Galen L. Wyatt
Charlotte poprawiała w lustrze swoją czarną, skórzaną kurtkę. Sprawdzała, czy sukienka odpowiednio na niej leżała. Mogło to być zwykłe spotkanie ze starym przyjacielem, ale na każdym kroku musiała zadbać o najmniejszy detal. Kiedy ubrania miała już wybrane, spędziła kolejne minuty na tuszowanie rzęs. Przygotowywała się na wieczór na mieście, a nie na rozprawę. Następnie pomalowała usta czerwoną szminką, finalnie sięgnęła po złote kolczyki i zapięła je jednym ruchem. Zlustrowała się jeszcze sprawdzając, czy wszystko w porządku. Gotowa spakowała paczkę papierosów, zapalniczkę, klucze do domu oraz portfel.
Wieczór w pubie było dla niej czymś więcej niż kuflem piwa. Ucieczką od codzienności, kłótni z prokuratorami. Potrzebowała, chociażby na moment skonsultować, co tak właściwie przeżywała. Galen wydawał się właściwą osobą na dobrym miejscu.
Na miejscu pojawiła się wcześniej, zawsze korki mogły zatrzymać ją na miejscu. Wchodząc, lustrowała ciepło światło drewnianych lamp, ludzi zajmujących się swoimi rozmowami, zapachem dymu tytoniowego. Te wszystkie składniki razem świadczyły o wolności. Charlotte podeszła wpierw do baru, zamówiła sobie kufel, a następnie zaczęła krążyć między stolikami. Finalnie znajdując jeden, stosunkowo na uboczu, by mogła spokojnie porozmawiać z Galenem.
Rozsiadła się na dobre i wzięła sporego łyka. Od razu na jej twarzy pojawił się charakterystyczny biały wąs po pianie z piwa, kiedy zauważyła mężczyznę.
— Dobrze Cię widzieć, mój drogi — odparła, wstając, by móc się przytulić na samo przywitanie — idź sobie zamów piwo, nie wiedziałam, które powinnam Ci kupić. Polecam tę białą ipę, wypiłabym całą na raz. Jest super — kiwnęła głową w stronę swojego kufla — mam wrażenie, że całe wieki Cię nie widziałam. Nie wydoroślałeś trochę? Albo może odrobinę urosłeś? — spytała się zaciekawiona, próbując znaleźć jakiekolwiek ślady zmian u starego znajomego.
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
-
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkisąpostaćautor
Galen Wyatt wszedł do pubu tak, jakby właśnie zszedł z bilbordu reklamującego perfumy z górnej półki. Skórzana kurtka, koszula zapięta tylko do połowy (bo przecież nie lubił, kiedy było mu zbyt... skromnie), ciemne dżinsy, lustrzane okulary, które przecież nie były mu wcale potrzebne, a w dłoni – telefon, na który rzucił ostatnie spojrzenie, zanim podniósł wzrok i jego usta rozciągnęły się w znajomym, półleniwym uśmiechu.
Oczywiście, że zauważył ją od razu. W końcu to Charlotte Kovalski. Nawet jakby schowała się pod kapeluszem i peruką, i tak wypatrzyłby ją po sposobie, w jaki trzyma kufel – nonszalancko, ale z klasą. Zawsze tak było. Pewne kobiety mają w sobie coś takiego, że nawet kiedy piją piwo, albo palą papierosa to mają w sobie klasę, jakiś taki magnetyzm i seksapil, i ona właśnie to miała. Aż dziwne, że Galen temu nie uległ, a może uległ, dawno temu?
— Cześć, Lottie — Uniósł dłoń w geście powitania, zanim pozwolił sobie na krótkie objęcie, pachnące lawendą, dymem i czymś jeszcze bardziej znajomym niż wszystkie zapachy razem wzięte. — Miło widzieć, że mimo upływu lat wciąż potrafisz pić piwo z takim wdziękiem, jakbyś studiowała ten proces we Francji chérie.
Skinął głową do barmana.
— Biała ipa, mówisz? Skoro poleca pani adwokat, to musi być warte grzechu — zamówił dokładnie to samo i usiadł na przeciwko niej. Galen nie przepadał za piwem, był raczej smakoszem whisky, więc nie omieszkał zamówić butelki, lodu i dwóch szklaneczek. Jak się bawić, to się bawić, prawda? Zwłaszcza, że nie za często mieli takie okazje. Zaczną od piwa, skończą na whisky, a po drodze może jeszcze jakieś banie z kolorowych szotów, żeby było jak to mówią... urozmaicenie.
Rozejrzał się po lokalu, rozsiadając się wygodnie na krześle. Jak zawsze – za bardzo. Jakby jego miejsce na świecie było o dwa centymetry szersze niż innych ludzi. Galen Wyatt i jego ego potrzebowało więcej przestrzeni. A właśnie...
— Nie wydoroślałem, moja sekretarka nawet twierdzi, że cofam się w rozwoju. Ale dorosłość jest przeceniana. Wzrost? Możliwe, trafiłem ostatnio na zajęcia z pilatesu na mojej siłowni, bo prowadząca była bardzo... przekonywująca, elastyczna i w ogóle, a wiesz jak to mówią, jak się człowiek dobrze porozciąga... Ego na pewno mi się od tego rozciągnęło — poruszył śmiesznie brwiami, żeby wiedziała, co ma na myśli. Na pewno wiedziała, znała go aż za dobrze.
