-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegotyp narracjiczas narracjipostaćautor
Biorąc to wszystko pod uwagę, Santiago nie wiedział, czego może się spodziewać po tym spotkaniu i jak kobieta na niego zareaguje: czy go polubi, czy może znienawidzi? Może zgodziła się na to spotkanie tylko dlatego, żeby zobaczyć na własne oczy człowieka, który doprowadził jej Alvaro do rozpaczy? Może chce mu wyrzucić całą swoją niechęć w twarz? A może właśnie nie? Może była do niego pozytywnie nastawiona, może chciała w końcu poznać człowieka, o którym Alvaro jej tyle opowiadał? Bo twierdził, że dużo o nim mówił i dlatego mały miał jego imię.
W swojej szafie siedział jeszcze od poprzedniego wieczoru, nie mogąc się zdecydować, co na siebie założyć i jak bardzo elegancko powinien wyglądać. Chciał zrobić na niej jak najlepsze wrażenie, więc co jakiś czas decydował, że to już będzie to: założy czarny garnitur i muchę do białej koszuli. Pół godziny później jednak stwierdzał, że to jednak nie będzie pasowało i znów zagłębiał się w szafie, by jego wybór padł na dżinsy i elegancki golf. Po kolejnym upływie czasu ponownie zmieniała mu się koncepcja. Ostatecznie - niedługo przed wyjściem - narzucił na ramiona ciemnoczerwoną koszulę, czarne spodnie od garnituru spiął wąskim skórzanym paskiem, wziął ampułkę ze swoim lekiem i wszystkie przybory potrzebne do zrobienia zastrzyku i powędrował do Alvaro. Owszem, potrafił sam sobie zrobić zastrzyk, miał też pielęgniarkę, ale wolał, kiedy to on to robił: po pierwsze ta nieprzyjemna czynność stawała się przez to nieco bardziej znośna, a po drugie chciał w ten sposób może nieco lepiej przekazać mężczyźnie, z czym chce się mierzyć. Podwinął rękaw nie zapiętej koszuli, pod którą widać było jego nagi tors i ułożył się w fotelu w pozycji półleżącej, uśmiechając się obserwując Palermo.
Później połknął tabletki, popijając je wodą, zapiął w końcu koszulę, narzucił na nią ciemną marynarkę i przeczesał włosy, starając się doprowadzić je do jako takiego ładu, by wreszcie móc wyjść. W końcu Salvatierra czekał na niego już od jakiegoś czasu: przyjechał tu po niego, żeby zabrać go do domu, w którym mieszkał z tą dziewczyną.
Po drodze, w samochodzie, widać było po nim, że się stresuje. Być może ktoś, kto go nie znał, nie zauważyłby tego, bo Tiago to oczywiście ukrywał - ale pocierał nerwowo kciukiem drugi kciuk, siedząc z dłońmi splecionymi i ułożonymi na swoich udach. Patrzył w milczeniu za okno, cały napięty, od czasu do czasu jedynie zerkając w lusterko i sprawdzając, czy fryzura jeszcze się trzyma. Chwilę przed tym, jak wysiedli, spryskał się jeszcze perfumami uznając, że być może za mało tego wylał na siebie w domu i jeszcze zostanie uznany za kogoś, kogo nie obchodziło, jak pachnie.
- Santiago de la Serna, miło mi - wydukał, stając w końcu przed Sandy i wyciągając do niej nieco drżącą dłoń. Wciąż był chudy, ale już nie aż tak, jak wtedy, kiedy Alvaro go zobaczył po raz pierwszy od tamtego napadu. Zza pleców wyciągnął bukiet róż (uparł się, że po drodze mają zatrzymać się w kwiaciarni) i wręczył je kobiecie.
Alvaro Salvatierra
Sandy Clark
-
I wrapped it up and sent it,
With a note saying "I love you" - I meant it.
