ODPOWIEDZ
34 y/o, 182 cm
Prezes z przypadku, skandalista z wyboru | Northex Industries
Awatar użytkownika
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimki
postać
autor

sześć


Nie miał pojęcia, co nim kierowało, kiedy wklepywał jej adres do nawigacji. A już na pewno nie był to rozsądek. Znał jej adres na pamięć, a wszyscy myśleli, że on nic nie wie o swoich pracownikach, właściwie to nawet nie których nie pamięta z imienia (pozdrowienia dla Chrisa), a tu proszę Galen Wyatt odrobił lekcje. Wsiadł w Porsche mówiąc na głos adres Panny Evans.
Meena była jego asystentką. Jego cieniem, głosem rozsądku, przyzwoitością zapisaną w Excelu. A on — no cóż — właśnie parkował pod jej mieszkaniem. Takie akcje nigdy nie kończyły się dobrze, ostatnia sekretarka pod której mieszkaniem zaparkował prawie go pozwała, bo podobno na za duźo sobie pozwalał. Potem był sekretarz, ten też prawie go pozwał, ale tym razem chyba właśnie liczył na więcej. A potem pojawiła się Meena, która szybko pokazała, kto tu rządzi i że nie jest na każde skinienie prezesa. To znaczy była, ale w innym znaczeniu, przy niej Galen nawet nie próbował tych głupich gier z upuszczaniem długopisów, czy dokumentów, tylko po to, żeby zobaczyć, jak ktoś zbiera je z podłogi. Z nią w ogóle było inaczej, jakoś poważniej (chociaż czasem te ich słowne przepychanki mogłyby im pozazdrościć dzieci z podstawówki), z nią w ogóle Galen wreszcie poczuł, że może przychodzić do biura nie z przykrego obowiązku, a żeby coś zrobić. I zaczął robić, rzeczy wielkie, do tego stopnia, że jego ojciec pewnie teraz pijąc we Francji te swoje sikacze odsłuchuje wiadomość, w której jego syn powtórzył mu dwanaście razy, że ci ważni faceci z Teksasu chcą z nim robić interesy, a ze starym nie chcieli, a z Galenem chcą i zapraszają go na swoje ranczo.

A on to wszystko mógł teraz popsuć. On to na pewno popsuje, czuł to w kościach. Przecież psucie wszystkiego to ostatnio jego "supermoc".
Przyjechał po nią wcześniej. Słownie: wcześniej. Co jest w ogóle do niego nie podobne, bo on najczęściej się spóźnia, albo w ogóle zapomina o spotkaniu, a tu proszę, siedem minut przed czasem. I to już samo w sobie powinno było uruchomić alarm przeciwpożarowy w jakimś innym wymiarze czasoprzestrzeni.

Zatrzymał się przy krawężniku w swoim czarnym Porsche. Silnik zaszumiał przyjemnie, a on wbił wzrok w klatkę schodową, której wejście znał jedynie z raportów od zamówionych dla niej kurierów, aż dziwne, że w ogóle nie było tam jakiegoś znaku, tak, to tu mieszka Meena Evans, dokumenty dla niej zostaw pod 108. Patrzył na drzwi, jakby miały zaraz wypluć jakąś wersję Evans, najlepiej tą w wełnianych skarpetach z plikiem papierów, która powie mu, żeby nie robił głupot i wrócił do domu, bo ona jest zajęta pracą. Ale nic się nie wydarzyło. Nic poza tym, że jego własne serce biło jakby... szybciej?
Kolacja służbowa Galen, pamiętaj, że to tylko kolacja służbowa, zjedzą jakąś sałatkę, wypiją kieliszek wina, pogadają o tym locie do Teksasu i to tyle, nie licz na nic więcej.
Nie liczysz prawda?

To dlaczego masz na sobie ten zajebiście skrojony garniak, wypachniłeś się tak, że Meena już pewnie cię wyczuła na piętrze, a zegarek założyłeś ten od matki, najdroższy z całej kolekcji? Chyba trochę przesadziłeś Wyatt.

Zdjął okulary przeciwsłoneczne — mimo że słońca już prawie nie było. Pochylił się, zerknął w lusterko. Przeczesał palcami włosy. Przeklął pod nosem. I wysiadł.

I wrócił.

I wysiadł znowu.

I wrócił.

Przez chwilę wyglądał jak idiota, który zgubił własny telefon we własnym aucie, ale to nie to. Po prostu... co on do cholery wyprawiał? To miała być kolacja. Formalna. Służbowa. Mógł wysłać szofera, mógł zamówić Ubera, mógł po prostu spotkać się z nią w restauracji. Ale nie — oczywiście musiał przyjechać osobiście, jakby był chłopakiem z komedii romantycznej, a nie prezesem firmy z listy Fortune. Mógł jeszcze zawrócić. Jeszcze się zdystansować, tak, dystans to najlepsza opcja...

A jednak trzecie wyjście z auta było już ostateczne. Tym razem kluczyki trafiły do kieszeni, drzwi się zatrzasnęły, a Galen odetchnął głęboko. Bądź normalny. Bądź sobą. — Tylko że właśnie z tym był największy problem. Bo sobą był tylko wtedy, kiedy siedziała naprzeciwko niego przy stole konferencyjnym, w okularach i z miną mówiącą: „Nie wierzę, że znów to zrobiłeś, szefie.”

Zatrzymał się przed wejściem do jej bloku i rozejrzał. Sąsiadka z balkonu na piętrze wyżej nachyliła się, zaciągając się e-papierosem. Dwójka nastolatków przechodząca obok spojrzała na jego samochód, potem na niego, potem znowu na samochód. Słowo „wow” padło gdzieś w tle. I wtedy to się wydarzyło. Z tej samej klatki, do której właśnie miał dzwonić, wszedł kurier z pizzą. Galen nawet nie pomyślał — po prostu skinął głową, wszedł za nim i w jednej chwili znalazł się wewnątrz budynku. Pachniało tu oregano, schabowym i życiem. Tym prawdziwym, zupełnie innym niż jego zapach apartamentu pachnącego cytrusami i luksusem.

Podszedł pod drzwi oznaczone numerem 108. Stanął, poprawił kołnierz marynarki i oparł się lekko o framugę. Dostawca zniknął piętro wyżej. A on... stał. Ta pewność siebie, która biła od niego na kilometr wyparowała, a to przecież przy Meenie zawsze uwielbiał pokazywać, że da radę, ale to było w biurze, na sali konferencyjnej. Walczyły w nim skrajne emocje, z jednej strony NAPRAWDĘ bardzo chciał z nią zjeść kolację i gdyby nie była jego sekretarką (najlepszą na świecie), to pewnie cieszył by się na to spotkanie jak dziecko. Z drugiej strony czuł, że jak coś zepsuje to będzie chyba musiał sprzedać firmę i wyprowadzić się do Europy, żeby niedaleko plantacji rodziców kupić jakąś farmę i hodować tam owce. Bo bez Meeny nie przeżyje, bez niej Northex jest skończone. Bez niej on jest skończony. A jak ona coś źle zrozumie? Albo on coś źle powie? Zrobi jakiś gest, który nie powinien mieć miejsca? Wypije za dużo whisky i wyzna jej, że nie mógł dzisiaj oderwać od niej wzroku, i to nie było tak, że się zastanawiał nad tą zmianą fryzury. Cholerny Chris, że też musiał dzisiaj to zauważyć.

Po raz pierwszy nie miał planu. Nie wiedział, jak to zabrzmi, kiedy zapuka. Nie wiedział nawet, czy powie „Hej, gotowa?” czy „Słuchaj, to był zły pomysł, odwołajmy to.” Albo może po prostu... zapyta, czy mogłaby mu zapiąć mankiety. Bo to jedno robiła zawsze perfekcyjnie.

Podniósł rękę, gotów zapukać.

I przez ułamek sekundy pomyślał, że gdyby ktoś teraz otworzył drzwi, zobaczyłby go nie jako prezesa Northexu, tylko jako kogoś, kto się gubi — dokładnie trzy razy. Za każdym razem bardziej.

W jej oczach.
W tym co właściwie tu robi.
W tym jak bardzo nie chciał jej stracić.

W tym, że nie może pozwolić, żeby odeszła z firmy. W tym, że zapomniał zabrać ze sobą dokumentów dotyczących ich podróży do Teksasu. I w tym, że zapomniał wysłać po nią szofera.
Tak. Oczywiście

Zapukał.