Upił łyk piwa, przymrużając oczy, jakby analizował jego smak z całą powagą znawcy whisky, a potem przyznał:
— Dobre. I to mówi facet, który zwykle pije rzeczy, których nazwy kończą się na ‘XO’.
Nachylił się trochę bliżej nad stołem, opierając łokcie o blat. A ręką sięgnął do jej policzka, żeby kciukiem zetrzeć z niego ślad po piwie. Cały Galen - typ, który łamie wszelkie granice, od razu, bez owijania w bawełnę.
— To teraz mów. Kto cię ostatnio zdenerwował? Prokurator? Kochanek? Matka? Klient, który myśli, że zna się lepiej, bo przeczytał jedną książkę Grishama? — zmrużył lekko oczy, rozbawiony, ale w jego spojrzeniu było coś więcej niż tylko beztroska. Jakby naprawdę chciał wiedzieć.
— I czemu, do cholery, nie spotykamy się częściej? Przecież to nasze przeznaczenie: ty, ja i biała ipa — uniósł kufel, jakby wznosił toast za to spotkanie i idealne połączenie.
Charlotte Kovalski
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Galen L. Wyatt
Nie mogła powstrzymać się od zlustrowania wzrokiem Wyatta. Wyglądał tak samo dobrze jak zwykle. Niczego by mu nie odjęła. Pewny siebie krok, intensywne perfumy i ta aura, którą posiadał, kiedy wkraczał do jakiegoś pomieszczenia. Kiedyś by na to poleciała, a teraz? Znała go jak łysego konia. Dalej lubiła przebywać w jego towarzystwie mimo wszystkich skandalów. W pracy przebywała z gorszymi typami, dla niej Galen wydawał się być niczym uroczy kotek, który raz na jakiś czas pokazuje swoje pazurki.
— Ach, słońce, pewne rzeczy są jak jazda na rowerze — albo jak picie piwa — tego się nie zapomina — uniosła kufel ze spokojem i gracją, jakby był to kieliszek szampana, a nie tanie piwo. Po chwili upiła łyk, odkładając kufel z lekkim stukotem. Zaraz zaczęła wodzić palcem po szkle, jakby zastanawiała się, czy było w nim coś więcej niż smak zwykłej ipy. Finalnie rzuciła z przekąsem — A Tobie jak widzę nie brakuje ani sarkazmu, ani zamiłowania do mojego stylu — dodała, wzdychając ciężko. Lubiła te krótkie momenty przekomarzania się. Mogli się nie widzieć dłuższy okres czasu, a kiedy zasiadali do trunków zachowywali się, jakby nigdy nie wstali od stolika. Miała to pewny magiczny urok.
— Cóż, ta ipa smakuje lepiej niż moje decyzje życiowe — zaśmiała się Charlotte. Z biegiem czasu żałowała wybrania własnego zawodu. Mogła mieć dużo łatwiejsze życie, więcej pieniędzy, a mniej nauki. Zamiast tego postanowiła wybrać coś, co ją pasjonowało, ale przypłacała to śmiercią wielu kontaktów towarzyskich. Inaczej nie byłaby w stanie przetrwać — whiskey? — spytała, unosząc jedną brew do góry — na wspomnienie dawnych zasług, czy błędów? — spytała, wbijając swój wzrok w butelkę. Z tym alkoholem zawsze kończyła źle przy Galenie. Rzadko kiedy puszczały jej tak bardzo hamulce, nigdy nie była w stanie wybrać momentu zakończenia picia, a wtedy kończyło się to zawsze, klęcząc przed toaletą — już sama nie wiem, czy chcesz mnie upić, czy rozbroić, ale w obu przypadkach szanuję twój wybór — rzuciła, upijając solidny łyk piwa. Była gotowa na tę gorączkę sobotniej nocy. Finalnie, będzie mogła puścić wszelkie mechanizmy bezpieczeństwa i odpocząć od prawniczego gwaru.
— Błagam, nie opowiadaj mi o twoich podbojach miłosnych — odparła, słysząc o sekretarce i instruktorce pilatesu — nie wiem, czy będę w stanie to przeżyć — wizja jakiekolwiek biednej duszyczki z Galenem u boku była zbyt drastyczna, żeby była w stanie to przeżyć. Może dlatego tak długo się nie widzieli? Musiała strawić zachowanie ostatniego alkoholizowania się — ego to już dawno było wywalone poza skalę — prychnęła, jakby to było coś niesamowicie oczywistego. Chyba nie znała osoby z większym mniemaniem o samym sobie — obym pomieściła się z nim przy jednym stoliku — zażartowała finalnie Charlotte, uśmiechając się szeroko. Często wbijała szpileczki, ale tylko u osób które naprawdę lubiła i szanowała. Przy innych nie byłaby w stanie.
