ODPOWIEDZ
34 y/o, 182 cm
Prezes z przypadku, skandalista z wyboru Northex Industries
Awatar użytkownika
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimki
postać
autor

sześć


Nie miał pojęcia, co nim kierowało, kiedy wklepywał jej adres do nawigacji. A już na pewno nie był to rozsądek. Znał jej adres na pamięć, a wszyscy myśleli, że on nic nie wie o swoich pracownikach, właściwie to nawet nie których nie pamięta z imienia (pozdrowienia dla Chrisa), a tu proszę Galen Wyatt odrobił lekcje. Wsiadł w Porsche mówiąc na głos adres Panny Evans.
Meena była jego asystentką. Jego cieniem, głosem rozsądku, przyzwoitością zapisaną w Excelu. A on — no cóż — właśnie parkował pod jej mieszkaniem. Takie akcje nigdy nie kończyły się dobrze, ostatnia sekretarka pod której mieszkaniem zaparkował prawie go pozwała, bo podobno na za duźo sobie pozwalał. Potem był sekretarz, ten też prawie go pozwał, ale tym razem chyba właśnie liczył na więcej. A potem pojawiła się Meena, która szybko pokazała, kto tu rządzi i że nie jest na każde skinienie prezesa. To znaczy była, ale w innym znaczeniu, przy niej Galen nawet nie próbował tych głupich gier z upuszczaniem długopisów, czy dokumentów, tylko po to, żeby zobaczyć, jak ktoś zbiera je z podłogi. Z nią w ogóle było inaczej, jakoś poważniej (chociaż czasem te ich słowne przepychanki mogłyby im pozazdrościć dzieci z podstawówki), z nią w ogóle Galen wreszcie poczuł, że może przychodzić do biura nie z przykrego obowiązku, a żeby coś zrobić. I zaczął robić, rzeczy wielkie, do tego stopnia, że jego ojciec pewnie teraz pijąc we Francji te swoje sikacze odsłuchuje wiadomość, w której jego syn powtórzył mu dwanaście razy, że ci ważni faceci z Teksasu chcą z nim robić interesy, a ze starym nie chcieli, a z Galenem chcą i zapraszają go na swoje ranczo.

A on to wszystko mógł teraz popsuć. On to na pewno popsuje, czuł to w kościach. Przecież psucie wszystkiego to ostatnio jego "supermoc".
Przyjechał po nią wcześniej. Słownie: wcześniej. Co jest w ogóle do niego nie podobne, bo on najczęściej się spóźnia, albo w ogóle zapomina o spotkaniu, a tu proszę, siedem minut przed czasem. I to już samo w sobie powinno było uruchomić alarm przeciwpożarowy w jakimś innym wymiarze czasoprzestrzeni.

Zatrzymał się przy krawężniku w swoim czarnym Porsche. Silnik zaszumiał przyjemnie, a on wbił wzrok w klatkę schodową, której wejście znał jedynie z raportów od zamówionych dla niej kurierów, aż dziwne, że w ogóle nie było tam jakiegoś znaku, tak, to tu mieszka Meena Evans, dokumenty dla niej zostaw pod 108. Patrzył na drzwi, jakby miały zaraz wypluć jakąś wersję Evans, najlepiej tą w wełnianych skarpetach z plikiem papierów, która powie mu, żeby nie robił głupot i wrócił do domu, bo ona jest zajęta pracą. Ale nic się nie wydarzyło. Nic poza tym, że jego własne serce biło jakby... szybciej?
Kolacja służbowa Galen, pamiętaj, że to tylko kolacja służbowa, zjedzą jakąś sałatkę, wypiją kieliszek wina, pogadają o tym locie do Teksasu i to tyle, nie licz na nic więcej.
Nie liczysz prawda?

To dlaczego masz na sobie ten zajebiście skrojony garniak, wypachniłeś się tak, że Meena już pewnie cię wyczuła na piętrze, a zegarek założyłeś ten od matki, najdroższy z całej kolekcji? Chyba trochę przesadziłeś Wyatt.

Zdjął okulary przeciwsłoneczne — mimo że słońca już prawie nie było. Pochylił się, zerknął w lusterko. Przeczesał palcami włosy. Przeklął pod nosem. I wysiadł.

I wrócił.

I wysiadł znowu.

I wrócił.

Przez chwilę wyglądał jak idiota, który zgubił własny telefon we własnym aucie, ale to nie to. Po prostu... co on do cholery wyprawiał? To miała być kolacja. Formalna. Służbowa. Mógł wysłać szofera, mógł zamówić Ubera, mógł po prostu spotkać się z nią w restauracji. Ale nie — oczywiście musiał przyjechać osobiście, jakby był chłopakiem z komedii romantycznej, a nie prezesem firmy z listy Fortune. Mógł jeszcze zawrócić. Jeszcze się zdystansować, tak, dystans to najlepsza opcja...

