie będzie szczęścia, za to zostanie rozdzierająca pustka. Co ona teraz powie bratu? Jak mu powie, że straciła jedną z dwóch osób, na których zależało jej bardziej niż firmie? Już zaczynało tak być. Galen był jedną z nich, a drugą ich mały Leo.... — do Koko i łóżka — czuła, jakby coś utknęło jej w gardle. Bała się go dotknąć. Czuła, że nie zasługiwała na niego. Zawiodła. Przecież ich życie miało być takie piękne, tak doskonałe. Dziecko, ślub dom. Wspólne wyjazdy, uśmiechy, szczęście, a teraz? Nie zostało już po tym nic.
Gdy będzie patrzyła na zdjęcia z ich zaręczyn, jedyne o czym będzie myśleć, to o tym że dwa dni później straciła szansę na szczęście.
Straciła własne dziecko.
Ich wspólne.
Małego Leopolda.
- 
				 Oficjalnie - prezes Northexu, nieoficjalnie - człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty. Oficjalnie - prezes Northexu, nieoficjalnie - człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
 Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
 Żył szybko, kochał mocno, wydawało mu się, że jest niezniszczalny, że jest królem świata, do momentu, kiedy serce tego nie wytrzymało...
 Teraz stara się je poskładać.
 Żyć trochę inaczej, w zgodzie ze sobą, tak, żeby ten pieprzony film który wyświetla się przed oczami tuż przed śmiercią był trochę lepszy niż tanie porno, wymieszane z słabą komedią. nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor
Gdyby nie było tej całej sprawy z kontenerami, gdyby nie był taki głupi i naiwny. Lepiej sprawdzał pracowników. Albo może gdyby lepiej to zrobił, lepiej... ją zapłodnił. Może tak naprawdę Galen Wyatt był jakiś niewystarczający. Oparł na moment głowę o jej, ale kiedy powiedziała, że chce do domu, do Koko i do łóżka, to się wyprostował, wstał.
A kiedy tak spojrzał na nią z góry, to miał coraz więcej wątpliwości, coraz więcej złych myśli, mógł zrobić to lepiej, jakoś inaczej. Jakby w ogóle się nie pojawił w jej życiu, to by teraz nie siedziała tu taka załamana. Złamana na pół. Może by się szykowała do ślubu ze swoim przyjaciele, może byłaby całkiem szczęśliwa?
Wyciągnął do niej rękę.
- To chodźmy Cherry, do domu - a kiedy wstała, to objął ją ramieniem. Gdy wyszli z budynku, to od razu zaprowadził ją do samochodu, posadził na siedzeniu pasażera i zapiął jej pas, pochylając się nad nią.
To nie tak miało wyglądać, zupełnie nie tak. Mieli teraz iść na ramen, siedzieć przy stole, oglądać to pierwsze zdjęcie ich dziecka, wymyślać dla niego imię. Mieli kontynuować tą sielankę. Ale może...
Może po prostu było za dobrze?
I to musiało się tak skończyć.
Wsiadł do samochodu, ale nie odpalił silnika, przez chwilę patrzył w przednią szybę. Miał wymienić to Porsche na rodzinne auto, dla ich dziecka.
Mieli kurwa być szczęśliwą rodziną.
W końcu przekręcił kluczyk i odjechał z piskiem opon. Mógłby teraz jeździć bez celu po mieście, tylko po to, żeby jeździć, żeby te emocje zeszły, szybka jazda bez celu była jednym z sposobów Galena na rozładowanie emocji, całkiem dobrym. Za dużo emocji. Za mała przestrzeń.
Mimo to zaparkował pod apartamentem Cherry, całą drogę nie powiedział nawet słowa. Całą drogę zerkał na nią kątem oka. Całą drogę sięgał do niej, żeby dotknąć, jej kolana, jej ramienia, jej, żeby być z nią. Chciał, żeby wiedziała, że jest z nią, cały czas.
Otworzył jej drzwi samochodu, pomógł wysiąść, weszli do budynku nawet nie witając się z portierem. W windzie panowała cisza, za mała powierzchnia, zbyt dużo emocji.
Dopiero w mieszkaniu Cherry, Galen odważył się zapytać.
