35 y/o
CHRISTMASSY
183 cm
ratuję życie nie tylko w Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
święta, święta
i już zaraz znów wakacje
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjityp narracji
czas narracji-
postać
autor

# 001
Jednych zbliżające się wielkimi krokami święta napawały ekscytacją związaną ze spotkaniem z rodziną, z domową, podniosłą atmosferą, dla drugich były to strach i irytacja, napędzane przez presję czasu i widmo wielkich przygotowań. Najszersze uśmiechy pojawiały się na twarzach dzieci, które Michael obserwował zza szyby samochodu, stojąc w długim korku. Ze Scarborough do centrum Dowtown był kawałek drogi, zwłaszcza po tak srogim opadzie śniegu i tylko najmłodsi zdawali się czerpać z tego radość, przerzucając się śnieżkami i drąc przy tym wniebogłosy. Graham potarł wierzchem dłoni oko, niespiesznie odwracając wzrok od kłębiącej się pod szkołą młodzieży, dochodząc do wniosku, że to widok, jakim się rzadko raczył.
To jeden z nielicznych dni, kiedy miał się pojawić w szpitalu z rana. Zdecydowanie preferował nocne zmiany, nie tylko dlatego, że pacjentów zdawało się być tutaj mniej, a też dlatego, że mało który pracownik zakładu lubił zarywać nocki, co nie stanowiło dla Grahama wielkiej różnicy. Rodzina ofiarowała mu święty spokój, poza matką, nieustannie wypisującą smsy z prośbą o odwiedziny. Serce trzymał w zamknięciu, niewzruszone na romantyczne uniesienia, zaś przyjaciół zostawił za granicą — co więc miałoby go trzymać poza murami szpitala?
Na parkingu wrócił się jeszcze do wozu, upewniając, że zamknął drzwi, bo cichy głos z tyłu głowy podpowiadał, że ten dźwięk blokowanych zamków, to jednak jakiś omam (którym nie był). Posłał kilka oszczędnych uśmiechów tym, którzy zaczynali już go rozpoznawać. To dopiero miesiąc, od kiedy zaczął pracę w Mount Sinai Hospital, więc nic dziwnego, że nie do końca orientował się w plątaninie korytarzy i mnogości mijanych osób. Czuł się tu obco, zupełnie inaczej, niż w warunkach, do jakich przywykł, nie dając sobie póki co przestrzeni na zwątpienie, czy aby na pewno odnajdzie tu dla siebie miejsce. Mijał właśnie pokój socjalny, przelotnym spojrzeniem obrzucając wnętrze pomieszczenia. Przebrany w śnieżnobiały kitel z wpół śpiącym nadal wzrokiem, cofnął się o kilka kroków, kiedy do umysłu dotarł prosty komunikat.
Strój szczupłej pielęgniarki zdawał się nieco na niej wisieć, jakby stres zżerał ją od środka. Czy zawsze tak wyglądała? Czy taką ją pamiętał z przestrzeni wojskowych korytarzy, kiedy w przeciwieństwie do dnia dzisiejszego, wcale nie udawali, że się nie znają, bardziej za to skrywając inną, zdecydowanie mniej wygodną tajemnicę? Wsparł się bokiem o framugę i splótł ręce na piersi, osadzając wzrok na Iris. Jasne włosy miał zmierzwione wiatrem i wilgocią, zdawały się układać tak, jak wtedy, gdy tych dwoje widziało się po raz ostatni.
Valentine — odezwał się nieskrępowany faktem, że poza nimi w socjalnym znajdowała się jeszcze jedna pielęgniarka. — Jeszcze chwila i uznam, że mnie unikasz. — Niski głos z łatwością sięgał do każdego zakamarka pokoju. Był na tyle miękki, że ktoś mógłby uznać, iż miał właściwości kojące, lecz ta, do której Michael kierował swoje słowa, zapewne wzniosłaby sprzeciw.
Starsza kobieta przystanęła wpół kroku, wyglądając znad ramienia Iris, by sięgnąć wzrokiem męską twarz. Zamilkła, jak na dłoni widząc, że oto staje się świadkiem rozmowy, której być może słuchać nie powinna, lecz nie byłaby sobą, gdyby nie wyciągnęła kilku plotek dla reszty oddziału. Każda informacja była tu wszak na wagę złota, zwłaszcza w temacie nowego lekarza o nie do końca jasnej dla reszty personelu przeszłości.

