ODPOWIEDZ
34 y/o, 182 cm
Prezes z przypadku, skandalista z wyboru Northex Industries
Awatar użytkownika
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimki
postać
autor

jeden


Northex Industries, 7:43 rano, godzina skandalicznie wczesna jeśli wziąć pod uwagę to, że dzisiaj poniedziałek. A na skandalach to ja się znam możecie mi wierzyć. Ale wczorajszy sms od Meeny sugerował, że trzeba dzisiaj zwlec się z łóżka wcześniej, stawić na jakimś spotkaniu i wejść w rolę Pana prezesa już od godziny ósmej rano. Już jakiś czas temu nauczyłem się, że w pewnych przypadkach nie ma żadnego "ale", a ja lepiej na tym wyjdę stosując się do jej poleceń. Prezes spełniający rozkazy sekretarki, ciekawe stworzyliśmy sobie uniwersum, ale póki według Forbesa byłem na liście najbardziej wpływowych ludzi, a moja podobizna tam ubrana była w krawat, który wybrała mi Meena, a do tego prezentowałem się w nim zabójczo dobrze, postanowiłem nie narzekać.

Gabinet prezesa. Skórzane fotele, stalowe linie pod sufitem, ogromne biurko. Czarno białe plakaty na ścianach, surowe dodatki jak z gabinetu tortur w połyskującej stali i jeden ogromny kwiatek, który Meena ukradła chyba z ogrodu botanicznego. A może był sztuczny? Nie wiem, nigdy go nie podlewałem. Widok z 32. piętra jak z katalogu dla ludzi, którzy mają wszystko — oprócz planu na życie. Witam w moim świecie.

Galen był już w garniturze, nie tym luzackim, w którym przychodził i nonszalancko spacerował po biurze, w tym służbowym, tym, który wybrała Menna, w tym, w którym chodził na spotkania, zwalniał ludzi i robił te najgorsze rzeczy. Jego pojawienie się tutaj, tak ubranego było jak zwiastun apokalipsy, jakby właśnie jeden z jej jeźdźców pojawił się w tym surowym budynku. Tylko zamiast na koniu, to on przyjechał tu swoim ciemnym Porsche (ciemnym jak jego podejście do maili), sportowym, drapieżnym i pięknym — jak jego spojrzenie w windzie o 8 rano, kiedy jeszcze nie zdążył zepsuć dnia Meenie. Wszyscy spoglądali w jego kierunku z jakimś takim napięciem, a on zastanawiał się tylko, jak nazywa się ten facet, który na spotkaniach jest zawsze hej do przodu. Gomez? Nie. Gomez to ta psychoterapeutka.

Otworzył drzwi do gabinetu, nonszalancko rzucając klucze na stół, jakby właśnie wrócił z weekendowego wyjazdu do Toskanii, a nie z parkingu piętro niżej. Zdjął marynarkę, zawiesił ją na krześle i westchnął teatralnie. Ósma rano, a on tu jest, do tego ubrany w ten garnitur, który go uwiera, mentalnie, ale jednak. Należy mu się jakaś nagroda. Może ten masaż? Albo może chociaż Candy wróci się na kilka minut. Dziewczyna mimo złego gustu do perfum znała się na kilku innych rzeczach, zawsze można sobie zatkać nos, czy coś. Worek, na głowę i za ojczyznę, jak to mówią.

Czy Candy pachniała jak jej imię, czy jednak bliżej było do rozlanej waty cukrowej z upalnego lunaparku przy molo? — spytał, nie patrząc nawet, czy Meena już tu jest. Wiedział, że jest. Był wpatrzony w ekran telefonu, ale trwało to chwilę, ostatni mail, ostatnie zerknięcie na pocztę. Doszedł już do takiej wprawy, że pisał te mejle prowadząc swego porszaka, ale przecież się nie przyzna, bo raz kazałaby mu to robić w trasie, a tak zawsze miał wymówkę - nie mogę, prowadzę, a dwa urwałaby mu łeb, bo sama jeździła jak staruszka, Galen miał raz przyjemność takiej podwózki, a może nawet nie raz, ale ten jeden raz zapamiętał.

Podniósł wzrok dopiero po chwili. Meena — perfekcyjna jak zwykle. Poukładana, opanowana, z wyrazem twarzy sugerującym, że właśnie przelicza w głowie ilość papierkowej roboty, jaką wywołało jego ostatnie „niezamierzone” spotkanie z prasą.

I... — dodał, przeciągając słowo z wyraźnym uśmiechem pod nosem — co miała na sobie? Bo jeśli znowu lateks, będę musiał wezwać PR. Albo psychiatrię. Tą Gomez, do której mnie zapisałaś na 18.

Podszedł do ekspresu, nalał sobie kawy i przez chwilę nie mówił nic. To była ta rzadko spotykana cisza, kiedy Galen naprawdę myślał. A przynajmniej próbował skupić się na czymś innym niż to, co będzie robił, gdy ten dzień się wreszcie skończy. Tak, od jakiegoś czasu wychodzenie z biura było jego ulubioną częścią dnia, chociaż... Trzeba przyznać, że odkąd pracowała tu Meena to przychodził tu z większym entuzjazmem, znała się na rzeczy o wiele lepiej niż poprzednia sekretarka. Dużo mniej też płakała i nie nachodziła go później w mieszkaniu prosząc, żeby jej nie zostawiał. Ideał.

Wiesz — odezwał się z nutą zaskakującej szczerości siadając na swoim fotelu prezesa — czasem się zastanawiam, co by tu zostało, gdybyś przestała odbierać moje wiadomości. — Uniósł brwi. — Poza pożarem, oczywiście. I paradą dziewczyn, które szukają Galena Wyatta? W poniedziałki kolejka mogłaby ustawiać się już od windy — zerknał teatralnie w kierunku drzwi. Wziął łyk kawy, skrzywił się jak zawsze, po czym odstawił filiżankę — jak zawsze — w złe miejsce, pewnie na jakieś ważne papiery, które miał zabrać na zebranie. Na szczęście Meena pewnie miała ksero w swojej teczce, jak zawsze ratowała sytuację.

No dobrze, zaraz zacznie się burza mejli i zebrań. Ale zanim... — pochylił się nieco, opierając dłonie o blat — czy mogę liczyć, że dziś nikt nie będzie płakał? Ani ja, ani Candy, ani ty, ani Chris? Bo to by był rekord — spojrzał na nią sponad papierów, bo właśnie rozmazał filiżanką kawę na jakiś dokumentach — to dzisiaj jest to spotkanie z inwestorami zza granicy? — chwycił te poplamione kawą kartki. Zaczął je przeglądać, jakby się na tym znał. Prawda była taka, że się znał, po prostu nie zawsze się do tego przykładał, czasem wolał udawać, że się nie zna, im mniej wiesz tym lepiej śpisz, podobno.