A jednak trzecie wyjście z auta było już ostateczne. Tym razem kluczyki trafiły do kieszeni, drzwi się zatrzasnęły, a Galen odetchnął głęboko. Bądź normalny. Bądź sobą. — Tylko że właśnie z tym był największy problem. Bo sobą był tylko wtedy, kiedy siedziała naprzeciwko niego przy stole konferencyjnym, w okularach i z miną mówiącą: „Nie wierzę, że znów to zrobiłeś, szefie.”

Zatrzymał się przed wejściem do jej bloku i rozejrzał. Sąsiadka z balkonu na piętrze wyżej nachyliła się, zaciągając się e-papierosem. Dwójka nastolatków przechodząca obok spojrzała na jego samochód, potem na niego, potem znowu na samochód. Słowo „wow” padło gdzieś w tle. I wtedy to się wydarzyło. Z tej samej klatki, do której właśnie miał dzwonić, wszedł kurier z pizzą. Galen nawet nie pomyślał — po prostu skinął głową, wszedł za nim i w jednej chwili znalazł się wewnątrz budynku. Pachniało tu oregano, schabowym i życiem. Tym prawdziwym, zupełnie innym niż jego zapach apartamentu pachnącego cytrusami i luksusem.

Podszedł pod drzwi oznaczone numerem 108. Stanął, poprawił kołnierz marynarki i oparł się lekko o framugę. Dostawca zniknął piętro wyżej. A on... stał. Ta pewność siebie, która biła od niego na kilometr wyparowała, a to przecież przy Meenie zawsze uwielbiał pokazywać, że da radę, ale to było w biurze, na sali konferencyjnej. Walczyły w nim skrajne emocje, z jednej strony NAPRAWDĘ bardzo chciał z nią zjeść kolację i gdyby nie była jego sekretarką (najlepszą na świecie), to pewnie cieszył by się na to spotkanie jak dziecko. Z drugiej strony czuł, że jak coś zepsuje to będzie chyba musiał sprzedać firmę i wyprowadzić się do Europy, żeby niedaleko plantacji rodziców kupić jakąś farmę i hodować tam owce. Bo bez Meeny nie przeżyje, bez niej Northex jest skończone. Bez niej on jest skończony. A jak ona coś źle zrozumie? Albo on coś źle powie? Zrobi jakiś gest, który nie powinien mieć miejsca? Wypije za dużo whisky i wyzna jej, że nie mógł dzisiaj oderwać od niej wzroku, i to nie było tak, że się zastanawiał nad tą zmianą fryzury. Cholerny Chris, że też musiał dzisiaj to zauważyć.

Po raz pierwszy nie miał planu. Nie wiedział, jak to zabrzmi, kiedy zapuka. Nie wiedział nawet, czy powie „Hej, gotowa?” czy „Słuchaj, to był zły pomysł, odwołajmy to.” Albo może po prostu... zapyta, czy mogłaby mu zapiąć mankiety. Bo to jedno robiła zawsze perfekcyjnie.

Podniósł rękę, gotów zapukać.

I przez ułamek sekundy pomyślał, że gdyby ktoś teraz otworzył drzwi, zobaczyłby go nie jako prezesa Northexu, tylko jako kogoś, kto się gubi — dokładnie trzy razy. Za każdym razem bardziej.

W jej oczach.
W tym co właściwie tu robi.
W tym jak bardzo nie chciał jej stracić.

W tym, że nie może pozwolić, żeby odeszła z firmy. W tym, że zapomniał zabrać ze sobą dokumentów dotyczących ich podróży do Teksasu. I w tym, że zapomniał wysłać po nią szofera.
Tak. Oczywiście

Zapukał.

Meena Evans
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
27 y/o, 170 cm
prywatna asystentka prywatnego prezesa
Awatar użytkownika
zarobiona asystentka, która nie ma życia prywatnego bo ciągle zajmuje się swoim szefem, który kompletnie nie zna życia i przez niego chyba zaraz popadnie w alkoholizm albo skończy w więzieniu za zabicie go
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