Iris Valentine
space cadet
31 y/o
For good luck!
169 cm
pielęgniarka na oddziale ratunkowym Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
Merry Christmas, ya filthy animal!
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiŻeńskie
typ narracji3os.
czas narracjiprzeszły
postać
autor

To miał być spokojny dyżur, co w słowniku Valentine znaczyło mniej więcej tyle, że miało być dużo pracy i mało czasu na myślenie. Zdecydowanie wolała pracę pod presją, codzienna rutynowa praca doprowadzała ją na skraj szaleństwa i nie potrafiła słuchać koleżanek po fachu, które z rozmarzeniem rozmawiały o pracy w małych przychodniach albo prywatnych gabinetach lekarskich. Umarłaby z nudów, a znała setki lepszych sposobów na śmierć.
Przebrała się, związała włosy w wysoki kucyk, miała jeszcze tylko złapać w locie kubek z kawą i mogłaby zacząć swoją zmianę. Spokojną, pracowitą zmianę, bez dramatów…
I wtedy dotarł do niej ten dobrze znany głos, a charakterystyczny dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa, gdy podniosła wzrok, a ich spojrzenia się spotkały. Do tej pory faktycznie robiła wszystko, żeby go unikać – a przede wszystkim unikać niewygodnych pytań. I wspomnień. Michael Graham był echem przeszłości, wspomnieniem życia, które bezpowrotnie utraciła, a za którym nieustannie tęskniła. Było to szczególnie bolesne i trudne do przełknięcia, gdy zdawała sobie sprawę, że te wspomnienia i ta tęsknota bardzo często miała jego twarz. Twarz człowieka, którego przecież już nigdy miała nie spotkać.
- Właściwie całkiem trafne spostrzeżenie, doktorze Graham. – rzuciła po ułamku sekundy, nie gryząc się w język. Przesunęła spojrzeniem po jego sylwetce i zrobiła kilka kroków w jego kierunku. A może po prostu w kierunku wyjścia z pokoju socjalnego? Czuła na swoich plecach spojrzenie starszej pielęgniarki i wiedziała, że przyjdzie w ciągu tego dnia moment, w którym będzie musiała się srogo tłumaczyć z tej interakcji. Dlatego właśnie podeszła do Grahama tak blisko, że musiała praktycznie podnieść głowę do góry, żeby móc na niego spojrzeć, bo nie chciała unikać kontaktu wzrokowego.
- I czy nie tak było lepiej? – rzuciła, ściszając głos, żeby jej słowa mogły dotrzeć tylko do niego. Nie potrzebowała dodatkowych par uszu, świadków i tematów do plotek – Po co zmieniać coś, co całkiem nieźle funkcjonowało przez… tak długo jak pracujesz w Toronto? – tygodnie? Miesiące? Czas przelatywał jej przez palce, ale jednocześnie grała. Doskonale wiedziała jak długo pracował w szpitalu, doskonale pamiętała ich pierwsze spotkanie oraz każde kolejne, gdy serce chciało wyskoczyć jej z klatki piersiowej, w gardle formowała się trudna do przełknięcia gula i automatycznie szukała drogi ucieczki. Zwyczajnie się bała… a przecież wcale nie należała do tchórzliwych. Kurwa. To wcale nie funkcjonowało nieźle.


Michael Graham
35 y/o
CHRISTMASSY
183 cm
ratuję życie nie tylko w Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
święta, święta
i już zaraz znów wakacje
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjityp narracji
czas narracji-
postać
autor

