27 y/o, 164 cm
primabalerina | The National Ballet of Canada
Awatar użytkownika
part me from my heart, my fate is sealed. offering my soul for something real
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

there's an empty space inside my heart
where the weeds take root
outfit
Nigdy nie uważała się za palacza. Nawet gdy paczka papierosów znajdowała swoje miejsce w każdej z jej torebek i stała się tak stałym ich elementem, jak pomadka do ust czy klucze, w głowie Santorini nie pojawiały się lampki ostrzegawcze. Odskocznia wciąż nie przekroczyła bariery nawyku - nie sięgała po nie odruchowo, w poszukiwaniu zajęcia dla swoich dłoni, choć w pewnym momencie zawsze zapragnęła mieć je przy sobie. Na zaś.
Z reguły nie paliła w towarzystwie. Chowała to jak wstydliwy sekret, choć dla wielu wokół niej papierosy były wyłącznie elementem codzienności. W jej rodzinnym domu palenie nie pojawiało się w jej głowie nawet w formie koncepcji potencjalnego buntu chociaż jej brat palił jak smok. Kobieta jej statusu nigdy nie powinna zniżyć się do tego wysoce niedamskiego zajęcia. Papierosy śmierdziały, ich dym gryzł ją w płuca i wdzierał się do tapicerki mebli. Wciąż w głowie słyszała wysoki, podniesiony ton głosu jej matki gdy wyrzucała brata na balkon.
Myśl niepostrzeżenie błysnęła w jej głowie ze swoim wspomnieniem. Obrazy letnich wieczorów w ich ogrodzie mieszały się z chłodem Kanadyjskiego wiatru muskającym jej skórę. Mimo środka lata, nie potrafiła przywyknąć. Trzydzieści Włoskich stopni wydawało jej się kompletnie różne od tylu samu w Toronto, jakby pomimo żaru lejącego się ze słońca, podmuchy powietrza niosły ze sobą groźbę nadciągającej zimy.
Westchnęła, wciągając do nozdrzy zapach miasta, którego nadal nie potrafiła nazwać swoim. Nie była palaczem - toteż nie chciała, by jej mieszkanie śmierdziało tytoniem. Zamiast tego, kierowana odległą zależnością stworzoną przez jej matkę, zawsze, gdy miała ochotę zapalić, wychodziła tutaj. Nie potrzebowała zbyt wiele czasu by polubić ten mały wybieg. W przeciwieństwie do drugiej strony budynku, balkon nie wychodził na główną ulicę, a na wewnętrzny dziedziniec. Huk jeżdżących samochodów i gwar rozmawiających na chodniku ludzi zlewał się w kakofonię dźwięków żyjącego miasta, docierających do niej zza grubego betonu. Przeźroczysta, mleczna osłonka oddzielająca jej balkon od innych zarosła gęstym bluszczem, izolując ją od sąsiadów, których nie spotykała zbyt często.
A niektórych wręcz nigdy.
W tym małym kokonie czuła się bezpieczna - pod osłoną nocy, gdy większość innych mieszkańców tkwiła zbyt pochłonięta wieczornymi rutynami bądź snem by wyglądać za okno. Nie czuła na sobie ich spojrzenia wychodząc na zewnątrz, w przeciwieństwie do środka dnia.
Jej dłonie odruchowo wyciągnęły jednego, wąskiego papierosa z paczki i wsunęły go do ust. Wyszukała w kieszeni spodni wysłużoną zapalniczkę, podejrzanie lekką i pustą w środku, co skrzętnie zignorowała.
Raz, drugi, trzeci - wpatrując się z nadzieją w iskrę, która nie prowadziła do płomienia.
- Cholera - warknęła pod nosem, machając zapalniczką jakby miało to w magiczny sposób napełnić ją paliwem.

James A. Rutherford
meow
nuda
28 y/o, 188 cm
artysta + barman | the painted lady
Awatar użytkownika
colors run through my mind like a dream
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
postać
autor

#2
Druga w nocy wybiła na zegarze, a jego ciężkie, zmęczone powieki samoistnie uniosły się do góry. Nie denerwował się, nie próbował z tym walczyć, nie przekręcił się na bok, by podjąć się próby dalszego spania. Wypróbował już te wszystkie możliwości i wiedział, że jedyne, co może mu pomóc, to wstanie i zaznanie świeżego, chłodnego, miastowego powietrza.

Jego gołe stopy znalazły się na starym, zniszczonym parkiecie, a dłoń po omacku, drogą, z którą była świetnie zaznajomiona, powędrowała do niewielkiej szuflady w szafce nocnej. Wyciągnął z niej całe oprzyrządowanie i ospale podniósł się do góry, by udać się w stronę niewielkiego balkonu.

Znalazłszy się na nim, pozostawił za sobą szeroko uchylone okno balkonowe, by namiastka orzeźwienia mogła wedrzeć się do rozgrzanych murów mieszkania. Rozejrzał się po niewielkiej, zamkniętej przez bujną roślinność przestrzeni, szukając dla siebie najodpowiedniejszego miejsca. Jego zmęczone i ociężałe ciało pragnęło udać się na niewielkie, wygodne siedzisko, jednakże z obawy o niechcianą drzemkę na balkonie, postanowił zrezygnować z tej możliwości. W zamian za to podszedł do barierki, osunął się do dołu, oparł się o nią swoimi plecami i wyprostował. Cienkie pręty wbiły się w jego ciało, a zimne płytki sprawiły, że otworzył szerzej oczy. Ten chwilowy moment pobudzenia miał sprawić, że druga część nocy będzie w pełni przespana.

James nawet nie musiał zerkać na zegarek, żeby wiedzieć, że była druga. Przebudzał się stale o tej samej porze, jakby jego organizm został tak odgórnie zaprogramowany. Nie wiedział dlaczego, czy przyczyna powinna być dla niego klarowna, czy chowała się w odmętach jego umysłu? Czy to zawsze musiała być ta sama godzina? To było jeszcze dziwniejsze. Czemu druga w nocy? Przecież wszyscy doskonale wiedzieli, że nic dobrego nie działo się po drugiej w nocy. Jednak Rutherford szczerze wątpił, że powodem jego nocnego roztrzęsienia był stary sitkom, który oglądał ponad dekadę wcześniej. To byłoby zbyt cudaczne, nawet jak na niego.