#5

To nie jest randka, to tylko i wyłącznie kolacja służbowa, pamiętasz? Sam Ci to powiedział, nie panikuj. — powtarzała sobie w myślach za każdym razem kiedy czuła, że w jej sercu pojawia się panika. Musiała przyznać, że jego wczorajsze słowa na odchodne sprawiły, że gdzieś w sobie poczuła zawód, którego nie potrafiła określić, tak jakby Galen zdmuchnął zapałkę, którą trzymała w dłoni. To wszystko było dla niej takie dziwne, przecież codziennie wybierała się do biura, codziennie go spotykała, a to spotkanie było takie same jak inne. Różniło się tylko tym, że było poza biurem, poza jego gabinetem, w ekskluzywnej restauracji, którą kazał jej wybrać. Nie lubiła takich feny miejsc, ale jak zwykle pomyślała w pierwszej kolejności o swoim szefie, chciała aby czuł się komfortowo więc przydrożna buda z kebabem czy chińczykiem nie była najlepszym pomysłem. Z resztą...mieli rozmawiać o pracy. Kobieta stresowała się też kwestią tego wylotu do Teksasu, nie wiedziała jak miała z tego wybrnąć, znała też Wyatta i wiedziała, że należy do bardzo uparty ludzi. Gdzieś tam w jej głowie pojawił się nawet plan, że może go upije, a rano wmówi, że całkowicie zwolnił ją z obowiązku towarzyszenia mu? Głupi plan, wiadomo, ale może warto było spróbować? No nie, lepiej nie bo potem ona będzie musiała odwieźć go do jego wypasionej chaty tym wypasionym samochodem, którym kompletnie nie umiała się obsługiwać. Najpewniej nie wiedziałaby gdzie wsadzić kluczyk, o ile takie auto jeździ na kluczyk bo teraz technologia idzie tak do przodu.
— Boże, już ta godzina. — jęknęła sama do siebie biegając po małym mieszkaniu w samym staniku. Z końcówek długich ciemnych włosów dalej skapywały krople wody, niczym wariatka dopadła się do mikroskopijnej szafy i wyciągnęła z niej kilka sukienek. Dość eleganckich, ale totalnie bez żadnego wyrazu czy charakteru. Przeglądała wieszaki dalej aż w końcu natrafiła na czarny pokrowiec, z zawieszoną do niej kartką "Na tą SPECJALNĄ okazję. - Dev" Meena nigdy nie zaglądała do środka, chociaż ciekawość ją zżerała, a znając swoją przyjaciółkę było tam coś szalonego. Ciemnowłosa przeniosła spojrzenie na zegarek, który wisiał na ścianie, miała niespełna 30 minut na ogarnięcie się. Nie było czasu na szukanie kolejnej kiecki, zamknęła szafę, a wieszak z sukienką, którą miała w dłoni przewiesiła przez jej drzwiczki. Pobiegła do łazienki o mało co nie zabijając się po drodze o kanapę. Wysuszyła włosy, lekko je zakręciła i pozwoliła im opaść na plecy i ramiona, zrobiła szybki i delikatny makijaż, z komody wyciągnęła jeszcze czarny komplet bielizny nie skupiając się na tym, że wybrała akurat ten najbardziej koronkowy, ubrała ją i stanęła przed sukienką. Uniosła prawą dłoń i chwyciła za zamek pokrowca powoli go rozpinając, kiedy dotarła na sam koniec wyprostowała się i spojrzała na sukienkę.
Długa, czerwona i cholernie obcisła, z dużym dekoltem, na cienkich ramiączkach, z gołymi plecami, mina Meeny w tym momencie naprawdę musiała być śmieszna. Zacisnęła usta w wąską kreskę i wyglądała jakby toczyła wojnę sama ze sobą czy dobrym pomysłem jest ją ubrać. Gdyby to była randka to może i by się nadawała, ale na kolację biznesową z szefem? No nie była tego taka pewna. Nie chciała wyjść na taką co go podrywa, nie chciała też wyjść na zdesperowana, bo przecież dzisiaj mu powiedziała, że nie ma nikogo i chyba się domyślił, że jest samotna. No, ale jednak jechali do takiego miejsca, że swojego garniturku, który nosi do pracy nie mogła ubrać. Westchnęła ciężko, jeszcze ta myśl, że musiała ściągnąć stanik totalnie ją dobijał. Chociaż...dawno nie miała okazji aby się gdzieś odstrzelić i czuć się pięknie. Najwyżej Galen stwierdzi, że za bardzo się odstrzeliła, trudno.
Szybko się przebrała, czarny biustonosz rzuciła na łóżko i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Wyglądała...niesamowicie, a kolor sukienki idealnie zgrywał się z jej delikatnie ciemną skórą, ciemnymi długimi włosami i dużymi oczami. Liczyła na to, że ta kolacja naprawdę będzie przyjemna, nawet jeśli mieliby rozmawiać tylko i wyłącznie o interesach.
Chwyciła za czarne szpilki i przeniosła się do kuchni gdzie na blacie miała swoją torebkę, wsadziła do niej telefon, paczkę gum do życia i potem jeszcze dołączyć miały do tego kluczyki.
Usłyszała pukanie do drzwi i momentalnie spojrzała na zegarek, była zaskoczona, Galen przyjechał punktualnie, zgarnęła torebkę i ruszyła do drzwi. Chwyciła za klamkę i wzięła kilka głębokich oddechów chcąc wyglądać najbardziej naturalnie jak tylko mogła. Odliczyła do trzech i otworzyła drzwi.
I wtedy go zobaczyła, ubranego w świetny garnitur, który podkreślał jego rozbudowane ciało, powoli wzrokiem sunęła wyżej i wyżej, aż w końcu zatrzymała się na jego twarzy. Zarost jak zawsze był idealnie ogarnięty, podobnie tak jak włosy. Musiała przyznać, wyglądał niesamowicie i pociągająco.
— Wow. — wypaliła na powitanie szybciej niż pomyślała, kiedy to do niej dotarło uśmiechnęła się zakłopotana.
— Nie spodziewałam się...tego. — dodała i wolną dłonią wskazała na jego ciało. Widać było, że trochę zabrakło jej języka w gębie, a zawsze była tą wygadaną i pyskatą.
Czuła, że robiło się odrobinie dziwnie, tak jak przy pierwszych randkach z tindera.
— Idziemy? — dopytała i chwyciła za kluczyki wychodząc z mieszkania, trochę zrobiła to pośpiesznie bo bała się, że będzie chciał wejść i zwiedzać jej progi, ale nie mogła go wpuścić. Miała tam taki bałagan, naprawdę, a po takim burdelu u kobiety łatwo było wywnioskować, że starała się dobrze wyglądać na spotkanie. A przypominam, że to dalej była tylko i wyłącznie kolacja służbowa.
Zamknęła drzwi i odwróciła się do niego przodem czekając na jego decyzje.
Galen L. Wyatt
izzy
jak coś mi nie będzie pasować dam znać
34 y/o, 182 cm
Prezes z przypadku, skandalista z wyboru Northex Industries
Awatar użytkownika
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimki
postać
autor