Meena Evans
Ostatnio zmieniony sob lip 12, 2025 1:00 pm przez Galen L. Wyatt, łącznie zmieniany 1 raz.
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
27 y/o, 170 cm
prywatna asystentka prywatnego prezesa
Awatar użytkownika
zarobiona asystentka, która nie ma życia prywatnego bo ciągle zajmuje się swoim szefem, który kompletnie nie zna życia i przez niego chyba zaraz popadnie w alkoholizm albo skończy w więzieniu za zabicie go
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

#4
Jak na pracoholiczkę przystało pojawiła się w budynku firmy zdecydowanie wcześniej niż powinna. A to wszystko dlatego aby przygotować dokumenty, zaplanować spotkania i zająć się najbardziej palącymi sprawami i ułożyć je w kolejności ich rozwiązania. Była tylko sekretarką, której zadaniem powinno być odbieranie telefonów, parzenie kawy i noszenia dokumentów, a tak naprawdę była gońcem, który w szpilkach biegał między działami, była koordynatorem rozmów na lini pracownicy - prezes, a co najważniejsze była chodzącym kalendarzem i informatorem właściciela tej jakże pięknej firmy.
Galen płacił jej zdecydowanie mniej niż jej się należało i nie zamierzała tego ukrywać, szczególnie kiedy jej zakres obowiązków był większy niż na papierku. Dawno temu powinna rzucić tą pracę w cholerę i zająć się czymś innym co sprawi, że chociaż regularnie będzie chodziła spać, a nie odbierała telefony czy dziwne wiadomości od szefa poza godzinami swojej pracy. Dlaczego nie odeszła? Wydawało się to bardzo łatwe, napisanie i położenie wypowiedzenia na biurku, spakowanie rzeczy i wyjście. Łatwe, prawda? Nie zrobiła tego tylko dlatego, że ta firma otwierała jej wiele różnych drzwi, w dalszym ciągu marzyła o zostaniu architektem krajobrazu, a w tej firmie pracowali jedni z najlepszych, miała szansę podglądać ich pracę, czerpać inspiracje i drobne rady. Ale to nie był jedyny powód - znaczy był, oficjalny, a takim nieoficjalnym był właśnie Galen. Meena uważała, że mężczyzna kompletnie sobie bez niej nie poradzi, przecież widać było gołym okiem, że traktował pracę i swoje stanowisko jak obowiązek, który musi spełnić, a nie coś co przyczynia się do zmieniania świata w jakikolwiek sposób. Był typowym Piotrusiem Panem - dorosłym dzieckiem, które mogło mieć wszystko i wszystkich za odpowiednią opłatą. On nie musiał się martwić za co zapłaci rachunki, za co będzie jadł czy gdzie mieszkał - w przeciwieństwie do kilkudziecięciu osób, które miał pod sobą. Nie ma co się czarować, Meena i tak zarabiała dobrze jak na sekretarkę, dzięki tej posadzie mogła opłacić hospitalizację w klinice swojej mamie, a to było dla niej najważniejsze niż ona sama.
— Pachniała raczej jak stary wieloryb, który trzeci tydzień leży na brzegu morza i rozkłada się w pełnym słońcu. — rzuciła bez zastanowienia wywracając oczami w momencie, w którym stała przed biurkiem mężczyzny z plikiem dokumentów w rękach.
— Nie masz czego żałować, ubrana była w jeden wielki kondom, czerwona pomadka kompletnie wyjeżdżała za krawędź jej ust, a obite kolana sugerowały, że miała naprawdę pracowitą noc. — starała się zachować profesjonalny ton, ale nie potrafiła. Ktoś obserwując i słuchając ją z boku mógłby pomyśleć, że była zazdrosna, ale to nie prawda. Po prostu laska działała jej na nerwy, tak samo jak to, że znów musiała kryć dupę swojego szefa bawiąc się w jego kuriera, który spławia laski. Co jak co, ale Meena nigdy w życiu nie dała tylu dziewczyną kosza i nie ważne czy w swoim imieniu czy jej. Czasami było jej żal tych dziewczyn, ten zawód w ich oczach, ale kurde, na co one liczyły? Na ślub, miłość i gromadkę dzieci? Błagam, to prawdziwe życie, a nie jakiś durny film romantyczny.
— Zapisałam Cię do doktora Jeninksa, mówiłam Ci, że nie jesteś Lucyferem i nie możesz posuwać swojej pani psycholog. Z resztą halo, co to za specjalista. Ma leczyć Twoją głowę, a nie sprawdzać ile razy jesteś w stanie... — i tutaj przerwała, czuła jak jej policzki spłonęły rumieńcem. Nie do końca wiedziała czy było to przez wstyd czy złość, która momentalnie ją zalała. Czuła się jak matka, która poucza swoje dziecko co jest dobre a co złe.
Westchnęła głośno, niemalże teatralnie i zrobiła kilka kroków bliżej tylko po to aby opaść na jedno z krzeseł tuż przed biurkiem. Założyła nogę na nogę, teczkę oparła o swoją nogę, a plecami oparła się o oparcie.
Jego głośne myślenie odrobinę wybiło ją z rytmu, nie potrafiła opanować zaskoczenia, które pojawiło się na jej twarzy. Czyżby faktycznie nad tym rozmyślał? Czy może to była kolejna gra aby w jakiś sposób ją udobruchać?
— Poza tymi laskami to zakładam, że Twoje biuro przypominałoby zbiorowisko makulatury od dokumentacji, którą zawsze ja przeglądam. W między czasie wyrwałbyś telefon ze ściany bo drażniłby Cię jego dźwięk kiedy kolejny raz ktoś dzwoni z jakąś głupotą, a na końcu byłbyś łysy bo ze złości i stresu wyrwiesz wszystkie włosy. — odezwała się w końcu patrząc na jego twarz i posyłając w jego stronę swój najbardziej uroczy uśmiech.
— Ja nie mam powodów do płaczu, Ty czy będziesz płakać to nie wiem, Candy mnie nie obchodzi, a dla Chrisa musisz być miły, tylko nie przesadnie. Wszystko jasne? — zapytała unosząc brew w górę, nie czekając na odpowiedź wstała ze swojego miejsca i podeszła bliżej biurka, na jego blacie położyła teczkę i otworzyła ją wyciągając ze środka plik nowych i czystkach dokumentów. Bo tak jak się spodziewał Meena przygotowała ich kopię.
— Dajże mi to. — rzuciła i niemalże siłą wyrwała poplamione od kawy kartki z rąk swojego szefa, zgarnęła też resztą z biurka i już na czystym blacie położyła nowy, czyściutki plik.
— Tak, dokładnie przyjadą o 8, będą czekać w sali konferencyjnej, przygotowałam tam już wodę w butelkach, otworzyłam też okno aby wpuścić trochę powietrza. Chwilę przed 8 z tej kawiarni na przeciwko podrzucą też świeżą kawę. — streściła mu wszystko po kolei, co zdążyła przygotować zanim on sam pojawił się w pracy.
— Tylko proszę Cię skup się, przyjeżdżają do nas aż z Teksasu, ostatnio ich firma zakupiła kilka ziem, chcą postawić tam jakieś fabryki, szukają firmy, która spełnia ich wymagania konstrukcyjne, są zainteresowani ofertą. Jeśli to wypali zauważą nas na tamtejszym rynku i istnieje szansa, że to nie pierwszy taki projekt. — tym razem zatrzymała spojrzenie na twarzy mężczyzny, stojąc dalej nad tym biurkiem oparła się ręką o blat i nachyliła głowę w ten sposób aby lepiej go widzieć.
— A ten kontrakt wart jest kilkanaście milionów dolarów. Jeśli go dostaniemy będziesz musiał osobiście polecieć do Teksasu i zapoznać się ze szczegółami na miejscu, tamta firma jest bardzo poważną firmą i niestety nie możemy wysłać pierwszego lepszego pracownika od nas. — oświeciła go, bo podejrzewała, że o tej informacji to albo nie słyszał albo po prostu zapomniał, jak to miewał w zwyczaju.
Galen L. Wyatt
izzy
jak coś mi nie będzie pasować dam znać
34 y/o, 182 cm
Prezes z przypadku, skandalista z wyboru Northex Industries
Awatar użytkownika
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimki
postać
autor

Lista powodów, dla których Meena nie odchodzi z pracy:
NUMER JEDEN - Galen Wyatt.