Now I know, what a fool I've been,
But if you kissed me now I know you'd fool me again.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkimieszanetyp narracji3 osobaczas narracjiPrzeszłypostaćautor
Alvaro również stresował się tym spotkaniem; bo niby jasne, znał oboje, oboje uważał za przyjaciół, ale oni nie mieli okazji poznać siebie nawzajem i to go stresowało. Dodatkowo Sandy mogła się nasłuchać trochę o Santiago, zarówno tych dobrych jak i tych złych rzeczy, bo po jego "śmierci" potrzebował się wygadać i wyżalić z różnych kwestii, nie tylko wychwalając go pod niebiosa za to, że dał mu dom i nowe życie. Zdarzało mu się opowiadać o różnych sprawach: o tym, że ciągle miał nowe kobiety, że łącznie miał pięć żon, że sam Alvaro był na każdym jego ślubie i każdą "noc ;poślubną" przepłakał, topiąc smutki w alkoholu. Opowiadał o tym, że kochał go praktycznie od zawsze i że Santiago musiał to widzieć, bo raczej nie był ślepy, ale według Alvaro był po prostu hetero, a Salvatierra przecież nie zamierzał zmuszać nikogo do związku czy miłości. Opowiadał o tym, że pocałował go niedługo przed tym, jak "zginął" i że to jeszcze bardziej wywróciło świat młodszego z mężczyzn do góry nogami, bo kompletnie nie widział sensu w tym pocałunku, skoro Santiago podobno wolał kobiety. Przecież zawsze miał tylko kobiety! I że teraz, nagle, okazało się, że przez te półtorej roku, kiedy Sandy wyciągała go za uszy z depresji, kiedy udało im się jakoś ułożyć sobie życie we trójkę - z maleństwem, to przez cały ten czas de la Serna żył gdzieś w pobliżu, bo również w Toronto, pogrążając się coraz bardziej w melancholii i godząc się ze śmiercią, jakby już był podpisany na niego wyrok. No, mówiąc w skrócie, Sandy trochę się o Santiago nasłuchała.
Miał jednak naprawdę wielką nadzieję, że to spotkanie przebiegnie w miarę spokojnie. Przed wyjazdem zrobił Santiago zastrzyk, wysłał wiadomość do Sandy, że właśnie ruszają i po drodze obserwował kątem oka stresującego się przyjaciela, w duchu uważając, że to całkiem słodkie jak się teraz przejmował. Czyli mu zależało; na tym, żeby dobrze wypaść, żeby Sandy go polubiła, żeby nie myślała o nim źle. Zależało mu na opinii kogoś, kto był bliski Alvaro.
Bukiet kwiatów skomentował przewróceniem oczami, ale nic nie powiedział. Niech Santiago wręcza kwiaty, jeśli chce, przecież mu nie zabroni. Do domu weszli przy pomocy kluczy inżyniera, bo nie chciał używać dzwonka - nigdy tego nie robił, na wszelki wypadek, żeby nie budzić młodego. Nie był pewien czy mały teraz spał czy nie, ale ostrożność wolał zachować.
- Sandy, to jest... mój przyjaciel, o którym ci opowiadałem, Santiago. - odchrząknął krótko, gdy już stali obaj przed kobietą. Odruchowo przygładził dłonią swoją marynarkę na piersi. - Santiago, to Sandy, moja najlepsza przyjaciółka, najlepsza kobieta jaką kiedykolwiek poznałem, która wyciągnęła mnie z bagna, gdy było ze mną naprawdę źle. No i mama małego Tiago. - uśmiechnął się niepewnie, kierując roziskrzone spojrzenie na Sandy, po której dłoń zaraz sięgnął, żeby ścisnąć ją mocno. Nie było to powitanie, bardziej podziękowanie za wszystko, co dla niego zrobiła.
Santiago de la Serna
Sandy Clark
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkityp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Do tego fakt, że ostatnie tygodnie była poniekąd zdana na siebie z małym dzieckiem i dwoma psami nie poprawiały jej nastroju. I do tego młody zaczął mięć kolki, a uspokojenie go było trudne. Jedynie Martie jak zawsze miał się dobrze wylegując się na swoim fotelu. Jak ona kotu zazdrościła tej totalnej wyjebki na wszystko.
Szczerze mówiąc nawet nie miała siły się stroić, wybrali sobie panowie taki kiepski monet na to spotkanie. Późne macierzyństwo pokazywało swoje złe strony.
Sally i Harry będąc świeżo po spacerku i jedzonku drzemały na kocyku, chociaż na dźwięk otwieranych drzwi podniosły się z kanapy i podreptały się przywitać z Alvarem, Martie uniósł jedynie łepek.
- Sandy Clark - przedstawiła się tak dla formalności, gdy Santiago dokonał samoprezentacji. - Piękne kwiaty, dziękuję - jeszcze nie wiedziała czy jej miło czy nie. Na to dopiero przyjdzie czas. - Ty już nie cukruj - zwróciła się do Alvara, gdy ucisnął jej dłoń. - Mam nadzieje, że nie masz alergii na sierść, bo niestety jej tu pełno.
