-
święta, święta
i już zaraz znów wakacje
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Już myślał, że się zawiesiła, albo zbiera w sobie siłę, by mu odwinąć prosto w twarz. Wcale by się nie zdziwił, zresztą potwierdziłaby tym samym opinię, że ludziom w tym świecie nie warto ufać, ale kiedy odwróciła się w jego stronę, odnalazł w ciemnej toni tęczówek pewną nutę żalu. Zaszkliły się, co z łatwością rozpoznał w tym ponurym, szpitalnym świetle, ale powstrzymywała się na tyle mocno, że żadna z łez nie spłynęła po policzku. Gardło miała na tyle ściśnięte, że Michael musiał się nieco pochylić, by usłyszeć padające szeptem słowa.
Twarz miał skupioną, spojrzenie czujne, a jasne brwi ściągnięte. Próbował przeprocesować informacje, jakże różne od tego, czego spodziewał się usłyszeć. Nie wiedziała, czy przeżyje rok? I darzyła go uczuciem? Jak to się miało do mrocznych wizji, wysnutych przez umysł w czarnych scenariuszach?
Odetchnął jakby ze spokojem, a w błękicie oczu zjawił się łobuzerski błysk.
— A już się bałem, że jesteś jakąś wariatką, wykorzystującą i owijającą sobie facetów wokół palca w nowym miejscu pracy — odparł, wciąż podtrzymując ściszony głos. Zdjął rękę z drzwi i ostrożnie zsunął na ramię Iris, sprawdzając, jak zareaguje na dotyk, nim przyciągnie ją do siebie. Zdawała się być roztrzęsiona, wyprowadzona z równowagi, co początkowo było rzeczywiście jego celem, lecz gdy tylko usłyszał powód, przez który trzymała go tak długi czas na dystans — i pewnie nadal tkwiłby w niewiedzy, gdyby nie fatalne zrządzenie losu — znacznie spuścił z tonu. Walczył z uporczywym odruchem, by zamknąć ją w szczelnym uścisku. Pokręcił wolno głową, przeczesując obrazy z przeszłości, które doprowadziły do miejsca, w którym obecnie byli. Oczywiście, że widział, jak słabnie jej ciało, jak skóra szarzeje, a ruchy zwalniają. Widział i nigdy nie zapytał, uporczywie ignorując ten fakt, jakby otwieranie tych drzwi miało wprowadzić ich na inny, poważniejszy stopień znajomości. Tego zaś bał się okrutnie, bo miał to być przecież tylko przelotny romans w miejscu pracy. W trudnej rzeczywistości odnajdywali dla siebie bezpieczną przystań, w fizycznym uniesieniu, jakie nie miało przełożyć się na nic angażującego. A mimo to po jej zniknięciu gotów był poruszyć niebo i ziemię, by dowiedzieć się, co się z nią stało. Wszelkie próby spełzły na niczym, dokładając wyłącznie niezadowolenie ze strony przełożonych, składających się później na cegiełki muru, oddzielające go od świetlanej przyszłości w szeregach kanadyjskiej armii.
— Niewiedza była udręką. Wszyscy odmawiali wyjaśnień, mówili, że informacje są tajne. — Uśmiech zniknął z męskiej twarzy, ustępując miejsca skupieniu. Świat wokół zdawał się zatrzymać i czekać niecierpliwie na rozwój wydarzeń. — Straciłem nadzieję, że się jeszcze kiedykolwiek spotkamy, Iris — mówił szczerze, rzadko zwracając się do Valentine po imieniu. Liczył się z tym, że kobieta się wycofa, za nic mając sobie jego słowa, ale nie wybaczyłby sobie, gdyby po otrzymaniu drugiej szansy, wszystko zaprzepaścił przez brak jej podjęcia.
Iris Valentine
-
Merry Christmas, ya filthy animal!