Meena Evans
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
27 y/o, 170 cm
prywatna asystentka prywatnego prezesa
Awatar użytkownika
zarobiona asystentka, która nie ma życia prywatnego bo ciągle zajmuje się swoim szefem, który kompletnie nie zna życia i przez niego chyba zaraz popadnie w alkoholizm albo skończy w więzieniu za zabicie go
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

#5

To nie jest randka, to tylko i wyłącznie kolacja służbowa, pamiętasz? Sam Ci to powiedział, nie panikuj. — powtarzała sobie w myślach za każdym razem kiedy czuła, że w jej sercu pojawia się panika. Musiała przyznać, że jego wczorajsze słowa na odchodne sprawiły, że gdzieś w sobie poczuła zawód, którego nie potrafiła określić, tak jakby Galen zdmuchnął zapałkę, którą trzymała w dłoni. To wszystko było dla niej takie dziwne, przecież codziennie wybierała się do biura, codziennie go spotykała, a to spotkanie było takie same jak inne. Różniło się tylko tym, że było poza biurem, poza jego gabinetem, w ekskluzywnej restauracji, którą kazał jej wybrać. Nie lubiła takich feny miejsc, ale jak zwykle pomyślała w pierwszej kolejności o swoim szefie, chciała aby czuł się komfortowo więc przydrożna buda z kebabem czy chińczykiem nie była najlepszym pomysłem. Z resztą...mieli rozmawiać o pracy. Kobieta stresowała się też kwestią tego wylotu do Teksasu, nie wiedziała jak miała z tego wybrnąć, znała też Wyatta i wiedziała, że należy do bardzo uparty ludzi. Gdzieś tam w jej głowie pojawił się nawet plan, że może go upije, a rano wmówi, że całkowicie zwolnił ją z obowiązku towarzyszenia mu? Głupi plan, wiadomo, ale może warto było spróbować? No nie, lepiej nie bo potem ona będzie musiała odwieźć go do jego wypasionej chaty tym wypasionym samochodem, którym kompletnie nie umiała się obsługiwać. Najpewniej nie wiedziałaby gdzie wsadzić kluczyk, o ile takie auto jeździ na kluczyk bo teraz technologia idzie tak do przodu.
— Boże, już ta godzina. — jęknęła sama do siebie biegając po małym mieszkaniu w samym staniku. Z końcówek długich ciemnych włosów dalej skapywały krople wody, niczym wariatka dopadła się do mikroskopijnej szafy i wyciągnęła z niej kilka sukienek. Dość eleganckich, ale totalnie bez żadnego wyrazu czy charakteru. Przeglądała wieszaki dalej aż w końcu natrafiła na czarny pokrowiec, z zawieszoną do niej kartką "Na tą SPECJALNĄ okazję. - Dev" Meena nigdy nie zaglądała do środka, chociaż ciekawość ją zżerała, a znając swoją przyjaciółkę było tam coś szalonego. Ciemnowłosa przeniosła spojrzenie na zegarek, który wisiał na ścianie, miała niespełna 30 minut na ogarnięcie się. Nie było czasu na szukanie kolejnej kiecki, zamknęła szafę, a wieszak z sukienką, którą miała w dłoni przewiesiła przez jej drzwiczki. Pobiegła do łazienki o mało co nie zabijając się po drodze o kanapę. Wysuszyła włosy, lekko je zakręciła i pozwoliła im opaść na plecy i ramiona, zrobiła szybki i delikatny makijaż, z komody wyciągnęła jeszcze czarny komplet bielizny nie skupiając się na tym, że wybrała akurat ten najbardziej koronkowy, ubrała ją i stanęła przed sukienką. Uniosła prawą dłoń i chwyciła za zamek pokrowca powoli go rozpinając, kiedy dotarła na sam koniec wyprostowała się i spojrzała na sukienkę.
Długa, czerwona i cholernie obcisła, z dużym dekoltem, na cienkich ramiączkach, z gołymi plecami, mina Meeny w tym momencie naprawdę musiała być śmieszna. Zacisnęła usta w wąską kreskę i wyglądała jakby toczyła wojnę sama ze sobą czy dobrym pomysłem jest ją ubrać. Gdyby to była randka to może i by się nadawała, ale na kolację biznesową z szefem? No nie była tego taka pewna. Nie chciała wyjść na taką co go podrywa, nie chciała też wyjść na zdesperowana, bo przecież dzisiaj mu powiedziała, że nie ma nikogo i chyba się domyślił, że jest samotna. No, ale jednak jechali do takiego miejsca, że swojego garniturku, który nosi do pracy nie mogła ubrać. Westchnęła ciężko, jeszcze ta myśl, że musiała ściągnąć stanik totalnie ją dobijał. Chociaż...dawno nie miała okazji aby się gdzieś odstrzelić i czuć się pięknie. Najwyżej Galen stwierdzi, że za bardzo się odstrzeliła, trudno.
Szybko się przebrała, czarny biustonosz rzuciła na łóżko i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Wyglądała...niesamowicie, a kolor sukienki idealnie zgrywał się z jej delikatnie ciemną skórą, ciemnymi długimi włosami i dużymi oczami. Liczyła na to, że ta kolacja naprawdę będzie przyjemna, nawet jeśli mieliby rozmawiać tylko i wyłącznie o interesach.
Chwyciła za czarne szpilki i przeniosła się do kuchni gdzie na blacie miała swoją torebkę, wsadziła do niej telefon, paczkę gum do życia i potem jeszcze dołączyć miały do tego kluczyki.
Usłyszała pukanie do drzwi i momentalnie spojrzała na zegarek, była zaskoczona, Galen przyjechał punktualnie, zgarnęła torebkę i ruszyła do drzwi. Chwyciła za klamkę i wzięła kilka głębokich oddechów chcąc wyglądać najbardziej naturalnie jak tylko mogła. Odliczyła do trzech i otworzyła drzwi.
I wtedy go zobaczyła, ubranego w świetny garnitur, który podkreślał jego rozbudowane ciało, powoli wzrokiem sunęła wyżej i wyżej, aż w końcu zatrzymała się na jego twarzy. Zarost jak zawsze był idealnie ogarnięty, podobnie tak jak włosy. Musiała przyznać, wyglądał niesamowicie i pociągająco.
— Wow. — wypaliła na powitanie szybciej niż pomyślała, kiedy to do niej dotarło uśmiechnęła się zakłopotana.
— Nie spodziewałam się...tego. — dodała i wolną dłonią wskazała na jego ciało. Widać było, że trochę zabrakło jej języka w gębie, a zawsze była tą wygadaną i pyskatą.
Czuła, że robiło się odrobinie dziwnie, tak jak przy pierwszych randkach z tindera.
— Idziemy? — dopytała i chwyciła za kluczyki wychodząc z mieszkania, trochę zrobiła to pośpiesznie bo bała się, że będzie chciał wejść i zwiedzać jej progi, ale nie mogła go wpuścić. Miała tam taki bałagan, naprawdę, a po takim burdelu u kobiety łatwo było wywnioskować, że starała się dobrze wyglądać na spotkanie. A przypominam, że to dalej była tylko i wyłącznie kolacja służbowa.
Zamknęła drzwi i odwróciła się do niego przodem czekając na jego decyzje.
Galen L. Wyatt
izzy
jak coś mi nie będzie pasować dam znać
34 y/o, 182 cm
Prezes z przypadku, skandalista z wyboru | Northex Industries
Awatar użytkownika
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimki
postać
autor

Nie był gotowy. Na to, co zobaczył, kiedy drzwi się otworzyły.

Nie powiedział "Hej, gotowa?", nie powiedział, że to zły pomysł, on nie powiedział nawet cześć, bo po prostu zbiła go z tropu. Galen Wyatt, który z każdej sytuacji potrafił wyjść dobrą gadką, nagle nie miał żadnej gadki, przełknął ślinę, aż grdyka mu zadrżała, zamknął na moment oczy, a w głowie miał tylko jedną myśl — to się nie dzieje naprawdę. Przez ułamek sekundy miał wrażenie, że pomylił piętra. Że zamiast Meeny Evans — jego asystentki, jego moralnego kompasu i powodu, dla którego jeszcze nie sprzedał Northexu za garść kryptowaluty — otworzyła mu aktorka, która zaraz zejdzie z planu oscarowego romansu i powie, że ktoś tu zabłądził. Ale to się działo i sam to zainicjował. Teraz Galenie Wyatt (bardzo poważnie zabrzmiało) musisz wypić piwo, które już się rozlało. Rozegraj to tylko dobrze i pamiętaj owce śmierdzą, a ty nie będziesz dobrym pasterzem.

To co zobaczył przekroczyło jego najśmielsze wyobrażenia, czuł, że będzie wyglądała ładnie, tak jak rano w windzie, ale... Ta czerwień. Ostra. Pewna siebie. Obcisła. Cholernie śmiała. A potem dopiero — ona. Ta sama Meena, z którą wczoraj przerzucał się komentarzami o tym, że jeszcze trochę i wyląduje na terapii z powodu jego kalendarza spotkań. Ale dziś... dziś wyglądała, jakby właśnie miała przejąć cały świat. A on? On stał tam jak idiota z otwartymi ustami. Długim spojrzeniem zmierzył ją od stóp do głów, czy już zauważył, że nie ma stanika? Może. Czy już zastanawiał się jaką ma pod spodem bieliznę? Może. Czy stwierdził, że takie sukienki powinny być zakazane? Na pewno, zwłaszcza, gdy idzie się na spotkanie służbowe. SŁUŻBOWE — powtarzam, z sekretarką, z którą nie można zepsuć relacji jakimś głupim tekstem, czy gestem.
Czy za długie gapienie się, się do tego zaliczało? A czy to, że patrzył na jej kształtne pośladki rysujące się pod cienkim czerwonym materiałem, gdy zamykała drzwi?

Jeśli przeżyje tę noc i nie zamkną go za to w kryminale, to będzie dobrze. Zrobił krok do tyłu, stanął za nią, zerkając mimochodem na drzwi jej mieszkania — z zamkniętym w głowie pytaniem, co by się stało, gdyby jednak zapukał te dziesięć minut wcześniej. Ale potem wrócił wzrokiem do niej. Do tej czerwieni. Do tej fryzury. Do tej sukienki, którą prawdopodobnie wybierała z myślą "cholera, to tylko kolacja służbowa."

Wyglądasz jak zapowiedź problemów, Evans. A ja, jak wiesz, mam słabość do problemów — rzucił z nutą rozbawienia, ale też... uznania. Bo wyglądała jak milion dolarów, jakby Candy, Dolores i cała reszta jego koleżanek mogły się od niej uczyć stylu... i pewnie wielu innych rzeczy. Nie mógł się powstrzymać, zakamuflowany komplement. Czy to się liczyło? A może jak będzie używał takich niedomówień, to ona nie zauważy jakie zrobiła na nim wrażenie?
Ślepy by zauważył Galen, bo znowu to robisz — gapisz się!

