ODPOWIEDZ
34 y/o
CHRISTMASSY
184 cm
właściciel klubu i informator policji | Emptiness
Awatar użytkownika
świąt nie będzie!
miał być cichy, niewidoczny, w końcu balansuje na granic między kokainą na złotych tacach i bronią ukrytą pod drogimi marynarkami, a kajdankami i odznaką przy pasku... a jednak tak bardzo rzuca się w oczy, że trudno go nie zauważyć, z tymi jego tatuażami, z tymi kolorowymi koszulami, złotymi łańcuchami na opalonym karku i... niewyparzoną gębą
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkinie
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

16
She said no.
He translated it as ‘great.
Dwa dni, tyle wytrzymał tym razem.
A to wszystko właściwie dlatego, że wczoraj jeszcze sprzątali po tej imprezie, jeszcze Maddie mu siedziała na głowie i zrzędziła, że to jest głupi pomysł. Że on w ogóle nie powinien się spotykać z Pilar, bo ona jest psem, a jak wiadomo... Madox psem nie był.
To już dwie osoby, które uważały, że jednak te ich spotkania nie powinny się odbywać. Ale dwa, to wciąż mniej niż sam Madox, który uważał zupełnie inaczej, a na odchodne powiedział tylko do Maddie, żeby skończyła pierdolić i wyłączył telefon. Nie zamierzał od niej odbierać, a potem przez chwilę zastanawiał się czy nie napisać do Pilar, bo mogło jej po prostu nie być, ale Madox miał szczęście. Jakieś to swoje przeczucie, on zawsze wiedział kiedy się pojawić. I dzisiaj też zanim jeszcze skierował swe kroki do jej mieszkania, to pokręcił się trochę po jarmarku świątecznym, żeby zgubić ogon, jakby komuś przyszło do głowy go śledzić. Nawet nie rzucał się w oczy w jakiejś zgniłozielonej kurtce, a kiedy już wciągnął na głowę czarną kominiarkę, to wyglądał jak... bandyta. Chociaż nie był jedyny, bo mróz dzisiaj wyjątkowo szczypał w policzki, więc nawet dobrze się składa, że Madox sobie z tego jarmarku już wyszedł jakby nigdy nic...
Co prawda z choinką pod pachą i jakąś dużą torbą w drugiej ręce. Musiał na moment zdjąć tę kominiarkę, kiedy zamawiał ubera, bo akurat trafił mu się przejazd z kobietą i nie chciał jej straszyć, chociaż dziewczyna i tak patrzyła na niego wielkimi oczami, kiedy pakował jej do auta choinkę, a później sam pakował się obok niej na siedzenie pasażera.
- Chcę zrobić dziewczynie niespodziankę, będzie zaskoczona? - zapytał, i oczywiście wdał się w jakąś gadkę ze swoim kierowcą, bo Madox chyba nie byłby sobą, gdyby tego nie zrobił. On po prostu za dużo gadał, i teraz też już zaczął jej opowiadać o tym, że od kiedy przyjechał do Kanady to jeszcze ani razu nie ubierał choinki, że nawet nie ma żadnych ozdób, i nie wie też w sumie czy jego dziewczyna ma.
Tak, kiedy mówił o tej dziewczynie, to oczywiście miał na myśli Pilar, chociaż ona może jeszcze wcale tego nie wiedziała?
Ale dziewczyna prowadząca ubera już wiedziała, a potem nawet zrobiła jakąś smutną minę, gdy usłyszała o tej choince, a gdy już parkowała, to zatrzymała Madoxa i powiedziała, że ma w bagażniku takie pudełko z ozdobami, które miała wyrzucić, bo są stare...
Madox nic nie powiedział, aczkolwiek według niego ozdób na choinkę nie dyskryminowało to, że były stare, a nawet jakby jego ktoś zapytał o zdanie, to te oldskulowe miały jakąś taką duszę w porównaniu do tych nowych plastikowych. Kiedy oni wysiedli za samochodu, to już po chwili grzebali w tym pudełku z ozdobami, które rzeczywiście były stare, ale do tego też jedyne w swoim rodzaju, i Madox nawet znalazł tam meksykański kapelutek, który chyba od czegoś odpadł.
