To był kolejny ciężki dzień w biurze. Northex wciąż działało na przyspieszonych obrotach, jakby wszyscy postanowili nagle się spiąć i wziąć do pracy, co prawda niektórzy wciąż się obijali przy automacie z kawą, ale Wyatt już robił listę takich pracowników, żeby potem wywiesić ją na ścianie wstydu. Nie no, nie mieli takiej ściany, ale na pewno ich sobie zapamięta. Dział PR za to dostał super premię, bo naprawdę dawali z siebie sto procent, z czego Galen był zadowolony.
Ale to na tym kończyłaby się jego radość w firmie.
Meena złożyła wypowiedzenie, mógł się tego spodziewać, spodziewał się, po prostu to czuł. Czuł też, że to jest jego wina, podpisał jej papiery w pierwszej kolejności, dając jej całkiem niezłą odprawę. Chciał do niej jechać, ale co miałby jej powiedzieć?
Wątpliwości utonęły w kolejnym kubku ohydnej kawy, którą parzyła Cindy z księgowości. Nie pojedzie, da jej po prostu święty spokój. Też na to liczył, na chwilę spokoju, gdy wreszcie skończył spotkanie służbowe z Lizboną i zamykał komputer. Dwadzieścia minut do kolejnego. Dwadzieścia minut względnego spokoju. Ale wtedy odezwał się jego telefon i zobaczył wiadomość od Pilar. Do końca jej nie ufał, nie, to złe słowo. Odrobinę jej ufał, bo przyszła do niego, bo podzieliła się postępami w śledztwie, ale jednak wciąż pamiętał o tych czterdziesty ośmiu godzinach na dołku. W pierwszej chwili nie wiedział co mam jej napisać, ale prawda jest taka, że Galenowi Wyattowi też ciążyła cała ta sytuacja, też chciał rozwiązać sprawę kontenerów i... trupów. Odpisał jej, że się zgadza, chociaż nie był do końca pewny, co ona właściwie kombinowała.
Reszta dnia minęła mu bez rewelacji, można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że znośnie, kontrakty nie zostały zerwane, nie dostał kolejnych wypowiedzeń i nawet Cindy udało się zrobić w końcu dobrą kawę.
Do Cherry przyjechał przed dwudziestą drugą, ale właściwie wyszedł z biura pół godziny temu, pojechał do domu się przebrać, szybki prysznic, no i zapakował garnitur na jutro. Zadzwonił do drzwi, na progu stał Galen Wyatt w tej swojej bardziej luzackiej wersji, w skórzanej kurtce i zwykłym tshircie. Różniło się tylko jedno, na nosie miał okulary w czarnych oprawkach. A w ręce pokrowiec z garniturem, który nonszalancko przewieszony miał z tyłu na plecach.
- Cherry musisz mi dorobić kartę do Twojego apartamentu - powiedział od razu, kiedy mu otworzyła, ale później objął ją w talii i przyciągnął do siebie - na-resz-cie - mruknął jej w usta, zanim złożył na nich długi, namiętny pocałunek. Potem przywitał się z Koko, dla której nawet miał zabawkę, jakąś piszczącą, gumową piłeczkę. Tak zaaferował się psem, że jego garnitur w tym pokrowcu wylądował na oparciu krzesła, w kuchni. Znając Cherry to zaraz będzie go sprzątała.
- Koko przynieś piłkę - rzucił zabawkę pudlicy, bo to w sumie też był taki mały gest, który Galena jeszcze bardziej skłaniał ku Cherry. Nigdy nie zaprzyjaźnił się z żadnym zwierzakiem tych swoich pa-nie-nek.
Cherry Marshall

 
				
 
									