— Uroczy jak zawsze — rzuciła, kiedy ściągnął jej piwnego wąsa. Domyśliła się, o co mogło chodzić kiedy tylko ją dotknął. Dla niej było to naturalne, tak jak pojawiająca się rosa rano. Pewnie mogłaby chodzić przed nim nago, a i wtedy nic by sobie z tego nie zrobiła — Grisham? Gdyby chociaż to był Chandler. Ale nie. Typ od kredytów hipotecznych, który po „Czasie zabijania” uznał się za eksperta od prawa karnego — był taki jeden klient, który doprowadził ją do prawdziwej wściekłości. Pozjadał wszystkie rozumy, kiedy starał się o apelację. Musiała go całkiem długo wyjaśniać, by wszedł na odpowiedni bieg zdarzeń — dodatkowo taki jeden prokurator, nie potrafiący wyjąć kija z dupska — mruknęła pod nosem i znowu w jej głowie pojawił się obraz Cassiana. Lubiła powodować u niego tę minę pełną irytacji — ale założyłam się z nim o randkę — zaśmiała się gorzko. Właśnie padł moment bycia żałosnym. Aż wzięła kufel piwa i wypiła wszystko, co się w nim znajdowało na raz — a to totalnie nie w moim stylu — westchnęła cicho. Próbowała zachowywać się wobec niego zabawnie, ale zwyczajnie nie była w stanie utrzymać tego zbyt długo. Poza tym miała wrażenie, że mężczyzna szczerze ją nienawidzi.
— Bo kiedyś piliśmy śmiejąc się do rana. A potem przyszła whiskey… i zaczęliśmy mówić prawdę — powiedziała poważnym tonem, dopiero po chwili uroczo się zaśmiała. Dzisiaj musiało ich czekać coś podobnego, skoro na stole został już postawiony ten trunek — Może lepiej powiedz, co tam u ciebie… zanim whiskey zrobi to za ciebie. — rzuciła, wyciągając papierosa. Jeszcze gestem spytała, czy poczęstować nim Galana. Kilka sekund błądziła po torebce, zanim znalazła zapalniczkę. Wzięła pierwszego bucha i spojrzała na przyjaciela. Czekała na streszczenie najważniejszych punktów z jego życia.
Nie mogła powstrzymać się od zlustrowania wzrokiem Wyatta. Wyglądał tak samo dobrze jak zwykle. Niczego by mu nie odjęła. Pewny siebie krok, intensywne perfumy i ta aura, którą posiadał, kiedy wkraczał do jakiegoś pomieszczenia. Kiedyś by na to poleciała, a teraz? Znała go jak łysego konia. Dalej lubiła przebywać w jego towarzystwie mimo wszystkich skandalów. W pracy przebywała z gorszymi typami, dla niej Galen wydawał się być niczym uroczy kotek, który raz na jakiś czas pokazuje swoje pazurki.
— Ach, słońce, pewne rzeczy są jak jazda na rowerze — albo jak picie piwa — tego się nie zapomina — uniosła kufel ze spokojem i gracją, jakby był to kieliszek szampana, a nie tanie piwo. Po chwili upiła łyk, odkładając kufel z lekkim stukotem. Zaraz zaczęła wodzić palcem po szkle, jakby zastanawiała się, czy było w nim coś więcej niż smak zwykłej ipy. Finalnie rzuciła z przekąsem — A Tobie jak widzę nie brakuje ani sarkazmu, ani zamiłowania do mojego stylu — dodała, wzdychając ciężko. Lubiła te krótkie momenty przekomarzania się. Mogli się nie widzieć dłuższy okres czasu, a kiedy zasiadali do trunków zachowywali się, jakby nigdy nie wstali od stolika. Miała to pewny magiczny urok.
— Cóż, ta ipa smakuje lepiej niż moje decyzje życiowe — zaśmiała się Charlotte. Z biegiem czasu żałowała wybrania własnego zawodu. Mogła mieć dużo łatwiejsze życie, więcej pieniędzy, a mniej nauki. Zamiast tego postanowiła wybrać coś, co ją pasjonowało, ale przypłacała to śmiercią wielu kontaktów towarzyskich. Inaczej nie byłaby w stanie przetrwać — whiskey? — spytała, unosząc jedną brew do góry — na wspomnienie dawnych zasług, czy błędów? — spytała, wbijając swój wzrok w butelkę. Z tym alkoholem zawsze kończyła źle przy Galenie. Rzadko kiedy puszczały jej tak bardzo hamulce, nigdy nie była w stanie wybrać momentu zakończenia picia, a wtedy kończyło się to zawsze, klęcząc przed toaletą — już sama nie wiem, czy chcesz mnie upić, czy rozbroić, ale w obu przypadkach szanuję twój wybór — rzuciła, upijając solidny łyk piwa. Była gotowa na tę gorączkę sobotniej nocy. Finalnie, będzie mogła puścić wszelkie mechanizmy bezpieczeństwa i odpocząć od prawniczego gwaru.
