-
so you can drag me through hell, if it meant i could hold your hand, i will follow you cause i'm under your spellnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Tak sobie to tłumaczył. To, że pojawiał się w tych samych miejscach, o tej samej porze z danego powodu nie było czymś, co powinno kogokolwiek zaalarmować. Przynajmniej codziennie udawało mu się zrobić cardio na bieżni. Trzeciej od lewej strony, od razu przy oknie, z którego miał idealny widok na dużą salę gimnastyczną.
Specjalnie kupił tutaj karnet, mimo że to miejsce było dalekie od jego mieszkania.
Bo uwielbiał na nią patrzeć.
Pierwszy raz ją widział na krajowych mistrzostwach i wtedy zaczęła się jego mała obsesja, która trwa dotychczas.
Do tej pory brakowało mu odwagi, by porozmawiać, jedynie cicho obserwował jej wieczorne ćwiczenia. Patrzył na nią na każdym treningu, który wykonywała. Klaskał, gdy udało jej się zrobić coś, nad czym tak długo pracowała. Kręcił głową, gdy wywracała się, bo potknęła się jej noga. Nic, co mogłoby być dla niej peszące. Nic osobistego.
Dziś zadecydował, że będzie zupełnie inaczej. Nie będzie czekał do momentu, aż skończy i wyjdzie z budynku, by mógł na spokojnie pójść przebrać się od szatni. Zszedł z maszyny kilka minut wcześniej, ale wystarczająco, by doprowadzić się do stanu używalności. Idealnie zdążył zjechać windą na piętro niżej, w lewej ręce trzymając torbę z brudnymi ubraniami, a w prawej różę, którą kupił przed.
Wszystko było skrupulatnie zaplanowane, ale on taki był. Wszystko co powstawało w jego głowie miało piętnaście scenariuszy, w jaką stronę mogłoby się rozwinąć - gdyby nie to, że nie potrafiłby normalnie żyć. Analityczny umysł nie pozwalał mu na podejmowanie decyzji w sekundę, brak było mu spontaniczności. Nie miał w sobie takiej lekkości, z jaką inni potrafili działać bez zastanowienia.
Wszedł cicho na salę gimnastyczną, którą dotychczas obserwował jedynie z góry, starając nie zwrócić na siebie żadnej uwagi. Oparł się o ścianę, wbijając w nią swój wzrok. Była niezwykle urocza, a każdy jej ruch był pełen gracji, taki lekki…
Okej, był pierdolonym creepem.
Czekał, aż skończy i odwróci się w jego kierunku.
— Poszło ci świetnie — powiedział i lekko ukłonił się w jej kierunku. Mimo że słowa z jego ust wyszły cicho, akustyka tej sali była do bani, nie musiał stać obok niej by je usłyszała. — Jak zawsze.
Leia Royce
-
Christmas is doing a little something extra for someone.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracji1os (bio), 3os (reszta)czas narracjiprzeszłypostaćautor
Gdy tylko weszła na salę po uprzednim zmienieniu ubrań i zostawieniu swoich rzeczy w szatni, przywitała się ze znajomymi osobami. Wymieniła też z nimi parę słów – mogła być małomówna i niezbyt śmiała, ale w dobrze znanym towarzystwie zyskiwała nieco więcej pewności siebie. Rozmowy nie trwały jednak długo, bo najważniejszy dla Royce był trening, nie zacieśnianie więzi. Po kilku minutach była już zatem w trakcie rozgrzewki, a następnie stałego zestawu ćwiczeń, których podejmowała się pod czujnym okiem trenera. Innymi słowy – to, co zawsze.
Dzisiaj miała jednak dobry dzień, a liczba błędów czy potknięć nie przekroczyła jej normy. Udało jej się nawet dopracować jedne z ćwiczeń – może nie do perfekcji, ale na pewno do lepszej oceny. Trener, zauważywszy jej poprawę, nie omieszkał jej skomentować. Dzięki temu na jej twarzy, oprócz nieodłącznego zaangażowania w pracę nad samą sobą, pojawił się również delikatny uśmiech. Być może jeśli utrzyma taki poziom pracy to faktycznie mogłaby pomyśleć o medalu w najbliższej przyszłości. Być może warto było zatem trwać w gimnastyce, nawet mimo pojawiających się bezustannie wątpliwości.