Chciał zapłacić za to tej dziewczynie, ale ona zaśmiała się uroczo, bo chyba w przeciwieństwie do Grincha Noriegi, to ona była jakimś świątecznym elfem. Wywaliła Madoxa z jego tobołami na krawężniku, a potem zniknęła, jak ta dobra wróżka z Kopciuszka, czy coś, a właściwie to zjechała z piskiem opon z krawężnika i wbiła się przed jakieś ładne Lambo, które zatrąbiło na nią energicznie, ale Madox już się wcale tym nie przejmował. Bo teraz miał misję, wejść do tego budynku i jeszcze zabrać się za jednym razem. Ale wyszło mu to całkiem dobrze, choinka pod pachę, torby w jednej ręce i to duże kartonowe pudełko w obu. Ruszył do wejścia i akurat w momencie, w którym stanął przed drzwiami, to dogoniła go jakaś miła staruszka, z którą Madox też zamienił dwa słowa. Zapytała go do kogo przyszedł, ale on odpowiedział jakoś tajemniczo, że do swojej dziewczyny, na co staruszka zacmokała tylko i zapytała, czy ma dla niej coś dobrego. Ale Madox nie miał, bo wcale o tym nie pomyślał, więc od razu powiedział to babci, która wrzuciła mu do tego pudła z ozdobami lukrowane pierniczki, które podobno sama upiekła i rozdawała koleżankom, z którymi grała w bingo, ale jedna nie przyszła i trochę ich jej zostało. Noriega nie chciał, ładnie podziękował, ale babcia była uparta, więc finalnie, to on stanął przed drzwiami Pilar z choinką, torbami, pudełkiem z ozdobami i jeszcze lukrowanymi pierniczkami, które pachniały tak intensywnie, że czuł ten zapach nawet w tej swojej kominiarce, aż mu kiszki marsza zagrały.
Nacisnął na dzwonek i schował się za drzewkiem, żeby nie widziała go przez judasza. Mogła zobaczyć tylko te zielone gałązki, a kiedy otworzyła, bo liczył na to, że jednak otworzy, to dopiero wyjrzał zza tej choinki, chociaż w tej swojej kominiarce mógł wyglądać jak jakiś bandyta. Bandyta o intensywnie brązowych oczach, które od razu spoczęły na jej twarzy.
- Musze do Ciebie przychodzić częściej... - rzucił od razu i zanim zdążyła coś powiedzieć to on już stał przy niej i wkładał jej w ręce ten karton, żeby móc jeszcze rozejrzeć się na boki, a później to już szarpnąć tę swoją kominiarkę i ją zdjąć.

Pilar Stewart
zgrozo
stania w miejscu
29 y/o
CHRISTMASSY
169 cm
śledcza at toronto police service
Awatar użytkownika
lepiej strzela niż gotuje.
a świąt to kurwa nienawidzi
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracji3 os
czas narracjiprzeszły
postać
autor

017.
santa wasn't invited
Pilar Stewart n i e n a w i d z i ł a świąt.
Kropka.
Nie było od niej większego Grincha, serio. Gdyby tylko mogła (i straciła resztki godności), spaliłaby wszystkie kolorowe choinki rozstawione na mieście, rozbiła szklane bombki w drobny mak, rozjebała wystawy w galeriach handlowych i powciskała ludziom jemiołę prosto do gardła. A jak ktoś chciałby jej wciskać kit o magii świąt i rodzinnym stole, to jeszcze złamałaby nos albo dwa.
