-
świąt nie będzie!
miał być cichy, niewidoczny, w końcu balansuje na granic między kokainą na złotych tacach i bronią ukrytą pod drogimi marynarkami, a kajdankami i odznaką przy pasku... a jednak tak bardzo rzuca się w oczy, że trudno go nie zauważyć, z tymi jego tatuażami, z tymi kolorowymi koszulami, złotymi łańcuchami na opalonym karku i... niewyparzoną gębą
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkinietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Takie wszystko, jak ona dla niego. Widział to w jej oczach i ona musiała też widzieć w tych jego, ciemnych, błyszczących, ale tak intensywnie wpatrzonych w te jej brązowe tęczówki. Tak jak wtedy pod tym drzewem mango, jak wiele razy w tym dzikim, pięknym Medellin, gdzie to wszystko się zaczęło.
A dzisiaj mogło się nawet skończyć, gdyby nie ona. Bo co zrobiłaby Maddie? Przecież nie wezwała pogotowia, bo Madox jej kategorycznie zakazał. Może wezwała by tego weterynarza, po którego Noriega czasem dzwonił, ale co jeśli facet byłby zajęty? Przyjmował jakiś poród krowy? Chociaż... kto w Toronto miał krowę? No chyba nikt. Ale może zanim on by przyjechał, to Madox by się już przekręcił. A Stewart zadziałała szybko, z zimną krwią, która przecież nie była dla niej jakaś typowa. A przynajmniej Madoxowi się z nią nie kojarzyła. Bo Pilar była gorąca, pod każdym możliwym względem.
A kiedy jeszcze powiedziała, żeby Maddie jednak przyniosła mu ten rum, to Madox aż sięgnął do Stewart ręką, żeby ją pogłaskać po krągłym udzie.
- Tylko najpierw się ogarnij, żebyś nie straszyła gości - dodał jeszcze, a Maddie strzeliła oczami - coś jeszcze? - burknęła, bo chociaż blondynka była naprawdę pomocna, to też do tego przecież butna. Lubiła pomarudzić.
- Możesz też przynieść coś dla Pilar - dodał Noriega, chociaż jak później sobie pomyślał, że taka kiecka z Maddie to by pewnie w ogóle na nią nie pasowała, bo blondyna to jednak miała te swoje sztuczne piersi w jakimś kolosalnym rozmiarze, to aż westchnął - moją koszulę jakąś - i to już była lepsza opcja. Zwłaszcza, że Stewart w tych jego koszulach wyglądała przecież dobrze. Bardzo dobrze, zwłaszcza w tej czerwonej.
Czerwonej, jak ta szmata, którą Pilar przyciskała mu teraz do boku, gdy Maddie szła do wyjścia marudząc coś pod nosem. Ale też przy drzwiach rzuciła jakieś dzięki Bogu. Bo ona mogła Madoxowi dwa razy dziennie życzyć śmierci, ale jednak na swój pokręcony sposób, to oni się przecież przyjaźnili.
Kiedy spojrzeli na tę ranę, to Madox jakoś się skrzywił, bo od razu pomyślał sobie, że pewnie będzie trzeba to szyć, a przecież on tak bardzo nienawidził igieł. Ale z drugiej strony jak Pilar go będzie rozpraszać tak jak w Medellin, to mogła go szyć, mogła szyć dziesięć takich ran.
Nawet ta chwila by mu wystarczyła. I przez ten cały tydzień, kiedy się nie widzieli też, jedna taka chwila.
Chwila, na którą on tak bardzo czekał, że kiedy już wylądowała obok niego, to się do niej przytulił, całym ciałem, chociaż rzeczywiście była taka zimna, że aż go wzdrygnęła, bo on teraz znowu był gorący.
- Gdzie Twoja gorąca krew Stewart? - mruknął gdzieś w jej szyję, do której przez moment przytulał policzek, jeszcze zanim sięgnął do tych ust. Usta miała ciepła. Gorące.
I mógłby je całować tak bez końca, jakby nic się nie liczyło. Bo prawda jest taka, że dla niego liczyła się tylko ona, więc kiedy się od niej odsunął, żeby spojrzeć znowu w te jej piękne, duże oczy otoczone kurtyną ciemnych rzęs, a ona powiedziała to zdajesz sobie sprawę, że to co zrobiłeś, było kurwa szczytem bezmyślności, to aż zmarszczył brwi. Wypuścił mocno w płuc powietrze nosem, gdzieś na wysokości jej szyi i się skrzywił, bo oczywiście, że ten ruch klatki piersiowej zabolał.
- Zrobiłbym to sto razy, albo nawet... jakbym wiedział, że tego nie przeżyję, to też bym to zrobił - rzucił, ale z pełną pewnością siebie w głosie. Bo taka była prawda, że by to zrobił, ona też by to zrobiła, dla niego. Zrobiła to. I on też wtedy przez chwilę myślał, że ją stracił. I wtedy też poczuł to, że przecież jakby ją stracił, to sam też by tego nie przeżył, bo jakie by było życie bez niej? Jakieś beznadziejne. Już i tak było beznadziejne, kiedy w Toronto wcale nie mogli się spotkać, ale przynajmniej była świadomość, że ona tam gdzieś była, myślała może nawet o nim czasem. A jakby jej nie było?
- Bardzo chujowe uczucie - mruknął i znowu jej spojrzał w oczy, jakoś tak głęboko, bo on już je znał. Poznał je wtedy w Medellin kiedy myślał...
Nawet nie chciał o tym myśleć znowu.
I całe szczęście, że Pilar w tak przyjemny sposób zaraz te całe myśli wypleniła z jego głowy, wraz z kolejnymi pocałunkami. Wolnymi, zmysłowymi, jakby ten ich cały świat na moment się zatrzymał, ten bieg, to dzianie się, doświadczanie w każdej sekundzie. Bo oni teraz doświadczali siebie nawzajem. W chaosie, w pościeli wypapranej krwią, z tymi różnymi myślami w głowach. Przez jeden krótki moment, nie przejmując się niczym innym.
A jednak Madox w końcu zapytał, czy ona zamknie drzwi, bo to przecież było bardziej niż pewne, że zaraz ktoś im przerwie, Maddie na przykład. A z Mads był jeszcze taki problem, że jakby tutaj już wlazła, to by jej nie wyprosili, bo jej się nie dało. Nawet jak Madox czasami kazał jej spierdalać, to ona tylko wywracała niebieskimi ślepiami.
A teraz Noriega też strzelił tymi swoimi, już jakimiś takimi bardziej brązowymi nawet.
- Iść spać, tutaj na tej poduszce, żebyś mogła jeszcze trochę pomarudzić, że nie mogę - wytknął jej czubek języka. Za tego kalekę, ale przecież skłamałby, gdyby powiedział, że on nie lubił tych jej żartów. Uwielbiał je, to jak była dla niego złośliwa, zaczepna, i to jak później też się z nim zgadzała. Jak teraz, żeby zamknąć te drzwi. Przesunął palcami po jej boku, kiedy wysuwała się spod pościeli, a później te palce zacisnął na tej szmacie na ranie. Ale kiedy wróciła do łóżka, to od razu do niej sięgnął tą drugą ręką, tylko, że była troszeczkę za daleko, żeby mógł ją chwycić, a nie chciał wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Chociaż kiedy zaczęła to, że musi to zrobić, to odchylił do tyłu głowę.
- A jakbyś jeszcze na chwilę tutaj przyszła i dała jeszcze trochę więcej całusów, to może to by się jakoś magicznie zagoiło. Myślę, że warto spróbować - powiedział i znowu brązowe oczy wylądowały na jej twarzy, bo może dałaby się namówić? Ale to była Pilar, wcale się nie dała, tylko ściągnęła z niego kołdrę, aż się wzdrygnął. Chociaż gdy tak później znowu siedziała na nim, to jednak się uśmiechnął, oczywiście sięgnął do jej boku, żeby ułożyć na nim dłoń, chciał ją już znowu do siebie przyciągnąć, tylko, że ona wtedy sięgnęła po tę butelkę z płynem do odkażania.
- Nie, poczekaj... - zaczął i nawet tę dłoń z jej pasa przeniósł na ramię i ją lekko od siebie odepchnął. Może i Madox miał wysoki próg bólu, naprawdę, a jak dostał w gębę to się otrzepał i szedł dalej, ale dzisiaj to już chyba wystarczyło. Dopiero kiedy powiedziała o tej naklejce dzielnego pacjenta, no i żeby się zachowywał, to westchnął jakoś ciężko, znowu się przy tym krzywiąc.
- Lubię też... - zaczął, ale ona już odsuwała od tej rany tą szmatę i Madox znowu się skrzywił, bo już przed chwilą to było tylko takie pieczenie, a teraz to znowu ogień - bądź delikatna - mruknął, gdy powiedziała o tym szczypaniu, a później rzeczywiście zacisnął palce na tych jej kształtnych udach, wbił je w miękką skórę, tak, że pewnie jutro będzie miała siniaki, bo te stare to już poznikały. Aż odwrócił głowę, kiedy lała ten środek odkażający na ranę, szczypało i piekło i ciągnęło, ale nie było tak źle, jak wtedy kiedy siedziała tam ta pierdolona kula.
A kiedy Pilar oznajmiła, że to już, to znowu przekręcił głowę, żeby na nią spojrzeć, czuł jak mu te plasterki naklejała, kiedy przejechała po nich palcami.
- Było... - chciał jej powiedzieć, że chujowo i bolało, ale ona już znowu go pocałowała i to znowu uśmierzyło każdy ból, aż kąciki jego ust uniosły się do góry - byłaś delikatna - mruknął w jej ust, a potem oparł palce na jej karku, gdy tak opadła czołem na jego skroń. I on też na moment przymknął oczy, żeby odpocząć, ale wtedy Pilar powiedziała o tym szy-ciu.
A Madox aż przełknął głośno ślinę. I g ł a.
- Może zakleisz to tą szara taśmą? - zapytał, znowu próbował, a potem przesunął dłonią po jej udzie - albo zszyjesz zszywaczem? Przecież tak czasami robią - mogła też jeszcze nawalić tam super glue, albo kleja z klejpały, albo wkręcić jakieś ze dwie śruby? Wbić gwoździe?
Lepsze to niż ta malutka, okropna igła.
Przesunął ręką po jej udzie, na biodro, zacisnął na nim palce, tak, żeby ją szarpnąć, przerzucić, tak, żeby wylądowała na tym wygodnym materacu, tylko, że problem pojawił się kiedy on chciał się ułożyć nad nią, bo jak tak się podparł na ręce to ta rana szarpnęła, ściągnęła się jakoś i znowu zabolała tam gdzieś głęboko.
- Ał, ał, ał - syknął, i finalnie to tylko opadł głową na jej brzuch i objął ją w pasie ramieniem - nie da rady, jednak na ten sparing, to musimy poczekać jakieś trzy dni - stwierdził i znowu spojrzał jej w oczy. Ale przynajmniej udało mu się ją trochę uziemić, unieruchomić.
A tak to go przecież nie mogła szyć.
- Ale już nie będę czekał trzy dni zanim się do ciebie wybiorę - powiedział jakoś poważniej i znowu spojrzał jej w oczy - przyjdę jutro, żebyś zmieniła opatrunek - może sobie żartował? Ale może wcale nie, bo minę to miał dość poważną. Chociaż prawda jest taka, że badał grunt, sprawdzał ją.
- Jak chcę to umiem być dyskretny... - przesunął palcami po jej dekolcie, po tym złotym medaliku - chociaż... myślisz, że Laine mówił prawdę? Obserwują cię? - albo ich oboje. Klub na pewno, ale przecież Madox też czasem wracał do swojego mieszkania, ciekawe czy je też obserwowali. Kogo sobie tam Debbie sprowadza pod jego nieobecność na przykład.
loca chica
-
lepiej strzela niż gotuje.
a świąt to kurwa nienawidzi
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracji3 osczas narracjiprzeszłypostaćautor
I chociaż na co dzień to w nim uwielbiała, tak w tamtej chwili, kiedy on mówił o całusach, które miały leczyć rany i używaniu taśmy albo pieprzonego zszywacza, żeby zasklepić ranę, Pilar zgromiła go wzrokiem. Bo Madox chyba nie zdawał sobie sprawy, jak poważna była cała sytuacja, ani z tego, że on naprawdę ten wieczór mógł przypłacić życiem. Jak wtedy, kiedy nastawił się, przyjmując kulę, bo to, że ona otarła się o pasek i nie przerwała mu żadnych narządów był przecież jebanym cudem. Wystarczyło, że ugrzęzłaby nieco dalej i wcale nie byłoby już tak kolorowo. Szpital gwarantowany i kilka tygodni dochodzenia do siebie. Chociaż ta rana, z którą finalnie skończył też wcale nie wyglądała dobrze. I jeśli on myślał, że wystarczy na to kawałek taśmy i zaraz będzie jak nowy, grubo się mylił.
