-
Depresja przy barszczyku
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/hertyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Głucho wszędzie, ciemno wszędzie... co to będzie? Ten dramat romantyczny mogłaby zacytować w głowie panienka Ward. Odkąd zakończyła ona chemię, a zerwanie z Cassianem zostało oficjalnie sfinalizowane, przestała widzieć życie w jakichkolwiek barwach. Wszystko należało do odcieni szarości. Żadne pieski, kotki, a nawet ulubione lody nie smakowały tak dobrze. Większość czasu spędzała w rodzinnym pokoju, próbując przetrwać kolejny dzień. Skutki uboczne chemii zaczęły powoli jej mijać, za to wewnętrzne życie emocjonalne Cynthii zaczynało eksplodować. Sama zaraz miała szykować sukienki, wybierać odpowiednią fryzurę, sprawdzać gramaturę papieru.
To miał być idealny moment jej życia, a zamiast tego próbowała składać wszystko to, co zostało z jej zdrowia emocjonalnego. Nic nie wydawało się dobre. Wszystko demonizowała. Chociaż widok szczęśliwych par był dla niej najgorszy. Powodował, że mimowolnie zaczynała wymiotować do najbliższego kosza na śmieci, niczym menel. Albo typowy imprezowicz, który w trakcie jednej nocy przeszedł więcej niż powinien. Ona też przeszła. Tylko na poziomie emocjonalnym a on zostawał w ludziach więcej niż na jeden dzień.
Cała ubrana na czarno przyszła do baru z Lakefield. Miała w głowie jedną zasadniczą misję. Ogromną chęć bronienia jej przed debilizmem w postaci mężczyzn. Zdradzali, zostawiali w najgorszym momencie życia, a z jakiegokolwiek szczęścia nie pozostawało nic poza zgliszcz, które targały emocjami na lewo i prawo. Może dlatego Cynthia wyglądała, jakby nie przespała miliona nocy? Lekko podkrążone oczy, blada cera, rozczochrane włosy. Już powoli zaczęły jej odrastać po chemii. Bardziej przypominała wrak człowieka, ale nie przeszkadzało jej to. Teraz w głowie miała jeden cel: obronić przyjaciółkę.
— Nie bierz tego ślubu — wycedziła spokojnym tonem, unosząc wzrok na Marę. By odnaleźć jej spojrzenie, żeby móc zobaczyć jakiekolwiek wątpliwości. Ward kroiło się serce na samą myśl, co mogłaby przeżywać Mara. Miłość jest trudna, a odrzucenie jeszcze bardziej. Jakby ktoś rozdarł Cię na dwie połowy i kazał samodzielnie się zszyć.
— Każdy facet to skończony kretyn, który zostawia, jak zaczyna być zbyt skomplikowanie — mruknęła, unosząc wzrok na Lakefield. Próbowała zabrzmieć przekonująco, ale jaką ona mogła mieć skuteczność? Po zerwaniu, po skończonej chemii bardziej przypominała wrak człowieka.
-
Jingle bells, Jingle Bells
Jingle all the way
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskietyp narracjitrzecioosobowyczas narracjiprzeszłypostaćautor
Nawet jeśli nie do końca czuła, że to dobra decyzja. Mama i siostra mówiły, że stres przed ślubem jest normalny, ale przecież się kochają, więc wszystko będzie dobrze. Na pewno mają rację, prawda? Idąc dzisiaj do baru, Mara liczyła trochę na to, że i przyjaciółka ją pocieszy. Wypchnie w ramiona narzeczonego i uspokoi jej myśli i serce. Pech chciał, że przecież
- Cynthia, skarbie…- zaczęła niepewnie szukając w głowie odpowiedniego sposobu na rozegranie tej rozmowy, która chyba będzie ciężka. Ale przecież została właśnie panią psycholog, poradzi sobie!- Cassian, to chuj. Skończony idiota i wiesz, że najchętniej złożyłabym jego kutasa w ofierze wraz z jajkami na szczycie, aby wywołać chociaż jeden mały uśmiech na Twojej pięknej twarzy- to już powiedziała z pełną szczerością i pewnością w głosie. Jak go spotka na swojej drodze, to będzie mieć do czynienia z groźną Lakefield!