Ruszył pierwszy po schodach, jak pójdzie przodem to nie będzie się gapił, proste. Może też nie powie nic głupiego. Schował ręce do kieszeni, jak będzie trzymał ręce w kieszeni to też nie będzie szukał z nią jakiegoś kontaktu fizycznego.
Co? Jaki kontakt fizyczny?! Już i tak przegiąłeś Galen.
Chętnie zamieniłby się teraz z Chrisem, taki Chris, zwykły szarak mógł prawić Meenie w windzie komplementy, a Galen... był prezesem — mógł wszystko, ale tak naprawdę nie mógł nic. Bo nie powinien.

Kiedy już byli na dole, zerknął na jej szpilki.
Mam nadzieję, że restauracja doceni, że przychodzimy w składzie red carpet, a nie board meeting — posłał jej uśmiech, w którym było wszystko — szelmowskość, rozbrajająca szczerość i maleńka panika ukryta głęboko pod fasadą Galena Wyatta. Otworzył przed nią drzwi swojego Porsche i wbił tępe spojrzenie gdzieś w przestrzeń za samochodem. Tylko Bóg jeden (i ja) wie jak on ze sobą walczył, żeby znowu się nie gapić, żeby nie patrzeć jak jej kształtna pupa ląduje na skórzanym siedzeniu jego sportowego samochodu, a długie nogi w tych cholernych seksownych szpilkach przekraczają próg. Przecież dla takich momentów Galen oglądał po dwadzieścia razy Szybcy i Wściekli, żeby patrzeć jak te laski wsiadają i wysiadają z samochodów, a tu proszę, odwrócił wzrok. Klasa Panie Wyatt. Profesjonalne podejście.

Szybko obszedł samochód i usiadł za kierownicą, no i teraz spojrzał na jej nogi, niezbyt profesjonalnie, a najgorsze jest to, że w tej pozycji to miał w ogóle dobry widok na jej twarz, pieprzyk na policzku i na obojczyku... bo dzieliło ich teraz zaledwie te kilkanaście centymetrów. Dobrze, że gustował w dużych, przestronnych samochodach!

Wsunął kluczyk do stacyjki i odpalił silnik, który zaryczał nisko i obiecująco, jakby też był trochę podjarany tym, co się właśnie dzieje.
Wiesz, Evans… — odezwał się w końcu, udając, że całe to milczenie było tylko budowaniem napięcia. — Jeśli to rzeczywiście tylko kolacja służbowa, to błagam cię, nie pokazuj się nigdy więcej na randce. Ludzkość nie jest na to gotowa — uśmiechnął się pod nosem i wrzucił bieg.

I właśnie wtedy poczuł ten zapach — jej perfumy. Cholernie nieprofesjonalne perfumy. Zbyt dobre jak na jego rozsądek.
Było po nim.

Meena Evans
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
27 y/o, 170 cm
prywatna asystentka prywatnego prezesa
Awatar użytkownika
zarobiona asystentka, która nie ma życia prywatnego bo ciągle zajmuje się swoim szefem, który kompletnie nie zna życia i przez niego chyba zaraz popadnie w alkoholizm albo skończy w więzieniu za zabicie go
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Jego wzrok był inny, coś się w nim zmieniło i dostrzegła to pierwszy raz. I albo to zasługa tej sukienki (podziękujmy Devon!!) albo chłop był w takim szoku, że zapomniał o tym jak trzymać swoje nerwy na wodzy. W tym momencie był całkowicie odsłonięty, nie przykrywała go żadna maska, a w głowie Meeny pojawiło się jedno pytanie: Czy tak właśnie patrzył na te inne kobiety, z którymi spędzał przyjemne wieczory? Boże, nie, wróć, co to myślenie. Po prostu pierwszy raz widział ją w takim wydaniu, to wszystko. Nie powinna sobie niczego dopowiadać, jeszcze kilka tygodni temu nie zwracała by na to wszystko uwagi, teraz coś jej się stało i analizowała każde jego spojrzenie, każdy gest czy słowa, które mówił w jej kierunku. Kompletnie nie potrafiła określić, w którym momencie to się stało.
Na jej twarzy pojawił się uśmiech, już nie taki delikatny jak zazwyczaj, było w nim coś innego, coś na zasadzie zaczepki czy wyzwania, trochę go prowokowała.
— Jestem jednym z tych problemów, którego nie łatwo się pozbyć, Prezesie Wyatt. — jej głos był pełen pewności siebie, trochę żałowała, że nie potrafiła czytać w myślach, bo znała go na tyle dobrze, że widziała tą gonitwę myśli, nie mogła tylko ich odczytać. Może powinna zapytać o czym tak myśli? A może lepiej nie? Bo i tak nie miała pewności czy powiedziałby jej prawdę.
Kiedy ten ruszył ona stała, w dalszym ciągu na szczycie schodów, ale nie miała nic przeciwko. Po prostu...podziwiała, kilka krótkich sekund patrzyła na jego dobrze zbudowane plecy, które ukazywały się pod idealnie skrojoną marynarką. Nie mogła się powstrzymać i jej wzrok zleciał trochę niżej, wprost na tyłek Galena, który swoją drogą był..zajebisty. Dobrze, że nie widział jej wzroku i jej twarzy, na której łatwo było zobaczyć pewnego rodzaju głód. Boże, aż starała sobie przypomnieć kiedy ostatni raz miała faceta. Eh.
Ruszyła za nim, powoli aby przypadkiem nie polecieć jak worek ziemniaków, chyba udało jej się zejść ze schodów i wyjść z klatki z jakąś gracją, chociaż najmniejszą.
— Za bardzo przesadziłam, prawda? — zapytała tuż przed tym zanim wsiadła do samochodu. Może nie powinna ubierać tej sukienki, może faktycznie nie pasowała do biznesowego spotkania, na które się przecież umawiali. Co innego miała ubrać? Garsonkę? Wydawało jej się, że taka stylizacja będzie odpowiednia, przecież nie szła na tą kolację z byle kim. A może ubrała się tak aby bardziej wyglądać jak kobieta, z którą na pewno by się umówił, a nie jak jego pracownica, nie jak asystentka.
Wsiadła do samochodu z największą gracją jaką potrafiła, kiedy drzwi się za nią zamknęły Meena rozejrzała się po samochodzie, tak jak podejrzewała, był cholernie luksusowy, wszystko w nim się błyszczało tak jakby dopiero wyjechał z salonu. Chociaż wnętrze pachniało jego perfumami.
Kiedy Galen wsiadł do samochodu Evans zapięła pasy - bezpieczeństwo najważniejsze! - i usiadła wygodniej w fotelu.
— Nie musisz się martwić, dzięki Tobie moje życie towarzyskie to katastrofa. — palnęła, bez większego namysłu czy czegokolwiek innego. Poczuła jak jej policzki przybierają kolor jej sukienki, aż musiała odwrócić głowę w stronę szyby po swojej stronie bo czuła, że najzwyczajniej w świecie paliła buraka. Wzięła kilka głębszych oddechów.
Silnik zawarczał, a już uspokojona Meena (miała nadzieję, że kolor z jej policzków już szedł) spojrzała na Galena.
— Tylko dojedź do tej restauracji, nie chciałabym skończyć na drzewie. Chociaż... — zatrzymała się tak jakby nad czymś myślała kilka sekund.
— Jak umrę to w ładnej sukience w drogim aucie, nie? — czyżby chciała zażartować? Pewnie tak, ale to nigdy nie była jej mocna strona, tak samo jak randki, podrywy czy kłamanie - wszyscy pamiętają JJ'a nie? No właśnie.
Galen L. Wyatt
izzy
jak coś mi nie będzie pasować dam znać
34 y/o, 182 cm
Prezes z przypadku, skandalista z wyboru | Northex Industries
Awatar użytkownika
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimki
postać
autor

Oby tak było, to znaczy oby Meena nie odeszła zaraz po tym jak Galen złamie jej serce, bo to był typowy scenariusz napisany przez Wyatta, piękna kobieta, która zaprząta mu myśli, kilka pięknych słówek, kolacja, która ją kupuje, bo jest jak z bajki o Kopciuszku, potem drinki, żeby się wyluzowali, a potem to już pełen rollercoaster uczuć, które eksplodowały albo w jego apartamencie, albo w Porsche (wczoraj wyjechało z detailingu, jak coś), albo czasami nawet w tej samej łazience pokrytej marmurem, w której pewnie Evans dzisiaj będzie poprawiać makijaż. Kilka chwil uniesienia, a potem przychodzi nowy dzień Galen Wyatt się nudzi, nawet nie dzwoni chociaż ze swoją pamięcią do numerów zna go na pamięć. Wcale też nie odbiera, nie odpisuje na te ckliwe smsy, aż w końcu blokuje połączenia, blokuje wszystko i znika. Czasem pomagała mu w tym właśnie Meena spławiając te biedne dziewczyny, czasem one same odpuszczały, bo docierało do nich, że tak musiał być. Tak po prostu zawsze musiało być. A jak tak będzie tym razem, to ktoś tutaj musi wkroczyć, nie wiem Zeus z tymi swoimi piorunami, może Wyatt jak by dostał strzała jak grom z jasnego nieba, to wreszcie by spoważniał?

Na razie to jak grom z jasnego nieba spadło na niego to, że Meena Evans jest w ogóle piękną kobietą, nie jest jego matką, służącą, czy sekretarką (chociaż w każdej z tych ról odnajdywała się świetnie), a w pierwszej kolejności jest kobietą. Z niesamowicie pięknymi tęczówkami, które teraz połyskiwały odbijając światła miasta, z ciałem, którego pewnie mogłaby jej pozazdrościć niejedna modelka, która siedziała w tym samym skórzanym fotelu co ona (a siedziało ich tam tyle, że to siedzenie mogło już mieć tabliczkę z napisem: loża VIP — modelki, aktorki i gimnastyczki wchodzą za free), z włosami, o których pewnie Chris pisał do szuflady poematy. Dlaczego tylko wcześniej tego nie zauważył? Co się zmieniło?