Ale czy można ją było winić za tak wielką nienawiść do święta, które w pełni skupiało się na rodzinie? Rodzinie, której ona nigdy nie miała. Nawet przez jeden dzień. Nikt nigdy nie ubrał ją elegancko do pięknie zastawionego stołu, nie kazał śpiewać kolęd, nie pokazał jak pisać listy do świętego mikołaja, a tym bardziej nie dał żadnego prezentu, który czekałby z samego rana pod choinką, przybrany w czerwony papier, który mogłaby zdzierać z przesadną ekscytacją.
Dla Pilar za dzieciaka każde święta wyglądały tak samo — spacer na świeżym powietrzu, który trwał pół godziny dłużej niż zazwyczaj, dodatkowa porcja zupy podczas obiadu i suchy piernik zapakowany niezdarnie w sreberko, na którym można było sobie połamać zęby. Czasami w drugi dzień przyjeżdżali rodzice dzieciaków, które były w trakcie procesu adopcji, chociaż do Pilar nie przyjeżdżał nikt. Miała tylko siebie i postrzępioną wersje Małego Księcia, którą znała już na pamięć i czytała do porzygu.
I nawet teraz — kiedy była już starsza — miała alergie na Boże Narodzenie. Minimalizowała wyjścia do centrów handlowych i wszelkich sklepów ile się dało, chodziła do pracy okrężną drogą, byle nie przechodzić blisku jarmarku i nawet na moment nie włączała telewizji, żeby przypadkiem nie natrafić na kolejny świąteczny gniot o tym jednym typie co wysypał babie pomarańcze z pudła, a kiedy razem je zbierali, wystarczyło tylko jedno spojrzenie, by się w sobie zakochali, poszli pić grzane wino i chuj, wielka miłość przy Michaelu Bublé w tle.
Zamiast tego siedziała pod kocem w samych dresach, oglądając kolejny odcinek Morderstw po sąsiedzku, komentując pod nosem kolejne postępy w śledztwie i kurwując tych wszystkich nieudaczników, którzy nie potrafili wcześniej połączyć kropek, przy okazji ładując do ust solidną porcję czekoladowych ciastek, którymi zapewne ubabrała sobie dobrą połowę twarzy.
I wtedy usłyszała dzwonek do drzwi.
Zamawiała coś? Aż sprawdziła telefon, czy przypadkiem nie mógł to być jakiś kurier z paczką, którą zamówiła miesiąc temu i o której zapomniała. Tylko, że Pilar nic ostatnio nie zamawiała. A odwiedzać też nie miał jej kto. Sąsiadka?
Zwlekła się z kanapy i ruszyła do drzwi. Niby miała w nich judasza, ale kto w ogóle używał tego gówna? Cóż, w chwili, w której zobaczyła przed sobą wielką choinkę stwierdziła, że chyba ona musiała zacząć. Bo prawda była taka, że wtedy nawet nie nacisnęła by pieprzonej klamki; po prostu wróciłaby na kanapę.
W tym przypadku też miała taki zamiar, jednak nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, że ona nic takiego nie zamawiała, facet stojący za krzakiem wychylił głowę, a jego ciemne oczy spoczęły na tych Pilar. W pierwszej chwili widząc kominiarkę na jego twarzy, była gotowa unieść gardę, tylko wtedy on w końcu się odezwał, a tego głosu nie pomyliłaby z nikim innym.
Noriega? — rzuciła zaskoczona i zamrugała kilkakrotnie, jakby chciała sprawdzić, czy to nie był wytwór jej bujnej wyobraźni. Tylko chyba faktycznie nie był, bo chociaż Pilar ciągle mrugała i nawet wbiła paznokcie w skórę, on wciąż tam stał. — Co ty tu kurwa robisz?! — dodała już o wiele głośniej, doprawiając gniewną minę jeszcze o ściągnięte mocno brwi. — Do reszty cię pojebało?! — wychyliła się zza drzwi, rozglądając po klatce i przy okazji nieco go popychając.
Pusto.