— Żadnej taśmy, Noriega — aż przewróciła oczami, tuż przy jego twarzy, żeby widział, co myślała o tym jego durnym pomyśle. A każdy kolejny był głuszy od poprzedniego, jak na przykład ten zszywacz. Bo czasami tak robią? Chyba kurwa w filmach. — A jak się będziesz tak stawać, to będe ci to szyła długo i boleśnie, aż nie przestaniesz się bać igieł — złapała go za twarz i rzuciła niewielkim szantażem. Mógł też zauważyć przebłyski uśmiechu na jej twarzy, bo jednak fakt, że taki napakowany gangus tak bardzo bał się i g i e ł, było dla niej jakieś… fascynujące. Niesamowite wręcz. Dobrze, że Ruby tego nie wiedziała, bo jeszcze zamiast z pistoletem, przyszłaby tu do nich z wielką, kilkumetrową igłą. Dopiero by wtedy było po chłopie. — Ewentualnie zostawię cię tu, żebyś się wykrwawił — bo taka opcja też przecież była na stole. A tak naprawdę to jej nie było, bo prawda była taka, że Pilar prędzej wyzionęłaby ducha niż zostawiła go bez pomocy. Dlatego miała zamiaru mu to zaszyć, czy mu się to podobało czy nie. Z tego typu ranami trzeba było się obchodzić bardzo ostrożnie, bo żałośnie proste było dopuszczenie do tego, by wdało się tam zakażenie i okres dochodzenia do siebie automatycznie wydłużyłby się o kilka tygodni. Szczególnie biorąc pod uwagę to, jak on stękał z każdym ruchem. Może było nawet gorzej niż wyglądało? A może po prostu Madox miał taki niski próg bólu. Chociaż kiedy tak ją sobie przerzucił jednym szarpnięciem, Pilar przez moment pomyślała, że już jest lepiej. Tylko on wtedy znowu zaczął stękać i się krzywić.
— Pojebało cię? — rzuciła z wyrzutem i już nawet nie zważając na to, że jest ranny wyprowadziła mu w ramię lekkie uderzenie, chociaż mogła mocniej. Tylko już po chwili wychylała się pod jego ciałem, by sprawdzić, czy plastry były na swoim miejscu i nic nie zostało zdarte. — ¿Qué tienes en la cabeza? — co ty tam masz w tej pustej głowie? Spytała całkiem poważnie. Bo chyba nic mądrego. Orzeszka jakiegoś co najwyżej. Jeszcze przed chwilą nie mógł się ruszać, a nagle zachciało mu się przejąć kontrolę nad sytuacją. Chociaż gdy tak powiedział o tym sparingu, Pilar aż się zaśmiała, co mógł dokładnie poczuć na brzuchu, na którym ciężko opadł głową.
— Przynajmniej teraz będziesz mieć jakąś wymówkę, jak skopie ci dupę — podsumowała ten jego cały wywód, przewracając oczami. Może i niekiedy przeceniała swoje możliwości, jednak kiedy chodziło o walkę, była przekonana, że byłaby w stanie z nim wygrać. Z Maddie również. Trenowała całe życie — pierwsze w skurwiałym bidulu, gdzie wszystkie dzieci się nad nią znęcały, a ona musiała się jakoś bronić, a potem w policji, już z o wiele poważniejszymi przeciwnikami. Nie bała się walki z mężczyzną, a już tym bardziej z Noriegą, którego przecież mogła przy tym jeszcze rozpraszać, bo przecież nikt nie mówił, ża ta ich walka byłaby rozegrana czysto.
Wyciągnęła dłoń w jego stronę i bez zawahania wplotła palce w blond włosy. Sunęła po nich powoli, leniwie wręcz, odkrywając tą zupełnie nową teksturę. Były kompletnie inne niż tydzień temu, a jednak wciąż cholernie przyjemne w dotyku. Ładne. Cały wieczór chciała zatopić w nich palce.
— Skąd ta zmiana? — spytała w końcu i chociaż nie sprecyzowała o co jej chodziło, musiał się domyślić po tym, jak szarpnęła za nie nieznacznie, a zaraz potem podrapała skórę paznokciami. — Myślisz, że teraz nikt cię nie pozna? Musiałbyś do tego zacząć chodzić w golfach — zauważyła. Jego tatuaże były na tyle charakterystyczne i widoczne na każdym kroku, że nawet gdyby Madox przeszedł operację plastyczną i przeszczep twarzy i tak z łatwością dałoby się go rozpoznać. Chociaż jak się szybko okazało, on był innego zdania, kiedy jasno dał do zrozumienia, że tym razem nie miał zamiaru pozwolić na tą ich rozłąkę. Pilar aż wstrzymała oddech. Bo ten temat był kurewsko niewygodny i chyba bardziej bolesny niż rana na jego biodrze.
Przymknęła na moment powieki i opadła głową na chłodną poduszkę. Chciała chociaż minimalnie pozbierać myśli. Tylko jak, kiedy one były rozproszone po całej głowie? Plątały się ze sobą w jednym, wielkim chaosie. Z jednej strony pragnęła tego, co on, a z drugiej jej rozważność i odpowiedzialność nie pozwalały jej na to przystać.
— Nic cię nie nauczył dzisiejszy dzień? — westchnęła w końcu, wciąż unikając jego spojrzenia. Była bardziej niż pewna, że z chwilą, w której jego ciemne oczy spoczną na tych jej, w ułamku sekundy będzie o wiele bardziej bezbronna i mniej stanowcza. A przecież ktoś w tym duecie musiał być. — Prawie kurwa umarłeś przez to nasze spotkanie. Mało ci? — spytała z wyrzutem. Bo przecież nie dało się tego nawet zwalić na cokolwiek innego — stało się tak, bo jej pomagał. JEJ. To nie była jego sprawa, nawet w najmniejszym stopniu Noriega nie był związany z kontenerami, a ta cała szopka z Lainem była przecież tylko i wyłącznie po to, żeby Pilar uzyskała odpowiednie informacje. Aż się zaczęła zastanawiać, dlaczego nie przemyśleli tego wcześniej, czemu nie poszła się spotkać z Tonym sama. Zacisnęła mocniej palce na jego skórze. Obwiniała się. Za wszystko, co miało miejsce, czy on tego chciał, czy nie.
Zamyśliła się na jego kolejne pytanie. Czy Tony Laine mógł mówić prawdę? Czyli byli obserwowani? Oczywiście, że istniało takie prawdopodobieństwo, jednak gdyby analizować wszystko, co powiedział tego wieczoru i jak w jego mniemaniu kontenery to był chuj, bo coś o wiele gorszego działo się pod nosem, to nie powinno nikogo interesować śledztwo Pilar. A przynajmniej nie do tego stopnia, żeby ktoś ciągle ich śledził.
— Wątpię — odpowiedziała w końcu, a jej ramiona w naturalnym geście uniosły się w górę i opadły ciężko. Nie miała pewności, ale przecież mogła snuć własne hipotezy na ten temat. Oczywiście podczas gdy jej dłoń wciąż błądziła po jego ciele, muskając ciepłą już skórę. — Tak naprawdę nie powiedział nic specjalnego. No bo co? Kolacja z Wyattem u Seeleya? Przecież to równie dobrze mógł wiedzieć od tego pieprzonego gwałciciela z pierwszej ręki, zresztą tak samo jak wizyta w Quebec… Skoro burdel należy do niego, spokojnie mogli sobie sprawdzić monitoring i potwierdzić, że dziewczyna, która była z Galenem w burdelu, to ta sama, którą potem przedstawiał mu jako swoją dziewczynę u Arthura. Gdyby powiedział o Medellin… — zamilkła na moment, przesuwając palce na jego twarz. Zawędrowała nimi do pulsującej skroni, na policzek, a zaraz potem na lekko rozchylone usta, które zahaczyła paznokciem, zbierając na nie nieco wilgoci. — Wtedy mogłabym uwierzyć w to, że mieli nas pod lupą, ale te jego argumenty? Jak dla mnie zbyt oczywiste, żeby się tym przejmować. Chociaż teraz może być różnie. Dam sobie rękę uciąć, że Laine już jest na kolanach u Seleeya prosząc go o przebaczenie i próbując sprzedać to, czego się tu dowiedział — to ostatnie zakończyła głośniejszym westchnieniem. Bo to wszystko znowu sprowadzało się do jednego, a raczej to do tego czego być nie powinno między nimi.
ten co lubi bandeja paisa
-
świąt nie będzie!
miał być cichy, niewidoczny, w końcu balansuje na granic między kokainą na złotych tacach i bronią ukrytą pod drogimi marynarkami, a kajdankami i odznaką przy pasku... a jednak tak bardzo rzuca się w oczy, że trudno go nie zauważyć, z tymi jego tatuażami, z tymi kolorowymi koszulami, złotymi łańcuchami na opalonym karku i... niewyparzoną gębą
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkinietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
- Nie boję się wcale igieł... - rzucił, ale skłamał, oczywiście, że skłamał, bo przecież on się do tego nikomu nie przyznawał, no czasem w szpitalach, ale to też nie mówił, że się boi igieł, bo przecież on się niczego nie bał. Nawet Śmierci się nie bał. Tylko mówił na przykład, że mu słabo, albo, że nie może patrzeć. Ale Pilar to oczywiście już go rozgryzła, że on się tych igieł bał, pani detektyw.
Ale on też ją trochę rozgryzł, i też przewrócił tymi brązowymi ślepiami, żeby potem jednak utkwić je w jej dużych, pięknych oczach. Uniósł jedną brew.
- Nie zostawiłabyś mnie tu, bo nic Cię nie obchodzi bardziej niż ja - i aż jej pokazał czubek języka, co z tego, że umierał prawie, kiedy ona wypowiadała te słowa, ale jakoś tak mu zapadły w pamięć, wbiły się pod skórę. Bo przecież nikt nigdy o nim czegoś takiego nie powiedział. Madox to był mało ważny, i w hierarchii półświatka, a policji to już w ogóle, a dla niej był.
I ona dla niego też była, nawet bardziej od tej rany, chociaż z takim przerzucaniem, to jednak jeszcze nie dzisiaj, bo jak on się spiął, to rana pociągnęła i zabolała. Na to jej pojebało cię, pokiwał głową.
- Hace mucho tiempo - już dawno temu, mruknął i przyjął ten jej cios, a nawet się lekko uśmiechnął -pero aún más por ti - ale przez ciebie jeszcze bardziej, bo Madox zawsze był taki hej do przodu, impulsywny, agresywny, narwany, tylko, że przy tym nie był nigdy jakiś empatyczny, nie myślał o innych, a teraz myślał, o niej przede wszystkim. Tylko czy to gorzej? Może nawet lepiej, że ona obudziła w nim jakieś takie pozytywne emocje, dobre cechy, które przecież zawsze gdzieś tam chował głęboko. O które nawet nikt by go nie podejrzewał, on sam też nie.
Dopiero kiedy zapytała, co on ma w tej pustej głowie, to znowu wywrócił tymi ciemnymi ślepiami, znowu utkwił je w jej twarzy, a później wzruszył ramionami.
- Tuerca - orzeszek, powiedział od razu, bo on się w tym samolocie tak najadł tych orzeszków, że z powodzeniem mógł taki jeden mieć tam w głowie. Ale prawda jest taka, że od ponad tygodnia to on miał w tej głowie tyle myśli, że nie potrafił ich uporządkować, ogarnąć, tego całego wachlarza różnych emocji, tak skrajnych, jak ta wściekłość, gdy oni się nie mogli zobaczyć, ale też ta czułość, z którą on teraz znowu na nią patrzył.
Niektóre te emocje były jakieś nowe, zupełnie. Bo chociaż Madox lubił... kobiety. Flirtował z nimi, czasem tracił dla nich głowę, to jednak nigdy nie tak, jak dla niej. Nigdy jego serce jeszcze nie biło jakoś tak dziko. Jak teraz, gdy tak powiedziała, że skopie mu dupę. Chociaż... to chyba jakieś dziwne, jakieś popierdolone nawet.
- Czekam na to - mrugnął do niej jednym okiem. Madox niczego nie zakładał z góry, oczywiście, że jak się bił, to z myślą, że wygra, ale też z taką z tyłu głowy, że może dostać, oberwać. Już jako gnoje kiedy w Medellin chodzili się bić w jakimś podziemnym klubie, to musieli się z tym liczyć, że nie zawsze wygrają, i Madox miał z tego czasu kilka pamiątek, bliznę nad brwią, na policzku i jeszcze na obojczyku.
Ale blizny dodawały mu charakteru, tak jak te włosy, w które Pilar teraz wplotła palce, mogłaby to robić cały wieczór, aż Madox na moment przymknął oczy, zamruczał jak dziki kot. A jednak uniósł jedną powiekę wraz z jej pytaniem.
- Nie podoba ci się? - jakby tylko powiedziała, że nie, to pewnie on by już jutro od nowa te włosy malował, albo w ogóle je zgolił, akurat Noriega dość często zmieniał te swoje fryzury, może właśnie dlatego, żeby się bardziej wyróżniać? On lubił się wyróżniać.
Ale teraz może nie powinien.