Nie był gotowy. Na to, co zobaczył, kiedy drzwi się otworzyły.

Nie powiedział "Hej, gotowa?", nie powiedział, że to zły pomysł, on nie powiedział nawet cześć, bo po prostu zbiła go z tropu. Galen Wyatt, który z każdej sytuacji potrafił wyjść dobrą gadką, nagle nie miał żadnej gadki, przełknął ślinę, aż grdyka mu zadrżała, zamknął na moment oczy, a w głowie miał tylko jedną myśl — to się nie dzieje naprawdę. Przez ułamek sekundy miał wrażenie, że pomylił piętra. Że zamiast Meeny Evans — jego asystentki, jego moralnego kompasu i powodu, dla którego jeszcze nie sprzedał Northexu za garść kryptowaluty — otworzyła mu aktorka, która zaraz zejdzie z planu oscarowego romansu i powie, że ktoś tu zabłądził. Ale to się działo i sam to zainicjował. Teraz Galenie Wyatt (bardzo poważnie zabrzmiało) musisz wypić piwo, które już się rozlało. Rozegraj to tylko dobrze i pamiętaj owce śmierdzą, a ty nie będziesz dobrym pasterzem.

To co zobaczył przekroczyło jego najśmielsze wyobrażenia, czuł, że będzie wyglądała ładnie, tak jak rano w windzie, ale... Ta czerwień. Ostra. Pewna siebie. Obcisła. Cholernie śmiała. A potem dopiero — ona. Ta sama Meena, z którą wczoraj przerzucał się komentarzami o tym, że jeszcze trochę i wyląduje na terapii z powodu jego kalendarza spotkań. Ale dziś... dziś wyglądała, jakby właśnie miała przejąć cały świat. A on? On stał tam jak idiota z otwartymi ustami. Długim spojrzeniem zmierzył ją od stóp do głów, czy już zauważył, że nie ma stanika? Może. Czy już zastanawiał się jaką ma pod spodem bieliznę? Może. Czy stwierdził, że takie sukienki powinny być zakazane? Na pewno, zwłaszcza, gdy idzie się na spotkanie służbowe. SŁUŻBOWE — powtarzam, z sekretarką, z którą nie można zepsuć relacji jakimś głupim tekstem, czy gestem.
Czy za długie gapienie się, się do tego zaliczało? A czy to, że patrzył na jej kształtne pośladki rysujące się pod cienkim czerwonym materiałem, gdy zamykała drzwi?

Jeśli przeżyje tę noc i nie zamkną go za to w kryminale, to będzie dobrze. Zrobił krok do tyłu, stanął za nią, zerkając mimochodem na drzwi jej mieszkania — z zamkniętym w głowie pytaniem, co by się stało, gdyby jednak zapukał te dziesięć minut wcześniej. Ale potem wrócił wzrokiem do niej. Do tej czerwieni. Do tej fryzury. Do tej sukienki, którą prawdopodobnie wybierała z myślą "cholera, to tylko kolacja służbowa."

Wyglądasz jak zapowiedź problemów, Evans. A ja, jak wiesz, mam słabość do problemów — rzucił z nutą rozbawienia, ale też... uznania. Bo wyglądała jak milion dolarów, jakby Candy, Dolores i cała reszta jego koleżanek mogły się od niej uczyć stylu... i pewnie wielu innych rzeczy. Nie mógł się powstrzymać, zakamuflowany komplement. Czy to się liczyło? A może jak będzie używał takich niedomówień, to ona nie zauważy jakie zrobiła na nim wrażenie?
Ślepy by zauważył Galen, bo znowu to robisz — gapisz się!

