there's an empty space inside my heart
where the weeds take root
outfit
outfit
Z reguły nie paliła w towarzystwie. Chowała to jak wstydliwy sekret, choć dla wielu wokół niej papierosy były wyłącznie elementem codzienności. W jej rodzinnym domu palenie nie pojawiało się w jej głowie nawet w formie koncepcji potencjalnego buntu chociaż jej brat palił jak smok. Kobieta jej statusu nigdy nie powinna zniżyć się do tego wysoce niedamskiego zajęcia. Papierosy śmierdziały, ich dym gryzł ją w płuca i wdzierał się do tapicerki mebli. Wciąż w głowie słyszała wysoki, podniesiony ton głosu jej matki gdy wyrzucała brata na balkon.
Myśl niepostrzeżenie błysnęła w jej głowie ze swoim wspomnieniem. Obrazy letnich wieczorów w ich ogrodzie mieszały się z chłodem Kanadyjskiego wiatru muskającym jej skórę. Mimo środka lata, nie potrafiła przywyknąć. Trzydzieści Włoskich stopni wydawało jej się kompletnie różne od tylu samu w Toronto, jakby pomimo żaru lejącego się ze słońca, podmuchy powietrza niosły ze sobą groźbę nadciągającej zimy.
Westchnęła, wciągając do nozdrzy zapach miasta, którego nadal nie potrafiła nazwać swoim. Nie była palaczem - toteż nie chciała, by jej mieszkanie śmierdziało tytoniem. Zamiast tego, kierowana odległą zależnością stworzoną przez jej matkę, zawsze, gdy miała ochotę zapalić, wychodziła tutaj. Nie potrzebowała zbyt wiele czasu by polubić ten mały wybieg. W przeciwieństwie do drugiej strony budynku, balkon nie wychodził na główną ulicę, a na wewnętrzny dziedziniec. Huk jeżdżących samochodów i gwar rozmawiających na chodniku ludzi zlewał się w kakofonię dźwięków żyjącego miasta, docierających do niej zza grubego betonu. Przeźroczysta, mleczna osłonka oddzielająca jej balkon od innych zarosła gęstym bluszczem, izolując ją od sąsiadów, których nie spotykała zbyt często.
A niektórych wręcz nigdy.
W tym małym kokonie czuła się bezpieczna - pod osłoną nocy, gdy większość innych mieszkańców tkwiła zbyt pochłonięta wieczornymi rutynami bądź snem by wyglądać za okno. Nie czuła na sobie ich spojrzenia wychodząc na zewnątrz, w przeciwieństwie do środka dnia.
Jej dłonie odruchowo wyciągnęły jednego, wąskiego papierosa z paczki i wsunęły go do ust. Wyszukała w kieszeni spodni wysłużoną zapalniczkę, podejrzanie lekką i pustą w środku, co skrzętnie zignorowała.
Raz, drugi, trzeci - wpatrując się z nadzieją w iskrę, która nie prowadziła do płomienia.
- Cholera - warknęła pod nosem, machając zapalniczką jakby miało to w magiczny sposób napełnić ją paliwem.
James A. Rutherford