- Mogę nawet w kominiarkach - stwierdził, bo taka była prawda, że jak będzie trzeba to będzie się ubierał w kominiarkę, żeby do niej przyjść, albo w ten golf, ale jakoś nie lubił golfów. W ogóle nie lubił być... niewidzialny. Ale mógłby. Dla niej to mógłby nawet chodzić w melanżowym płaszczu jak Nick Dalton. I tym swetrze z serduszkiem.
Jego ciemne tęczówki przejechały po jej szyi, na twarz, kiedy tak opadła na poduszkę, chociaż z tej perspektywy wcale nie widział jej oczów, ale to nic, przesunął palcami po jej dekolcie, żeby sobie trochę odsłonić tego węża, żeby to na nim zawiesić spojrzenie.
- Oprócz tego, że mnie kochasz, a ja Ciebie, do tego stopnia, że oddałbym za Ciebie życie, to nie, w sumie nic nowego - rzucił i zaczął się bawić tym medalikiem, ale na te kolejne słowa to przekręcił głowę tak, żeby wbić jej brodę gdzieś pod żebrami - prawie to umarłem przez ten tydzień, kiedy Cię nie widziałem, bolało bardziej niż to - strzelił oczami w okolice tej swojej rany, która w zasadzie to już tak bardzo nie bolała, trochę się ciągnęła, najgorzej chyba było, jak ona tak grzebała, albo jak siedział tam ten pocisk. Jeszcze przez chwilę tak patrzył na ten swój brzuch.
- I to nie było przez nasze spotkanie, tylko przez jebaną Ruby, a jakby Ciebie tutaj nie było? - i teraz to podniósł na nią wzrok - a jakbym walił koks z Lainem, a ona by sobie stwierdziła, że go zajebie, a mnie przy okazji też? I dostałbym kulkę prosto w łeb... Musiałabyś później zbierać mój mózg w foliówkę… No chyba, że Maddie spuściłaby go w kiblu - mogła mu to powtarzać dwieście razy, że nie powinni się widywać, ale... to i tak nie dotrze do tego orzeszka. Nie wiem co musiałaby zrobić, żeby Madox odpuścił, chyba powiedzieć, że go nie kocha wcale. Ale czy by jej uwierzył? Czy by o nią nie zawalczył?
Walczyłby. Bo on się nigdy nie poddawał.
- Dzięki Tobie kurwa żyje. Mało ci? - on też jej zapytał z wyrzutem, ale bardziej udawanym, a jednak z tymi ciemnymi oczami utkwionymi w jej twarzy. Bo dla niego to było bardzo dużo. A Madox to przecież codziennie ryzykował, dla niej może ciut mniej ostrożnie, ale to też jakoś go nie ruszało, bo on nigdy nie był za bardzo rozważny, bardziej nastawiony na działanie, niż myślenie, niż planowanie. To spotkanie też mógł zaplanować ciut inaczej, a przede wszystkim to nie wtajemniczać w nic Ruby, ale stało się.
Słuchał jej palcem zahaczając o ten medalik, o łańcuszek, jakby liczył jego oczka, i chociaż może Madox nie był taki domyślny, nie był jakiś super inteligentny, to niektóre rzeczy kojarzył, łączył fakty.
- A może obserwują Wyatta? - zapytał - skoro wiedzieli o Quebec i o kolacji... Przedstawiłaś się jako jego dziewczyna? - podniósł głowę, żeby na nią spojrzeć ze zmarszczonymi brwiami, ale tylko na moment, bo potem spuścił wzrok gdzieś na jej dekolt - po co go w ogóle w to wciągasz? To niebezpieczne - tak, jakby już wciąganie w to Noriege było zupełnie bezpieczne i na miejscu. Bo może dla Madoxa było? Bo może to on wolał, żeby go przedstawiała jako swojego chłopaka, a nie jakiegoś Galena Wyatta. Aż prychnął, bo chyba trochę odezwała się w nim zazdrość. Chociaż on przecież ufał Pilar, a przede wszystkim to wierzył w jej profesjonalizm, ale jednak Wyatt to był przecież dupek, kobieciarz, to nawet nie trzeba było go znać, żeby o tym słyszeć. A Madox też kiedyś miał wątpliwą przyjemność, żeby go jednak poznać.
Dopiero kiedy powiedziała o Medellin, a jej dłoń wylądowała na jego twarzy, na skroni z tą starą blizną, policzku z tym kilkudniowym zarostem i na ciepłych wargach, to znowu podniósł na nią wzrok, szczypnął ją zębami w opuszek palca.
- Laine to tchórz, nigdy nie dałbym sobie za niego ręki uciąć, i Ty też cariño nie powinnaś, ja obstawiam, że wypierdala właśnie z miasta - wzruszył ramionami - ale mogę się mylić - albo Madox wcale nie zrozumiał aluzji, że ona pije do tego, że Tony Laine teraz sprzeda informacje, że ich coś łączy, albo go to nie obchodziło wcale. Ciężko stwierdzić, bo Noriega już nic w tym temacie nie powiedział, zamiast tego przekręcił się na bok, żeby znowu na nią spojrzeć.
- Trzeba porozmawiać z tą dziwką... z Ruby - aż usiadł na tym łóżku - może ona wie coś więcej o tym szefie, widziałaś jak wykręciła rękę Laina? Prawie tak ładnie jak Ty - obejrzał się na nią, a później wyciągnął swoją rękę w jej kierunku - ale najpierw mnie zszyjesz? - zapytał i chociaż na samo to słowo szycie przeszedł mu po plecach dreszcz, to jednak nie było innej opcji. Skoro taśma odpadała.
Tylko, że zanim Pilar zdążyła sięgnąć po igłę, czy coś odpowiedzieć nawet, to Maddie zaczęła się dobijać do drzwi. A oni może nawet by to zignorowali, powinni przecież, bo teraz był czas na szycie i rozpraszanie.
Ale Maddie kopnęła we wrota.
- Madox kurwa, mam dla was ubrania... A na górze znowu akcja... - krzyknęła i walnęła w te drzwi -Madox! - zawyła jakoś i chociaż Madox wcale nie chciał się stąd ruszać, to jednak wstał i otworzył drzwi, a kiedy Maddie wpadła do środka, to wyglądała już lepiej. Na pewno lepiej niż oni, włosy miała czyste, chociaż wilgotne i upięte w jakiś wysoki kok, do tego ściskała w rękach jego dwie koszule.
- Nie uwierzysz co... - zaczęła, kiedy Madox wyciągał do niej rękę po koszule, a potem z obiema odwrócił się w kierunku Pilar i spojrzał na nią, żeby sobie którąś wybrała. Nie chciało mu się w ogóle pytać o to co za akcja, w którą ma nie uwierzyć, ale obstawiał dwie opcje, albo Ruby znowu coś odwaliła, albo...
- Nick Dalton znowu się odgraża bronią - no tak, jego też Madox brał po uwagę. Mógł go wtedy wyjebać z klubu, a on jeszcze mu pozwolił wypić drinka na swój koszt. Złapał się palcami gdzieś za bok ponad tą raną.
- A nie możesz go wyjebać? Brzuszek mnie boli i Pilar musi to zszyć jeszcze... - mruknął i nawet się obejrzał na Stewart, a potem zrobił jakąś smutną minę. Tylko, że Maddie aż zrobiła wielkie oczy.
- Ale on właśnie powiedział, że nie wyjdzie zanim nie porozmawia z Pilar... - mruknęła Maddie i zerknęła na policjantkę. A Madox to już się trochę wkurzył. Bo ten Nick Dalton to chyba miał jakąś obsesión na punkcie Pilar.
- Pogadam z nim, niech się w końcu odwali - i znowu się obejrzał na Stewart.
chica con un vestido rojo
-
lepiej strzela niż gotuje.
a świąt to kurwa nienawidzi
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracji3 osczas narracjiprzeszłypostaćautor
I teraz on znowu to robił — mówił o ich miłości, jakby była łatwa. Jakby fakt, że oboje coś do siebie czują był w y s t a r c z a j ą c y w ich przypadku. A przecież nie był. Kurwa, jak on bardzo nie był wystarczający. Bo ta miłość nie miała w sobie tyle siły, by nagle nawrócić wszystkich pieprzonych gangusów z Toronto i pozwolić im być. Przed chwilą byli tego idealnym świadkiem, jakie właśnie to ich bycie miało skutki; kulka w biodrze, oboje w cali w krwi i wariat na wolności, który mógł jeszcze namieszać bardziej, niż na tamtą chwilę im się wydawało.
Nie rozumiała jak on mógł tego nie widzieć. Jak mógł mieć aż tak ograniczone pole widzenia. I jasne, Pilar też nie widziała poza nim świata i bolała ją ta rozłąka, kurewsko, aż do bólu, ale przecież nie mogli wiecznie być tak bezmyślni. Nie mogli się narażać. Ona nie mogła narażać jego.
— Ale ta miłość następnym razem może sprawić, że kolejną kulkę dostaniesz w serce — warknęła w odpowiedzi na jego słowa i podniosła się nieznacznie, by na niego spojrzeć.. — Myślisz, że dla mnie ten tydzień był łatwy? Aż mnie kurwa skręcało, żeby cię zobaczyć — dodała już o ton wyżej, czując, jak krew w żyłach zaczyna jej buzować. Miała przeczucie, że zaraz wszystko sprowadzi się do tego samego, co w smsach. I chociaż tutaj mieli się przed sobą, więc w teorii powinno być łatwiej, tak chyba zapowiadało się zupełnie odwrotnie. I faktycznie, bo wtedy on zaczął o tym Tonym i zwalać wszystko na pieprzoną Ruby, a Pilar jedynie pokręciła głową podczas tego całego wywodu, kompletnie się z nim nie zgadzając. Bo znowu, Madox patrzył na wszystko w linii prostej, ona zaś próbowała wziąć pod uwagę cały obrazek. A na słowa o zbieraniu mózgu w foliówkę, to aż strzeliła oczami. Mocno. Aż zabolało ją pod powiekami.
Co ty pierdolisz, cisnęło się jej na usta, jednak finalnie przełknęła tą nadmierną irytacje.
— Nie masz racji — rzuciła finalnie, próbując zapanować nad szalejącym w piersi sercem. Sercem, które szarpało i wyrywało do niego jak pojebane, jakby lada moment chciało wyskoczyć z jej ciała i osadzić się na dłoni Madoxa, bo przecież tam było jego miejsce. Złapała głębszy oddech i wbiła w niego ciemne spojrzenie. — Nic z tego nie miałoby nawet miejsca, gdybym nie przyszła wtedy do Emptiness i poprosiła cię o informacje. Nie wiedziałbyś o kontenerach, nie znałbyś nawet nazwisk ludzi z nimi powiązanych, a potem dalej; nigdy nie zacząłbyś pytać się o Marco i węszyć w tej sprawie, on razem z Toddem byliby teraz żywi i nawet pierdolonemu Tonemu Lainowi nikt nie chciałby upierdolić głowy. Więc nie Madox, to nie jest wina Ruby. To jest tylko i wyłącznie moja wina, że cię w to wplątałam — wyrzuciła w końcu z siebie, a jej ciało momentalnie się spięło. Skurczyło, jakby ten żal, który siedział jej na wątrobie i ona teraz tak po prostu z siebie wyrzuciła, zostawił po sobie prawdziwe spustoszenie i podpalił organy. Obwiniała się. Bo tak bardzo jej kurwa zależało.
Dzięki tobie żyje.
Te jego słowa wcale nie przyniosły ukojenia. One rozpaliły ogień, który już płonął jeszcze bardziej. Bo gdyby nie ona, to wcale nie trzeba go było ratować. Przełknęła to jednak, zachowując dla siebie. I znowu przygryzła przeklęty policzek, mocno, aż do krwi, byle nie powiedzieć o dwa słowa za dużo.
Na słowa o Galenie westchnęła głośno, żałośnie wręcz. Naprawdę musieli teraz o nim rozmawiać? Nie mogli po prostu skupić się na nich? Chociaż na tą uwagę o dziewczynie, to akurat prychnęła.
— Oczywiście, że tak. Jak inaczej miał mnie zabrać na tą kolację? Powiedzieć, że jestem jego matką? — czy to nie było oczywiste? Poza tym akurat oni mogli najlepiej wiedzieć, jak łatwo przychodziło udawanie takich rzeczy i jak wiele benefitów można było z tego wyciągnąć (czyt. pierwsza klasa w samolocie na przykład), dlatego dziwiło ją jego zdziwienia. A ta kolejne słowa o tym, że to niebezpieczne, to już w ogóle. — Od kiedy ty sie przejmujesz tym, że coś jest niebezpieczne? — wbiła w niego ciemne spojrzenie. To oni mogli podstawiać się pod kulki, wykrwawiając i było okej, a zabranie Wyatta do burdelu było niebezpieczne? Chociaż faktycznie było. I może dlatego Pilar teraz chciała być tak ostrożna z Madoxem. Żeby nie popełnić tego samego błędu. I nawet chciała mu o tym powiedzieć, tylko wtedy za drzwiami wybrzmiał głos Maddie.