Za to pojawienie się nowej twarzy na sali gimnastycznej na początku nie zwróciło u niej dużej uwagi. Możliwe, że to inny sportowiec, którego wcześniej nie widziała – może dopiero co dołączył, a może zwyczajnie zmienił godziny treningowe. Możliwości było wiele, a jej nie interesowała jakoś ta konkretna. Skupiła się na słowach trenera, który w ramach zakończenia treningu zasugerował jej parę zmian i ulepszeń. Zależało jej na rozwoju, więc całkowicie skupiła się na jego monologu. Dopiero gdy skończył, a ona pożegnała go z udziałem machania ręki, mogła przystąpić do rozluźnienia mięśni i innych, końcowych ćwiczeń ciała.
Gdy skończyła i obróciła się od razu dostrzegła, że mężczyzna stał tam, gdzie wcześniej. Nie wyglądał na przebranego, w dodatku zdawał się patrzeć w jej kierunku. Hm, dziwne.
— Och… Dziękuję. — nie spodziewała się, że akurat postanowił ją obserwować i skomentować jej trening. Musiał zatem przybyć tutaj wcześniej niż myślała. Kompletnie nie skojarzyła faktu, że mógł obserwować ją z siłowni. Wtedy chyba miałaby nieco więcej obaw niż miała teraz.
Albo przed momentem.
— Jak zawsze? — jej brwi delikatnie się zbiegły, a ona wpatrywała się w nieznajomego w zastanowieniu. Co miał na myśli? Widziała go tu przecież pierwszy raz. Ewentualnie była ślepa, ale raczej wątpliwe, by była w stanie zapomnieć o przystojnym, młodym sportowcu. Chyba sportowcu.
corvin marshall
-
so you can drag me through hell, if it meant i could hold your hand, i will follow you cause i'm under your spellnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Delektował się jeszcze chwilę jej ruchami, zanim faktycznie zwróciła na niego uwagę. Mimowolnie spiął mięśnie, chociaż próbował się mentalnie przygotować na ten moment miesiącami; ćwiczył mimikę przed lustrem, by wypaść jak najlepiej. Dobrze, że nikt o tym nie wiedział, o tej jego małej obsesji, bo z pewnością już dawno dostałby lotę z rodziny Marshallów. Wyprostował się po lekkim ukłonie i posłał w jej kierunku szeroki uśmiech.
— Jak zawsze — powtórzył swoje słowa, a na ich potwierdzenie jeszcze kiwnął głową. — Ćwiczę na siłowni wyżej i na moje szczęście dosyć często mam okazję obserwować twój trening. Jesteś fenomenalna.
Może zrobił błąd wyjawiając tę tajemnicę, ale nie chciał wymyślać jakiejś słodkiej historii tylko na potrzeby rozmowy z nią. Szczerość chyba zawsze była najlepszym rozwiązaniem i nie miał zamiaru z niej rezygnować. Kłamstwo w końcu wyszłoby na jaw, a jeśli jakaś relacja miała między nimi powstać to nie wybaczyłby sobie zniszczenia jej w taki sposób. No i… w końcu nie brzmiało to aż tak strasznie, nie przyznał się do wykupienia najdroższego karnetu tutaj i zapamiętywania dni, w których przyjeżdżała. O takich szczegółach nie musiała wiedzieć, to mógł zostawić tylko dla siebie.
Puścił torbę, którą trzymał w lewej ręce, by wylądowała po chwili pod jego nogami na wejściu na salę i zrobił kilka kroków w przód. Bardzo zależało mu na wręczeniu tego jednego głupiego kwiatka, bo zanim go kupił przejechał chyba z pięć okolicznych kwiaciarni, by wybrać takiego najładniejszego.
Który i tak pewnie uschnie w ciągu kilku następnych dni.
— To dla ciebie — mruknął i wyciągnął prawą dłoń z niebieską różą w jej kierunku, gdy znalazł się w odpowiedniej odległości. Kolor nie był przypadkowy, zresztą niespotykany na co dzień, ale symbolizował to, co chciał jej przekazać bez słów. Może interesowała ją symbolika, a może jeśli nie, to chociaż trafił w jej ulubiony kolor. — Nazywam się Corvin — dodał po chwili, lekko speszony. Nawet i jeśli wymyślił i zaplanował ich pierwsze spotkanie, to w tym momencie czuł się zestresowany.