Harry i Sally dały się pogłaskać Alvarowi, po czym Sally obwąchawszy gościa, poszła się napić wody. Za to Harry został machając ogonkiem. Martie po zbadaniu wizualnie terenu powrócił do leżakowania.
- Zapraszam… - zaczęła chcąc wejść w rolę gospodyni, gdy ostatni domownik dał o sobie znać. - Włóż kwarty do wazonu i zajmij się goście - poprosiła Alvara dając mu kwiaty. - Kolka - wyjaśniła kierując się do pokoju młodego.
Tego jej jeszcze brakowało, ale cóż. Kolka nie zna dnia ani godziny, tak samo jak ma kiepskie wyczucie czasu. Po dłuższej chwili wróciła z małym na rękach, żeby dać mu smoczek, który pomagał mu się uspokoić.
- Masz mi wrócić na weekend do domu, bo potrzebuje chwili dla siebie - zwróciła się do Alvara. Chory przyjaciel owszem ważny, ale ona też marzyła o chwili dla siebie. I nie było mowy o tym, żeby małego zabierać na weekend z domu.
Alvaro Salvatierra
Santiago de la Serna
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegotyp narracjiczas narracjipostaćautor
Poruszył znacząco brwiami, rzucając Alvaro znaczące spojrzenie, gdy obaj usłyszeli, że ten ma wrócić do domu na weekend - Sandy zachowywała się wobec niego jak typowa żona, a nie jak przyjaciółka. Tiago nie zamierzał protestować przeciw spędzeniu przez Salvatierrę tego weekendu z rodziną - wręcz zamierzał go wykopać do domu w tych okolicznościach - ale i tak rozbawił go ten rozkazujący ton. Chwilę później jednak uśmiech z ironicznego przeszedł w pełen czułości, gdy przyjrzał się małemu, wciąż jednak z bezpiecznej odległości, niepewny, czy ma prawo podejść i spojrzeć na niego z bliska. Jednak nawet z tej odległości wydał mu się piękny i uroczy - przede wszystkim dlatego, że był dzieckiem Alvaro.
- A więc to jest mój imiennik... - powiedział w zamyśleniu czując znowu, że na to nie zasłużył; że nadawanie dziecku jego imienia nie było właściwe, biorąc pod uwagę jego charakter.
Po chwili otrząsnął się z tego i powiesił marynarkę na wieszaku, by wejść głębiej do domu, skoro dostał zaproszenie. Usiadł przy stole bokiem, opierając łokieć o blat. Miał wrażenie - obserwując Sandy - że ta odnosi się do niego z pewną rezerwą, ale nie taką, jaką zwykle mają ludzie wobec neutralnych jeszcze dla siebie nowo poznanych ludzi, tylko jakby miała mu coś za złe. Cóż - mogła mieć za złe bardzo dużo, skoro wyciągała Alvaro z bagna, w jakie wpadł po "śmierci" Santiago, a teraz jeszcze wszedł z butami w ich życie, nawet jeśli zrobił to mimowolnie, bo przecież nikogo nie prosił o przyzywanie Salvatierry.
Alvaro Salvatierra
Sandy Clark
-
I wrapped it up and sent it,
With a note saying "I love you" - I meant it.
Now I know, what a fool I've been,
But if you kissed me now I know you'd fool me again.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkimieszanetyp narracji3 osobaczas narracjiPrzeszłypostaćautor
- Nie cukruje. Naprawdę nie wiem, co bym zrobił bez ciebie. - uśmiechnął się do niej, po czym przyjął od niej bukiet i faktycznie poszedł szukać wazonu.
Znalazł jakiś w górnej szafce kuchennej, szklany z jakimiś zdobieniami i uznał, że się nada. Nalał wodę, włożył kwiaty i ustawił wazon na stole. Odprowadził Sandy wzrokiem, gdy poszła do płaczącego małego, po czym na chwilę oparł dłoń na piersi Santiago, uśmiechając się do niego ciepło. Miał się przecież zająć gościem.
- Nie mówiłem jej jeszcze o nas - mruknął szeptem z ustami tuż przy jego uchu. - Ale też nie chce tego ukrywać. - musnął wargami policzek mężczyzny I odpłynął w stronę lodówki, w której wyjął jakiś sok owocowy, stawiając go również na stole, razem ze szklankami.