Tylko to wcale nie znaczyło, że nikt go tutaj nie śledził. Spojrzała na niego z wyrzutem. Naprawdę nic się nie nauczył po ostatnim razie? Jak to w ogóle było możliwe, że nie rozumiał powagi sytuacji? A może rozumiał, tylko tak bardzo miał to gdzieś?
Jednym ruchem złapała go za fraki i energicznie wciągnęła do mieszkania razem z przeklętą choinką, którą kurczowo trzymał w dłoniach. Aż musiała przymknąć oczy, bo kilka gałązek odbiło się od framugi i strzeliło jej prosto w twarz. Zatrzasnęła drzwi z hukiem i przekręciła zamek dwukrotnie, oddychając ciężko.
Co jest, Madox?! Czego ty nie rozumiesz z nie możemy się spotykać? — zgromiła go wzrokiem, a zaraz potem jej mordercze spojrzenie skupiło się na zielonym habaziu. — I po chuj ci to drzewo?

Madox A. Noriega
kasik
nudy. a tak poza tym, to używania AI, czytania mojej postaci w myślach i braku inicjatywy.
34 y/o
CHRISTMASSY
184 cm
właściciel klubu i informator policji | Emptiness
Awatar użytkownika
świąt nie będzie!
miał być cichy, niewidoczny, w końcu balansuje na granic między kokainą na złotych tacach i bronią ukrytą pod drogimi marynarkami, a kajdankami i odznaką przy pasku... a jednak tak bardzo rzuca się w oczy, że trudno go nie zauważyć, z tymi jego tatuażami, z tymi kolorowymi koszulami, złotymi łańcuchami na opalonym karku i... niewyparzoną gębą
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkinie
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

- Mikołaj - rzucił i strzelił oczami, kiedy wypowiedziała jego nazwisko, może i Madox wyglądał dzisiaj trochę nie jak on, w tej niekolorowej kurtce, w tej kominiarce, która bardziej pasowała do jakiegoś bandyty, niż do niego, ale kogo innego ona się spodziewała?
Chociaż sądząc po jej minie, to jego też się wcale nie spodziewała, ale czego oczekiwała, że on znowu będzie czekał jakiś jebany tydzień, aż ona łaskawie się pojawi w klubie, bo będzie tam miała jakąś sprawę do załatwienia? Niedoczekanie.
Madox nie był taki głupi, żeby się znowu tak katować, siebie i ją też. Chociaż... może on właśnie był głupi? Że się narażał, ich narażał?
Kiedy ona tak zaczęła go witać tym co ty tu kurwa robisz i do reszty cię pojebało, to Noriega znowu strzelił oczami w sufit.
- Paczki roznoszę... - mruknął w odpowiedzi na jej pytanie, a potem cofnął się o krok, kiedy tak wyglądała zza drzwi i rozglądała się po korytarzu, wypuścił ciężko z płuc powietrze - zapraszałaś kogoś innego? - spojrzał przelotnie w jej oczy, ale widząc to jej spojrzenie pełne wyrzutu, to tylko się skrzywił - mogę stąd... - zaczął, ale jednak Pilar wciągnęła go za fraki do mieszkania. I bardzo dobrze, bo raczej by tego nie zrobił, chociaż chciał powiedzieć, że może sobie iść. Ale to pewnie by go musiała pobić... A i tak nie wiadomo jakby to na niego zadziałało, bo może wtedy to już by sobie kapcie przywiózł i się wprowadził.
Kiedy zamknęła za nimi drzwi, to on od razu oparł choinkę gdzieś o ścianę i zrobił krok w jej kierunku, tak, że dzieliło ich te kilkanaście centymetrów, może jedna stopa? Jeszcze jeden krok, pół właściwie...
- Ostatnio powiedziałaś, że możemy - rzucił przechylając na bok głowę, właściwie... to nic takiego nie mówiła - a przynajmniej ja tak to zrozumiałem, że w kominiarce mogę - to wiele wyjaśnia, że Madox to jednak zrozumiał po swojemu, trochę dopowiedział, albo w ogóle wszystko przeinaczył tak, żeby to jemu pasowało. Zacisnął palce na tej swojej czarnej kominiarce i uniósł ją do jej twarzy.