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiŻeńskietyp narracji3os.czas narracjiprzeszłypostaćautor
Zdała sobie sprawę, że wstrzymała oddech. Oczekując jakiejkolwiek reakcji Grahama na ten moment lub dwa zapomniała jak się oddycha i odniosła wrażenie, że cisza między nimi trwa wieczność. Ale wtedy odetchnął… przez ułamek sekundy wyglądał jakby coś ciężkiego zdjęto z jego klatki piersiowej, a ona automatycznie poczuła dokładnie to samo. Znów mogła odetchnąć.
Zadrżała. Gdy dotknął jej ramienia, spojrzała na jego dłoń a w jej głowie pojawiła się prosta myśl – więcej. Chciała znacznie więcej niż lekki dotyk jego dłoni na swoim ramieniu, ale jednocześnie wiedziała, że nie ma do tego najmniejszego prawa. Ba! To znowu wszystko by skomplikowało. Wróciła więc spojrzeniem do jego twarzy i uśmiechnęła się lekko. Z wyraźną wdzięcznością, że nie ciągnął jej za język, nie zasypał jej dziesiątką kolejnych pytań, ale przede wszystkim, że jej nie wyśmiał.
- Bo mieliśmy się nigdy więcej nie spotkać. – przyznała, bo przecież taki właśnie był jej plan. Zniknęła bez pożegnania i wyjaśnienia, on miał wrócić do swojego życia i o niej zapomnieć, więc nie miałoby znaczenia, co się z nią stanie. Odeszła z wojska, więc gdyby choroba wygrała pewnie nikt by ich o tym nie poinformował. Zniknęła z radaru, a przede wszystkim myśli. Taki był plan… teoria była prosta! Jak widać wykonanie dużo trudniejsze – Nie założyłam, że możesz wrócić do pracy w cywilu. Przyznaję, ten plan miał luki, ale powiedzmy, że gdy go układałam nie byłam w najlepszej formie. Później chciałam się odezwać, ale nie wiedziałam, co powiedzieć… więc zrezygnowałam i spotykając cię na szpitalnym korytarzu wpadłam w panikę. – wzruszyła lekko ramieniem i spuściła wzrok, wbijając go w plakietkę z imieniem Grahama przypiętą do jego piersi. Naturalnie spoważniała, a przed jej oczami przeleciały wszystkie dobre i złe chwile, lata spędzone w pracy i poza nią, gdzie czas płynął inaczej a rzeczywistość ani trochę nie przypominała tej tutejszej. Więc jak przenieść ich na teraz? – Nie było dnia, w którym nie myślałam o powrocie… tak bardzo chciałam wrócić. – bo najgorsze chwile były jednocześnie tymi najlepszymi. Tęskniła za wszystkim, co działo się przed jej powrotem do Toronto.
Michael Graham
-
święta, święta
i już zaraz znów wakacje
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Zniknęła z radaru, ale nie z myśli. Tak bardzo zależało jej na ucieczce, odsunięciu w niepamięć, że najgorsze, co mógłby teraz zrobić, to przyznać, że pierwsze miesiące po jej zniknięciu, uparcie jej szukał. Pułkownik Trembley nie był zadowolony z faktu, że lada moment może stracić kolejnego medyka, kiedy ten będzie nadal drążyć, stając się nieznośnym wrzodem na dupie. Samospełniająca się przepowiednia?
Już miał otworzyć usta, przyznać, że i on się nie spodziewał, że kiedykolwiek wróci do pracy w cywilu, ale zasznurował je na powrót, póki co zachowując ten fakt dla siebie. Valentine o nic nie pytała, nie chciała wiedzieć niczego więcej. Rolą Grahama było przyjąć jej spowiedź, pozwolić, by zrzuciła z serca ciężar, sprawiający, że wspólna codzienność oparta o ciągłe uniki, to wieczna katorga. Czy miał prawo, by samemu się wytłumaczyć? Już do tego nie dążył.
