39 y/o, 182 cm
właściciel Egerton Logistics
Awatar użytkownika
You’d die for the cause, but you won’t fight for one?
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Odpowiedź co do pochodzenia była tak lakoniczna i dyplomatyczna, że Robert musiał mimochodem pogratulować jej — chociaż wyłącznie przed samym sobą — powściągliwości. Choć przecież to oczywiste, że musiała nieźle się maskować w nowej rzeczywistości, w której być może wciąż ścigały ją demony przeszłości; w bardziej lub mniej metafizycznym sensie.
M n i e j , . kiedy przychodziło do niego.
Dlatego porzucił ten trop i skupił się na jej kolejnych słowach. Zgadzał się z nią w stu procentach, w odpowiedzi skinął głową z aprobatą. Robert znał taki ludzi; płytkich, zadowalających się odpowiedziami tylko wtedy, kiedy pokrywały się z ich wizją świata, zamkniętych szczelnie w ścianach swojej klatki, z której istnienia z reguły nawet nie zdawali sobie sprawy. Ograniczone umysły ludzi, którzy zawsze krzyczeli najgłośniej i których racja zawsze wydawała się być w ich postrzeganiu niepodważalna. Tych, dla których prawda była prawdą wyłącznie w ich jej pojmowaniu.
W końcu ten świat potrzebował również skończonych idiotów.
Ale on był po przeciwnym biegunie — dociekał, drążył i pytał, starał się dotrzeć do sedna istoty zagadnień, które go frapowały; a wszystko to zawdzięczał Christopherowi, który poprowadził go tą drogą, otworzył jego świat na różne ideologie, nurty filozoficzne i religie. Dlatego mierziło go wystawianie o kimś opinii na podstawie gustu do trunków. Porzucił tę myśl, kiedy Elena zadała pytanie, które na moment zachwiało stabilną równowagę Roberta.
Zależy ci na mnie?
Coś poruszyło się na dnie żołądka na dźwięk tego pytania; jakiś wewnętrzny, cichy i stłumiony głos poprosił o uwolnienie. Robert zepchnął go głębiej, przełknął ślinę, wreszcie uśmiechnął się z czymś na kształt zakłopotania — choć powody były zdecydowanie inne niż mogła na to wskazywać sytuacja.
Znam włoski — odparł na początek, ale toasty straciły znaczenie w świetle czegoś nowego, wobec czego postanowił odsunąć tę kwestię chwilowo na bok. — Jest w tobie coś, co nie daje mi spokoju — odpowiedział bez pośpiechu, wypowiadając każdą sylabę do końca, z uważnością podobną do tej, jaką poświęcał Elenie od pierwszej minuty ich spotkania w teatrze.
Znowu nie kłamał.
Ale też nie mówił prawdy.
Robert wiedział, że najlepsze — najbardziej przekonujące — kłamstwa to te wplecione ciasno w prawdę i tworzące wraz z nią spójny wzór, w którym niemal niemożliwe było odróżnienie pojedynczych fałszywych włókien. Umiał kłamać i umiał być przekonujący w swojej roli, nawet jeśli odegranie jej wymagało pojawiania się w miejscach, w których nie przepadał bywać i wpisania się w kanon zachowania ludzi, którymi w życiu prywatnym gardził.
Poza tym to nieprawda — podjął nagle, nie dając po sobie poznać tej przelotnej myśli. — To, że niczego o tobie nie wiem.
Uśmiech Roberta mógłby sugerować przeszłość łączącą go z Lorenzo i jego Mediolańskimi interesami. Mógłby. Komuś, kto o tym wiedział; ale przecież Elena Santorini nie miała pojęcia kto siedzi naprzeciwko niej — i jak wiele z tej rozszarpującej życie tragedii, w wyniku której pojawiła się na deskach teatru w Toronto, jest jego cholerną . w i n ą . . Jak wielka odpowiedzialność za życie najbliższych spoczywa na jego ramionach i jak bardzo splamiona krwią jej najbliższych jest ta dłoń, którą złapała pod teatrem, zapraszając do swojego życia wilka w owczej skórze.