Dlaczego Meena Evans, ta dziewczyna z kluczem do jego całego cholernie poplątanego dnia. Ta, która od zawsze była tym ogniwem łączącym chaos z logiką, kawę z kalendarzem i jego samego z rzeczywistością. Nagle stała się inna. Stałą się Meeną Evans w czerwieni, dziś… dziś wyglądała inaczej, wyglądała jak coś, czego nie powinien pragnąć. A jednak, nie mógł przestać.

Dla jasności — powiedział, patrząc już na drogę — nie, nie przesadziłaś. Tylko... zdefiniowałaś słowo „kolacja służbowa” na nowo. A ja nie wiem, czy się cieszyć, czy zacząć odliczać minuty do momentu, aż złamię wszystkie zasady HR-u — dodał półgłosem, z tym swoim ironicznym uśmiechem, za którym kryło się wszystko, czego nie powiedział głośno — Czyli jednak jestem tym złym wpływem, którego matki każą unikać, bo zadawanie z nim, kończy się katastrofą? — spojrzał na nią kątem oka, oczywiście nie umknęło mu, że się zarumieniła, bo lubił wyłapywać takie niuanse, tylko teraz będzie się całą drogę zastanawiał, co to miało znaczyć i czy to dobrze, że przez niego jej życie towarzyskie to katastrofa. Dla niego dobrze, bo to oznacza, że Meena Evans nie ma swoim życiu nikogo ważniejszego niż jej szef. Nie. Wróć!

Co to w ogóle za myśli? To będzie jakaś katastrofa Galen, że Ty się w ogóle nad tym zastanawiasz i cieszysz i patrzysz...
A zresztą, mózg ci się chyba wyłączył bez odbioru.


Jeśli mamy zginąć, Evans, to tylko w wielkim stylu — znowu spojrzał na nią kątem oka z tym swoim półuśmiechem, który mógł oznaczać wszystko — od „flirtuję” po „niebezpiecznie się angażuję” — Ty w czerwonej sukience jak scena z filmu noir, ja za kierownicą jak bohater, który zginął, zanim zdążył się ogarnąć — zawiesił na moment głos, jakby coś mu się wymsknęło — ale nie martw się, nie planuję dziś umierać. Za dużo rzeczy chcę jeszcze z tobą… znaczy, za dużo mam jeszcze do zrobienia. A poza tym, Evans… ty naprawdę myślisz, że pozwoliłbym, żeby coś ci się stało, kiedy siedzisz obok mnie? — no i tu wracamy do rozterki, bo Galen wiedział, że by nie pozwolił, żeby coś jej się stało, a jednak brnął w to niebezpiecznie, wiedząc, że nie powinien. Ale może pozwoli sobie tylko dzisiaj, a jutro już będzie normalnie? Jedna kolacja, na której powie jej co siedzi mu w głowie, a jutro znowu praca i papiery piętrzące się na biurku, nudne spotkania, te ich słowne przepychanki i będzie jak dawniej, jak zwykle, bo ona już nie będzie miała tej czerwonej sukienki (i wcale nie będzie mu stawał przed oczami jej widok w niej do końca życia).

Zatrzymał auto pod restauracją. Dźwięk silnika zamilkł. Zrobiło się cicho. A on zrobił to, co robił rzadko – nie ruszył się z miejsca od razu. Nie wystrzelił jak z procy, żeby tylko szybko dotrzeć do stolika, żeby akcja szła żwawiej do momentu, aż będą stąd wychodzić. Kolacja przebiegała zazwyczaj w tempie trochę przyspieszonym, kelner już wiedział, jakie ma podać wino, że szybko ma przynieść rachunek, a posiłki podawać jeden za drugim. Dzisiaj miało być trochę inaczej i Galen naprawdę zadzwonił do restauracji, żeby to wszystko wyjaśnić. Nietypowo, zupełnie nie w jego stylu. Oparł się o kierownicę, zerknął na nią, jakby chciał ją zapamiętać właśnie taką. W końcu wysiadł i obszedł auto. Tym razem wolniej niż zazwyczaj. Każdy krok jakby przedłużał czas, zanim znowu będzie musiał się z nią zmierzyć. Otworzył jej drzwi. Podał rękę, bo tak wypadało, wcale nie dlatego, że po prostu chciał znów poczuć na skórze jej dotyk (tak, na pewno).

Szli razem do wejścia restauracji. I nawet jeśli nie trzymał jej za dłoń, nawet jeśli dzieliło ich te kilka centymetrów przestrzeni i jeszcze więcej niedopowiedzianych słów — wyglądało to jak randka.
Jak pierwsza randka dwojga ludzi, którzy próbują wmówić sobie, że to przecież tylko kolacja. Nic więcej. Kolacja służbowa, a jutro po niej wrócą do pracy, gdzie przecież wszystko będzie jak dawniej.

Restauracja była dokładnie taka, jaką chciał jej pokazać.
Luksusowa, jak z bajki, w której książę zaprasza księżniczkę na kolację, w której ona może się poczuć jak królewna. Chciał, żeby się tak poczuła, nie dlatego, żeby zrobić na niej wrażenie, chyba dlatego, że chciał jej podziękować, za to wszystko co dla niego robiła. Wiedział, że kolacja to za mało, ale przecież od czegoś trzeba zacząć, przełamać jakieś bariery... Znowu się zawiesił, na moment, miało nie być łamania barier, łamanie barier zawsze w końcu się równa łamaniem serc, a na to przecież nie mógł pozwolić. Kelner skinął głową, Galen znał go po imieniu, zaprowadził ich do stolika, chyba najlepszego na całej sali, widać było, że wszystko w nim jest dopieszczone tak, jakby na co dzień jadał tu Karol III.

Pan Wyatt i gość specjalny, najlepszy stolik — wyszeptał kelner, kiedy już zasunął krzesło za Meeną, a później spojrzał na Galena porozumiewawczo. Wyatt jednak się skrzywił, to on tutaj wszystko szykuje, jakoś to chce rozegrać, żeby wyszło bajecznie, ale nie było czuć, że to ustawione, a ten mały Portorykańczyk to psuje, bo nie może powstrzymać ekscytacji, że pewnie wygrał na zapleczu walkę na gołe pięści o to, kto dzisiaj obsłuży ten stoli. No cóż, życie. Dla Galena Wyatta liczyło się teraz tylko to, żeby wszystko wyszło idealnie, bo był tu z tą piękną kobietą, która zaprzątała mu myśli od rana, a może od zeszłego czwartku, gdy pochyliła się obok niego tłumacząc mu jakieś tabelki? Cholera Wyatt, to chyba nie ten dzisiejszy dzień wszystko zmienił...

A dla tego młodego chłopaka z muchą pod szyją liczyło się to, że obsłuży ten stolik, dostanie dobry napiwek i nakarmi swoją trzypokoleniową rodzinę przez tydzień, albo dwa. Na razie nie zasłużył na żaden napiwek.

Galen zajął miejsce naprzeciwko Meeny, oddychając powoli. Nie chciał wyjść na spiętego. Ale czuł, jak serce łomocze mu w piersi, bardzo dziwne uczucie. W ogóle Galen Wyatt posiadał serce i to po właściwej stronie, ciekawe. Chwilę przeglądał menu, chociaż przecież znał je na pamięć. Potem spojrzał na nią.

Dom Pérignon 2013. Tylko nie mów, że nie lubisz bąbelków, Evans — rzucił do kelnera i odprawił go jednym spojrzeniem. To nie miała być kolejna szybka kolacja, tutaj wszystko miało się toczyć we własnym tempie, a Wyatt idealnie to zaplanował, pochylił się delikatnie nad stolikiem — nie wiem, co zamówić. Straciłem przez Ciebie apetyt Meena, wciąż próbuję udawać, że to tylko zwykły czwartek, a ty nie wyglądasz jak milion myśli, których nie powinienem mieć —zamilkł. Znowu powiedział za dużo, znowu będzie tego żałował. Powinien, ale jakoś nie umiał ugryźć się w język, nigdy nie umiał i zawsze brał to, czego chce. A dzisiaj ewidentnie chciał jej...

To będzie tragedia.

Przepraszam. Po prostu... no wiesz. Trudno mi się skupić, kiedy ktoś tak wygląda. Nawet jeśli ten ktoś zna mój kalendarz lepiej niż moja matka znała datę moich szczepień — zażartował. Chciałby cofnąć czas. Ale wiedział, że nie może, że najgorsze jest to, że nie może już cofnąć tego, że spojrzał na nią inaczej niż na swoją sekretarkę, bo już sam nie wiedział, kiedy to wszystko się zaczęło, dzisiaj, w zeszły czwartek, a może trzy miesiące temu, kiedy przywiozła mu leki na grypę i ugotowała zupę, gdy rozłożyła go choroba?

A ty? Co zamówisz, Meena? Na co masz dzisiaj ochotę?