— Błagam, nie opowiadaj mi o twoich podbojach miłosnych — odparła, słysząc o sekretarce i instruktorce pilatesu — nie wiem, czy będę w stanie to przeżyć — wizja jakiekolwiek biednej duszyczki z Galenem u boku była zbyt drastyczna, żeby była w stanie to przeżyć. Może dlatego tak długo się nie widzieli? Musiała strawić zachowanie ostatniego alkoholizowania się — ego to już dawno było wywalone poza skalę — prychnęła, jakby to było coś niesamowicie oczywistego. Chyba nie znała osoby z większym mniemaniem o samym sobie — obym pomieściła się z nim przy jednym stoliku — zażartowała finalnie Charlotte, uśmiechając się szeroko. Często wbijała szpileczki, ale tylko u osób które naprawdę lubiła i szanowała. Przy innych nie byłaby w stanie.
— Uroczy jak zawsze — rzuciła, kiedy ściągnął jej piwnego wąsa. Domyśliła się, o co mogło chodzić kiedy tylko ją dotknął. Dla niej było to naturalne, tak jak pojawiająca się rosa rano. Pewnie mogłaby chodzić przed nim nago, a i wtedy nic by sobie z tego nie zrobiła — Grisham? Gdyby chociaż to był Chandler. Ale nie. Typ od kredytów hipotecznych, który po „Czasie zabijania” uznał się za eksperta od prawa karnego — był taki jeden klient, który doprowadził ją do prawdziwej wściekłości. Pozjadał wszystkie rozumy, kiedy starał się o apelację. Musiała go całkiem długo wyjaśniać, by wszedł na odpowiedni bieg zdarzeń — dodatkowo taki jeden prokurator, nie potrafiący wyjąć kija z dupska — mruknęła pod nosem i znowu w jej głowie pojawił się obraz Cassiana. Lubiła powodować u niego tę minę pełną irytacji — ale założyłam się z nim o randkę — zaśmiała się gorzko. Właśnie padł moment bycia żałosnym. Aż wzięła kufel piwa i wypiła wszystko, co się w nim znajdowało na raz — a to totalnie nie w moim stylu — westchnęła cicho. Próbowała zachowywać się wobec niego zabawnie, ale zwyczajnie nie była w stanie utrzymać tego zbyt długo. Poza tym miała wrażenie, że mężczyzna szczerze ją nienawidzi.
— Bo kiedyś piliśmy śmiejąc się do rana. A potem przyszła whiskey… i zaczęliśmy mówić prawdę — powiedziała poważnym tonem, dopiero po chwili uroczo się zaśmiała. Dzisiaj musiało ich czekać coś podobnego, skoro na stole został już postawiony ten trunek — Może lepiej powiedz, co tam u ciebie… zanim whiskey zrobi to za ciebie. — rzuciła, wyciągając papierosa. Jeszcze gestem spytała, czy poczęstować nim Galana. Kilka sekund błądziła po torebce, zanim znalazła zapalniczkę. Wzięła pierwszego bucha i spojrzała na przyjaciela. Czekała na streszczenie najważniejszych punktów z jego życia.
-
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkisąpostaćautor
— Jeszcze nie poznałem drugiej takiej, która z taką gracją potrafi się pozbierać z chodnika o czwartej nad ranem, w tym samym czasie zamawiając taksówkę i robiąc wykład na temat życia nocnego w Toronto — roześmiał się, no cóż, rzeczywiście tych dwoje plus whisky równało się mieszanka wybuchowa. Mogło wydarzyć się wszystko, ale kto by się tym teraz przejmował? Na pewno nie Galen, który czuł w kościach, że ta noc będzie legendarna. Stąd ta whisky, stąd awaryjna karta kredytowa schowana głęboko w środkowej kieszeni marynarki i durny uśmieszek na ustach.
— Teraz się zastanówmy, czy tutaj naprawdę robią tak cholernie dobre piwo? Bo jeśli tak, to kupuję ten lokal, czy po prostu coś nam w życiu nie wyszło... — Galen mógł z nią zbić piątkę, właściwie pewnie już nie raz to zrobili. Złote dzieci, które musiały skończyć dobre szkoły, a później znaleźć sobie dobre posadki. Tylko, że Charlotte poszła za marzeniami, a Galen, poszedł w ślady ojca, którego nie chciał jeszcze wtedy zawieźć. Często żałował tej decyzji, mógł jak siostra się od tego odciąć, ale nie on wolał iść śladami wielkiego człowieka, szkoda tylko, że teraz czuł, że się w tych śladach zapada.
— Jakich błędów Lottie? My i błędy? Same zasługi. A whisky to tylko tak dla kurażu, żeby nie było, że chwalimy się na trzeźwo — mrugnął do niej okiem. No tak, może gdyby ktoś ich nie znał to by ich kupił, oboje. Takie twarzyczki jak z okładki żurnala, coś zadziornego w spojrzeniu, ale jednak Pani prawnik i Pan prezes, piękni, młodzi, idealni. Powiedzmy.
— Uroczy, skromny, a tu jakieś wywalone ego... Phi — prychnął z udawanym wzburzeniem, za dobrze go znała. Właściwie mało kto na świecie znał go tak, jak ona, te jego sztuczki i gesty. Trochę to przerażające. Pociągnął łyk whisky, nawet nie mrugnął, kiedy ostry smak spalił mu gardło. Jakby to było coś, co znał od zawsze. Jak jej śmiech. Jak te pieprzone szpileczki wbijane w ego, które tak uwielbiali. Drobne przekomarzanki sprawiające, że ta relacja jest prawdziwsza niż inne. Oparł łokieć o stół i pochylił się lekko w jej kierunku, kiedy zaczęła mówić o tym prokuratorze, jakby to była jakaś tajemnica, coś tylko dla niego, znał tej jej ton. Facet musiał zrobić na niej wrażenie, kwestia tylko czy tak złe, czy tak dobre?