Pauza trwała tylko jedno mgnienie oka, a następnie Robert pochylił się nieznacznie ponad stolikiem do przodu i podjął swobodnie:
Wystarczająco dobrze znam się na ludziach, żeby arogancko założyć, że wiem o tobie więcej, niż się spodziewasz, Eleno Santorini. I nie potrzebuję w tym celu pytać cię o ulubiony kolor albo potrawę z dzieciństwa. Nie potrzebuję też znajomego dyrektora artystycznego — dodał z błyskiem rozbawienia w oczach, choć przecież skorzystał rzekomo z jego pomocy, żeby dowiedzieć się, jak nazywa się ta dziewczyna, która ćwiczy sama w pustym teatrze nad ranem. Nawet jeśli to nie było prawdą, bo przecież nazwisko Santorini przewijało się w jego interesach od lat.
Po tych słowach na moment oderwał spojrzenie od pięknej twarzy towarzyszki — tym trudniejsze było to zadanie, im bardziej kokieteryjny stawał się jej uśmiech i im wyraźniej skrzyły się jej brązowe oczy otoczone gęstym wachlarzem rzęs — żeby wyłapać kelnera zmierzającego w ich stronę i na szybko oszacować, kiedy im przerwie. Po tym znów wbił spojrzenie w Elenę, tym razem z niepokojącą determinacją słabo skrywaną pod swobodnym uśmiechem.
Zagrajmy w grę — zaproponował, zniżając głos tak, żeby ich rozmowa jak najdłużej została prywatna; choć zrobił to raczej dla efektu intymności niż z powodu wypowiadanych słów. — Każde z nas podzieli się spostrzeżeniami na temat tej drugiej osoby, a kto znajdzie się bliżej prawdyczymkolwiek ta prawda jestbędzie miał prawo wyboru miejsca następnego spotkania.
W głosie Roberta zadrżała jakaś niebezpieczna nuta hazardzisty. Nie odsunął się z powrotem na oparcie krzesła, kiedy kelner wreszcie zatrzymał się przy ich stoliku i przez kilka kolejnych minut rozwodził się nad aromatem, rocznikiem i doborem przystawki odpowiedniej do proponowanego wina. Robert ledwie go słuchał, wyłapując mimochodem co drugie słowo, ale w ogóle się na nich nie skupiając; wciąż patrzył na Elenę. Znacząco. Prowokująco. Z głodem, który sięgał dużo dalej niż pod materiał jej sukienki, na nagą skórę smukłego ciała — czyli tam, gdzie pewnie wędrowały myśli większości mężczyzn, z którymi miała styczność — bo on zamierzał przedrzeć się na samo dno jej . d u s z y . . Niezależnie od ceny, jaką przyjdzie za to zapłacić; jej, jemu, . i m .
Co najważniejsze: tak, Robert Egerton miał pewność, że będzie następne spotkanie.
Chociaż nie sądził wcale, że to on wybierze jego okoliczności.
Kelner — kończąc przydługi monolog wystawiający cierpliwość Roberta na mierną próbę — rozlał wreszcie wino do kieliszków i zniknął, po raz kolejny zostawiając ich samych.

Elena Santorini
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
27 y/o, 164 cm
primabalerina | The National Ballet of Canada
Awatar użytkownika
part me from my heart, my fate is sealed. offering my soul for something real
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Znał włoski.
Pomimo tego, że przecież zadała pytanie, jej umysł założył konkretną odpowiedź. Poza jej rodziną rzadko kiedy napotykała w Toronto na kogoś, kto potrafiłby porozumiewać się w jej ojczystym języku. Stanowiło to dla niej wręcz automatyczne podniesienie czyjejś rangi w jej oczach - w przypadku wszystkich innych.
Ale nie w przypadku n i e g o.
Jego słowa rezonowały w jej głowie, równie adekwatnie opisując siedzącego naprzeciw mężczyznę. I w nim było coś, co nie dawało jej spokoju. Sposób, w jaki pożerał ją wzrokiem, choć niekoniecznie w głębi jego tęczówek chował się podtekst wyłącznie seksualny. Determinacja, w której powrócił do teatru i zasięgnął opinii dyrektora kreatywnego by dowiedzieć się o niej więcej. Wyciągnięta w jej stronę dłoń, której towarzyszyło przeświadczenie, że w ten czy inny sposób dopnie swego. W Robercie chowała się intensywność, która ją intrygowała - zaś słysząc, że znał jej język i mógł się w nim komunikować, odczuła, jak to samo, gwałtowne uczucie zaciska się na jej trzewiach. Wyczuła jego macki, napięcie sięgające niemal samego gardła, jakby ta ekscytacja mogła w nim utknąć i ją udusić.
