Nie miał pojęcia, co nim kierowało, kiedy wklepywał jej adres do nawigacji. A już na pewno nie był to rozsądek. Znał jej adres na pamięć, a wszyscy myśleli, że on nic nie wie o swoich pracownikach, właściwie to nawet nie których nie pamięta z imienia (pozdrowienia dla Chrisa), a tu proszę Galen Wyatt odrobił lekcje. Wsiadł w Porsche mówiąc na głos adres Panny Evans.
Meena była jego asystentką. Jego cieniem, głosem rozsądku, przyzwoitością zapisaną w Excelu. A on — no cóż — właśnie parkował pod jej mieszkaniem. Takie akcje nigdy nie kończyły się dobrze, ostatnia sekretarka pod której mieszkaniem zaparkował prawie go pozwała, bo podobno na za duźo sobie pozwalał. Potem był sekretarz, ten też prawie go pozwał, ale tym razem chyba właśnie liczył na więcej. A potem pojawiła się Meena, która szybko pokazała, kto tu rządzi i że nie jest na każde skinienie prezesa. To znaczy była, ale w innym znaczeniu, przy niej Galen nawet nie próbował tych głupich gier z upuszczaniem długopisów, czy dokumentów, tylko po to, żeby zobaczyć, jak ktoś zbiera je z podłogi. Z nią w ogóle było inaczej, jakoś poważniej (chociaż czasem te ich słowne przepychanki mogłyby im pozazdrościć dzieci z podstawówki), z nią w ogóle Galen wreszcie poczuł, że może przychodzić do biura nie z przykrego obowiązku, a żeby coś zrobić. I zaczął robić, rzeczy wielkie, do tego stopnia, że jego ojciec pewnie teraz pijąc we Francji te swoje sikacze odsłuchuje wiadomość, w której jego syn powtórzył mu dwanaście razy, że ci ważni faceci z Teksasu chcą z nim robić interesy, a ze starym nie chcieli, a z Galenem chcą i zapraszają go na swoje ranczo.
A on to wszystko mógł teraz popsuć. On to na pewno popsuje, czuł to w kościach. Przecież psucie wszystkiego to ostatnio jego "supermoc".
Przyjechał po nią wcześniej. Słownie: wcześniej. Co jest w ogóle do niego nie podobne, bo on najczęściej się spóźnia, albo w ogóle zapomina o spotkaniu, a tu proszę, siedem minut przed czasem. I to już samo w sobie powinno było uruchomić alarm przeciwpożarowy w jakimś innym wymiarze czasoprzestrzeni.
Zatrzymał się przy krawężniku w swoim czarnym Porsche. Silnik zaszumiał przyjemnie, a on wbił wzrok w klatkę schodową, której wejście znał jedynie z raportów od zamówionych dla niej kurierów, aż dziwne, że w ogóle nie było tam jakiegoś znaku, tak, to tu mieszka Meena Evans, dokumenty dla niej zostaw pod 108. Patrzył na drzwi, jakby miały zaraz wypluć jakąś wersję Evans, najlepiej tą w wełnianych skarpetach z plikiem papierów, która powie mu, żeby nie robił głupot i wrócił do domu, bo ona jest zajęta pracą. Ale nic się nie wydarzyło. Nic poza tym, że jego własne serce biło jakby... szybciej?
Kolacja służbowa Galen, pamiętaj, że to tylko kolacja służbowa, zjedzą jakąś sałatkę, wypiją kieliszek wina, pogadają o tym locie do Teksasu i to tyle, nie licz na nic więcej.
Nie liczysz prawda?
To dlaczego masz na sobie ten zajebiście skrojony garniak, wypachniłeś się tak, że Meena już pewnie cię wyczuła na piętrze, a zegarek założyłeś ten od matki, najdroższy z całej kolekcji? Chyba trochę przesadziłeś Wyatt.
Zdjął okulary przeciwsłoneczne — mimo że słońca już prawie nie było. Pochylił się, zerknął w lusterko. Przeczesał palcami włosy. Przeklął pod nosem. I wysiadł.