Ruszył pierwszy po schodach, jak pójdzie przodem to nie będzie się gapił, proste. Może też nie powie nic głupiego. Schował ręce do kieszeni, jak będzie trzymał ręce w kieszeni to też nie będzie szukał z nią jakiegoś kontaktu fizycznego.
Co? Jaki kontakt fizyczny?! Już i tak przegiąłeś Galen.
Chętnie zamieniłby się teraz z Chrisem, taki Chris, zwykły szarak mógł prawić Meenie w windzie komplementy, a Galen... był prezesem — mógł wszystko, ale tak naprawdę nie mógł nic. Bo nie powinien.

Kiedy już byli na dole, zerknął na jej szpilki.
Mam nadzieję, że restauracja doceni, że przychodzimy w składzie red carpet, a nie board meeting — posłał jej uśmiech, w którym było wszystko — szelmowskość, rozbrajająca szczerość i maleńka panika ukryta głęboko pod fasadą Galena Wyatta. Otworzył przed nią drzwi swojego Porsche i wbił tępe spojrzenie gdzieś w przestrzeń za samochodem. Tylko Bóg jeden (i ja) wie jak on ze sobą walczył, żeby znowu się nie gapić, żeby nie patrzeć jak jej kształtna pupa ląduje na skórzanym siedzeniu jego sportowego samochodu, a długie nogi w tych cholernych seksownych szpilkach przekraczają próg. Przecież dla takich momentów Galen oglądał po dwadzieścia razy Szybcy i Wściekli, żeby patrzeć jak te laski wsiadają i wysiadają z samochodów, a tu proszę, odwrócił wzrok. Klasa Panie Wyatt. Profesjonalne podejście.

Szybko obszedł samochód i usiadł za kierownicą, no i teraz spojrzał na jej nogi, niezbyt profesjonalnie, a najgorsze jest to, że w tej pozycji to miał w ogóle dobry widok na jej twarz, pieprzyk na policzku i na obojczyku... bo dzieliło ich teraz zaledwie te kilkanaście centymetrów. Dobrze, że gustował w dużych, przestronnych samochodach!

Wsunął kluczyk do stacyjki i odpalił silnik, który zaryczał nisko i obiecująco, jakby też był trochę podjarany tym, co się właśnie dzieje.
Wiesz, Evans… — odezwał się w końcu, udając, że całe to milczenie było tylko budowaniem napięcia. — Jeśli to rzeczywiście tylko kolacja służbowa, to błagam cię, nie pokazuj się nigdy więcej na randce. Ludzkość nie jest na to gotowa — uśmiechnął się pod nosem i wrzucił bieg.

I właśnie wtedy poczuł ten zapach — jej perfumy. Cholernie nieprofesjonalne perfumy. Zbyt dobre jak na jego rozsądek.
Było po nim.