- Mam kominiarkę i byłem ostrożny - wyjaśnił jej, jakby to była najprostsza rzecz na świecie i w ogóle to zmieniało wszystko, a zwłaszcza to, że skoro miał kominiarkę i był ostrożny to mógł. Schował do kieszeni tę swoją czapkę, a później zrobił to pół kroku w jej kierunku, bo to mordercze spojrzenie to wcale nie robiło na nim wrażenia, chociaż może powinno? Może kiedyś za to mu się oberwie? Albo go przyklei do jakiegoś kaloryfera, czy coś?
Dopiero kiedy ona spojrzała zza niego na tę choinkę, to Madox też obejrzał się przez ramię, chociaż on już stał tak blisko niej, że jakby nabrał mocniej powietrza w płuca, to ta jego klatka piersiowa zetknęłaby się z tą jej.
Znowu strzelił oczami, kiedy odwracał się z powrotem do niej, a potem te jego ciemne tęczówki odszukały jej pięknych, brązowych oczu, kąciki ust uniosły się delikatnie do góry, bo później sięgnął, żeby dźgnąć ją palcem w czoło.
- Jakie drzewo? To jest choinka... Grinch - co prawda Madox sam był Grinchem, bo choinki nie ubierał, nie lubił świąt, ale nie spaliłby wszystkich choinek w mieście, a nawet lubił prezenty i dawali sobie takie małe upominki w klubie. A ten pomysł, żeby przywlec do niej to drzewko, to w zasadzie wpadł mu nagle, kiedy on się tak kręcił po tym bożonarodzeniowym jarmarku, bo przecież przyszedł tutaj w trochę innym celu.
No nie takim, żeby ją powkurwiać, bo wcale nie powinno go tutaj być. Ani też nie w takim, żeby mu zmieniła opatrunek, chociaż na to też liczył, ale później. Nawet nie w takim, żeby się do niej przymilać, chociaż kiedy stał już tak blisko, kiedy patrzył w te jej duże oczy, które wciąż jeszcze ciskały w jego kierunku gromy, to na moment pochylił się nad nią tak, jakby chciał ją pocałować, wpić się w te pełne, gorące wargi, bo przecież nie robił tego już całe dwa dni, ale zamiast tego cofnął się i poprawił kurtkę, bo wcale nie zamierzał jej ściągać.
- Tu mam ozdoby - szturchnął butem, to pudełko, które przyniósł ze sobą od dziewczyny z ubera, a później te swoje torby - a tu prezenty, ale nie dla ciebie, ktoś inny na nie czeka, więc... Ubieraj kurteczkę Stewart i kominiarkę jak masz - sięgnął nawet do jakiejś jej kurtki, która wisiała na wieszaku w korytarzu i wskazał ją palcem unosząc jedną brew. Bo nie za bardzo wiedział czy to ta, czy inna, akurat jeśli o kobiety chodzi to zaraz mogła otworzyć szafę i mieć jeszcze z dziesięć płaszczyków, czy kurteczek. Chociaż Pilar?
Madox był ciekawy jej mieszkania i nawet zajrzał do środka, ale zaraz zerknął na złoty zegarek na swoim nadgarstku podwijając kurtkę.
- Kurwa... Mam nadzieję, że masz tutaj auto, bo jeśli najpierw musimy jechać po moje, to się nie wyrobimy - pokręcił głową, a widząc jej minę machnął ręką - vamos Pilar - pospiesz się, rzucił tylko nie wyjaśniając jej wcale, co mu chodziło po głowie. Ale może jej wyjaśni po drodze.
Może.

Pilar Stewart
zgrozo
stania w miejscu
29 y/o
CHRISTMASSY
169 cm
śledcza at toronto police service
Awatar użytkownika
lepiej strzela niż gotuje.
a świąt to kurwa nienawidzi
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracji3 os
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Pilar nie spodziewała się w mieszkaniu nikogo.