Lista podwodów, dla których Galen przychodzi do pracy:
NUMER JEDEN - Meena Evans.


Widzimy tu jakąś dziwną przyczynowość, osobniki płci przeciwnej zdają się jednak w ogóle jej nie dostrzegać - głosem Krystyny Czubówny.

Prawda jednak jest taka, że Galen bez Meeny nie dałby sobie tutaj rady, już tak bardzo przywykł do tego, że ona jest ogarniaczem tego chaosu, że chyba nawet gdyby zażądała trzykrotnej podwyżki, albo jego złotej karty, to zgodziłby się bez słowa. Ale przecież ona nie mogła tego wiedzieć, bo on po raz kolejny rzucał żart o tym, że ją zwolni i wychodziło na to, że jednak on tu rządzi. Powiedzmy.

Zmarszczył nos, kiedy Meena tak obrazowo opisała zapach i wygląd Candy, ale Galen wolał sobie tego nie wyobrażać. Whisky to jakiś dziwny eliksir, który wyłącza zwoje w mózgu, a u niego tu już w ogóle chyba wyłączał wszystkie, a świat odbarwiał się do tego stopnia, że któregoś razu będzie szukał w Parku Driad, albo jednorożców.
Galen musisz mniej pić - zanotował sobie w pamięci, ale niestety pamięć miał złotej rybki, zwłaszcza jeśli chodziło o picie, imiona i umówione spotkania.

A Chciałem zamówić nam jakieś śniadanie przed tym spotkaniem, jakaś owsianka z owocami, ale teraz każda napuchnięta truskawka będzie mi się kojarzyła z Candy, dzięki Meena — rzucił. Galen Wyatt nie jadał śniadań, ale lubił sobie pomarudzić. Lubił też gdy Meena była taka, nie, on nie określiłby tego, jako zazdrosna, bo o co? O niego, dobry żart. Dla niego była taka, waleczna, jak jakaś lwica, która broni swoje młode, a Galen był jak takie małe lwiątko, król dżungli, król Toronto. Dziwne porównanie, ale dziwne rzeczy czasem siedzą w głowie Wyatta.

Wywrócił teatralnie oczami — mówiłam ci, że nie jesteś Lucyferem... — zaczął ją przedrzeźniać, jak dziecko matkę, która go poucza, jak ten Piotruś Pan, huncwot i osesek. To wszystko grało aż za bardzo. Westchnął ciężko — Ty się w ogóle nie znasz na kinie Meena — znowu sięgnął po swój wypasiony telefon i zerknął na ekran — kupuję dwa bilety, na jutro na 20, może być to kino studyjne niedaleko firmy? Ja wybieram repertuar... — urwał i rzeczywiście kupił te dwa bilety, a po chwili już przesłał je nawet Meenie — z kim pójdziesz? — ech. Galen Wyatt jak zwykle psuje wszystko w zarodku, a mogłeś po prostu ją zaprosić "prezesie".

Zerknął na jej nogi, gdy usiadła na przeciwko i założyła jedną na drugą, odruchowo jakoś, nie bezczelnie, po prostu szybkie spojrzenie, ale zaraz zganił się za to w myślach. Przecież to Meena Evans, Twoja najlepsza pod słońcem sekretarka, nie możesz tego zepsuć, NIDGY. Bez niej tu zginiesz.

Zgadza się, zgadza się — skinął głową, gdy powiedziała o tej makulaturze i telefonie, jak ona go znała — ale łysy bym nie był, wiesz jak teraz technika poszła do przodu, można sobie przeszczepić włosy z... — zawiesił się i spojrzał na Meenę. Skinął głową, może nawet trochę zbyt energicznie, wyglądał jakby miał jej zasalutować czy coś. Słuchał jej słów z pełną uwagą, nawet jakimś podziwem wymalowanym na twarzy. Którego jednak nie umiał ubrać w słowa. A przecież mógł powiedzieć, dobra robota, jesteś niezastąpiona. Prościej było to pomyśleć, a później nawet wejść w dygresje, że jej facet to pewnie kładzie się co wieczór do pachnącej, wyprasowanej pościeli, okno otwarte, wywietrzone, na stoliku koło łóżka świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy, który ona wyciskała własnoręcznie w kuchni... — Meena masz kogoś? — wypalił. Bo w tym obrazku brakowało mu twarzy tego gościa, Meenę widział za to bardzo dokładnie, w męskiej koszuli, przy kuchennym blacie.

Zaraz Galen, wróć na ziemię!
O ósmej? Przecież to za piętnaście minut — spojrzał na swojego rolexa, który pewnie kosztował tyle co samochód Meeny — nie martw się — zapewnił ją wstając od biurka, wziął od niej te papiery i zmarszczył brwi analizując ich treść. Widać było, że teraz te przepite zwoje pracują na pełnych obrotach. Wypił jeszcze łyk kawy, a później delikatnie dotknął jej ramienia — Masz to jak w banku. To znaczy, mamy to, wczoraj trochę o nich poczytałem, poszperałem w sieci. Jeśli tego nie kupią, to znak, że nie znam się na rzeczy — wyminął ją i zatrzymał się przy drzwiach. Otworzył je szeroko i przytrzymał — Idziesz? Do tego blaszanego pudełka, winda, tak? Przyda się trochę dopingu — gdy szli korytarzem to zwolnił tak, by iść z nią ramię w ramię, zerknął na nią z ukosa — masz już kowbojki? Myślę, że po dzisiejszej rozmowie, będę mógł bukować bilety — był pewny siebie. On zresztą zawsze był pewny siebie, no ale to dodawało mu tych kilka punktów do uroku osobistego, trzeba mu to przyznać.

Stanęli przed windą, oczywiście Galen przepuścił Meenę przodem, ale zanim drzwi się za nimi zamknęły do środka wpadł Chris. Potargany i zziajany.

Dobrze, że zaczekaliście — wydusił z siebie, tak, na pewno — pięknie wyglądasz Meena, nowa fryzura? — zapytał patrząc na dziewczynę, na co Galen tylko odchrząknął. No przepraszam bardzo, ale to on tutaj rządzi. Chris się zreflektował i z nim przywitał, ale Wyatt zaczął się zastanawiać, co Meena zrobiła z włosami i czy ten cały Christina Aguilera ją podrywa.