Michael należał do osób, które pogardzają ucieczką. Już tak wiele razy w życiu sam odznaczył się podobną słabością, że dziś częściej dawał pod rozwagę przyjęcie innej postawy. Nie spodziewał się gwałtownej konfrontacji i mimo iż sam wzniecił płomień zapałki, to nie zamierzał jej rzucać — póki co. Poczuł na sobie ciężar ciemnych oczu, z których niewiele mógł wciąż wywnioskować. Czy to czysta złośliwość, a może strach i zagubienie? Było wiele pytań, jakie chciał jej zadać w ciągu tych dwóch lat, kolejne nasunęły się w ostatnim miesiącu, gdy okazało się, że ma ją na wyciągnięcie ręki — i że Iris nie zamierza po nią sięgać. Żadne z nich nie kładło się teraz na języku, a utknęło nagle w gardle. W sterylnym zapachu szpitala, pranych chemicznie ubrań i aromatu parzącej się w czajniku podłej kawy, momentalnie wychwycił dobrze sobie znaną mieszankę wanilii z lawendą. Brakowało tylko jednego elementu, tej charakterystycznej, ostrzejszej nuty imbiru; pewnie wystarczyłoby pochylić się nieznacznie, skryć twarz w jej włosach i... Jasna brew drgnęła, co Iris mogła z łatwością z tak bliskiej odległości spostrzec.
Doprawdy? — mruknął, godząc się na warunki prowadzonej rozmowy i ściszył głos, uniemożliwiając wścibskiej pielęgniarce podsłuchanie strzępków rozmowy. Michael odepchnął się od lekko od framugi, by ciałem zupełnie zastąpić drogę przejścia. Skoro już miał Valentine przed sobą, to nie mógł ot tak pozwolić jej teraz odejść. — A ja po prostu naiwnie wierzyłem, że to niefortunne zrządzenie losu — mruczał dalej, tym razem podejmując jednocześnie teatralnie urażony ton, do jakiego zwykł sięgać, by wybijać rozmówców z równowagi. Pozorna lekkość potęgowała napięcie, jakie w jednej chwili ogarnęło tych dwoje, utrzymując w stanie gotowości.
Jasne spojrzenie pobieżnie omiotło kobiecą twarz, nie zatrzymując się tęsknie na łuku warg. Myślał o niej wielokrotnie od dnia nagłego rozstania, zarówno wtedy, jak i gdy zobaczył ją podczas obchodu pierwszego dnia pracy w Mount Sinai Hospital — i właśnie to wspomnienie bliskości, urwanego oddechu i lepkiego dotyku powracało uporczywie, jak piosenka na zdartej płycie.
Chciałem mu trochę pomóc, bo przecież wprost nie możesz się doczekać, by całą tę sytuację rozwiązać.”Tak zrobiłaby każda dorosła osoba”, przemknęło mu przez myśl, lecz oszczędził im obojgu tej porcji oliwy w ogniu. Wsunął dłonie w kieszenie kitla i wolno wzruszył ramionami, kontynuując sarkastycznie: — Złośliwość, cięty język, podważanie autorytetów, z tym mogę się pogodzić, ale nie sądziłem, że jesteś taką zwolenniczką palenia mostów. — Valentine świetnie grała swoją rolę, trzymając się w ryzach. Graham zaś starał się nie wychylać, nie przekroczyć żadnej z bezwzględnych granic, zarówno przez wzgląd na Iris, co postronną obserwatorkę. I to jedno musiał przyznać, że wreszcie poczuł intrygujący zastrzyk adrenaliny.

Iris Valentine
space cadet
31 y/o
For good luck!
169 cm
pielęgniarka na oddziale ratunkowym Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
Merry Christmas, ya filthy animal!
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiŻeńskie
typ narracji3os.
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Właściwie sama nie potrafiła zdecydować dlaczego tak bała się konfrontacji z Michaelem. Ponieważ wyjechała właściwie bez pożegnania? Bo w międzyczasie wydarzyło się tak wiele, że nawet nie wiedziała jak miałaby mu to powiedzieć? Czy może dlatego, że nie miała pojęcia jak ich relację przenieść na coś tak przyziemnego jak szpital w Toronto? Czy cokolwiek się wtedy między nimi wydarzyło miało jakiekolwiek znaczenie tutaj? Szczerze wątpiła by którekolwiek z nich w tamtym momencie myślało o przyszłości poza wojskiem – ona na pewno o niej nie myślała. A teraz przyszło jej się mierzyć z konsekwencjami… szybciej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać!
- Nigdy nie podejrzewałabym Cię o bycie naiwnym, Doktorze. – zripostowała krótko i cicho, nawet nie miała pewności, czy ją usłyszał… chociaż był blisko. Za blisko. Brew drgnęła jej do góry, gdy mężczyzna zastąpił jej drogę ucieczki, którą oczywiście, że planowała. Rozczarowujące. Nie dała jednak tego po sobie poznać i nie spuszczała z mężczyzny uważnego, wręcz upartego spojrzenia. Przez jej głowę przebiegało mnóstwo chaotycznych myśli i pytań, które chciałaby mu zadać. Co się stało? Dlaczego wrócił? Dlaczego tutaj?
Czy o niej myślał?
Serce zabiło jej mocniej, ale twarz pozostała niewzruszona poza jedynie mocniej ściągniętymi brwiami, gdy mówił…
- Podważanie autorytetów? Nie jesteś tu moim przełożonym, doktorze Graham. Jesteśmy… kolegami z pracy. – kącik ust drgnął jej w lekkim rozbawieniu, bo nawet ona nie była w stanie utrzymać przy tym powagi. Koledzy z pracy… naprawdę. Brzmiało to niedorzecznie, ale jak inaczej miałaby to nazwać? Nie miała pojęcia, naprawdę nie wiedziała… - Cywilnej pracy, więc możemy śmiało założyć, że pewne mosty oboje za sobą spaliliśmy. I też cię o to nie podejrzewałam. – nie kryła się z tym, że w tym samym momencie omiotła spojrzeniem tak dobrze znaną jej sylwetkę, jakby szukała namacalnych dowodów, że coś się zmieniło… że coś się stało i dlatego wrócił do Toronto. Był jednak cały. Na szczęścieCzy nie powinniśmy właśnie zaczynać naszych zmian? Ta rozmowa… – nie powinna się wydarzyć, a już na pewno nie tu i nie w towarzystwie największej szpitalnej plotkary. Spojrzała na Michaela wymownie, kręcąc lekko głową – jeśli naprawdę chciał to kontynuować to nie w tych okolicznościach – Ta sytuacja… – wróciła do jego własnych słów sprzed zaledwie ułamka chwili – Co tu rozwiązywać? – wzruszyła lekko ramionami.
Było minęło. Żałowała.
Jeśli czegoś w swoim życiu była pewna to tego, że żałowała sposobu w jaki załatwiła pewne sprawy. Michael Graham należał do tych spraw. Nie wydawało jej się jednak, żeby teraz mogła cokolwiek na to poradzić – byli innymi ludźmi w zupełnie innym miejscu.


