It was the moment he let her touch him.
Jakieś krótkie momenty. Jakaś iluzja szczęścia, która jednak okazała się bolesnym rozczarowaniem.
Kolejnym już.
A Galen Wyatt wcale nie był taki silny, jak zawsze powtarzał. Bo on też, tam gdzieś głęboko na dnie duszy, miewał te swoje epizody depresyjne, które kiedyś przecież prawie tak ładnie go zmiotły z powierzchni tego świata. A jednak go wtedy odratowali. Ale dzisiaj go może wcale nie odratują?
Może dzisiaj to będzie ten dzień, w którym okaże się, czy Galen był jednak dobrym człowiekiem i pójdzie do nieba, albo od razu na samo dno piekła? Wolałby piekło, bo kiedy szedł po tej zaśnieżonej ulicy w tych pięknych, skórzanych bucikach za kilka tysięcy dolarów, to stopy niemiłosiernie mu zmarzły. Cały był przemarznięty, bo jednak ten dobrze skrojony, garnitur od Armaniego też wcale nie nadawał się na takie eskapady. Zdecydowanie bardziej pasował do przytulnego, cieplutkiego biura. A nie do tego długiego mostu, który Wyatt już pokonał w połowie. Zatrzymał się na środku, rozejrzał w prawo i w lewo, jakby rzeczywiście mierzył, czy to jest sam środek. Musiało być na środku. W liście pożegnalnym napisał, że rzuci się na środku mostu Cherry Street Bridge, bo miało być sentymentalnie. Tylko... że on wcale nie napisał żadnego listu pożegnalnego. Właściwie to kilka godzin temu nawet nie chciał się żegnać, ale teraz, kiedy obok niego, w śniegu wylądowała ta na wpół wypita butelka whisky, to chciał.
Chciał się pożegnać z całym światem zanim to zrobi.
Tylko, że Galen Wyatt tak naprawdę nie miał się z kim żegnać, na palcach jednej ręki mógłby policzyć takie osoby.
A może ich nie było nawet wcale?
Zacisnął palce na zamarzniętej barierce i wychylił się do przodu.
- Szybko pójdzie... - mruknął sam do siebie. Ale kiedy ten jego drogi but wylądował na barierce, to najpierw się z niej ześlizgnął - no kurwa... - mruknął znowu Wyatt, a on przecież nie przeklinał. Ale chyba dzisiaj już mógł, jedno dodatkowe przekleństwo przed śmiercią, kto by to liczył? Niektórzy mają na sumieniu zdecydowanie więcej grzechów.
- Ale nie handel ludźmi... - powiedział do siebie. Tylko, że Galen Wyatt wcale nie handlował żywym towarem, tylko stalowymi konstrukcjami. A jednak jego nazwisko wciąż nie zostało oczyszczone.
Czy on naprawdę chciał umrzeć...
- Jako kryminalista - i kiedy on tak prowadził te swoje wewnętrzne, i nie tylko, monologi, to w tym czasie już jakoś przeszedł przez tę barierkę i stanął po drugiej stronie. Wtedy zaczęły się kolejne wątpliwości. A co jeśli spadnie i wcale nie umrze?
Morgan wpadła do wody i nie umarła.
Ale jest tak zimno, że na pewno już sam szok termiczny go zabije... Ale co jeśli na dole jest lód? A on tylko o niego uderzy i złamie kręgosłup, aż się skrzywił, a później pochylił do przodu, żeby się lepiej przyjrzeć, czy tam jest lód. Tylko, że z tej wysokości to było niewykonalne, a jednak Galen zatoczył się jakoś niebezpiecznie i złapał za barierkę.
- Do ilu się liczy przed skokiem? - zapytał sam siebie i zamknął na moment oczy. Do dziesięciu? Tak jak zawsze liczył, żeby uspokoić nerwy. Do dziesięciu, żeby się wyciszyć.
I skoczyć.
Jeden.
Elena Santorini