Meena Evans
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
27 y/o, 170 cm
prywatna asystentka prywatnego prezesa
Awatar użytkownika
zarobiona asystentka, która nie ma życia prywatnego bo ciągle zajmuje się swoim szefem, który kompletnie nie zna życia i przez niego chyba zaraz popadnie w alkoholizm albo skończy w więzieniu za zabicie go
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Jego wzrok był inny, coś się w nim zmieniło i dostrzegła to pierwszy raz. I albo to zasługa tej sukienki (podziękujmy Devon!!) albo chłop był w takim szoku, że zapomniał o tym jak trzymać swoje nerwy na wodzy. W tym momencie był całkowicie odsłonięty, nie przykrywała go żadna maska, a w głowie Meeny pojawiło się jedno pytanie: Czy tak właśnie patrzył na te inne kobiety, z którymi spędzał przyjemne wieczory? Boże, nie, wróć, co to myślenie. Po prostu pierwszy raz widział ją w takim wydaniu, to wszystko. Nie powinna sobie niczego dopowiadać, jeszcze kilka tygodni temu nie zwracała by na to wszystko uwagi, teraz coś jej się stało i analizowała każde jego spojrzenie, każdy gest czy słowa, które mówił w jej kierunku. Kompletnie nie potrafiła określić, w którym momencie to się stało.
Na jej twarzy pojawił się uśmiech, już nie taki delikatny jak zazwyczaj, było w nim coś innego, coś na zasadzie zaczepki czy wyzwania, trochę go prowokowała.
— Jestem jednym z tych problemów, którego nie łatwo się pozbyć, Prezesie Wyatt. — jej głos był pełen pewności siebie, trochę żałowała, że nie potrafiła czytać w myślach, bo znała go na tyle dobrze, że widziała tą gonitwę myśli, nie mogła tylko ich odczytać. Może powinna zapytać o czym tak myśli? A może lepiej nie? Bo i tak nie miała pewności czy powiedziałby jej prawdę.
Kiedy ten ruszył ona stała, w dalszym ciągu na szczycie schodów, ale nie miała nic przeciwko. Po prostu...podziwiała, kilka krótkich sekund patrzyła na jego dobrze zbudowane plecy, które ukazywały się pod idealnie skrojoną marynarką. Nie mogła się powstrzymać i jej wzrok zleciał trochę niżej, wprost na tyłek Galena, który swoją drogą był..zajebisty. Dobrze, że nie widział jej wzroku i jej twarzy, na której łatwo było zobaczyć pewnego rodzaju głód. Boże, aż starała sobie przypomnieć kiedy ostatni raz miała faceta. Eh.
Ruszyła za nim, powoli aby przypadkiem nie polecieć jak worek ziemniaków, chyba udało jej się zejść ze schodów i wyjść z klatki z jakąś gracją, chociaż najmniejszą.
— Za bardzo przesadziłam, prawda? — zapytała tuż przed tym zanim wsiadła do samochodu. Może nie powinna ubierać tej sukienki, może faktycznie nie pasowała do biznesowego spotkania, na które się przecież umawiali. Co innego miała ubrać? Garsonkę? Wydawało jej się, że taka stylizacja będzie odpowiednia, przecież nie szła na tą kolację z byle kim. A może ubrała się tak aby bardziej wyglądać jak kobieta, z którą na pewno by się umówił, a nie jak jego pracownica, nie jak asystentka.
Wsiadła do samochodu z największą gracją jaką potrafiła, kiedy drzwi się za nią zamknęły Meena rozejrzała się po samochodzie, tak jak podejrzewała, był cholernie luksusowy, wszystko w nim się błyszczało tak jakby dopiero wyjechał z salonu. Chociaż wnętrze pachniało jego perfumami.
Kiedy Galen wsiadł do samochodu Evans zapięła pasy - bezpieczeństwo najważniejsze! - i usiadła wygodniej w fotelu.
— Nie musisz się martwić, dzięki Tobie moje życie towarzyskie to katastrofa. — palnęła, bez większego namysłu czy czegokolwiek innego. Poczuła jak jej policzki przybierają kolor jej sukienki, aż musiała odwrócić głowę w stronę szyby po swojej stronie bo czuła, że najzwyczajniej w świecie paliła buraka. Wzięła kilka głębszych oddechów.
Silnik zawarczał, a już uspokojona Meena (miała nadzieję, że kolor z jej policzków już szedł) spojrzała na Galena.
— Tylko dojedź do tej restauracji, nie chciałabym skończyć na drzewie. Chociaż... — zatrzymała się tak jakby nad czymś myślała kilka sekund.
— Jak umrę to w ładnej sukience w drogim aucie, nie? — czyżby chciała zażartować? Pewnie tak, ale to nigdy nie była jej mocna strona, tak samo jak randki, podrywy czy kłamanie - wszyscy pamiętają JJ'a nie? No właśnie.
Galen L. Wyatt
izzy
jak coś mi nie będzie pasować dam znać
34 y/o, 182 cm
Prezes z przypadku, skandalista z wyboru Northex Industries
Awatar użytkownika
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimki
postać
autor

Oby tak było, to znaczy oby Meena nie odeszła zaraz po tym jak Galen złamie jej serce, bo to był typowy scenariusz napisany przez Wyatta, piękna kobieta, która zaprząta mu myśli, kilka pięknych słówek, kolacja, która ją kupuje, bo jest jak z bajki o Kopciuszku, potem drinki, żeby się wyluzowali, a potem to już pełen rollercoaster uczuć, które eksplodowały albo w jego apartamencie, albo w Porsche (wczoraj wyjechało z detailingu, jak coś), albo czasami nawet w tej samej łazience pokrytej marmurem, w której pewnie Evans dzisiaj będzie poprawiać makijaż. Kilka chwil uniesienia, a potem przychodzi nowy dzień Galen Wyatt się nudzi, nawet nie dzwoni chociaż ze swoją pamięcią do numerów zna go na pamięć. Wcale też nie odbiera, nie odpisuje na te ckliwe smsy, aż w końcu blokuje połączenia, blokuje wszystko i znika. Czasem pomagała mu w tym właśnie Meena spławiając te biedne dziewczyny, czasem one same odpuszczały, bo docierało do nich, że tak musiał być. Tak po prostu zawsze musiało być. A jak tak będzie tym razem, to ktoś tutaj musi wkroczyć, nie wiem Zeus z tymi swoimi piorunami, może Wyatt jak by dostał strzała jak grom z jasnego nieba, to wreszcie by spoważniał?