Meena Evans
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
27 y/o, 170 cm
prywatna asystentka prywatnego prezesa
Awatar użytkownika
zarobiona asystentka, która nie ma życia prywatnego bo ciągle zajmuje się swoim szefem, który kompletnie nie zna życia i przez niego chyba zaraz popadnie w alkoholizm albo skończy w więzieniu za zabicie go
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Evans była typem kobiety, która potrafiła rozdzielić życie prywatne od pracy. No właśnie - była to jest kluczowe słowo w tej całej historii. Podrywy, przekraczanie granic czy dwuznaczne teksty potrafiła ucinać od razu, nie pozwalała nikomu na takie odzywki. Odkąd jednak zaczęła pracować dla Galena coś się zmieniło, wiadomo na początku też trzymała go na krótkiej smyczy (nie ważne jak dziwnie to brzmi!) i gasiła jego zapłony, ale w pewnym momencie granica przestała istnieć, tak jakby wcale jej nie było. On pozwalał sobie na więcej, ona również, ale w tym wszystkim był jakiś umiar. Teraz... nie było umiary co z resztą widać - odwaliła się w najlepszą sukienkę jaką miała, zrobiła makijaż i wyglądała zdecydowanie inaczej niż każdego dnia w biurze. Jej uśmiech był bardziej łagodny, oczy potrafiły zabłysnąć figlarnością, na którą cholernie miała ochotę, a policzki zbyt często płonęły rumieńcem. Inaczej też odczuwała dotyk, wcześniej nie robiło to na niej wrażenia, przynajmniej do momentu, który mieli w korytarzu tuż przed zebraniem. Pojawił się ten wyjątkowy prąd, a potem kolejny raz kiedy chwycił ją za nadgarstek. Nie potrafiła (albo nie dopuszczała tego do siebie) zrozumieć co się działo, nie potrafiła określić też w jaką stronę mogło to iść. Chociaż nie powinna się nad tym zastanawiać, bo w dalszym ciągu ten zjawiskowo gorący mężczyzna, na którego patrzyła był jej szefem, pracodawcą, a ona była jego pracownicą, zwykłą sekretarką.
— Serio? — jej głos brzmiał na naprawdę zaskoczony. — Myślałeś, że co? Ubiorę garsonkę, włosy zepnę w kok i stanę przy drzwiach z notesem i teczką dokumentów w ręku? — jej głos się zmienił, łatwo było po nim wywnioskować, że była rozbawiona.
— Nie zrozum mnie źle, nie jesteś szefem budki ulicznej tylko facetem z sukcesami, wiem też, że jak kolacja służbowa to tylko w fancy restauracji co jest okej, po prostu nie chciałam odstawać. — boże jeszcze nigdy nie była z nim szczera tak jak teraz. Oczywiście nie wspomniała o wielu innych myślach które miała ubierając się akurat tak, a nie inaczej. Bo wiadomo, że chodziło też o to, że w tym jednym momencie nie chciała wyglądać jak podrzędna sekretarka, którą de facto była i tego nic nie jest w stanie zmienić.
— Nie masz przypadkiem na drugie imię Katastrofa? — zapytała z cichym śmiechem, ale całkowicie się z nim zgadzała. Chociaż w oczach wielu kobiet był jedną z lepszych partii w mieście ze względu na swoją pozycję. Dla Meeny był facetem, który nie do końca ogarnia co się wokoło niego dzieje, był typowym Piotrusiem Panem, a ona była fanką kalendarza i planowania wszystkiego. Mieszanka wybuchowa, ale nie była pewna czy jest gotowa na ten wybuch.
Co jakiś czas przekręcała swoją głowę w jego stronę, obserwowała to jak prowadził i udawała, że nie złapała go na obserwowaniu jej. Dzisiaj nie chciała go zawstydzać czy coś w tym stylu, chciała aby ten wieczór był fajny, naprawdę fajny i żeby oboje wspominali go z uśmiechem na ustach.
Słuchając go nie mogła odmówić sobie przewrócenia oczami to był ten Galen, którego miała codziennie obok siebie, pewnego siebie, pyskatego i uważającego, że zjadł wszystkie rozumy świata.
Teraz spojrzała na niego dłużej, a w jej oczach pojawiło się coś dziwnego, tak jakby zaskoczenie wymieszane z rozczuleniem. Nie była głucha i jego przejęzyczenie trafiło do jej uszu doskonale. Pierwszy raz usłyszała coś takiego z jego ust, pierwszy też raz jakiś facet głośno jej powiedział, że nie pozwoliłby zrobić jej krzywdy. Pierwszy raz poczuła się... bezpiecznie.
— Nie, oczywiście, że nie. — w końcu się odezwała.
Tylko boje się, że jedynym źródłem niebezpieczeństwa w moim otoczeniu jesteś Ty.
I tych słów w swojej własnej głowie nie umiała zatrzymać, cud, że nie powiedziała tego na głos. Znała go, widziała jak traktował kobiety, widziała też miny tych wszystkich kobiet do których docierało, że Prezes Wyatt jest tylko chwilowym epizodem w ich życiu, nawet nie rozdziałem, kilkoma zdaniami. A ona nie chciała skończyć tak jak one, nie chciała być na ich miejscu. I tej myśli trzymała się jak tonący brzytwy. Bo faktycznie od tego zależało jej życie, jej praca i kariera.
I zamilkła, tak samo jak on, odwróciła głowę w stronę szyby i podziwiała zmieniający się krajobraz za oknem, obserwowała nocne miasto. Aż w końcu dojechali. Czy była zdziwiona tym, że kilka chwil siedział bez ruchu? Owszem, ale nie poganiała go, podejrzewała, że tak jak ona on również miał intensywny kocioł w głowie i nie miała zamiaru go poganiać. Bo dalej myślała jak jego asystentka - szef najważniejszy. Kiedy w końcu się ruszył Meena drgnęła, śledziła go wzrokiem jak okrąża samochód i podchodzi do drzwi od jej strony, jak je otwiera i wyciąga rękę, którą bez wachania złapała, tak jakby tylko czekała na ten moment, w którym znów mogła dotknąć jego skóry. I tak jak się spodziewała, znów poczuła ten dziwny prąd i przyjemne ciepło. Nie trwało to jednak długo, po wydostaniu się z samochodu puściła jego dłoń wolno, a swoimi objęła torebkę, tak jakby to miało zapewnić jej bezpieczeństwo.
Restauracja do której ją zabrał wyglądała jak żywcem wyciągnięta z filmu romantycznego, który oglądała jeszcze dwa dni temu z pudełkiem lodów. I faktycznie, gdyby ubrała się tak jak do pracy czułaby się nie na miejscu, a w tej sukience miała wrażenie, że idealnie pasuje nie tylko do miejsca, ale osoby, z którą przyszła. Starała się ignorować wzrok innych ludzi, bo bała się, że jak z kimś je skrzyżuje to zobaczy minę pt "O przyszedł tutaj z kolejną", a ona nie chciała być kolejną. Chciała być tą jedyną.
Kelner zaprowadził ich do stolika, odsunął jej krzesło i wtedy usłyszała jego słowa za swoimi plecami, momentalnie zgromiła wzrokiem swojego szefa.
— Serio? Gość specjalny? — zapytała kręcąc głową z niedowierzaniem, wszystko dookoła (w tym jej cholerna sukienka i brak stanika, mhm!) krzyczało jej, że to wcale nie jest kolacja SŁUŻBOWA.
Wzięła głęboki oddech, który miał pomóc się jej wyluzować.
— Lubię, nie tylko w cholernie drogim alkoholu, ale również np w jacuzzi. — rzuciła, a jej usta wykrzywiły się w uśmiech, luźny i taki jaki zazwyczaj serwuje swoim najbliższym.
Jego śmiałe słowa sprawiły, że jej policzki znów pokryły się delikatnym różem, myślała bardzo intensywnie nad odpowiedzią i dobrze, że nie była to kreskówka bo głowa na bank by jej dymiła.
— Tak? A jakie to są dokładnie myśli, Prezesie? — zapytała, a jej spojrzenie momentalnie rozbłysło, jak milion gwiazd na niebie, a uśmiech stał się bardziej drapieżny, tak jakby właśnie w tym momencie rzuciła mu wyzwanie. Czy dobrze robiła? Na pewno nie, ale czy tym się przejmuje? Dzisiaj zdecydowanie nie, jutro będzie sobie pluć w brodę kiedy zobaczy go w biurze z kolejną koleżanką.
Chwyciła za kartę, połowy menu nie rozumiała, połowy tych rzeczy nie widziała na oczy i nie miała totalnie pojęcia jak smakują. W duchu modliła się aby w tej karcie był makaron z czymś co wiedziała jak wygląda.
— Może skupiłbyś się bardziej gdybym nie miała na sobie tej sukienki. — sekunda, druga, trzecia, czwarta i piąta.
Kurwa, Evans, serio?! Japierdole.
Palnęła, najzwyczajniej w świecie palnęła, jak ostatnia kretynka. Gdyby tylko mogła z wielką chęcią zapadłaby się pod ziemię, a nawet i głębiej, do samego jądra ziemi. Jeśli wcześniej jej policzki były różowe teraz przybrały kolor jej sukienki.
— M-makaron, zjem makaron, z krewetkami. — zająkała się, a ton jej głosu był trochę wyższy niż zazwyczaj. Czuła jak ciśnienie jej skacze poza skale, jak serce szybko pompuje krew, a na nagich plecach pojawiają się krople potu.
Potrzebowała bąbelków, bardzo dużo bąbelków, skrzynkę.
Galen L. Wyatt
izzy
jak coś mi nie będzie pasować dam znać
34 y/o, 182 cm
Prezes z przypadku, skandalista z wyboru | Northex Industries
Awatar użytkownika
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimki
postać
autor

Podobno w życiu są takie momenty, jakieś przełomy, które potrafią wszystko zmienić, może nawet sprawić, że taka dwójka ludzi, która z pozoru nigdy nie powinna ze sobą być, się w sobie zakocha? Tylko co było ich momentem przełomowym, co sprawiło, że to wszystko się nagle odmieniło? Może za dobrze czuli się w swoim towarzystwie, bo trzeba przyznać, że Galen przy Meenie czuł się świetnie, zupełnie inaczej niż przy całej gamie różnobarwnych Candy, Sindi i Dolores. A może to dlatego, że na jego liście powodów, dla których chodzi codziennie do biura, numerem jeden była właśnie ona? A może to dlatego, że rano patrzył na telefon i zastanawiał się czy już napisała? A może to dlatego, że nie wyobrażał sobie bez niej lecieć do Teksasu? A może to dlatego, że zmieniła fryzurę? Nie, to na pewno przez tę sukienkę i te figlarne iskierki w spojrzeniu. Tylko, że wczoraj ich jeszcze nie zauważał, a może starał się, żeby tak było?