Gdzieś z tyłu głowy dostrzegła czerwone lampki, ich subtelny błysk starający się przyciągnąć jej uwagę - bezskutecznie. Santorini nauczyła się ignorować szkarłat, natrętnie zakradający do jej myśli i wspomnień - coś, co uważała za błogosławieństwo, instynkt samozachowawczy nabyty po opuszczeniu Mediolanu i nigdy nie sądziła, że mógłby być jej zgubą.
- Czyżby? - odparła leniwie, pozwalając, by na jej ustach zagościł ten sam, tajemniczy uśmiech majaczący na twarzy siedzącego naprzeciw mężczyzny. Nie wątpiła, że Robert należał do ludzi znacznie bardziej spostrzegawczych niż ci, którymi otaczała się zwykle - i sprawiało to, że zwracała większą uwagę na swoje słowa i gesty. Nie sądziła jednak, by był w stanie naprawdę poznać istotę jej jestestwa - wymagało to wejścia na terytorium, na które żadna, poznana przez nią w Kanadzie osoba nie weszła.
I nie mogła wejść.
Niezależnie od tego, czy widziała Roberta ostatni raz, czy też miał stać się tymczasowo stałym elementem jej życia, wiedziała, że nigdy nie będzie w stanie zrozumieć jej c a ł e j. Tej, w której wspomnieniach dziecięce marzenia przeplatały się z błyskiem broni leżącej na blacie biurka. Ta jej część pozostała w ich zniszczonej posiadłości, pogrzebana w brunatnej krwi należącej do jej bliskich i tylko jej mały fragment ocalał, by być oglądanym przez Salvatore'ów.
- Nie jest to sprawiedliwe. Przed chwilą wyznałeś, że wiesz o mnie więcej, niż się spodziewam - cmoknęła, choć w głębi jej spojrzenia mógł dostrzec błysk. Lubiła gry, lubiła wyzwania - a jeszcze bardziej lubiła w y g r y w a ć. - Jakie mogę mieć szanse, jeśli nie znam nawet twojego imienia?
W jej słowach brzmiał sprzeciw, ale w mimice kobiety pojawiła się zgoda nim zdążyła ją zwerbalizować. Sięgnęła dłonią do podstawionego jej kieliszka - jego zawartość odbijała podobiznę mężczyzny czerwienią. Uśmiechnęła się uprzejmie do kelnera, dziękując mu niemo za wywód, którego, prawdę mówiąc, również nie słuchała - odnosiła jednak wrażenie, że mężczyźni, z którymi bywała w restauracjach, nieszczególnie lubili gdy obdarzała innych uwagą, przez co zwykła się w ten sposób droczyć.
- Pierwszy powinien być ten, który zaproponował - dodała, przełamując wewnętrzną batalię, która tak naprawdę nie miała miejsca. Pod stołem, otoczonym obrusem z każdej ze stron, założyła nogę na nogę. Nieświadomie, musnęła czubkiem buta nogę siedzącego naprzeciw mężczyzny i choć nie była to rzecz popełniona specjalnie, natychmiast odnotowała fakt tego, że dystans pomiędzy nimi był bardzo krótki.

Robert Egerton
meow
nuda
39 y/o, 182 cm
właściciel Egerton Logistics
Awatar użytkownika
You’d die for the cause, but you won’t fight for one?
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

O c z y w i ś c i e , . że ta gra była niesprawiedliwa. Z tylu powodów, o których dziewczyna nie mogła mieć pojęcia — i całej reszty tych, których zapewne miała świadomość, poczynając od faktu, że to on znalazł ją, nie odwrotnie. Ale czym była sprawiedliwość? Robert wątpił, że jakakolwiek istniała; a tylko idiota mógł zakładać, że polega na rozdawaniu wszystkiego po równo. W tym kart, kiedy przychodziło do rozgrywek takich jak ta, którą właśnie proponował.
Nie odpowiedział.
Nie lubił stwierdzania oczywistości i marnowania śliny na płytkie truizmy.
Za to zmrużył nieznacznie oczy, kiedy po raz kolejny obdarzyła kelnera przesadną — jak na standardy zwykłej uprzejmości — uwagą, a zaraz później z jej ust padła zgoda. Zamierzał wyprostować się na krześle i zwiększyć ten i tak całkiem spory dystans, jaki zapewniał im stolik, ale właśnie wtedy poczuł pod nim kopnięcie. Nie; nie kopnięcie, raczej dotyk. Ledwie subtelne muśnięcie, pod wpływem którego się nie poruszył.
Jeśli była to próba rozproszenia przed pierwszą rundą — to całkiem udana, musiał przyznać.