W topiącym go półmroku wyciągnął dłonie przez siebie, zręcznie, z manualnym wprawieniem, tworząc charakterystyczne zawiniątko. Nie był z siebie dumny, nie mówił o tym głośno, ale ten wybór dawał mu schronienie.

Niespodziewanie usłyszał ruch otwierających się drzwi, a zaraz po nim lekkie, płynące kroki, co mimowolnie sprawiło, że zatrzymał się w bezruchu. Jego źrenice nabrały na czujności, jakby nagle czuł potrzebę ukrycia się ze swoim małym występkiem przed obcą mu osobą. Był tak często i powierzchownie oceniany, że przynajmniej na balkonie w środku nocy wolał uniknąć nieprzyjemnych komentarzy o rozległej deprawacji młodego pokolenia.
Jednakże pierw usłyszał bardzo charakterystyczny dźwięk, a później przekleństwo, które tym bardziej zwróciło jego uwagę. Nie ze względu na chęć umoralniania sąsiadki, tylko na sposób jego wypowiedzenia, który nie wydawał mu się znajomy, a jako osobnik uwielbiający poznawać i odkrywać wszystko, co nowe, nie mógł pozostać incognito.

Najpierw słyszalnie odchrząknął, żeby nie wystraszyć kobiety swoją obecnością, a zaraz potem stuknął trzykrotnie zapalniczką w metalowy pręt i zamkniętą w dłoni wysunął w stronę sąsiedniego balkonu, pomiędzy gęstymi zaroślami.

— Nadchodzę z sąsiedzką pomocą — powiedział cicho, lekko zachrypniętym po spaniu głosem, wychodząc z tym gestem dobrej woli wobec swojej – jak mu się wydawało – nowej sąsiadki. — Jestem niemal pewien, że jeszcze całkiem niedawno z tego mieszkania docierało do mnie soczyste la puta mierda zacytował, próbując naśladować ten charakterystyczny, hiszpański ton, jednak wyszło mu to mało realistycznie. Nie był też pewien, czy czegoś nie przekręcił, jednak nie jego zdolności językowe były tutaj istotne, tylko sam fakt pewniej zmiany, która zaszła w mieszkaniu obok. — Może nie do końca pewien, co do tego niedawno, bo mogło być jeszcze wtedy zimno... albo kwitły już wtedy kwiaty dębu... trudno sprecyzować, jednakże twoje cholera brzmi o wiele bardziej nieznajomo — powiedział, wręcz wyjaśnił na głos swój sposób rozumowania. James tak miał, że jego myśli natychmiast układały się w słowa i opuszczały jego usta, nim zdążył dobrze się nad tym zastanowić.

— Nowa, zbłąkana dusza w Parkdale czy tylko zmuszona do przelokowania w ramach idei nowego początku, który zmieni wszystko? — zapytał, kierowany ciekawością. Zazwyczaj opcja numer dwa była tą najczęstszą, gdyż ludzie niczym zabawki bywali przerzucani z jednego mieszkania do drugiego ze względu na nowe prawa socjalne czy przepisy, które miały im pomagać, a realnie wprowadzały tylko więcej niechcianego chaosu do ich życia.

Elena Santorini
Ostatnio zmieniony pn lip 28, 2025 4:19 pm przez James A. Rutherford, łącznie zmieniany 2 razy.
jamie
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście ⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty ⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów ⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci ⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue ⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie ⟡ brak akapitów i ściany tekstu
27 y/o, 164 cm
primabalerina | The National Ballet of Canada
Awatar użytkownika
part me from my heart, my fate is sealed. offering my soul for something real
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Druga w nocy była godziną duchów.
Nie, żeby kiedykolwiek wierzyła w nadprzyrodzone. Ci, których straciła nawiedzali ją we snach i wspomnieniach, nie mieliby więc czelności zjawiać się w jej świecie w kolejnej, tym razem niematerialnej formie. Czuła na sobie ich wzrok wtedy, gdy sięgała po papierosa czy wychodziła z mieszkania na kolejną, przypadkową randkę zapełniającą jej wieczór. Pora dnia nie miała znaczenia - w mroku nocy czuła się równie komfortowo, jak za dnia.
Czyli umiarkowanie.
Subtelne odchrząknięcie mężczyzny nie było głośne, lecz przedarło się przez jej myśli z impetem wystrzału. Podskoczyła lekko, gdy panika chwyciła jej serce w swe szpony nim racjonalność spróbowała ją nadgonić. Zapalniczka wyleciała jej z dłoni, ze stukotem odbijając się od wysłużonych, balkonowych płytek gdy jasnym stało się, że nie była sama. Tutaj, w miejscu, w którym odnajdywała w samotności komfort, obca osoba zaznaczyła swoją obecność. Rozdarła bańkę jej myślenia o tym miejscu jako kameralnym, na zawsze zmieniając sposób, w jaki spoglądała na swoje drzwi balkonowe.
Przynajmniej dopóki nie dostrzegła męskiej dłoni z błyszczącym przedmiotem skrytym między palcami. W pierwszym odruchu spojrzała w bok - na dzielącą ich ściankę, obrośniętą bluszczem, który już dawno wymknął się założeniom poprzedniego lokatora. W szparach tej zasłony zieleni dostrzegła sylwetkę, ale była zbyt niewyraźna, wybrakowana w szczegóły by była w stanie odgadnąć, czy widziała go wcześniej na klatce schodowej, czy nie.