Zagwizdał, gdy wspomniała o randce, posłał jej ten jego klasyczny półuśmiech, z którym można było iść do piekła i jeszcze powiedzieć, że jest ładnie urządzone.
— Co do twojej randki z tym prokuratorem… Nie wiem, kto jest bardziej szalony. Ty, że to zaproponowałaś, czy on, że się zgodził — wyciągnął rękę i jednym palcem odsunął jej pusty kufel, a podsunął szklankę na whisky. Drobny, nieznaczący gest, ale zostawił w powietrzu wrażenie, że robi to od lat. Jakby już setki razy był tym, który przekracza dystans pierwszy.
— Tak czy inaczej, Charlotte Kovalski — mruknął miękko, nachylając się jeszcze odrobinę — nie dam ci dziś wstać od stołu z uczuciem, że jesteś żałosna. Nawet jeśli wypijesz całą tę butelkę i będziesz cytować Chandlera — oparł się z powrotem, ale spojrzenie zostało — spokojne, pewne i trochę zbyt uważne. Jakby coś już wiedział.
— U mnie? Wiesz. Prezesura, dramaty, zbyt ładne sekretarki i pilates w grafiku tylko dlatego, że prowadzi go kobieta z nogami dłuższymi niż moja kariera. Standard — wzruszył ramionami z tą swoją nonszalancją, za którą ludzie albo go kochali, albo chcieli go udusić — ale wiesz co, czuję w kościach, że się oboje przejedziemy na tych naszych służbowych relkach i któregoś dnia skończymy z jointem na dachu siedziby Northexu, debatując, kto pierwszy rzuci wszystko i otworzy food trucka z tacos — zawiesił spojrzenie na niej z tym swoim krzywym uśmiechem, jakby całkiem poważnie rozważał scenariusz z taco-biznesem.
— A może spółka? Oczywiście ja bym tylko kasował i wyglądał ładnie przy okienku, wiadomo. Ty ogarniałabyś wszystko inne, jak zawsze — roześmiał się, a potem pokręcił głową.
Jakby się ktoś kiedyś zastanawiał dlaczego Charlotte Kovalski i Galen Wyatt nie byliby idealną parą? Odpowiedź jest prosta, byli do siebie zbyt podobni, za bardzo, te charaktery, te cięte riposty, te piękne buzie, mieli nawet podobne dramaty.
— Postanowiłem zaprosić na kolację moją sekretarkę — rzucił jakby nigdy nic, a potem sięgnął po fajkę. Galen nie palił, ale awaryjna paczka papierosów jeździła z nim autem, gdyby nagle świat zaczął się walić, a on musiał się odstresować na dachy Northexu.
— Opowiem ci wszystko. Ale najpierw wypal tego papierosa, bo ci zgaśnie. A potem… potem zróbmy z tego wieczoru coś, co trzeba będzie kiedyś odchorować — uśmiechnął się sięgając po szklankę z whisky. Oczywiście gdzieś pomiędzy tymi rozmowami o życiu polał im, bo wiedział, że będą tego potrzebować.
Charlotte Kovalski
— Teraz się zastanówmy, czy tutaj naprawdę robią tak cholernie dobre piwo? Bo jeśli tak, to kupuję ten lokal, czy po prostu coś nam w życiu nie wyszło... — Galen mógł z nią zbić piątkę, właściwie pewnie już nie raz to zrobili. Złote dzieci, które musiały skończyć dobre szkoły, a później znaleźć sobie dobre posadki. Tylko, że Charlotte poszła za marzeniami, a Galen, poszedł w ślady ojca, którego nie chciał jeszcze wtedy zawieźć. Często żałował tej decyzji, mógł jak siostra się od tego odciąć, ale nie on wolał iść śladami wielkiego człowieka, szkoda tylko, że teraz czuł, że się w tych śladach zapada.
— Jakich błędów Lottie? My i błędy? Same zasługi. A whisky to tylko tak dla kurażu, żeby nie było, że chwalimy się na trzeźwo — mrugnął do niej okiem. No tak, może gdyby ktoś ich nie znał to by ich kupił, oboje. Takie twarzyczki jak z okładki żurnala, coś zadziornego w spojrzeniu, ale jednak Pani prawnik i Pan prezes, piękni, młodzi, idealni. Powiedzmy.
— Uroczy, skromny, a tu jakieś wywalone ego... Phi — prychnął z udawanym wzburzeniem, za dobrze go znała. Właściwie mało kto na świecie znał go tak, jak ona, te jego sztuczki i gesty. Trochę to przerażające. Pociągnął łyk whisky, nawet nie mrugnął, kiedy ostry smak spalił mu gardło. Jakby to było coś, co znał od zawsze. Jak jej śmiech. Jak te pieprzone szpileczki wbijane w ego, które tak uwielbiali. Drobne przekomarzanki sprawiające, że ta relacja jest prawdziwsza niż inne. Oparł łokieć o stół i pochylił się lekko w jej kierunku, kiedy zaczęła mówić o tym prokuratorze, jakby to była jakaś tajemnica, coś tylko dla niego, znał tej jej ton. Facet musiał zrobić na niej wrażenie, kwestia tylko czy tak złe, czy tak dobre?