Na razie to jak grom z jasnego nieba spadło na niego to, że Meena Evans jest w ogóle piękną kobietą, nie jest jego matką, służącą, czy sekretarką (chociaż w każdej z tych ról odnajdywała się świetnie), a w pierwszej kolejności jest kobietą. Z niesamowicie pięknymi tęczówkami, które teraz połyskiwały odbijając światła miasta, z ciałem, którego pewnie mogłaby jej pozazdrościć niejedna modelka, która siedziała w tym samym skórzanym fotelu co ona (a siedziało ich tam tyle, że to siedzenie mogło już mieć tabliczkę z napisem: loża VIP — modelki, aktorki i gimnastyczki wchodzą za free), z włosami, o których pewnie Chris pisał do szuflady poematy. Dlaczego tylko wcześniej tego nie zauważył? Co się zmieniło?

Dlaczego Meena Evans, ta dziewczyna z kluczem do jego całego cholernie poplątanego dnia. Ta, która od zawsze była tym ogniwem łączącym chaos z logiką, kawę z kalendarzem i jego samego z rzeczywistością. Nagle stała się inna. Stałą się Meeną Evans w czerwieni, dziś… dziś wyglądała inaczej, wyglądała jak coś, czego nie powinien pragnąć. A jednak, nie mógł przestać.

Dla jasności — powiedział, patrząc już na drogę — nie, nie przesadziłaś. Tylko... zdefiniowałaś słowo „kolacja służbowa” na nowo. A ja nie wiem, czy się cieszyć, czy zacząć odliczać minuty do momentu, aż złamię wszystkie zasady HR-u — dodał półgłosem, z tym swoim ironicznym uśmiechem, za którym kryło się wszystko, czego nie powiedział głośno — Czyli jednak jestem tym złym wpływem, którego matki każą unikać, bo zadawanie z nim, kończy się katastrofą? — spojrzał na nią kątem oka, oczywiście nie umknęło mu, że się zarumieniła, bo lubił wyłapywać takie niuanse, tylko teraz będzie się całą drogę zastanawiał, co to miało znaczyć i czy to dobrze, że przez niego jej życie towarzyskie to katastrofa. Dla niego dobrze, bo to oznacza, że Meena Evans nie ma swoim życiu nikogo ważniejszego niż jej szef. Nie. Wróć!

Co to w ogóle za myśli? To będzie jakaś katastrofa Galen, że Ty się w ogóle nad tym zastanawiasz i cieszysz i patrzysz...
A zresztą, mózg ci się chyba wyłączył bez odbioru.


Jeśli mamy zginąć, Evans, to tylko w wielkim stylu — znowu spojrzał na nią kątem oka z tym swoim półuśmiechem, który mógł oznaczać wszystko — od „flirtuję” po „niebezpiecznie się angażuję” — Ty w czerwonej sukience jak scena z filmu noir, ja za kierownicą jak bohater, który zginął, zanim zdążył się ogarnąć — zawiesił na moment głos, jakby coś mu się wymsknęło — ale nie martw się, nie planuję dziś umierać. Za dużo rzeczy chcę jeszcze z tobą… znaczy, za dużo mam jeszcze do zrobienia. A poza tym, Evans… ty naprawdę myślisz, że pozwoliłbym, żeby coś ci się stało, kiedy siedzisz obok mnie? — no i tu wracamy do rozterki, bo Galen wiedział, że by nie pozwolił, żeby coś jej się stało, a jednak brnął w to niebezpiecznie, wiedząc, że nie powinien. Ale może pozwoli sobie tylko dzisiaj, a jutro już będzie normalnie? Jedna kolacja, na której powie jej co siedzi mu w głowie, a jutro znowu praca i papiery piętrzące się na biurku, nudne spotkania, te ich słowne przepychanki i będzie jak dawniej, jak zwykle, bo ona już nie będzie miała tej czerwonej sukienki (i wcale nie będzie mu stawał przed oczami jej widok w niej do końca życia).

Zatrzymał auto pod restauracją. Dźwięk silnika zamilkł. Zrobiło się cicho. A on zrobił to, co robił rzadko – nie ruszył się z miejsca od razu. Nie wystrzelił jak z procy, żeby tylko szybko dotrzeć do stolika, żeby akcja szła żwawiej do momentu, aż będą stąd wychodzić. Kolacja przebiegała zazwyczaj w tempie trochę przyspieszonym, kelner już wiedział, jakie ma podać wino, że szybko ma przynieść rachunek, a posiłki podawać jeden za drugim. Dzisiaj miało być trochę inaczej i Galen naprawdę zadzwonił do restauracji, żeby to wszystko wyjaśnić. Nietypowo, zupełnie nie w jego stylu. Oparł się o kierownicę, zerknął na nią, jakby chciał ją zapamiętać właśnie taką. W końcu wysiadł i obszedł auto. Tym razem wolniej niż zazwyczaj. Każdy krok jakby przedłużał czas, zanim znowu będzie musiał się z nią zmierzyć. Otworzył jej drzwi. Podał rękę, bo tak wypadało, wcale nie dlatego, że po prostu chciał znów poczuć na skórze jej dotyk (tak, na pewno).

