ODPOWIEDZ
36 y/o, 168 cm
kierowniczka sali weselnej Guild Inn Estate
Awatar użytkownika
Another conversation with no destination, another battle never won. Each side is a loser so who cares who fired the gun?
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

#2
Nie była pewna, czy pulsowanie w głowie zawdzięczała zbyt dużej ilości alkoholu, czy może głośnej muzyce, od której odzwyczaiła się za kratkami. O drugiej w nocy klub tętnił życiem, ale Sally z każdą chwilą zdawała sobie sprawę, że przyjście tutaj nie było najlepszym wyborem. Chciała się wytańczyć, zmęczyć, napić i zapomnieć o wszystkich troskach i przykrościach, jakie je ostatnio spotkały - było ich jednak zbyt wiele, by dwa drinki wykonały swoje zadanie, a po trzecim jej kroki na parkiecie stały się nieco bardziej chaotyczne.
Chociaż przyszła tu sama, szybko znalazła towarzystwo i nie przeszkadzało jej, że wiele z poznanych kobiet i mężczyzn wyglądało sporo młodziej od niej. Pogawędki z nimi, czy nawet flirt, były przecież niezobowiązujące, a Salome próbowała od nowa nauczyć się przebywania w grupie ludzi, mając jednocześnie wolność wyboru odnośnie tego, co może zrobić dalej. Bo może nie wyszła z więzienia z wielką traumą, lecz oduczenie się pewnych przyzwyczajeń miało jej zająć jeszcze chwilę.
Czwarty drink był błędem, głównie dlatego, że był zdecydowanie zbyt słodki, a przyjęty na pusty żołądek sprawił, że O’Hara poczuła mdłości. Chciała się jak najszybciej ewakuować w kierunku toalet, ale jeden rzut oka wystarczył, by oceniła kolejki przy nich jako zbyt długie, a potencjalną kompromitację jako za duży uszczerbek na dumie.
Ominęła więc szatnię i wybiegła na zewnątrz w samej bladoróżowej, krótkiej sukience, a zimne powietrze natychmiast nieco ją otrzeźwiło. Przemknęła między palącymi na chodniku osobami i schowała się w bocznej uliczce, prowadzącej zapewne do tylnego wejścia do klubu. Oparła się o ceglaną ścianę, drugą rękę kładąc sobie na biodrze. Zamknęła oczy i oddychała głęboko, próbując doprowadzić się do porządku.
- A kogo my tu mamy?
- Zobacz jaki okaz nam się trafił.

Z daleka dobiegły ją głosy dwóch mężczyzn, a jej ciało, chociaż wcześniej napojone alkoholem, natychmiast się spięło, wyczuwając zagrożenie. Sally przeklęła pod nosem, póki co bardziej wściekła, że nie mogła nawet zwymiotować w spokoju i samotności. Szybko jednak zdała sobie sprawę, że sytuacja była o wiele poważniejsza, bo gdy tylko się odwróciła, jeden z nieznajomych już łapał ją za rękę.
- Puszczaj - warknęła na niego, próbując bezskutecznie wyrwać się z jego uścisku.
Drugi z nich blokował jej drogę ucieczki i Salome poczuła, że znalazła się w niezłych tarapatach.


Gaetano Carbone
ness
nie steruj moją postacią, a na pewno się dogadamy.
50 y/o, 185 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
You can run on for a long time sooner or later God'll cut you down
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