Zagwizdał, gdy wspomniała o randce, posłał jej ten jego klasyczny półuśmiech, z którym można było iść do piekła i jeszcze powiedzieć, że jest ładnie urządzone.
— Co do twojej randki z tym prokuratorem… Nie wiem, kto jest bardziej szalony. Ty, że to zaproponowałaś, czy on, że się zgodził — wyciągnął rękę i jednym palcem odsunął jej pusty kufel, a podsunął szklankę na whisky. Drobny, nieznaczący gest, ale zostawił w powietrzu wrażenie, że robi to od lat. Jakby już setki razy był tym, który przekracza dystans pierwszy.
— Tak czy inaczej, Charlotte Kovalski — mruknął miękko, nachylając się jeszcze odrobinę — nie dam ci dziś wstać od stołu z uczuciem, że jesteś żałosna. Nawet jeśli wypijesz całą tę butelkę i będziesz cytować Chandlera — oparł się z powrotem, ale spojrzenie zostało — spokojne, pewne i trochę zbyt uważne. Jakby coś już wiedział.
— U mnie? Wiesz. Prezesura, dramaty, zbyt ładne sekretarki i pilates w grafiku tylko dlatego, że prowadzi go kobieta z nogami dłuższymi niż moja kariera. Standard — wzruszył ramionami z tą swoją nonszalancją, za którą ludzie albo go kochali, albo chcieli go udusić — ale wiesz co, czuję w kościach, że się oboje przejedziemy na tych naszych służbowych relkach i któregoś dnia skończymy z jointem na dachu siedziby Northexu, debatując, kto pierwszy rzuci wszystko i otworzy food trucka z tacos — zawiesił spojrzenie na niej z tym swoim krzywym uśmiechem, jakby całkiem poważnie rozważał scenariusz z taco-biznesem.
— A może spółka? Oczywiście ja bym tylko kasował i wyglądał ładnie przy okienku, wiadomo. Ty ogarniałabyś wszystko inne, jak zawsze — roześmiał się, a potem pokręcił głową.
Jakby się ktoś kiedyś zastanawiał dlaczego Charlotte Kovalski i Galen Wyatt nie byliby idealną parą? Odpowiedź jest prosta, byli do siebie zbyt podobni, za bardzo, te charaktery, te cięte riposty, te piękne buzie, mieli nawet podobne dramaty.
— Postanowiłem zaprosić na kolację moją sekretarkę — rzucił jakby nigdy nic, a potem sięgnął po fajkę. Galen nie palił, ale awaryjna paczka papierosów jeździła z nim autem, gdyby nagle świat zaczął się walić, a on musiał się odstresować na dachy Northexu.
— Opowiem ci wszystko. Ale najpierw wypal tego papierosa, bo ci zgaśnie. A potem… potem zróbmy z tego wieczoru coś, co trzeba będzie kiedyś odchorować — uśmiechnął się sięgając po szklankę z whisky. Oczywiście gdzieś pomiędzy tymi rozmowami o życiu polał im, bo wiedział, że będą tego potrzebować.
Charlotte Kovalski
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Galen L. Wyatt
— Cóż mogę powiedzieć, multitaskiego to moje drugie imię — parsknęła krótko — życie zdążyło mnie nauczyć, że jak już leżysz i rzygasz, to warto powiedzieć coś mądrego — nawet jeśli później się tego nie pamiętało. Robienie dobrego wrażenia to była jej życiowa misja do wykonania. Najgorszych kryminalistów zmuszała do ubierania sweterków, okularów, by ławnicy uważali ich za mniej groźniej. Podobnie wyglądała sprawa z byciem w stanie głębokiego upojenia. Jeśli ktokolwiek uznałby ją za skończoną, trafiłaby na wytrzeźwiałkę. Zresztą z tego co kojarzyła trzy po trzy, nie tylko ona uwielbiała na tamten moment chodnik.
— Mi zdecydowanie nie wyszło — upiła spory piwa, finalnie je kończąc — ty przynajmniej kupisz lokal z dobrym piwem. Chociaż mógłbyś kupić firmę, która go pędzi, a nie sam bar — zaproponowała Kovalski, unosząc delikatnie kąciki ust — byłbyś bardziej obrotny, a piwo byłoby wszędzie, wypominając mi wszystkie życiowe błędy — idealny rezultat dla niekoniecznie szczęśliwej pani mecenas. Gdyby jeszcze na etykiecie pojawiła się twarz jej przyjaciela, mogłaby pić w samotności, a i tak każdego wieczoru spędzać z nim upojne wieczory.
Lotte uniosła teatralnie brwi do góry. Usta przekrzywiła w półuśmiechu. Niezbyt serdecznym, ale na tyle by Galen mógł zastanowić się, czy nie zostanie zaraz znokautowany.