Niedługo później wróciła Sandy z maleństwem, a na ich widok Alvaro uśmiechnął się szeroko.
- ¡Hola, mi hijo! - podszedł do kobiety i pochylił się, żeby pocałować małą główkę synka. Patrzył na niego przez chwilę z szerokim uśmiechem, oczarowany; uwielbiał tego małego, nawet jeśli grymasił i płakał. - Tak jest! - zasalutował, gdy Sandy kazała mu wrócić na weekend do domu i wytknął język, gdy tylko Santiago posłał mu ironiczny uśmieszek i znaczące spojrzenie, które mówiło jednoznacznie – jesteś pantoflarzem. Nie zamierzał się jednak o to kłócić, bo bycie pod pantoflem Sandy wcale mu nie przeszkadzało.
- Daj mi go i odpocznij - odebrał delikatnie małego z jej rąk i objął go czule, trzymając jak coś kruchego i cennego, bo przecież tym właśnie Tiago był. Ich małym skarbem. A Alvaro może nie był jeszcze mistrzem w trzymaniu małych dzieci, ale starał się trzymać go tak, żeby na pewno mu nie wypadł, żeby było im obu wygodnie i żeby nie trzymać go przypadkiem za mocno, by nie sprawić mu bólu. Mały Tiago wciąż trochę płakał, ale teraz przy lekkim kołysaniu powoli się uspokajał.
- Chcesz poznać wujka? - pogłaskał małego po pleckach i usiadł na krześle, trzymając go w pozycji półleżącej. - Santiago, poznaj Tiago, naszego małego księcia - zwrócił się do mężczyzny, obracając się w jego stronę w taki sposób, żeby miał łatwy dostęp i mógł się swobodnie przywitać z maleństwem, a potem spojrzał na Sandy z ciepłym uśmiechem i tym błyskiem w oczach, który mówił jednoznacznie "kocham cię, jesteśmy rodziną i zrobię dla was wszystko".
Sandy Clark
Santiago de la Serna
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkityp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Harry ogarnąwszy gości, bo jednak Alvara dawno nie widział, powrócił do swojej towarzyszki, która zalegała już na kanapie. Zwierzaki nie były jakoś mocno żywiołowe, ale też miały za sobą różne przeżycia nim trafiły do Sandy i też trochę już wiekowe. Należał im się spokój i beztroskie dni.
Sandy była już tak nakręcona, a panowie nie ułatwiali jej tego. Strzeliłaby sobie kielicha, ale nie bardzo mogła. Jednakże ta opcja odpadała na jakiś dłuższy czas, niestety.
- Jasna choinka - w ostatniej chwili się powstrzymała, żeby nie zacząć przeklinać przy małym. - Nie ma potrzeby, żebyś wracał na weekend - zgarnęła smoczek i zabrała małego wciąż płaczącego z rąk Alvara. - Mały nie jest niczyim imiennikiem - zaznaczyła, bo może i była przewrażliwiona i zmęczona, ale jakby nie patrzeć młody nie nazywał się Santiago, tylko Tiago i to była znacząca jej zdaniem różnica. Nawet, jeśli przy pierwszym imieniu, to drugie używało się jak zdrobnienie.
I jak się zdenerwuje tak na poważnie to mu je zmieni bez tak o, chociaż nie wiedziała czy tak można. Ale dla chcącej wkurzonej kobiety nie ma prawie rzeczy nie możliwych.
Młody dostał smoczek i wylądował pozycji pionowej, opierając główkę na ramieniu mamusi. Marudził jeszcze, nie uspokoił się od razu, co było oczywiste przy kolkach.
- Raczej na spokojnie nie porozmawiamy tego wieczoru - zauważyła krążąc powoli, jednostajnym krokiem po pomieszczeniu.
Alvaro Salvatierra
Santiago de la Serna
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegotyp narracjiczas narracjipostaćautor
Już chwilę później jednak Santiago nie mógł zrozumieć, skąd ten nagły wybuch dziewczyny. Patrzył na nią przez chwilę zdębiały, kiedy ta wyrzucała z siebie słowa, jednoznacznie pokazujące zarówno jemu, jak Alvaro, gdzie ich miejsce: pod jej obcasem,jak karaluchów. Po chwili wysunął nieco szczękę do przodu, mrużąc oczy i marszcząc brwi. Przez chwilę milczał, szukając odpowiednich słów - a na język cisnęły mu się w tym momencie najróżniejsze, głównie te, które zawierały przekleństwa.