- Z gardłem Isabel podejrzewam, że pół naszego bloku ma ją za bezpośrednią sąsiadkę - wyrwało jej się, choć przecież postanowiła milczeć. Podeszła do barierki, sięgając po wyciągniętą w jej stronę zapalniczkę - chwilowo ignorując własną, zapomnianą na ziemi. Chwyciła przedmiot, przyglądając się męskiej dłoni, która go dzierżyła. Wyglądała młodo - a przynajmniej młodo w jej kategoriach spoglądania na świat i kontraście Isabel, mającej co najmniej sześćdziesiątkę. - Dziękuję.
Iskra uciekła z zapalniczki z trzaskiem, rozniecając płomień. Wetknęła papierosa do ust, zaciągając się lekko znajomym, mentolowym aromatem. Gdy jego końcówka rozjarzyła się w mroku, oddała mężczyźnie zapalniczkę - i cofnęła się od barierki o pół kroku, niczym spłoszone zwierzę.
Miał przyjemny, niski głos, którego chciało się słuchać. Ani w jego tonie, ani słowach nie dostrzegła złych intencji i gdyby spotkali się na korytarzu, w blasku dnia, być może zamieniłaby z nim kilka, uprzejmych zdań. Porozmawialiby o pogodzie, o głośnej sąsiadce, życzyliby sobie miłego dnia i ruszyli w swoją stronę. W mroku nocy, na balkonie, na którym przywykła do samotności i całkowitej izolacji od świata zewnętrznego, czuła się skonsternowana. W każdej nowości, w każdym odbiegnięciu od swojej rutyny dostrzegała potencjalne zagrożenie dla porządku i spokoju własnego ducha. Mimo tego, nie ruszyła do wyjścia wiedząc, że gdyby zbiegła w tej chwili, byłoby to bardziej podejrzane niż odpowiedzenie na jego - prawdopodobnie - niewinne pytanie.
- Zwabiło mnie piękno krajobrazu - odrzuciła leniwie, pochylając się by podnieść zapalniczkę. Ich dziedziniec można było nazwać cichym i kameralnym - w nocy - ale z pewnością nie był piękny. - Istnieje szansa, że niskie koszta wynajmu miały w tym swoją rolę. Ale mała.
Obracała zapalniczkę w palcach, zaciągając się kojącym, lekkim dymem. Nie pamiętała kiedy ostatnio paliła prawdziwego papierosa - brudnego, ciężkiego, po którego sięgają wszyscy mężczyźni choćby po to, by coś sobie udowodnić. Musiała być bardzo pijana.
- Brzmisz na stałego bywalca - zauważyła, dostrzegając sposób, w jaki nazwał ją nową twarzą Parkdale. Nie była nowa - nieszczególnie. Ale określiłaby się mianem wyjątkowo nieinwazyjnej, a pory jej treningów czy spektakli sprawiały, że z reguły opuszczała mieszkanie w porach, w których inni ludzie jeszcze tkwili w łóżkach. - Czy jesteś tym starym piernikiem, który przybiegł zapukać do moich drzwi gdy sąsiedzi z naprzeciwka sprawili sobie psa?


James A. Rutherford
meow
nuda
28 y/o, 188 cm
artysta + barman | the painted lady
Awatar użytkownika
colors run through my mind like a dream
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
postać
autor

Stukot zapalniczki uderzającej o płytki nie spłoszył go ani na moment. James starał się – ukryty w tym małym, zielonym uniwersum swojego balkonu – zapowiedzieć swoją obecność w sposób, który nie naruszy nocnej harmonii tego pięknego miejsca. James w mieszkalnej koegzystencji nie wychylał się, nie dawał się we znaki, nie wtrącał się w cudze zawirowania i problemy. Znalazł swoje miejsce w Toronto, w którym czuł się dobrze ze względu na kolorową dzielnicę oraz stawki, które umożliwiały mu nie tylko przeżycie, ale i nawet inwestycję w lepszej jakości farby akrylowe. Więc nie istniała w nim potrzeba narażania się nikomu, zwłaszcza osobie, którą miał tuż za swoją ścianą i o której i s t n i e n i u do tej pory nawet nie wiedział.

— Współczuje mocno tym, którzy naprawdę mają ją za swoją ścianą... pozytyw jest taki, że nie potrzebują telewizora, bo mają Isabel — skomentował z lekkim uśmiechem na twarzy, który był niemal słyszalny w tonie jego głosu.

To nie był pierwszy raz, gdy okazywało się, że rzeczywistość wyglądała inaczej, niż wydawało się Jamesowi. Jednakże w tym złudzeniu na pewno nie pozostawał osamotniony, gdyż Isabel naprawdę całą sobą, niemal dzień w dzień pokazywała, co to znaczy mieć prawdziwy latynoski temperament.

Odebrał zapalniczkę w ciszy i powrócił do tworzenia we własnych palcach swojego przyszłego upojenia. Może w innej dzielnicy czy innych okolicznościach Rutherford zastanowiłby się, czy powinien w obecności nieznajomej odpalać papierosa, aczkolwiek skoro jego nowa sąsiadka pokornie znosiła zachowania Isabel, to ten charakterystyczny zapach także nie powinien jej przeszkadzać.
Po chwili zbliżył płomień do twarzy, głęboko zaciągnął się, po czym wypuścił pierwszą, sporą, białą kulę dymu ze swoich płuc.


Zwabiło mnie piękno krajobrazu.


James nie wątpił, że Parkdale miało w sobie ukryte piękno — takie, które było widoczne tylko dla osób potrafiących patrzeć pomiędzy szarymi blokami i pękniętymi chodnikami. Nie było zauważalne cały czas, działo się w nieoczekiwanych momentach, gdy poszczególne elementy układały się w spójną całość. Jego wzrok odruchowo powędrował w stronę zielonej granicy, jakby przez nią próbował dostrzec wyraz twarzy kobiety oraz przekazać jej w ten niewerbalny sposób, że musiała formować swoje kłamstwa w bardziej przekonujące zdania, bo nawet ktoś, tak łatwowierny jak on, nie był w stanie w to uwierzyć.

— Nasz dziedziniec ma więcej betonu niż wdzięku. Ale czasem, o drugiej w nocy, gdy wszystko milknie – z Isabel na czele – i nawet neon ze sklepu alkoholowego przestaje mrugać, to robi się tu niemal magicznie... Albo to zwyczajnie brak snu — odpowiedział, wędrując spojrzeniem po bujnej roślinności, po czym wracając nim przed siebie. Zaciągnął się ponownie, pozwalając, by zapach jego delikatnego środka narkotycznego rozniósł się w powietrzu, najpewniej docierając do znajdującej się nieopodal sąsiadki.

