To mu już naprawdę odpierdoliło. Do tego stopnia, że stanął w obronie Pedro, tego samego, który chciał go zatłuc tacą. Ale tu nie było miejsca na zastanowienie, nie było miejsca na myślenie, to były odruchy, to był impuls. I w tym impulsie Madox rzeczywiście wyrwał się do przodu i szarpał z wujem. Dobrze, że był od tego wuja silniejszy, dobrze, że Madox miał ten swój dziwny fart, który sprawiał, że on po prostu ze wszystkiego potrafił się wykaraskać. Zawsze spadał na cztery łapy, jak kot.
I teraz też to się stało, teraz też wyrwał Diego broń i umieszczał ją w bezpiecznym, swoim zdaniem, miejscu. I już dociskał wuja do ziemi, za mocno. Ale Madox wszystko robił za...
Za bardzo, za mocno, za szybko.
I potem to też stało się tak szybko, że on nawet nie zdążył się odwrócić, nawet nie zdążył spojrzeć gdzie jest Pilar. Chociaż przecież to ona była jakaś pierwsza, gdzieś ponad tym wujek i ponad Pedro, który się teraz wykrwawiał. I Madox na pewno by jej szukał, ale za plecami usłyszał ten znajomy głos. Tylko, że to wcale nie był głos Stewart, a Rosy. Już się chciał odwrócić, ale Rosalinda kazała mu klękać, do tego wbijając lufę prosto w plecy. Podniósł ręce nad kark, odsunął się od wuja, a ona jak na zawołanie jeszcze dźgnęła go tym pistoletem pod łopatką, mocno, nawet mocniej niż Madox się po niej spodziewał. Chyba nie żartowała. Klęknął powoli, chociaż w głowie cały czas miał sto myśli, cały czas zastanawiał się, jak ją rozbroić. I zrobić to tak, żeby nikt inny nie dostał rykoszetem. Ale przede wszystkim to, żeby tego jego łba nie musieli do Toronto wieźć w foliowym worku i to może jeszcze nie kompletny, bo to by było gorsze niż puzzle z 10000 kawałków. Rosa stała za blisko.
A kiedy ona zaczęła o tym weselu, to Madox lekko drgnął, nie chciał, ale drgnął. Bo ją chyba do końca popierdoliło, i jakby nie celowała mu w plecy to nie omieszkałby jej tego powiedzieć. Dużo rzeczy by jej powiedział, gdyby nie celowała mu w jebane plecy. To nawet tutaj w Medellin strzelanie komuś w plecy było... tchórzostwem, pozbawione zupełnie honoru. Ale czy Rosa kiedykolwiek go miała? Teraz też, kiedy tak wypominała Madoxowi, że wszystko spierdolił.
- Rosa... - zaczął łagodnie, chociaż najchętniej to by ją w tym momencie zwyzywał, chciał się odwrócić, ale wtedy ona rzuciła to nie ruszaj się kurwa, bo cię rozpierdolę, więc Madox zatrzymał się wpół ruchu. Zatrzymał się w miejscu, chociaż klatka piersiowa chodziła mu pod tymi niespokojnymi oddechami, czuł jak krew krąży w żyłach tak szybko, że słyszał ją w uszach. A potem usłyszał Pilar.
Kurwa.
Spiął się, poczuł jak plecy mu się spinają, a to galopujące serce robi jakiegoś fikołka, albo gwiazdę i trzy szpagaty, jak jakaś gimnastyczka na mistrzostwach świata. Rozpracowałby tę Rosę, w końcu by ją jakoś podszedł, ale jak, kiedy on teraz starał się tylko kątem oka patrzeć, gdzie ona celuje i czy nie w Pilar. Wiedział, że w nią. Ruszył się, ale wtedy znowu poczuł gnata na plecach. Już otworzył usta, żeby się odezwać, kiedy Rosalinda kazała Pilar się zamknąć, ale zrobił to Tio.
A to trochę zaskoczyło Madoxa, bo przecież Ticiano był taki sam jak on, przecież Tio się nie mieszał. A teraz oni wszyscy byli w to tak zamieszani, że inni goście patrzyli to na jedno, to na drugie i ktokolwiek bał się ruszyć, czy odezwać.
Chociaż kiedy Rosalinda tak zaczęła się wytrząsać nad Ticiano, to Madox w tym czasie podniósł jedną nogę, oparł ją o ziemię, tak, że teraz klęczał na tym jednym kolanie, ręce wciąż trzymając na karku i Rosa nawet tego nie zauważyła, bo teraz celowała w Pilar. Mógł się teraz szybko podnieść, mógł jej tą broń wyrwać.
I chciał to zrobić, poderwał się z ziemi, tylko, że zrobiła to też Pilar. Wyrwała do przodu i Madox czuł, że ona to zrobi. Wiedział to. Bo oni w tym całym chaosie to działali identycznie, impulsywnie, działali, a nie stali i patrzyli. A przede wszystkim to się czuli, czuli się tak dobrze, że on był tego pewny, że kiedy tylko Rosa da jej okazję, to Stewart ją wykorzysta. On też by to zrobił. Wykorzystał pierdoloną okazję.
Tylko tym razem Pilar była szybsza i chyba to go tak odrobinę wybiło z tego rytmu, chyba to sprawiło, że znowu poczuł ten uścisk w dołku, a kiedy Stewart już szarpała się z Rosalindą, to on był obok, ale wciąż za daleko, a potem ten strzał.