Michael Graham
35 y/o
CHRISTMASSY
183 cm
ratuję życie nie tylko w Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
święta, święta
i już zaraz znów wakacje
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjityp narracji
czas narracji-
postać
autor

Czy to wreszcie szczerość, a może usilna próba ratowania podbramkowej sytuacji? Nie ufał jej, nie miał powodu, by zaufać, skoro nie dość, że zostawiła go z dnia na dzień bez żadnych wyjaśnień, to teraz omijała szerokim łukiem, by uniknąć konfrontacji. Puszczenie tego w niepamięć nie wchodziło w grę. Skoro mieli znów pracować w jednym miejscu, pod jednym sztandarem ratować ludzi, to musieli chociaż utrzymywać pozory normalności.
Skinął wolno głową na krótką ripostę. Musiał wysilić się, by zrozumieć każde z niemal wyszeptanych słów, jednak ich z miejsca nie interpretując. To zwykłe, rzucone na odczepkę hasło, które miało go ugłaskać, nie szukać porozumienia, czy oczyszczenia atmosfery. Oczywiście, że nie zakładał, że sprostowanie sytuacji pójdzie łatwo; ba, spodziewał się, że Iris stawać będzie okoniem i wymigiwać się od udzielenia odpowiedzi. Dlatego też bez wielkich wzruszeń słuchał, co też panna Valentine ma mu do powiedzenia i jak tym razem go zaskoczy.
Zaśmiał się krótko, acz szczerze i pokręcił głową. Koledzy z pracy brzmieli oszczędnie, a jednak sama myśl pobudzała fantazję, zwłaszcza przy taktycznej pauzie. Prawdziwy powód powrotu do kraju przez Michaela nie był głośno powtarzany. Podobnie do Iris wolał, aby pozostał on tajemnicą, nawet jeśli część żołnierzy w bazie doskonale słyszała, co spowodowało decyzję przełożonego. W Toronto dla wszystkich byłoby lepiej, gdyby prawda nie wyszła na jaw.
Wiedziałabyś, co się stało, gdybyś tylko zapytała — stwierdził już beznamiętnym tonem, samemu nie będąc pewien, na ile w istocie byłby wobec Iris szczery. Podczas trwania misji sądził, że znalazł kogoś, komu można zaufać, przed kim się otworzyć, lecz wszystko wskazywało na to, że wola pozostawała jednostronna. Serce przyspieszyło swój rytm, gdy wzruszenie kobiecych ramion zdradziło zniewagę.
Co tu rozwiązywać? — powtórzył zaraz za nią, przechylając lekko głowę na bok, jakby pod tym kątem mógł się jej lepiej przyjrzeć. — Naprawdę sądzisz, że nagłe zapadanie się pod ziemię nie wymaga żadnego wyjaśnienia? — ponownie ściszył ton, nieomal sięgając szeptu. Zakochana w plotkach pielęgniarka przysunęła się o dwa kroki i otworzyła wiszącą szafkę, udając, że szuka dla siebie odpowiedniego kubka. Przyprószone siwizną brwi ściągnęły się w niezadowoleniu, że umyka jej sedno rozmowy. — To dość próżne, nie sądzisz? — Drgnął drugi kącik ust, maskujący dawno zagrzebaną już irytację, a która to na nowo zatliła się w piersi przy bliskim spotkaniu z koleżanką z pracy. Wziął głębszy oddech, by kupić sobie moment na myślenie, ale tym mocniej zawirował w głowie zapach kobiecych perfum. Jasne tęczówki prześlizgnęły się po linii kobiecej szczęki i wspięły na łuk warg. Pokręcił zaraz wolno głową i wyprostował się, wciskając dłonie głębiej w kieszenie kitla.
Nie chcę cię odciągać od obowiązków, Valentine — powiedział już głośniej, mając na uwadze zaspokojenie ciekawości plotkary, jednak ze wzrokiem wciąż wbitym w Iris. — Zresztą doskonale wiesz, gdzie mnie znaleźć, jeśli zmienisz zdanie. — Własny gabinet był luksusem, którego podczas wyjazdów z CAF próżno szukać. W Mount Sinai dostał go bez żadnego dopraszania, więc błyszcząca plakietka z nazwiskiem pyszniła się na drzwiach w bocznym korytarzu. Graham nie wiedział jeszcze, czy traktować to jako poprawę warunków pracy, zwłaszcza jeśli miał się bawić w niedopowiedzenia z jedną ze współpracownic, niestety daleką od bycia mu obojętną.