Czy James czuł się stałym bywalcem Parkdale? Pewnie nigdy nie zastanawiał się nad tym, jednakże to miejsce mu odpowiadało. Ono i okoliczne dzielnice, bo każda z nich była nieco inna, ale posiadała swoje elementy charakterystyczne, które pokazywały głębsze piękno, niż tylko idealnie przystrzygnięte trawniki i odmalowane, ozdobne fasady domów innych rejonów Toronto.

— Niezaprzeczalnie — potwierdził, uświadomiwszy sobie ten stan i nie czując się nawet ciut niekomfortowo w związku z jego potwierdzeniem. James potrzebował miejsca, w którym mógłby żyć, głęboko oddychać i być w pełni sobą, a Parkdale mu to umożliwiało.

— A brzmię na starego piernika? — zapytał z nutą zaciekawienia w głosie, a twierdząca odpowiedź wcale nie byłaby dla niego wielkim zaskoczeniem, bo jednak James do typowych dwudziestoparolatków nie należał. — Kieruję się przekonaniem, że każdy w swojej prywatnej przestrzeni ma prawo żyć tak, żeby jemu było dobrze... nawet jeżeli momentami wiążę się to z ujadającym psem, który potrzebuje czasu, żeby dostosować się do nowej rzeczywistości... ja od dwudziestu ośmiu lat nadal próbuję, więc myślę, że możemy dać mu jeszcze trochę czasu — powiedział szczerze i z niebywałą cierpliwością. Oczywiście, że dodatkowy hałas nie sprzyjał zwyczajnemu funkcjonowaniu, a co dopiero tworzeniu, jednak życie w jednej wielkiej tkance, którą był wielorodzinny budynek mieszkalny, pociągało za sobą pewne konsekwencje.

Czasem uporczywe szczekanie psa, a czasem nieoczekiwane rozmowy nocą z sąsiadką, której nawet nie widział na oczy.

— Pomiędzy słowami podkreśliłem, że nie jestem starym piernikiem, jeżeli byłabyś skora to zauważyć — zaakcentował, jeżeli wcześniej nie wybrzmiałoby wystarczająco wyraźnie, choć na pewno wybrzmiało, jednak nie szkodziło uwypuklić tego faktu.

Wyprostował nogi, opierając je na zimnych kafelkach i opuścił dłoń, robiąc sobie krótką przerwę od palenia.

— Szczerze mówiąc, nie przykładam większej uwagi do szumu dnia codziennego... aczkolwiek twój miękki, subtelny głos jest miłą odmianą od rutynowego zgiełku tego miejsca — przyznał z bezgraniczną szczerością, która dla Jamesa była całkowitą normalnością, jednak dla obcych mogła brzmieć dziwacznie – czyli nic nie zmieniałoby się z pierwszym odbiorem jego osoby. — Powiedz szczerze, czy tylko ja nie zauważyłem cię tutaj czy tak świetnie wychodzi ci ukrywanie się przed światem? — dopytał, szczerze zainteresowany jej odpowiedzią. James nadal był bardzo skupiony na słowach ciotki Cordelii, które kazały mu poznawać i doznawać, ale jak miał to robić, jak nie dostrzegał zmian, które działy się tuż przed nim, konkretnie mówiąc tuż o b o k niego.

Elena Santorini
Ostatnio zmieniony śr lip 23, 2025 10:06 am przez James A. Rutherford, łącznie zmieniany 1 raz.
jamie
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście ⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty ⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów ⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci ⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue ⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie ⟡ brak akapitów i ściany tekstu
27 y/o, 164 cm
primabalerina | The National Ballet of Canada
Awatar użytkownika
part me from my heart, my fate is sealed. offering my soul for something real
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Wierzyła, że są osoby, którym w istocie mogło spodobać się Parkdale. Które dostrzegłyby ten blask neonu, podkreślający surową, betonową architekturę. Zielone akcenty wrzucone gdzieniegdzie z pewnością przykuwały oko niektórych, a całokształt musiał posiadać niejedną, artystyczną nazwę, która mogłaby go opisać. Ale Santorini w cieniach widziała potencjał niebezpieczeństwa, a nie szansę na przełamanie go światłem. Unikała wąskich uliczek między budynkami - tych, które być może odznaczały się swoimi ładnymi akcentami, a które dla niej były równoznaczne ze śmiertelną pułapką. Piękno pozostawiła daleko za sobą, w gorących nocach tak różnych od tej, na innej, ojczystej ziemi. Sporadycznie udawało jej się ku niemu sięgnąć na deskach teatru, pośród dramatycznej muzyki i kolorowych kostiumów, ale poza tańcem nie dostrzegała go nigdzie indziej w Toronto.
Charakterystyczny zapach przedarł się przez balkonową osłonkę z łatwością. Była z nim stosunkowo obyta - w Parkdale nieraz docierał do jej mieszkania przez otwarte okna, ponieważ wystarczyła jedna osoba na balkonie by zasmrodzić pół osiedla. Z podejrzliwością zerknęła na osłonkę, zastanawiając się przez chwilę, czy za każdy taki przypadek odpowiadał jej tajemniczy sąsiad z mieszkania obok - czy też było ich więcej, szukających relaksu, ucieczki od codzienności w narkotycznej euforii.
Papieros, którego stworzył obok nieświadomej sąsiadki James, nigdy wcześniej nie znalazł się w jej dłoni. Jej ciało było jak świątynia i sam fakt tego, że po ucieczce z Mediolanu zaczęła palić te zwykłe, kalał jej duszę. Nigdy nie sięgnęła po żadne używki gorsze od alkoholu i zawsze, gdy przechodziło jej to przez myśl, czuła na swoich plecach oceniające spojrzenie padające wprost z niebiańskich bram.
- Nie zamierzam odpowiadać na to pytanie - zaprzeczyła, choć mężczyzna wcale nie brzmiał na bardzo młodego. Jej usta wygięły się w lekkim uśmiechu gdy przez nocne powietrze przemknęły wyjaśnienia. Wbrew jej słowom, w głosie sąsiada chowała się zakorzeniona w nim młodość - z rodzaju tych, które sięgają po diabelskie papierosy, bądź konwersują z obcymi o drugiej w nocy na balkonie swojego mieszkania.
Zaakcentowane wyjaśnienia sprawiły, że cichy śmiech wydobył się z jej gardła, zakłócając otaczającą ich ciszę. Uniosła dłoń do ust, gdy wydał jej się zbyt głośny, zbyt nagły w miejscu takim jak to - o porze takiej jak ta.
- Szkoda - westchnęła ostentacyjnie, a z jej ust wyrwał się obłoczek dymu - tego zwykłego, mentolowego, który, ku jej uciesze, teraz w jej oczach namalował ją jako tą mniej winną. - Był całkiem przystojny.
Ostatnie kłamstwo wyrzucone z jej ust zabarwione było żartem. Odwróciła znów głowę, zerkając w stronę oddzielającej ich bariery - tej, za którą mężczyzna był zaledwie sylwetką, cieniem po drugiej stronie z własną strużką dymu wydobywającą się ze schowanych gdzieś po drugiej stronie ust.
- Moja matka twierdziła, że wydzieram się wniebogłosy - zaprzeczyła, ignorując czerwoną lampkę, która rozbłysła w jej głosie na dźwięk jego pytania. Brak odpowiedzi byłby jeszcze bardziej obciążający niż jej udzielenie, więc przez ułamek sekundy obracała ten fakt w swojej głowie, starając się znaleźć złoty środek.
- Może nigdy nie próbowałeś mnie poznać - odbiła piłeczkę, wypuszczając dym z ust wygiętych w lekkim grymasie rozbawienia. - Bryce z czwórki upiekła mi lazanię. Millie z piętnastki przyniosła ciasteczka gdy dowiedziała się, że się wprowadziłam - kontynuowała, przeplatając prawdę z kłamstwem - z rodzaju tych niewinnych, które nie miały szans na wyrządzenie realnej krzywdy.
- Nie wiem, czy kiedykolwiek widziałam cię wychodzącego z mieszkania.