I wrócił.
I wysiadł znowu.
I wrócił.
Przez chwilę wyglądał jak idiota, który zgubił własny telefon we własnym aucie, ale to nie to. Po prostu... co on do cholery wyprawiał? To miała być kolacja. Formalna. Służbowa. Mógł wysłać szofera, mógł zamówić Ubera, mógł po prostu spotkać się z nią w restauracji. Ale nie — oczywiście musiał przyjechać osobiście, jakby był chłopakiem z komedii romantycznej, a nie prezesem firmy z listy Fortune. Mógł jeszcze zawrócić. Jeszcze się zdystansować, tak, dystans to najlepsza opcja...
A jednak trzecie wyjście z auta było już ostateczne. Tym razem kluczyki trafiły do kieszeni, drzwi się zatrzasnęły, a Galen odetchnął głęboko. Bądź normalny. Bądź sobą. — Tylko że właśnie z tym był największy problem. Bo sobą był tylko wtedy, kiedy siedziała naprzeciwko niego przy stole konferencyjnym, w okularach i z miną mówiącą: „Nie wierzę, że znów to zrobiłeś, szefie.”
Zatrzymał się przed wejściem do jej bloku i rozejrzał. Sąsiadka z balkonu na piętrze wyżej nachyliła się, zaciągając się e-papierosem. Dwójka nastolatków przechodząca obok spojrzała na jego samochód, potem na niego, potem znowu na samochód. Słowo „wow” padło gdzieś w tle. I wtedy to się wydarzyło. Z tej samej klatki, do której właśnie miał dzwonić, wszedł kurier z pizzą. Galen nawet nie pomyślał — po prostu skinął głową, wszedł za nim i w jednej chwili znalazł się wewnątrz budynku. Pachniało tu oregano, schabowym i życiem. Tym prawdziwym, zupełnie innym niż jego zapach apartamentu pachnącego cytrusami i luksusem.
Podszedł pod drzwi oznaczone numerem 108. Stanął, poprawił kołnierz marynarki i oparł się lekko o framugę. Dostawca zniknął piętro wyżej. A on... stał. Ta pewność siebie, która biła od niego na kilometr wyparowała, a to przecież przy Meenie zawsze uwielbiał pokazywać, że da radę, ale to było w biurze, na sali konferencyjnej. Walczyły w nim skrajne emocje, z jednej strony NAPRAWDĘ bardzo chciał z nią zjeść kolację i gdyby nie była jego sekretarką (najlepszą na świecie), to pewnie cieszył by się na to spotkanie jak dziecko. Z drugiej strony czuł, że jak coś zepsuje to będzie chyba musiał sprzedać firmę i wyprowadzić się do Europy, żeby niedaleko plantacji rodziców kupić jakąś farmę i hodować tam owce. Bo bez Meeny nie przeżyje, bez niej Northex jest skończone. Bez niej on jest skończony.
Po raz pierwszy nie miał planu. Nie wiedział, jak to zabrzmi, kiedy zapuka. Nie wiedział nawet, czy powie „Hej, gotowa?” czy „Słuchaj, to był zły pomysł, odwołajmy to.” Albo może po prostu... zapyta, czy mogłaby mu zapiąć mankiety. Bo to jedno robiła zawsze perfekcyjnie.
Podniósł rękę, gotów zapukać.
I przez ułamek sekundy pomyślał, że gdyby ktoś teraz otworzył drzwi, zobaczyłby go nie jako prezesa Northexu, tylko jako kogoś, kto się gubi — dokładnie trzy razy. Za każdym razem bardziej.
W tym co właściwie tu robi.
W tym jak bardzo nie chciał jej stracić.
W tym, że nie może pozwolić, żeby odeszła z firmy. W tym, że zapomniał zabrać ze sobą dokumentów dotyczących ich podróży do Teksasu. I w tym, że zapomniał wysłać po nią szofera.
Tak. Oczywiście
Zapukał.
Meena Evans