Iris Valentine
space cadet
31 y/o
For good luck!
169 cm
pielęgniarka na oddziale ratunkowym Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
Merry Christmas, ya filthy animal!
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiŻeńskie
typ narracji3os.
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Wiedziałaby, gdyby tylko zapytała. Ściągnęła mocnej brwi przyglądając się mężczyźnie. Czyli coś się stało… i oczywiście, że kobieca ciekawość dała o sobie znać. Chciała wiedzieć. Nie chciała jednak pytać i to z bardzo prostego powodu. Domyślała się, że zostałoby to odwzajemnione, a ona nie chciała mówić co działo się z nią. A strasznie nie lubiła tego robić. Widziała wtedy zmianę w spojrzeniach i zachowaniu ludzi, z którymi rozmawiała. Współczucie. A na samą myśl, że Graham miałby jej współczuć… przechodził ją nieprzyjemny dreszcz. Z drugiej strony jak długo byłaby w stanie utrzymywać przed nim tajemnicę w szpitalu? Nie tłumaczyła się przed tym jak zapadła się pod ziemię, czy powinna teraz? Była rozdarta.
Nie zwracając uwagi na pielęgniarkę, która tak bardzo wysilała się, żeby usłyszeć strzępki ich rozmowy, wpatrywała się intensywnie w tak dobrze znaną jej męską twarz. Wpatrywała się w nią długie godziny, znała ją praktycznie na pamięć i wielokrotnie pojawiała się, gdy tylko zamykała oczy. Teraz miała ją na wyciągnięcie ręki i bała się cokolwiek z tym zrobić. Była… próżna. Kącik ust drgnął jej w rozbawieniu, bo nie można się było bardziej mylić, ale nic nie powiedziała. Zaciskając wargi w wąską linię pozwoliła mężczyźnie odejść.
Wiedziała, gdzie go znaleźć. Wiedziała… Przymknęła powieki, policzyła w myślach do dziesięciu i miała nadzieję, że będzie mogła wrócić do normalności. Że konfrontacja z Grahamem wcale nie wytrąciła jej z równowagi.
Nic bardziej mylnego.
Niewiele myśląc po zaledwie paru chwilach ruszyła dokładnie w kierunku, w którym mogła go znaleźć. Ledwie zamknął za sobą drzwi do gabinetu – ona do niego wparowała, bez pukania, bez zaproszenia. Zamknęła je za sobą, oparła się o nie plecami i ponownie wbiła uważne spojrzenie w męską sylwetkę.
- Byłam ostatnią osobą, o której wtedy myślałam. Dlatego zniknęłam. Nie miałam prawa zrzucać na Ciebie moich problemów. Nie wolno mi było ich na Ciebie zrzucać. Byłeś na pierdolonym froncie, Graham. I to na nim musiałeś się skupić. Na nim, na swoim życiu, swojej żonie… na wszystkim innym poza mną. Nie potrzebowałeś mnie wtedy i w tamtym stanie. – wycedziła przez zęby, nie odrywając od niego spojrzenia.
Czasami się nad tym zastanawiała… był przecież lekarzem i naprawdę nic nie widział? Warunki, w których żyli były trudne, ale przecież znał ją. Tak jej się przynajmniej wydawało… i może się myliła? Może była naiwna myśląc, że znaczyła dla niego na tyle dużo, że miałby się przejąć? Sama już nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć.
- Co jeszcze chcesz wyjaśniać? – żeby mogli zacząć normalnie ze sobą funkcjonować.
Jak koledzy z pracy.



Michael Graham
35 y/o
CHRISTMASSY
183 cm
ratuję życie nie tylko w Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
święta, święta
i już zaraz znów wakacje
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjityp narracji
czas narracji-
postać
autor