— Faktycznie, żadnych błędów. Tylko pytanie czy to rezultat naszej doskonałości i portfeli, czy brak jakiejkolwiek autorefleksji — zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, nalała do swojej szklanki whiskey, upijając z niej spory łyk. Faktycznie byli jak łyse konie z przekomarzaniem się na bardzo podobnym poziomie. Kovalski zawsze odpowiadało towarzystwo mężczyzny. Mimo że przypominał jej wszystkie niezbyt chwalebne wydarzenia, które zadziały się w jej życiu.
— Tylko synowie mamusi nie mają wywalonego ego — rzuciła spokojnym tonem, unosząc delikatnie kąciki ust. Nieważne, jakiego faceta by spotkała, każdy miał spore ego. Nawet Cassian zakładając się z nią, myślał, że nie miała szans z nim wygrać — wy mężczyźni, macie w sobie coś takiego jak męska duma, nie? Musi być ona podparta jakimkolwiek ego — westchnęła cicho. W pracy, życiu, rodzinie często musiała walczyć z męskim ego. Nigdy nie sądziła, że będzie jej ono przeszkadzało. Miało swój urok, zwłaszcza kiedy łamała je na pół.
— Oh, już na niej byliśmy — odpowiedziała krótko, poszukując słów w myślach — byłam zdziwiona, że się zgodził, bo... — unikał jej, widziała w jego oczach coś w rodzaju obrzydzenia nią. Dużo wytłumaczeń byłaby w stanie znaleźć, ale jedno było najbardziej odpowiednie — żaden facet jeszcze tak mnie nie odpychał — sama możliwość zdobywania i odkrywania nieprzebytych lądów zafascynowała ją — pasjonujące zjawisko — mruknęła pod nosem, przypominając sobie krótko tamte chwilę. Pewnie będzie wspominała je dobrze, zanim ponownie nie zmierzy się w nim sądzie.
— Galenie Leopoldzie Wyattcie — odparła uroczystym tonem, pochylając się w jego stronę — może poczucia bycia żałosną nie będzie, ale już widok nędzy i rozpaczy pojawi się, gdy wlejemy w siebie więcej niż tę butelkę — kiedy wszystko się zmiesza, wymiociny będą bardziej przypominały tęczę, niż częściowo strawioną ciecz. Tak to wyglądało, kiedy celowo atakowało się własną wątrobę. Tylko co by im w życiu pozostało, gdyby usunąć z niego wszystkie używki?
— Czyli jedyne co się u Ciebie zmienia, to instruktorka sportu, który uprawiasz — parsknęła, przesuwając popielniczkę bliżej siebie — Z jointem na dachu? Woah, prawdziwy awans emocjonalny — pewnie już nie raz tak kończyli, kiedy byli młodsi. Uśmiechnęła się, miała sentyment do takich porównań — ale naprawdę... tacosy? — spytała, unosząc jedną ze swoich brwi — rozumiem, że ty masz błyszczeć jak psu jajca, albo jakiś wielki pan infuencer, a ja będę w tym czasie ogarniała logistykę, księgowość, by nikt się nie zatruł? — dopytała — czy tu nie trąci o wyzysk pracowniczy? — na jej twarzy zagościł delikatny uśmiech, który zakryła, chwytając szklankę. Drobne przepychanki słowne wydawały się być standardem ich wspólnych spotkań. Bez tego by się ono nie odbyło.
— Słucham? — spytała, wypluwając whiskey do szklanki. Nie spodziewała się aż takich rewelacji, otworzyła na moment buzię, próbując połączyć ze sobą styki — to nowiny na poziomie mojej randki z prokuratorem — wymruczała, próbując złapać na nowo wątek — powiedz mi wszystko, a co najważniejsze pokaż mi ją — tak, to było najważniejsze jej zdaniem zadanie do wykonania. Czekała, by zobaczyć tę biedną kobietę. Ciekawiło ją jeszcze jedno, czy ona zdawała sobie sprawę o samej randce — jestem ciekawa, czy jest warta grzechu — obudziła się w niej typowa ciekawość każdej kobiety — no opowiadaj, a ja spalę — rzuciła, zaciągając się mocniej papierosem. Sama relacja z podwładną wywołała u niej błysk w oku, a to spowodowało lawinę. Jedną z gorszych cech, które reprezentowała Charlotte była niecierpliwość. Siedziała na wiadomości, jak rozemocjonowany bóbr na widok nowej tamy.
— Cóż mogę powiedzieć, multitaskiego to moje drugie imię — parsknęła krótko — życie zdążyło mnie nauczyć, że jak już leżysz i rzygasz, to warto powiedzieć coś mądrego — nawet jeśli później się tego nie pamiętało. Robienie dobrego wrażenia to była jej życiowa misja do wykonania. Najgorszych kryminalistów zmuszała do ubierania sweterków, okularów, by ławnicy uważali ich za mniej groźniej. Podobnie wyglądała sprawa z byciem w stanie głębokiego upojenia. Jeśli ktokolwiek uznałby ją za skończoną, trafiłaby na wytrzeźwiałkę. Zresztą z tego co kojarzyła trzy po trzy, nie tylko ona uwielbiała na tamten moment chodnik.