Meena Evans
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
27 y/o, 170 cm
prywatna asystentka prywatnego prezesa
Awatar użytkownika
zarobiona asystentka, która nie ma życia prywatnego bo ciągle zajmuje się swoim szefem, który kompletnie nie zna życia i przez niego chyba zaraz popadnie w alkoholizm albo skończy w więzieniu za zabicie go
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Nie odchodziła też z tej pracy bo najzwyczajniej w świecie się po prostu bała, że jej życie już wtedy całkowicie straci jakikolwiek sens. Nie bez powodu zmieniła się w pracoholika, jej ojciec nie żył, mama była umierająca i leżała w hospicjum, które oddalone było od Toronto kawałek drogi, a z jej umiejętnościami prowadzenia auta dojechałaby tam w dwa dni. Dlatego zostawała w biurze dłużej i przychodziła wcześniej, ciasne mieszkanie, w którym dostawała depresji i klaustrofobii było tylko hotelem, pojawiała się tam tylko aby się ogarnąć, przebrać, przespać i znów do pracy. Przyznać też musiała, że nie ważne ile razy miała ochotę walnąć papierami i wyjść to nie potrafiła tego zrobić. Przyzwyczaiła się do marzenia pożarów nie tylko firmowych, ale również i tych w życiu prywatnym swojego szefa. Smutne, ale taka była jej rzeczywistość, chociaż idealnie udawała, że wszystko jest jak najbardziej okej.
— Do mnie masz teraz pretensje? Tak się kończy myślenie czymś innym niż głową, brały gały co widziały. Shreka nie oglądałeś? W dzień pięknością w nocy zaś szkaradą.... tylko w przypadku Candy wiecznie jest tą szkaradą. Skąd ty ją masz? Albo wiesz co, nie mów bo i tak mi nie dobrze bo w dalszym ciągu czuje jej zapach. — gadała, bardzo dużo gadała. Czasem zapominała, że stała przed swoim szefem, meżczyzną, któremu należał się szacunek, szanować go szanowała, ale obrała taktykę, że skoro zachowuje się jak dziecko tak też go traktowała. Poza tym powinien być jej wdzięczy, Meena jako jedyna kobieta i osoba na świecie jest z nim szczera, o. To się powinno chwalić.
— Proszę Cię, nie drażnij się ze mną. — tym razem to ona westchnęła i zmarszczyła brwi kiedy chwycił za telefon, na początku myślała, że miał zamiar się nim bawić, ale kiedy wspomniał o biletach do kina to zacisnęła usta w wąską kreskę i aż w myślach musiała policzyć do 10 bo czuła, że ciśnienie się jej podniosło. Ale to nie pomogło bo pytanie z kim pójdzie spowodowało, że musiała na sekundę przymknąć oczy.
— Nie mam czasu chodzić po kinach. Weź Cindy, Krystal czy tą panią doktor Gomez. — fuknęła bo powoli naprawdę zaczynała tracić cierpliwość.
Czy widziała jego wzrok na swoich nogach? Możliwe, ale nie było to na tyle niekomfortowe aby miała głośno to komentować. Był facetem, ona była kobietą i faktycznie, trochę celowo tak usiadła, czasem i ona lubiła się z nim drażnić.
Nie poruszała dalej tematu jeśli chodziło o przeszczep włosów, nie chciała znać zakończenia jego wypowiedzi bo wiedziała, że przez następną godzinę rozmyślała by o tym czego to jeszcze nie wymyślą ludzie aby zarobić kasę. I najpewniej zrobiłoby się jej niedobrze na samą myśl skąd takie włosy mogły by pochodzić, fuj.
— Co? — jej ton głosu był tak samo zaskoczony jak wyraz jej twarzy. Tego pytania to się nie spodziewała, fakt faktem znali się jakiś czas, przecież pracowała dla niego dwa lata. Ona wiedziała o nim wiele, on o niej niekoniecznie i taka sytuacja jej odpowiadała.
— Mam pracę. — to było krótkie i trochę zbyt oschłe niż chciała. Bo co innego miała powiedzieć? Że nie ma czasu chodzić na randki bo kompletnie wypadła z obiegu i nie wie jak to się robi? Albo może to, że jest zbyt zajęta odbieraniem telefonów z jego strony, a może to, że na tym świecie wszyscy dobrzy goście byli już zajęci.
— Przypominam Ci, że oni żyją w swoim czasie, ciesz się, że udało mi się umówić to spotkanie na 8 bo oni chcieli już o siódmej rano, niby godzina różnicy między Kanadą, a Teksasem, a jednak robi dużo. — odparła zgodnie z prawdą i całe szczęście, że Meena posiadała urok osobisty, którym zahipnotyzowała pewnego pana, z którym rozmawiała przez telefon jak umawiał spotkanie.
Kiedy mężczyzna podniósł się ze swojego miejsca ciemnowłosa również się wyprostowała, no no..jego postawa momentalnie się zmieniła. Evans pierwszy raz spojrzała na niego tak jak powinna, jak na prezesa wielkiej firmy. Czar jednak szybko prysł kiedy wspomniał o blaszanej windzie i dopingu.
— Nie żartuj sobie, no. — pokręciła głową.
— Pamiętaj, że to są faceci z wielkim doświadczeniem, same praktycznie...staruchy. Nie interesują ich żarty, jakieś dziwne historie czy przechwałki. Musisz być pewny siebie... — gadała jak to ona, ale przerwała słysząc o kowbojkach i bukowaniu biletów.
— Nie mogę jechać, mam dużo roboty, zajmuje się też chomikiem przyjaciółki, ma na imię JJ i nie mogę go zostawić bo mój kot go zje. — jej głos był bardzo przejęty, ale nie martwiła się o wymyślonego chomika czy jeszcze bardziej wymyślonego kota. Żadna siła nie wpakuje jej do samolotu, nie miała zamiaru lecieć, nigdzie.
— Będę w biurze podczas Twojej podróży, przy telefonie, a nawet na wideokonferencji jeśli będziesz potrzebował. — od razu znalazła inne rozwiązanie, które wydawało jej się najlepszym ze wszystkich.
Wraz z ciemnowłosym ruszyła do windy, skinieniem głowy podziękowała za przepuszczenie jej przodem.
— Cześć, dzięki bardzo. — obdarzyła swojego kolegę szerokim uśmiechem, wywróciła też oczami na dźwięk jaki wydał z siebie szanowny prezes Wyatt i znów przeniosła spojrzenie na Chrisa.
— Nie, wszystko po staremu, żadnych zmian. — po prostu je umyłam — dodała sama do siebie w myślach i pokręciła głową.
Atmosfera w windzie była trochę dziwna, jakby coś dziwnego wisiało w powietrzu i krępującą ciszę przerywało tylko sapanie Chrisa i chyba bicie jego serca, które wydawało jej się, że słyszała. Nie miała odwagi jednak otwierać pierwsza buzi, na szczęście kilka sekund później drzwi się otworzyły, a Meena wyszła z windy.
— Chris, idź przodem, zaraz Cię dogonimy. — rzuciła do kolegi tym samym dając znak Galenowi aby się zatrzymał. Kobieta stanęła przed nim, był trochę wyższy, ale ta różnica nie była zbyt duża.
— Dasz radę, będzie dobrze. — tymi słowami albo dodawała otuchy jemu lub sobie. Uniosła własne dłonie i skierowała je do szyi mężczyzny aby poprawić mu krawat, kiedy to zrobiła przeniosła dłonie na jego ramiona, a potem po klatce piersiowej chcąc jakoś ładnie wyprasować ubranie. Prawie jak typowa mama.
Dopiero teraz podniosła swoje oczy na te jego i uśmiechnęła się delikatnie nie zdając sobie sprawy z tego, że dalej jej dłonie dotykały jego klatki piersiowej. Między nimi panowała cisza, która tym razem nie była taka ciężka i nie do zniesienia. Było to...przyjemne.
Galen L. Wyatt
izzy
jak coś mi nie będzie pasować dam znać
34 y/o, 182 cm
Prezes z przypadku, skandalista z wyboru Northex Industries
Awatar użytkownika
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimki
postać
autor