Oczywiście, że zaczęła szarpać za klamkę, czego innego mogli się spodziewać? Aż posłała Noriedze wymowne spojrzenie pod tytułem wiedziałam, że tak będzie i ani jej się śniło teraz ruszać z miejsca, żeby je otwierać.
— Zostaw te ciuchy pod drzwiami — krzyknęła stanowczo i poprawiła się na łóżku. — Jesteśmy zajęci — dodała, tak, jakby Maddie chciała jeszcze z czymkolwiek dyskutować i Pilar naprawdę miała nadzieję, że to wystarczy. Że skoro dzisiaj barmanka tak ładnie się słuchała jej poleceń, to z tym również nie będzie problemu.
Ale problem był. I to większy, niż mogło się jej wydawać. Aż zerwała się z miejsca, kiedy Maddie zaczęła napierdalać w te przeklęte drzwi, wydzierając się, że mają ją wpuścić, bo jest afera i Nick Dalton jest w klubie i się wykłóca.
Stała z początku z boku, starając się nie wtrącać i dać Madoxowi poradzić sobie z sytuacją jak na właściciela tego przybytku przystało, tylko im dłużej oni rozmawiali, tym bardziej twarz Pilar robiła się wściekła, a krew w jej żyła zaczęła przelewać się w zastraszającej prędkości. Wisienką na torcie oczywiście było stwierdzenie, że ON PÓJDZIE z nim pogadać. Jasne kurwa, po jej trupie chyba.
— Chyba cię kurwa pojebało — nie wytrzymała, wydarła się w końcu, podchodząc do ich kółka wzajemnej adoracji. Spojrzała na niego gniewnie, żeby wiedział, że wcale nie żartowała, a zaraz potem na Maddie, równie morderczo. Jakby zaraz chciała ją rozszarpać na strzępy. — A ciebie jeszcze bardziej — wystawiła palec w jej kierunku i wbiła go jej prosto w ramię. — Nie minęło kurwa pół godziny odkąd on został POSTRZELONY, a ty każesz mu kurwa iść na górę? Nie ma nawet takiej opcji. Madox to zostaje, a ty poszłabyś w końcu robić kurwa swoją robotę.
— Ale on powiedział, że nie wyjdzie dopóki ty nie…
— A co to jest kurwa festiwal życzeń czy pierdolony klub z dziesiątką ochroniarzy? — przerwała jej praktycznie od razu, podchodząc jeszcze bliżej, tak, że teraz zrównały się prawie czoło do czoła, a Maddie mogła poczuć każde jej słowo na swojej twarzy. — Nie potraficie sobie nawet poradzić z jednym, pijanym idiotą? Po prostu go wyrzuć. Mam ci mówić, jak masz wykonywać swoją robotę? Powiedz mu, że wyszłam i już dawno mnie tu nie ma, niech jedzie pod mój dom, nie dbam o to, ale Madox… — spojrzała na niego przelotnie. Widziała, że jest zły. Trudno. Ona też była. — Madox zostaje tutaj — jej głos był stanowczy jak jeszcze nigdy. Nie miała zamiaru odpuszczać. Tym bardziej nie dla pieprzonego Nicka Daltona, który biegał po klubie z bronią. Ile razy można mu było kazać spierdalać? I jakim cudem on w ogóle dostał się do klubu? Aż wypuściła głośno powietrze. Taki wielki klub, niby taki ekskluzywny, tyle gorli i nikt nie potrafił sobie z nim poradzić? Kogo Noriega tutaj zatrudniał, samych amatorów?
— Radź sobie jakoś, Maddie. W końcu od czegoś tu kurwa jesteś — warknęła prosto w przy jej twarzy, a potem nachyliła się jeszcze bliżej, by kolejne słowa wyszeptać prosto do jej ucha. — A jak ci chociaż odrobinę zależy na jego zdrowiu, to zostawisz go w spokoju i sama to załatwisz.
Nie wiedziała jak Maddie, ale Pilar zależało. Bardziej niż na czymkolwiek innym w tym momencie, dlatego nie miała zamiaru odpuścić, a tym bardziej nie miała zamiaru ryzykować, że on zarobi kolejną kulkę, bo paska już na sobie nie miał i szczęście też w końcu kiedyś opuszczało, a Noriega swoje dzisiaj mocno nadużył. Tylko on wydawał się jakiś nieugięty, dlatego tym razem podeszła do niego, z tym ogniem w oczach i stanowczością, która podobno tak mu się w niej podobała. Za którą ją kochał.
— Quédate aquí conmigo — zostań tu ze mną, poprosiła, zaglądając mu głęboko w oczy. — Pozwól im to załatwić, a my dokończymy nasze sprawy. Por favor.
ten od naklejek
-
świąt nie będzie!
miał być cichy, niewidoczny, w końcu balansuje na granic między kokainą na złotych tacach i bronią ukrytą pod drogimi marynarkami, a kajdankami i odznaką przy pasku... a jednak tak bardzo rzuca się w oczy, że trudno go nie zauważyć, z tymi jego tatuażami, z tymi kolorowymi koszulami, złotymi łańcuchami na opalonym karku i... niewyparzoną gębą
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkinietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Bo on się nigdy nie bał. Jak ten swój klub stawiał to też niczego się nie bał, to szedł w zaparte, chociaż przecież momentami było tak trudno. Momentami to też prawie przypłacił to życiem, bo kiedyś to on wcale nie wiedział z kimś może wchodzić w jakieś układy, nie wiedział nic.
I o miłości może też nie wiedział wcale za dużo, a jednak wiedział to, że on byłby gotowy tą kulkę w serce przyjąć, żeby tylko poczuć, to co poczuł do niej. Wywrócił oczami na te jej słowa, na ten jej ton, a sam odezwał się dość łagodnie, ciszej.
- No i co z tego? Mogę dostać kulkę w każdym momencie, Ty też, jedną już dostałaś - przejechał palcami po tej jej bliźnie pod żebrami, ukrytej pod sukienką, bo przecież doskonale wiedział gdzie ona się znajdowała, doskonale zdawał sobie sprawę, że to blizna od postrzału, wiedział jak wyglądają - to ja już wolę dostać za to, że Ciebie kocham, niż za to, że nie wiem... zadałem się kimś, z kim nie powinienem - dla niego to wszystko było proste. Sami sobie wybrali takie życia, a nie inne. Sami wybrali sobie to niebezpieczeństwo, i czy oni byliby razem, czy nie, to przecież ono by istniało. To przecież ono cały czas nad nimi ciążyło.
- Mogłaś przyjechać... - mruknął, znowu jakby to było najprostsze na świecie. Ale nie było.
I zaraz Pilar postanowiła mu to wyjaśnić, i chociaż on w pierwszej chwili to nabrał w płuca powietrze znowu się krzywiąc, bo tą otwartą wciąż ranę znowu pociągnęło, to jednak zamilkł, jednak jej słuchał i słuchał tego bicia jej serca, które czuł gdzieś na policzku, gdy przesunął głowę trochę wyżej na jej pierś.
Kiedy znowu westchnął prosto w jej szyję, to potem tym swoim zarostem przesunął po jej dekolcie.
- Jakbyś nie przyszła wtedy do Emptiness to Medellin też nie miałoby miejsca, a jakbym w ogóle stamtąd nie wyjechał dziesięć lat temu, to grałbym w latynoskich telenowelach - rzucił i trochę się uniósł, żeby na nią spojrzeć, ale jak tak napiął mięśnie brzucha, żeby się podnieść, to znowu odezwała się rana i opadł na nią jakoś ciężko, na jej dekolt, bo już tak się blisko podsunął - to jest pierdolenie Pilar, bo bym nie grał - wywrócił oczami - i ja niczego nie żałuję, ale jeśli Ty tak, to nie wiem, to... mi to powiedz - czekał na to przez chwilę, żeby mu powiedziała te dwa słowa za dużo. Bo akurat dla Madoxa to nie był jakiś problem, mogła mu powiedzieć wszystko co jej ciążyło na wątrobie. Co prawda on by pewnie wciąż i wciąż to podważał, bo on miał w tym temacie swoje zdanie, nie do przeforsowania, ale mogła to z siebie wyrzucić. On by wyrzucił. Wyrzucał cały czas. Bo u niego nie było jakiegoś duszenia czegoś w zarodku, jakiegoś tłumienia uczuć, gryzienia się w język. Po co?
- Albo sekretarką, myślałem, że on wszędzie chodzi z sekretarkami, nawet do... - nie dokończył, bo później już rozmawiali o tym niebezpieczeństwie i Madox znowu się uśmiechnął, delikatnie - ja się tylko o niego martwię, mnie to akurat nie rusza, czy coś jest niebezpieczne, czy nie - a najbardziej to się martwił chyba o nią, ale z drugiej strony. To przecież ona na każdej akcji prawie ponosiła ryzyko, tak jak Madox też często to robił. Ryzykował. Bo bez ryzyka nie ma zabawy.
Oni oboje tak trochę żyli, że prowokowali to niebezpieczeństwo i może z tą kulką też trochę tak było? Bo jakby to spotkanie z Tony'm odbyło się po cichu, to może byłoby inaczej? Nie, nie byłoby, bo Ruby i tak miałaby go zabić. Według Madoxa to wciąż była wina Ruby, ale już postanowił się z nią nie kłócić, nie w tej chwili, zważając na to, że Maddie zaczęła się dobijać do drzwi.
Nawet w pierwszej chwili spojrzał na Pilar, bo może rzeczywiście mogła zostawić te ciuchy pod drzwiami, a oni mogli jeszcze chwilę być zajęci, sobą. Chociaż ta rozmowa to zmierzała teraz w takim kierunku, że bardzo było możliwe, że zaraz któreś z nich by trzasnęło drzwiami i sobie poszło. Madox by to zrobił jakby ona wciąż go przekonywała, że to jest jej wina. Bo dla niego nie była wcale. A nawet jakby była, to co z tego? To on by mógł tę kulkę przyjąć jeszcze dziesięć razy, za nią.
Tylko, że jak Maddie zaczęła, że jest kolejny problem, to Madox się zwlókł z łóżka, bo przecież on tutaj było od rozwiązywania problemów, zawsze. Bo to był jego klub.
Jego najcenniejsza rzeczy na świecie, chociaż...
Kiedy Pilar znowu to powiedziała, że go pojebało, to spojrzał na nią, już otworzył usta, żeby przyznać jej rację, ale wtedy Stewart zaczęła się wydzierać na Maddie, a Madox też spojrzał na blondynkę.
- No widzisz nie tylko ja uważam, że powinnaś wziąć się do roboty - mruknął, bo akurat tu się zgadzał z Pilar, wszyscy się tutaj tak opierdalali. Madox to chyba po prostu był za dobry. Za bardzo wszystkim ustępował, stawał za barem, bił się za tych ochroniarzy, a Maddie to już w ogóle bez niego była jak dziecko we mgle. Skrzyżował ręce na piersi, ale ta rana zabolała i znowu się skrzywił, i nawet jakoś wzdrygnął. Może był zły, ale chyba bardziej na Maddie i na Daltona. Chociaż... mógłby iść mu powiedzieć, że ma się od niej odpierdolić, od Pilar.
Ale zaraz się okazało, że nie może iść, te ciemne oczy utkwione były w Pilar, kiedy ona tak jebała Maddie równo, no jakby powiedzieć, że mu to nie zaimponowało i w jakiś pokręcony sposób nie podobało mu się to, to tak jakby skłamać. Ale naprawdę starał się tego nie dać po sobie poznać.
- To może ja pójdę tylko na chwilę... - powiedział, ale przecież i tak by nie poszedł, nie po tym jak Pilar tak o to walczyła, Maddie za to nadęła usta, bo też już była zmieszana. Nie lubił podejmować takich decyzji bez Madoxa, bo potem się odpierdalały takie kwiatki, jak ostatnio kiedy go nie było, ale z drugiej strony to przecież jej zależało na jego zdrowiu.
A Noriedze to przede wszystkim zależało na Stewart, więc już się cofnął, nawet zanim ona tak mu pięknie powiedziała po hiszpańsku, żeby z nią został, a później jeszcze poprosiła.
- Vale, pero hay una condición: no hablemos más de quién es la culpa - dobra, ale jest jeden warunek: nie rozmawiamy już o tym czyja to wina, powiedział i on też jej spojrzał głęboko w oczy. Skoro i tak zamierzał tu z nią zostać, to jeszcze może mógł na tym trochę ugrać. Chciałby.
Maddie strzeliła oczami i nadęła usta.
- Nie wiem o co wam chodzi, ale go wywalę, ale jak zacznie się rzucać to mu nakopie - powiedziała poważnie, a Madox aż się na nią obejrzał, bo on teraz to znowu z tymi swoimi koszulami stał przed Pilar - no i prawidłowo, zrób dla mnie jakieś zdjęcie, jak będziesz to robiła - parsknął krótko śmiechem, ale zaraz się skrzywił i złapał za bok - a później przypilnuj, żeby zamknęli, bo ja już stąd dzisiaj nie wychodzę - powiedział, ale już wcale nie patrzył na Maddie tylko na Pilar. Bo skoro już słowo się rzekło, to zostanie z nią, tak jak prosiła.