Podobne sytuacje nigdy szczególnie nie przypadały mu do gustu. Nie znosił nie wiedzieć, a tym bardziej dopraszać się ukrywanych informacji. Sprawa nagłego zniknięcia Valentine mocno go ubodła, o czym nie miał okazji jej nigdy powiedzieć, zresztą pewnie nawet nie chciałaby tego słuchać, biorąc pod uwagę, jak zdecydowanie się od niego odcinała.
W głowie miał mętlik, który starał się wyłączyć wraz z opuszczeniem pokoju socjalnego. Czekała go dziś praca na porannej zmianie, a filiżanka kawy, jaką opróżnił przed wyjściem z domu, dopiero zaczynała działać. Wyszedł stamtąd, nie zwracając już więcej uwagi na plotkarę, czy ciasno związane wargi Iris.
Gabinet doktora Grahama był oszczędny w dekoracje. Wielu lekarzy z biegiem czasu personalizuje swoje biura o dodatkowe ozdoby, figurki, czy zdjęcia, a Michael tylko częściowo stał do nich w opozycji. W niewielkim gabinecie można było znaleźć biurko i dwa dodatkowe fotele, oraz regał na dokumentację. Ściany nosiły plamy po obrazach lub plakatach, które nowy właściciel stąd eksmitował, uważając je za zbyt przygnębiające, za to przyjęły ramkę z fotografią przedstawiającą pustynny krajobraz. Wokół wisiało więcej zdjęć, tym razem z ludźmi z różnych stron świata uchwyconych na zwykłych, jak i malutkich formatach. Gdyby Iris przyjrzała im się z bliska, zapewne mogłaby rozpoznać kilka twarzy.
Wiedział, że do niego przyjdzie, nie sądził jednak, że tak prędko. ”Oh, czyżbyśmy jednak zrywali plaster?”, przemknęło mu przez myśl, kiedy odwrócił się przez ramię, by oprzeć wzrok na zamykającej za sobą drzwi Valentine. Trzask powiódł elektryzującym impulsem przez męskie ciało, zmuszając do wzięcia głębszego oddechu — tym razem szczęśliwie zapach Iris nie rozproszył się jeszcze po gabinecie, więc lekarz usiadł na skraju biurka i splótł ręce na piersi, zadzierając lekko brodę i zamieniając się w słuch.
Nawet nie drgnął na wzmiankę o żonie. Pani Graham rzadko gościła w jego myślach, niemal nigdy w sensie, jaki rozumiała go Iris, więc nie skojarzył sobie problemu. Wtedy podczas misji, kiedy zbliżył się do pielęgniarki, w ogóle nie zaprzątali sobie tym głowy. Ich relacja wskazywała na bliskość opartą o tu i teraz, nie o dalekosiężne planowanie wspólnej przyszłości. O Danny opowiadał bardzo oszczędnie, starając się nie snuć bzdurnych kłamstw o wielkiej miłości, czy złamanym sercu. Z góry zakładał, że zdrada udzie mu na sucho, bo i sama Valentine nie podnosiła wątpliwości co do czystości jego intencji, kiedy wyginała się pod nim z rozkoszy w ciasnym schowku bazy wojskowej.
Słuchał jej uważnie, spijając każde wycedzone z chłodem słowo. Iris starała się trzymać nerwy na wodzy, o czym wołała każda komórka jej ciała, kiedy wreszcie mogła wyrzucić z siebie tak skrzętnie pielęgnowane argumenty. Brzmiały na dopracowane, wielokrotnie powtarzane w głowie stały się dlań prawdą, nawet jeśli obok nie leżały. Wśród samych słów nie było niczego konkretnego, ale ich ciężar zmuszał do myślenia, analizowania faktów, do próby wyciągania wniosków. Żadne z nich nie należało do zaskakujących. Szumnie brzmiące, wzmocnione wulgaryzmem i uważnym spojrzeniem ciemnych oczu. Czy powinien odpowiedzieć tym samym, jakimś szczątkowym ciepłem, może wyciągnąć dłoń i spróbować zrozumieć? Może.
Jak na kogoś, kto stawia siebie na szarym końcu, dałaś sobie zaskakująco wiele władzy — stwierdził powoli, kiedy zakończyła wymownym pytaniem. Dłonią powędrował do brody o krótkim zaroście i podrapał się, udając zastanowienie. — Uświadom mnie, proszę, bo nie rozumiem, wedle jakich zasad działasz. Ta twoja wybiórczość tyczy się wyłącznie twoich spraw prywatnych, czy wszystkiego? Wolałbym, żeby nie doszło do sytuacji, w której wspaniałomyślnie odmawiasz mi jakieś istotnej wiedzy, w wyniku czego żegnamy się z pacjentem.Bo miało być czysto profesjonalnie, czy tak?

