To jeden z nielicznych dni, kiedy miał się pojawić w szpitalu z rana. Zdecydowanie preferował nocne zmiany, nie tylko dlatego, że pacjentów zdawało się być tutaj mniej, a też dlatego, że mało który pracownik zakładu lubił zarywać nocki, co nie stanowiło dla Grahama wielkiej różnicy. Rodzina ofiarowała mu święty spokój, poza matką, nieustannie wypisującą smsy z prośbą o odwiedziny. Serce trzymał w zamknięciu, niewzruszone na romantyczne uniesienia, zaś przyjaciół zostawił za granicą — co więc miałoby go trzymać poza murami szpitala?
Na parkingu wrócił się jeszcze do wozu, upewniając, że zamknął drzwi, bo cichy głos z tyłu głowy podpowiadał, że ten dźwięk blokowanych zamków, to jednak jakiś omam (którym nie był). Posłał kilka oszczędnych uśmiechów tym, którzy zaczynali już go rozpoznawać. To dopiero miesiąc, od kiedy zaczął pracę w Mount Sinai Hospital, więc nic dziwnego, że nie do końca orientował się w plątaninie korytarzy i mnogości mijanych osób. Czuł się tu obco, zupełnie inaczej, niż w warunkach, do jakich przywykł, nie dając sobie póki co przestrzeni na zwątpienie, czy aby na pewno odnajdzie tu dla siebie miejsce. Mijał właśnie pokój socjalny, przelotnym spojrzeniem obrzucając wnętrze pomieszczenia. Przebrany w śnieżnobiały kitel z wpół śpiącym nadal wzrokiem, cofnął się o kilka kroków, kiedy do umysłu dotarł prosty komunikat.
Strój szczupłej pielęgniarki zdawał się nieco na niej wisieć, jakby stres zżerał ją od środka. Czy zawsze tak wyglądała? Czy taką ją pamiętał z przestrzeni wojskowych korytarzy, kiedy w przeciwieństwie do dnia dzisiejszego, wcale nie udawali, że się nie znają, bardziej za to skrywając inną, zdecydowanie mniej wygodną tajemnicę? Wsparł się bokiem o framugę i splótł ręce na piersi, osadzając wzrok na Iris. Jasne włosy miał zmierzwione wiatrem i wilgocią, zdawały się układać tak, jak wtedy, gdy tych dwoje widziało się po raz ostatni.
— Valentine — odezwał się nieskrępowany faktem, że poza nimi w socjalnym znajdowała się jeszcze jedna pielęgniarka. — Jeszcze chwila i uznam, że mnie unikasz. — Niski głos z łatwością sięgał do każdego zakamarka pokoju. Był na tyle miękki, że ktoś mógłby uznać, iż miał właściwości kojące, lecz ta, do której Michael kierował swoje słowa, zapewne wzniosłaby sprzeciw.
Starsza kobieta przystanęła wpół kroku, wyglądając znad ramienia Iris, by sięgnąć wzrokiem męską twarz. Zamilkła, jak na dłoni widząc, że oto staje się świadkiem rozmowy, której być może słuchać nie powinna, lecz nie byłaby sobą, gdyby nie wyciągnęła kilku plotek dla reszty oddziału. Każda informacja była tu wszak na wagę złota, zwłaszcza w temacie nowego lekarza o nie do końca jasnej dla reszty personelu przeszłości.
Iris Valentine