outfit
Sięgając do niego pamięcią przygryzała wargę, tak, jak zrobiła to gdy mężczyzna nachylił się w jej stronę, dzieląc swoją wizytówką. Napięcie malowało jej skórę pręgami dreszczy, zwijało palce, odruchem zaciskające na materiale pościeli. Spoglądając na to z dystansu, ten wieczór nie różnił się od innych, które spędziła w równie bogatym towarzystwie i wykwintnych miejscach - a zarazem był diametralnie inny w sposób, którego nie potrafiła do końca zrozumieć. Bliskość Egertona podsycała płomień, którego iskierki od zawsze chowały się na dnie jej serca. W ich rozmowie dostrzegała pewną intymność, nawet jeśli rzucane przez nią słowa były puste, jedynie ocierając się o prawdziwą wartość, którą mogły ze sobą nieść. Gdy tylko wizytówka znalazła się w jej posiadaniu, a
I to, jak wszystkie, intensywne emocje, wywołało sprzeciw tej fundamentalnej części charakteru Santorini, z którą się urodziła.
Robert powracał do niej jak natrętna myśl, której źródła nie potrafiła zlokalizować. W trakcie tańca, gdy jedna z nut przywodziła jej na myśl brzmienie jego głosu. Przy porannej kawie, której towarzyszyła pusta wymiana zdań, nagle boleśnie płytka i niesatysfakcjonująca. W lustrzanym odbiciu, gdy układając włosy dostrzegała napięcie, intensywność własnego spojrzenia skupionego na pracy. Wizytówka podarowana jej przez Egertona tkwiła na blacie stolika stojącego obok jej łóżka, pierwsza rzecz, na którą zerkała po obudzeniu i ostatnia, którą widziała przed wyłączeniem światła. Nie wiedziała, czy w ogóle zdecyduje się do niego napisać - na samą myśl w jej trzewiach pojawiał się ten charakterystyczny ścisk, od podszeptów intuicji jej ciało sztywniało, a zarazem serce przecinała p o t r z e b a. A zarazem jej pragmatyczny, kalkulujący umysł dystansował się na widok własnej reakcji na mężczyznę - odsuwał, odkładał wizytówkę, zmuszał do wstania z łóżka i kontynuacji dnia, który miał ściśle zaplanowany harmonogram. Przywykła do tego, że to ona pozostawiała takie wrażenie w mężczyznach, łaknących kontaktu, dalszych spotkań i jej uwagi.
Nie lubiła myśli, że ktoś inny mógłby mieć nad nią taką w ł a d z ę.
Zapisany numer Jonathana w jej telefonie był niczym ostoja komfortu, do którego przywykła. Był przewidywalny, stabilny, b e z p i e c z n y, był dokładnie tym, czego się po nim spodziewała - i niczym innym. To do niego sięgnęła jako pierwszego, niemal z troską sprawdzając ostatni stos pozostawionych przez niego wiadomości. Odpisała na jedną, zadowalając się bladym ciepłem czekających na nią ramion - ciepłem, które kiedyś wydawało jej się wystarczające, ale wspomnienie ognia je zdusiło do wątłego płomyka.
Gdy nie odpisał, ta obserwacja zapisała się w tyle jej głowy, ale Elenie nie zależało na tyle, by zadzwonić od razu - zostawiła to sobie na następny dzień, może dwa. Na tyle, by zostawić pozór walczenia o uwagę mężczyzny, która według niej zwyczajnie jej się n a l e ż a ł a.
Robert zakradł się do jej podświadomości w sposób, w jaki robił to zwykle - kompletnie przez nią niezauważony z daleka. Siedząc na parapecie z kubkiem herbaty w dłoni złapała się na obsesyjnym obserwowaniu zaparkowanych przed blokiem samochodów. Wydawało jej się, że w jednym z nich siedziała osoba - i to siedziała podejrzanie długo, spoglądając w stronę okien jej budynku. Odkąd opuściła Mediolan, ostrożność tańczyła w jej sercu niebezpiecznie blisko paranoicznej granicy. Parkdale samo w sobie było podejrzaną dzielnicą, ale widok foliowych torebeczek wymienianych za pieniądze, bluzgów czy bójek pod jej oknem nie pozostawiał w niej żadnej reakcji - to ciszy się bała. Obecności, samochodów, które nie należały do mieszkańców. Osób, które zatrzymywały się przed drzwiami do jej klatki, bądź zadzierały głowę w stronę jej okna. Niejednokrotnie wydawało jej się, że jest obserwowana, ale wiedziała też, że Salvatore dbał o jej bezpieczeństwo - a przynajmniej taką miała nadzieję.
Nie przeszkadzało jej to jednak wpadać w ciąg neurotycznych myśli, od których potrzebowała wytchnienia.
Wizytówka Egertona lśniła w blasku wpadającego do jej apartamentu słońca. Sięgnęła po nią pod wpływem chwili, impulsu - tego, który oderwał ją od okna, od obserwacji ciemnego samochodu i przeszłości, która zasiała w niej ziarno strachu, którego nie dało się wyplenić.
Ignorowała szaleńcze bicie własnego serca gdy jej telefon zabrzmiał odpowiedzią - to samo, które towarzyszyło jej też przy szykowaniu się do wyjścia.
Odmówiła bycia odebraną z własnego mieszkania. Jego szoferowi wcześniej podała inny adres - jednym z wielu plusów jej przyjaźni z Bowiem był dostęp do jego mieszkania w Financial District, z którego skrzętnie korzystała zawsze, gdy ktoś bardzo chciał odwieźć ją do domu bądź z niego zabrać. Jej mieszkanie w Parkdale było najbardziej skrywanym przez nią sekretem, o który dbał również Giovanni - nie tylko dla utrzymywania pozorów - ale też ze względów bezpieczeństwa.
Pięć minut przed właściwą godziną stała przed drzwiami do filharmonii, w lekkim płaszczu narzuconym na jej ramiona, który nijak chronił przed październikowym chłodem. Wiatr łopotał pomiętą gazetą u jej stóp - magazyn przemykał w stronę ulicy i zatrzymał się przed nią na tyle długo, by wyczytała krzykliwy nagłówek o zbiegłym seryjnym mordercy na jego pierwszej stronie.
- Czy bilety były trudne do zorganizowania? - zagadnęła, a jej usta rozciągnęły się w lekkim uśmiechu jeszcze nim poderwała głowę by spojrzeć na nadchodzącego mężczyznę.
Robert Egerton


 
				
