outfit
Każde wydarzenie, które odbywało się w mieście odbijało się echem od ścian jej apartamentu w Parkdale. Nigdy wcześniej nie czuła potrzeby, by w nich uczestniczyć. Obserwowała je z daleka - tłumy ludzi tłoczące się na ulicach w sposób, w który zrobiłoby jej się słabo. Pstrokate ubrania i połączenia kolorów, które nigdy nie miały iść ze sobą w parze. Wrzask dzieci domagających się przekąsek z budek z jedzeniem wątpliwej jakości i zdecydowanie zbyt mocnych zapachów. Muzyka, donośna, huczna, nie z rodzaju tych, które uspokajały jej umysł, a które pobudzały go w nieznośny sposób niosąc się ulicami nawet do jej zakątków życia. Spoglądając na uczestników z daleka, zawsze zastanawiała się jak to jest odnajdywać tyle prozaicznego, niczym nieobwarowanego szczęścia w jednym miejscu.
I czy ona kiedykolwiek byłaby w stanie znaleźć je w miejscu takim jak to.
Nie wiedziała, dlaczego Bowie namówił ją by udała się z nim na karnawał. Stylówki, które jej wysyłał, były bardziej wyuzdane niż najbardziej skąpe, plażowe bikini, albo tak dziwne, że przypominały wyjęte z cyrkowego show. Nieco sceptycznie podchodząc do tematu - oraz wnętrza swojej bardzo spokojnej i monochromatycznej szafy - zaraziła się jego entuzjazmem. Przeglądała internet, odsiewając wszystkie jego propozycje i gdy tego właściwego dnia spojrzała na siebie w lustrze, wręcz nie mogła się doczekać przed wyjściem na zewnątrz.
Do czasu, gdy dotarła na miejsce - i odkryła, że większość ludzi ubrana była zupełnie normalnie.
A Bowie'mu coś wyskoczyło mniej więcej w połowie jej drogi do jakiejś parady, do której pchał ją tłum ciągle posuwających się do przodu ludzi.
Żadna ilość rzuconych pod nosem przekleństw nie miała wynagrodzić jej tego, że znalazła się w tym miejscu, otoczona ludźmi, hałasem, milionem zapachów i dźwięków. Nagle odczuła na swoich barkach bolesną świadomość tego, że wpakowała się w sytuację, która mogła ją przerosnąć. Jakby tego było mało, gdy tylko odwróciła się na pięcie, przepychając przez tłum by znaleźć ucieczkę z tego szaleństwa, dostrzegła kobietę pokazującą ją palcem i zamarła, spodziewając się najgorszego.
Nie spodziewała się jednak tego.
- Mamo, mamo, to ona! Baletnica! Ta co byłyśmy ostatnio! - krzyk jakiejś małej, pulchnej siedmiolatki rozbiłby jej bębenki uszne gdyby te nie przywykły do huku muzyki i gwaru ludzi wokół. - Telefon! TELEFON!
Wrzask bachora domagającego się swojego ulubionego akcesorium w niczym nie przeszkodził Elenie uśmiechnąć się serdecznie do kobiety i jej córki, gdy te podeszły blisko. Spotkanie to byłoby miłe - gdyby nie poczuła się zupełnie osaczona.
- Pozwoli pani? - zapytała kobieta, jakby podeszła do klatki z małpą w zoo i oczywistym było, że będzie mogła zrobić jej zdjęcie. Jej córka natychmiast podeszła bliżej, wyciągając rękę do gwiazdy przyszytej do materiału jej d r o g i c h spodni.
- Przepraszam najmocniej, nie mogę - odsapnęła, odsuwając się lekko od dziecka. Myśl o tym, że ktoś miałby zrobić jej zdjęcie w pewien irracjonalny sposób wzbudziła w niej strach - w końcu to jej oblicze widniało na plakatach promujących występy.
- No jak to? Dziecku pani odmówi? - naciskała kobieta, podczas gdy Elena w panice rozejrzała się wokół.
I natrafiła swoim błagającym spojrzeniem znajome tęczówki.
ernest salvatore