— W porządku, nie ma potrzeby tego teraz rozdrapywać. — Widział na twarzy Iris oddech ulgi, że nie musi już dłużej trzymać tej tajemnicy dla siebie. Kiedy nie uciekła przed dotykiem, przyciągnął ją bliżej siebie, zamykając w ramionach. — Wszystko się jeszcze ułoży. — Czy sam w to wierzył? Czy jej obecny stan pozwalał na powrót do czynnej służby? To sprawa drugorzędna, kiedy zauważył u siebie nerwowy ścisk w dole brzucha. Dopiero co ją odnalazł i mógł odetchnąć spokojnie, widząc, że jest bezpieczna, a teraz miał ją znów stracić? Nie miał podstaw, by ją tutaj zatrzymywać — nie, kiedy widział, że to nie jest życie, jakie sobie wymarzyła, i że w żadnym momencie nie planowała go w nim umieszczać.
— Mam nadzieję, że nie będziesz już więcej panikować. Zwłaszcza że mam dla ciebie prezent... — wyznał z pewnym ociąganiem, w tej sytuacji nie wiedząc już, na ile złośliwości może sobie pozwolić, czy może jednak dać na wstrzymanie. — Zaplanowałem nam wspólny tydzień w pracy, tak żeby unikanie mnie nie było zbyt łatwe. — Uśmiechnął się kącikiem ust, będąc przygotowanym na to, by w razie potrzeby wzmocnić swój uścisk. To doskonały moment na oburzenie i wymierzenie policzka, więc lepiej się zabezpieczyć. — Możliwe, że powiedziałem ordynatorowi, że dobrze nam się razem niegdyś pracowało i że chciałem sprawdzić, czy nadal trzymasz poziom — wyjaśnił, zanim zdążyła dopytać, czy dźgnąć go między żebra. — Może nie będzie tak źle. Posnujemy się po korytarzach, uratujemy komuś życie, ubierzemy choinkę w głównym holu, jak za starych, dobrych lat — nawiązał do świąt sprzed dwóch lat, które to spędzali razem w bazie na irackiej ziemi. Pomimo braku śniegu starali się własnymi sposobami utrzymywać świąteczny nastrój. Oszczędne dekoracje były typowym rozwiązaniem, żołnierze wiedzieli, jak dbać o swoje morale, nawet jeśli spędzali ten czas z dala od domu. Michael nie pamiętał już, kiedy po raz ostatni ucztował z rodziną, unikał ich wszelkimi sposobami, biorąc na siebie dyżury, których nikt inny nie chciał. Czy tym razem będzie inaczej?
Iris Valentine
-
Merry Christmas, ya filthy animal!
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiŻeńskietyp narracji3os.czas narracjiprzeszłypostaćautor
Prezent? Jego słowa jednak wywołały czujność, a nie jakąkolwiek formę radości, czy ekscytacji. Ściągnęła mocniej brwi, czekając na to, co dla niej przygotował… a kiedy te słowa już do niej dotarły – momentalnie spróbowała się wyswobodzić z męskiego uścisku. Jej spojrzenie było pełne oburzenia i zdecydowanie nie przekonał jej ten świąteczny klimat i wizja wspólnego ubierania choinki. To nie był prezent, którego oczekiwała.
- Czyli… w ramach świątecznego prezentu chciałeś się nade mną znęcać? – prychnęła, odsuwając się od niego, łapiąc bezpieczny dystans i kątem oka zerkając na okno, za którym sypał gęsty śnieg, co tylko podkreślało jak bardzo różnił się świat, w którym teraz utknęli od tego, do którego przywykli. Wszystko było inne – Zamiast ze mną porozmawiać... – tak, unikała go… nie było to szczególnie łatwe, ale nie wierzyła w to, że było niewykonalne. Szpital był duży, ale nie aż tak – Za moimi plecami ustaliłeś pokrywające się grafiki? Naprawdę Graham? I co to ma nam dać? Po co? – co mieli tym osiągnąć? - Bo nawet jeśli nie będzie t a k ź l e, to co? Będziemy najlepszymi przyjaciółmi? Wrócimy do niezobowiązującego seksu za plecami twojej żony? – prychnęła i wiedziała, że niepotrzebnie się nakręca, że niepotrzebnie dramatyzuje, bo to miało być tylko kilka wspólnych dyżurów. Było to jednak tak dalekie od tego, co sobie zaplanowała, że nie potrafiła inaczej. Znowu traciła kontrolę nad własnym życiem, codziennością i to właśnie sprawiało, że wpadała w panikę, gubiła umiejętność racjonalnego myślenia i robiła z siebie idiotkę. Cholerną idiotkę. Najpierw łzy, a teraz to…
- Nie powinnam była przychodzić. – do niego tutaj, do tego przeklętego gabinetu – byłoby łatwiej – I tak już będą plotkować.