- Ale nie każdy facet to Cassian. Josh jest naprawdę inny. Kocham go- dodała znowu niepewnie, jakby… jakby przekonywała samą siebie? Nie, to niemożliwe. Zaraz jednak podniosła do ust kieliszek z winem, bo zaschło jej dziwnie w gardle.
Cynthia A. Ward
-
Depresja przy barszczyku
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/hertyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Wywróciła od razu oczami na słowa przyjaciółki. Nie potrzebowała słuchać słodzenia. Męczyło ją ono za każdym razem, kiedy tylko docierało do jej uszu. Westchnęła cicho, jakby całe życie miało z niej uciec. Tak, było. Miała dosyć życia. Najchętniej schowałaby się w dziczy, gdzie nie miałaby okazji patrzeć na szczęśliwe pary. Nie była zbyt dobrym wyborem, jeśli chodziło o pocieszanie, czy mówienie pozytywnych słów. Marazm życia mocno jej doskwierał. Bardziej porównałaby siebie do dekadentyzmu. Nic nie miało w sobie odrobiny światła, nawet przebywanie z przyjaciółką powodowało u niej nieprzyjemne skurcze niewiadomego pochodzenia.
— Mara, nie słonkuj mi — mruknęła Ward, przypominając bardziej Grincha, czy innego Scrooge'a. Wywróciła teatralnie oczyma. Jeszcze pół roku temu miała w sobie więcej życia. W trakcie chemii życie wydawało się mieć sens. Miała osobę, na którą mogła liczyć, nieważne, co działoby się dalej. Teraz ona zniknęła, została jej jedynie przyjaciółka. Tylko że Lakefield nie była wystarczająca, by zapełnić całą dziurę, która powstała po rozstaniu z Cassianem — bardziej przypominam otchłań morskich głębin niż słońce. Choć bardziej kusząca jest ciemność w trumnie — skwitowała cicho Ward, unosząc wzrok na przyjaciółkę. Nie brzmiała optymistycznie, ale jak powinna brzmieć? Całe życie jej runęło wraz z odejściem Cassiana.
— Daj spokój — prychnęła Cynthia, słysząc kolejne słowa. Delikatnie ją rozbawiła, uniosła minimalnie kąciki ust, co spowodowało się coś na kształt uśmiechu — nie jest warty naszej rozmowy — dodała po krótkiej chwili. Jakiekolwiek wspomnienie o Lennoxie powodowało u niej ścisk żołądka oraz chęć zwrócenia jego treści. Ten temat wydawał się być odległy, a jednak serce dalej ją bolało na samo wspomnienie — mój uśmiech się pojawi, jak zasnę na dobre — dodała, wywracając teatralnie oczyma. Mrok w Cynthii pojawiał się stopniowo. Przerwała własną karierę medyczną przez leczenie. Chciała móc do niej wrócić, ale... kto chciałby takiego lekarza?
— Coś czuję, że wrócimy do tej rozmowy po waszej rozprawie rozwodowej — nie była zbyt wspierającą przyjaciółką. Powinna się cieszyć szczęściem. Przez zatrute serce własnymi emocjami nie mogła tego zrobić — Mara, on niego płyną złe fluidy — i miał wkurwiki w oczach — to zły człowiek — wycedziła finalnie Cynthia, spuszczając na moment wzrok. Sama nie wiedziała, co powinna powiedzieć więcej. Naprawdę to czuła, ale ukrywała to.