Zanim Maddie jeszcze coś powiedziała, to Madox walnął te koszule na jakiś fotel pewnie z tej włoskiej skóry, a później to zrobił kolejny krok w kierunku Pilar i zanim ona też mu coś powiedział, to złapał ją w pasie i przerzucił sobie przez ramię, trochę syknął bo zabolała go znowu ta rana, a nawet ten plasterek z jednej strony się odkleił, ale chuj.
Maddie pokręciła głową mówiąc coś, że są pojebani, a Madox zaniósł Pilar z powrotem do tego łóżka i rzucił na ten brudny materac, i chociaż przez chwilę to chciał się też rzucić, na nią, bo w tych jego oczach też znowu było widać ogień, taki sam jak w tych jej, kiedy go tak ładnie prosiła.
- Y ahora me coserás - a teraz będziesz mnie szyć, rzucił, ale zaraz już wylądował obok niej na tym materacu, między jej udami, żeby znowu się pochylić do jej dekoltu, żeby szarpnąć zębami ten złoty łańcuszek, a potem musnąć wargami jej gorące, pełne usta - por favor... - dodał powoli, osadzając te słowa na jej wargach - chociaż tak bardzo mnie kręcisz, że nie wiem... Może mogłabyś jednak użyć tej taśmy i moglibyśmy... - jego wzrok znowu zjechał na jej dekolt, na tego węża miedzy piersiami, tylko, że chyba nie mogli, bo ten plaster, który miał na boku, to już nie był wcale na tej ranie, tylko na udzie Pilar, kiedy on się tak do niej łasił.
cariño
-
lepiej strzela niż gotuje.
a świąt to kurwa nienawidzi
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracji3 osczas narracjiprzeszłypostaćautor
I Pilar jak ta lwica wydzierała się teraz na Maddie, równając ją z błotem i cały personel Emptiness tylko ze względu na jego zdrowie. Żeby mógł w końcu odpocząć, wyzdrowieć, a nie biegać po klubie, wyglądając jak wrak człowieka i podstawiać się pod kolejny ostrzał. Bo chociaż znała Nicka i zawsze sądziła, że jest niegroźny, tak fakt, że był teraz na górze i wymachiwał bronią, jasno świadczył o tym, że mogła się jednak pomylić. Bóg jeden wiedział, co by mu wskoczyło do głowy, jeszcze biorąc pod uwagę jego stan trzeźwości.
Przez moment rozważała nawet, że pójdzie tam sama. Że szybko go wyjaśni, wyprowadzi z klubu i po sprawie, jednak wystarczyło jedno spojrzenie w ciemne oczy Noriegi, żeby wiedzieć, że przecież by jej na to nie pozwolił. Że trzeba by mu było coś więcej niż d z i u r y w brzuchu, żeby zatrzymać go tu na dole, podczas gdy Stewart poszłaby rozmawiać z Daltonem. Dlatego nawet nie zaproponowała tego na głos i po prostu skupiła się na wygonieniu Maddie na górę.
Szczerze? Nastawiała się na prawdziwy bój, a nawet użycie siły, żeby on został z nią w pokoju. Znając jego charakter i miłość do klubu nie sądziła, że przystanie na jej prośbę, i może dlatego, kiedy powiedział, że zostanie na jej twarzy pojawiło się szczere zdziwienie, doprawione ulgą i pewnego rodzaju niedowierzaniem. Aż przystawiła dłoń do jego czoła, żeby sprawdzić, czy nie miał gorączki. Może znowu odpływał?
— Nie no, temperatura w normie — rzuciła pod nosem i przy okazji spojrzała mu w oczy z delikatnym rozbawieniem. Ta część o nie rozmawianiu, czyja to wina jednak szybko starła jej ten uśmiech z twarzy. Naprawdę mieli zamiar ponownie zamieść cały ten temat pod dywan? Zostawić te wszystkie niewyjaśnione kwestie pod znakiem zapytania, żeby znowu skończyć na kłótni przez wiadomośći? Z drugiej strony, jeśli miała do wyboru spieranie się z nim o to by został, a zamknięcie się w jednej kwestii, to jednak wybór wcale nie był taki ciężki. Na potwierdzenie jego wymogu, jedynie skinęła głową i odwróciła się do Maddie.
— Rób z nim co tylko chcesz — mruknęła, wbijając w nią stanowcze spojrzenie. — Mnie tu i tak nie ma — wzruszyła ramionami. Bo przecież i tak miała tu być pod przykrywką, a skoro ktokolwiek skopie Nickowi dupe poza jej obecnością, Stewart nie miałą obowiązku robić z tym cokolwiek. Jasne, nie chciała, żeby działa mu się krzywda, jednak jeśli faktycznie był teraz na górze i odgrażał się bronią, ewidentnie zasłużył na ekstremalne traktowanie.
Zwinnie umieściła dłonie na ramionach blondynki, a następnie zacisnęła delikatnie, by już po chwili odwrócić ją przodem do drzwi, dając jej jasno do zrozumienia, że już mogła iść. A nawet powinna, bo przecież każda minut tutaj znaczyła o tym, że Dalton był na górze i robił Bóg wie co. Nawet chciała dodać jeszcze krótkie do roboty, ale wtedy Madox złapał ją pod tyłkiem i przerzucił sobie przez ramię.
— Noriega, kurwa! — warknęła. W pierwszej chwili chciała go uderzyć; przywalić w nabite, nagie ramiona, żeby natychmiast ją postawił, tylko nim Pilar zdążyła wziąć chociaż zamach, on już ciskał nią na łóżko. — Przysięgam, że jeśli chociaż jeden z tych plastrów ci się odkleił, to… — nie dokończyła, bo on już nawijał o szyciu i bardzo umiejętnie zamknął jej usta w czułym pocałunku. A Pilar akurat w tym przypadku nie miała w sobie wystarczająco silnej woli, by go od siebie odepchnąć. Nie, kiedy jego ciepłe wargi z już o wiele większą zachłannością smakowały te jej.
Uniosła dłonie do jego karku i przyciągnęła go jeszcze bliżej, pogłębiając pocałunek. W ułamku sekundy jej ciało zalała znajoma fala gorąca. Krew, która jeszcze chwile temu spokojnie przepływała przez organizm, teraz błądziła w zastraszającej prędkości, a serce aż zabiło mocniej z tęsknoty i wyczekiwania. Gdzieś tam w tle trzasnęły drzwi, oznaczające, że Maddie na dobre oddaliła się z pomieszczenia, w końcu zostawiając ich samych.
I chociaż Pilar mogłaby tak godzinami — całować go, błądzić dłońmi po jego gorącym ciele, smakować i odczuwać — zdawała sobie sprawę, że trzeba było wziąć się za szycie, nim ta rana się jeszcze bardziej rozejdzie, a biorąc pod uwagę, jak on się prężył między jej udami, istniało tego bardzo wysokie prawdopodobieństwo.
— Aż tak cię kręci ta taśma? — zapytała zdyszana, gdy w końcu udało jej się od niego oderwać. Pilar była kreatywną kobietą, może czasami aż za bardzo i w tamtym momencie w jej głowie również już klarował się pewien pomysł, który mógłby połączyć przyjemne z pożytecznym. Mógł to zobaczyć w jej oczach, które nagle zabłyszczały jeszcze bardziej niż przed chwilą. — Daj mi chwilę — zepchnęła go delikatnie na bok, oczywiście ten zdrowy, a sama zeskoczyła z łóżka. Podeszła do czarnej, drewnianej komody, na której wcześniej Maddie ustawiła masę przyborów, które mogły się przydać, a wcale nie przydały, w tym szarą taśmę. Złapała ją w dłonie, a potem umieściła na palcu i zakręciła kilka razy, przyglądając się, jak Madox już leżał wygodnie rozłożony na łóżku.
— Hoy hacemos realidad nuestros sueños — Dzisiaj spełniamy marzenia, rzuciła tajemniczo, podchodząc nieco bliżej łóżka. Powoli uklękła na czarnej pościeli, czując, jak materac ugina się pod jej ciężarem, a następnie nie ściągając z niego wzroku wdrapała się na jego uda. — Combinamos el deber con el placer — Połączymy obowiązki z przyjemnością, mruknęła tuż przy jego ustach, na których złożyła przelotny pocałunek, by już po chwili przenieść się na jego szyję i zostawić na niej mokre ślady. Jednak nie na długo, bo potem wyprostowała się i zabrała się za odszukanie początku taśmy. — Dame tus manos — dawaj ręce, rozkazała tonem nieznoszącym sprzeciwu i kiedy jego ciemne oczy spoczęły na tych jej, jakby się jeszcze zastanawiał, Pilar sama sięgnęła po jego dłonie. Pierwsze po lewą, przygryzła delikatnie szorstką skórę tuż przy knykciach, a potem owinęła taśmą nadgarstek pod zegarkiem i przeciągnęła ją za głowę Noriegi, dokładniej do metalowych prętów tuż przy ścianie, które były częścią stelażu. Wszystko owinęła razem dobre dziesięć razy, żeby na pewno trzymało i nawet szarpnęła energicznie jego ręką, by upewnić się, że nie miał jak się uwolnić. A potem powtórzyła tą czynność z drugim nadgarstkiem, by finalnie odchylić się nieznacznie i spojrzeć na swoje dzieło z odpowiedniej perspektywy.
— No, teraz to już na pewno nigdzie nie pójdziesz — stwierdziła luźno, a kąciki jej ust wysunęły się w górę. Dobrze wyglądał, taki bezbronny. Chociaż może bezbronny to złe stwierdzenie, bo przecież miał jeszcze do dyspozycji nogi. Ale co on nimi mógł zrobić? Skopać ją? Na pewno nie, kiedy Pilar tak ładnie nad nim zawisła, pozwalając posklejanym od krwi włosom połaskotać jego obojczyk i złożyła na jego ustach zachłanny pocałunek. — Con vestido o sin él? — W sukience czy bez? Osadziła ciche pytanie na jego ustach, dając mu co nieco wpływu na sytuację. Chuj, że finalnie i tak miała zamiar go zaraz zacząć szyć, czy tego chciał czy nie.
Madox A. Noriega
-
świąt nie będzie!
miał być cichy, niewidoczny, w końcu balansuje na granic między kokainą na złotych tacach i bronią ukrytą pod drogimi marynarkami, a kajdankami i odznaką przy pasku... a jednak tak bardzo rzuca się w oczy, że trudno go nie zauważyć, z tymi jego tatuażami, z tymi kolorowymi koszulami, złotymi łańcuchami na opalonym karku i... niewyparzoną gębą
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkinietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
- Niech sobie radzą, bo potem nie ma mnie trzy dni i co... I się odpierdala - rzucił i zerknął na Maddie z ukosa, kiedy Pilar dotykała jego czoła, kiedy sprawdzała mu tę temperaturę, zaraz jego oczy znowu spoczęły na jej twarzy. Bo nawet jeśli to miał być żart, to też miało w sobie coś takiego troskliwego, do czego mógłby się przyzwyczaić.
Chociaż tamta sprawa przez która kilka dni temu go wzywali na komisariat, to też po części była wina Nicka Daltona, bo to on tego dzieciaka z prochami złapał, ciekawe czy w ogóle nie za jego namową ten gnojek zeznawał o tym facecie z tatuażem lwa, ale chyba nie mógł być taki zły? Jakiś skorumpowany glina, który dla swojej miłości, która w zasadzie była tak bardzo jednostronna, że to aż smutne, postanowił udupić Madoxa. Może jednak by mógł, skoro on tam cały czas chodził po tym klubie z pistoletem i wymachiwał bronią?
Może biedny Nick Dalton to już postradał zmysły, przez nią, przez Pilar. Bo Madox to trochę tak, kiedy tak na nią patrzył znowu, z tym ogniem w oczach, i później kiedy ją złapał za pośladki i już miał na ramieniu. A później pod sobą na tym łóżku, na tej brudnej, czarnej pościeli. Maddie się nawet nie przejmował, zresztą ona też walnęła drzwiami tak mocno, że chyba dała im tym jasno do zrozumienia, że jednak ona dzisiaj ten klub ogarnie. I bardzo dobrze, bo za to Madox jej płacił, to mógł od niej trochę wymagać.
Zwłaszcza, że on to już była zajęty całowaniem Stewart, smakowaniem tych jej ciepłych, pełnych ust, jakby nic się już nie liczyło na tym świecie, nawet klub. Tylko te jej wargi, jej gorące ciało, które znowu zadrżało dziko pod jego dotykiem, kiedy przesuwał ręką po jej udzie, kiedy podwijał jej sukienkę coraz wyżej. Jej zapach, który tak przyjemnie wdzierał się pod skórę i to bijące od niej ciepło. Jakby cała gorąca krew wróciła do niej w jednej sekundzie.
Madox miał te plastry gdzieś i ranę w zasadzie też, nie bolała już tak paskudnie, żeby mógł z jej powodu to przerwać, zwłaszcza, że czekał na to cały tydzień, wiec kiedy oderwała swoje wargi od tych jego, to spojrzał na nią z wyrzutem.