Tak. Momentem przełomowym zdecydowanie była ta sukienka, czerwona, opięta, tak inna niż garsonki, w których chodziła na co dzień do pracy, i Galen musiał przyznać, że wyglądała w niej nawet lepiej niż w tej koszuli, w jego wyobrażeniach, kiedy wyciskała jakiemuś gościowi sok pomarańczowy.

- Może nie garsonkę, ale wiesz... Grzeczna bluzeczka, grzeczna spódnica, grzeczne włosy, a Ty Evans chyba dzisiaj pomyliła słowo grzeczna z grzeszna... dobrze będzie jeśli ja tu dzisiaj nie zwariuje - pokręcił z rozbawieniem głową. Może nie liczył na garsonkę, na teczkę i dokumenty, ale to co zobaczył przerosło najśmielsze oczekiwania. To był taki moment, kiedy wyobrażasz sobie coś, jako spełnienie marzeń, a to spełnienie marzeń to jest jeszcze niebo ponad tymi marzeniami. Miłe zaskoczenie, a jednak Galen Wyatt chyba nie był na to do końca gotowy. Zawiesił się trawiąc jej słowa, z których chyba najlepiej zabrzmiało to "facetem z sukcesami", pewnie niejedna gazeta tak o nim pisała, a w drugiej linijce dodawała znowu narozrabiał, ale kiedy mówiła to Meena, to brzmiało to jakoś tak słodko. Jesteś facetem z sukcesami Galen, a ja chciałam pasować do Ciebie?
Chyba się trochę rozpędzasz Wyatt, ale Ty to przecież lubisz, szybko, intensywnie, bez granic, więc... graj dzisiaj w swoją grę ok? Tylko pamiętaj, że w końcu przyjdzie jutro.

- Jeśli to jest tylko, nie chciałam odstawać Meena, to ja chcę zobaczyć co to znaczy, tak, zrobię się na bóstwo szefie - powiedział z uśmiechem. Chociaż może nie powinien, ale cholera, to jest tu i teraz, a jutra może wcale nie być, prawda?

- Leopold, co z germańskiego oznacz odważny, no ale wiesz... Odwaga, brawura, katastrofa, chyba mnie rozgryzłaś Evans - znowu się uśmiechnął. Taki po prostu był działał szybko, czasami bez namysłu, czasami nie do końca ogarniając co się wokół niego dzieje, rzeczywiście wydawać się mogło, że jak Piotruś Pan, żyjąc we własnym świecie, mogła wyjść z tego właśnie katastrofa, albo wielki sukces. Te drugie też się zdarzały.

A Meena chodzący planer, kobieta, która znała jego kalendarz lepiej, niż on imienia swoich pracowników, czy byłych dziewczyn. Zgrywali się idealnie, on wnoszący nutę chaosu, do jej poukładanego życia i ona ogarniająca ten cały ferment.

Nie mógł się skupić na jeździe. Galen Wyatt właściwie często miał problemy ze skupieniem. Potrafiły go rozproszyć nawet źle ułożone na biurku papiery, chociaż sam robił tam tyle bałaganu, ale wiecie kiedy czytasz te wykresy, to nagle denerwują cię krzywo leżące segregatory, zwracasz na nie uwagę i już nie możesz się skupić. Teraz całą jego uwagę zwracała Meena i to jak ten czerwony materiał cudownie kontrastuje z ciemną tapicerką, z błyszcząca deską rozdzielczą, jak na nim grają światła latarni, cienie tego miasta, które mijali za oknami. Ale ciekawa feeria, zdecydowanie ciekawsza niż droga, tylko przecież Galen obiecałeś, że dowieziesz ją bezpiecznie na miejsce. Stop. Skup się!

- Tylko bezpieczniej by było, gdybyś zdjęła tę sukienkę - chciał zażartować, a wyszło... zdecydowanie dwuznacznie. No i raczej na sto procent, i wszystkie skarby tego świata, nie byłoby wtedy bezpieczniej, bo jakby Meena zdjęła sukienkę, to już na pewno by się rozbił na pierwszej lepszej latarni. Chciał jeszcze coś dodać, ale stwierdził, że może lepiej się nie odzywać. Nie pogrążać. Chociaż i tak miał wrażenie, że już stoi w tym po kostki, albo nawet po kolana i jak on ma teraz wyjść z klasą i jak w ogóle wyjść, kiedy ta woda była tak przyjemna i tak go przyciągała? Gdyby ta woda nazywała się Dolores to pomogłaby mu Meena, ale właśnie, kto mu pomoże, kiedy chodziło o nią?

Kocioł w głowie to mało powiedziane, to co się działo pod kopułą Galena to był istny sztorm, burza z piorunami i dziesięć w skali Beauforta na horyzoncie. Z jednej strony praca, biuro, najlepsza na świecie sekretarka, wyjazd służbowy, służbowa kolacja, z drugiej najpiękniejsza kobieta pod słońcem, jej dotyk, który sprawiał, że po plecach przechodziły mu ciarki i ten uśmiech, w którym mógł się zatracić. Była zapadnia, szala i na niej tylko dwie rzeczy: Meena najlepsza na świecie sekretarka i Meena, kobieta, która zaczyna mu się podobać. Jak wybierze źle to jedna spadnie, a on nie będzie mógł sobie tego wybaczyć, do końca życia.

Kiedy siedzieli już przy stoliku, a kelner tak brawurowo zepsuł nastrój, który Galen starał się budować od początku, wciąż nie mógł oderwać od niej spojrzenia. No ale cóż, Galen nie płakał nad rozlanym mlekiem, on do niego dosypywał płatki i miał pełnowartościowe śniadanie!

- No wiesz... Muszę cię odpowiednio urobić, żebyś poleciała ze mną do Teksasu, więc tak, to specjalna kolacja, z moim specjalnym gościem - mrugnął do niej jednym okiem. Świetna zagrywka, zasłanianie się pracą, przecież to genialne!

A jednak nie do końca, bo kiedy Meena powiedziała o tym jacuzzi, to Galen prawie się zachłysnął szampanem, który kelner dał mu do spróbowania zanim im naleje. Meena bez sukienki, a teraz jeszcze Meena w jacuzzi. W jacuzzi z szampanem. Galen bardzo lubił takie scenerie, jacuzzi i szampan, tylko, że wcześniej nigdy w życiu by sobie w nich nie wyobrażał swojej sekretarki. Nie potrafił już dłużej zasłaniać się pracą.

- Czy to jest jakaś propozycja? Chyba nie biznesowa? - a miało być biznesowo, pamięć złotej rybki się kłania - lepiej nie pytaj Evans, bo jeśli ta kolacja nie skończy się pozwem, to będziemy mogli jutro znowu świętować - pokręcił głową z uśmiechem, jakimś takim tajemniczym, ale szczerym. Dobrze, że zaprosił ją na kolację do takiej fancy restauracji, a te stoliki były takie duże, a on nie wpadł na to, żeby przystawić sobie krzesło obok, bo chyba by tego nie wytrzymał, tego jej spojrzenia, które rzucało mu wyzwanie. A przecież Galen Wyatt nie byłby sobą, gdyby nie podjął rękawicy. Boże spraw tylko, żeby jutro nie złożyła wypowiedzenia.

Kelner nalał im szampana i zniknął, chyba wyczuł, że atmosfera między nimi jest bardziej gorąca niż płonący Stek Diane.

- Kusisz Evans, teraz zamiast zastanawiać się co zamówić, żeby zrobić na Tobie wrażenie, to będę myślał co masz pod spodem, albo czego nie masz... - wiadome jest, że zauważył, że nie miała stanika, pewnie jego czujny wzrok wychwycił każdą fałdkę i górkę powstającą na materiale tej kiecki. Ogólnie chyba mogliby napisać o tej sukience książkę: Galen Wyatt i ta pieprzona czerwona sukienka, która go zgubiła, Meena Evans, która na pewno założyła ją z premedytacją.

- Polecam owoce morza, mają tu całkiem dobre, a na deser Crepes Suzzette, o ile wytrzymamy do deseru, będzie idealnie pasować - teraz właśnie Galen czuł się jak ten Crepes Suzzette, jakby płonął, aż zrobiło mu się gorąco i poluzował pod szyją guziki koszuli, która i tak już przecież była nonszalancko rozpięta. Nie miał w zwyczaju zdejmowania marynarki przed przystawkami, ale chyba tym razem będzie musiał.

Postukał palcami w blat stolika, z później sięgnął po swój kieliszek, o tak bąbelki zdecydowanie, może ochłodzą tę ognistą atmosferę, a jak nie, to będzie musiał poprosić o gaśnicę.

- No to... Za to dzisiejsze spotkanie, wiesz, za to spotkanie służbowe, którego dzięki Tobie nie zwaliłem - wzniósł toast i wypił od razu dwa spore łyki. Może jakby wstał, udał że idzie do toalety i tam walnął podwójną whisky, to byłoby łatwiej? Na prawdę zaczęły mu po głowie krążyć takie myśli. Kelner jakby je wyczytał, bo przyszedł zapytać czy może przyjąć zamówienie. Butelka Glenfiddich 12 - chciał powiedzieć, ale zamiast tego pochylił się delikatnie w kierunku dziewczyny.

- Zaufaj mi Evans, a jeśli coś Ci nie posmakuje, to od jutra ja przynoszę kawę do biura - uśmiechnął się, a później zamówił, to co uważał za słuszne, jakieś ciekawe, ale lekkie przystawki, te wyborne owoce morza, a do tego płonący naleśnik na podkręcenie temperatury (jakby jeszcze to w ogóle było potrzebne). No i butelka szampana, zasugerował, że dzisiaj ich kieliszki nie mogą być puste, nawet jeśli miałaby pójść cała skrzynka.