- Cherry, jak ja mogę Ci pomóc? - chciał jej jakoś pomóc, ale nie wiedział jak. Nie wiedział co ma teraz zrobić, czego ona teraz potrzebuje. Chciał, żeby jego, ale czuł, że nie, że teraz w tym momencie, to tak jakby to ich uczucie zostało zepchnięte na jakiś dalszy plan. Nie miał jej tego za złe. Nie mógłby mieć. W jego głowie wciąż teraz było tylko to dziecko, które stracili zanim na dobre jeszcze je mieli. I ona. Ona teraz była najważniejsza. Tylko, żeby jeszcze chciała na niego spojrzeć.
Cherry Marshall
- 
				 Pani Prezesnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor Pani Prezesnieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Bała się spojrzeć mu w oczy. Nie chciała widzieć w nich zawodu. Nie była przyzwyczajona do porażek. W biznesie sprawy zależały do jej rąk. Była w stanie przewidzieć każdą reakcję inwestora, sprawdzała z uporem maniaka każdy dokument, który dostał się jej do rąk. Byle żaden z braci nie podrzucił jej przypadkiem świni. Kierowanie firmą, w której brat chce przejąć firmę, nie należy do najłatwiejszych zadań. Możesz spodziewać się każdej wpadki, wcześniej sprawdzać, o co naprawdę mu chodzi. Od samego myślenia Cherry bolała głowa. W firmie było łatwiej. Wszystko była w stanie kontrolować, sprawdzać, dociec przyczyny.
Tym razem też próbowała to zrobić.
To rozdzierało jej serce na pół. Trzymała to wydrukowane zdjęcie USG kurczowo, jakby miało ono jeszcze jakiekolwiek znaczenie. Jakby ich dziecko faktycznie miało szansę przeżyć. Może powinna skonsultować się z innym lekarzem? Wykonać większą ilość badań? Przyjmować lepsze, silniejsze leki. Coś musiało być wyjątkowego, musiała zmienić decyzję. Przecież medycyna nie powinna być zero jedynkowa. Czuła, jak żołądek kurczy się jej od nadmiaru informacji. Mieli być szczęśliwą rodziną. Dziecko, ślub, a później dom. Radosne przygotowania. Wybieranie ubranek, zabawek, czy mebli do ich sypialni, gdzie obok miała znaleźć się kołyska. Przecież miało być tak łatwo, przygotowała cały odpowiedzialny plan, który miał do tego doprowadzić.
Ale nie wszystko mogło działać z planem.
Nie wszystko była w stanie kontrolować.
Nie pamiętała drogi do domu. Nawet na moment nie była w stanie się uspokoić. Jakby łzy z niej wypływające znalazły swoje źródło w bezkresie oceanu. Czuła ramię Galena, ale ono ją bolało. Im dłużej czuła bijące od niego ciepło, tym była bardziej bezużyteczna. Jak ta szmata która nadawała się tylko do mycia podłogi. Nie była w stanie go wspierać. Może nie wystarczająco patrzyła mu w oczy. Może ta miłość była jedynie iluzją? Tak jak ich wspólna rodzina, która zniknęła za pstryknięciem palców. Mogła czuć jego dotyk, ale on dołował ją jeszcze bardziej. Będzie musiała zabić ich wspólne marzenie o rodzinie.
Nigdy nie myślała, że ze zajściem w ciąży mogą być problemy.
Że zawiedzie własnego mężczyznę pod tym względem.
Zdjęła te cholernie drogie szpilki, rzucając je gdzieś. Na pewno nie na specjalną półkę na buty, co było w jej zwyczaju. Nie miała siły na uporządkowanie, kiedy życie przygniotło ją informacjami. Chciała się poryczeć, chciała stąd wybiec.
Uciec do miejsca, które nie przypominało jej o stracie.
Wtedy odezwał się Galen. Bała się spojrzenia jego oczu, jego dotyku, bo nie zasługiwała na niego. Kobieta miała proste zadanie. Dać życie nowej istocie, a ona je... popsuła. Może w ogóle nie powinna mówić mu o ciąży, może wtedy byłoby łatwiej. Nie musiałaby mu patrzeć w oczy, nie słyszałby tej porażki. Czuła, że to jej wina.
— Ja... — przez moment chciała móc na niego spojrzeć, ale nie była w stanie — przepraszam... — załkała, idąc na kanapę. Przykryła się kocykiem, a gdzieś między nimi krążył pies. Nie wiedział, jak się zachować szczekał, skakał, lizał. Jakby znał prawdę. Tą przez którą Charity straciła własne serce. Potrzebowała czegoś na uspokojenie, co pozwoliłoby się jej wyciszyć w stu procentach.