-
Jingle bells, Jingle Bells
Jingle all the way
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskietyp narracjitrzecioosobowyczas narracjiprzeszłypostaćautor
- Eh Cynthia, prawdziwa z Ciebie królowa ciemności- przewróciła oczami nieco zirytowana, ale zaraz się upomniała w myślach. Bo co z niej za przyjaciółka i terapeutka, skoro w takim momencie życia nie jest wsparciem dla drugiej osoby?! Postanowiła się poprawić. Dlatego ten delikatny uśmiech, a raczej jego cień, rozgrzał jej serce. Ucieszyła się , że Cynthie chociaż trochę rozbawił jej tekst o kutasie złożonym w ofierze. Teraz pozostało dorwać Cassiana i pozbawić go jego męskości.
- Nie jest wart nawet zaprzątania sobie nim głowy- przytaknęła nie chcąc już dyskutować z przyjaciółką. Skoro nie chciała rozmawiać o eks, to nie będą. Miały o inne tematy do rozmowy, ale Mara nie była pewna czy ciekawsze i ważniejsze. Nie, gdy usłyszała kolejne słowa płynące z ust brunetki.
- Weź nawet tak nie mów! Gadasz głupoty- zaprotestowała błyskawicznie posyłając jej wściekłe spojrzenie, którym obdarzyła ją pierwszy raz w życiu.- Nie masz prawa umierać. Jak to zrobisz, to pomaluję Cię tak tandetnie do tej trumny i założę najbardziej pstrokate ubrania , że powrócisz zza światów- i słowa dotrzyma. Skoro Cynthia straszy ją takimi okropnymi komentarzami, to ona też ją może. Bo prawda była taka, że w tej całej chorobie, Mara również cierpiała. Zawsze wszyscy skupiają się na chorym, który oczywiście jest najważniejszy. Jemu potrzebne jest wsparcie, ale rodzina i przyjaciele? Oni też cierpią, ale w środku, bo muszą być silni dla tej drugiej osoby. Muszą się uśmiechać i zagrzewać ich do walki, nawet jeśli im samym jest ciężko w to wierzyć. Więc Lakefield bolały słowa przyjaciółki, bo nie chciała jej stracić. Jako przyjaciółki mogą się rozejść, z tym da radę się pogodzić. Jeżeli będzie wiedziała, że gdzieś tam na świecie wciąż żyje sobie Cynthia - zdrowa i szczęśliwa- to będzie mogła spać spokojnie. Ale nie poradzi sobie z zerwaniem przyjaźni przez śmierć.
Słysząc jej negatywne nastawienie do ślubu z Joshem, było jej jeszcze ciężej. - Czyli rozumiem, że moją świadkową też nie zostaniesz?- zapytała, ale nie czekała na odpowiedź. - W takim razie wezmę Connie- głośno westchnęła, bo jednak chciała Cynthię. Ale chciała też kogoś, kto ją będzie wspierał i pocieszał. A w tym momencie, gdy miała wątpliwości czy wyjść za mąż, to jej przyjaciółka… próbowała ją odwlec od ewentualnego błędu? Niestety Mara wtedy jeszcze tego nie dostrzegała w taki sposób.- Skąd możesz wiedzieć jaki jest, skoro niewiele z nim rozmawiasz?- spojrzała na nią unosząc brew do góry. - W dodatku, jeżeli mi ufasz i wierzysz w moje umiejętności terapeutyczne, to zaufaj mojemu osądowi w kwestii wyboru mojego przyszłego męża- bo przecież Mara się zna na ludziach i pozna, kiedy ktoś ją oszukuje i wodzi za nos.
Cynthia A. Ward
-
Depresja przy barszczyku
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/hertyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Za oknem zaczynał padać śnieg. Delikatnie prószył, pokrywając chodniki. Wszystko mogłoby zwiastować, że wraz z przyjściem świąt, Cynthia zmieni własne nastawienie. Prawda była niestety gorsza. Bała się świąt. Wcześniej miała je pieczołowicie zaplanowane. Prezenty dla Cassiana dalej leżały gdzieś w głębi szafy, pokrywając się częściowo kurzem. Nawet ubieranie choinki nie wchodziło w grę. Nie bawiło ją to. Cała, magiczna atmosfera pękała w obliczu złamanego serca.