Iris Valentine
space cadet
31 y/o
For good luck!
169 cm
pielęgniarka na oddziale ratunkowym Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
Merry Christmas, ya filthy animal!
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiŻeńskie
typ narracji3os.
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Dlaczego to zrobiła? Dlaczego?! Mogła trzymać nerwy na wodzy, ale w środku drżała. Wpatrywała się w męską twarz tak intensywnie jakby bała się, że odwrócenie wzroku może oznaczać przegraną. A to przecież nawet nie była walka. Zrywanie plastra? Prędzej. W tej samej chwili, w której zapadła między nimi cisza, trwająca więcej niż kilka sekund – pożałowała. Żałowała, że poddała się chwili, że przyszła do niego, że tkwili teraz jego pustym gabinecie, a ona się uzewnętrzniła, chociaż nie powinna. Przecież i tak nie zrozumie…
I nie zrozumiał.
Ściągnęła mocniej brwi, aż na czole pojawiła się pionowa zmarszczka. Spojrzenie stało się chłodne, a ona minimalnie się wyprostowała… bo przecież nie zamierzała dać mu wygrać. Nawet jeśli nie miała pojęcia dlaczego walczyli. Co się stało? Jak to się stało?
- A ty nie jesteś w stanie jej zaakceptować? – odbiła piłeczkę, chłodno… nieprzystępnie, ponownie budując między nimi dystans. Ten sam, który panował od jego powrotu do Toronto i początku pracy w Mount Sinai. Miała władzę – jej tajemnica była jej tajemnicą. Jeśli nie rozumiał, jeśli nie chciał zrozumieć… nie musiała mu się tłumaczyć. Przesunęła spojrzeniem po jego sylwetce. Znowu poczuła znajome ukłucie w okolicach mostka, a w gardle pojawiła się niewygodna gula. Mówił, żeby ją ranić i znała go wystarczająco dobrze, żeby o tym wiedzieć. Pamiętała ich początku. Pamiętała jak z całej siły próbował udowodnić jej, że się nie nadaje, że to nie było miejsce dla niej. Nigdy jednak nie udało mu się jej złamać. Aż do teraz.
Teraz mu się to udało.
Chciała zachować profesjonalizm, naprawdę. Ważyła słowa, mogła przecież zapewnić, że jego pacjenci są bezpieczni – jak zawsze, bo to jedna z tych rzeczy, których nie można jej zarzucić. Umiała pracować. Tylko on to wiedział. Wiedział.
- Pierdol się, Graham. – jej słowa przecięły pomieszczenie szybciej niż zdążyła się nad tym zastanowić. Ale szczerze? Wcale ich nie pożałowała… dokładnie tyle w tym momencie chciała mu przekazać i nie interesowało jej, co na ten temat sądził. Odwróciła się na pięcie, chwyciła za klamkę od drzwi i jej wyjście pewnie byłoby bardziej spektakularne, gdyby klamka nie postanowiła się… zaciąć. Wszechświat jej nie znosił i udowadniał jej to na każdym kroku, więc musiała jeszcze raz z większą siłą szarpnąć za klamkę.



Michael Graham
35 y/o
CHRISTMASSY
183 cm
ratuję życie nie tylko w Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
święta, święta
i już zaraz znów wakacje
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjityp narracji
czas narracji-
postać
autor

Oburzenie Valentine było widoczne, jak na wyciągniętej dłoni. Nie chowała się, nie wstydziła swoich emocji, a zaznaczała dobitnie to, kim jest i co czuje. Może i żałowała przypływu szczerości wobec kogoś, kto tego nie doceni, ale przynajmniej mówiła w zgodzie z własnym sumieniem. W przeciwieństwie do Grahama.
Czy celował, aby zranić? Insynuował kłamstwa, niedopatrzenie i bezczelność, jakby chciał ją wyłącznie skrzywdzić. Potrafił ciąć słowem, wyszukiwać słabe punkty przeciwnika i dawkować mu kolejne ciosy tak, by myślał, że walka jest wyrównana, jednak ta nigdy do nich nie była. Lepiej było ukąsić, niż odsłonić tę wrażliwą część siebie, skrywaną przed resztą świata od wielu lat, bo tak było znacznie łatwiej. Łatwiej, niż przyznać otwarcie, jak bardzo sam czuł się zraniony po zniknięciu Iris.
Soczysty wulgaryzm był tym, czego się spodziewał — nie łez, czy podkulania ogona, a wytoczenia ciężkich dział. Zakładał, że dostanie listę własnych przewin z rozkazem ich wyjaśniania, a przynajmniej splunięte prosto w twarz i rozsmarowane na powierzchni, aby zrozumiał, jak bardzo nie nadaje się do życia wśród ludzi. Czy nie po to ją podpuszczał, uderzał w wybrane nuty, aby wyzwolić w niej to, co najgorsze, by uświadomić, że oboje są dokładnie tacy sami?
A jednak tkwił tam przez moment, jak uderzony w tył głowy tępym narzędziem. Siedział z przekonaniem, że zaraz zostanie sam, zmuszony niczym młodzik do przemyślenia swojego zachowania, zanim wróci do reszty świata. Świat miał na to jednak inny plan, zmuszając do konfrontacji. Drzwi do gabinetu lubiły się zatrzaskiwać, co Michael zdążył zauważyć w dniu, w którym dostał do niego klucze. Nie działało na zwykłe szarpnięcie, należało do nich podejść podstępem, ale o tym Iris nie mogła wiedzieć, jeśli w nim nie bywała.
Graham odepchnął się od blatu i w kilku krokach znalazł się przy pielęgniarce. Wyciągniętą rękę oparł na drzwiach gdzieś nad głową kobiety, by dać jej do zrozumienia, że nawet jeśli pokona klamkę, to i tak prędko stąd nie wyjdzie. Nie bez dokończenia rozmowy.
Tyle że zamiast się odezwać, milczał przez moment, zbierając się w sobie. Pozwolił, by hipnotyczny zapach kobiecych perfum ponownie wypełnił nozdrza i zamieszał w głowie, utrudniając zebranie myśli.
Przepraszam — padło nagle ściszonym głosem, gdy Michael zamknął powieki. Nie był do tego przyzwyczajony, wzbraniał się zwykle wszelkimi sposobami, by nie przyznawać się do winy. Choćby miał obrócić kota ogonem, wyłgać się, zawrócić nurt rzeki, podjąłby się wyzwania, byleby wyszło na jego. Tym razem było inaczej. — Nie będę już więcej pytać. Mam świadomość, że wina za tę sytuację leży na mnie. Mało dałem ci powodów, byś uznała mnie za godnego zaufania. — Nie trzeba daleko szukać, chociażby kilku jadowitych słów, jakie rzucił doń przed momentem bez żadnych skrupułów. — Ale jesteś w błędzie, mówiąc, że cię wtedy nie potrzebowałem.