James A. Rutherford
meow
nuda
28 y/o, 188 cm
artysta + barman | the painted lady
Awatar użytkownika
colors run through my mind like a dream
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
postać
autor

James nie poczułby się urażony twierdzącą odpowiedzią na zadane przez niego pytanie, gdyż jego oderwanie od rzeczywistości nie było kompletne. Stąpał po tej samej ziemi, co inni śmiertelnicy, pił to samo tanie piwo w barach, jadł tego samego chińczyka zza rogu co większość sąsiadów. Wiedział, że pod wieloma względami pomimo toczącej się rutyny życia, która nie różniła się od innych otaczających go osób, jednak nieco odstawał od reszty. Nie tyle swoją aparycją czy sposobem noszenia się, a spojrzenia na świat, opowiadania o nim, poznawania go. Mocno odróżniało go podejście do innych ludzi, także tych obcych. James nie budował w sobie machinalnej bariery, nie zaznaczał dystansu, który miałby swoje źródło w niewiedzy o drugiej osobie i strachu wynikającego z tego, co mogłoby go zaskoczyć.

— Czasem milczenie mówi więcej niż słowa — rzucił poetycko, pozostawiając ten temat za sobą. Nieznacznie uśmiechnął się pod nosem. To było jedno z tych bardzo ogólnikowych haseł, z którym jednocześnie nie można było się nie zgodzić. Czy w tej sytuacji? Niekoniecznie. James nie miał pojęcia, czemu tajemnicza sąsiadka odmówiła odpowiedzi na tak niewinne pytanie.

Jej głośny, charakterystyczny śmiech zwrócił jego uwagę. Jego wzrok – zaintrygowany tym dziewczęcym wybuchem – odruchowo powędrował w stronę zieleni, jakby poszukiwał w niej odpowiedzi na zagadkę, o której istnieniu nawet nie wiedział, choć miał ją tuż pod swoim nosem. Brzmiał szczerze, jakby wywołany emocją pojawiającą się niespodziewanie, i choć James pierwotnie nie zamierzał wcielać się w rolę wodzireja tego tajemnego spotkania, to nie przeszkadzało mu jej odrywanie. Praca w barze – pośród ludzi wszelakiego rodzaju – nauczyła go, że relacje międzyludzkie wymagały dostosowywania się do sytuacji i charakterów.

— Gdybyś potrzebowała pisemnego zaświadczenia potwierdzającego przestrzegania zasad współżycia społecznego, to wiesz, gdzie mnie szukać — odpowiedział niby pod osłoną żartu, choć w rzeczywistości byłby skory do podpisania takiego dokumentu. Skoro nie zorientował się o zmianach zaszłych za ścianą, a nawet nie potrafił umiejscowić ich w czasie, to oznaczało, iż to wydzieranie się w niebogłosy było mocnym przejaskrawieniem.

— Uwierz, że lepiej, żebym nie częstował cię zawartością mojej lodówki... ale lazania od Bryce brzmi zachęcająco. Jednak ja nie przypominam sobie tak ciepłych powitań na mój widok — powiedział zgodnie z prawdą. Istniało podwyższone prawdopodobieństwo, że kiedy on wprowadzał się do mieszkania, to ani Bryce ani Millie jeszcze tu nie mieszkały. Nie potrafił nawet dopasować do tych imion twarzy. To chyba bardziej świadczyło o nim niż o nich. — Mógłbym poczęstować cię... papierosem — powiedział, nie mając na myśli tego normalnego, sklepowego, tylko tego, którego zapach unosił się pomiędzy nimi w powietrzu i który ponownie wylądował w jego już wyczuwalnie suchych. — Albo miniaturą zachodzącego słońca nad śnieżnym Toronto — kombinował dalej. Teraz na pewno było już za późno na miłe, sąsiedzkie powitania w nowym miejscu, jednak zawsze mógł próbować zamazać pozostawione po sobie niezbyt przyjazne pierwsze wrażenie.

