Wysiadła z Ubera pod jej blokiem, wklepała kod w domofon i wgamoliła się na górę. Powitała przyjaciółkę szerokim uśmiechem.
— Wiesz, ile chipsów mięsnych, jest tak naprawdę wegańska? A pozostałe to tak niespecjalnie? — Podzieliła się świeżym odkryciem, wysuwając się z objęć przyjaciółki. April od jakiegoś czasu starała się trzymać diety wegetariańskiej, na weganizm nie miała jeszcze wystarczająco dużo silnej woli. Czytanie składów zaczynało jej wchodzić w nawyk. Weszła w głąb mieszkania, by rozstawić na jakimś stoliku w salonie sklepowe zdobycze. Ułożyła obok siebie butelkę wina, chipsy i ozdobną papierośnicę, w której od lat nosiła blanty.
— Bonnie, ratuj mnie. Te baby wszystkie, to są jakieś pierdolnięte. — Westchnęła teatralnie, opadając ciężko na kanapę. Wpatrywała się chwilę w najbliższą ścianę, cierpliwie czekając, aż Miller postawi przed nimi kieliszki i wszelkie inne potrzebne naczynia i usiądzie obok. Czuła się w jej mieszkaniu bardzo swobodnie, ale mimo wszystko nie chciała jej bez pytania grzebać po szafkach. A przynajmniej nie w pierwszych dziesięciu minutach po przekroczeniu progu.
Chwyciła za swój kieliszek, gdy Bonnie go już napełniła i stuknęła o jej szkło w geście prostego toastu. Upiła kilka łyków i zaczęła grzebać w swoim plecaku w poszukiwaniu zapalniczki, mieląc pod nosem kilka przekleństw. W końcu się na szczęście udało, ułożyła ją obok papierośnicy.
— Laska zaczęła mi opowiadać o swoich marzeniach z dzieciństwa. Chciała zostać astronautką. Uznałam to za urocze. Potem jednak okazało się, że zmieniła zdanie, bo dotarło do niej, że skoro oszukują nas nawet na takich sprawach, jak lądowanie na Księżycu, to ona nie chce mieć nic wspólnego z tymi rządowymi instytucjami. — Zaczęła od razu opowiadać o swojej ostatniej randce, po której nie zeszły z niej jeszcze emocje. Finch zdecydowanie miała tendencję do zbyt szybkiego proponowania i zgadzania się na spotkania ze wszystkimi, które tylko przesuną ją w prawo. A wystarczyłoby pewnie popisać kilka dni, żeby odkryć takie ananaski zawczasu i nie marnować wieczoru na dziwaczne randki.
— A potem jeszcze wyjaśniła, że pasję do kosmosu pielęgnuje w sobie do tej pory, bo jara się astrologią. Chyba nie spodobała jej się moja mina na tę rewelację, bo na koniec stwierdziła, że mój Saturn jest w ascendencie czy coś tam, sama nie wiem... — Zawiesiła na moment głos, próbując sobie przypomnieć konkretne sforumołwanie, jakiego użyła pani randka. Szybko jednak zrezygnowała, wzruszając ramionami.
— W każdym razie wyszło na to, że to ona dała mi kosza. — Dokończyła, wyraźnie oburzona i zażenowana tą sytuacją. Miller na pewno już wiedziała, jakie April miała podejście do takich rzeczy. No, nic dziwnego, że ze spotkania nic nie wyszło. To raczej cud, że nie doszło do rękoczynów i kłótni.
Bonnie Miller