— Mi zdecydowanie nie wyszło — upiła spory piwa, finalnie je kończąc — ty przynajmniej kupisz lokal z dobrym piwem. Chociaż mógłbyś kupić firmę, która go pędzi, a nie sam bar — zaproponowała Kovalski, unosząc delikatnie kąciki ust — byłbyś bardziej obrotny, a piwo byłoby wszędzie, wypominając mi wszystkie życiowe błędy — idealny rezultat dla niekoniecznie szczęśliwej pani mecenas. Gdyby jeszcze na etykiecie pojawiła się twarz jej przyjaciela, mogłaby pić w samotności, a i tak każdego wieczoru spędzać z nim upojne wieczory.
Lotte uniosła teatralnie brwi do góry. Usta przekrzywiła w półuśmiechu. Niezbyt serdecznym, ale na tyle by Galen mógł zastanowić się, czy nie zostanie zaraz znokautowany.
— Faktycznie, żadnych błędów. Tylko pytanie czy to rezultat naszej doskonałości i portfeli, czy brak jakiejkolwiek autorefleksji — zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, nalała do swojej szklanki whiskey, upijając z niej spory łyk. Faktycznie byli jak łyse konie z przekomarzaniem się na bardzo podobnym poziomie. Kovalski zawsze odpowiadało towarzystwo mężczyzny. Mimo że przypominał jej wszystkie niezbyt chwalebne wydarzenia, które zadziały się w jej życiu.
— Tylko synowie mamusi nie mają wywalonego ego — rzuciła spokojnym tonem, unosząc delikatnie kąciki ust. Nieważne, jakiego faceta by spotkała, każdy miał spore ego. Nawet Cassian zakładając się z nią, myślał, że nie miała szans z nim wygrać — wy mężczyźni, macie w sobie coś takiego jak męska duma, nie? Musi być ona podparta jakimkolwiek ego — westchnęła cicho. W pracy, życiu, rodzinie często musiała walczyć z męskim ego. Nigdy nie sądziła, że będzie jej ono przeszkadzało. Miało swój urok, zwłaszcza kiedy łamała je na pół.
— Oh, już na niej byliśmy — odpowiedziała krótko, poszukując słów w myślach — byłam zdziwiona, że się zgodził, bo... — unikał jej, widziała w jego oczach coś w rodzaju obrzydzenia nią. Dużo wytłumaczeń byłaby w stanie znaleźć, ale jedno było najbardziej odpowiednie — żaden facet jeszcze tak mnie nie odpychał — sama możliwość zdobywania i odkrywania nieprzebytych lądów zafascynowała ją — pasjonujące zjawisko — mruknęła pod nosem, przypominając sobie krótko tamte chwilę. Pewnie będzie wspominała je dobrze, zanim ponownie nie zmierzy się w nim sądzie.
— Galenie Leopoldzie Wyattcie — odparła uroczystym tonem, pochylając się w jego stronę — może poczucia bycia żałosną nie będzie, ale już widok nędzy i rozpaczy pojawi się, gdy wlejemy w siebie więcej niż tę butelkę — kiedy wszystko się zmiesza, wymiociny będą bardziej przypominały tęczę, niż częściowo strawioną ciecz. Tak to wyglądało, kiedy celowo atakowało się własną wątrobę. Tylko co by im w życiu pozostało, gdyby usunąć z niego wszystkie używki?
— Czyli jedyne co się u Ciebie zmienia, to instruktorka sportu, który uprawiasz — parsknęła, przesuwając popielniczkę bliżej siebie — Z jointem na dachu? Woah, prawdziwy awans emocjonalny — pewnie już nie raz tak kończyli, kiedy byli młodsi. Uśmiechnęła się, miała sentyment do takich porównań — ale naprawdę... tacosy? — spytała, unosząc jedną ze swoich brwi — rozumiem, że ty masz błyszczeć jak psu jajca, albo jakiś wielki pan infuencer, a ja będę w tym czasie ogarniała logistykę, księgowość, by nikt się nie zatruł? — dopytała — czy tu nie trąci o wyzysk pracowniczy? — na jej twarzy zagościł delikatny uśmiech, który zakryła, chwytając szklankę. Drobne przepychanki słowne wydawały się być standardem ich wspólnych spotkań. Bez tego by się ono nie odbyło.
— Słucham? — spytała, wypluwając whiskey do szklanki. Nie spodziewała się aż takich rewelacji, otworzyła na moment buzię, próbując połączyć ze sobą styki — to nowiny na poziomie mojej randki z prokuratorem — wymruczała, próbując złapać na nowo wątek — powiedz mi wszystko, a co najważniejsze pokaż mi ją — tak, to było najważniejsze jej zdaniem zadanie do wykonania. Czekała, by zobaczyć tę biedną kobietę. Ciekawiło ją jeszcze jedno, czy ona zdawała sobie sprawę o samej randce — jestem ciekawa, czy jest warta grzechu — obudziła się w niej typowa ciekawość każdej kobiety — no opowiadaj, a ja spalę — rzuciła, zaciągając się mocniej papierosem. Sama relacja z podwładną wywołała u niej błysk w oku, a to spowodowało lawinę. Jedną z gorszych cech, które reprezentowała Charlotte była niecierpliwość. Siedziała na wiadomości, jak rozemocjonowany bóbr na widok nowej tamy.