Chociaż kelner na początku wypadł nie najlepiej z tym całym zdradzeniem niespodzianki, to później obsługiwał całkiem dobrze, był prawie niewidzialny, a kieliszki z szampanem cały czas pełne.

- Podoba Ci się tu Meena? - zapytał w końcu, może żeby trochę zejść z tematu sukienki, a może po prostu chciał wiedzieć? Bardzo był tego ciekawy, jakie to miejsce zrobi na niej wrażenie. Jakie w ogóle wrażenie zrobi on, Galen Wyatt - nie prezes, a facet, który zaprasza ją na kolację, do takiego właśnie lokalu. Wstał, żeby zdjąć marynarkę, jeszcze przed przystawkami.

Meena Evans
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
27 y/o, 170 cm
prywatna asystentka prywatnego prezesa
Awatar użytkownika
zarobiona asystentka, która nie ma życia prywatnego bo ciągle zajmuje się swoim szefem, który kompletnie nie zna życia i przez niego chyba zaraz popadnie w alkoholizm albo skończy w więzieniu za zabicie go
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Ona przy nim również czuła się...inaczej? Tak to dobre określenie. Galen wywoływał w niej całą gamę uczuć i myśli, których od naprawdę dłuższego czasu nie miała. On jako jedyny potrafił tak szybko wyprowadzić ją z równowagi, ale też jako jedyny potrafił szybko ugasić jej złość i chęć mordu. Potrafił ją rozbawić swoimi głupimi tekstami, potrafił też ją wkurzyć, a nawet sprawić, że momentami zapominała języka w gębie. Prawda była taka, że nie rzuciła tej pracy tylko i wyłącznie ze względu na Galena. Jako sekretarka mogłaby pracować dosłownie wszędzie, miała też bogate cv i nie miałaby problemu ze znalezieniem pracy. Niestety w każdej innej pracy nie było jego... najzwyczajniej w świecie nie potrafiła wyobrazić sobie dnia bez jego paplaniny, uśmiechu czy spojrzenia. To była dla niej norma, codzienność, rutyna, której potrzebowała w swoim życiu. Tak zwyczajnie...
— Czyli w końcu to Ty zwariujesz przeze mnie, a nie ja przez Ciebie. Bardzo miła odmiana. — tutaj akurat była szczera, bo praca z nim nie była taka łatwa jak się wszystkim wydaje. Meena była nie tylko sekretarką, która robiła kawę i odbierała telefony. Była kobietą wielozadaniową, robiła milion rzeczy na raz, a jedną z głównych było wspieranie swojego szefa w spotkaniach czy rozmowach, przecież to ona znała wszystkich w jego firmie, a nie on sam.
— A czy mamy jakiś powód abym zrobiła się na bóstwo, szefie? Czy Twoja głowa i Twoje serce to wytrzymają? Nie chciałabym być powodem dla którego padniesz na zawał z zachwytu. — odpowiedziała uśmiechając się szeroko. Między nimi znów była taka luźna atmosfera, znów padały słowa, które kompletnie nie powinny mieć miejsca, szczególnie na kolacji biznesowej. Nawet w takich chwilach przekraczają granice, która nie powinna zostać przekroczona. Pytanie tylko czy oni potrafią rozmawiać jeszcze ze sobą służbowo? Bez tych spojrzeń, uśmiechów i podtekstów? Gdyby ktoś obok posłuchał ich rozmowy nawet nie pomyślałby, że są dla siebie szefem i pracownicą, wyglądali, a tym bardziej powoli zaczynali brzmieć jak dwójka osób, ktore są tutaj na randce, nie w celach biznesowych.
— Znam Cię bardziej niż Ty sam siebie, Galen. — i te słowa powiedziała z jak największą pewnością siebie, bo tak uważała. Wiedziała jaką kawę lubi, jaką robi mine kiedy coś go zdenerwuje, wiedziała, że kiedy marszczy brwii myśli nad czymś intensywnie, wiedziała jakich perfum używał do jakiego garnituru. No właśnie... znała takie drobne nic nieznaczące szczegóły. Nie wiedziała po której stronie łóżka lubi spać, nie wiedziała czy po swoim apartamencie nosi szare dresy, które z lekkością wisiały na biodrach eksponując wyrzezbiony brzuch. Nie wiedziała czy rano woli zimny czy ciepły prysznic. Nie...boże kobieto dlaczego wszystko sprowadza się tylko i wyłącznie do potencjalnego seksu albo nagości. Widać było, że Meenie brakowało faceta i to zdecydowanie od dawna.
Była tak bardzo zajęta karceniem się w myślach i wyobrażaniu sobie swojego szefa pod prysznicem, że kompletnie nie dotarły do niej słowa o tej sukience i nagości. Na kilka chwil się wyłączyła.
— Nie ukrywam, że zaczyna mi się to podobać! Czym chcesz mnie jeszcze udobruchać? Może dalej będę stawiała opór... — była uparta, szczególnie jeśli chodzi o wylot do teksasu. Wiedziała, że szybciej niż później będzie musiała się przyznać, że nie leci dlatego, że cholernie boi się samolotów, ale wolała to odkładać najdłużej jak się da. Bo nie potrafiła przyznać się do słabości, szczególnie takiej, którą mają zazwyczaj dzieci, a nie dorosłe kobiety.
— Kto wie, może to zaproszenie. — to spojrzenie, którym go uraczyła, te świecące iskierki w jej spojrzeniu. Oczami wyobrazni już widziała te jacuzzi na ostatnim piętrze jakiegoś wieżowca, panoramiczny widok, cholernie drogi szampan, świecie i Galen czekający na nią wśród bąbelków. O M G!
— No dawaj, nie udawaj już takiego wielkiego prezesa. Jakie masz myśli? — była ciekawa, tak bardzo tego ciekawa. Skoro już była taka atmosfera i powiedzieli zbyt wiele słów kolejne nie powinny być problemem.
— Powinnam Cię pozwać już kilka miesięcy temu za niestosowanie się do mojemu zakresu obowiązków. Bo jak dobrze pamiętam nie mam w nim odbierania telefonów w środku nocy czy zrywanie za Ciebie z Dolores czy inną Candy. — wzruszyła delikatnie ramionami marszcząc delikatnie nos. Chwyciła za swój kieliszek i upiła z niego łyka wina, bąbelki przyjemnie łaskotały jej gardło. I przyznać musiała, że był to cholernie dobry szampan.
Znów czuła jak jej policzki przybierają kolor jej sukienki. Kurde, ten facet był czasem zbyt bezpośredni, a ona po mimo upływu lat pracy z nim nie wiedziała momentami jak ma na to wszystko reagować.
— Powiedziałabym Ci abyś użył wyobraźni, ale ona jest tak bujna, że poleci za daleko. — parsknęła cicho chcąc w jakikolwiek sposób rozluźnić atmosferę, która z każdą kolejną sekundą robiła się coraz bardziej gorąca i coraz mniej biznesowa.
— Może faktycznie masz rację, zdam się na Ciebie, kierując się tym, że znają tutaj Twoje nazwisko zakładam, że przetestowałeś wszystko z tego menu. — i nagle w jej głowie pojawiła się myśl z iloma tutaj kobietami siedział. Czy z każdą z nich rozmawiał tak jak z nią? Na każdą tam spoglądał? Każdej prawił takie komplementy? Oczywiście, że tak, co ona sobie myślała... doskonale wiedziała, że z Galena był podrywacz. Ciekawe czy obsługa na zapleczu rozmawia o tym, że jest ona kolejną laską, która wyobraża sobie za duzo.
Znów chwyciła za kieliszek delikatnie go unosząc na znak toastu, tak jakby nagle wróciła na ziemię. Po to tutaj dzisiaj przyszli, świętować sukces, podpisanie wielkiego kontraktu oraz rozmawiać o interesach, nie innych rzeczach.
— Za biznesowy sukces. — dodała z delikatnym uśmiechem i upiła kolejnego łyka, odłożyła delikatne szkło z musującym winem na blat stolika. Kiedy kelner podszedł do stolika kobieta milczała, nawet nie uraczyła go swoim spojrzeniem, bo ruch Galena sprawił, że wstrzymała oddech. Kiedy nachylił się nad stolikiem do jej nosa dotrał zapach jego perfum, które po raz kolejny zadziałały na jej zmysły.
— Prezes Wyatt noszący swojej sekretarce kawę, jak to zobaczę to mogę umierać. — widok warty wszystkiego, aż uśmiechnęła się do swoich myśli.
Pytanie o restaurację wybiło ją odrobine z rytmu, zmarszczyła delikatnie brwii i obserwowała jak ściągał marynarkę, wzrokiem zjechała trochę niżej, na białą koszulę, która idealnie opinała jego dobrze zbudowane ramiona. Widok warty grzechu.
— Jest naprawdę piękna, nie odwiedzam takich miejsc bo zazwyczaj nie umiem się w takich zachować, ale wnętrza naprawdę sprawiają, że człowiek czuje się...wyjątkowo. Chociaż prawda jest taka, że nie liczą się wnętrza tylko ludzie, z którymi się przebywa. — przyznała ze szczerością w głosie i poprawiła się na siedzeniu.
— Czy moja odpowiedź róźniła się od tej Candy czy innej Dolores? — zapytała z zaczepnym uśmiechem.
Galen L. Wyatt
izzy
jak coś mi nie będzie pasować dam znać
34 y/o, 182 cm
Prezes z przypadku, skandalista z wyboru | Northex Industries
Awatar użytkownika
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimki
postać
autor

Galen chyba naprawdę zwariował, przez nią. W głowie miał sieczkę, i to wcale nie było tak, że Galen Wyatt po prostu miał w głowie siano, to było tak, że teraz wszystkie emocje się wymieszały tworząc jakiś koktajl mołotowa, jakieś sprzeczne ze sobą wersje, rzeczy które nie powinny się wydarzyć, które nie powinny zostać wypowiedziane, a jednak...