Nawet jego.
Przede wszystkim nie jego.
Była przekonana, że wyrazła się wystarczająco jasno podczas ich ostatniego spotkania, kiedy rozmawiali w zakrwawionym łóżku, zaraz po tym jak wyciągnęła mu z biodra kulę, po tym jak sama go na ten postrzał naraziła.
Madox mógł sobie mówić i myśleć, co chciał, ale to nie zmieniało faktu, że Pilar mocno się za wszystko obwiniała. Doskonale zdawała sobie sprawę, że gdyby nie jej pieprzona sprawa z kontenerami, nic z tego nie miałoby miejsca. I chociaż wszystko skończyło się dobrze, nie potrafiłą nie myśleć co by było, gdyby kula wystrzelona przez Ruby nie wyhamowała na pasku. Katowała się tym przez dobre dwa dni. To również była dla niej nowość — tak wielka troska o drugiego człowieka. Zazwyczaj całkiem dobrze jej szło odcinanie się emocjonalne od sprawy, a tutaj? Tutaj miała z tym niemały problem. Zupełnie jak z tym, by wyjebać go za drzwi i odesłać do domu. No bo jak?
Oczywiście, że nikogo się nie spodziewałam — spojrzała na niego jak na debila. — Wyglądam jakbym na kogoś czekała? — uniosła w górę dłoń, by już po chwili wykonać nią bliżej nieokreślony ruch ręką, wskazujący jej wyborny outfit — stare, podarte dresy, o wiele za duża koszulka, do tego włosy spięte w największym możliwym nieładzie i twarz po brzegi uwalona czekoladą. Czy tak wyglądała kobieta, która na kogoś czekała? Chyba jedynie na kuriera z jeszcze większą ilością jedzenia.
Kiedy wspomniał, że przecież powiedziała mu, że mógł przyjść, ponownie zgromiła go wzrokiem.
To chyba pomyliłeś mnie z kimś innym — warknęła, przyglądając mu się uważnie. — Może z którąś z tych swoich barmanek, które całujesz po kątach, kiedy mnie wysyłasz do piwnicy — dodała pół tonu ciszej, bardziej do siebie niż do niego, chociaż Madox spokojnie mógł ją usłyszeć. Pilar chociaż wcześniej nie przywoływała tego tematu, to wcale nie znaczyło, że kompletnie wyrzuciła z głowy ten widok jego i Ruby w loży na piętrze. Aż coś ścisnęło ją w brzuchu na samo wspomnienie, podczas gdy twarz skrzywiła się nieznacznie. Było ich więcej? Z drugiej strony, przecież sama mu powiedziała, że mówił sobie robić, co chciał, więc teraz nie miała prawa być zazdrosna. Chociaż była. I kompletnie nie radziła sobie z tym nieprzyjemnym, nowym uczuciem.
Choinka, drzewo… jeden chuj — wskazała dłonią na krzak, który oparł o jej jasne ściany w przedpokoju. Całe szczęście, że Stewart nie miała pierdolca na punkcie czystości, bo już pewnie wyrywałaby sobie włosy z głowy na widok licznych igiełek, walających się po podłodze. — Ma gałęzie? Jest zielone? No to kurwa drzewo — proste? proste. Poza tym, tutaj wcale nie chodziło o to, jak to powinno się nazywać, tylko CO ON Z TYM ROBIŁ W JEJ MIESZKANIU? Bo jeśli myślał, że będą sobie tutaj ubierać choinkę, słuchając w tle świątecznych piosenek, to się grubo kurwa mylił. I nawet była gotowa mu to wszystko powiedzieć, wygarnąć bardzo dosadnie, tylko wtedy on znalazł się niebezpiecznie blisko, tuż przy jej twarzy.