— Zawiodłam Cię Galen — bała się to powiedzieć. Czekała, aż ją zostawi, a tak bardzo się tego bała. Czasem każdy człowiek potrzebuje samotności, ale nikt nie jest jej w stanie znieść.
- 
				 Oficjalnie - prezes Northexu, nieoficjalnie - człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty. Oficjalnie - prezes Northexu, nieoficjalnie - człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
 Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
 Żył szybko, kochał mocno, wydawało mu się, że jest niezniszczalny, że jest królem świata, do momentu, kiedy serce tego nie wytrzymało...
 Teraz stara się je poskładać.
 Żyć trochę inaczej, w zgodzie ze sobą, tak, żeby ten pieprzony film który wyświetla się przed oczami tuż przed śmiercią był trochę lepszy niż tanie porno, wymieszane z słabą komedią. nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor
Ale bardziej BOLAŁ widok takiej Cherry, z sercem pękniętym na pół, ze łzami w jej pięknych, dużych oczach. Złamanej, poddającej się, jakby już nie było wyjścia.
Galen ściągnął marynarkę i powiesił ją przy drzwiach, wyjął z kieszeni tę tabletkę i zacisnął na niej palce. To było wyjście, jedyne, słuszne, nie podlegające jakiejkolwiek dy-sku-sji. Położył ją na kuchennym blacie tuż obok dzbanka z wodą. Za chwilę będzie musiał dać ją Cherry. Gdzieś po drodze pogłaskał Koko, kucnął z nią, żeby wytarmosić ją za uszy, przez moment dać się jej polizać. Ona wszystko czuła, krążyła koło Cherry, chciała ją wesprzeć. Galen też chciał.
Usiadł obok niej na kanapie, dłoń oparł na jej nodze, lekko, miękko. To, że nie chciała na niego patrzeć sprawiało, że miał naprawdę czarne myśli, złe, takie które prowadziły go gdzieś daleko stąd, z dala od niej. Ale nie chciał jej zostawiać, kochał ją, ale co jeśli ona już nie będzie umiała na niego spojrzeć, bez jakiegoś żalu? Bo może miała mu to za złe? Wywrócenie poukładanego życia pani prezes do góry nogami. Dziecko, ślub, zerwanie udawanych zaręczyn, nowy pierścionek, nowy lokator, nowe plany. Dużo. Może za dużo? Za szybko?
Kiedy dotarły do niego jej słowa, to przysunął się bliżej, oparł rękę na jej udzie.
- Cherry, nawet tak nie mów - powiedział patrząc w jej twarz, dotknął ręką jej ramienia - nawet tak nie myśl, to nie jest w żadnym stopniu Twoja wina, sama o tym wiesz. To jest po prostu... - okrutny żart od losu? Zły sen? Kara za jakieś grzechy? Mało grzechów na sumieniu miał Galen Wyatt? Za dużo, i teraz jakiś przewrotny los, czy inny byt, go za to karał, za grzechy. Dużo grzechów jak na jednego człowieka.
- Tak się czasem dzieje - znowu słowa lekarki, będzie je powtarzał do skutku, aż sam w to w końcu uwierzy. Nie wierzył. Starał się. Tłumaczył to sobie na wiele sposobów. Może nie byli gotowi? Na początku wcale nie chcieli tego dziecka. Tak po prostu musiało być. Takie rzeczy się dzieją. Nie są jedyną na świecie parą, która to przeżywa.
Przysunął się jeszcze bliżej, żeby objąć ją ramieniem, przytulić ją do siebie.
- Cherry nigdy mnie nie zawiodłaś - szepnął opierając policzek o jej włosy. Zaciągając się ich znajomym zapachem. Może teraz to wszystko wydawało się inne, wydawało się obce, bo przecież mieli inaczej budować wspólną przyszłość. Ale jej zapach był znajomy, jej ciepło. Tylko te łzy, widział je już, ale te dzisiejsze miały zupełnie inny charakter. Były takie rozdzierające. Chciał jej jakoś pomóc, chciał ją wesprzeć, ale nie wiedział jak. Koko oparła głowę na kolanach Cherry, jakby też wiedziała, że coś... coś właśnie zniknęło bezpowrotnie.
Cherry Marshall