Siedział z Meną Evans, swoją najlepszą na świecie sekretarką w restauracji. Ona miała na sobie sukienkę, która wyglądała jak wyjęta z jakiegoś prestiżowego magazynu, do tego była tak cholernie gorąca, że Galen Wyatt zdjął marynarkę jeszcze przed przystawkami. Jakby tego jeszcze było mało, to rzucał teksty dość dwuznaczne, za które pewnie inna sekretarka by go pozwała, albo chociaż zamknęła się z nim w biurze na cztery spusty. Miał nadzieję, że Meena się nie zamknie, bo tego by już nie wytrzymał i rzeczywiście zrobiłby coś, czego będzie żałował.

A może nie będzie? Może ta sukienka to miała mu otworzyć oczy i sprawić, że to wszystko pójdzie w trochę innym kierunku?

Na pewno będzie tragedia, Galen Wyatt to bohater tragiczny, już od dziecka, kiedy w tych wszystkich szkolnych sztukach grał Romeo, Makbeta, czy innego Hamleta.

- Poczekaj, skoro umowa z Teksasem nie jest wystarczającym argumentem, żebyś zrobiła się na bóstwo Meena, to nie wiem... Mam zaprosić Cię na randkę, czy na swoje urodziny? - uniósł zadziornie brew, w normalnych warunkach można by stwierdzić, że badał teren przed tym zaproszeniem, na urodzinową randkę oczywiście, ale to nie były normalne warunki, nie dla tej dwójki. Dla tej dwójki normalnymi warunkami powinno być spotkanie służbowe, a nie randki.

To co powiedziała, to była... kompletna prawda. Czasami Galen Wyatt miał wrażenie, że zanim coś pomyśli, to Meena już o tym wie, a później już ma gotową odpowiedź i rozwiązanie każdego problemu. Meena błagam Cię rozwiąż też ten, zanim urośnie do skali: Zamykam Northex Industries i jadę wypasać owce do Nowej Zelandii, bo okazało się że jestem dupkiem. Możesz?

- Jeśli kolacja i szampan nie pomogą, to jest jeszcze opcja, że będę błagał na kolanach, zastanawiam się jeszcze tylko czy zrobić to tutaj, na ulicy, a może pod Twoim mieszkaniem? Jeśli tutaj to już widzę te nagłówki w jutrzejszej gazecie, kim jest kobieta w czerwonej sukience, czy Galen Wyatt się oświadczył i dlaczego zrobił to w środku tygodnia. Jeśli pod Twoim mieszkaniem, to będziesz mnie musiała zaprosić do siebie, mam nadzieję, że posprzątałaś Meena? Nie wiem, wolisz skandal, czy wizytę domową? - poruszył śmiesznie brwiami, jakby coś sugerował, ale tak naprawdę to myślał tylko o tym, że ją przekona i jego jedynym argumentem wcale nie było robienie z siebie błazna. Chciał z nią wreszcie porozmawiać o jakiejś podwyżce, o lepszych warunkach, w końcu to miała być kolacja służbowa, szkoda tylko, że teraz trochę zboczyła z tego toru. Nie to, żeby to przeszkadzało Galenowi. On właściwie już w ogóle nie traktował tego spotkania jako wyjście z sekretarką, a te jej iskierki w spojrzeniu wcale nie pomagały mu wrócić na właściwy tor.

- Trzymam za słowo, następne biznesowe spotkanie w cztery oczy robimy w jacuzzi, nie przyjmuję już żadnej odmowy - zaśmiał się. Jego wyobraźnia też zaczynała działać, a problem był taki, że jak Galen Wyatt czegoś bardzo chciał i o czym tak intensywnie myślał, to zawsze to dostawał, Meena powinna już o tym wiedzieć. Chyba by to nikogo nie zdziwiło, gdyby na tym dachu skończyli już dzisiaj. Nie. Nie mogą skończyć na dachu w jacuzzi, bo jutro mają prawdziwe biznesowe spotkanie, a później jeszcze ten Teksas. A jak skończą na dachu w jacuzzi, to potem Galen nie zadzwoni, on już później w 99% przypadków nie dzwonił, a przecież musi do niej dzwonić, codziennie. No i znowu miał w głowie taki mętlik. Jakby mógł to wszystko wyjąć i jakoś poukładać, a najlepiej zapytać Meenę o zdanie, o jakąś radę, co on tutaj właściwie ma zrobić, żeby tego nie zepsuć, żeby to dobrze rozegrać.

- Myślisz, że nie jestem takim dupkiem? - wypalił, kiedy zapytała go jakie ma myśli. Bo sam właśnie z tym walczył, jest, czy nie jest? Rzuca jej te wszystkie teksty, bo mu się podoba, czy po prostu chcę ją zaliczyć? Czy Meena jest chociaż odrobinę jak Candy? A może to jest coś więcej? Ale przecież Galen Wyatt nie umie w więcej, przecież jego relacje damsko-męskie opierają się na zdobywaniu i kończą, bo on nie umie się angażować. Ale może by potrafił? Ale później on coś zawali, zawsze zawala, i ona się wycofa, i ją kompletnie straci. I będzie znowu sam, bez Meeny, a tego by chyba nie wytrzymał.

- Nie wiem, bo HR gdzieś zapodział Twoją umowę Meena, ale wydaje mi się, że było tam coś o zrywaniu i telefonach - mrugnął do niej jednym okiem. Nie mógł oderwać wzroku od jej twarzy. Teraz dopiero dostrzegł te dołeczki w jej policzkach, gdy się uśmiechała i nawet jakiś pieprzyk, który dodawał jej uroku. Uroku dodawało jej też to jak się rumieniła. Jakoś wcześniej nie zwrócił na to uwagi.

- Znasz mnie na wylot Evans, myślę tylko o tym, jak nie wyobrażać sobie Ciebie w tym jacuzzi, ale jest ciężko, a Ty jeszcze prowokujesz - oboje się prowokowali i jak tak dalej pójdzie, to z deseru będą nici. Może cudem wytrzymają do drugiego dania.
- A gdzie go nie znają Meena? Sama wiesz, że najwięcej zarobiony jest u nas dział PR... Ciekawe dlaczego - parsknął śmiechem. No tak, Galen lubił być na świeczniku, nawet jeśli to równało się kolejnym skandalem, ale dzisiaj przecież miało być trochę inaczej. Tylko chyba było zupełnie inaczej. Życie jednak pisze różne scenariusze, zwłaszcza, gdy w grę wchodzą uczucia, do których Galen Wyatt wcale nie potrafił się przyznać i z którymi teraz toczył nierówną walkę w swojej głowie. Przegrywał.


Podniósł kieliszek, wypił szampana duszkiem, nieco nieelegancko, ale potrzebował więcej procent w swoich żyłach, może to mu odrobinę pomoże to ogarnąć. Oby.
- Myślę, że jednak Ci posmakuje i jeszcze troszkę będę uprzykrzał Ci życie - znowu puścił do niej oczko. Poprawił mankiety koszuli, gdy siadał z powrotem na miejscu. Patrzył na nią gdy powiedziała co sądzi o tym miejscu, na jej pełne usta i jakby trawił każde słowo, które z nich wypuściła. A później zapytała o Dolores i Candy i zbiła go z tropu. Uniósł jedną brew, no tak. To chyba jednak miała go za takiego dupka. Nawet dobrze, wracamy na odpowiednie tory...
- Candy powiedziała, że jest tu dla niej za sztywno, ona woli jakiś Rodeo Club, bo lubi pojeździć na byku i zjeść żeberka barbecue, cokolwiek by miało to znaczyć, a Dolores źle mówiła po angielsku, a ja udawałem, że nie rozumiem hiszpańskiego - powiedział i wzruszył ramionami. Przecież nie był tu z ani jedną, ani drugą. Owszem bywał w tym lokalu, ale nie z pierwszą lepszą Sindi, czy inną miłośniczką lateksu. Trochę jednak trzeba się szanować. Trochę jednak to było specjalne miejsce.


- A propos tego ujeżdżania byka, to zamówiłem już bilety do Teksasu, polecimy dwa dni wcześniej, to znaczy w czwartek, bo na piątek mamy zaproszenie na jakieś... przyjęcie na ranczo? Wiesz ten Braxton kategorycznie zakazał mi rezerwować hotel, chce żebyśmy się zatrzymali na jego ranczo, a robi tam jakąś imprezę charytatywną, czytałem o tym trochę w Internecie, to naprawdę duże wydarzenie, jest jakaś licytacja, a zebraną kwotę przekazują na rzecz leczenia rzadkich chorób u dzieci. Jego żona prowadzi fundację i w Teksasie są chyba jakimś celebrytami, ale ta cała impreza jest w stylu rodeo, więc chyba musimy kupić kowbojki... - Galen odrobił lekcje sprawdzając Braxtona i jego żonę, Meena powinna być dumna. Czekał aż go pochwali, jak szczeniak, który zrobił siku na trawkę. - Jak myślisz dobrze mi będzie w kapeluszu, czy lepiej postawić na jakiś stylowy bolo tie? - w międzyczasie przynieśli im przystawki, więc Galen sięgnął po sztućce. Atmosfera odrobinę się ostudziła, chyba przez tę Dolores i Candy, ale przecież to dobrze, przecież tak miało być...
- Też powinnaś kupić jakąś sukienkę, bo chociaż jak dla mnie mogłabyś przyjść w samych kowbojkach i kapeluszu, to nie wiem jak znieśliby to Braxtonowie - znowu zaczynał, nabił na widelec kawałek czegoś tam i włożył do ust. W ogóle nie mógł się skupić na jedzeniu, bo znowu sobie wyobrażał Meena w kapeluszu i kowbojkach, wyłącznie.


Meena Evans
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
ODPOWIEDZ

Wróć do „George Restaurant”