- Ty mnie kręcisz - rzucił i już znowu chciał się wpić w jej usta, ale kiedy spojrzał jej w oczy i zobaczył w nich te niesforne chochliki, to aż zmrużył powieki. Musnął tylko kącik jej ust jeszcze raz, zanim go zepchnęła.
- Ale tylko chwilę... - podparł się ręką na tym zdrowym boku i powiódł za nią spojrzeniem, bo w zasadzie sam był ciekawy, co ona wymyśliła. A przecież doskonale sobie zdawał sprawę z jej pomysłowości, z tego szaleństwa, które siedziało jej gdzieś pod skórą, które tak go kupowało w stu procentach.
- Czyli zaklejasz mnie taśmą, a później... - zaczął, kiedy powiedziała o tym spełnianiu marzeń, ale z jej kolejnymi słowami, Madox stwierdził, że to chyba wcale nie o jego życzenia chodziło - obowiązki z przyjemnością? - powtórzył i uniósł brew, kiedy na nim usiadła, to od razu zacisnął palce na jej udach, przyciągając ją do siebie mocniej. Liczył na to, że będzie go tak ładnie rozpraszała jak ostatnio, i nawet jej to wychodziło, gdy znowu go pocałowała, przez moment zapomniał o tej igle, o szyciu, a gdy jej ciepłe wargi zeszły niżej na jego szyję, to aż mruknął i mogła to poczuć na gardle, ten głośny pomruk. Sięgnął rękami do jej pleców, żeby znowu ją do siebie przyciągnąć, kiedy się wyprostowała, tylko, że ona wtedy mu kazała dać ręce i Madox w pierwszej chwili strzelił nimi w powietrze, a potem je podniósł do góry.
- Co Ty kombinujesz Stewart, jakie marzenia będziemy spełniać? - zapytał, te ciemne tęczówki wbijając w jej oczy, piękne, brązowe i teraz błyszczące jakoś tak dziko, że Noriega mógł sobie gadać, ale i tak by jej te ręce pewnie dał, chociaż w pierwszej chwili, to uniósł je nad głowę, żeby musiała po nie sięgnąć pochylając się znowu nad nim, tak, że te jej ciemne kosmyki połaskotały jego wytatuowany tors.
- Chica loca, si hubiera sabido que tenías esas fantasías, las habría cumplido hace mucho tiempo - szalona, jakbym wiedział, że masz takie fantazje, to już dawno bym je spełnił, mrugnął do niej jednym okiem, chociaż prawda jest taka, że odrobinę się spiął, kiedy tak szczelnie owijała jego rękę tą taśmą. A w życiu nikomu by na to nie pozwolił, żadnej swojej byłej, chociaż by to była jej jakaś największa fantazja, bo Madox mimo wszystko nie lubił tracić kontroli. Nigdy jej nie tracił, zwłaszcza w łóżku, to on decydował, a tutaj... oddał jej cały nadzór, i rzeczywiście po chwili już był bezbronny. Jego ciemne oczy podążyły za tą jego ręką, zerknął na nią i nawet szarpnął, ale nie dałby rady tego zerwać, nie ma nawet takiej opcji, za dużo taśmy nawaliła. Aż jego płuca znowu opuściło jakieś ciężkie westchnienie, on będzie skrępowany, a ona będzie go jeszcze do tego szyła.
Jakby jej tak nie ufał, jakby nie stracił dla niej tak głowy, to na pewno by jej na to nie pozwolił.
Ale się zgodził, chociaż jeszcze raz szarpnął nadgarstkami sprawdzając te taśmy, nie, nadal nie było opcji, żeby się z nich uwolnił bez jej pomocy.
- I tak bym nie poszedł... Ale teraz nie będę mógł nawet cię dotknąć - skrzywił się delikatnie, bo jednak to mu odrobinę przeszkadzało. Bo Madox lubił czuć, pod opuszkami palców jej ciepłą, gładką skórę. Lubił przyciągać ją do siebie, a teraz to co on mógł? Co najwyżej to mógł wyrwać się do niej do przodu, spiąć, żeby znowu te jej usta odszukały tych jego, ale finalnie to wylądował plecami na tym materacu, kiedy się odsunęła i zapytała o tę sukienkę.
- Sin, yo podría ayudarte... romperlo - bez, mogłem ci pomóc ją... zerwać, rzucił patrząc jej prosto w te czekoladowe, piękne oczy. I znowu się poruszył, kiedy się wyprostowała, kiedy sięgnęła do rąbka tej swojej seksownej sukienki, którą zresztą on sam jej wybrał. Szkoda tylko, że ona teraz była cała poklejona krwią i ciało Stewart też nosiło jej ślady. Zresztą wszystko było w tej zaschniętej krwi. Tylko, że oni wcale się tym nie przejmowali, nigdy się tym nie przejmowali, że w ich relacji ta krew była tak bardzo obecna. Jej zapach, jej smak na językach. I teraz też Madox go poczuł, gdy znowu próbował się podnieść, ale te przyklejone do łóżka ręce mu w tym jednak przeszkadzały, aż ta rana go znowu zapiekła.
Kiedy Stewart ściągnęła z siebie w końcu sukienkę, a Madox oczywiście cały czas obserwował ją, nie spuścił nawet na moment spojrzenia, aż go skręcało, że nie mógł się ruszyć, że nie mógł się do niej wyrwać. Znowu szarpnął rękami, ale te metalowe barierki zadzwoniły tylko o ścianę. Poruszył się na tym materacu, zanim znowu się poddał i opadł na niego plecami.
- Vamos, cuello - chodź już, szyj, mruknął znowu ze spojrzeniem zawieszonym na jej twarzy. Bo kiedy ona była tak daleko, w tej swojej koronkowej bieliźnie, tej, którą też by chętnie z niej zerwał, to jemu ta taśma podobała się coraz mniej. A zwłaszcza kiedy Stewart poszła po te rzeczy do szycia. Po igłę.
Madox aż się wzdrygnął, kiedy znowu wylądowała na kolanach na materacu, z tymi narzędziami do szycia. I nawet w zasadzie nie za wiele nad tym myślał, ale skoro... nogi miał wolne. To zaraz sięgnął do niej stopą, wsunął ją pod jej kolana, a potem to szarpnął ją do siebie do przodu, objął nogami, tak, że chciała czy nie, to musiała wylądować na nim, bo dodatkowo wykorzystał chwilę jej nieuwagi, kiedy tak szukała tej igły, czy tam jakiegoś gazika, w apteczce. Te wszystkie narzędzia wylądowały na łóżku obok, gdzieś w tej potarganej pościeli, którą pewnie Madox pozwijał jeszcze bardziej, gdy tak się wiercił.
No i kiedy on ją tak do siebie przycisnął, kiedy się znowu spiął, to oczywiście, że te plastry już mu się porozklejały coraz bardziej.
- Nawet bez rąk jesteś moja Pilar - mruknął, tak odnośnie tego ich sparingu, tych zapasów, które przecież tak sobie cały czas obiecywali, kiedy mocniej zacisnął na niej uda, żeby była jeszcze bliżej.
enfermera personal
-
lepiej strzela niż gotuje.
a świąt to kurwa nienawidzi
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracji3 osczas narracjiprzeszłypostaćautor
Ale nie dla niego.
Bo w jego ustach loca chica brzmiało jak najpiękniejszy komplement. Kiedy mówił jej to pewnym siebie głosem, spoglądając głęboko w oczy, podczas gdy w tych jego tańczyły drobne świetliki. Traktował to szaleństwo Pilar jak z a l e t ę zamiast wadę i chociaż ona przez większość czasu jedynie wywracała na to oczami, tak serce potrafiło zabić trzy razy szybciej. Wyrwać się w jego stronę w geście wdzięczności za to, że brał ją taką, jaka była — z tym co złe i tym co dobre — niezależnie od nastroju i pory dnia.
Doceniała to, dlatego gdy znowu ją tak nazwał, gdy powiedział o spełnianiu jej fantazji, doprawiając wszystko pięknym, hiszpańskim akcentem, Pilar uśmiechnęła się szczerze, prosto w jego pełne usta, które jeszcze chwile temu zachłannie całowała.
— Kiedy dawno? — dopytała, zaglądając mu w oczy. — W zeszłym tygodniu? Wtedy byłeś zajęty spełnianiem zupełnie innych — nachyliła się w jego stronę i zwinnie złapała w zęby jego dolną wargę, a następnie szarpnęła ją, naciągajać, by finalnie pozostawić na niej przyjemne pulsowanie. — Ale może kiedyś opowiem ci, co jeszcze mam na liście — wzruszyła ramionami, jakby faktycznie to rozważała, chociaż prawda była zupełnie inna. Wystarczyłoby jedno słowo, a powiedziałaby mu o wszystkich. Co do jednej, nawet tych najbardziej szalonych i popierdolonych, po których dopiero pomyślałby, że była chica loca. Jednak nie było teraz na to czasu, bo już po chwili Pilar zwinnie kleiła jego ręce, chyba z dziesięć razy upewniając się, że dorzuciła odpowiednio dużą ilość szarej taśmy, by nie mógł jej rozszarpać.
Chciała uniknąć sytuacji, w której jej dłonie będą zajęte szyciem, a on zerwałby się nagle z miejsca. Nie mogła ryzykować, że igła wbije się w nieodpowiednie miejsce lub — co gorsze — przebije mu jeszcze więcej tkanek, przynosząc więcej szkód niż pożytku. Tutaj sytuacja była o wiele bardziej poważna niż wtedy w Medellin. Nie chodziło o marne rozdarcie na dłoni, a faktyczną d z i u r ę w ciele. A to, że Pilar aż mdliło na samą myśl o tym, co zaraz miała zrobić, to już inna sprawa. Bo może przed nim była twarda, zachowywała zimną krew, jednak w środku całą drżała. Kurwa. Takie rzeczy powinni robić wykwalifikowani medycy, a nie laska po szkole policyjnej i dwóch kursach pierwszej pomocy. Słowo jednak się rzekło i teraz nie było wyjścia. Z plusów; przynajmniej pacjent był uziemiony.
— Jakoś to wytrzymasz — rzuciła w odpowiedzi na jego słowa i uśmiechnęła się przelotnie. Doskonale zdawała sobie sprawę, że Madox lubił kontrole. Znała go już na tyle i jego zachowania, by zauważyć, jak za każdym razem chciał przejmować pałeczkę, niezależnie od tego, co by się nie działo. Bo tu już nawet nie chodziło o seks, w którym również chciał dominować, ale przede wszystkim normalne sprawy, jak te, które działy się w klubie, czy kiedy rzucał się na innych, jak wtedy na wuja, w sekundzie, gdy zobaczył broń. Pilar również lubiła mieć kontrolę, dlatego po części była w stanie zrozumieć, w jakiej sytuacji go postawiła. Ale przecież sam chciał. Sam zaproponował użycie taśmy. Poza tym, zaraz i tak miało zrobić się nieco milej. Właśnie dlatego pytała go o los dla czarnej, zakrwawionej sukienki.
Bez.
Uśmiechnęła się, wwiercając w niego ciemne spojrzenie. Mogła spodziewać się takiej odpowiedzi, a jednak gdy powiedział to na głos, przez plecy Pilar przeszedł przyjemny prąd. Zawędrował od głowy po same lędźwia, finalnie chowając się gdzieś między udami, które ona już po chwili mocno na nim zacisnęła.
— Zomperás el siguiente — Zerwiesz następną, obiecała, tym samym dając mu jasno do zrozumienia, że jeszcze pewnie będzie do tego okazja. Pilarm mogła to wypierać ile tylko chciała, mogła zarzekać się i iść w zaparte, że oni już nigdy się nie spotkają, ale przecież w środku dobrze wiedziała, że to nie była prawda. Za bardzo oszaleli na swoim punkcie, za bardzo byli w gorącej wodzie kąpani, żeby któreś się w końcu nie wyłamało. I chociaż doskonale to wiedziała, to wcale nie powstrzymało ją by nieco się z nim podrażnić. — Cuando surge la oportunidad… — Jak będzie okazja... Przeciągała każde słowo, kręcąc przy tym głową, podczas gdy on ponownie szarpnął za taśmy. Łóżko zaskrzypiało, a metalowe pręty drgnęły dźwięcznie, raz po raz obijając się o ścianę.
— Zachowuj się, Noriega — wyprężyła się, odchylając nieznacznie do tyłu. — Bo zaraz nie będziesz mieć nic do powiedzenia — i chociaż przez moment rozważała, czy nie zrobić mu na złość i tą sukienkę nie zostawić na sobie (ale w sumie w poście Madoxa już się jej pozbyła xd), tak finalnie zacisnęła długie palce na cienkim materiale. Czuła pod opuszkami zaschniętą krew, jak miękka faktura zamieniła się w sztywną, chropowatą teksturę. Spojrzała mu głęboko w oczy, a następnie zaczęła p o w o l i się jej pozbywać. Leniwie wręcz. Wiedziała, że aż go skręcało, by ją ponaglić i pewnie gdyby miał wolne ręce już dawno w ułamku sekundy rozszarpałby cały materiał. Na samą myśl coś ścisnęło ją w żołądku.