Rutherford nie starał się za wszelką cenę wyrównywać własnej winy, choć dostrzegał ją w swojej samotnej egzystencji pośród budynku mówiącego wieloma głosami i różnymi językami. Wielokrotnie próbował zbliżać się do ludzi – bardziej poprzez sztukę i w momencie jej tworzenia – pozostając ślepym na swoje wyalienowanie z lokalnej społeczności.

— Opuszczam je, gdy większość jest w pracy, a wracam gdy już śpią... w weekendy prawie mnie nie ma... mogliśmy nigdy na siebie nie wpaść — podsumował swój rutynowy sposób funkcjonowania. Nie był on typowy, nie wykonywał pracy w stałych, porannych godzinach. To on musiał się dostosować. A gdy był w mieszkaniu, to rzadko je opuszczał. Zazwyczaj wpadał w wir malowania, całkowicie tracąc poczucie upływającego czasu. — Ja ciebie też nie widziałem ani nie słyszałem... musisz być bardzo zapracowana — powiedział, kierując się ku pierwszemu wyjaśnieniu, które pojawiło się w jego myślach. James rozumiał konieczność utrzymania własnego bytu, która często pochłaniała człowieka do tego stopnia, że praca przestawała być środkiem do życia, a stawała się samym życiem.

— Masz problemy ze spaniem? — zapytał zaciekawiony tak szybko, jak ta myśl pojawiła się w jego głowie. Jednak był środek nocy, a oni urządzali sobie pogawędkę, jakby ich małe, stare, sypiące się balkony były do tego najlepszym miejscem, a ich rozmowa nie byłaby wcale słyszalna w sąsiedzkich mieszkaniach.

Elena Santorini
jamie
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście ⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty ⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów ⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci ⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue ⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie ⟡ brak akapitów i ściany tekstu
27 y/o, 164 cm
primabalerina | The National Ballet of Canada
Awatar użytkownika
part me from my heart, my fate is sealed. offering my soul for something real
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Noc odciskała na niej swoje piętno. Czuła ten charakterystyczny stan, w którym zmęczenie zakradało się do jej kończyn, powieki stawały cięższe niż zwykle. Zamarła na balkonie niczym wyrzeźbiony z kamienia posąg i jedynie dłoń dzierżąca papieros co jakiś czas łamała tę misterną iluzję. W ciemności, późną porą, nawet jej osobowość ulegała zmianie. Czuła, jakby jej ostre kości zostały stępione, ujawniając odrobinę wrażliwego wnętrza chowającego się pod powierzchnią.
Jej myśl krążyły wokół tajemniczego mężczyzny, choć w ciągu dnia uprzejma pogawędka i ich przypadkowe spotkanie pewnie nie zaczepiłoby się tak łatwo o ściany jej umysłu. Lubiła brzmienie jego głosu, gdy przebijał się przez natchnioną mrokiem ciszę. Wydawał jej się specyficzny. Jakby pomimo ekstrawertycznego prowadzenia konwersacji pomiędzy nimi nie był osobą, która każdego dnia otacza się chętnie ludźmi. Żarty wypowiadał tonem, którego Włoszka nie potrafiła odcyfrować, nie wiedząc, czy mówi je poważnie, czy też nie. Ale w niczym jej to nie przeszkadzało. Choć pojawił się na balkonie obok, jego obecność nie była nachalna. Nie widząc jego twarzy, miała wrażenie, że w każdej chwili mogłaby wrócić do wnętrza mieszkania, a ich rozmowa nie była w żaden sposób zobowiązująca tak, jak rozmowy w świetle dnia bywają.
Ale nie miała ochoty.
- Śmierdzącym papierosem. Już wiem, do kogo była skierowana karteczka na klatce grożąca wzywaniem policji - wymsknęło jej się w żarcie, choć przecież zwykle zachowałaby taką uwagę dla siebie. Nie chciała by pomyślał, że wzgardziła jego propozycją - wyłącznie nie była nią zainteresowana. Jej mentolowy, prawdziwy, zwykły papieros był już wielkim przekroczeniem wpojonych jej zasad. - Czy to jakaś metafora? - dodała, słysząc kolejną propozycję - zachodu słońca nad śnieżnym Toronto. - Słyszałam, że wy, Kanadyjczycy, barwnie nazywacie swoje używki.
Obcy mężczyzna najwyraźniej nie posiadał pracy w standardowym wymiarze, znikając przed dziewiątą i wracając po piątek. Zanotowała ten fakt w swojej głowie, choć tak w zasadzie nie wiedziała, po co w ogóle to robi. Jakby poprzez zarośniętą bluszczem osłonę wytworzyła się między nimi nić porozumienia.
- Praca jest łatwa - przyznała, w szczerości, na którą nigdy w innej sytuacji by się nie zgodziła. - Lubię mieć określone cele przed sobą, inne środowisko. Gdy terminy mówią ci, co masz zrobić, nie musisz samemu o tym decydować.
Westchnęła, strzepując nadmiar żarzącego się popiołu za barierkę - w bardzo nieelegancki sposób, ale gdyby dorobiła się popielniczki, musiałaby przyznać, że jest palaczem, a przecież nie była. Jej wzrok utkwił w papierosie na dłuższą chwilę, mieląc jego pytanie w głowie.
- Widzę, że nie tylko ja - odbiła piłeczkę, gdyż odpowiedź na to proste pytanie wiązała się ze zbyt wielką dozą szczerości jak na tę chwilę. Szczególnie biorąc pod uwagę to, że nic o sobie nie wiedzieli. - Jak masz na imię?

James A. Rutherford
meow
nuda
28 y/o, 188 cm
artysta + barman | the painted lady
Awatar użytkownika
colors run through my mind like a dream
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
postać
autor

Oderwanie od przyziemnej rzeczywistości Jamesa w ostatnim czasie musiało osiągnąć ekstremum, bo nie miał pojęcia o jakiej karteczce wspominała dziewczyna. Tablica ogłoszeń na klatce schodowej istniała dla niego jedynie jako element architektoniczny, który nie wymagał od niego skupienia wzroku. Kto miałby się przejmować anonimowymi groźbami, wydartymi z kontekstu rzeczywistości i przybitymi pinezką do korka? Bezosobowymi manifestami czyjejś frustracji, które nie nosiły nawet odwagi osobistego podpisu.

