— Co? — prychnęła z udawaną pogardą. — Wydaje ci się — dodała do tego niedbałe machnięcie dłonią, dalej śledząc notatki, choć czuła, że uszy pieką ją niemiłosiernie. Teraz to już w ogóle chciała umrzeć. Ale to nie było takie proste, nie mogła sobie umrzeć na zawołanie, dlatego udawała, że notatki są ważniejsze niż to, co właśnie padło z ust Iris, ale litery rozmazywały się jej przed oczami. — Wydaje ci się — powtórzyła ciszej, bardziej dla siebie niż dla niej i zacisnęła palce na długopisie. Była przekonana, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi.
Nie do końca rozumiała, dlaczego Valentine wspomniała nagle o pani Faraday. Nie dało się nie zauważyć, że nauczycielka miała już swoje lata i nie grzeszyła szczególną urodą, nie wspominając już o okropny charakterze.
— Na fizyce? Obok Olliego Keplera — wzruszyła lekko ramionami i zerknęła ukradkiem na Iris. Jakie to miało w ogóle znaczenie? Co ją obchodziło, z kim dzieliła ławkę podczas lekcji? Zaraz, chyba nie myślała, że... — Ale to nie ma nic do rzeczy! — odparła natychmiastowo, żeby przyjaciółka przestała snuć niewłaściwie teorie. — Ollie to dureń. Ledwo prześlizguje się z klasy do klasy. Iris, czy ty właśnie pomyślałaś, że mógłby mi się podobać ktoś z mojej klasy? — zaśmiała się głośno i pokręciła z niedowierzaniem głowę. To naprawdę miłe, że Valentine próbowała odgadnąć, co siedziało jej w głowie, ale szukała zupełnie nie tam, gdzie trzeba.
Mimo wszystko Teddy nie puściła pary z ust, więc resztę okienka spędziły nad równaniami z fizyki, a Iris jeszcze dodatkowo nad snuciem niewłaściwych domysłów.

 
				