Nie lubił klubów. Były dla niego jak głośne, tanie jarmarki, w których człowiek zatracał się w hałasie, alkoholu i tanich emocjach. Miejsca, gdzie obcy ocierali się o siebie, udając przyjaźń, a w rzeczywistości szukając tylko potwierdzenia własnej marności. Zbyt ciasne, zbyt duszne, zbyt przepełnione śmiechem, który nazajutrz znikał, pozostawiając jedynie ból głowy i pustkę w portfelu. Od dawna omijał je szerokim łukiem, lecz tego wieczoru znalazł się tam nie z przypadku. Wyszedł z lokalu, w którym jeszcze przed chwilą doglądał finalizacji drobnego interesu; ot, zgodne głosy, sprawny przepływ gotówki. Żadnych emocji, żadnych długich rozmów. Koperta, uścisk dłoni, wymiana spojrzeń. Gaetano wychodził stamtąd z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku i nie planował już nic poza chwilą ciszy, zapachem tytoniu i nocnym powietrzem, które chłodziło mu rozgrzane myśli. Zatrzymał się w cieniu, tuż na rogu bocznej uliczki, z której rozciągał się widok na wejście do klubu. Papieros, ledwie odpalony, jarzył się w ciemności jak samotne, czerwone oko. Wypuszczony dym rozlewał się leniwie, otulając go mglistą aureolą. To była jego ulubiona maska - anonimowość w dymie, spojrzenie ukryte pod brwią, postać zatopiona w cieniu. Właśnie wtedy usłyszał głosy. Z początku ledwie odgłosy rozmowy, pijacki bełkot, który zlewał się z nocnym szumem miasta. Ale po chwili rozróżnił ton. Był ostry, zaczepny, niosący w sobie tę nutę, którą znał aż za dobrze. Nutę człowieka, który próbuje przykryć własny strach agresją.
Przymknął oczy i przez moment chciał odsunąć się w cień. To nie jego sprawa. Toronto roiło się od ludzi, którzy wpadali w kłopoty szybciej, niż zdążyliby zamówić kolejną kolejkę. I on nie był od tego, by ich ratować. Zbyt wiele razy powtarzał sobie, że świat sam reguluje swoje rachunki, że każdy dostaje to, co sam sprowokował. A jednak… coś w tonie tych głosów sprawiło, że mięsień w jego karku napiął się jak stalowa lina.
Spojrzał w tamtym kierunku. Dwóch mężczyzn, typowi podwórkowi cwaniacy, o twarzach bardziej wygłodniałych niż groźnych. I kobieta - blada, rozchwiana, ale z oczami, które nie pasowały ani do jej chwiejnego kroku, ani do słabości, jaką chciałoby się w niej widzieć. W tych oczach nie było czystego strachu. Był gniew, wściekłość na to, że ktoś ośmielił się rościć sobie do niej prawo. Jeden z mężczyzn trzymał ją za rękę, drugi blokował drogę odwrotu, jakby ustawili scenę, której finał miał być z góry przesądzony.
Gaetano zaciągnął się papierosem. Głęboko, powoli, czując, jak dym wypełnia jego płuca. Metaliczny posmak tytoniu zmieszał się z czymś innym - ze wspomnieniem, które nigdy nie opuściło jego języka, z echem krwi, która kiedyś, dawno temu, zostawiła w nim trwały ślad. Nie planował tego wieczoru przemocy. Ona przychodziła sama, niespodziewanie, jak nieproszony gość, któremu nie sposób było zamknąć drzwi. Ruszył. Ciężko, spokojnie, krok za krokiem. Buty uderzały o mokry asfalt, a echo odbijało się od ścian wąskiej uliczki. Brzmiało jak werbel, powolne odliczanie do egzekucji. Nie spieszył się. Wiedział, że nie musi. W tym tempie każde jego posunięcie wyglądało na pewne, nieuniknione, jakby świat wokół podporządkował się jego rytmowi.
Pierwszy z oprychów, ten, który trzymał kobietę, uniósł głowę i spojrzał w jego stronę. Gaetano zobaczył, jak w mgnieniu oka pewność siebie znika z tamtych oczu. Zbyt dobrze znał ten moment. To była chwila, w której człowiek rozpoznaje w kimś obcym nie tyle rywala, co drapieżnika. Chwila, w której rola łowcy i ofiary zamieniają się miejscami. Carbone nie musiał nic mówić. Nigdy nie musiał. Jego milczenie było bardziej wymowne niż słowa. Zatrzymał się kilka kroków od nich, pozwalając, by dym z papierosa uniósł się wyżej i opadł w kierunku twarzy tego, który śmiał zaciskać palce na kobiecie. Spojrzał mu prosto w oczy. Spojrzeniem zimnym, nieubłaganym, ciężkim jak wyrok. Spojrzeniem człowieka, który nie potrzebuje krzyczeć, by zostać zrozumianym. To spojrzenie mówiło jedno: czas się skończył.

Salome O’Hara
gall anonim
ODPOWIEDZ

Wróć do „The Shop”