— Tutaj raczej mało kto przejmuje się mrzonkami o policji — skomentował zgodnie z prawdą i własną obserwacją. Mundury pojawiały się wielokrotnie w najbliższej okolicy – raz przywołane przez pijacką awanturę, kiedy indziej przez całonocne rozbrzmiewanie muzyki, dobiegające z mieszkania młodych najemców. Raczej żaden ze stałych mieszkańców nie dziwił się, widząc policję i nie budziła ona w nim żadnych większych emocji, bo do tego obrazka można było się przyzwyczaić. Do każdego odchylenia człowiek mógł przywyknąć wskutek nadmiernego eksponowania go jako normy społecznej.

Rutherford zaśmiał się cicho pod nosem, nie prześmiewczo czy zgryźliwie, zwyczajnie rozbawiła go swoim pytaniem.

— „Wy, Kanadyjczycy”... tak mi wydawało mi się, że słyszę akcent — zauważył, do tej pory nie odzywając się w tym temacie ani słowem. Mieszkańcy Toronto byli naprawdę zróżnicowani pod względem etniczności i pochodzenia, więc niewłaściwym było zwracanie na to większej uwagi przy pierwszym kontakcie, jednak skoro już pojawił się podział na „wy” i „my”... — Nie, to akurat nie metafora. Miałem na myśli takie niewielkie obrazy przedstawiające Toronto. Zdarza mi się coś tworzyć, malować. Nawet nie to, że zdarza, raczej wypełnia to moje wszelkie wolne chwile pomiędzy pracą i codziennością... Oferta aktualna, rozważ ją, bo może kiedyś zyskają na cenie i staniesz się bogata — powiedział, sięgając do poczucia humoru, które uruchomiło się w nim najpewniej wskutek palenia zioła. Czuł, że jego powieki stają się ciężkie, a sposób myślenia i reagowania spowolniony. Wszystko dookoła zaczynało się rozpływać, tracąc na swoim kształcie i ostrości, a on jako jeden trwały i stabilny element trwał w tej rozmytej przestrzeni.

— Brzmi... bezpiecznie — przyznał, chwilę szukając najlepszego słowa, który podkreśli charakter jej wypowiedzi. — Ja tak nie potrafię. Duszę się. Terminy, schematy, cele... to wszystko jest takie proste, płytkie, nudne. Konieczne dla przetrwania, ale czy warte utraty czasu? Ja wolę nie wiedzieć, dokąd zamierzam, dopóki nie zacznę malować — popłynął z nurtem, który wyznaczył kierunek w jego myślach. Rutherford był na tyle rozsądny, by wiedzieć, że musiał pracować, żeby się utrzymać. Jednak wykonywał niezbędne minimum, mając jedną z najprostszych prac na świecie. Nie chciał tracić więcej czasu niż to konieczne na życie, które nie było powiązane ze sztuką.

— Niestety tak — przytaknął jej, nie zagłębiając się w temat, który nadal dla niego samego był zagadką. — James... klasycznie, prosto, kanadyjsko. A ty? Sąsiadko, która jednak nie jest Isabel? — zapytał, zaciekawiony, kim mogłaby być jego rozmówczyni.

Nie widział jej twarzy – słyszał tylko głos, który nie dawał się łatwo umieścić na mapie. Nie było w nim twardych spółgłosek ani przeciągniętych samogłosek. Mówiła spokojnie, precyzyjnie, jak ktoś, kto nauczył się języka dla poezji, a nie jedynie mówienia. Z tego, co słyszał, mogła pochodzić skądkolwiek – a może właśnie stamtąd, skąd ludzie zwykle nie pochodzą? Głos był neutralny, ale nie chłodny, jednocześnie przyjacielski, ale roztropnie bezpieczny w swoim dystansie.

Nie widział jej – ale czuł, że jej odpowiedź mogłaby nie zamknąć się w jednym słowie.