Leia Royce
-
Christmas is doing a little something extra for someone.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracji1os (bio), 3os (reszta)czas narracjiprzeszłypostaćautor
Choć może jej obecny rozmówca nie był najlepszym przykładem takiej charyzmy, to i tak uniosła brwi widząc jego ukłon. Mogła myśleć o wielu rzeczach i mieć dosłownie powierzchowne wątpliwości, natomiast nie domyśliłaby się za Chiny, że chłop mógł wszystko wcześniej przygotować i odgrywać w zaciszu własnego domu. Dlatego też poczuła się nieco mniej nerwowo, choć trochę zawstydził ją swoimi manierami.
— Och, naprawdę? — choć wstępnie zaczęła się zastanawiać, czy faktycznie nie wyglądało to zbyt podejrzanie, po spojrzeniu w odpowiednim kierunku i zobaczeniu rozmazanej nieco w oddali siłowni jej rysy nieco złagodniały. Przecież to nie musiało oznaczać, że obserwował ją specjalnie. Mógł przecież przypadkiem zainteresować się tym, co działo się na sali gimnastycznej i akurat spodobało mu się to, jak ćwiczyła Leia. Jakkolwiek by to nie brzmiało – była dość niewinna, więc na pewno w pierwszej kolejności nie pomyślała o niczym złym. — Bardzo… dziękuję, że tak pan uważa. — oczywiście nie byłaby sobą, gdyby przy onieśmieleniu dodatkowo nie użyła zwrotów grzecznościowych. Próbowała też ukryć rosnące zawstydzenie za delikatnym uśmiechem, choć pewnie niewiele to dało.
Przyglądała się, jak zostawia swoją torbę na podłodze i powoli zbliża się w jej kierunku. Może powinna sama do niego podejść, skoro już rozmawiali? Nie ruszała się natomiast z miejsca, ale nie zrobiła też żadnego kroku w tył. Po prostu stała w miejscu i obserwowała, co nieznajomy zamierzał uczynić.
— Och? — jej usta w momencie ułożyły się w kształt niewielkiej literki „o”. Akurat tego to się nie spodziewała. Zazwyczaj, gdy widziała mężczyznę z różą, po prostu wiedziała że jest on zajęty i najpewniej niesie kwiaty swojej partnerce. Podarki otrzymywane od innych były zaś zbyt oficjalne, by uznawała je za romantyczny gest. Chociaż… może tutaj to też nie był to romantyczny gest? Może jej wyobraźnia poszła zdecydowanie za daleko? — Jaki piękny kolor… Dziękuję. — jej odpowiedź nadeszła z opóźnieniem, co speszyło ją tylko mocniej. Potrzebowała kolejnej chwili, by dojść do ładu i składu. — Bardzo miło mi cię poznać, Corvinie. Ja jestem Leia. — choć z trudem udało jej się to powiedzieć bez załamania w głosie, na sam koniec zdobyła się nawet na drobny uśmiech, który miał dodać otuchy jej samej. I może Corvinowi też, kto wie.
corvin marshall
-
so you can drag me through hell, if it meant i could hold your hand, i will follow you cause i'm under your spellnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Ale przynajmniej nie uciekła. I nie patrzyła na niego jak na typa, który przyszedł tu ukraść jej buty albo włosy na pamiątkę. To już był sukces.
— Nie pan, proszę… — Uśmiechnął się lekko, ale nie w jakiś cwaniacki, napuszony sposób, raczej tak, aby rozluźnić atmosferę, bo czuł na kilometr jak bardzo spięta Leia była. — Gdybyś powiedziała tak do mojego ojca, byłby zachwycony. Daleko mi do pana. — Z drugiej strony gówno prawda, był prawie że dziesięć lat od niej starszy, bogowie powinni łapać się za głowy. Ale ona nie musiała jeszcze tego wiedzieć, baby face dawał mu jeszcze jakąś nadzieję.
Przyglądał się jak patrzy na różę, zdecydowanie dłużej niż powinien. Jakby oceniał, czy trzyma ją poprawnie, czy była zadowolona, czy kolor jej pasuje do skóry. Mógłby tak stać pół dnia, ale zmusił się do oddechu i opuszczenia wzroku, żeby nie wyglądać jak statua psychicznego chłopa.