To jest polecenie służbowe, kino, jutro o 20, komedia, więc nie bierz chusteczek, stawiam popcorn i colę — powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu, kiedy tak zaczęła się wykręcać. Gdzieś w środku, minimalnie się ucieszył, że nie powiedziała mu, że pójdzie na przykład z Chrisem, albo tym gościem od soku pomarańczowego. Wmawiał sobie, że to przecież dlatego, że wybrał świetny film. Tak, Galen, powiedzmy.

Nie skomentował, gdy powiedziała, że ma pracę, ale przeszła mu przez głowę myśl, że może rzeczywiście za dużo od niej wymaga? Ale z drugiej strony sekretarka prezesa to jest bardzo poważna posada (w Northex najważniejsza), więc to jest bardzo zrozumiałe, że ona zamiast wyciskać ten sok pomarańczowy, to ślęczy nad dokumentami. Jego wizja momentalnie się zmieniła, wesoła Meena od pomarańczy zamieniła się w smutną Meenę w wełnianych skarpetach pochyloną nad papierami. Coś tu chyba było na rzeczy Galen i jest w tym trochę Twojej winy.

Meena, kiedy Ty byłaś na urlopie? — kolejne zbyt szczere pytanie, na które chyba nie chciał słyszeć odpowiedzi, bo znał ją aż za dobrze, nigdy Panie prezesie, nie odkąd pracowała u ciebie — może jak wrócimy z tego Teksasu to pójdziesz na jakiś urlop, drinki z palemką, opalisz się troszeczkę... — zaczął i pewnie wywód skończyłby dopiero na jakimś wakacyjnym romansie i pogadance o tym, że trzeba na takie uważać, bo od chorób tropikalnych gorsze są weneryczne, ale Meena sprowadziła go na ziemię. Jak zawsze, jedno jej zdanie wystarczyło, a myśli galopujące gdzieś pomiędzy Bali, a Hawajami wracały do biura, a jego spojrzenie skupiało się na niej.

No przecież wiesz, że dam radę — powiedział to z taką pewnością siebie, że chyba nie mogło być inaczej, oby — Uczyłem się od mistrza, mój ojciec to był największy staruch z największym doświadczeniem — co prawda Galen często się z nim nie zgadzał, bo wolał nowocześniejsze rozwiązania, ale gabinetu nie ruszył odkąd stary się wyprowadził (nie licząc tego olbrzymiego kwiatka od Meeny), lubił sprawiać wrażenie takiego starego wygi.

JJ? ― powtórzył półgłosem ― nie wiem co mnie bardziej rozczula: że twój wymyślony chomik ma imię, czy że boisz się o niego bardziej niż o mnie samego w Teksasie? ― parsknął pod nosem, ale już nie tak złośliwie jak zwykle. Tym razem było w tym coś miękkiego ― kolejne polecenie służbowe, lecisz ze mną do Teksasu, a po powrocie porozmawiamy o Twojej podwyżce ― miał nadzieję, że to ją zachęcie, bo jeśli nie to będzie musiał błagać, ale lepiej nie w biurze, bo to dopiero byłaby draka prezes błaga swoją sekretarkę, żeby leciała z nim do Teksasu, phi. Najgorsze jednak jest, że Galeny byłby w stanie to zrobić, bo sobie nie wyobrażał, że jest w innej strefie czasowej bez Meeny i jej niezawodnego kalendarz, budzika, no w ogóle bez niej.

W windzie milczał, tylko zerkał sobie tak na Chrisa, przecież gość w ogóle nie umie się ubrać, zegarek ma pewnie z Alliexpres, a włosy chyba usmarowane żelem, nawet prezes nie pamięta jego imienia, żadna konkurencja. Co? Zaraz... Jaka konkurencja. Kiedy Meena wysłała Chrisa przodem, to Galen dumnie uśmiechnął się pod nosem, wygrał. Ale znowu Meena sprowadziła go na ziemię, odgoniła te wszystkie dziwne myśli stając przed nim. Śledził spojrzeniem jej dłonie i nawet zamierzał się jej wyrwać, gdyby chciała mu przylizywać włosy, jak matka przed koncertem fortepianowym, nic takiego jednak nie zaszło, a gdy oparła mu dłonie na piersi wzrokiem powędrował na jej twarz. Galen denerwował się przed takimi spotkaniami, nie dawał po sobie poznać, ale ciążyło nad nim widmo ojca, a to sprawiało, że miał ochotę trzasnąć drzwiami i wyjść z biura, a potem już nigdy się tu nie pokazać, ale... No właśnie Mena działała na niego jak balsam na zranioną duszę... zbyt poetycko, jak dobry drink, w dobrym barze, w doborowym towarzystwie. Uśmiechnął się ciepło przez kilka krótkich chwil po prostu patrząc w jej oczy. Piękne oczy, dlaczego wcześniej tego nie zauważył? A może zauważył, ale nie chciał się przyznać, przed sobą samym.

w końcu skinął głową ― przecież wiesz, że dam radę. Jest ok? ― zapytał spuszczając wzrok na jej dłonie. Mogłaby ich nie zabierać, ale może w innym miejscu, w innym czasie, albo w innej rzeczywistości, w której nie była jego najlepszą na świecie sekretarką.

Galen ruszył przodem, wszedł do sali konferencyjnej jak gwiazda, pewność siebie biła od niego, przywitał swoich gości, przeprowadził z nimi krótki small talk o pogodzie w Teksasie, zmianie strefy czasowej i locie, a później przeszedł do rzeczy. Prezentacje cytował z pamięci, dzięki ci Boże za jego pamięć fotograficzną. Robił dobre wrażenie, a w pewnym momencie nawet zażartował tak, że te wszystkie staruchy zanosiły się śmiechem, był to jakiś tekst o rodeo i konstrukcjach stalowych, którego teraz pewnie by już nie powtórzył, ale wtedy mu to siadło jak złoto. Taka wisienka na torcie, który ukręcił z pomocą Meeny, bo jakże by inaczej. Spotkanie przebiegło sprawnie, kawa była idealna, papiery uporządkowane, a Galen zabójczo skuteczny, a gdy w pewnym momencie padły słowa, że uczeń przerósł mistrza, to serce mu na monet stanęło, szkoda, że nie mógł tego nagrać i puszczać sobie codziennie, wysłać ojcu, a najlepiej ustawić jako dżingiel w firmowej windzie. Na koniec spotkania kowboj w największym kapeluszu, czyli chyba ten najważniejszy, wziął go na bok i oświadczył, że jak przyjedzie do Teksasu to nie ma wyboru i zamiast zatrzymywać się w hotelu, to ma być gościem na jego ranczo. Galen się zgodził, podziękowali sobie, a później goście opuścili salę konferencyjną.