Nie skomentowała komentarza o królowej ciemności. Po części się nią czuła. Była niczym Persefona, królową świata umarłych oraz żoną Hadesa. Powoli odnajdywała własną życiową drogę i
— Nie — odparła beznamiętnie. Zamilknęła na dłuższą chwilę, próbując zebrać myśli — zdążyłam już ją dla niego stracić, podobnie jak serce — inaczej właśnie przedstawiałaby Marze swój wielki plan na rezydenturę. Wielkie otwarcie nowego rozdziału, a ona dalej tkwiła porzucona z tymi samymi emocjami co w dniu zerwania — u osób porzuconych, rozwiedzionych, lub po śmierci partnera występuje coś takiego jak zespół złamanego serca — rzuciła obojętnym tonem, unosząc na sekundę wzrok na Lakefield. Próbując odnaleźć w jej oczach, coś na wzór nadziei na lepsze jutro — mam to, czy pustkę, Mara? — spytała przyjaciółki, próbując znaleźć u niej formę wsparcia. Coś z nią musiało być nie tak, inaczej nie przejmowałaby się tak bardzo tym zerwaniem. Czuła, jak przechodzą przez jej ciało przedziwne wibracje na samo wspomnienie Lennoxa.
— Świętą prawdę, a nie gówno prawdę — żadnych głupot. Nie miałaby siły, by puścić nawet delikatnym, bezbronnym żartem — jak to zrobisz... — zaczęła Cynthia, zawieszając chłodny, przeszywający wzrok na przyjaciółce — nie będę Cię nawiedzać — nawet nie uniosła kącików ust. Za to poszła do barmana, by finalnie na ich stolikach pojawiła się whiskey. Ward miała ochotę na coś gorzkiego, by móc poczuć prawdziwą gorycz życia.
— Nie jestem dobrym wyborem — przyznała Lakefield rację. Mimo że chciałaby móc rozmawiać z nią, cieszyć się jej szczęściem, to zwyczajnie nie da rady. Prędzej weszłaby do piekła, by spłonąć żywcem.
— Mam radar na kurwiki w oczach — na Cassiana nie miała, za to na innych owszem — twoje, terapeutyczne oczy nie widzą złych fluidów, bo nie są obiektywne — mruknęła, podnosząc szklankę, by upić z niej alkoholu. Westchnęła cicho. Nie lubiła dzielić się obawami z przyjaciółką, ale... musiała — powinnaś dać sobie z nim spokój. — powtarzała się. Może metoda zdartej płyty zadziała na jej przyjaciółkę? Tego nie wie nikt — jedyne co facet ma w sobie dobrego to kutas — i aż prychnęła krótko pod nosem, cała dumna z samej siebie.
-
Jingle bells, Jingle Bells
Jingle all the way
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskietyp narracjitrzecioosobowyczas narracjiprzeszłypostaćautor
- Masz złamane serce skarbie- powiedziała bez owijania w bawełnę, ale jej spojrzenie było pełne współczucia.- Słuchaj, prawda jest taka, że faktycznie straciłaś dla niego głowę i tak - masz złamane serce. A wiesz dlaczego? Bo go kochałaś. Masz w sobie tyle empatii i dobroci, że chciałaś się nią z nim podzielić. Kochałaś go , przeżyłaś z nim wiele cudownych chwil i tych wspomnień nikt Ci nie zabierze. Jednak na wszystko kiedyś przychodzi koniec. Czasami później, a czasami wcześniej, ale zawsze się kończy tym samym - złamanym sercem- uważała, że pocieszanie nie polega na dawaniu wzniosłych słów mijających się z prawdą. Czasami też pewne rzeczy trzeba powiedzieć głośno, dosadnie, aby zostały ostatecznie zrozumiane, zaakceptowane i z którymi można się nauczyć żyć dalej.
- Jednak nie martw się, bo posklejamy to serce jakimś dobrym kutasem i odzyskamy Twoją głowę- uśmiechnęła się już szerzej pozwalając sobie na mały żart. A przecież jak stara zasada mówi? Klin klinem! Utratę kutasa jednego, trzeba zaczarować poznaniem kutasa drugiego.