— Cieszę się, że ci się podoba — odchrząknął po chwili. — Nie wiedziałem jaki kolor lubisz, ale… ten wydał mi się odpowiedni. — Tylko tyle. Żadnego wyznania, że kwiat symbolizuje rzadkość, wyjątkowość i fascynację, bo to brzmiałoby jak deklaracja ślubu po trzech zdaniach. A na to nawet on wiedział, że za wcześnie.
— Wybacz, że tak po prostu tu wszedłem — powiedział spokojnie i trochę ciszej. — Pomyślałem, że skoro… widuję twoje treningi, to w końcu powinienem chociaż się przywitać. I… pogratulować. Twoje dzisiejsze ruchy były wybitne.
Zawahał się sekundę, jakby kalkulował w głowie, czy może zrobić krok dalej.
— Jeśli to nie przesada… — podniósł nieśmiało wzrok i uśmiechnął się do niej. — Czy mogę kiedyś zobaczyć twój występ na żywo? Oficjalnie, nie zza szyby siłowni.
Nie powiedział chciałbym spędzać z tobą czas.
Nie powiedział obserwuję cię codziennie od miesięcy.
Ale to wszystko było gdzieś między wierszami, w jego głosie, w tym jak stoi przed nią.
Pierdolony creep.
Leia Royce
-
Christmas is doing a little something extra for someone.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracji1os (bio), 3os (reszta)czas narracjiprzeszłypostaćautor
— Przepraszam… To taki nawyk. Nie chciałam w żaden sposób urazić. — od razu zrobiło jej się głupio, przez co wzrokiem uciekła w dół, prosto na własne stopy. Niby ludzki błąd, ale będąc wychowaną w ten sposób czuła się, że popełnienie nawet tak prostego błędu było karygodne. — Rozumiem… Postaram się zapamiętać. — obiecała, pod wpływem słów jej rozmówcy tracąc trochę tego nieprzyjemnego uczucia, co przełożyło się nawet na delikatny uśmiech na jej ustach.
Zamęt, jaki panował w jej głowie w trakcie progresu całej konwersacji upośledzał jej zmysły na tyle, że nawet nie zauważyła w zachowaniu Corvina czegoś, co mogło być już lekką przesadą. Z drugiej strony, starała się też ogarnąć w miarę możliwości, by sama nie wyjść na jakąś ciapę, która nie umiała przyjąć kwiatka od obcej osoby. W takich momentach żałowała, że nie posiadała przebojowości własnej matki. Wiele by za nią oddała.
— Każdy kolor róży jest ładny, bo róże to piękne kwiaty. — odpowiedziała, może trochę za szybko, przez co znowu poczuła palące uczucie wstydu. Żeby to jakoś uratować, postanowiła jeszcze coś dopowiedzieć. — Ale ten jest taki… Nietypowy. Przez co robi większe wrażenie. — aż się zdziwiła, że powiedziała to tak spokojnie, a serce waliło jej przecież niczym młot od całego zdenerwowania.
— Nic się nie stało. — sama nie miała mu tego za złe. Natomiast rodzice, gdyby się dowiedzieli, że jakiś „fan” wszedł sobie do sali gdzie ćwiczyła, a ochrona nie zrobiła absolutnie nic… No, mogło być różnie. Dobrze zatem, że nie mieli oni tutaj żadnego udziału. — To naprawdę miłe z Twojej strony… Nie każdy tak robi. Bardzo jestem wdzięczna. — znowu czuła się onieśmielona, ale mając te parę minut rozmowy za sobą łatwiej jej było zwalczyć tą chęć ukrycia twarz za dłońmi i ucieczki w siną dal. Nie z powodu strachu, a ze zwyczajnego zażenowania. Dziwnie czuła się, otrzymując tyle komplementów od obcej osoby w tak krótkim czasie.
Kolejne słowa sprawiły jednak, że jej brwi uniosły się nieznacznie ku górze, a usta delikatnie rozchyliły. Niekoniecznie spodziewała się takiej prośby… Ale też nie uznała jej z miejsca za coś podejrzanego. A może powinna?
— Jeśli masz taką chęć… Oczywiście. — nie udało jej się ukryć zdziwienia we własnym głosie, natomiast próbowała naprawić to przyjaznym uśmiechem na sam koniec. Co prawda nie była pewna, czy w pierwszym momencie tego nie pożałuje, ale było to spowodowane wstępną nieśmiałością, nie czymś co przejawiał Corvin w swoim zachowaniu.
corvin marshall