Znajomy zapach w sekundę uderzył jej zmysły, a serce zabiło energicznie, wyrywając w jego kierunku. Wbiła w niego ciemne spojrzenie, podczas gdy palce zacisnęły się w pięści, jakby właśnie tak próbowała przywołać się do porządku i nie zwracać uwagi na tą nagłą potrzebę, by kompletnie zniwelować dzielący ich dystans. Dopiero gdy powiedział o ozdobach i prezentach nie dla niej wróciła na ziemię, unosząc wysoko brwi w szczerym zdziwieniu.
Co ty kombinujesz, Noriega? — przekręciła głowę, zaglądając w obłędnie czekoladowe oczy. — Gdzie ma się ubierać? W takim stanie? Nigdzie z tobą nie jadę, dopóki nie powiesz mi o co chodzi — wwiercała w niego spojrzenie, gromiła go wzrokiem, kurwa, nawet wbiła mu palec wskazujący prosto w klatkę piersiową, jednak jego nic z tego nie ruszało. Wciąż spoglądał na nią z charakterystyczną dla siebie pewnością siebie, która tak bardzo ją pociągała. — Tak kurwa, na pewno mam w domu kominiarkę — stuknęła się w czoło i wykonała krok w tył, gdy on już sięgał po jej kurtkę.
Naprawdę chciała mu odmówić. Chciała powiedzieć jeszcze setkę razy, że chyba go pojebało, że był nieodpowiedzialny, niepoważny i kurwa głupi, tylko on wtedy zaczął się rozwodzić nad tym, że nie mieli już czasu, że mogą nie zdążyć i ciekawość wzięła górę. Poległa.
Dobra, dawaj to — wyrwała mu kurtkę i zarzuciła ją niezdarnie na ramiona, a potem podeszła bliżej, kompletnie niwelując dzielącą ich przestrzeń. — Ale jak zabierzesz mnie na jakiś zasrany jarmark świąteczny, to przysięgam, Noriega, skończysz z kolejną raną w ciele — zagroziła mu, chociaż prędzej sama sprzedałaby sobie kulkę, niż wymierzyła jedną w niego. Patrzyła na niego przez moment, wodząc spojrzeniem po jego twarzy, dużych, czekoladowych oczach i pełnych ustach, których smak już potrafiłą sobie wyobrazić na swoich. — Estúpido — rzuciła jeszcze ostatnią obelgą, a potem odsunęła się i podeszła do lustra. Starała z twarzy nadmiar czekolady, rozpuściła włosy, zarzuciła na głowę czapkę z pomponem, a z szuflady wygrzebała wielki, puchaty szalik, którym owinęła się szczelnie. Wszystko doprawiła ciemnymi okularami przeciwsłonecznymi. Wyglądała jak jebane milion dolarów człowiek, który uciekł z cyrku, ale przynajmniej incognito.
Chodź — szarpnęła materiał jego kurtki, kierując się do wyjścia. Po drodze złapała jeszcze pudło z ozdobami i klucze. Zamknęła drzwi do mieszkania — oczywiście na górę i dół, bo Pilar miała pierdolca na tym punkcie, a zaraz potem już wychodzili tylnym wyjściem z bloku, kierując się na parking.
Tutaj — wskazała turkusową Toyotę i odblokowała samochód. — Nie wiem jak ty chcesz wsadzić tego iglaka do środka — ale to już nie był jej problem. Sama zajęła miejsce na fotelu kierowcy, a pudło wyjebała na tylne siedzenie. Przyglądała się Noriedze w tylnym lusterku jak wciskał drzewo do bagażnika. — Tylko żebym cokolwiek widziała! — wydarła się, kiedy nagle ustawił ją tak, że zasłaniała całkowicie widoczność. — To gdzie mam jechać? — spytała w końcu, kiedy wszystko było na miejscu, a Madox zajął miejsce tuż obok.

Madox A. Noriega
kasik
nudy. a tak poza tym, to używania AI, czytania mojej postaci w myślach i braku inicjatywy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „#26”