Został tylko Galen, który udawał, że sprawdza coś namiętnie w komputerze, może liczy już ile na tym zarobią, albo bukuje te bilety, i Meena.

Słyszałaś to? ― zapytał nie podnosząc na nią spojrzenia, co takiego ważnego robił? Klikał odśwież na poczcie, bardzo ważna rzecz Panie prezesie ― uczeń przerósł mistrza, jakby usłyszał to mój stary ― dopiero teraz, kiedy emocje trochę zeszły podniósł na nią wzrok ― dobrze wypadłem? ― najważniejsze było to, że uznali go za lepszego od ojca, ale drugie w kolejności było to, co sądzi Meena. Wstał od biurka i zasunął swoje krzesło, teraz w sali konferencyjnej było tak cicho, a jeszcze przed chwilą brzmiały tu podniesione głosy.

Musimy to jakoś uczcić. Zjesz ze mną kolację? ― zapytał, zanim przeanalizował czy to wypada, czy nie? Bo może on to powinien uczcić z jakąś Candy, a ona ze swoim wymyślonym chomikiem? Może tak by było lepiej i prościej? Ale to pytanie już padło i wisiało między nimi w powietrzu.

Omówimy wyjazd do Teksasu, przy okazji ― dodał, żeby zabrzmiało to jak kolejne służbowe polecenie, jak kolacja na tle szef sekretarka, a nie kolacja w stylu oblewam sukces z najważniejszą (osobą w moim życiu) osobą w mojej firmie.

Meena Evans
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
27 y/o, 170 cm
prywatna asystentka prywatnego prezesa
Awatar użytkownika
zarobiona asystentka, która nie ma życia prywatnego bo ciągle zajmuje się swoim szefem, który kompletnie nie zna życia i przez niego chyba zaraz popadnie w alkoholizm albo skończy w więzieniu za zabicie go
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