Ten jebany huk. A Madox poczuł jak żołądek mu się skręca w supeł, zemdliło go, jeszcze gorzej niż wtedy, gdy oberwał tacą. I Madox, który się niczego w swoim życiu nie bał, to się tak wystraszył jak nigdy, tak, że na te dwa dzikie uderzenia serca, go zamurowało. Po prostu stał i czuł jakby wszystko się zatrzymało, jakby ten jebany świat na moment stanął, ale tak zupełnie inaczej niż wtedy na parkiecie, kiedy Pilar opadła na Rosę. I wtedy to on już w jednej sekundzie był przy nich, ale za późno.
W głowie miał tylko to, że za późno.
Wyrwał Rosie ten pistolet, a potem nawet się jej nim odwinął w twarz, mocno. I pewnie by się jej odwinął drugi raz, a może trzeci, a może by ją końcu zatłukł? Ale szarpnął go Ticiano i tym razem to on wyrwał mu broń. A Madox już ściskał Pilar i już ją zabrał na bok, ściągnął z Rosy, jego ręce przesunęły się po jej twarzy, po głowie. Po włosach, jakby szukał tej jebanej dziury. Cały czas nadawał coś szybko po hiszpańsku. Ale przecież ona i tak tego nie słyszała. Nie słyszała tego. Po co to zrobiłaś Pilar? Jesteś cała Pilar? Nie umieraj Pilar. I ze czterdzieści przekleństw o których istnieniu pewnie nie wszyscy dookoła mieli pojęcia. Chociaż może mieli, bo to było Medellin. A to miasto to już chyba widziało i słyszało wszystko.
A dzisiaj to się nasłuchało jeszcze tego, że ona nie może umrzeć i nie może go zostawiać, i że jest pojebana, i po co to zrobiła.
Ale to już było raczej takie gadanie bez sensu, może nawet dobrze, że Pilar tego nie słyszała. Bo przecież ona nie była lekarzem i nie siedziała sobie spokojnie w gabinecie, tylko bez przerwy się narażała. I nie robiła tego dlatego, że była pojebana i kochała adrenalinę jak Madox, tylko ona to robiła z zupełnie innych pobudek.
Dopiero kiedy on zlokalizował tę ranę na jej uchu, a sprawdził też we włosach, sprawdził na twarzy, obejrzał ją całą, to ściągnął z siebie tę kolorową koszulę, żeby jej ją przyłożyć do ucha, żeby zatamować to krwawienia. Ktoś go zapytał, co z Pilar.
- Oreja - ucho, tyle tylko odpowiedział Madox. I już opierał jedną rękę na tym jej zakrwawionym uchu, przykładając do niego koszulę, a drugą na jej policzku. Pochylił się nad nią, tak blisko, że z powodzeniem patrzył jej prosto w oczy.
- Jedziemy do szpitala - powiedział powoli. I chociaż nie do końca wiedział, czy to do niej dotarło. To mogło nawet nie docierać, bo on już wstawał z ziemi i już też ją stawiał do pionu, ale tylko po to, żeby zaraz wsunąć rękę pod jej kolana, żeby znowu ją wziąć na ręce, posadzić na stole, z którego strącił jakąś tacę z tym całym jebanym koksem. Ale kto się teraz tym przejmował?
Na pewno nie Madox, bo on się teraz przejmował tylko Pilar, i jak on w takich sytuacjach zawsze umiał zachować jakąś zimną krew. Zawsze podejść do tego z dystansem, bo ani krew, ani broń, ani koks, ani przemoc, nie są mu obce, to teraz nie umiał. Teraz znowu oderwał tę koszulę zaglądając do jej ucha.
- Dużo krwi... - mruknął i już drugą ręką ścierał tę stróżkę z jej policzka, tylko na sucho to ją tylko rozmazał. W międzyczasie ktoś mu powiedział, że jadą z Pedro do szpitala i Madox stwierdził, że oni też jadą, że nie ma tutaj w ogóle nic do gadania. A potem to dostał nawet jakąś czarną koszulę Ticiano, a Pilar dostała cienką, też czarną, sukienkę od Marie, w którą Madox pomógł jej się ubrać. I to było całkiem proste, bo ona była... zdejmowana przez głowę. Nawet dostał mokry ręcznik, który wytarł jej twarz. Nie tak dokładnie i ładnie, jak ona wcześniej jemu, ale zawsze coś.
A potem zanim ona zdążyła cokolwiek powiedzieć, czy się sprzeciwić to oni już wszyscy siedzieli w tym dużym, czarnym Suvie. Pedro z paskiem zaciśniętym na udzie przykładając do rany jakąś szmatę. A do tego wuj Diego, który kazał mu się nie mazać. Madox z Pilar… i zgadnijcie kto?
Rosalinda, która pod okiem miała wielki krwiak, po tym jak Madox uderzył ją spluwą. Ona na szczęście siedziała z przodu, obok kierowcy i ciotki Katheriny. A z tyłu reszta, a i Ticiano z Marie. Bo to już rzeczywiście był koniec wesela. A Marie cały czas dziękowała Pilar za uratowanie jej życia i cały czas się modliła, żeby było dobrze.
Pilar Stewart