Zastanawiałem się skąd pochodzisz — zaczął, bez zastrzeżeń przyjmując warunek postawiony przez Elenę i sięgając po kieliszek pozostawiony przez kelnera, choć nawet nie zwilżył winem ust; jeszcze nie. — Ze względu na akcent i nietypowe nazwisko brałem pod uwagę stary kontynent: Szwajcarię, Francję i Włochy, ostatecznie nawet Grecję. Ale skoro pytasz o język włoski, stawiam na Włochy.
Punkt pierwszy swobodnie odhaczony; nic wyzywającego, Elena właściwie sama się do tego przyznała kilka minut wcześniej. Ta sama luźna swoboda dawała się dostrzec w wyluzowanej sylwetce Roberta, nawet jeśli wciąż pozostawał pochylony w przód nad pustym talerzem i opierał przedramiona na stoliku.
Wiem, że jesteś na tyle zdeterminowana, żeby ćwiczyć poza ustalonym grafikiem, sama, kiedy reszta zespołu odpoczywa. Nie zadowala cię przeciętność ani połowiczny sukces, chociaż to oczywiste, inaczej nie byłabyś primabaleriną, do czego, jak sądzę, potrzeba siły woli i żelaznej dyscypliny — po tych słowach Robert zamilknął na kilka uderzeń serca. To tutaj zaczynały się schody, chociaż nic, co dotychczas powiedział, nie było szczególną niespodzianką dla dobrego obserwatora zdolnego do wyciągania logicznych wniosków. — Lubisz być w centrum uwagi. I lubisz ryzykować.
Bo wszystko, co przy nim dotąd robiła, zdawało się być obarczone ryzykiem; od momentu, w którym podała mu dłoń, kiedy zgodziła się wejść do auta człowieka, którego spotkała dwa razy i dała się zawieźć w wybrane przez niego miejsce. Może do tego przywykła? To spostrzeżenie przebiegło mu przelotnie przez myśl, ale Robert zachował je dla siebie; nie chciał jej obrazić, nawet jeśli sam nie widział nic obraźliwego sugerowaniu przyjemności czerpanej z przygodnego seksu z obcymi ludźmi.
To były fakty. A teraz przyszedł czas na strzały, ale Robert był boleśnie świadomy, że biorąc do ręki broń i celując między te śliczne, prowokujące oczy młodej primabaleriny uśmiechającej się niemal pogardliwie znad kieliszka wina w kolorze krwi — choć od początku znajomości nie robiła tego w sposób otwarty i bezpośredni — musi zachować szczególną ostrożność. Nie mógł pozwolić sobie na postawienie choćby jednego nieuważnego kroku na ten teren, o którym nie miał prawa wiedzieć.
Nie jesteś z nikim związana — zaryzykował w końcu. — Kiedy wyszłaś z tym chłopakiem na parking, przez chwilę myślałem, że jesteście parą. Ale gdyby tak było, nie zostawiłabyś go z taką łatwością. Chociaż może bliżej prawdy leżałoby stwierdzenie: on nie pozwoliłby ci tak po prostu odejść. — A ponieważ pozwolił, znaczyło to oczywiście, że nie mógł rościć sobie praw na . w y ł ą c z n o ś ć . do Eleny Santorini.
Uśmiech Egertona nabrał irracjonalnie gorzkiego odcienia, kiedy po wypowiedzeniu tych słów przez jego oczy przemknął dyskretny — ale nie niedostrzegalny, zwłaszcza z miejsca, w którym siedziała Elena — wyraz pogardy dla tamtego chłopaka. A potem zniknął, tak samo jak z jego myśli bez śladu zniknął bezimienny mężczyzna.
Kolejny krok na polu minowym, postawiony z precyzją godną sapera.
Pod tymi grzecznymi konwenansami, dzięki którym trzymasz mnie na dystans, kryje się coś zdecydowanie… ciekawszego — zawiesił głos, niemal niezauważalnie przechylił głowę w bok, jakby pod innym kątem jego spojrzenie mogło prześwietlić jej myśli na wylot, niczym rentgen. Chociaż oczywiście nie mógł.Temperament? Duma?
T a j e m n i c a ?
Nie wiem — mruknął — ale mam to wrażenie od chwili, w której cię zobaczyłem.
I bardzo chętnie bym cię z tych konwenansów rozebrał.

Elena Santorini
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
ODPOWIEDZ

Wróć do „⋆ Po Kanadzie”