Materiał wylądował gdzieś za łóżkiem, a Pilar ponownie zawisła nad jego ustami. Przysunęła bliżej całe ciało i przywierając do niego, zakręciła biodrami. Mocno. Żeby mógł ją poczuć przez materiał spodni. A kiedy powiedział jej, że ma s z y ć, Stewart tylko przewróciła oczami. Bo przecież to nie on tutaj rozdawał karty. I na potwierdzenie tego Pilar nachyliła się nad jego klatką piersiową i zaczęła ją całować. Zaczęła w okolicy lwa, pozostawiając mokre ślady na czarnych tatuażach aż do wielkiego napisu Medellin. Przygryzła skórę tuż pod pępkiem, a następnie przejechała językiem przy linii spodni, które po chwili przygryzła zębami.
— Chciałam zacząć od przyjemności, ale skoro tak nalegasz na to szycie… — westchnęła, ewidentnie za-wie-dzio-na i w końcu się od niego odsunęła. Poszła po apteczkę, przy okazji odpowiednio wyginając igłę, by skręciła się w charakterystyczny haczyk. Do tego dobrała nić i płyn do dezynfekcji, którego w takich przypadkach nigdy nie było za wiele.
Tylko zanim Stewart zdążyła się ze wszystkim rozłożyć, stopa Madoxa wdarła się między jej nogi i szarpnęła, powodująć, że wszystkie rzeczy wypadły jej z rąk i rozsypały się na łóżku.
— Kurwa, Madox — warknęła, wcale nie dzieląc jego entuzjazmu. Nie po to starała się ze wszystkim obchodzić dokładnie i sterylnie, żeby on w ułamku sekundy całą tą jej pracę zawodowo spierdolił. Aż zgromiła go spojrzeniem tak wkurwionym, że niejeden by się pod nim skulił. — Déjame ir — Puszczaj mnie, szarpnęła się, ale on zakleszczył ją tak mocno, że z początku Pilar naprawdę nie mogła się ruszyć. I może gdyby jeszcze była w nastroju na żarty, a nie bałą się, że zaraz będzie go musiała szyć, może by się z nim posiłowała. Ale nie była, więc zamiast tego złapała go za to najbardziej czułe miejsce, tak mocno, że od razu mógł to poczuć. — Puszczaj mnie albo dopiero cię będzie boleć — przycisnęła mocniej paznokcie do materiału spodni, wbijając je coraz mocniej i czy on tego chciał czy nie musiał odpuścić. A kiedy w końcu to zrobił, Stewart zabrała się za zbieranie przyborów z upierdolonej krwią pościeli. I jak jeszcze butelkę było łatwo namierzyć, tak tą igłę z nitką ani kurwa trochę.
— Ja pierdole, no gdzie ona jest — miała ochotę mu autentycznie przywalić. Drugiej nie mieli i jeśli z jego strony to miał być celowy zabieg, żeby uniknąć szycia, to Pilar miała zamiar wyjść z tego pokoju i zostawić go kurwa takiego przywiązanego do łóżka aż do momentu, aż Maddie tu do niego nie zejdzie. Może do jutra, bo przecież miała im już więcej nie przeszkadzać. — Przysięgam ci, że jak jej nie znajdę, to… — zaczęła chcąc mu zagrozić, ale wtedy zauważyła błyszczący kawałek metalu, mieniący się pod wpływem światła. Nachyliła się do przodu i sięgnęła po nią wolną ręką. Całe szczęście nitka wciąż była nawleczona.
— Miało być miło, ale teraz będzie cię tylko boleć — wróciła do niego, jednak tym razem zamiast siadać na nim okrakiem znalazła sobie miejsce tuż obok. Nie miała zamiaru ryzykować, że znowu wywinie jej taki numer, podczas gdy ona będzie go szyć. Zanim się za to jednak zabrała, złapała jego żuchwę w dłoń i szarpnęła w swoją stronę. — Dopóki się nie nauczysz słuchać — rzuciła prosto w jego usta, na których później złożyła agresywny pocałunek. Taki do utraty tchu, żeby kiedy ona będzie odklejać plastry i wyciągać z niego zakrwawione gaziki, on jeszcze będzie dochodzić do siebie.
Odkaziła ranę, przy okazji robiąc to ponownie z igłą, rzucając przy tym Madoxowi wymowne spojrzenie i chociaż z początku planowała go jeszcze ładnie porozpraszać, tak za te jego występki Pilar od razu przysunęła się do miejsca po postrzale i zabrała za szycie.
— Co zamierzasz zrobić z Ruby? — spytała po chwili, nawet na moment nie podnosząc na niego spojrzenia. Była na to zbyt skupiona i za bardzo zestresowana, że w każdej chwili mogła zrobić coś nie tak.
Madox A. Noriega
-
świąt nie będzie!
miał być cichy, niewidoczny, w końcu balansuje na granic między kokainą na złotych tacach i bronią ukrytą pod drogimi marynarkami, a kajdankami i odznaką przy pasku... a jednak tak bardzo rzuca się w oczy, że trudno go nie zauważyć, z tymi jego tatuażami, z tymi kolorowymi koszulami, złotymi łańcuchami na opalonym karku i... niewyparzoną gębą
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkinietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
- Teraz to już spodziewam się na tej liście wszystkiego Pilar - bo już zdążył ją trochę poznać, to Medellin przecież otworzyło zupełnie nowe perspektywy, i Madox już wiedział, że Stewart nie była taka grzeczna. A nawet nie była typowym psem. Bo przecież on ją tam wprowadził w sam środek gangsterskiego wesela, w ten świat kokainy na złotych tacach, broni ukrytej pod drogimi marynarkami, a ona... Wsiąknęła, nie marudziła mu nawet chwili, chłonęła jego świat. Chociaż... będąc przy tym sobą, buntowniczą, butną, sprawiedliwą, dobrą.
Pilar w tej Kolumbii pokazała mu się z tak różnych stron... A do tego każda go w pewnym sensie urzekła, kupiła w całości. Wszystkie jej zalety, wszystkie wady, to wszystko, co mu pokazała, co mu dała. Nikt mu nie dał tyle, co ona, tam w tym dzikim Medellin. A on jej się odwdzięczył tym samym. I teraz też, kiedy tak go kleiła, to przecież mógł się zbuntować. Nawet przez chwilę chciał, no ale prawda jest taka, że on dla niej by wszystko zrobił, kulkę dla niej przyjął, to te ręce też pozwolił sobie skrępować, bez gadania...
No dobrze, tylko trochę sobie pogadał, a potem nawet westchnął ciężko, kiedy powiedziała, że jakoś to wytrzyma, bo on wcale nie wiedział jak. Była tak blisko, a on nawet nie mógł jej dotknąć, przesunąć opuszkami po tej gorącej skórze, wbić w nią palców, aż pokręcił głową.
- Dios nos ayude - boże dopomóż, rzucił melodramatycznie, teatralnie wręcz i opadła głową na materac, ale zerknął na nią z ukosa.
Brakowało mu tego dotyku, tego, że nie mógł się do niej wyrwać, zbliżyć, a jednak kiedy pozwoliła mu zadecydować o tej sukience, to serce zabiło mu jakoś szybciej, a może to sprawiły te jej uda, po których przeszedł prąd, Madox to poczuł, kiedy je na nim zacisnęła. I znowu odruchowo się szarpnął, jakby nie pamiętał wcale, że te jego ręce są unieruchomione. Wypuścił mocno z płuc powietrze przez nos, aż znowu ta rana zaszczypała, gdy jego klatka piersiowa z tym tatuażem lwa uniosła się do góry i opadła.
- Así que tengo que comprarte otro y llevarte a algún lugar donde usen vestidos - czyli muszę ci kupić następną i zaprosić cię gdzieś, gdzie ubiera się sukienki, dla Madoxa to było proste. A okazja oznaczała jedynie to, że ona na co dzień nie chodziła jednak w tych sukienkach... Chociaż do Emptiness w nich przychodziła, jak to do klubu. Przecież on doskonale pamiętał tę sukienkę, w której przyszła, gdy tańczyli salsę, aż pożałował, że już wtedy...
Ale może to dobrze, że on przy niej nie wyrwał tak do przodu, że pozwolił temu wszystkiemu się rozwinąć w jakimś odpowiednim momencie, i miejscu może, z dala od Toronto.
Bo w Toronto oni przecież nie mieli prawa bytu, miało ich nie być. A jednak byli.
A Madox to był w nią tak zapatrzony, znowu szarpnął taśmy i znowu opadł na materac zrezygnowany.
- Mierda - mruknął, ale kiedy kazała mu się zachowywać, to nawet się nie poruszył, chociaż te ciemne tęczówki zatrzymał na moment na jej twarzy - kneblowanie też jest na liście tych twoich fantazji? - zapytał, chociaż to już chyba dzisiaj spełniła, kiedy wkładała mu w zęby ten zakrwawiony pasek. A on jej tak grzecznie na to pozwalał, teraz też leżał grzecznie, gdy ściągała z siebie sukienkę, no musiała to zrobić, bo jakby go tak skłamała, to chyba by się obraził.
Tak, Madox by się obraził.
Czy on w ogóle znał takie uczucie?
Chociaż teraz troszeczkę chyba je poznawał, kiedy tak go skręcało, jak ona tak p o w o l i pozbywała się tej sukienki.
Za wolno.
A później jeszcze go prowokowała i kiedy tak zakręciła na nim biodrami, to on wypchnął te swoje do przodu, bo aż znowu go coś ścisnęło, że on te ręce miał związane. I nawet przez chwilę to rozważało to, żeby zamiast kazać jej szyć, to rzucić jej zupełnie inne polecenie, nakierowane bardziej na zapięcie jego spodni. I teraz to na pewno kazałby jej je rozpinać szybko. Bo przez całe ciało przeszedł mu dreszcz, z jednej strony przyjemny, każda żywa tkanka była jej spragniona. Z drugiej... Kurwa, że on nie mógł jej mieć.
Kiedy jej gorące, pełne wargi dotknęły jego torsu, tego lwa, to on znowu się szarpnął, znowu się spiął.
- Pilar... - wyszeptał tylko, bo oddech miał już płytki, urywany. WARIOWAŁ.
Tak bardziej jej chciał, jak chyba nigdy... Jak cały czas w tym Medellin, tylko tam wcale nie musiał się ograniczać, a tutaj... tutaj powstrzymywała go ta srebrna taśma. Pierdolona srebrna taśma, jak Madox ją tak lubił, to teraz ją znienawidził w jednej chwili.
Wszystkie mięśnie mu się spięły, zwłaszcza te na brzuchu, kiedy schodziła po nim pocałunkami, na ten tatuaż z napisem Medellin, i niżej, a kiedy szczypnęła go zębami, a później poczuł na skórze jej ciepły, mokry język, to aż wyrwał się do przodu, tyle ile mógł. Odrobinkę.
- Empieza por favor - zacznij, proszę, teraz to on ją prosił, i mógłby ją naprawdę w tej chwili błagać, bo już był na nią tak nakręcony, już to jego spojrzenie było zupełnie czarne, dzikie, pełne pożądania - Pilar... - rzucił zawiedziony, kiedy się od niego odsunęła. Naprawdę za-wie-dzio-ny.
Dlatego, kiedy ona znowu wylądowała na łóżku, mimo tych narzędzi, mimo tego, że teraz mieli robić coś zupełnie innego, to on szarpnął ją do siebie tą nogą.
- Te lo ruego - błagam Cię, rzucił, wcale się nie przejmując tym jej wkurwionym spojrzeniem, bo ono też go kręciło. Zła Pilar też mu się bardzo podobała. Taka wkurwiona.
Chociaż do czasu, bo jak zacisnęła palce na tej jego nabrzmiałej już męskości, to aż syknął i zaraz poluzował ten uścisk, bo w tym momencie to to miejsce było naprawdę czułe, bo kurwa tak bardzo chciało poczuć ją, że aż Madox znowu wyrwał się do przodu. Chciał ją ugryźć, ale była za daleko, a poza tym już zaczęła się zbierać, więc on mógł sobie tylko kłapnąć zębami w powietrzu, a potem strzelić oczami w ten podwieszany sufit z czerwonymi lampami.
- Desagradable - wstręciucha, wycedził przez zęby, ale nawet na nią nie spojrzał. Dopiero kiedy zaczęła szukać tej igły, to ciemne tęczówki zjechały z sufitu na pościel.
- To co? - zapytał, bo on jednak liczył, że nie znajdzie tej igły i wrócą do tematu taśmy, albo zszywek.
Ale... znalazła. A Madox od razu się skrzywił, od razu spiął i wbił w ten materac, jakby chciał się w nim schować, kiedy ta igła błysnęła w jej dłoniach. A jak powiedziała to, że teraz będzie tylko boleć, to aż wypuścił z płuc powietrze ze świstem, bo to wcale nie pomagało.