Iris Valentine
space cadet
31 y/o
For good luck!
169 cm
pielęgniarka na oddziale ratunkowym Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
Merry Christmas, ya filthy animal!
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiŻeńskie
typ narracji3os.
czas narracjiprzeszły
postać
autor

W głowie Iris Valentine pojedyncze przekleństwo wcale nie było pojedynczym przekleństwem. W jej głowie leciała właśnie bardzo niekulturalna wiązanka, która pewnie nigdy nie przeszłaby jej przez gardło – na niego, na świat, na siebie samą… ale przede wszystkim na te cholerne drzwi, które nie chciały ustąpić. Czy to w ogóle było legalne? Na boga, byli w szpitalu! Nie bez przyczyny miała na nogach buty do biegania! Powinna móc stąd jak najszybciej wyjść, gdyby właśnie była gdzieś potrzebna. A cóż… może ona nie była potrzebna, ale sama bardzo potrzebowała wyjść. Potrzebowała znaleźć się jak najdalej Michaela Grahama i wszystkich tych uczuć oraz emocji, które wzbudzała w niej jego obecność. Bardzo chciałaby wiedzieć dlaczego się tak działo…
Tak jak bardzo chciała stąd wyjść. Miała wrażenie, że jej walka z klamką trwała wieczność - w rezultacie był to zaledwie ułamek chwili, w którym mężczyzna zdążył pokonać długość pokoju, stanąć tak blisko, że jej ciało przeszedł dreszcz. Dlaczego musiał stać tak blisko?! Dopiero po sekundzie dotarło do niej, że zagrodził jej drogę ucieczki… chciał dalej sobie to wszystko wyjaśniać? Potrzebowała sekundy na wzięcie się w garść i była gotowa wziąć udział w drugiej rundzie tej bitwy.
Przepraszam.
Nie tego się spodziewała. Serce zabiło jej mocnej, krew szybciej zaczęła krążyć… mówił, a jej ciśnienie dudniło w uszach, a serce chciało wyskoczyć w z klatki piersiowej. Potrzebował jej. Te słowa przez kilka sekund, zaledwie parę uderzeń serca rozbijały jej się po głowie. Nagle zdała sobie sprawę, że oczy zaszły jej łzami, a przecież na to nie powinna sobie pozwolić – nie dawała sobie prawa do płaczu, to oznaka słabości. Wierzchem dłoni otarła więc policzek, mając nadzieję, że będąc odwróconą do niego tyłem nie zdążył tego zauważyć. Dopiero wtedy powoli odwróciła się do Grahama. Spojrzała na niego, przesunęła wzrokiem po jego twarzy… tak dobrze znanej twarzy.
- Przestraszyłam się… przestraszyłam się własnych uczuć w kontekście choroby. Nie mogłam ci nic nie powiedzieć. Nie mogłam pozwolić ci tam zostać z myślą, że coś do ciebie czuję i przy okazji nie wiem czy dożyję własnej trzydziestki. Te dwie informacje razem… to nie… a tylko część prawdy byłaby jeszcze gorsza. Więc uciekłam. Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek się spotkamy, Graham. – przyznała wreszcie, cicho… zdecydowanie zbyt cicho. Ale jednocześnie nie odwracała wzroku – uparcie wpatrywała się w jego twarz, starając się z niej wyczytać jak najwięcej.
Ale teraz znał powód. Znał prawdę... a ona nie wiedziała jak powinna się z tym czuć, bo właściwie - nie czuła nic. Pustkę. Było tylko oczekiwanie.


Michael Graham
ODPOWIEDZ

Wróć do „Mount Sinai Hospital”