- Cariña - zaczął niezbyt głośno, ale ostro, nie patrząc jeszcze na Sandy: opuścił wzrok na podłogę, kiedy szukał słów. Zaraz jednak wstał, podnosząc spojrzenie na dziewczynę; w jego oczach rozpalał się coraz większy czarny ogień - Nie wiem, co sobie wyobrażasz w tej swojej ślicznej główce - powoli zbliżał się w jej stronę, krok za krokiem, przewiercając ją wzrokiem i wciąż mówiąc, coraz głośniej - ale nie przyszedłem tu wysłuchiwać wyżywania się czy na mnie, czy - tym bardziej - na Alvaro. Wbij sobie do tej jakżeż przepięknej główki - wycelował palcem w jej czoło, niemal go dotykając, kiedy w końcu stanął tuż przed nią, naruszając jej przestrzeń osobistą - że mały jest tak samo synem jego - palec przez chwilę celował w Alvaro - jak i twoim - i powrócił w stronę Sandy - Nie masz najmniejszego prawa rządzić tym, kiedy on będzie spędzał z nim czas i jeśli zechce wrócić do domu na weekend, to to zrobi. A jeśli nie zechce, to tego nie zrobi. Nie wyrywaj mu też dziecka z rąk, jakbyś była jego właścicielką, bo - niespodzianka - ono nie jest twoją własnością. Niczyją nie jest. Nie wmówisz mi też, że Alvaro nie zajmuje się młodym, bo w to za ciężką cholerę nie uwierzę, rozumiesz? I nie waż się już nigdy odzywać do mnie czy do niego w taki sposób, jakbyś była jebaną panią na włościach, zrozumiano?!
Ostatnie słowo wykrzyczał, poruszając ciałem w taki sposób, jakby zamierzał na nią nagle skoczyć i rzucić jej się do gardła; a ich twarze dzieliło teraz ledwie kilka centymetrów. Mały Tiago rozpłakał się już na całego, co nie było niczym dziwnym. Santiago zaś wyprostował się i odsunął na krok, patrząc na Sandy z góry, wciąż z wysuniętą wściekle szczęką.
- I nie mów mi, czyim imiennikiem jest lub nie jest wasz syn, bo nie ty nadawałaś mu imię. O ile mi wiadomo, nie jesteś latynoską, a to nie jest kanadyjskie imię.
Odwrócił się jeszcze do stołu, żeby napić się trochę soku - zaschło mu w ustach. Zamierzał jednak zaraz zabrać się i wyjść, tylko ze zdenerwowania zrobiło mu się trochę słabo, czego za żadne skarby nie chciał po sobie pokazać.
Alvaro Salvatierra
Sandy Clark
-
I wrapped it up and sent it,
With a note saying "I love you" - I meant it.
Now I know, what a fool I've been,
But if you kissed me now I know you'd fool me again.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkimieszanetyp narracji3 osobaczas narracjiPrzeszłypostaćautor
- O co ci chodzi...? Co ja ci zrobiłem? - syknął, oszołomiony, ale nie zdążył ani powiedzieć, ani zrobić nic więcej, bo Santiago podniósł się z krzesła i zaczął iść w kierunku jasnowłosej kobiety, celując w nią palcem i mówiąc coraz bardziej nerwowym tonem, przeradzającym się w końcu w krzyk. Maleństwo, nic zresztą dziwnego, rozpłakało się jeszcze bardziej, bo nie dość, że miało kolki, w dodatku czuło nerwy trzymającej go matki, to jeszcze nie wiedziało co za krzyki nagle słyszy i co się w ogóle dzieje.
- Santiago, por favor, straszysz małego - przytknął palec wskazujący i kciuk do nasady nosa, masując ją i ściskając dość mocno; musiał się uspokoić, bo miał wrażenie, że zaraz wybuchnie mu głowa od nadmiaru emocji, których chwilę wcześniej nie czuł, a które wcale nie były przyjemne. Przeszedł nerwowym krokiem po salonie, nie patrząc na żadne z nich i czując, że przyjście tutaj było jednym z większych błędów jakie popełnił w ostatnich miesiącach.