Elena Santorini
jamie
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście ⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty ⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów ⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci ⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue ⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie ⟡ brak akapitów i ściany tekstu
27 y/o, 164 cm
primabalerina | The National Ballet of Canada
Awatar użytkownika
part me from my heart, my fate is sealed. offering my soul for something real
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Coś, w co prawdopodobnie nie uwierzyłaby dziesięć lat temu - Santorini potrafiła o siebie zadbać. Widok policyjnych syren w Parkdale od samego początku nie wzbudzał w niej niepokoju, może wręcz przeciwnie. Przywykła do miejsc tak obskurnych, że funkcjonariusze ignorowali wezwania, nie chcąc zapuszczać się w teren, z którego mogli nie wyjść cało. Toronto wydawało jej się idealnie zbalansowane pod tym kątem - oferowało pewną dozę wolności ze szczyptą niebezpieczeństwa, ale to drugie nigdy nie wydawało jej się realnym zagrożeniem.
Znała oblicze tego drugiego. Foliowe torebeczki przechwytywane przez błękitne mundury czy kradzione w alejkach torebki nie robiły na niej odpowiedniego wrażenia, choć nie przeszkadzało jej to skrzętnie chować się w czterech ścianach swojego mieszkania. To, że nie wzbudzało to w niej właściwych emocji nie znaczyło, że zamierzała się kiedykolwiek wychylać.
- Artystyczna dusza - skomentowała, bardziej do siebie niż do niego - nie miała pojęcia, czy wiatr w ogóle poniósł jej ciche słowa aż na drugą stronę osłonki oddzielającej ich balkony od siebie. Ogarnęło nią nagłe zamyślenie - fakt, którym się z nią podzielił, przedstawił tajemniczą postać sąsiada w nieco innych barwach. Z góry założyła, że podobnie jak większość osób z ich bloku, para się jakimś mniej lub bardziej chlubnym zawodem i stara się związać koniec z końcem. Jakaś egoistyczna cząstka jej duszy nakreślała zwykle granicę między sobą a ludźmi takimi jak ty. Ojciec zbyt często powtarzał jej, że była wyjątkowa, by skromność stała się czymś więcej niż fasadą, zakładaną na twarz niczym maska. Była przecież primabaleriną, pochodziła z wpływowej rodziny, z domu pełnego tradycji. Kasjer z supermarketu czy pracownik budowy mieszkający obok niej wydawaliby jej się przedstawicielami zupełnie innego świata - i niezależnie od tego, czym zajmował się mężczyzna o przyjemnym głosie, malarstwo dodało mu głębi.
Głębi, którą ta płytka cecha jej osobowości bardzo doceniła.
- Bardzo chciałabym zobaczyć - przyznała, z wzrokiem wpatrzonym w dachy budynków po drugiej stronie ich małego dziedzińca. - Uwielbiam sztukę. Chociaż podejrzewam, że nie znam się na niej zbyt dobrze.
Nie pamiętała swoich lekcji z dzieciństwa. Nigdy nie miała głowy do obowiązujących w sztuce zasad - do teorii kolorów, do proporcji, perspektywy. Wiedziała jedynie, że gdy spogląda na niektóre dzieła, coś szarpie za struny jej duszy w sposób, w który potrafiła robić to wyłącznie muzyka.
- Stanowimy przeciwieństwo - przyznała z lekkim rozbawieniem, bo jego potrzeba bycia poniesionym przez akt tworzenia wydawała jej się kompletnie odwrotna do baletu. W tańcu odnajdywała wolność - ale z pewnością nie w sposób, w który czynili to inni ludzie. Każdy jej ruch był natchniony, a zarazem ograniczony konkretnymi zasadami. Balansowanie swobody i sztywności, wymagających ruchów z ich pozorowaną lekkością, było czymś, co w balecie uwielbiała najbardziej. Nie znosiła za to improwizacji.
- Ładnie - przyznała, przekrzywiając lekko głowę. - Kanadyjsko - dodała z uśmiechem, odwracając głowę w kierunku dzielącej ich zasłony. - A na kogo brzmię? - odpowiedziała pytaniem na pytanie z nutką sarkazmu, łapiąc się na tym, by nie spytać na kogo wygląda. - Jestem tancerką. Pochodzę z Włoch. Nie potrafię malować - wyliczyła, i choć powiedziała o sobie - jak zwykle - bardzo niewiele, i tak zaskoczyła ją jej własna szczerość. - Jak dałbyś mi na imię?

James A. Rutherford
meow
nuda
28 y/o, 188 cm
artysta + barman | the painted lady
Awatar użytkownika
colors run through my mind like a dream
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
postać
autor

Jej cichy, subtelny komentarz, który ledwo co miał szansę dotrzeć do jego uszu, wywołał lekki, aczkolwiek ciepły uśmiech na jego twarzy. Określano go tymi słowami, odkąd pamiętał. Począwszy od jego pierwszej nauczycielki zajęć artystycznych w szkole podstawowej, przez ciotkę Cordelię – i wszystkie jej koleżanki – po znajomych, z którymi spotykał się w Tha Painted Lady bądź w ich prywatnym raju w pobliżu plaży. James miał w sobie coś, co sprawiało, że był inny, jednak co wcale mu nie przeszkadzało. Nie podejmował się prób wtopienia się w tło, dostosowania się do innych – poza tymi sytuacjami, które wymuszało na nim życie – bo uważał, że ta jego i n n o ś ć sprawia, że jest wyjątkowy – a to zawsze należało traktować jako zaletę.

— Sztuki nie trzeba znać, tylko wystarczy ją czuć. A to może zrobić każdy, niezależnie od swojej wiedzy czy wykształcenia. Wystarczy c h c i e ć zagłębić się w niej — powiedział, zgodnie z tym, co sam uważał i co od laty było mu przekazywane. Naturalnie ci, którzy posiadali szerszą wiedzę, mieli łatwiej, bo prędzej znajdowali odpowiednią perspektywę. Jednak także w tej dziedzinie byli ludzie, którzy pomimo ogromnej wiedzy nie potrafili zobaczyć głębi oraz ci, którzy nie mając praktycznie żadnych podstaw, potrafili nawiązać więź z płótnem, poczuć jego emocje, oddać słowami jego charakter. — Jeżeli uda nam się jeszcze spotkać w podobnych okolicznościach, to będę na to przygotowany — zabrzmiało jak obietnica, całkowicie niewymuszona, niewymagająca od niej potwierdzenia. Jeżeli mieli jeszcze się spotkać, to było pewne, że się spotkają, a jeżeli to miała być ich pierwsza i ostatnia rozmowa, to najwidoczniej nie było im pisane.

— Hmmm... nie znam zbyt wielu włoskich imion — powiedział na wstępie, nawet nie był pewien, czy te, które jako pierwsze przychodziły mu do głowy, były włoskie czy może po prostu kojarzyły mu się z południową Europą. — Sofia, Giulia, Giorgia... — zaczął wymieniać, jednak nic mu nie pasowało. Czasem najłatwiej dopasowywało się imię do twarzy – jej buzi nie znał, nie widział, więc nie mógł zbyt wiele wnioskować. Mając jedynie fragment informacji o jej pochodzeniu, James wyobrażał sobie ciemne włosy i brązowe lub zielone oczy, acz to nadal było niewiele, bo jednak najważniejsze były rysy twarzy, odcień skóry, drobne elementy, które nadawały im charakteru.

— Nie wiem... Wiem, że brzmisz mi na dziewczynę, której nie da się zamknąć w ramie. Na kogoś, kogo mógłbym namalować tylko w półmroku, bo nie pozwoliłabyś mi patrzeć na siebie w pełnym świetle — odpowiedział w swój jamesowy sposób, czyli jego odpowiedź nie mogła być prosta i jawna, nie mogła zamykać się w jednym słowie. Nawet próbował! Strzelał w różne włoskie imiona, ale żadne z nich nie opisywało tajemniczej dziewczyny schowanej za roślinnym wachlarzem.

Elena Santorini
jamie
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście ⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty ⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów ⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci ⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue ⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie ⟡ brak akapitów i ściany tekstu
ODPOWIEDZ

Wróć do „#11”