- Powinnaś mnie trzymać za rękę, przytulać do piersi, jak te wszystkie pielęgniarki w Medellin, kiedy mnie kłuły - mruknął i przesunął się ciałem w jedną stronę materaca uciekając od niej. Ale kiedy siadła obok, to oczywiście, że zaraz dosunął się do niej, bo jednak to jego ciało było jej tak złaknione, tej jej bliskości.
Ile on by dał, żeby móc teraz sięgnąć do jej szyi, do karku, albo do tego policzka, da którego lepiły się te brudne od krwi, piękne, kasztanowe kudły. Zamiast tego ona jednak sięgnęła do jego twarzy, wbił w nią te ciemne oczy, w których wciąż był ogień, ale też... strach?
Już na pewno nie to dzikie pożądanie.
- Te estoy escuchando... cariño - słucham Cię..., mruknął, i teraz to może rzeczywiście by jej posłuchał, bo przecież widział w jej oczach, że żarty już się skończyły. A później poczuł to w tym dzikim, zachłannym pocałunku, w takim, który wyrwał z płuc ostatni dech, takim, który chciał jeszcze przeciągnąć sięgając do niej głową, a jednak finalnie opadł nią na materac. I rzeczywiście jeszcze czuł na języku jej smak, jej ciepło na swoich wargach, kiedy zrywała szybko te plastry, kiedy wyciągała z rany gaziki. Może tylko raz się wzdrygnął i zamknął na moment oczy, kiedy znowu grzebała w tej ranie. Oblizał spierzchnięte wargi i odwrócił głowę na drugi bok, bo jednak wcale nie chciał na to patrzyć, na igłę, którą przecież poczuł. Poczuł jak to maleńkie gówno wbija mu się w skórę i naprawdę musiał ze sobą walczyć, żeby się jej znowu nie odsunąć, albo, żeby nie zrzucić jej z łóżka jednym kopniakiem, nie objąć jej znowu nogami i nie przyciągnąć do siebie.
Dopiero kiedy zapytała o Ruby, to przeniósł na nią wzrok, to najpierw te jego ciemne oczy wylądowały na jej sylwetce, a później na jej twarzy. Na jej dużych, błyszczących oczach, które teraz w takim skupieniu wpatrywały się w jego bok.
- Powinienem ją zajebać - powiedział odnośnie tej Ruby, już dawno temu powinien to zrobić, ale nie zrobił. Ale liczył, że ona mu się przyda.
Może teraz też jeszcze mogła?
Mogła coś powiedzieć o tym całym szefie?
- Mam jej kurewsko dość, ale jak ją puszczę to ona... Ona za dużo wie - stwierdził i spuścił spojrzenie na jej usta, na język, który wystawiła w tym pełnym skupieniu - a według Ciebie co powinienem z nią zrobić? - zapytał i kurwa... Sam się sobie zdziwił, bo przecież Madox nigdy nie pyta nikogo o zdanie. Przecież on się nigdy nikogo nie radzi, tylko działa, nie przejmuje się nikim i niczym. W normalnych warunkach, to on by rzeczywiście tą Ruby zatłukł, rozwalił jej łeb o to biurko w swoim gabinecie. Tylko odkąd miał przy sobie Stewart, to wcale nie były takie normalne warunki.
Bo kurwa...
On przy niej chciał być trochę lepszy, chciał być taki, żeby ona znowu mu kiedyś powiedziała, że może jest... dobry?
Lepszy niż się wszystkim dookoła wydaje.
Dla niej chciał być.
- Puścić ją? Albo może wysłać ją gdzieś poza miasto? - aż sam się nad tym zastanowił - chociaż najchętniej rozwaliłbym jej łeb, za to, że w Ciebie celowała - nie za to, że go postrzeliła, a teraz Stewart musiała go szyć, tylko za to, że celowała do Pilar. A jakby tak on nie zdążył zareagować, jakby stał dalej. I znowu musiał się bardzo postarać, żeby się nie spiąć, zamknął nawet na moment oczy, bo naprawdę chciał się jej nie poruszyć, ale ta Ruby też go wyprowadziła z równowagi. Jej temat w ogóle.
- A co Ty zrobisz z Daltonem? I z Wyattem? - wypalił nagle. Chociaż może nie powinien też o nich mówić? Bo jednak Pilar musiała się skupić, ale z drugiej strony, to oni go w tej chwili mniej wkurwiali niż Ruby. A jednak może to też nie był najlepszy temat do szycia?
Może oni to jednak teraz powinni porozmawiać o tym, co sobie jutro zjedzą na śniadanie, ryż z jajkiem na przykład.
loca chica
-
lepiej strzela niż gotuje.
a świąt to kurwa nienawidzi
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracji3 osczas narracjiprzeszłypostaćautor
Jej oddech przyspieszał z sekundy na sekundę, a serce schowane głęboko w piersi waliło jak szalone, błagając wręcz o jeszcze większą bliskość. Jakby było za nim stęsknione aż do bólu. I pewnie gdyby nie jej rozważna jeszcze głowa, Pilar pierdoliłaby szukanie igły i po prostu skupiła się na nim. Dokończyła tą morką podróż ustami jeszcze niżej. Tam, gdzie on tak bardzo jej teraz potrzebował, a ona jego. Szczególnie w momencie, gdy jego usta składały się w najpiękniejsze hiszpańskie słowa, bardziej gorące niż rozżarzona stal. Paliły ją pod skórą, doprowadziły na skraj, szczególnie to ostatnie; błagam cię.
Madox Noriega błagał?
Mogła się do tego przyzwyczaić.
Przygryzła dolną wargę, przyglądając mu się uważnie. Szarpał się i rzucał jak lew zamknięty w klatce, którego ofiara była poza zasięgiem wzroku, odcięty od władzy. A jej kurewsko się to podobało. Nawet kurwiki w ciemnych oczach, błyszczące energicznie, przyprawiały ją o przyjemne dreszcze. Aż sama zapragnęła mieć to szycie już z głowy, żeby znowu mogli wrócić do tych przyjemnych rzeczy.
Ale najpierw obowiązki.
Przysunęła się ostrożnie, przystawiajac igłę do zaczerwienionej skóry. Nie była pewna, czy już teraz był odpowiedni moment na szycie, ale z drugiej strony, lepszego już raczej nie będzie. Szczególnie, że on ciągle się wiercił i Pilar miała wrażenie, że dziura była nieco większa niż kiedy wypychałą ją gazikami. A to było wystarczającym powodem, by zrobić to już teraz.
Dlatego nie czekając już na nic, wbiła narzędzie pod odpowiednim kątem, a następnie przeprowadziła na drugą stronę, by nić mogła połączyć oba brzegi. Złapała więcej powietrza w płuca, by potem wstrzymać oddech na dłuższą chwilę, podczas gdy pociągnięcia ściągnęły do siebie brzegi skóry. Słyszała jego syknięcia, dokładnie widziała każde, najdrobniejsze spięcia mięśni i chociaż starała się na to nie zwracać uwagi, nie potrafiła. Bo prawda była taka, że Pilar się bała. Bała się zrobić mu jeszcze większą krzywdę, spierdolić coś. Zawsze była perfekcjonistką, nic nie robiła na pół gwizdka i każdej czynności poddawała się w stu procentach, czasami zupełnie niepotrzebnie. I tutaj też chciała, żeby było idealnie. A żeby to mogło się stać, potrzebowała ściągnąć nadmierne myśli i wypełnić głowę czymś zupełnie innym, pobocznym, jak Ruby i jej dalszy los.
— A nie sądzisz, że zabicie jej będzie znakiem dla półświatka? — odpowiedziała pytaniem na jego słowa. Zabicie Ruby może i wydawało się najprostszą drogą, i chociaż było dziecinnie łatwe do wykonania, tak skutki tego czynu mogły być zupełnie odwrotne. — Skoro pracuje dla nich, może się im średnio spodobać, że upierdoliłeś głowę jednemu z ich ludzi — jej on był spokojny, wyważony, jakby wcale nie rozmawiał właśnie z psem. Może dlatego, że w tym samym czasie pracowała igłą w jego ciele, ale też dlatego, że Pilar nie chciała tej decyzji podejmować za niego. Wolała zadać właściwe pytania i pomóc mu to przeanalizować, niż po prostu narzucać własne racje. Nie chciała się w to mieszać. I może to czyniło ją chujową policjantką, a może nawet i jeszcze gorszym człowiekiem, który był obojętny na los innej kobiety, ale Pilar w tamtej chwili przede wszystkim stała po stronie Madoxa. Tak jak on stał po jej, gdy wyciągał informacje od Laina. Może było to popierdolone, ale co między nimi nie było?
— To witam w klubie, bo ja rozpierdoliłabym ją w drobny mak za to, że cię postrzeliła — rzuciła i aż szarpnęła igłą nieco za mocno, co Noriega z pewnością mógł poczuć na skórze. Ale co ona mogła, kiedy samo wspomnienie tamtej chwili, wywoływało u niej tak wiele gniewu? — Lo siento — przeprosiła, szybko przywołując się do porządku i studząc rozgrzaną krew. Skup się, Stewart, skarciła się w myślach i kolejny szew założyła już o wiele bardziej delikatnie.
Dopiero kiedy spytał o Daltona i Galena przestała na moment pracować i podniosła na niego spojrzenie. Zawiesiła wzrok na jego obłędnie czekoladowych oczach, w których widziała wyczekiwanie ale też ciekawość i może niepewność? Wróciła jednak uwagą do rany, łapiąc nieco więcej powietrza w płuca.
— Już ci kiedyś mówiłam — zaczęła spokojnie. — Przespaliśmy się z Daltonem kilka razy. A dokładnie to dwa — podała liczbę, chociaż wcale nie musiała. I aż prychnęła pod nosem, kręcąc głową z niedowierzaniem i to wcale nie było spowodowane Nickiem, tylko faktem, że myśli Pilar na moment zakręciły się wokół tego swojego żałosnego postanowienia, które złamała dopiero przy Madoxie. — W sumie to z nikim innym nie spałam więcej niż dwa razy. Nigdy — dodała, uchylając przed nim rąbka tajemnicy. Tajemnicy, której nigdy nikomu nie powiedziała, bo przecież tu wcale nie było się czym chwalić, a jednak Noriega tak krzywił się na to całe szycie, że kiedy zobaczyła jego nagłe zainteresowanie i że zaczął nawet nia zauważąć, że Stewart go szyła, była gotowa podzielić się z nim nawet najszczerszymi sekretami. Na moment uniosła na niego spojrzenie. — Eres el único — Jesteś jedyny. Bo był. I Pilar nie wiedziała, czy Madox poczuje się przez to wyjątkowy, ale na dobrą sprawę mógł. Bo jakby na to nie patrzeć posiadł ją w sposób, w jaki nie udało się tego zrobić żadnemu innemu facetowi ani kobiecie. Nikt wcześniej nie zawrócił jej w głowie na tyle, by pozwoliła się do siebie zbliżyć. — A z Wyattem nie spałam wcale, jeśli cię to interesuje — wzruszyła ramionami i zabrała się za ostatni już szew. Chociaż nie dała tego po sobie poznać na to krótkie wspomnienie Galena, jej serce zabiło jednak mocniej. O te kilka nieznacznych bić niż kiedy mówiła o Daltonie. Bo chociaż między nią a prezesem Northexu nie było aż takiej fizyczności, to jakby na to nie patrzeć, miał u niej w sercu specjalne miejsce. Nie potrafiła jeszcze tego nazwać, ale to coś z pewnością tam było. Oczywiście nijak miało się do tego, co czuła do Madoxa. Bo do niego akurat czuła wszystko. Cały kalejdoskop uczuć. Wliczając w to te najpiękniejsze, zwane miłością.
— Skończyłam — oznajmiła nagle, odchylając się i spoglądając na zszytą ranę. Nie wyglądało to źle i poszło o wiele sprawniej niż z początku zakładała, bo chyba Pilar też potrzebowała małego rozpraszacza, podczas gdy ręce mogły mechanicznie wykonać swoją pracę bez nadmiernego myślenia. Aż spojrzała na Noriegę z ogromną dumą w oczach. — I jak? — spytała go jeszcze, nim przystawiła do szwu niewielki gazik i delikatnie zakleiła. Nie miała zamiaru ryzykować, że przez przypadek cokolwiek się rozerwie albo zabrudzi, szczególnie biorąc pod pościel, na której leżeli cała była pokryta krwią. Kiedy skończyła, wyciągnęła się do góry i przejechała dłonią po jego nagim torsie, przysuwając usta do tych jego.
— Paciente valiente — Dzielny pacjent, skwitowała, osadzając te słowa na rozchylonych ustach, które już po chwili pocałowała w podziękowaniu za jego postawę. — Y ahora cumpliremos deseos — A teraz będziemy spełniać życzenia, dodała tuż przy jego uchu, by zaraz złapać ciepły płatek w zęby i przygryźć go nieznacznie. — Puedes pedir lo que quieras, solo queda la cinta — Możesz prosić o wszystko, tylko taśma zostaje. Tak naprawdę to był jedyny warunek.
Madox A. Noriega