- Sandy, do diabła, mogłaś powiedzieć, że nie chcesz, żebyśmy przychodzili - odezwał się wreszcie, dość głośno, dość ostro, zatrzymując się w pewnej odległości od obojga, dłonie opierając o swoje biodra i przewiercając ją wzrokiem. - Nie zmuszałem cię do spotykania się z nami. Nie przyszliśmy też bez zapowiedzi. Umówiliśmy się, ale jeśli źle się czułaś albo cokolwiek, to mogłaś odwołać spotkanie, mogliśmy je też przełożyć na inny dzień. - uniósł podbródek, a jego usta wykrzywiły się w niezadowolonym, poirytowanym wręcz grymasie. - I dlaczego, do cholery, zabierasz mi dziecko z rąk? Nie wolno mi się już z nim przywitać, gdy wracam? - skrzywił się jeszcze bardziej, a kolejne słowa niemal wypluł, chociaż starał się nie krzyczeć. - Rozumiem, że jesteś zmęczona, bo młody daje do wiwatu, ale jeśli potrzebowałaś mojej pomocy częściej, mimo że przyjeżdżałem codziennie przynajmniej na jakiś czas, to mogłaś mi po prostu, joder!, powiedzieć.
Sandy Clark
Santiago de la Serna
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkityp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Miała ochotę powiedzieć jeszcze bardzo wiele słów, ale odpuściła. Szkoda jej było czasu na wdawanie się w dyskusję z zasadzie z obym jej człowiekiem. Był ważny dla Alvara, ale nie dla niej i młodego, bo nie był częścią rodziny.
-Faktycznie to spotkanie raczej dzisiaj nie jest wskazane - nie chciała, żeby Alvaro był na nią zły, ale coś jej nie wszło. - Jak młody ma kolkę, to najszybciej się uspokaja w tej pozycji - powiedziała, a gdyby
Nie chciała, żeby spotkanie przebiegło w taki sposób, ale wyrwało się całkowicie spod kontroli i już było jedną wielką katastrofą. Wypadałoby ją w miarę możliwości powstrzymać, a w jej przypadku procenty były po za zasięgiem i to bardzo odległym.
Nie chciała też brać pod uwagę, że istniało spore prawdopodobieństwo, że była po prostu przewrażliwiona na punkcie synka. I w tym wszystkim się już sama pogubiła, a przyznanie się do błędów czasami potrafiło być nie lada wyzwaniem.
- Skończmy na dzisiaj, bo prowadzi to donikąd - to było chyba najbezpieczniejsze rozwiązanie zaistniałej sytuacji. - Wrócimy do tego jak opadną emocje - tak uważała i miała nadzieje, że oboje na to przystaną.
W emocjach mogły paść różne słowa, których potem można było żałować. Łatwiej było coś powiedzieć bez myślenia niż późnej to odkręcić. W zasadzie to sama Sandy była przyczyną dzisiejszego nie udanego spotkania.
- Spotkajmy się jutro i porozmawiajmy na spokojnie we dwoje - zwróciła się do Alvara.
Santiago de la Serna Alvaro Salvatierra
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegotyp narracjiczas narracjipostaćautor
Nie zamierzał odpowiadać na pytanie, czy ma dzieci - nie miał, ale to nie miało najmniejszego znaczenia. Dziewucha nadal zachowywała się, jakby była najważniejsza na świecie i jedyna, która miała jakiekolwiek prawa, a tego Santiago nie był w stanie ścierpieć i czuł, że jeszcze chwila, a po prostu przyłoży jej w pysk. Był teraz rozwścieczony, więc nawet późniejsze złagodzenie tonu przez Sandy i propozycja powrotu do tego spotkania nie były w stanie go teraz uspokoić. Odstawił szklankę z hukiem na blat, ruszył do przedpokoju, zgarnął swoje rzeczy i wyszedł, trzaskając drzwiami. Dopiero na zewnątrz uświadomił sobie, że przyjechał tu z Alvaro samochodem, do którego nie miał kluczyków (i zdecydowanie nie powinien prowadzić w swojej obecnej kondycji), więc jeszcze zaczekał jakiś czas na przyjaciela przed furtką. Jeśli przyszedł, to zapewne razem pojechali do Santiago, ale jeśli nie, to Tiago zadzwonił po taksówkę i odjechał sam.
/zt.
Sandy Clark Alvaro Salvatierra