— Czasem mam Cię naprawdę dość, prezesie odezwała się akcentując ostatnie słowo. Oczywiście wśród współpracowników czy na jakiś spotkaniach - ważnych lub mniej ważnych zwracała się do niego właśnie per prezesie, ale nie z jakimś niemiłym czy wrednym tonem. Bardziej naturalnie, tak jak powinno to brzmieć, bo co jak co, ale Meena potrafiła być profesjonalna w swoim fachu. W przeciwieństwie do Galena. On to chyba nie potrafił ugryźć się w język.
Warto też zaznaczyć, że kiedy byli sami, bez wścibskich oczu i uszu dookoła ich relacja była bardziej luźna, bardziej naturalna, oczywiście nie obywało się bez dogryzania, komentarzy i wypominania, że jest dzieckiem, ale robiła to tylko kiedy byli sami. Jakby granice momentalnie się zacierały, czy było to dobre? Pewnie nie, ale tak już było od zawsze. Z resztą Meena udusiłaby się gdyby czasem nie wcisnęła swoich trzech groszy do jego wypowiedzi, nawet lubiła łapać go za słówka. A to wszystko dlatego, że inaczej by zwariowała.
Nie kłóciła się, nie próbowała mu wmówić, że ma inne plany na ten wieczór - bo ich praktycznie nie miała. Znów siedziałaby w domu jak skończona idiotka i czytała kolejną książkę albo siedziała nad papierami, które rozwalone są po całym jej mieszkaniu. Wczoraj na przykład o mało co nie wyprała w pralce jednego z raportów, inny znalazła w lodówce. Nie potrafiła wyjść z pracy, która była jej jedyną rozrywką.
— Nie byłam na urlopie od...nigdy? Po pierwsze nie mam czasu, po drugie może i zarabiam więcej niż typowa sekretarka, ale nie na tyle aby pozwolić sobie na jakieś wakacje. — oznajmiła całkowicie naturalnie, tak jakby właśnie opisywała mu pogodę za oknem. Nie miała tyle szczęścia co on aby urodzić się w bogatej rodzinie, kiedy on szalał na zagranicznych wakacjach i rozbijał się drogimi samochodami w najlepszych klubach w mieście to Meena ciągnęła dwa etaty. Potem zmarł ojciec, matka zachorowała i każdy grosz jaki miała pakowała w jej opiekę, bo tak było trzeba. Nawet jeśli ktoś zaproponowałby jej milion za skok z mostu, bez wachania by to wykonała, zrobiłaby wszystko aby sprawić, że jej ukochana - i jedyna żyjąca krewna - mama chociaż w ostatnich chwilach miała godne życie i świetną opiekę.
Wierzyła w niego, naprawdę mocno i cholernie, bo gdyby nie to to nie zostałaby w tej cholernej pracy. Po prostu swoim zachowaniem chciała pokazać, że ma w niej bardzo dużo wsparcia. Może nie żyła w jego świecie, ale nie była ślepa, potrafiła dostrzec tą zmianę w jego oczach za każdym razem kiedy ktoś wspominał, że jego ojciec był niesamowity, że był świetnym biznesmenem i miał nosa do interesów. Widziała, że chciał być jak on, że czeka na ten jeden wyjątkowy moment, w którym ludzie dostrzegą, że jest taki jak on, albo nawet i lepszy. Może i jej zdanie nie miało wcale dla niego znaczenia, bo kimże była aby to zdanie się liczyło? Nikim, zwykłą asystentką, która biega na każde zawołanie.
— Skończmy ten temat, mamy inne rzeczy na głowie. — przerwała nie potrafią opanować swojego zażenowania tą durną historyjką, której jej szef kompletnie nie kupił. Miała 27 lat na karku, a czasem wymyślała historie gorsze niż nie jeden dzieciak, a tyle czasu z nimi kiedyś spędzała, że jak widać nie nauczyła się niczego.
— Nie dam się przekupić, nie mogę lecieć. Nie. Mogę. — pewnie, łatwiej byłoby się przyznać, że ma problemy z lataniem i samolotami i jej głowa nie ogarnia tego jak kilkunasto tonowa maszyna leci w niebo, ale wstydziła się. Niby nie jest to powód do wstydu, ale halo, tyle było wypadków. Nawet oferta wielkiej kasy jej do tego nie przekona, szanowała ziemię, czuła się pewnie stąpając po niej i nie chciała tego zmieniać.
W jej głowie powinna zapalić się lampka, w momencie, w którym zdecydowała się na położenie swoich dłoni na jego ciele. Tylko w pierwszej sekundzie nie miała niczego złego na myśli, dbała nie tylko o to aby wszystkie dokumenty były na miejscu, dbała również o jego wizerunek i wygładzenie jego ubrania było dla niej czymś normalnym. Bardziej nienormalne i totalnie nie na miejscu była długość spojrzenia, patrzyła w jego oczy z delikatnym uśmiechem na ustach. Może nie znajdowała się zbyt blisko niego, ale przekroczyła granicę bo pod opuszkami swoich palców dalej czuła delikatny materiał jego marynarki, czuła też jak jego klatka piersiowa unosi się z każdym jego oddechem.
— Wiem, po prostu... — zamilkła, nie wiedziała co chciała powiedzieć. Z cichym "przepraszam" ściągnęła dłonie z jego ciała i zrobiła krok do tyłu tym samym łapiąc zdrowy dystans. Czuła jak jej policzki zaczynają robić się delikatnie ciepło co znaczyło, że na bank przybierały różowy kolor. Meena uniosła lewą dłoń i poprawiła kosmyk swoich długich i ciemnych włosów za ucho.
I w końcu ruszyli, od razu po wejściu do sali gdzie siedzieli goście Evans posłała im tylko uśmiech, skinęła głową i usiadła na swoim stałym miejscu, gdzieś w kącie sali tuż za plecami Galena. Przez całe spotkanie milczała, nawet się nie ruszała - robiła wszystko aby być jak najmniej zauważoną. Bycie niewidzialną wcale jej nie przeszkadzało, czasem to lubiła, czasem też miała okazję do obserwowania i to właśnie robiła. Obserwowała prezesa Wyatta, na jej twarzy malował się ciepły uśmiech kiedy widziała jak świetnie sobie radził. Gdyby tylko mógł spojrzeć na siebie jej oczami widziałby, że w tym momencie była niemalże zachwycona jego postawą. Był pewny siebie, inteligentny i przebojowy, świetnie wyglądał przy konferencyjnym czarnym stole, w idealnie skrojonym garniturze. Nieświadomie zagryzła swoją dolną wargę nie mogąc oderwać spojrzenia od tego obrazka, a raczej dzieła jakim był Galen. Dodatkowo przed oczami dalej miała scenę z korytarza, ten jego wzrok, w nosie dalej czuła zapach jego mocnych męskich perfum, które przyjemnie głaskały jej zmysły. Boże, co ona wyprawia.
Drgnęła dopiero kiedy mężczyźni zaczęli się zbierać. Chyba przegapiła moment, w którym uścisnęli sobie dłonie tym samym podpisując dokumenty, które przygotowała z samego rana. Kiedy goście wychodzili Meena wstała i pożegnała się z nimi tak jak przywitała, kisieniem głowy i uśmiechem.
— Owszem, słyszałam. Gratulacje. — wyznała całkowicie szczerze i podeszła bliżej stołu, zatrzymała się tuż obok i dłonie oparła o oparcie zasuniętego krzesła.
Nawet ślepy by dostrzegł, że słowa zagranicznego właściciela innej firmy były ważne dla Galena, szczególnie takie, że tamten dostrzegł, że jest lepszy niż jego własny ojciec. Duma aż biła od ciemnowłosego i to wywołało w Meenie nieodpisane szczęście.
— Byłeś świetny, trochę się martwiłam, ale poradziłeś sobie naprawdę dobrze, byli Tobą oczarowani. — ton jej głosu zdradzał dumę i szczęście, a szeroki uśmiech na ustach tylko to potwierdzał. Obserwowała jego ruchy, dalej stała w tym samym miejscu nie zmieniając pozycji. Byli tutaj sami, dookoła była cicho bo w tą cześć budynku mało kto się zapuszczał, z resztą co się dziwić, ta sala należała tylko i wyłącznie do prezesa, to w tej sali zawierane były najważniejsze umowy. Prawie jak gabinet owalny w Białym Domu.
Zaskoczył ją tą propozycją, już miała otwierać usta i powiedzieć, że to kompletnie nieprofesjonalne, ale szybko wybrnął z tego dodając, że porozmawiają o wyjeździe służbowym. Poczuła dziwnego rodzaju ukłucie w żołądku, tak jakby była odrobinę zawiedziona. Na co ona liczyła? Na jakąś randkę? Z nim? Dobre sobie, nie miała kompletnie u niego szans, byli z dwóch różnych światów, byli...kurde, czemu ona się nad tym zastanawia. jak zwykle już wyobraża sobie za dużo i źle odczytuje sygnały.
— Zgoda, możemy iść na służbową kolację. — odezwała się kiedy zdała sobie sprawę, że zbyt długo milczała. Spojrzała na jego twarz tak jakby szukała tam czegoś czego jeszcze nie dostrzegała.
— Może weźmiesz ze sobą Connie? To ta urocza blondynka, stażystka, pracuje tutaj od niedawna, ale świetnie sobie radzi. Jest bardziej...reprezentatywna niż ja. — zaproponowała, była uparta, tak bardzo uparta. Ten pomysł, że ma jechać z nim długonoga blondynka o anielskiej twarzy też jej się średnio podobał, ale w tym momencie ważniejsze było dla niej jej zdrowie psychiczne i życie niż myślenie o tym czy jego dłoń przypadkiem nie wyląduje na kolanie Connie podczas wspólnego lotu.
Latanie było jej największą fobią i strachem, z którym kompletnie nie potrafiła sobie poradzić, nie chciała umrzeć w samolocie przez atak paniki i napady duszności. Bo na pierwszą pomoc od swojego szefa nie miała co liczyć bo chyba unikał kursu.
Galen L. Wyatt
izzy
jak coś mi nie będzie pasować dam znać
34 y/o, 182 cm
Prezes z przypadku, skandalista z wyboru Northex Industries
Awatar użytkownika
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimki
postać
autor

Galen jeszcze przez moment stał przy stole, jakby naprawdę nie chciał zbyt szybko wyjść z tej sali. A to nie było dla niego typowe — zwykle po podpisaniu umowy potrafił zniknąć, zanim atrament na papierze zdążył wyschnąć. Wychodził z sali konferencyjnej równo z gośćmi, żeby pozwolić sobie na marsz zwycięstwa po całej firmie, żeby trochę po pławić się w tym zwycięstwie. Tym razem jednak... wystarczyły jej słowa, szczere gratulacje, których przecież nie słyszał zbyt często.

Odwrócił się powoli, spojrzał na Meenę, która wciąż stała obok krzesła — drobna, skupiona, trochę zawstydzona, ale z tym uśmiechem, którego nie potrafił zignorować.

Dzięki — powiedział cicho, jakby od niechcenia, ale jego głos był niższy niż zazwyczaj. Poważniejszy, pełen nie udawanej wdzięczności. — Nieczęsto słyszę takie gratulacje i naprawdę mam wrażenie, że Ty jedyna mówisz je, bo je myślisz — zamilkł na moment, splótł palce dłoni, jakby rozważał, czy powinien powiedzieć coś więcej. Już i tak chyba przekroczył pewne granice, przecierał szlaki, które przecież miały być nienaruszalne. Dwa lata Galen Wyatt wytrzymał bez komplikowania sobie (i jej) życia, a teraz nagle to się zmieniło? Co takiego się stało? To na pewno wina tej nowej fryzury. Cholerny Chris dlaczego musiałeś to dzisiaj zauważyć?