- A wiesz, że to byłaby nagroda? Kocham Cię, ale nie chcę Cię widywać jako ducha. Posikałabym się ze strachu- powiedziała nieco głośniej, żeby Cynthia ją na pewno usłyszała, gdy widziała, że już zmierza do baru. Jedynie na koniec zniżyła głos, że nawet Ward jej pewnie nie usłyszał.
Spojrzała na alkohol i trochę się skrzywiła, bo wolała wino, ale już nie będzie jej i na to narzekać.- Może i nie jestem obiektywna, ale to dobry człowiek. Kocha mnie, ja jego. Czego chcieć więcej?- wzruszyła ramionami sama nie potrafiąc odpowiedzieć na to pytanie. Josh wydawał się… bezpieczną opcją.
Cynthia A. Ward
-
Depresja przy barszczyku
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/hertyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Wywróciła oczyma, słysząc zaledwie pierwsze słowa Mary. Dokładnie tego się po niej spodziewała. Wygładzania rzeczywistości, która tak czy siak, nie miała większego znaczenia. Przymknęła na moment oczy, zastanawiając się, co dokładnie powinna jej powiedzieć oraz jakich słów użyć. Problem wynikał z tego, że nie miała pojęcia. Lekko się zirytowała, że ktoś próbował osłodzić jej beznadziejne życie. Cynthia była postacią tragiczną, bez jakiejkolwiek wzmianki na temat normalności. Bolało ją serce i ciało.
— Nie wiedziałam o tym, Mara — mruknęła sarkastycznie Cynthia, wzdychając ciężko. Denerwowały ją słowa przyjaciółki. Były niczym sól sypana na świeżą ranę. Nie mogła wyjść z tego, co działo się przed jej oczyma, jakby serce na nowo się łamało. Przypominało jej ból, którego zaznała. Ten najgorszy związany z uczuciami — dziękuję za uczuciową papkę pani psycholog — prychnęła Ward, strzelając palcami. Spojrzała jeszcze raz surowym tonem na Marę z prawdziwym pokerfacem — mogę już skoczyć z mostu? — spytała poważnym głosem, jakby naprawdę to rozważała. Przymknęła mocno powieki. Nie bez powodu znajdowała się pod opieką psychologa i psychiatry. Pewne kwestie w życiu musiały być pod stałą kontrolą specjalisty. Nawet jeśli alkohol działał na nie dużo lepiej.
— Nie chcę żadnego kutasa. — powiedziała chłodnym tonem Ward. Jej głos prawie przypominał warknięcie. Bliskość z innymi ludźmi wydawała się być dla niej zbyt ostra. Za każdym razem była raniona — zostanę sama ze sobą — mruknęła cicho pod nosem. Brzmiała, jak prawdziwa niezależna singielka, a kolejne słowa miały to tylko potwierdzić — ewentualnie przygarnę kota, by wyglądać na większą desperatkę — dodała, kręcąc głową. Zatopiła swoje usta w alkoholu, by choć na moment zamknąć usta. Zwłaszcza że każde kolejne słowo powodowało nieprzyjemny ucisk w żołądku.
— To w takim razie będę Cię straszyła — stwierdziła poważnym tonem Cynthia, wywracając oczyma. Zawsze robiła na przekór, a ostatnimi czasy jeszcze bardziej podkreślała to na każdym kroku — czegoś więcej niż dobrego wyjścia, bo się nie przeruchało pana profesorka — powiedziała całkiem szczerze. Ten Josh był jednym wielkim błędem. Zdawała sobie z tego sprawę. Znała przyjaciółkę. Był niczym więcej niż bezpieczną opcją, która miała zatkać chwilową pustkę — gdyby nie prof, to byś nawet na niego nie spojrzała — wycedziła finalnie Cynthia, a jej usta ułożyły się we wąską linię. Cokolwiek by nie powiedziała, nieważne jakie miłe słowa by użyła, zabolałoby to tak samo.