-
święta, święta
i już zaraz znów wakacje
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Należał do ludzi, jacy nie oglądają się na cudzą krzywdę, wyrządzoną swoimi słowami. Wychodził z założenia, że jeśli uginają się pod naciskiem, nie warto poświęcać im czasu. Uznawał od tej zasady kilka wyjątków i przez pewien czas miał poczucie, że mógłby zaliczyć Iris do tego grona. Tyle że ten najwidoczniej minął bezpowrotnie w dniu, w którym zniknęła z wojskowej bazy. Czy tym wyznaniem strzelił sobie w stopę? Oczywiście. Czy zrobiłby to ponownie, wiedząc, jakie są skutki szczerości? Niewykluczone.
Poczuł pustkę po wymykającym się z objęć ciele. Ogarnęły go smutek oraz żal, jakich obiecał sobie, że już więcej doświadczać nie zamierza. Nie lubił argumentu o żonie, głównie dlatego, że Valentine była jedyną, która mogła dostrzec w tym coś niewłaściwego. Naturalnie byłoby o wiele łatwiej, gdyby rozwiał wszelkie jej wątpliwości, ale nic nie mógł poradzić na nagłe spięcie w swoim ciele, wzmagający się gniew i poczucie niesprawiedliwości. To, co wiązało go z Danielle, wolał zostawić dla siebie, tym razem z wewnętrznego poczucia niechęci oraz buntu.
— Porozmawiać tak, jak ty przyszłaś do mnie, dokładnie — przytaknął oschle na cały ten wywód. Ta śmiała myśl, że może jednak się dogadają, że wszystko wyjaśnią, zostawią niewygodną przeszłość za sobą, prysnęła niczym mydlana bańka, pozbawiając wszelkich nadziei. — Widzę, że zdążyłaś sobie wszystko przemyśleć i dopowiedzieć, więc sądzę, że nie mamy już nic więcej do omówienia. — Absolutna bzdura, kolejny cios wymierzony tylko po to, by zranić. Nie zamierzał jednak pozostawiać jej dłużny i na abstrakcyjne argumenty odpowiadał równie przekolorowanym hasłem. Nie byłby sobą, gdyby pozwolił jej wygrać, nie teraz, kiedy zdecydował się zaufać i w pewien sposób odsłonić część siebie. Trudno było się przyznać do urażonej dumy, do zmiażdżonej nadziei, że oto znalazł wreszcie kogoś, kto stanowiłby w pewien sposób łącznik z dawnym, lepszym życiem. A teraz o porażce miała mu przypominać przez cały tydzień.
Graham uznawał rozmowę za zakończoną, żadne ze słów pielęgniarki nie mogłoby sprawić, że zmieni zdanie i będzie chciał kontynuować tę farsę. Przesunął się na bok i jednym, wyćwiczonym już ruchem nacisnął klamkę, otwierając drzwi.
— Pospiesz się, Valentine — odezwał się już głośniej, a jego ton wypłukany był z emocji. — Nie chcesz pewnie, by jakiś pacjent wypluł płuca, bo zapomniałaś mu podać ceftriaksonu. Wolałbym nie ogłaszać konkursu na najbrzydszą sepsę miesiąca.
Nie patrzył już na nią, nie chciał dokładać sobie bolesnego widoku, łatwo dostrzegalnego na kobiecej twarzy zdumienia i rozczarowania. Skoro żałowała, że w ogóle pojawiła się w jego gabinecie, nie będzie jej zatrzymywał.
Iris Valentine