outfit
Już samo zetknięcie się z tym przedziwnym festiwalem organizowanym pod Toronto było dla Santorini szokiem kulturowym. Z niepokojem spoglądała na zawartości food trucków gdy jej dzisiejszy partner opowiadał jej o swoich Polskich korzeniach pomimo tego, że już jego dziadkowie zawitali w Kanadzie lata temu i nigdy nie postawił w Polsce własnej stopy. Nie miałaby problemu ze słuchaniem gdyby nie piwo, które wcisnął jej do ręki - ironicznie rzecz biorąc, dziękowała w tej chwili Bogu, że było rozwodnione, bo dzięki temu jego smak był w jakikolwiek sposób akceptowalny. To nie tak, że miała zbyt wysublimowane podniebienie na kanapkę ze s m a l c em i ciemne piwo, które z trudem przechodziło jej przez gardło - to znaczy, tak mówiła Josephowi, kłamiąc przy tym bezczelnie.
Labirynt przy tym wydawał się atrakcyjną propozycją. Nie wiedziała jak długo festiwal miał trwać, ale gdy wkraczała pomiędzy wysokie ściany ułożone z siana, niebo powoli przekształcało się z fioletu w granatowe. Przez myśl przeszło jej, że może uda jej się zgubić i utnie ten wieczór znacznie szybciej, niż planowała.
Teraz pluła sobie za te myśli w brodę.
To Joseph wpadł na idiotyczny pomysł schowania się przed nią i jej przestraszenia pomimo tego, że wyraźnie prosiła go, by tego nie robił. Nie wpadł jednak na to, że Santorini wykorzysta stworzone okienko i ruszy w zupełnie innym kierunku, śmiertelnie obrażona - z tym obrzydliwym piwem w dłoni lawirowała po labiryncie przez dłuższą chwilę, zbyt skupiona na własnych emocjach by orientować się w tym, co w ogóle się działo wokół niej.
A działo się bardzo mało. Zbyt mało.
Nie zorientowała się, gdy słońce zaszło całkowicie, spowijając labirynt w półmroku. Odgłosy imprezy ucichły, wytłumione przez słomę. Kiedy ostatnio widziała innego człowieka? Jak głęboko zabrnęła? Dlaczego te pieprzone ściany były takie wysokie? No bo przecież to nie ona była niska. Z mieszanką złości na tę sytuację i goszczącej w jej sercu trwogi parła naprzód w nadziei na znalezienie jakiejś wskazówki - która, być może, wpadłaby w jej oko w świetle dnia, lub gdyby skupiła się na czymś innym niż desperackiej potrzebie wydostania z tego miejsca.
Gdy wychyliła się zza winkla, prawdziwa zjawa stanęła jej na drodze.
Wrzasnęła na widok blondynki, na którą niemal wpadła. Resztka jej obrzydliwego piwa rozlała się na trawnik gdy w podstawowym odruchu sięgnęła do torebki po schowany w środku gaz pieprzowy.
- Nienawidzę tego miejsca - stęknęła, wreszcie orientując się w połowie drogi, że nieznajoma nie była potencjalnym napastnikiem, ani tym bardziej labiryntowym duchem. - Co za gówniany festiwal - dodała, w sposób niepodobny do siebie, wzbudzony wyłącznie frustracją i strachem.
Westchnęła, prostując się nieco, poprawiając włosy - jakby miało to jakiekolwiek znaczenie w tym miejscu i czasie.
- Przepraszam, zgubiłam się w tym labiryncie - przyznała, nie chcąc, by i druga kobieta uznała ją za potencjalnego agresora.
Saskia Rourke