W końcu dodał — Nie wiem, czy byłem świetny. Ale wiem, że jak wszedłem do tej sali i zobaczyłem Cię za moimi plecami, to... jakoś przestałem myśleć o tym, że mogę coś spieprzyć. Jesteś jak mój plan awaryjny, Evans — uśmiechnął się kątem ust, próbując rozładować atmosferę, ale to, co powiedział, nie było żadnym żartem. To była jego wersja „dziękuję, że byłaś, że dodałaś mi skrzydeł". Taka była prawda, sama jej obecność działała na niego podbudowująco, nawet przez myśl mu nie przeszło, że coś może pójść nie tak, bo przecież by jej nie zawiódł. Nie, Galen daj spokój... Ty nie chcesz zawieść ojca, pamiętasz? Nie gap się już tak na nią, a te słowa to chyba wyrzut adrenaliny spowodowany podpisaniem umowy, albo może rzeczywiście covid? Jesteś chory, to wszystko tłumaczy.

Ale się gapił, tymi swoimi niebieskimi oczami prosto w jej ciemne tęczówki.
Czy to może skończyć się dobrze?

W końcu się opamiętał, nie zmieszał, nie zawstydził, po prostu odwrócił wzrok, z jakimś takim westchnieniem zawodu, ale przecież musiał to przerwać, zdusić w zarodku, zanim znowu spieprzy wszystko na całej linii, a PRowcy będą musieli się głowić, jak to wszystko naprawić bez szkód na reputacji. Ruszył do drzwi, już nawet otworzył je przed nią chcąc ją wypuścić przodem. Ale wtedy znowu zrobił coś, czego robić nie powinien. Złapał ją za rękę. Po prostu chwycił za nadgarstek, gdy chciała wyjść, i chociaż zabrał swoją dłoń wyjątkowo szybko, to znowu przekraczał granice. Cały Galen Wyatt. Skandale - mistrz, przekraczanie granic - pierwsze miejsce na podium, bycie dupkiem - może znalazłoby się jeszcze kilka egzemplarzy ex aequo, ale Galen też był w czołówce.

Zatrzymał ją w miejscu. Tylko teraz dobrze przemyśl co powiesz Galen.

A ta propozycja kolacji... — uniósł brew, wracając do wcześniejszego tonu, tego swobodniejszego — to nie była próba randki. Musimy jeszcze sporo rzeczy omówić, skoro mamy lecieć jeszcze w tym tygodniu — tak, dobrze to rozegrałeś (zjebałeś na całej linii), przecież tak będzie dla was najlepiej. Sprawy służbowe i tyle, po co w to mieszać jakieś emocje? Zawsze jak kierujesz się uczuciami to kończysz po pijaku w jakimś barze, a potem z Candy, albo Dolores w apartamencie, a potem znowu wracasz do biura i tam jest Meena, i te jej oczy... Cholerne błędne koło, czy ktoś może wyłączyć ten rolercoaster niepotrzebnych uczuć?

Kolacja. Dziewiętnasta. Wybierz miejsce, byle nie sushi. I żadnej Connie. Ona ma zakaz latania służbowo. Po ostatnim rejsie do Chicago, gdy próbowała otworzyć awaryjne wyjście, bo "chciała sprawdzić, czy się otwiera" — zażartował na koniec. Rozładował tym to napięcie? Chyba nie, ale liczy się, że próbował prawda?

Zniknął w korytarzu, zostawiając po sobie nie tylko echo słów, ale i coś cięższego – może wdzięczność. Może podziw. Może coś, czego jeszcze sam nie potrafił nazwać.

Meena Evans
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
27 y/o, 170 cm
prywatna asystentka prywatnego prezesa
Awatar użytkownika
zarobiona asystentka, która nie ma życia prywatnego bo ciągle zajmuje się swoim szefem, który kompletnie nie zna życia i przez niego chyba zaraz popadnie w alkoholizm albo skończy w więzieniu za zabicie go
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Słuchała jego podziękowań i kolejnych słów w pełnym skupieniu, przetwarzała każde pojedyncze słowo, analizowała i szybko dotarło do niej, że to właśnie ten rodzaj podziękowań, które okazują wdzięczność, ale nie powiedzą bezpośrednio tego co autor ma na myśli. I ciekawa była dlaczego to zrobił, czemu nie powiedział jej tego co myślał prosto z mostu? O swoich podbojach i przygodach opowiadał jej z najdrobniejszymi szczegółami, a teraz tylko półsłówka i domysły? A to niby ona jest kobietą. Powinna się cieszyć, że chociaż dostała takie podziękowania, darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.
— Zawsze do usług, Prezesie. Od tego tutaj jestem. — odparła całkowicie poważnie, ale jej delikatny uśmiech, który miała na ustach łagodził jej ton. I naprawdę była zawsze do usług czego już nie raz doświadczył, szczególnie w momentach kiedy o każdej porze dnia i nocy odbierała od niego telefony, odpisywała na dziwne wiadomości czy słuchała kolejnej historii o kolejnej lasce, którą poznał w barze poprzedniej nocy. Chociaż to ostatnie mega ją irytowało, nie dlatego, że była zazdrosna (może trochę), ale dlatego, że kiedy on dobrze się bawił ona siedziała w swoim klaustrofobicznym mieszkaniu i łapała się za głowę jak pogodzić tak wiele rzeczy ze sobą aby znaleźć w tym wszystkim czas na życie prywatne. A patrząc na to, że była sama - to szło jej to jak krew z nosa.
Obserwowała go, nawet wtedy kiedy odwrócił od niej wzrok, dodała kolejny punkt do listy pt "dziwne zachowania Galena" i najpewniej dzisiejszego wieczoru będzie nad tym rozmyślać, bo co innego miała do roboty.
Skierowała się do wyjścia, spotkanie już dawno się skończyło, a dziwna atmosfera panująca w tym pomieszczeniu odrobinę zaczęła ją przerastać, nie wiedziała jak ma się zachować, a co gorsza powiedzieć. To był jeden z nielicznych momentów kiedy zabrakło jej języka w gębie.
Następnie stało się coś czego kompletnie się nie spodziewała, poczuła dotyk na swoim nadgarstku, który zmusił ją do zatrzymania się. Prąd przeszedł po jej ciele, a ciepło rozlało się po całej dłoni, nawet jeśli szybko zabrał swoją dłoń, ona dalej ją czuła.
— Rozumiem. — wyznała, a jej głos brzmiał na odrobinę...zawiedziony? Szybko jednak odchrząknęła mając nadzieję, że jej ton głosu dotarł do niego z jakimś wielkim opóźnieniem i nie rozpozna tej nielubianej przez nią emocji.
W odpowiedzi na jego kolejna słowa po prostu parsknęła cichym śmiechem, faktycznie Connie może nie była najlepszym wyborem na tą podróż, ale tonący brzytwy się chwyta, nie? No właśnie. Meena zdecydowała się jednak nie ciągnąć tematu, kiedy wyszedł z pomieszczenia ciemnowłosa jeszcze chwilę stała w miejscu jakby jej mózg procesował to co się tutaj wydarzyło, a raczej to co nie miało tutaj miejsca. Zaraz jednak odrzuciła te myśli od siebie i wyszła, wracając do swojego biurka i pracy, której miała naprawdę sporo. Robiła wszystko aby tylko nie myśleć o słowach, wzorku i przede wszystkim dotyku.
Galen L. Wyatt | zt x2
izzy
jak coś mi nie będzie pasować dam znać
ODPOWIEDZ

Wróć do „Northex Industries”