Szli razem do wejścia restauracji. I nawet jeśli nie trzymał jej za dłoń, nawet jeśli dzieliło ich te kilka centymetrów przestrzeni i jeszcze więcej niedopowiedzianych słów — wyglądało to jak randka.
Jak pierwsza randka dwojga ludzi, którzy próbują wmówić sobie, że to przecież tylko kolacja. Nic więcej. Kolacja służbowa, a jutro po niej wrócą do pracy, gdzie przecież wszystko będzie jak dawniej.

Restauracja była dokładnie taka, jaką chciał jej pokazać.
Luksusowa, jak z bajki, w której książę zaprasza księżniczkę na kolację, w której ona może się poczuć jak królewna. Chciał, żeby się tak poczuła, nie dlatego, żeby zrobić na niej wrażenie, chyba dlatego, że chciał jej podziękować, za to wszystko co dla niego robiła. Wiedział, że kolacja to za mało, ale przecież od czegoś trzeba zacząć, przełamać jakieś bariery... Znowu się zawiesił, na moment, miało nie być łamania barier, łamanie barier zawsze w końcu się równa łamaniem serc, a na to przecież nie mógł pozwolić. Kelner skinął głową, Galen znał go po imieniu, zaprowadził ich do stolika, chyba najlepszego na całej sali, widać było, że wszystko w nim jest dopieszczone tak, jakby na co dzień jadał tu Karol III.

Pan Wyatt i gość specjalny, najlepszy stolik — wyszeptał kelner, kiedy już zasunął krzesło za Meeną, a później spojrzał na Galena porozumiewawczo. Wyatt jednak się skrzywił, to on tutaj wszystko szykuje, jakoś to chce rozegrać, żeby wyszło bajecznie, ale nie było czuć, że to ustawione, a ten mały Portorykańczyk to psuje, bo nie może powstrzymać ekscytacji, że pewnie wygrał na zapleczu walkę na gołe pięści o to, kto dzisiaj obsłuży ten stoli. No cóż, życie. Dla Galena Wyatta liczyło się teraz tylko to, żeby wszystko wyszło idealnie, bo był tu z tą piękną kobietą, która zaprzątała mu myśli od rana, a może od zeszłego czwartku, gdy pochyliła się obok niego tłumacząc mu jakieś tabelki? Cholera Wyatt, to chyba nie ten dzisiejszy dzień wszystko zmienił...

A dla tego młodego chłopaka z muchą pod szyją liczyło się to, że obsłuży ten stolik, dostanie dobry napiwek i nakarmi swoją trzypokoleniową rodzinę przez tydzień, albo dwa. Na razie nie zasłużył na żaden napiwek.

Galen zajął miejsce naprzeciwko Meeny, oddychając powoli. Nie chciał wyjść na spiętego. Ale czuł, jak serce łomocze mu w piersi, bardzo dziwne uczucie. W ogóle Galen Wyatt posiadał serce i to po właściwej stronie, ciekawe. Chwilę przeglądał menu, chociaż przecież znał je na pamięć. Potem spojrzał na nią.

Dom Pérignon 2013. Tylko nie mów, że nie lubisz bąbelków, Evans — rzucił do kelnera i odprawił go jednym spojrzeniem. To nie miała być kolejna szybka kolacja, tutaj wszystko miało się toczyć we własnym tempie, a Wyatt idealnie to zaplanował, pochylił się delikatnie nad stolikiem — nie wiem, co zamówić. Straciłem przez Ciebie apetyt Meena, wciąż próbuję udawać, że to tylko zwykły czwartek, a ty nie wyglądasz jak milion myśli, których nie powinienem mieć —zamilkł. Znowu powiedział za dużo, znowu będzie tego żałował. Powinien, ale jakoś nie umiał ugryźć się w język, nigdy nie umiał i zawsze brał to, czego chce. A dzisiaj ewidentnie chciał jej...

To będzie tragedia.

Przepraszam. Po prostu... no wiesz. Trudno mi się skupić, kiedy ktoś tak wygląda. Nawet jeśli ten ktoś zna mój kalendarz lepiej niż moja matka znała datę moich szczepień — zażartował. Chciałby cofnąć czas. Ale wiedział, że nie może, że najgorsze jest to, że nie może już cofnąć tego, że spojrzał na nią inaczej niż na swoją sekretarkę, bo już sam nie wiedział, kiedy to wszystko się zaczęło, dzisiaj, w zeszły czwartek, a może trzy miesiące temu, kiedy przywiozła mu leki na grypę i ugotowała zupę, gdy rozłożyła go choroba?

A ty? Co zamówisz, Meena? Na co masz dzisiaj ochotę?

Meena Evans
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
ODPOWIEDZ

Wróć do „George Restaurant”